Pracownia Elodie
AutorWiadomość
Pracownia Elodie
Pracownia została ofiarowana panience Elodie jeszcze w dzieciństwie, jasne ściany barwy kości słoniowej ozdobione błękitnymi dodatkami są niemal całkowicie zakryte przez regały z książkami, kolekcjonowanymi przez właścicielkę tego niewielkiego królestwa, bądź podarowane przez najbliższych. Pod sporym oknem mieści się szeroki parapet ozdobiony miękkimi poduszkami, gdzie można odpocząć, a niewielki stolik, choć skryty pod mnogością pergaminów, dzierży dumnie którąś z niedopitych do końca filiżanek z herbatą. Masywne biurko jest pokryte zapiskami, szkicami sukien oraz dodatków, zawiera też drobne elementy biżuterii oraz narzędzi grawerskich. Pojedyncze wstążki, płachty drogich materiałów, skrawki koronek pokrywają podłogę, szczególnie liczne przy pojedynczym manekinie, na którym smętnie zwisa samomierząca tasiemka. Jedyne niepokryte jakimkolwiek strzępem bądź papierem miejsce jest tuż przy drzwiach, gdzie lady Parkinson nakazała ułożyć legowisko dla swych podopiecznych oraz dwie srebrne miski z wodą, oraz odpowiednim jedzeniem dla swych psich pupili.
Wiatr ostrożnie wślizguje się poprzez uchylone okno, przemyka przez pomieszczenie niemalże niepostrzeżenie, muskając przelotnie ciężki materiał błękitnych zasłon oraz skrawków tkanin osiadłych na podłodze. I tylko chłód, jaki ze sobą niesie, jest w stanie przeniknąć na wskroś wiotkie ciało, zmusić dreszcze do leniwych spacerów po gładkiej skórze, podczas gdy wnętrze zdaje się coraz to bardziej otulać zimnem. Jednakże ten dyskomfort, niosący ze sobą szereg potencjalnych nieprzyjemności takich jak nieestetycznie zaczerwieniony nosek oraz okropne drapanie w gardle, było niczym w porównaniu do tego, co działo się w głowie delikatnego ponad wszelką miarę dziewczątka. A warto wiedzieć, iż nie działo się absolutnie nic i było to nad wyraz przerażające. Serce jednak nie trzepotało gwałtownie w serduszku na iście ptasi wzór, nie drżała zdjęta gwałtownym lękiem, dolna warga nie była przygryzana w geście szczerego zaniepokojenia. Jedynie podświadomość, z jakiegoś niezrozumiałego dla młodziutkiej lady powodu umiejscowiona na tyle wcale nie aż tak pustej głowy, reagowała ślepą paniką za każdym razem, gdy tylko odważyła się zbliżyć pióro ku czystemu pergaminowi. Uczucie to paraliżowało ją, było nieodpowiednie i po prostu okropne, wywoływało łzy perlące się w kącikach oczu i zniechęcenie w członkach. Sprawiało, że zainteresowaniem cieszyły się rzeczy błahe, na tę chwilę niezbyt istotne, acz skutecznie odciągające jej uwagę od powierzonego zadania. Nigdy nie wyobrażała sobie, iż w momencie, którym gonił ją termin złożenia swego najnowszego dzieła, będzie układać kolorystycznie ścinki przeznaczone wcześniej jako element licznych, wymyślonych przez nią sukien, które w większości nie powstały wcale. Teraz jednak ogarniała ją przedziwna niemoc, uniemożliwiająca pozłacanej stalówce sunąć gładko po pergaminie, nieprzeniknioną czernią znacząć kolejne karty historii. Blokada twórcza była najgorszą rzeczą, jaka mogła trafić się artyście, a dla osoby tak skłonnej poddawać się emocjom, był to zaiste koniec świata. Anomalie Namiętności miały świętować swój sukces ledwo dzień po zakończeniu Festiwalu Lata urządzonego przez coraz to bardziej szlamolubnych Prewettów, jako uświetnienie całego przedsięwzięcia celebrującego miłość oraz przyjaźń. A ponieważ samo wydarzenie należało do tych istotniejszych dla magicznego społeczeństwa, tak panienka Elodie nie pozwoliłaby sobie na stworzenie czegoś, co mogłoby uwłaczać idei zabawy przygotowanej — ku jej niezmiernemu smutkowi — dla każdego czarodzieja, niezależnie od stanu. Dlatego też pojawienie się samych anomalii wraz z pierwszym maja, jakże niefortunne oraz tragiczne w swych skutkach, dla samej Parkinson okazały się istnym wybawieniem. Szansą na usprawnienie motywu książki, na próbę nadania prawdziwości odpowiednim momentom, na uczynienie z głównej bohaterki osobę znacznie bliższą czytelnikowi. I właśnie pchana takową chęcią, pracowała nieprzerwanie od ponad dwóch miesięcy, poprawiając każdy rozdział, nadając większej głębi postaciom opartą na doświadczeniach zdobytych przez samą damę. Nie było to zadanie łatwe, bowiem swą uwagę musiała dzielić nie tylko między pisanie, ale również na pomoc w rodzinnym rezerwacie jednorożców oraz doradztwo w domu mody Parkinsonów. Nie dziwne więc było, iż od jakiegoś czasu czuła się wyraźnie zmęczona, a oporny umysł wzbraniał się przed kolejnym napływem weny.
Ellie wzdycha cichutko, muskając paluszkami powieki, by po krótkim masażu mogła spojrzeniem na powrót wrócić ku czerni atramentu oraz bieli pergaminu. Wydyma różane usteczka, wierci się nieco na krześle, chcąc uczynić tak wiele, a zarazem nic. Wie, że przed nią zostały już tylko dwa elementy do poprawy, motyw wróżb mających wtrącić nutę tajemnicy oraz chwilę, w której główny bohater zdradza się z uczuciami względem lady Demelzy. Nie potrafi jednak uchwycić odpowiednio nastroju żadnej z powyższych scen, ma wrażenie, iż balansuje na pograniczu taniego kiczu jakże popularnego w kobiecej literaturze. A na to w swych utworach pozwolić nie może, albowiem była kobietą nie tylko wysoko urodzoną, ale i wykształconą i była w stanie stworzyć coś lepszego, niźli marne odstępstwo dla niewiast samotnych, złaknionych zdrożności. Marszczy lekko nosek, śnieżnym piórem muska arystokratycznie biały policzek, a następnie wzdycha. Zastanawia się, jak w takim przypadku mógłby postąpić lord Rosier względem swej ukochanej małżonki i niemalże pozwala wyrwać się pełnemu grozy piskowi spomiędzy warg. Cóż to za podłe snucie wizji! Mężczyzna wszak tak przez nią umiłowany był nazbyt honorowy oraz przepełniony godnością, by śmiał tak znieważyć swą małżonkę. Nie, w tym przypadku najdroższy Tristan nie będzie pomocą żadną. Elodie unosi brew, tknięta jakąś nutą ekscytacji rodzącą się powoli w płochym serduszku. Mogłaby przecież wykorzystać jego subtelność, śmiałość gestów zaś będzie dziełem pewności siebie Flaviena, mimowolne wycofanie skradnie od lorda Yaxleya, okrywając przy tym słodkiego Nicolasa nutą tajemniczości, odebraną jakże śmiało od lorda Shafiq. Och, och to mogłoby się udać! Oczami wyobraźni niemalże widziała jak...
...Odsuwa się od niej, gniewnie marszcząc brwi, podczas gdy pociągła twarz zdradza niechęć oraz głębokie rozczarowanie. Nie jest w stanie pojąć, dlaczego ta istota, sprawiająca wrażenie utkanej z delikatnego światła poranka, śmie nie tylko przeciwstawiać się jego woli, ale też dobrowolnie naraża swą kruchą powłokę na niebezpieczeństwo. Był przyzwyczajony do bólu, zaprawiony w ignorowaniu piekących ran, pulsujących niemym cierpieniem sińców, obitych kości oraz skatowanej dumy. Nigdy jednak nie sądził, iż wart był jakiegokolwiek poświęcenia, myślą nie odważył się nawet sięgnąć po tak naiwne stwierdzenie i wieść, iż oto ktoś, ta niewinna oraz słodka ponad miarę istota próbuje stanąć w jego obronie, wypełniała go druzgoczącą agonią. Nie mógł jednak ukazać swej udręki, nie w miejscu, w którym tylko czyhano na jego najlżejsze potknięcie — więc kiedy sięga dłonią ku porcelanowej bieli policzka, robi to pewnie, acz delikatnie.
— Dlaczego? — pyta, w to jedno słowo wplatając tysiące innych, których nie śmiał i nie mógł nigdy wypowiedzieć. Ona jednak wie, wie oraz doskonale rozumie, bowiem w błękicie jej oczu czai się nieskończona dobroć oraz wybaczenie, którego nie przyjdzie mu nigdy dostąpić. On był straconą duszą, ona wiotkim duchem, leśną nifmą, która czym prędzej winna powrócić do swego środowiska. Nie odpowiada mu jednak, dlatego też mocniej zaciska palce na wrażliwej skórze.
— Dlaczego? — powtarza teraz z mocną, z potrzebą, z desperacją, drugą ręką zmuszając słodko drżące, znacznie mniejsze ciało do zbliżenia się ku jego szerokiej piersi. Poszukuje jakiejś wskazówki w zachwycającej twarzy, śladu kłamstw oraz kpin. Nie dostrzegając ich, czuje się niepewnie, a niepewność tą przekuwa w czyn. Wpija się w miękkie usta, przyciska do siebie młodziutką lady, czując, jak krągłe piersi ocierają się o materiał tuniki i...
Gorąca czerwień znaczy lica szlachcianki, kiedy pióro zatrzymuje się raptownie, a kruchą dłoń przybliżając do policzków. Czuje się zawstydzona, przejęta oraz złakniona większej ilości doznań, lecz lęka się, iż wrażliwe serduszko szlachcianki nie będzie w stanie przyjąć aż takiej ilości nagromadzonych uczuć. Cóż za niegodne myśli znaczą jej głowę! Rozmarzone spojrzenie jednak na powrót kieruje się ku zapisanemu drobnymi literami pergaminowi, a potrzeba kontynuowania wątku jest silniejsza, niźli dobre wychowanie dziewczątka. Na powrót zanurza się w tworzonej historii, tonąc w słowach oraz snutych wizjach. Może to dlatego ze zdziwieniem wita pierwsze promienie poranka, dostrzegając, iż pisany rozdział zajął jej niemalże całą noc. Oddycha głębiej, spokojniej, chcąc ujarzmić rozochoconą fantazję. A gdy ma pewność, iż umysł na powrót objął chłodne ścieżki rozumowania, przegląda uważniej zapisane stronice, szukając, chociażby i najmniejszego błędu. Nie znajduje go, a podekscytowanie szepce doprawdy nieprawdopodobne wieści! Oto bowiem ukończyła swą drugą książkę, poprawiła wszelkie niedociągnięcia, jakie wychwyciła i przed sobą miała gotowe dzieło. Drżąc w swoistym podekscytowaniu, sięga po kolejną ryzę ozdobnego papieru — acz pozbawionego rodowej pieczęci — i zaczyna kreślić list do wydawnictwa, kierowanego głównie do uroczej czarownicy pełniącej funkcję jej edytora. Ostrożnie pakuje zarówno list, jak i sam rękopis do pokaźnej koperty. Za kilka godzin, gdy przyjdzie jej zmierzać do rezerwatu, wyśle swe najnowsze dzieło z lokalnej sowiarni, na razie jednak zamierzała się po prostu cieszyć. I może napić się również gorącej, jaśminowej herbaty. I zjeść jakieś ciasteczko, bo przecież ewidentnie zasłużyła!
| zt
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
28 XII 1956
Nie śniła tej nocy. A przynajmniej nie tak, jak powinna. Wiotkie ciało nie skryło się pośród miękkich materiałów pościeli oraz delikatnych koców. Powietrza przesyconego wanilią oraz drzewem sandałowym nie przecinała łagodna melodia prześlicznej pozytywki, ustawionej na niewielkiej szafeczce tuż obok szerokiego, niezwykle wygodnego łoża. Bowiem nie śniła tej nocy, choć myśli otulone oparami artyzmu oraz słów kreślonych gładko na z lekka pożółkłym pergaminie, wydawały się najprawdziwszym snem. Misterną ułudą twórcy, pogrążającego się coraz głębiej w swym dziele, zatracającym świadomość w rzeczywistości. Ciszę pomieszczenia zakłócało jedynie skrzypienie srebrnej stalówki łabędziego pióra oraz co głośniejsze oddechy piesków, rozpaczliwie w siebie wtulonych na wyznaczonym im posłaniu, poruszającymi czasem łapkami, bądź sapiącymi przeciągle, gdy kolejna nieistniejąca piłeczka uciekła spod ich ząbków. Chociaż śliczna twarz ich właścicielki wyrażała całkowity spokój, a orzechowe oczy wydawały się z lekka nieobecne, tak w jej wnętrzu panowała burza godna tej, która nieprzerwanie dręczyła Wielką Brytanię od kilku miesięcy — wena łaknęła ofiar i jeśli nią miały być godziny, które winna poświęcić na odpoczynek, była skłonna ją złożyć. Nawet jeżeli oznaczało to reprymendę od pani matki, jako że powinna dbać o siebie oraz własne zdrowie w obliczu nadchodzących wydarzeń. Zimowy sabat oraz nieuchronnie zbliżający się ślub, łaskawie odłożony w czasie przez brzydką pogodę mogącą zrujnować tak ważny dzień, nie powinny zostać powitane z podkrążonymi, opuchniętymi od niewyspania oczami. A jednak nie potrafiła powstrzymać ruchu dłoni, pędzącej historii rodzącej się na ścielących się wokół kartach. Zamierzała skończyć przynajmniej trzy rozdziały, które jeśli przyjmie rankiem w zadowoleniu, będzie mogła przesłać do redakcji i tak uprzejmie czekającej na, chociażby słówko od jej skromnej osoby. Drga zaraz, wybudzona z transu, nie będąc pewną, co tak właściwie sprawiło, iż oderwała się od obrazów jakże ślicznie przewijających się w jasnej główce. Elodie mruga nieco nieprzytomnie, nasuwając na ramiona mocniej narzuconą chustę, rozgląda się po pracowni, szukając źródła nagłego niepokoju. Światła świec jednak migoczą nieprzerwanie, Isolde oraz Belle nie poruszyły się ze swego miejsca i dopiero spojrzenie skierowane w stronę przestronnych okien wywołuje weń zrozumienie. Burza zamilkła. W oszołomieniu zrywa się ze swego miejsca i zbliża się do szerokiego parapetu, by po wspięciu się nań, nosem mogła niemalże przykleić się do chłodnej szyby. Złote wstęgi nie przecinają już nieba, choć jest przekonana, że przez chwilę mogła ujrzeć resztki błękitu nań skupionego. Nie słyszy już grzmotów, a miast tego ciężkie uderzenia gradu oraz śniegu. Dziewczątko przygryza dolną wargę w obawie, że oto natura po raz kolejny ukazała swe okrucieństwo i magiczne społeczeństwo ponownie będzie musiało znosić jej kaprysy, gdy wszelki strach zanika. Jest coś uspokajającego w bieli płatków, pełnego nadziei w lodowych bryłach. Może właśnie dlatego jakże niemądrze otwiera okno, dotąd szczelnie zamknięte, by odciąć się od podłości pogody i wyciąga delikatną dłoń, chcąc pochwycić kilka płatków roztapiających się natychmiast na jasnej skórze, poczuć na sobie uderzenia gradu. Po minucie się cofa, czując przemożną chęć opisania tego zjawiska jako dodatek do którejś z powieści, kiedy zauważa błękitny blask bijący tuż obok niej, na parapecie skrytym już pod pierwszą warstwą śniegu. Ellie w zdziwieniu wciąga powietrze, by ostrożnie mogła sięgnąć po lodowy odłamek, który nie parzy jej zimnem. Nie, on jest ciepły. Ciepły i miły. Kiedy zamyka okna, wciąż zaciskając paluszki na znalezionym krysztale, nawet nie zauważa łez płynących po zaróżowionych policzkach. Jest szczęśliwa.
| zt
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Pracownia Elodie
Szybka odpowiedź