Składzik
AutorWiadomość
Składzik
Jeżeli Laurent znajdował się w posiadaniu czegoś czego jednak nie dało się znaleźć w części sklepowej antykwariatu to znajdowało się właśnie tu - w piwnicy znajdującej się pod kamienicą. Samo pomieszczenie zostało odpowiednio przystosowane do przechowywania wszelakich dzieł. Zadbano o to by temperatura oraz wilgotność powietrza były odpowiednie, by światło również należycie rozpraszało się po wnętrzu. Jeżeli coś tu się znajdowało oznaczało że posiada już właściciela, czeka na statek lub potrzebuje naprawy.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
|20.07?
Drobny cień zamajaczył pod witryną. Wyciągnął zniekształconą przez półmrok dłoń która trzykrotnie wydobyła z framugi dźwięk oznajmiający przybycie. Wyczekiwałem tego sygnału w niepokoju. Prawdopodobnie wyolbrzymionego, lecz jednak zasadnego - źle się w Londynie działo. Ruszyłem zza lady w stronę wejścia.
- Cieszę się, że znalazłaś dla mnie czas, Lyanno - uchyliłem skrzydła antykwariatu zapraszając czarownicę do zaciemnionego i wysprzątanego już wnętrza. Pora była już na tyle późna by ten mógł być zamknięty od dobrej już godziny i tak też w zasadzie było - Proszę, następnym razem jeżeli nie będzie miał ci kto towarzyszyć to wspomnij mi o tym w liście. Port wieczorową porą nie jest nie tyle co odpowiedni dla kobiety co zwyczajnie niebezpieczny dla każdego. Proszę, nie bądź lekkomyślna - otuliłem ją miękko zatroskanym spojrzeniem, gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego, że za towarzysza miała jedynie bezosobowy zmierzch stojący za plecami oraz podobnie bezkształtny, zuchwały chłód bijący od Tamizy, jak i wyludnionego portu. Oba twory nie były tu mile widziane. Zostały więc za zakluczonymi drzwiami pozostawione same sobie - Nie zrozum mnie źle. Martwię się. Ulice tak dobrze mi znane wydają się w tym momencie wyjątkowo obce i ponure. Do tego te anomalie...Nie chciałbym byś padła ich ofiarą. Te i tak zbierają swoje żniwo - Przełożyłem świecznik z wijącym się na woskowej wieży płomiennym tancerzem do mniej zręcznej dłoni by tą chwytniejszą skryć klucz w wewnętrznej kieszeni szaty. Zaraz potem gestem tej samej ręki zachęciłem czarownicę do tego by przekazała mi wierzchnią część szaty. Zajmę się nią, odwieszę w należne miejsce - Nim zaprowadzę cię do obrazu chciałabyś się może ogrzać? Na zapleczu mam tej brytyjskiej czarnej herbaty. Mógłbym przy niej wprowadzić cie w szczegóły problemu związanego z obrazem o którym ci wspomniałem w liście - zaproponowałem upraszczając nazewnictwo aromatyzowanej kwiatem bergamotki czarnej herbaty. Jak długo bowiem uczyłem się angielskiego, a potem mieszkałem w samym Londynie tak prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie wypowiedzieć earl grey bez niepotrzebnego łamania języka.[bylobrzydkobedzieladnie]
Drobny cień zamajaczył pod witryną. Wyciągnął zniekształconą przez półmrok dłoń która trzykrotnie wydobyła z framugi dźwięk oznajmiający przybycie. Wyczekiwałem tego sygnału w niepokoju. Prawdopodobnie wyolbrzymionego, lecz jednak zasadnego - źle się w Londynie działo. Ruszyłem zza lady w stronę wejścia.
- Cieszę się, że znalazłaś dla mnie czas, Lyanno - uchyliłem skrzydła antykwariatu zapraszając czarownicę do zaciemnionego i wysprzątanego już wnętrza. Pora była już na tyle późna by ten mógł być zamknięty od dobrej już godziny i tak też w zasadzie było - Proszę, następnym razem jeżeli nie będzie miał ci kto towarzyszyć to wspomnij mi o tym w liście. Port wieczorową porą nie jest nie tyle co odpowiedni dla kobiety co zwyczajnie niebezpieczny dla każdego. Proszę, nie bądź lekkomyślna - otuliłem ją miękko zatroskanym spojrzeniem, gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego, że za towarzysza miała jedynie bezosobowy zmierzch stojący za plecami oraz podobnie bezkształtny, zuchwały chłód bijący od Tamizy, jak i wyludnionego portu. Oba twory nie były tu mile widziane. Zostały więc za zakluczonymi drzwiami pozostawione same sobie - Nie zrozum mnie źle. Martwię się. Ulice tak dobrze mi znane wydają się w tym momencie wyjątkowo obce i ponure. Do tego te anomalie...Nie chciałbym byś padła ich ofiarą. Te i tak zbierają swoje żniwo - Przełożyłem świecznik z wijącym się na woskowej wieży płomiennym tancerzem do mniej zręcznej dłoni by tą chwytniejszą skryć klucz w wewnętrznej kieszeni szaty. Zaraz potem gestem tej samej ręki zachęciłem czarownicę do tego by przekazała mi wierzchnią część szaty. Zajmę się nią, odwieszę w należne miejsce - Nim zaprowadzę cię do obrazu chciałabyś się może ogrzać? Na zapleczu mam tej brytyjskiej czarnej herbaty. Mógłbym przy niej wprowadzić cie w szczegóły problemu związanego z obrazem o którym ci wspomniałem w liście - zaproponowałem upraszczając nazewnictwo aromatyzowanej kwiatem bergamotki czarnej herbaty. Jak długo bowiem uczyłem się angielskiego, a potem mieszkałem w samym Londynie tak prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie wypowiedzieć earl grey bez niepotrzebnego łamania języka.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Laurent Baudelaire dnia 07.09.18 1:02, w całości zmieniany 1 raz
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Jej relacja z Laurentem była dość specyficzna. Sam fakt, że mogłaby zawrzeć pozytywne relacje z kimś z rodziny matki już był specyficzny. Ojciec od dzieciństwa uczył ją nienawiści do matki, powtarzając, że to ona ich porzuciła, to ona go oszukała co do swojego statusu, to ona podarowała Lyannie skazę na krwi, przez którą miała być czarną owcą rodziny. Większość Zabinich, poza bratem, nie traktowała jej zbyt dobrze. Nie pozwolili jej też skutecznie udawać czarownicy czystej krwi w Hogwarcie, jeden z jej kuzynów już się zatroszczył o to, by oczernić ją w oczach rówieśników i rozpowiedział, że jest pomyłką półkrwi. Jej życie w szkole nie było więc łatwe, ale przeszła przez edukację z dumnie uniesioną głową, nawet jeśli w środku krwawiła i żałowała, że nie może być pełnowartościową częścią swojej rodziny. Choć jej pozycja miała i swoje zalety, bo ojciec nawet nie próbował wepchnąć ją któremuś ze swoich równie nadętych, czystokrwistych znajomych na żonę ledwie skończyła szkołę. Mogła więc szukać swojej drogi i zainteresowała się łamaniem klątw i runami. Szkoliła się, podróżowała, uniezależniała się od rodziny.
Ale któregoś dnia poznała jego i zupełnym przypadkiem wyszło, że ich matki były siostrami. Że Elaine Bellefleur, zdrajczyni która oszukała jej ojca i porzuciła rodzinę (jak jej wmawiano, bo ojciec nigdy nie przyznał, że w rzeczywistości sam wypędził Elaine, grożąc jej), miała siostrę, i ta siostra miała syna. Również mieszańca półkrwi, pozostającego na marginesie czystokrwistej rodziny. I w pewnym momencie początkowy dystans i niechęć zaczął się przeradzać w dziwaczne pokrewieństwo dusz dwójki rodzinnych wyrzutków, a o znajomości tej nigdy nie powiedziała ojcu, była jej małą tajemnicą. A teraz Vincent Zabini nie żył i Lyanna mogła robić dokładnie to, co chciała i spotykać się, z kim tylko chciała. Może gdzieś głęboko wcale nie nienawidziła matki i podświadomie ciągnęło ją do kogoś, kto miał w sobie trochę jej krwi.
Zjawiła się cicho i bezszelestnie, odziana od stóp do głów w ulubioną czerń. Wchodząc do jego sklepu zrzuciła kaptur, pozwalając gęstym, poskręcanym włosom opaść na ramiona. Była bardzo podobna do swojej matki, której sama nigdy nie poznała, ale on ją poznał i może nawet pamiętał.
- Nie ma sprawy. Ostatnimi czasy i tak żyję głównie z dorywczych zleceń, kolejne nie zrobi mi żadnej różnicy. – Kiedy były zlecenia, był i zarobek. Miała co prawda trochę oszczędności ojca, ale żeby utrzymać swój standard życia to nie wystarczało. Brała więc przygodne zlecenia na łamanie klątw i szukanie artefaktów, czasem łowienie ingrediencji roślinnych na tyle, na ile pozwalała wiedza wpojona przez ojca, handlarza ingrediencjami. Czasem Laurent także angażował ją w jakieś sprawy, kiedy potrzebował ocenienia, czy któryś z przedmiotów w jego antykwariacie nie jest zaklęty. W takich przypadkach zdejmowała dla niego klątwę. Czasem też kupowała od niego coś, co wydało jej się interesujące. Była trochę jak sroka, jeśli chodzi o ciekawe przedmioty.
- Uważam na siebie. Potrafię sobie radzić, drogi Laurencie, ale dziękuję za troskę, to takie... ujmujące – rzekła, uśmiechając się lekko. Och, gdyby tylko wiedział, że wcale nie była tak bezbronną panienką, jaką mogła się wydawać! Ale utrzymywała go w błogiej nieświadomości. Nie wiedział, że znała czarną magię i była gotowa jej użyć, gdyby ktoś ośmielił się ją zaatakować z zamiarem wyrządzenia jej krzywdy. Nie wiedział, że ostatnimi czasy często obracała się w gronie czarnoksiężników, w tym tych, którzy byli odpowiedzialni za zniszczenie ministerstwa, że służyła Czarnemu Panu, którego znaków już zaczynano się bać. Ze swoją piękną buźką roztaczała czar niewinności, ale wcale nie była nieporadna i słaba.
- To w sumie dość niezwykłe. Ojciec nigdy się o mnie tak nie martwił. Prawdopodobnie poczułby ulgę, gdyby ktoś przyniósł mu wiadomość o mojej śmierci – zaśmiała się cicho po wygłoszeniu tej szczerej uwagi. Kiedyś może ją to bolało, ale dawno przestała się tym przejmować, była teraz panią swojego losu, a to jej ojciec gryzł ziemię po tym, jak rozerwała go anomalia. A Laurent? Cóż, miał własne przejścia z rodziną. Wiedział, że nie jest łatwo być mieszańcem wśród samych czystokrwistych, zwłaszcza kiedy postanowił żyć po swojemu.
Zdjęła czarny, długi do ziemi płaszcz zroszony kropelkami deszczu, oddając go Laurentowi. Jej bystre, niebieskie oczy spoczęły na nim; była ciekawa, co miał jej do pokazania dzisiaj.
- Nie pogardzę herbatą – zgodziła się, w zimny dzień nie zamierzając wzgardzić gorącym napojem. – I z przyjemnością wysłucham o obrazie, zanim go zobaczę. Jestem ciekawa twoich spostrzeżeń, bo zapewne napisałeś mi o nim nie bez powodu.
Nawet w swoim fachu musiał być czujny, by nie paść ofiarą klątw, które niekiedy ciążyły na przedmiotach trafiających do antykwariatu.
Ale któregoś dnia poznała jego i zupełnym przypadkiem wyszło, że ich matki były siostrami. Że Elaine Bellefleur, zdrajczyni która oszukała jej ojca i porzuciła rodzinę (jak jej wmawiano, bo ojciec nigdy nie przyznał, że w rzeczywistości sam wypędził Elaine, grożąc jej), miała siostrę, i ta siostra miała syna. Również mieszańca półkrwi, pozostającego na marginesie czystokrwistej rodziny. I w pewnym momencie początkowy dystans i niechęć zaczął się przeradzać w dziwaczne pokrewieństwo dusz dwójki rodzinnych wyrzutków, a o znajomości tej nigdy nie powiedziała ojcu, była jej małą tajemnicą. A teraz Vincent Zabini nie żył i Lyanna mogła robić dokładnie to, co chciała i spotykać się, z kim tylko chciała. Może gdzieś głęboko wcale nie nienawidziła matki i podświadomie ciągnęło ją do kogoś, kto miał w sobie trochę jej krwi.
Zjawiła się cicho i bezszelestnie, odziana od stóp do głów w ulubioną czerń. Wchodząc do jego sklepu zrzuciła kaptur, pozwalając gęstym, poskręcanym włosom opaść na ramiona. Była bardzo podobna do swojej matki, której sama nigdy nie poznała, ale on ją poznał i może nawet pamiętał.
- Nie ma sprawy. Ostatnimi czasy i tak żyję głównie z dorywczych zleceń, kolejne nie zrobi mi żadnej różnicy. – Kiedy były zlecenia, był i zarobek. Miała co prawda trochę oszczędności ojca, ale żeby utrzymać swój standard życia to nie wystarczało. Brała więc przygodne zlecenia na łamanie klątw i szukanie artefaktów, czasem łowienie ingrediencji roślinnych na tyle, na ile pozwalała wiedza wpojona przez ojca, handlarza ingrediencjami. Czasem Laurent także angażował ją w jakieś sprawy, kiedy potrzebował ocenienia, czy któryś z przedmiotów w jego antykwariacie nie jest zaklęty. W takich przypadkach zdejmowała dla niego klątwę. Czasem też kupowała od niego coś, co wydało jej się interesujące. Była trochę jak sroka, jeśli chodzi o ciekawe przedmioty.
- Uważam na siebie. Potrafię sobie radzić, drogi Laurencie, ale dziękuję za troskę, to takie... ujmujące – rzekła, uśmiechając się lekko. Och, gdyby tylko wiedział, że wcale nie była tak bezbronną panienką, jaką mogła się wydawać! Ale utrzymywała go w błogiej nieświadomości. Nie wiedział, że znała czarną magię i była gotowa jej użyć, gdyby ktoś ośmielił się ją zaatakować z zamiarem wyrządzenia jej krzywdy. Nie wiedział, że ostatnimi czasy często obracała się w gronie czarnoksiężników, w tym tych, którzy byli odpowiedzialni za zniszczenie ministerstwa, że służyła Czarnemu Panu, którego znaków już zaczynano się bać. Ze swoją piękną buźką roztaczała czar niewinności, ale wcale nie była nieporadna i słaba.
- To w sumie dość niezwykłe. Ojciec nigdy się o mnie tak nie martwił. Prawdopodobnie poczułby ulgę, gdyby ktoś przyniósł mu wiadomość o mojej śmierci – zaśmiała się cicho po wygłoszeniu tej szczerej uwagi. Kiedyś może ją to bolało, ale dawno przestała się tym przejmować, była teraz panią swojego losu, a to jej ojciec gryzł ziemię po tym, jak rozerwała go anomalia. A Laurent? Cóż, miał własne przejścia z rodziną. Wiedział, że nie jest łatwo być mieszańcem wśród samych czystokrwistych, zwłaszcza kiedy postanowił żyć po swojemu.
Zdjęła czarny, długi do ziemi płaszcz zroszony kropelkami deszczu, oddając go Laurentowi. Jej bystre, niebieskie oczy spoczęły na nim; była ciekawa, co miał jej do pokazania dzisiaj.
- Nie pogardzę herbatą – zgodziła się, w zimny dzień nie zamierzając wzgardzić gorącym napojem. – I z przyjemnością wysłucham o obrazie, zanim go zobaczę. Jestem ciekawa twoich spostrzeżeń, bo zapewne napisałeś mi o nim nie bez powodu.
Nawet w swoim fachu musiał być czujny, by nie paść ofiarą klątw, które niekiedy ciążyły na przedmiotach trafiających do antykwariatu.
|zmiana stajlu I:
Ujmujące - aż westchnęła moja dusza. Ujmujące mogły być ramiona kochanki. Ujmujące były letnie promienie słońca na skórze. Ujmowała ckliwa melodia. W trosce o krew nie tak odległą od mojej, o moją kuzynkę, o rodzinę nie było jednak nic ujmującego. To było naturalne - słuchanie tego podszeptu obowiązku - jak chęć zaczerpnięcia oddechu. Być może wykazywałem się w tej kwestii wyjątkową prostolinijnością. Prawdopodobnie była jednak to też wina szorstkiego wychowania Lyanny, której nie bez przyczyny brakowało rodzinnej wrażliwości. Jednak to nic. Przybliżę jej to. Nie by dać zadośćuczynienie krzywdzie zadanej przez ambicję matki, siostry mojej własnej, a przez zwyczajną człowieczość.
- Proszę, nie bagatelizuj tego co mówię - prawdopodobnie, gdybym posiadał młodsze rodzeństwo, to tak właśnie brzmiałby kierowany ku niemu głos - miękko, ciepło, podszyty faktyczną prośbą, lecz z wyczuwalną stanowczością będącą podstawą brzmienia. Może i nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak biegłą jest czarownicą, jednak czy to miało znaczenie? Tu nie chodziło nawet o to czy byłaby wstanie sobie poradzić, czy też że na tę chwile radziła. Po co kusić los. Nikomu nie potrzebna była demonstracja jego niszczycielskiego kaprysu.
– Ale go już nie ma – źle się czułem myśląc, o czyjejś śmierci jako czymś dobrym, wprawiającym w ulgę. Coś jednak kazało mi czuć w tym przypadku ulgę. Mnie sam ojciec nie rozpieszczał, jednak nie czułem się nigdy przez niego skrzywdzony. Wiedziałem, że wszystko co robił miało służyć mojemu dobru. Przynajmniej dotarło to do mnie z czasem – Po wszystkim odprowadzę cię na skraj dzielnicy do Błędnego Rycerza. Nie każ mi tylko o to prosić, Lyanno – tym razem to ja uśmiechnąłem się delikatnie w podobny sposób co ona chwilę wcześniej. Zaprowadziłem ją potem na zaplecze, wskazałem gabinet, którego drzwi były rozchylone na oścież zachęcając ją do tego by zatopiła się w jednym z wielkich krzeseł dla gości. Ja sam odmierzałem susz. Ruchem różdżki pobudziłem magiczny imbryk zagotowania wody
- Obraz jest autorstwa holenderskiego malarza Adrianusa Eversena. Nie jest to coś wybitnego. Na swoich obrazach uwieczniał architekturę. Głównie miejską. Jeden z jego obrazów znajduje się w moim antykwariacie od dwóch tygodni, lecz dopiero niedawno zauważyłem, że zachodzą na nim...zmiany – odmierzyłem naparu do filiżanek. Delikatna mgiełka zatańczyła na herbacianej powierzchni. Ciągle mówiłem. Nie musiałem podnosić głosu by ten dosięgał Lyanny. W kamienicy panowała cisza. Nie dzieliła też nas odległość która byłaby dla mnie nie do przeskoczenia. Sam zresztą zbliżyłem się do niej stawiając przed nią spodek z aromatyczną, ciepłą zawartością. Ja sam nie usiadłem za biurkiem, a obok niej – jednej z postaci będącej w tle zmienia swą twarz na taką samą jaką nosi czarodziej przypatrujący się obrazowi. Zmiana nie zachodzi nagle, a dopiero na drugi dzień stąd też nie zauważyłem jej od razu i dotyczy tego kto na niego spogląda - trochę niepokojącym było pewnego dnia znaleźć tam siebie - Słyszałaś kiedyś o czymś podobnym? Upewniłem się również, czy aby farba nie jest jednak mimo wszystko magiczna i nie jest. To powinien być zwyczajny obraz.
Ujmujące - aż westchnęła moja dusza. Ujmujące mogły być ramiona kochanki. Ujmujące były letnie promienie słońca na skórze. Ujmowała ckliwa melodia. W trosce o krew nie tak odległą od mojej, o moją kuzynkę, o rodzinę nie było jednak nic ujmującego. To było naturalne - słuchanie tego podszeptu obowiązku - jak chęć zaczerpnięcia oddechu. Być może wykazywałem się w tej kwestii wyjątkową prostolinijnością. Prawdopodobnie była jednak to też wina szorstkiego wychowania Lyanny, której nie bez przyczyny brakowało rodzinnej wrażliwości. Jednak to nic. Przybliżę jej to. Nie by dać zadośćuczynienie krzywdzie zadanej przez ambicję matki, siostry mojej własnej, a przez zwyczajną człowieczość.
- Proszę, nie bagatelizuj tego co mówię - prawdopodobnie, gdybym posiadał młodsze rodzeństwo, to tak właśnie brzmiałby kierowany ku niemu głos - miękko, ciepło, podszyty faktyczną prośbą, lecz z wyczuwalną stanowczością będącą podstawą brzmienia. Może i nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak biegłą jest czarownicą, jednak czy to miało znaczenie? Tu nie chodziło nawet o to czy byłaby wstanie sobie poradzić, czy też że na tę chwile radziła. Po co kusić los. Nikomu nie potrzebna była demonstracja jego niszczycielskiego kaprysu.
– Ale go już nie ma – źle się czułem myśląc, o czyjejś śmierci jako czymś dobrym, wprawiającym w ulgę. Coś jednak kazało mi czuć w tym przypadku ulgę. Mnie sam ojciec nie rozpieszczał, jednak nie czułem się nigdy przez niego skrzywdzony. Wiedziałem, że wszystko co robił miało służyć mojemu dobru. Przynajmniej dotarło to do mnie z czasem – Po wszystkim odprowadzę cię na skraj dzielnicy do Błędnego Rycerza. Nie każ mi tylko o to prosić, Lyanno – tym razem to ja uśmiechnąłem się delikatnie w podobny sposób co ona chwilę wcześniej. Zaprowadziłem ją potem na zaplecze, wskazałem gabinet, którego drzwi były rozchylone na oścież zachęcając ją do tego by zatopiła się w jednym z wielkich krzeseł dla gości. Ja sam odmierzałem susz. Ruchem różdżki pobudziłem magiczny imbryk zagotowania wody
- Obraz jest autorstwa holenderskiego malarza Adrianusa Eversena. Nie jest to coś wybitnego. Na swoich obrazach uwieczniał architekturę. Głównie miejską. Jeden z jego obrazów znajduje się w moim antykwariacie od dwóch tygodni, lecz dopiero niedawno zauważyłem, że zachodzą na nim...zmiany – odmierzyłem naparu do filiżanek. Delikatna mgiełka zatańczyła na herbacianej powierzchni. Ciągle mówiłem. Nie musiałem podnosić głosu by ten dosięgał Lyanny. W kamienicy panowała cisza. Nie dzieliła też nas odległość która byłaby dla mnie nie do przeskoczenia. Sam zresztą zbliżyłem się do niej stawiając przed nią spodek z aromatyczną, ciepłą zawartością. Ja sam nie usiadłem za biurkiem, a obok niej – jednej z postaci będącej w tle zmienia swą twarz na taką samą jaką nosi czarodziej przypatrujący się obrazowi. Zmiana nie zachodzi nagle, a dopiero na drugi dzień stąd też nie zauważyłem jej od razu i dotyczy tego kto na niego spogląda - trochę niepokojącym było pewnego dnia znaleźć tam siebie - Słyszałaś kiedyś o czymś podobnym? Upewniłem się również, czy aby farba nie jest jednak mimo wszystko magiczna i nie jest. To powinien być zwyczajny obraz.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
To było takie dziwne i niespotykane, że ktoś się o nią martwił. Było to dla niej obce uczucie, bo ojciec nigdy nie okazywał jej żadnych ciepłych uczuć i wystarczającą łaską z jego strony było to, że w ogóle ją wychował. Przez całe życie przywykła do bycia czarną owcą, dlatego patrzyła na Laurenta z takim zdziwieniem, jakby mówił do niej w jakimś obcym języku. Nie nawykła do troski, choć po dwudziestu pięciu latach życia dobrze było odkryć, że jednak kogoś poza bratem na tym świecie obchodziła, nawet jeśli uważała, że Laurent przesadzał. Ostatnimi czasy na tyle często pałętała się po Nokturnie, że jego okolica nie robiła na niej wielkiego wrażenia, ale i o tym nie mógł wiedzieć, chyba że w jakiś sposób zobaczyłby ją swoim trzecim okiem. Ale miała nadzieję, że nie, bo wolałaby utrzymywać w tajemnicy swoje podwójne życie oraz zainteresowanie czarną magią.
- Nie bagatelizuję – rzekła, choć wywróciła teatralnie oczami. – Potrafię o siebie dbać i nie kuszę losu bez potrzeby. – Akurat. Ostatnimi czasy kusiła go na okrągło. Wałęsała się po Nokturnie, maczała palce w czarnej magii, łamała klątwy, należała do tajnej organizacji zwolenników czystości krwi. Jej tryb życia aż prosił się o kłopoty, ale na potrzeby Laurenta i dla jego świętego spokoju mogła przyjąć jego propozycję, co by skuteczniej uchodzić w jego oczach za niewinne, młode dziewczę które nie ma na sumieniu nic paskudnego. To było na swój sposób wygodne, jeśli chodzi o trzymanie w tajemnicy pewnych sekretów. Wygodnie było uchodzić za niewinną ślicznotkę, choć czasem bywały momenty, kiedy ją to drażniło, gdy niektórzy jej przez to nie doceniali lub jawnie lekceważyli. – Ale jeśli cię to uspokoi, zgoda, możesz mnie odprowadzić – dodała, choć pewnie w razie tarapatów to pewnie prędzej ona musiałaby bronić jego. Nie tylko złymi rzeczami się interesowała, była biegła w magii obronnej i z tym akurat nie musiała się kryć, choć z powodu swoich tajemnic bardziej musiała bać się aurorów niż opryszków.
Usiadła w jego gabinecie, zapadając się lekko w miękkie obicie krzesła i wsłuchując się w jego słowa.
- Czyli to nie jest ruchomy, magiczny obraz a zwyczajny? – zapytała, patrząc, jak Laurent przygotowuje herbatę. Większość obrazów w świecie magii poruszała się i zachodziły na nich zmiany, choć nie takie, by twarze namalowanych na nich osób zmieniały się w twarze obserwujących obraz ludzi. – To nie musi być żadna klątwa, bo nie przypomina to tych, których znam. Klątwy są nakładane po to, żeby krzywdzić i ranić fizycznie bądź psychicznie. Czasem konkretne osoby, a czasem przypadkowe ofiary, zależnie od intencji nakładającego. Zmiana twarzy może być po prostu magiczną sztuczką, iluzją. Może poprzedni właściciel obrazu chciał szokować swoich gości i zaczarował tę postać, by jej twarz ulegała zmianom? – zastanowiła się. – Przyznaję, że nie znam się zbytnio na tych malarskich zaklęciach, bo specjalizuję się raczej w runach, klątwach oraz ich zdejmowaniu. Chętnie bym go zobaczyła, bo niewykluczone, że oprócz tego efektu coś może być nałożone na obraz. Muszę go sprawdzić, czy nie ma tam naniesionych run – rzekła, podnosząc filiżankę z herbatą i upijając z niej łyk.
- Nie bagatelizuję – rzekła, choć wywróciła teatralnie oczami. – Potrafię o siebie dbać i nie kuszę losu bez potrzeby. – Akurat. Ostatnimi czasy kusiła go na okrągło. Wałęsała się po Nokturnie, maczała palce w czarnej magii, łamała klątwy, należała do tajnej organizacji zwolenników czystości krwi. Jej tryb życia aż prosił się o kłopoty, ale na potrzeby Laurenta i dla jego świętego spokoju mogła przyjąć jego propozycję, co by skuteczniej uchodzić w jego oczach za niewinne, młode dziewczę które nie ma na sumieniu nic paskudnego. To było na swój sposób wygodne, jeśli chodzi o trzymanie w tajemnicy pewnych sekretów. Wygodnie było uchodzić za niewinną ślicznotkę, choć czasem bywały momenty, kiedy ją to drażniło, gdy niektórzy jej przez to nie doceniali lub jawnie lekceważyli. – Ale jeśli cię to uspokoi, zgoda, możesz mnie odprowadzić – dodała, choć pewnie w razie tarapatów to pewnie prędzej ona musiałaby bronić jego. Nie tylko złymi rzeczami się interesowała, była biegła w magii obronnej i z tym akurat nie musiała się kryć, choć z powodu swoich tajemnic bardziej musiała bać się aurorów niż opryszków.
Usiadła w jego gabinecie, zapadając się lekko w miękkie obicie krzesła i wsłuchując się w jego słowa.
- Czyli to nie jest ruchomy, magiczny obraz a zwyczajny? – zapytała, patrząc, jak Laurent przygotowuje herbatę. Większość obrazów w świecie magii poruszała się i zachodziły na nich zmiany, choć nie takie, by twarze namalowanych na nich osób zmieniały się w twarze obserwujących obraz ludzi. – To nie musi być żadna klątwa, bo nie przypomina to tych, których znam. Klątwy są nakładane po to, żeby krzywdzić i ranić fizycznie bądź psychicznie. Czasem konkretne osoby, a czasem przypadkowe ofiary, zależnie od intencji nakładającego. Zmiana twarzy może być po prostu magiczną sztuczką, iluzją. Może poprzedni właściciel obrazu chciał szokować swoich gości i zaczarował tę postać, by jej twarz ulegała zmianom? – zastanowiła się. – Przyznaję, że nie znam się zbytnio na tych malarskich zaklęciach, bo specjalizuję się raczej w runach, klątwach oraz ich zdejmowaniu. Chętnie bym go zobaczyła, bo niewykluczone, że oprócz tego efektu coś może być nałożone na obraz. Muszę go sprawdzić, czy nie ma tam naniesionych run – rzekła, podnosząc filiżankę z herbatą i upijając z niej łyk.
Nie miałem w sobie nadmiernego ognia, który pozwoliłby mi walczyć z potencjalnym oporem mojej kuzynki. Ten dawno zdawał się już spopieleć ożywając żarem w szczególnych sytuacjach. Ta taką nie była. Dlatego z ulgą przyjąłem jej zgodę. Nie przeciągając chwili zająłem się przejściem do mojego problemu.
- Dokładnie tak. Nie powinno być w nim krzty magii. Głównym powodem podobnego zabiegu podczas powstawania obrazu było właśnie to, że nie ludzie czy zmieniająca się wraz z porą roku sceneria natury stanowiła motyw przewodni obrazu, a właśnie budynki. Niepotrzebny ruch ujmowałby zamierzeniu - wyjaśniłem w przekonaniu nie mając cienia wątpliwości co do tego jakim ten obraz być powinien - Statyczność w pracach Eversena jest właśnie czymś co wzbudza pożądanie posiadania. Nie będę ukrywał tego, że zainteresowani są jego pracami głównie architekci. Skaza w postaci podobnego magicznego zabiegu niszczy całą wartość obrazu - spochmurniałem i to nie bez przyczyny - Zwłaszcza, że jestem bardziej niż pewien iż znajduję się w posiadaniu oryginału. Przeanalizowałem obraz raz jeszcze gdy tylko odkryłem jego usterkę. Zauważyłem, że zmiana nie zachodzi w czasie rzeczywistym. Jednej nocy uparcie się w niego wpatrywałem i twarz przechodnia zmaniła się na moją dopiero w chwili w której straciłem czujność i na dłużej zamknąłem oczy. Muszę przyznać, że to było nieco upiorne w odczuciu doświadczenie - upiłem nieco naparu, a kąciki ust na uderzenie serca zawisły wyżej na wzór bladego uśmiechu - Od tego momentu nie przydarzyło mi się nic złego, czy też nadzwyczajnego. Przynajmniej jeszcze. Być może ktoś nałożył klątwę lub jakiś zły urok na płótno by mnie zastraszyć bądź zaniżyć jego wartość - próbuję zgadywać - W każdym razie wolę dmuchać na zimne. Obraz przetrzymuję w części piwnicznej. Zaraz cię tam zaprowadzę. Chciałbym się jednak jeszcze dowiedzieć - czy jeżeli znalezione zostaną jakieś runiczne symbole to dało by się za ich pomocą ustalić umiejętności sprawcy kłopotu? Pochodzenie run? Słyszałem, że w każdym kraju zapis runiczny jest nieco inny. Czy to prawda?
- Dokładnie tak. Nie powinno być w nim krzty magii. Głównym powodem podobnego zabiegu podczas powstawania obrazu było właśnie to, że nie ludzie czy zmieniająca się wraz z porą roku sceneria natury stanowiła motyw przewodni obrazu, a właśnie budynki. Niepotrzebny ruch ujmowałby zamierzeniu - wyjaśniłem w przekonaniu nie mając cienia wątpliwości co do tego jakim ten obraz być powinien - Statyczność w pracach Eversena jest właśnie czymś co wzbudza pożądanie posiadania. Nie będę ukrywał tego, że zainteresowani są jego pracami głównie architekci. Skaza w postaci podobnego magicznego zabiegu niszczy całą wartość obrazu - spochmurniałem i to nie bez przyczyny - Zwłaszcza, że jestem bardziej niż pewien iż znajduję się w posiadaniu oryginału. Przeanalizowałem obraz raz jeszcze gdy tylko odkryłem jego usterkę. Zauważyłem, że zmiana nie zachodzi w czasie rzeczywistym. Jednej nocy uparcie się w niego wpatrywałem i twarz przechodnia zmaniła się na moją dopiero w chwili w której straciłem czujność i na dłużej zamknąłem oczy. Muszę przyznać, że to było nieco upiorne w odczuciu doświadczenie - upiłem nieco naparu, a kąciki ust na uderzenie serca zawisły wyżej na wzór bladego uśmiechu - Od tego momentu nie przydarzyło mi się nic złego, czy też nadzwyczajnego. Przynajmniej jeszcze. Być może ktoś nałożył klątwę lub jakiś zły urok na płótno by mnie zastraszyć bądź zaniżyć jego wartość - próbuję zgadywać - W każdym razie wolę dmuchać na zimne. Obraz przetrzymuję w części piwnicznej. Zaraz cię tam zaprowadzę. Chciałbym się jednak jeszcze dowiedzieć - czy jeżeli znalezione zostaną jakieś runiczne symbole to dało by się za ich pomocą ustalić umiejętności sprawcy kłopotu? Pochodzenie run? Słyszałem, że w każdym kraju zapis runiczny jest nieco inny. Czy to prawda?
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Lyanna stwierdziła, że szkoda czasu na opieranie i przekomarzanie się, wolała skupić się na konkretach. Była pewna swojej zaradności i nie potrzebowała męskiej pomocy ani opieki podczas przechodzenia ulicą, ale jeśli Laurent chciał unosić się rycerskością – niech mu będzie. Przynajmniej nie będzie nic podejrzewał. Chociaż Lyanna nie należała do ciepłych i rodzinnych osób, i nie żyła blisko z Zabinimi prócz swojego aktualnie nieobecnego w kraju brata, Laurenta traktowała w pewien sposób inaczej, jednocześnie dbając o staranne ukrywanie przed nim swoich sekretów. Wśród Zabinich praktykowanie czarnej magii i bywanie na Nokturnie nie było czymś rzadkim i niezwykłym – ale Laurent nie pasował do tego świata, do jej drugiego życia. Choć też był rodzinnym wyrzutkiem, wydawał się na to zbyt dobry, a i Lyanna mogła przy nim ćwiczyć skuteczniejsze udawanie porządnej dziewczyny, podczas gdy w rzeczywistości miała z nią coraz mniej wspólnego. Z drogi, którą obrała nie było odwrotu. Ucząc się czarnej magii stopniowo zabijała w sobie resztki niewinności. A on, choć niewątpliwie miał za sobą trudne przejścia, pod pewnymi względami był jak dziecko we mgle.
Nie miała aż tak zaawansowanej wiedzy o malarstwie, by znać jakieś niszowe dzieła, odwiedzając go poznała jednak podstawy. Nie była też zapaloną kolekcjonerką obrazów, bo bardziej fascynowały ją rozmaite artefakty i magiczne osobliwości, wszystko co rzadkie i niezwykłe. Ale wierzyła Laurentowi na słowo, zastanawiając się, co może być przyczyną takich zmian na obrazie. Bez sprawdzenia płótna na obecność run trudno było jednoznacznie orzec przyczynę.
- Chyba i takie przypadki się zdarzają, prawda? To, że ktoś celowo psuje dzieło, by obniżyć jego wartość? – zastanowiła się. Czasem niektórzy z zazdrości zaczarowywali cenne przedmioty należące do innych, by uczynić je bezwartościowymi. – Jest na przykład taka klątwa, którą rzuca się na przybory artystów, by zniszczyć ich dzieła i pozbawić je wszelkiej wartości. Choć samo zmienianie się twarzy nie wydaje się czymś groźnym, to może być niepokojące, kiedy w którymś momencie widzimy na płótnie siebie. Takie zaklęcie mogłoby też zostać nałożone na przykład po to, by rejestrować twarze oglądających, choć po twoich słowach chyba bardziej wydaje mi się wersja z próbą obniżenia wartości dzieła – zastanowiła się. Ludzie miewali różne pomysły, choć taki i tak wydawał się stosunkowo nieszkodliwy biorąc pod uwagę fakt, że istniały klątwy zdolne poważnie ranić, a nawet zabijać. I zdejmowanie takich klątw było większym i bardziej niebezpiecznym wyzwaniem.
- Jeśli to nie klątwa, a zwykły urok, to tak czy inaczej mogłabym spróbować go zdjąć, Finite Incantatem powinno rozwiązać sprawę – powiedziała. – Muszę jednak najpierw obejrzeć obraz. Nakładając klątwę zawsze należy uczynić to za pomocą run, i choć większość zaklinaczy potrafi je dobrze ukryć, doświadczony łamacz może je odnaleźć. Zapis runiczny jest zbliżony, choć różne kultury mają różne rytuały dotyczące samego nakładania klątwy. To jednak nie jest w tym momencie aż tak istotne jak sam fakt, że nałożona runa, jeśli będzie tam obecna, może znacząco przybliżyć mi charakter klątwy. I może mi to powiedzieć o umiejętnościach nakładającego, bo klątwy mają różną... trudność. Niektóre są tak proste, że mógłby je nałożyć praktycznie każdy mający minimalne pojęcie o runach i czarnej magii, z kolei inne... Wymagają bardzo dużej biegłości w obu tych dziedzinach. – Wiedziała o tym sporo. Także z perspektywy osoby, która uczyła się nakładać klątwy, a nie tylko je zdejmować. Ale Laurent i o tym nie mógł mieć pojęcia. – Ale poważnie wątpię, byśmy w przypadku tego obrazu mieli do czynienia z czymś bardzo skomplikowanym. Żaden szanujący się czarnoksiężnik, zdolny do nałożenia dużo potężniejszych klątw mogących wywołać poważniejsze szkody, nie bawiłby się w coś takiego. Może się nawet okazać, że żadnej prawdziwej klątwy tam nie ma i to tylko złośliwy urok nałożony przez tego, kto ostatni raz miał ten obraz w swoich rękach.
Nie miała aż tak zaawansowanej wiedzy o malarstwie, by znać jakieś niszowe dzieła, odwiedzając go poznała jednak podstawy. Nie była też zapaloną kolekcjonerką obrazów, bo bardziej fascynowały ją rozmaite artefakty i magiczne osobliwości, wszystko co rzadkie i niezwykłe. Ale wierzyła Laurentowi na słowo, zastanawiając się, co może być przyczyną takich zmian na obrazie. Bez sprawdzenia płótna na obecność run trudno było jednoznacznie orzec przyczynę.
- Chyba i takie przypadki się zdarzają, prawda? To, że ktoś celowo psuje dzieło, by obniżyć jego wartość? – zastanowiła się. Czasem niektórzy z zazdrości zaczarowywali cenne przedmioty należące do innych, by uczynić je bezwartościowymi. – Jest na przykład taka klątwa, którą rzuca się na przybory artystów, by zniszczyć ich dzieła i pozbawić je wszelkiej wartości. Choć samo zmienianie się twarzy nie wydaje się czymś groźnym, to może być niepokojące, kiedy w którymś momencie widzimy na płótnie siebie. Takie zaklęcie mogłoby też zostać nałożone na przykład po to, by rejestrować twarze oglądających, choć po twoich słowach chyba bardziej wydaje mi się wersja z próbą obniżenia wartości dzieła – zastanowiła się. Ludzie miewali różne pomysły, choć taki i tak wydawał się stosunkowo nieszkodliwy biorąc pod uwagę fakt, że istniały klątwy zdolne poważnie ranić, a nawet zabijać. I zdejmowanie takich klątw było większym i bardziej niebezpiecznym wyzwaniem.
- Jeśli to nie klątwa, a zwykły urok, to tak czy inaczej mogłabym spróbować go zdjąć, Finite Incantatem powinno rozwiązać sprawę – powiedziała. – Muszę jednak najpierw obejrzeć obraz. Nakładając klątwę zawsze należy uczynić to za pomocą run, i choć większość zaklinaczy potrafi je dobrze ukryć, doświadczony łamacz może je odnaleźć. Zapis runiczny jest zbliżony, choć różne kultury mają różne rytuały dotyczące samego nakładania klątwy. To jednak nie jest w tym momencie aż tak istotne jak sam fakt, że nałożona runa, jeśli będzie tam obecna, może znacząco przybliżyć mi charakter klątwy. I może mi to powiedzieć o umiejętnościach nakładającego, bo klątwy mają różną... trudność. Niektóre są tak proste, że mógłby je nałożyć praktycznie każdy mający minimalne pojęcie o runach i czarnej magii, z kolei inne... Wymagają bardzo dużej biegłości w obu tych dziedzinach. – Wiedziała o tym sporo. Także z perspektywy osoby, która uczyła się nakładać klątwy, a nie tylko je zdejmować. Ale Laurent i o tym nie mógł mieć pojęcia. – Ale poważnie wątpię, byśmy w przypadku tego obrazu mieli do czynienia z czymś bardzo skomplikowanym. Żaden szanujący się czarnoksiężnik, zdolny do nałożenia dużo potężniejszych klątw mogących wywołać poważniejsze szkody, nie bawiłby się w coś takiego. Może się nawet okazać, że żadnej prawdziwej klątwy tam nie ma i to tylko złośliwy urok nałożony przez tego, kto ostatni raz miał ten obraz w swoich rękach.
- Nie tyle co psuje, lecz wprowadza zabiegi na skutek których obrazy pozornie wydają się uszkodzone. Jednak tak, jest to częsta praktyka. Nim obraz czy inne dzieło sztuki zostanie zakupione podlega gruntownej ocenie. Ojciec, jak również i ja posiadamy kontakty do odpowiednich radców. Wówczas już zaczyna krążyć głosy świadczące o tym, że takie, a nie inne dzieło będzie możliwe do nabycia. Rośnie zainteresowanie. Moment między chwilą w której obraz obraz jest odbierany od takiego konsultanta i jest transportowany do jednego z rodzinnych antykwariatów lub też klienta jest bardzo delikatny - to właśnie wówczas dochodzi do incydentów związanych z nakładaniem klątw bądź iluzji mających obniżyć wartość obrazu. Jak sama zauważyłaś - nie wiadomo przez czyje ręce dane dzieło przechodzi jako ostatnie. Nie raz jest to trudne do ustalenia. Obraz o którym rozmawiamy względnie wcześnie do mnie trafił, lecz czas popłynął. Nie było co prawda na niego żadnego konkretnego kupca, jednak o ile jestem pewien, że wcześniej był pozbawiony magii o tyle niestety obecnie nie wiem, czy ktoś nie rzucił na niego uroku tym bardziej, że znajdował się na wystawie. Mogła się zdarzyć chwila że nie upilnowałem go odpowiednio. Nie ma tu tłumów, lecz jeżeli pojawi się jeden klient czymś zainteresowany to wówczas nie jestem wstanie poświęcić uwagi kolejnemu - opowiadam i tłumaczę się ze swojej niepodzielności uwagi, która mogła być powodem całego zamieszania, które w tym momencie starałem się wraz z kuzynką rozwikłać. Nie znałem się na klątwach, jednak mogłem opowiedzieć jej wszystko co wiązało się z felernym obrazem by chociaż naprowadzić ją na jakiś konkretniejszą myśl.
- Zaprowadzę cię do niego. Trzymam go w części magazynowej antykwariatu - zdradziłem, odstawiając pustą już porcelanę na blat biurka. Następnie podszedłem do jednej ze świec umieszczając ją w obudowanym szklano-lustrzanym świeczniku. Zacząłem prowadzić kuzynkę do obrazu - próbowałem szukać run, lecz powiem szczerze, że nie należę do najbardziej spostrzegawczych osób. Przez myśl mi przeszło, że być może są ukryte pod ramą jednak obawiałem się, że w ten sposób mógłbym uruchomić mechanizm klątwy o ile jakakolwiek istniała. Zresztą sama ocenisz. Jeśli będę miał jakoś ci pomóc to powiedz - mówiłem prowadząc ją po schodach do piwnicy gdzie znajdowała się skrytka i rzeczony obraz na przeciw którego się zatrzymaliśmy. Uniosłem wyżej lampę by dać Lyannie więcej światła.
- Zaprowadzę cię do niego. Trzymam go w części magazynowej antykwariatu - zdradziłem, odstawiając pustą już porcelanę na blat biurka. Następnie podszedłem do jednej ze świec umieszczając ją w obudowanym szklano-lustrzanym świeczniku. Zacząłem prowadzić kuzynkę do obrazu - próbowałem szukać run, lecz powiem szczerze, że nie należę do najbardziej spostrzegawczych osób. Przez myśl mi przeszło, że być może są ukryte pod ramą jednak obawiałem się, że w ten sposób mógłbym uruchomić mechanizm klątwy o ile jakakolwiek istniała. Zresztą sama ocenisz. Jeśli będę miał jakoś ci pomóc to powiedz - mówiłem prowadząc ją po schodach do piwnicy gdzie znajdowała się skrytka i rzeczony obraz na przeciw którego się zatrzymaliśmy. Uniosłem wyżej lampę by dać Lyannie więcej światła.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Lyanna słuchała go z uwagą. Choć tego typu czynności niewiele jej mówiły, Laurent z pewnością był w tych sprawach obeznany. Handlował obrazami i innymi przedmiotami nie od dziś. Mogły się wśród nich zdarzyć przypadki zaczarowanych lub nawet przeklętych przedmiotów, więc czujność i nie bagatelizowanie dziwnych objawów były w cenie. Interesując się rozmaitymi artefaktami Lyanna przywykła do pewnych środków ostrożności. Niedoświadczeni czarodzieje często padali ofiarą ich braku, bagatelizując możliwe zagrożenia. A przecież nigdy nie wiadomo było, w czyich rękach znajdował się wcześniej przedmiot nieznanego pochodzenia.
- Nakładanie klątwy jest procesem dość skomplikowanym, którego nie da się przeprowadzić na szybko, będąc klientem w sklepie pod nieuwagę sprzedawcy. Za to jak najbardziej można rzucić urok – zauważyła. – Nałożenie klątwy poprzedza szereg odpowiednich rytuałów, które należy przeprowadzać z użyciem odpowiedniej mikstury oraz runicznych inskrypcji, nie wystarczy tylko narysować na przedmiocie runę i wymamrotać parę śmiesznych formułek. Jeśli więc żaden z klientów nie zamknął się w twoim sklepie na całą noc, wątpię, by ten obraz mógł zostać przeklęty. Chyba, że stałoby się to, zanim obraz trafił do sklepu.
W czasie, gdy obrazy lub przedmioty przechodziły z rąk do rąk, dużo łatwiej byłoby poczynić odpowiednie zabiegi mające na celu nałożenie klątwy. Czy jakaś istniała na tym obrazie, to zaraz miała się przekonać.
Skończyła herbatę. Później przeszli do składzika, gdzie miał znajdować się obraz.
- Runy zwykle są dobrze zamaskowane. Przynajmniej jeśli zostawia je ktoś, kto zna się na rzeczy. W końcu ofiara klątwy ma jak najdłużej pozostać nieświadoma niebezpieczeństwa. Jeśli więc masz podejrzenia, że przedmiot jest przeklęty, lepiej go nie dotykać. Dobrze zrobiłeś, wzywając mnie zamiast próbować majstrować przy tym samodzielnie – wyjaśniła, podążając za nim, bo wcale jej nie zdziwiło to, że nie znalazł niczego niepokojącego. Runa, jeśli istniała, mogła być dobrze schowana, łatwa do przeoczenia przez niczego nieświadomą ofiarę.
Przez zbliżeniem się do obrazu założyła skórzane rękawiczki. Potencjalnie przeklętych przedmiotów nie należało dotykać gołą skórą. W wiodącą dłoń chwyciła różdżkę. Korzystając z wątłego blasku światła świecy uważnie obejrzała najpierw przód obrazu, gdzie twarz przechodnia rzeczywiście do złudzenia przypominała Laurenta. A później ostrożnie odwróciła go, równie uważnie oglądając tył. Poświęciła też uwagę ramie i z jednej, i z drugiej strony, szukając naniesionych run, czegokolwiek co mogłoby sugerować obecność klątwy.
Ale niczego szczególnie niepokojącego nie znalazła, mimo że poświęciła oględzinom całkiem sporo czasu, momentami prosząc Laurenta, by przysunął źródło światła nieco bliżej.
- Nie widzę żadnych śladów run. Nie wyczuwam też aury czarnej magii. Oględziny każą mi przychylić się do wniosku, że to jednak urok. Złośliwe zaklęcie nie noszące znamion czarnej magii, ale wystarczające, żeby wartość dzieła została zaniżona – zawyrokowała. – Spróbować to zdjąć? Chcesz, by znowu pozostał nieruchomy i nie zmieniający się? – spytała jeszcze.
- Nakładanie klątwy jest procesem dość skomplikowanym, którego nie da się przeprowadzić na szybko, będąc klientem w sklepie pod nieuwagę sprzedawcy. Za to jak najbardziej można rzucić urok – zauważyła. – Nałożenie klątwy poprzedza szereg odpowiednich rytuałów, które należy przeprowadzać z użyciem odpowiedniej mikstury oraz runicznych inskrypcji, nie wystarczy tylko narysować na przedmiocie runę i wymamrotać parę śmiesznych formułek. Jeśli więc żaden z klientów nie zamknął się w twoim sklepie na całą noc, wątpię, by ten obraz mógł zostać przeklęty. Chyba, że stałoby się to, zanim obraz trafił do sklepu.
W czasie, gdy obrazy lub przedmioty przechodziły z rąk do rąk, dużo łatwiej byłoby poczynić odpowiednie zabiegi mające na celu nałożenie klątwy. Czy jakaś istniała na tym obrazie, to zaraz miała się przekonać.
Skończyła herbatę. Później przeszli do składzika, gdzie miał znajdować się obraz.
- Runy zwykle są dobrze zamaskowane. Przynajmniej jeśli zostawia je ktoś, kto zna się na rzeczy. W końcu ofiara klątwy ma jak najdłużej pozostać nieświadoma niebezpieczeństwa. Jeśli więc masz podejrzenia, że przedmiot jest przeklęty, lepiej go nie dotykać. Dobrze zrobiłeś, wzywając mnie zamiast próbować majstrować przy tym samodzielnie – wyjaśniła, podążając za nim, bo wcale jej nie zdziwiło to, że nie znalazł niczego niepokojącego. Runa, jeśli istniała, mogła być dobrze schowana, łatwa do przeoczenia przez niczego nieświadomą ofiarę.
Przez zbliżeniem się do obrazu założyła skórzane rękawiczki. Potencjalnie przeklętych przedmiotów nie należało dotykać gołą skórą. W wiodącą dłoń chwyciła różdżkę. Korzystając z wątłego blasku światła świecy uważnie obejrzała najpierw przód obrazu, gdzie twarz przechodnia rzeczywiście do złudzenia przypominała Laurenta. A później ostrożnie odwróciła go, równie uważnie oglądając tył. Poświęciła też uwagę ramie i z jednej, i z drugiej strony, szukając naniesionych run, czegokolwiek co mogłoby sugerować obecność klątwy.
Ale niczego szczególnie niepokojącego nie znalazła, mimo że poświęciła oględzinom całkiem sporo czasu, momentami prosząc Laurenta, by przysunął źródło światła nieco bliżej.
- Nie widzę żadnych śladów run. Nie wyczuwam też aury czarnej magii. Oględziny każą mi przychylić się do wniosku, że to jednak urok. Złośliwe zaklęcie nie noszące znamion czarnej magii, ale wystarczające, żeby wartość dzieła została zaniżona – zawyrokowała. – Spróbować to zdjąć? Chcesz, by znowu pozostał nieruchomy i nie zmieniający się? – spytała jeszcze.
Szczęście w nieszczęściu byłem bardzo świadomy tego, że każda nietypowa, niepożądana zmiana w jakimkolwiek dziele może okazać się zgubna nie tylko dla utargu, lecz również mnie samego. Dlatego też, nauczony już przezornością, gdy tylko dostrzegałem skazę izolowałem dzieło od niepotrzebnych spojrzeń głęboko pod ziemią. Następnie spraszałem czym prędzej łamacz klątw - tak jak dziś. Nigdy nie zwlekałem choć nieraz właśnie sprawa zdawała się mieć związek jedynie ze złośliwymi iluzjami. Dmuchałem jednak na zimne. Tak jak bowiem wspominała Lyanna - runy potrafiły być zmyślnie ukryte, a ja do tej pory nie nauczyłem się ich wyszukiwać. Nie ufałem więc swoim oczom. Przynajmniej nie w tej kwestii.
Gdy przemieściliśmy się pod ziemię ukazałem kłopotliwy obraz. Na płótnie w tle wciąż widniała moja podobizna. Dreszcz nie pokoju przeszedł mi po karku, a usta zacisnęły się w minę sugerującą dyskomfort. Bo tak - wciąż było mi z tym widokiem co najmniej dziwnie. Nie powiedziałem jednak ani słowa obserwując poczynania specjalistki. Wstrzymywałem kilkukrotnie oddech w chwili w którym kuzynka zabierała się za manipulowanie dziełem. Jednocześnie odetchnąłem z ulgą gdy padła diagnoza.
- Tak - byłbym wdzięczny, gdyby wrócił do właściwego mu, nieruchomego stanu - potwierdziłem pozwalając Lyannie działać. Nim zabrała się za czarowanie upewniłem się że żadne inne dzieło w składziku w którym przebywaliśmy nie znajdowało się za blisko. Angielskie anomalie przytrafiały mnie o palpitacje serca i płacz kasy. Gdy cały proces ściągania złośliwego uroku uległ zakończeniu podziękowałem Lyannie. Ponownie udaliśmy się na piętro do mojego gabinetu gdzie też wystawiłem jej pokwitowanie za usługę które będzie mogła zrealizować w Banku. Nie trzymałem galeonów w kamienicy. Następnie zgodnie z zapowiedzią zamierzałem odprowadzić czarownice tak, gdzie by sobie tego życzyła czując, że nie mogę jej tak po prostu wystawić za drzwi antykwariatu w środku nocy.
Gdy przemieściliśmy się pod ziemię ukazałem kłopotliwy obraz. Na płótnie w tle wciąż widniała moja podobizna. Dreszcz nie pokoju przeszedł mi po karku, a usta zacisnęły się w minę sugerującą dyskomfort. Bo tak - wciąż było mi z tym widokiem co najmniej dziwnie. Nie powiedziałem jednak ani słowa obserwując poczynania specjalistki. Wstrzymywałem kilkukrotnie oddech w chwili w którym kuzynka zabierała się za manipulowanie dziełem. Jednocześnie odetchnąłem z ulgą gdy padła diagnoza.
- Tak - byłbym wdzięczny, gdyby wrócił do właściwego mu, nieruchomego stanu - potwierdziłem pozwalając Lyannie działać. Nim zabrała się za czarowanie upewniłem się że żadne inne dzieło w składziku w którym przebywaliśmy nie znajdowało się za blisko. Angielskie anomalie przytrafiały mnie o palpitacje serca i płacz kasy. Gdy cały proces ściągania złośliwego uroku uległ zakończeniu podziękowałem Lyannie. Ponownie udaliśmy się na piętro do mojego gabinetu gdzie też wystawiłem jej pokwitowanie za usługę które będzie mogła zrealizować w Banku. Nie trzymałem galeonów w kamienicy. Następnie zgodnie z zapowiedzią zamierzałem odprowadzić czarownice tak, gdzie by sobie tego życzyła czując, że nie mogę jej tak po prostu wystawić za drzwi antykwariatu w środku nocy.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
To dobrze, że mimo swego charakterystycznego dla artystycznych dusz pewnego roztargnienia miał głowę na karku i zareagował odpowiednio. Lyanna na ogół niezbyt przejmowała się ludźmi, bo rzadko się do kogoś przywiązywała, ale Laurent był jedną z nielicznych osób, które mogła w pewien bardzo pokrętny i nie do końca zrozumiały sposób nazwać bliskimi. Sama nie wiedziała, jak to się stało, ale mimo wielu różnic podobieństwa zaważyły na tym, że mimo wpojonej niechęci do mieszańców traktowała go jak część rodziny. Nigdy jednak nie próbowała go wciągać w żadne dziwne sprawki, pozwalając mu żyć spokojnie z dala od tego wszystkiego, z dala od zepsucia, w które sama zaczęła się zapadać. Póki nie był miłośnikiem mugoli wszystko było w jak najlepszym porządku.
Obejrzała obraz bardzo szczegółowo, nie chcąc przegapić żadnej, nawet subtelnej oznaki klątwy. Ale po oględzinach musiała stwierdzić jedno – klątwy tam nie było. Niczego czarnomagicznego, co mogłoby stanowić zagrożenie. Musiała więc wysnuć wniosek, że to urok. Nie wiedziała, jaka inkantacja mogłaby nieść takie działanie, ale niezależnie od tego mogła spróbować ją zdjąć, mając nadzieję, że przy próbie nie zniszczy obrazu. Nie chciała przecież pozbawiać Laurenta szansy na sprzedanie dzieła, ani tym bardziej skompromitować się przed nim jako osoba nieudolna. Zawsze zależało jej na tym, by inni widzieli ją jako silną, utalentowaną czarownicę. Na przekór temu, że bez względu na jej starania rodzina widziała ją jako kukułcze jajo podrzucone przez zdradziecką, zakłamaną Francuzkę, pomyłkę o skalanej krwi.
Skinęła głową i zabrała się do pracy. Kiedy było już po wszystkim opuściła wraz z nim składzik.
- Mam nadzieję, że teraz będzie pełnowartościowym dziełem i uda ci się go dobrze sprzedać – powiedziała. – Wydaje mi się, że wszystko powinno być już w porządku. Gdyby jednak nie było, napisz list.
Przyjęła pokwitowanie; mimo pokrewieństwa i dobrych relacji traktowała zlecenia od Laurenta jako pracę i nie wzgardzała drobnym wynagrodzeniem, z czegoś przecież żyć musiała w tych niepewnych czasach, zwłaszcza że zlecenia jeszcze częściej niż zwykle niosły ze sobą posmak ryzyka.
Później pozwoliła mu się kawałek odprowadzić dla podtrzymania pozorów, ale kiedy tylko znaleźli się w miejscu, skąd mogła wezwać Błędnego Rycerza, pożegnała się z nim, zapewniając, że dalej doskonale poradzi sobie sama.
| zt. x 2
Obejrzała obraz bardzo szczegółowo, nie chcąc przegapić żadnej, nawet subtelnej oznaki klątwy. Ale po oględzinach musiała stwierdzić jedno – klątwy tam nie było. Niczego czarnomagicznego, co mogłoby stanowić zagrożenie. Musiała więc wysnuć wniosek, że to urok. Nie wiedziała, jaka inkantacja mogłaby nieść takie działanie, ale niezależnie od tego mogła spróbować ją zdjąć, mając nadzieję, że przy próbie nie zniszczy obrazu. Nie chciała przecież pozbawiać Laurenta szansy na sprzedanie dzieła, ani tym bardziej skompromitować się przed nim jako osoba nieudolna. Zawsze zależało jej na tym, by inni widzieli ją jako silną, utalentowaną czarownicę. Na przekór temu, że bez względu na jej starania rodzina widziała ją jako kukułcze jajo podrzucone przez zdradziecką, zakłamaną Francuzkę, pomyłkę o skalanej krwi.
Skinęła głową i zabrała się do pracy. Kiedy było już po wszystkim opuściła wraz z nim składzik.
- Mam nadzieję, że teraz będzie pełnowartościowym dziełem i uda ci się go dobrze sprzedać – powiedziała. – Wydaje mi się, że wszystko powinno być już w porządku. Gdyby jednak nie było, napisz list.
Przyjęła pokwitowanie; mimo pokrewieństwa i dobrych relacji traktowała zlecenia od Laurenta jako pracę i nie wzgardzała drobnym wynagrodzeniem, z czegoś przecież żyć musiała w tych niepewnych czasach, zwłaszcza że zlecenia jeszcze częściej niż zwykle niosły ze sobą posmak ryzyka.
Później pozwoliła mu się kawałek odprowadzić dla podtrzymania pozorów, ale kiedy tylko znaleźli się w miejscu, skąd mogła wezwać Błędnego Rycerza, pożegnała się z nim, zapewniając, że dalej doskonale poradzi sobie sama.
| zt. x 2
|Po 22 września?
Rytuał przetarcia każdej cennej powierzchni antykwariatu miałem już za sobą. Rzeźby, drobne przedmioty, stare księgi, instrumenty oraz obrazy mogły bez wstydu przykuwać oraz intrygować swym naturalnym pięknem. Zadowolony z siebie odszedłem od lady do swojego biura. Drzwi z głównego pomieszczenia lokalu na zaplecze, a następnie z tego prowadzące do mojego gabinetu pozostawiłem otwarte na oścież. Jeżeli jakiś klient miał nawiedzić to miejsce to dźwięk dzwonka miał do mnie bez większych trudności dotrzeć. I tak byłem na niego wyczulony. Od kilku ostatnich miesięcy dało się odczuć nasilającą się stagnację. Jak na razie wciąż udawałem, że tego nie dostrzegam. Poniekąd z braku alternatywy, poniekąd ze strachu na myśl co ze mną byłoby dalej. Nie chciałem wracać do Francji. Po raz kolejny, jako przegrany. Nie wiem, czy potrafiłbym spojrzeć rodzicom w oczy. Byłem już po trzydziestce, nie miałem dziecka ani kobiety przy boku, a teraz chyliłem ku bankructwu londyński punk sprzedaży darowany mi pod piecze przez ojca...
Przyciągnąłem ku sobie grubą księgę odganiając ponure myśli. Nie powinienem pozwalać roztargnieniu mącić w mojej głowie w ten sposób, kiedy to przeglądałem listy przewozowe związane z przybywającą z Francji dostawą antyków. Dziś po zamknięciu antykwariatu powinienem udać się do portu by zaciągnąć języka na temat statku na pokładzie którego się znajdowały - czy dopłynie zgodnie z ustaloną data i godziną. Inaczej nie uda mi się wynająć powozu.
Dzwoneczek zadźwięczał czysto zwiastując przybycie klienta. Z radością oderwałem się od nieprzyjemnej lektury pozwalając długimi, lecz miękkimi krokami przemieścić się do głównego pomieszczenia. Przybyłą osobę powitałem bezdźwięcznym płytkim pokłonem i skinieniem uznania nie chcąc zaburzać potencjalnie urokliwej ciszy tego miejsca pretensjonalną ceremonią narzucenia damie swojej obecności. Czekałem na jej pytania lub też wyłapanie drobnych gestów świadczącym o zainteresowaniu czymś konkretnym.
Rytuał przetarcia każdej cennej powierzchni antykwariatu miałem już za sobą. Rzeźby, drobne przedmioty, stare księgi, instrumenty oraz obrazy mogły bez wstydu przykuwać oraz intrygować swym naturalnym pięknem. Zadowolony z siebie odszedłem od lady do swojego biura. Drzwi z głównego pomieszczenia lokalu na zaplecze, a następnie z tego prowadzące do mojego gabinetu pozostawiłem otwarte na oścież. Jeżeli jakiś klient miał nawiedzić to miejsce to dźwięk dzwonka miał do mnie bez większych trudności dotrzeć. I tak byłem na niego wyczulony. Od kilku ostatnich miesięcy dało się odczuć nasilającą się stagnację. Jak na razie wciąż udawałem, że tego nie dostrzegam. Poniekąd z braku alternatywy, poniekąd ze strachu na myśl co ze mną byłoby dalej. Nie chciałem wracać do Francji. Po raz kolejny, jako przegrany. Nie wiem, czy potrafiłbym spojrzeć rodzicom w oczy. Byłem już po trzydziestce, nie miałem dziecka ani kobiety przy boku, a teraz chyliłem ku bankructwu londyński punk sprzedaży darowany mi pod piecze przez ojca...
Przyciągnąłem ku sobie grubą księgę odganiając ponure myśli. Nie powinienem pozwalać roztargnieniu mącić w mojej głowie w ten sposób, kiedy to przeglądałem listy przewozowe związane z przybywającą z Francji dostawą antyków. Dziś po zamknięciu antykwariatu powinienem udać się do portu by zaciągnąć języka na temat statku na pokładzie którego się znajdowały - czy dopłynie zgodnie z ustaloną data i godziną. Inaczej nie uda mi się wynająć powozu.
Dzwoneczek zadźwięczał czysto zwiastując przybycie klienta. Z radością oderwałem się od nieprzyjemnej lektury pozwalając długimi, lecz miękkimi krokami przemieścić się do głównego pomieszczenia. Przybyłą osobę powitałem bezdźwięcznym płytkim pokłonem i skinieniem uznania nie chcąc zaburzać potencjalnie urokliwej ciszy tego miejsca pretensjonalną ceremonią narzucenia damie swojej obecności. Czekałem na jej pytania lub też wyłapanie drobnych gestów świadczącym o zainteresowaniu czymś konkretnym.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
28.09?
To nie to, że Londyn był Elaine zupełnie obcy. Bywała tu jeszcze za lat szkolnych i później, po rozpoczęciu pracy archiwistki. Jej znajomość miasta była jednak bardzo ograniczona. Przede wszystkim, unikała typowo mugolskich obszarów - a tych była przecież znacząca większość. Czy na długo? Biorąc pod uwagę ostatnie tendencje już nie w myśleniu, ale działaniu wielu czarodziei, nie było to już takie oczywiste. Tymczasem jednak to czarodzieje pozostawali tu na marginesie, czasem dość dosłownie. Nawet dzielnica portowa - tak ważne przecież ze strategicznego punktu widzenia miejsce - zajęta była tylko częściowo przez ludzi takich, jak Elaine.
Gdy była tu po raz pierwszy, daleka była od zachwytu. Turyści, podróżnicy, natłok przedstawicieli różnych nacji i klas zlewał jej się w jedną, wielobarwną, przytłaczającą masę. Nie potrafiła skupić się ani na nich, ani na widoku morza czy ogromnych statków. Dopiero po latach nauczyła się nie tylko tolerować to zamieszanie, ale i korzystać z niego. Tutaj nie było powodu, dla którego miałaby robić na kimkolwiek jakieś konkretnie wrażenie. Tutaj mogła przez długi czas nie spotkać nikogo, kto wiedziałby kim jest. Przy odrobinie dobrej woli, skupiającej się głównie na dobraniu odpowiedniego stroju, nie tylko nie odstawała od tła. Stawała się nim.
Nie znaczy to oczywiście, że rezygnowała z wszelkich atrybutów przynależnych jej pochodzeniu. Dla wprawnego oka jej czarna, w istocie prosta suknia nadal zdradzała godny zazdrości stan majątku, ale to akurat w niczym jej nie przeszkadzało. Chociaż okazyjnie ściągało uwagę ulicznego grajka czy żebraczki, budziło przede wszystkim odpowiedni respekt wśród sprzedawców. Milczące powitanie ze strony mężczyzny (pracownika? właściciela? tego nie sposób było ocenić na pierwszy rzut oka) nie uznała więc za nic niezwykłego, nie zastanawiała się też zbytnio nad tym czyjego spokoju nie chce on zakłócać. Odpowiedziała, właściwie machinalnie, krótkim skinieniem głowy.
Dalece bardziej angażujące było przecież to, co dookoła nich. Podobnie jak na zewnątrz, ilość i różnorodność mogłaby z łatwością stać się przytłaczająca. Tu jednak panował specyficzny porządek. Widać było zamysł, dyscyplinę wynikającą ze znajomości rzeczy i wreszcie - autentyczną dbałość. Poruszała się po sklepie niespiesznie, przyglądając się poszczególnym przedmiotom z zaciekawieniem. Pochodzenie niektórych udawało jej rozszyfrować, inne pozostawały zagadką. Nic jednak nie ściągało jej uwagi na długo, przynajmniej do momentu, kiedy jej spojrzenie nie spotkało się mimochodem ze spojrzeniem innej kobiety. Nie innej klientki, ale wizerunku. Obraz nie był nawet częścią ekspozycji! Znajdował się tuż za plecami mężczyzny, w pomieszczeniu, które najpewniej było schowkiem. Ale to od niego właśnie Elaine nie potrafiła oderwać wzroku.
To nie to, że Londyn był Elaine zupełnie obcy. Bywała tu jeszcze za lat szkolnych i później, po rozpoczęciu pracy archiwistki. Jej znajomość miasta była jednak bardzo ograniczona. Przede wszystkim, unikała typowo mugolskich obszarów - a tych była przecież znacząca większość. Czy na długo? Biorąc pod uwagę ostatnie tendencje już nie w myśleniu, ale działaniu wielu czarodziei, nie było to już takie oczywiste. Tymczasem jednak to czarodzieje pozostawali tu na marginesie, czasem dość dosłownie. Nawet dzielnica portowa - tak ważne przecież ze strategicznego punktu widzenia miejsce - zajęta była tylko częściowo przez ludzi takich, jak Elaine.
Gdy była tu po raz pierwszy, daleka była od zachwytu. Turyści, podróżnicy, natłok przedstawicieli różnych nacji i klas zlewał jej się w jedną, wielobarwną, przytłaczającą masę. Nie potrafiła skupić się ani na nich, ani na widoku morza czy ogromnych statków. Dopiero po latach nauczyła się nie tylko tolerować to zamieszanie, ale i korzystać z niego. Tutaj nie było powodu, dla którego miałaby robić na kimkolwiek jakieś konkretnie wrażenie. Tutaj mogła przez długi czas nie spotkać nikogo, kto wiedziałby kim jest. Przy odrobinie dobrej woli, skupiającej się głównie na dobraniu odpowiedniego stroju, nie tylko nie odstawała od tła. Stawała się nim.
Nie znaczy to oczywiście, że rezygnowała z wszelkich atrybutów przynależnych jej pochodzeniu. Dla wprawnego oka jej czarna, w istocie prosta suknia nadal zdradzała godny zazdrości stan majątku, ale to akurat w niczym jej nie przeszkadzało. Chociaż okazyjnie ściągało uwagę ulicznego grajka czy żebraczki, budziło przede wszystkim odpowiedni respekt wśród sprzedawców. Milczące powitanie ze strony mężczyzny (pracownika? właściciela? tego nie sposób było ocenić na pierwszy rzut oka) nie uznała więc za nic niezwykłego, nie zastanawiała się też zbytnio nad tym czyjego spokoju nie chce on zakłócać. Odpowiedziała, właściwie machinalnie, krótkim skinieniem głowy.
Dalece bardziej angażujące było przecież to, co dookoła nich. Podobnie jak na zewnątrz, ilość i różnorodność mogłaby z łatwością stać się przytłaczająca. Tu jednak panował specyficzny porządek. Widać było zamysł, dyscyplinę wynikającą ze znajomości rzeczy i wreszcie - autentyczną dbałość. Poruszała się po sklepie niespiesznie, przyglądając się poszczególnym przedmiotom z zaciekawieniem. Pochodzenie niektórych udawało jej rozszyfrować, inne pozostawały zagadką. Nic jednak nie ściągało jej uwagi na długo, przynajmniej do momentu, kiedy jej spojrzenie nie spotkało się mimochodem ze spojrzeniem innej kobiety. Nie innej klientki, ale wizerunku. Obraz nie był nawet częścią ekspozycji! Znajdował się tuż za plecami mężczyzny, w pomieszczeniu, które najpewniej było schowkiem. Ale to od niego właśnie Elaine nie potrafiła oderwać wzroku.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Nie potrafiłem być sprzedawcą, handlarzem, naganiaczem. To ostatnie określenie najbardziej mnie gorszyło. Tym bardziej, jeżeli w grę nie wchodziła lichwa, obrót finansowymi papierami, a sztuka pod różnorodną postacią. Nie robiłem więc żadnych założeń sprzedażowych, nie spychałem uwagi klientów na coś konkretnego, nie próbowałem im wmawiać potrzeby posiadania takiej lub innej figury. Pozwalałem im swobodnie błądzić po pomieszczeniu czekając aż sami wpadną w pułapka uwitą przez własne poczucie piękna. Nie zawsze się to działo. W końcu antykwariat mieścił jedynie ograniczoną ilość dóbr. Niestety. obserwowałem wiec wijącą się niewiastę. Czarna, szykowna szata podpowiadała mi, że prawdopodobnie stać ją było na wszystko co by ją zainteresowało. Przez myśl mi jednak nie przyszło, że miałem styczność ze szlachcianką. Głównie przez fakt brakującego przy jej boku towarzystwa.
Uniosłem wyżej brew mając w pierwszej chwili wrażenie, że kobieta patrzyła na mnie, lecz jednocześnie jak gdyby bardziej w dal. Za moje plecy. Obejrzałem się więc za siebie i od razu spłynęło na mnie oświecenie.
- Ma madam bardzo bystre spojrzenie, muszę przyznać - i chcąc je nakarmić ruszyłem w głąb zaplecza. Schyliłem się i ująłem obraz oprawiony w minimalistyczną, surową ramę z jesionu - Szczęśliwa w miłości, olej na płótnie autorstwa francuskiego, świętej pamięci już czarodzieja Casimira Villehardouina - mówiłem dalej pozwalając sobie zaprezentować dzieło opierając dolny brzeg ramy o blat lady - Niestety obraz został już kupiony. Właściciel zgłosi się po odbiór jednak dopiero za tydzień. Do tego czasu, jeżeli ma madam ochotę, nic nie stoi na przeszkodzie by się zachwycać. Sam z tego przywileju korzystam w te ostatnie dni nagminnie - ostatnie zdanie wypowiedziałem konspiracyjnym szeptem, a potem sam przyjrzałem się pustej czerni oczu wymalowanych na buro-szarej skórze o postrzępionych krawędziach wtapiającej się w monotonne, ciemne tło - Villehardouin był człowiekiem o bardzo romantycznej duszy i mówi się, że duszę tę przelewał na swoje obrazy. W sposób dosłowny. Szczęśliwa w miłości ponoć jako jedyna prócz tego dostać miała serce zdolne do zakochania - niestety, można było dostrzec, że malunek nie wyszedł na tym najlepiej o czym świadczył niezaprzeczalny brak jakiejkolwiek tytułowej szczęśliwości oraz uszkodzenie- Zna madam tę historię...? - łagodnie podpytuję nie będąc pewnym, czy młoda kobieta życzyła sobie bym kontynuował. Nie wykluczałem również możliwości tego, że znała tę historię być może lepiej niż ja sam. Nie powiem, myśl o możliwości pokontemplowania nad malowidłem mnie ekscytowała.
Uniosłem wyżej brew mając w pierwszej chwili wrażenie, że kobieta patrzyła na mnie, lecz jednocześnie jak gdyby bardziej w dal. Za moje plecy. Obejrzałem się więc za siebie i od razu spłynęło na mnie oświecenie.
- Ma madam bardzo bystre spojrzenie, muszę przyznać - i chcąc je nakarmić ruszyłem w głąb zaplecza. Schyliłem się i ująłem obraz oprawiony w minimalistyczną, surową ramę z jesionu - Szczęśliwa w miłości, olej na płótnie autorstwa francuskiego, świętej pamięci już czarodzieja Casimira Villehardouina - mówiłem dalej pozwalając sobie zaprezentować dzieło opierając dolny brzeg ramy o blat lady - Niestety obraz został już kupiony. Właściciel zgłosi się po odbiór jednak dopiero za tydzień. Do tego czasu, jeżeli ma madam ochotę, nic nie stoi na przeszkodzie by się zachwycać. Sam z tego przywileju korzystam w te ostatnie dni nagminnie - ostatnie zdanie wypowiedziałem konspiracyjnym szeptem, a potem sam przyjrzałem się pustej czerni oczu wymalowanych na buro-szarej skórze o postrzępionych krawędziach wtapiającej się w monotonne, ciemne tło - Villehardouin był człowiekiem o bardzo romantycznej duszy i mówi się, że duszę tę przelewał na swoje obrazy. W sposób dosłowny. Szczęśliwa w miłości ponoć jako jedyna prócz tego dostać miała serce zdolne do zakochania - niestety, można było dostrzec, że malunek nie wyszedł na tym najlepiej o czym świadczył niezaprzeczalny brak jakiejkolwiek tytułowej szczęśliwości oraz uszkodzenie- Zna madam tę historię...? - łagodnie podpytuję nie będąc pewnym, czy młoda kobieta życzyła sobie bym kontynuował. Nie wykluczałem również możliwości tego, że znała tę historię być może lepiej niż ja sam. Nie powiem, myśl o możliwości pokontemplowania nad malowidłem mnie ekscytowała.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Jej spojrzenie pozostawało nieruchome, utkwione w oczach kobiety przedstawionej na obrazie. Jak gdyby wystarczająca determinacja z jej strony mogła tę drugą zmusić do kontaktu! Wizerunek pozostawał jednak uparcie tym właśnie; wizerunkiem. Jak na czarodziejskie standardy zresztą, wyjątkowo nietowarzyskim. Mimo to, uwaga Elaine pozostawała skupiona właśnie na nim, nawet kiedy mężczyzna, zza pleców którego wypatrzyła obraz, poruszył nim i przełożył go bliżej. Wydawać by się mogło, że Avery nie zarejestrowała wcale ruchu, cóż dopiero towarzyszących mu słów. Delikatne wargi zacisnęły się, dolna została przygryziona. Coś w spojrzeniu nieznajomej sprawiało, że była oczarowana, a zarazem zaniepokojona. Zwykle takie decyzje przychodziły jej aż nadto łatwo, tym razem jednak decyzja czy chce ten obraz dla siebie pozostawała w zawieszeniu. Przynajmniej do momentu, kiedy nie dowiedziała się, że obraz został już zakupiony.
- Nie wydaje się szczególnie uradowana swoim losem. - szepnęła, przekrzywiając nieco głowę. Brak zdecydowania sprzed kilku sekund nie przeszkodził jej poczuć złości względem tego, kto rościł sobie prawo do kobiety. Dopiero następna uwaga, a może bardziej sposób, w jaki została wypowiedziana – jak gdyby zachwyt nad płótnem był czymś, co lepiej jest trzymać w sekrecie – sprawił, że na jej twarzy zagościł nikły uśmiech. Teatralizowane, pozornie dziecinne zachowania przywodziły jej zawsze na myśl własną, względnie przeszłą, młodość. Takie żarty pozostawały jeszcze otwartą opcją między nią a jej synem, ale dla innych uszu i oczu... cóż, ostatecznie nie byłyby pewnie czymś dalekim od wrażenia, jakie zrobiłaby “przyłapana” w portowej dzielnicy. A skoro o to nie musiała się zbytnio martwić, to inne obostrzenia też wydały jej się... względne.
Konstatacja ta, choć ostrożna, natychmiast odbiła się na jej zachowaniu. Stanęła trochę pewniej, uśmiechnęła się szerzej, jej spojrzenie wreszcie odnalazło mężczyznę. Bardziej jednak niż rysy twarzy, kształt oczu, wreszcie kolor i struktura włosów (choć oczywiście wszystko to odnotowała), jej uwagę przyciągnęło jego realne zaangażowanie w obraz i jego historię. Skoro już go sprzedał, nie miał szczególnego interesu w poświęcaniu czasu na jego prezentację. A jednak, wydawał się równie zainteresowany co ona sama. Dysponował przy tym oczywiście dużo większą wiedzą. - Niestety, nic dotąd o nim nie słyszałam. Jestem też przekonana, że nie widziałam dotąd innych jego prac. Chyba, że bardzo różnią się od tej... - podeszła kilka kroków i marszcząc leciutko brwi przykucnęła, żeby lepiej przyjrzeć się obrazowi. Nawet bez znajomości szczegółów, w jego zaniedbanym stanie i ogólnie ponurym wyrazie, tak mocno kontrastującym z tytułem, odnajdywała coś bardzo przejmującego.
- Nie wydaje się szczególnie uradowana swoim losem. - szepnęła, przekrzywiając nieco głowę. Brak zdecydowania sprzed kilku sekund nie przeszkodził jej poczuć złości względem tego, kto rościł sobie prawo do kobiety. Dopiero następna uwaga, a może bardziej sposób, w jaki została wypowiedziana – jak gdyby zachwyt nad płótnem był czymś, co lepiej jest trzymać w sekrecie – sprawił, że na jej twarzy zagościł nikły uśmiech. Teatralizowane, pozornie dziecinne zachowania przywodziły jej zawsze na myśl własną, względnie przeszłą, młodość. Takie żarty pozostawały jeszcze otwartą opcją między nią a jej synem, ale dla innych uszu i oczu... cóż, ostatecznie nie byłyby pewnie czymś dalekim od wrażenia, jakie zrobiłaby “przyłapana” w portowej dzielnicy. A skoro o to nie musiała się zbytnio martwić, to inne obostrzenia też wydały jej się... względne.
Konstatacja ta, choć ostrożna, natychmiast odbiła się na jej zachowaniu. Stanęła trochę pewniej, uśmiechnęła się szerzej, jej spojrzenie wreszcie odnalazło mężczyznę. Bardziej jednak niż rysy twarzy, kształt oczu, wreszcie kolor i struktura włosów (choć oczywiście wszystko to odnotowała), jej uwagę przyciągnęło jego realne zaangażowanie w obraz i jego historię. Skoro już go sprzedał, nie miał szczególnego interesu w poświęcaniu czasu na jego prezentację. A jednak, wydawał się równie zainteresowany co ona sama. Dysponował przy tym oczywiście dużo większą wiedzą. - Niestety, nic dotąd o nim nie słyszałam. Jestem też przekonana, że nie widziałam dotąd innych jego prac. Chyba, że bardzo różnią się od tej... - podeszła kilka kroków i marszcząc leciutko brwi przykucnęła, żeby lepiej przyjrzeć się obrazowi. Nawet bez znajomości szczegółów, w jego zaniedbanym stanie i ogólnie ponurym wyrazie, tak mocno kontrastującym z tytułem, odnajdywała coś bardzo przejmującego.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Składzik
Szybka odpowiedź