Anastasia Bott
Nazwisko matki: Ross
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Przyszła uzdrowicielka
Wzrost: 167
Waga: 55
Kolor włosów: Kasztanowy brąz
Kolor oczu: Piwne
Znaki szczególne: Nieduże znamię przy lewej brwi
Giętka, 9,5 cala, eukaliptus i włos centaura
Ravenclav
Wrona
Zbudowana z wody ludzka postać
Zapach topionego wosku, świecy, kwiatu maciejki
Ana, jako pełnoprawna uzdrowicielka
Wróżbiarstwo, nauka nowych dziedzin, śpiew i taniec
Jastrzębie z Falmouth
Taniec, spacery (czasem wspinaczka na drzewa)
Nuty rock&rolla, jazz, klasyka, francuskie piosenki
Claire Pommet
Maciejka to kwiat interesujący ze swej natury zapachu. Większość kwiatów swój moment królowania i rozkwitu pokłada w ciągu dnia, kusząc wonią zbliżające się mieszanki owadów, ptaków i innych, łasych na ofertę słodyczy stworzeń. Prosty, ogrodowy kwiat, jakim jest maciejka, różni się jednak porą, w której odsłania najintensywniejszą woń. Noc. Późne wieczory roztaczają tak intensywne zapachy, że wyczuje go nawet przechodzący obok, nieświadomy obecności kwiatu – człowiek.
Skąd ten wstęp? Chodzi oczywiście o wspomnienie. Pierwsze, intensywne, do którego Ana wraca nieświadomie za każdym razem, gdy siadała w ogrodzie, otoczona nocną barwą fioletu i granatu. I zapachu maciejki. Zamykała oczy. Wracała do przeszłości. Urwanej i niewyraźnej, ale pewnej. To magicznie chroniony przed zimową porą kwiat, roztaczał woń, która sięgnęła uchylonego okna i dziecięcia, które leżało sennie w kołysce. Ana. Anastasia. Pierworodna córka państwa Samathy i Malcolma Bott.
Podobno była względnie spokojnym dzieckiem, nie sprawiając większych problemów wychowawczych. Rozwijała się nader szybko, wykazując olbrzymie pokłady cierpliwości do nowości i tłumaczeń rozkochanych w niej rodziców, jak i niezwykłą ciekawością, wyszukując kolejnych interesujących ją zagadnień, chłonąc wiedzę niczym przysłowiowa gąbka. Odkąd tylko głos pozwolił na składanie wyrazów, potem zdań, zmieniła się w śpiewające dziecko – zagadkę. Pytań było wiele, a jeśli nie otrzymał ich u rodziców, czy innych krewnych. Szukała odpowiedzi samej, to plotąc wyrazy w nowe piosenki, to odnajdując własne interpretacje w zasłyszanych słowach. Te jednak, zaczęły do niej przychodzić w formie, która z czasem zaczynała ją przerażać. Tak jak woda. Nie do końca rozumiała, skąd brał się u niej lęk, wycofując się w obliczu rzek i głębszych strumieniu i jezior. Nigdy nie nauczyła się też pływać.
Dar jasnowidzenia , początkowo uznawano z dziecięcy wymysł. Koszmary, które nawiedzały nieukształtowany umysł. Z czasem, interweniowała babcia, która znając doskonale rodowe naleciałości, kategorycznie podkreśliła rodzicom wagę ciężkiego daru, jaki otrzymała Anastasia. Dziewczynka nie rozumiała znaczenia, jaki przypisywano gwałtownym snom, jakie miewała, ale z czasem przekonała się sama, że to, co pokazywała jej przyszłość, było tylko fragmentem prawdy, jaka się przed nią odsłaniała. Po prosu jedna z odpowiedzi. Nawet jeśli obleczona w przerażenie.
Odpowiedzialność i rozwaga wpisana w kobiecą naturę Bottów spiesznie rozświetliła życie dziewczynki, gdy jej małe królestwo powiększyło się o brata. Nie wiadomo, czy to pod wpływem rozbrajająco dziecięcej natury Bertiego, czy też samej Any, ale stworzyli duet niemal idealny. I nierozłączny. Wystarczyło, że na horyzoncie pojawiła się rozwiana czuprynka dziewczynki i cicha melodia wymyślonej piosenki, by zaraz obok pojawił się młodszy od niej chłopiec z podartymi kolanami, siniakiem na ręku, ale nieodłącznym uśmiechem. Bertie wyjątkowo często spotykał się z upadkami, rozbitymi przedmiotami i nieszczęśliwymi rozdarciami. Nie raz wołano chłopca mianem fajtłapy, ale Ana dobitnie przypominała – w roli starszej siostry – że podobnych określeń nie ma prawa znaleźć się w jej pobliżu. Nie tylko wśród dzieci czarodziejów, ale i mugolskich, z którymi tak często się bawiły.
To ona torowała bratu ścieżki. Najpierw w dziecięcych wędrówkach, ścigając się na najwyższe drzewa, czy goniąc biegnącego zbyt szybko królika. Potem – prowadziła go innymi drogami. Tymi mniej materialnymi. Naznaczonymi wyborami. I odpowiedzialnością. Bez sprzeciwu przyjmowała nakładane obowiązki, by to młodszy dłużej mógł być dzieckiem. Szczególnie, gdy magia odezwała się żywą i bardzo znamienitą dla małej Bottówny barwą.
Dzieci często urządzały wymyślne zabawy. Jedną z ulubionych, było wdrapywanie się na drzewa. Anastasia pilnowała brata, cierpliwie wskazując mu gałęzie, po których miał się wspinać, często asekurowała, by dogonił siedzące na grubych konarach dzieci. Senne widziadła, które męczyły ją od wielu dni, wciąż i wciąż pokazywały niebezpieczny upadek brata. Bertie, jak to Bartie, wiecznie z głową w chmurach, nie raz oderwany od zabaw, wracając, gdy akurat potykał się o własną nogę. Tym razem, to palce omsknęły się na śliskich gałęziach i zamiast chropowatej powszechni drewna, odnalazł powietrze. Dziecko fiknęło, a rozpaczliwie wyciągnięta dłoń Any nie zdążyła złapać małej raczki. Piskliwy wrzask przerażenia nie zakończył się łomotem upadku, bo chłopiec, zamiast uderzyć o ziemię, tuż przed zwolnił, na sekundę zawisł nad ziemią, by z lekkością opadającego liścia dotknąć bezpiecznie gruntu. Przepowiednia, która dręczyła jej sny – zmieniła się.
O tym, że magia płynęła w jej żyłach – wiedziała od dawna. Nieodłączny element życia, ale – nie traktowany jako wybitny, wywyższający wśród społeczności wartości. Tym bardziej, wśród mugoli. Dar. Świat bez magii był równie fascynujący co ten nią naznaczony. Był po prostu inny. I Ana przyjmowała tę myśl z przyjemnością nie tylko, jako dziecko, ale później, stawiając znak równości pomiędzy wszystkich spotykanych. Różnice dostrzegała patrząc na to, co reprezentowali sobą i co pozostawiali po sobie, gdy znikała ich obecność. Gniew? Radość? Szczęście, czy smutek? Po czynach poznawało się człowieka.
Na list z Hogwartu czekała niecierpliwie. Z przejęciem wypatrując w oknie nadlatującej sowy, z równym zaangażowaniem tłumacząc młodszemu co miało się wydarzyć. Tego wieczoru znowu pachniała maciejka, a rodzeństwo stanęło przed wyzwaniem, które na dwa lata miało ich rozdzielić.
Powinna była panikować, gdy zebrane w Wielkiej Sali dzieci, czekały niecierpliwie na kolej Przydziału. Anastasia nie wyrywała się do przodu, nie zaczepiała innych, w skupieniu przyglądając się kolejnym sylwetkom, które otrzymywały swój wybór. Obserwowała reakcje, malujące się mozaiką emocje i zachowania. Gdy to jej imię zostało wywołane, bez pośpiechu wstała, poprawiła błękitną sukieneczkę i w końcu usiadła na wyznaczonym miejscu. O tym, że dyskutowała z Tiarą Przydziału – nie mówiła nikomu. I nawet nie dlatego, że nie zgadzała się z wyborem, który przyjęła z radością. Ravenclav. Po prostu chciała wiedzieć dlaczego. Skąd wiedziała to wszystko? Jakimi kryteriami posługiwała się, zaglądając w głowy? Serca? Nowych uczniów? A pytaniami, jak odpowiedziała Tiara, potwierdziła wybór.
Aura szkolnej rzeczywistości przesiąknęła Bottównę, wpisując niemal stereotypowo w rys żywej Krukonki. Nie potrafiła zrezygnować z oferowanych zajęć i do każdej dziedziny przykładała się pilnie. Z głową w książkach, ciężko było oderwać ją od wiedzy i możliwości, jakie dostrzegała pod skrzydłem nauki. W każdym nauczanym przedmiocie dostrzegała potencjał, ale były miejsca, w których czuła się lepiej. Lub pewniej, chocby przy nauce wróżbiarstwa, przypominając sobie rady babci, która starała się wdrozyć w podstawy. Był nawet moment fascynacji runami, ale poprzestała na podstawowej wiedzy. Transmutacja, obrona przed czarną magią, nawet eliksiry, chociaż te traktowała, jako swoista konieczność. Przydatną, ale niekoniecznie ulubioną. Zaklęcia, chociaż pojmowane bez problemu, zsunęła jeszcze niżej, nie upatrując samej siebie wśród ciskającej obrażeniami w przeciwników. Z tej racji – omijała wszelkiej maści kluby pojedynkowe, w konfliktach odnajdując się jedynie ostrością słów. Nie szukała zwady, ale nie ograniczała się do ucieczki. Mówiła to co myśli, konfrontując się z nieprzyjemnościami, jak przystało na prawdziwą Bottównę. Z głową.
Anastasię bardzo często można było spotkac w bibliotece. A jeśli ta z róznych względów njej nie odpowiadała, często siadywała gdzieś na dworze, na ławeczce, nie raz z herbata w ręku. I zazwyczaj wtedy, nucącą lub nawet śpiewająca pod nosem. Zawsze wtedy, gdy skupiała się na czymś mocno, melodia i słowa same płynęły, wpisując się w obraz Anastasii niemal atrybutowo.
Nie szczędziła pomocy, tym którzy o to poprosili. Czasem nawet bez prośby przysiadywała się do co bardziej nieogarniętych. A zaczepiana przez męskie towarzystwo, marszczyła brwi i z nieobecnym uśmiechem odsuwała się w cień. Średnio radziła sobie z emocjami, które podpowiadało ciało, dlatego – odsuwała je w kąt, wyżej stawiając wole i rozum, nad uczucia. Taka już jej natura.
Znalazło się tez miejsce na naukę języka francuskiego. A wszystko, przez usłyszaną u mugolskich znajomych – piosenkę w radio. W tym jednym wydarzeniu, splótł się ze sobą i talent Anastasii do śpiewu i chęć nauki obcego języka. Wzięte lekcje, miała rozwinąć jednak dopiero później.
O tym, że zainteresowanie Anastasii zogniskowało się na magii leczniczej, zrozumiała podczas jednych wakacji. Jeden z kolejnych upadków Bertiego i wizyta u medyków. Z fascynacją obserwowała uzdrowicielkę, która wtedy cierpliwie tłumaczyła nastolatce, na czym polegała tak trudna dziedzina. Od tamtego momentu, Ana pochłaniała każdą z ksiąg, która traktowała o lecznictwie i anatomii, a z pomocą zaznajomionej uzdrowicielki, otrzymywała dodatkowe wskazówki. Ścieżka, którą miała obrać, wydawała się rysować coraz wyraźniej.
Szkolna rzeczywistość nie ograniczała Anastasii do nauki. Nie mogło obyć się bez nauki latania na miotle. I chociaż nigdy nie widziała się w roli quidditchowego zawodnika, z pewną (nieoczekiwaną) przyjemnością siadała na miotle, dostrzegając dziwną, wolnościową alternatywę dla ziemskich przyjemności.
Beztroska aura szkoły rozerwała się z chwilą, która zadrgała na jej emocjach dużo mocniej, niż przypuszczała. Ulubiony nauczyciel, swoisty mentor, który tyle razy popchnął ją do działania – zginął. A sylwetka Grindewalda naznaczyła Hogwart niepisaną grozą. Ta, rozlewała się coraz szerzej, rysując ciężką do przeskoczenia przepaść między uczniami. Konflikt, który i tak często objawiał się między tymi „czystymi” i „nieczystymi” krwią, nabrał zupełnie nowych, bardziej ciemnych barw. Nieprzyjemnych, który szarpał myślami Anastasii, siejąc ziarno niepokoju i gniewu.
Mimo burzowej chmury, która przypłynęła do szkoły, Bottówna z najlepszymi wynikami ukończyła edukację, z wizją dalszej nauki już w kierunku, który sobie wymarzyła. Uzdrowicielski staż. Przygotowana na egzaminy, dostała się bez kłopotu, czekając na stawiane przed nią wyzwania ze specyficzną dla każdego Krukonka – przyjemnością. Nie omijając trudności i ciężkich egzaminów, które nie kończyły się na książkach. Ktokolwiek wyobrażał sobie, że kurs na uzdrowiciela skupiał się tylko na teorii, byłby nazwany głupcem. Zarywane noce, by nauczyć się jednego zaklęcia, czy towarzystwo przy akcji ratunkowej. To wszystko wgryzało się inną niż dobrotliwa wizja cichej uzdrowicielki. Uczyła się siły i odporności, także tej psychicznej. Ale – taki plan wybrała na przyszłość.
Ale i tu nie kończyła się opowieść . Pojawiali się obok przyjaciele, znajomi, rodzina nadal stanowiła swoiste centrum, i w końcu pojawił się ktoś, kto Anę zainteresował inaczej niż pozostali. Starszy od niej, w dodatku popularny (nie tylko w szkole) i nieco – jak na standardy – zbyt rozchwytywany – Florean. Oczywiście pamiętała go już z lat wcześniejszych, ale kiełkujące ze znajomości uczucie buchnęło nieco później. Czy ktokolwiek zdziwiłby się, gdyby powiedzieć, że ta pierwsza, najbardziej intensywna miłość mogła się skończyć dobrze? Uczucia, które wcześniej odpychała, tym razem wzięły górę. Kochał ją, wiedziała o tym i bez wahania przyjęła oświadczyny już po szkole. I to był moment, w którym szczęście postanowiło sobie z niej zakpić. Boleśnie.
Dar jasnowidzenia odzywał się wielokrotnie. Zawsze w nocy, zawsze gwałtownie. I zawsze doprowadzając Anę niemal do płaczu. Ale to, co zobaczyła nocą, tuż po oświadczynach rozlało się takim przerażeniem, że nie potrafiła się uspokoić aż do rana. Śmierć Floreana. Jej śmierć. Mordowane dzieci. ICH dzieci. W najbardziej makabrycznej wersji, jaką można było sobie wyobrażać. I wszystko rękoma potwora…. W ciele kobiety. Nigdy nie widziała jej twarzy, ale to czego się dopuszczała, zmuszało niemal do bezsilnego wycia. Cicho i głupio wierzyła, że sny się skończą. Że znikną, gdy spróbuje coś zmienić. Ale senne wizje nasilały się, a Anastasia coraz bardziej wycofywała się. Więcej milczała, częściej zamykała się w domu. I najbardziej – odsuwała się od tych, których kochała najbardziej. Walczyła sama z przeciwnikiem, z którym wygrać nie mogła.
Jedna z mroźnych, lutowych nocy roku 55 stała się granicą wszystkiego. Końcem i początkiem. I ciszą w pamięci. Wizje nie tylko nie skończyły się, ale niekończący się obraz krwi wciąż narastał, dostrzegając coraz więcej, makabrycznych szczegółów. I tej nocy, na wpół nieprzytomna, wciąż targana przedłużającą się wizją, znalazła się sama na mości. Nie pamiętała, kiedy, jak i dlaczego się tam znalazła. Wciąż słyszała zniekształcone wrzaski, mieszające się z krzykami mijanych, samotnych sylwetek, gdy biegła – uznana prawdopodobnie za szaleńca.
Upadek z mostu, wprost w rwącą wodę pamiętała mgliście. Rzeka przypominała węża, wodną sylwetkę, która w rozgorączkowanym umyśle kształtowała się w przerażającą, ludzką sylwetkę. Czuła szaleńczy, zimny wiatr, a potem, jeszcze zimniejsze objęcia wody. Ciemność, która w końcu przyszła, zlała się z piekącym rwaniem w klatce piersiowej i w głowie. Potem była już tylko błoga cisza.
Witał ją ból. Rozlewał się przez całe ciało i ginął ogniskując się przy każdym oddechu. W końcu przyszły obrazy, a właściwie jeden obraz męskiego, poważnego oblicza, który wciąż szeptał coś nad jej głową. Anastasii zdawało się, że rozpoznaje formuły, ale nie umiała wskazać skąd. Tak, jak nie rozumiała co się stało i… kim jest.
Zgodnie z tym, co powiedział Albert, uzdrowiciel, który nie tylko leczył ją z odniesionych obrażeń, ale także – wyciągnął z wody. Była ciężko ranna, przez długi czas trzymana gorączką i majakami, które szarpały ciałem. Ana za to, nie pamiętała niczego. Próby przypominania kończyły się paskudnym bólem głowy i silnymi zawrotami. Skrawki obrazów, które widziała, gdy tylko zamykała oczy – wprowadzały jeszcze większy chaos. Wyrok był dziwnie pusty. Amnezja. Czyta kartka, którą stała się Ana, nieświadoma przeszłości, jaką przebyła.
Pierwsze miesiące nosiły miano mglistych. Nierówna walka z tocząca ją chorobą ciała i duszy. Pierwsze przyszło imię. Jej własne. Nie oddając jednak nic więcej. Krótkie, urwane obrazy bez znaczenia , majaki i senne widziadła mieszały się, nie pozwalając pojąć co tak ważnego straciła.
Próby konfrontacji z przeszłością pełzły na niczym i po prawi pół roku zawieszenia w próżni, za namową Alberta – wyjechała do Francji. Starszy czarodziej wziął ja pod skrzydła, prawdopodobnie upatrując w niej córki, czy też następczyni spuścizny medycznej, szybko dostrzegając talent, jaki posiadała, powoli popychając ją, by zaczęła żyć dalej. Trudne kroki odwrócenia się od Londynu i miejsc, które kryły jej przeszłość nie były łatwe, ale konieczne. W to wierzyła. Nim jednak wyjechała, kupiła myślodsiewnię, by tam wrzucać wszystkie, wciąż nieuporządkowane fragmenty snów, czy też wspomnień. Nie umiała odróżnić, tym bardziej, gdy kolejny raz odezwał się jej dar.
Pokochała Paryż. To tam pociągnęła ją artystyczna strona uliczek, urokliwe kluby, w który kilka razy śpiewała i nauczyła się tańczyć, a dostrzeżona przez innych artystów, szlifowała talent do śpiewu, który odkrywała na nowo. Opanowała język francuski do perfekcji, odnajdując w nim swoistą przyjemność. Tym jednak, czemu poświęcało swój czas, to kurs uzdrowicielski, który nieświadomie rozpoczęła ponownie, czując zbyt często niż mogłaby wierzyć w przypadek, deja vu, przypominając sobie nazwy, praktyki i działania związane z nauką.
Wspierana przez Alberta nadrabiała zaległości, a czasem dostrzegała w urwanych obrazach – łączące się ze sobą wspomnienia. Pojawiały się wciąż te same sylwetki, głosy, nawet zapachy, które wrzucane w źródło myślodsiewni, powoli, acz skutecznie układały się w przetykaną niejasnościami całość. Z czasem na tyle wyraźną, że w porozumieniu tak z opiekunem, jak i władzami francuskiego szpitala, zdecydowała się na powrót do Anglii. Z wynikami, jakie osiągała na stażu, nie miała kłopotu z przeniesieniem na drugi rok kursu, chociaż ostrzegano ją o chaosie i magicznych niepokojach, które objęły Anglię. Trudnością był chaos, który panował w jej sercu, nienaturalnie rozedrganym, gdy w sierpniu 1956 roku pisała list. Musiała wiedzieć. Potrzebowała tego, jeśli cokolwiek miało mieć jeszcze sens. List, który wysłała dopiero, gdy chmurne niebo Londynu przywitało ją gorzkim płaczem deszczu.
Wrona, to także ptak, który odznacza się dużą mądrością - wbrew niesprawiedliwym plotkom. Pospolitość występowania nie idzie równo z szybkością, z jaką te czarnoskrzydłe stworzenia się uczą. I jak dużym sprytem potrafią się wykazać. Jeśli tylko im zależy.
Świetlista forma Patronusa ujawnia się tylko nurzając w blasku najlepszych wspomnień. Tymi, dla Any jest radosny śmiech młodszego brata, gdy ścigali się o pierwszeństwo na najwyższych gałęziach drzewa, po którym się wspinali. Tym jest ciepło dłoni, która tarmosiła jej włosy i odległy zapach pergaminu, który kartkował wiatr.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | +2 |
Zaklęcia i uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 20 | +2 |
Transmutacja: | 5 | +1 |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język dodatkowy: francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | III | 25 |
Historia magii | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Starożytne runy | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka - śpiew | II | 7 |
Wróżbiarstwo | II | 7 |
Literatura - wiedza | I | 0,5 |
Literatura - tworzenie prozy | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka: jasnowidz | - | 5 (+10) |
Reszta: 1,5 |
Różdżka, Myślodsiewnia
Ostatnio zmieniony przez Anastasia Bott dnia 20.09.18 22:17, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
[31.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień): +30 PD, +0,5 PB