Pokój muzyczny
AutorWiadomość
Pokój muzyczny
Na samym środku pomieszczenia, na sporym podeście stoi wiekowy fortepian. Instrument ma już swoje lata, lecz został wykonany przez prawdziwego mistrza i sprawuje się znacznie lepiej niż nowoczesne modele. Prócz niezwykłych dźwięków, jakie można z niego wydobyć, fortepian jest po prostu piękny, rzecz ważna dla ceniących estetykę i kochających się w wysokiej sztuce Parkinsonów. Dookoła instrumentu znajdują się wygodne sofy i fotele wraz z podnóżkami, aby uprzyjemnianie sobie czasu przy słuchaniu muzyki upływało zawsze w odpowiednim komforcie. Bogato zdobiony kominek zapewnia ciepło w zimowe wieczory, a duże okna gwarantują odpowiednie oświetlenie do czytania nut.
Posłała Odette powłóczyste spojrzenie na sali balowej, wyłapując moment, w którym goście, przejęci teraz innymi rozrywkami, nie wyłapią jej nieobecności. Upewniwszy się, że kobieta przechwyciła ten wymowny wzrok, lady Fawley opuściła pomieszczenie, udając się w kierunku salonu muzycznego, o jakim wcześniej usłyszała od jednego z kuzynów Parkinsonów. Pomieszczenie było niewielkie, ale zachowane w przyjemnych barwach. Blaithin wchodząc do środka nie mogła nie docenić estetyki, a przede wszystkim kunsztu z jakim wykonany został fortepian, zdobiący salonik na samym jego środku. Podchodząc do instrumentu przeciągnęła opuszkami palców po jego grzbiecie, oceniając z koncentracją jego profil i rzeźbienie. Wzrok obejmujący całokształt, jak i detale, w końcu padł na nuty ułożone na ozdobnej podstawce. Miała się im przyjrzeć, ale nie zdążyła przeczytać nawet tytułu, kiedy za drzwiami usłyszała czyjeś kroki. Liczyła, że to Odette udało się wyrwać od weselnych gości. Chciała jej złożyć indywidualne życzenia. Nie tylko te klasyczne, bezpieczne, jakimi obdarowała je wśród innych.
Mało znała tu w Anglii i chyba też poza nią, tak dobrze rozumiejących ją osób, jak panna Baudelaire, teraz już pani i nie Baudelaire, ale dla niej zawsze miała nią pozostać. Dlatego chociaż los większości byłby jej obojętny, samopoczucie Odette, jako świeżą żonę chciała poznać. Nie pamiętała kiedy ostatnio miały okazję porozmawiać. Tak normalnie, w cztery oczy, nie listownie. Jakikolwiek nie byłby to jednak czas, byłby on za długi.
Czekała na kobietę i na nadrobienie ich straconego, wspólnego czasu, przy oknie. Przystanęła przed nim, pozwalając sobie objąć spojrzeniem widok za nim, ten, który przez jakiś czas będzie obserwowała Odette że swoich okien. Chociaż wydawał się piękny, nie równał się on z cechami i energią, jaką Baudelaire miała ze sobą wnieść do rodziny. Tego Blaithin była pewna. Odrywając spojrzenie od horyzontu dopiero na dźwięk otwieranych drzwi, obróciła się bokiem do źródła zewnętrznego światła, a jej spojrzenie padło na bezsprzecznie jedną z najpiękniejszych panien młodych w Anglii. Osąd ten wydała bardzo łatwo, biorąc pod uwagę, że na wielu ślubach w Wielkiej Brytanii nie bywała.
— Odette… los jest przewrotny skoro oddaje mi naszą przyjaźń podczas mojego powrotu do Anglii, a już niewiele później, odbiera mi cię na rzecz mężczyzny. Parkinson, tak? W listach nie potrafiłam stwierdzić, czy to naprawdę poważne.
Zwróciła się już całkiem przodem do mężczyzny, unosząc kącik ust w trochę cynicznym uśmiechu.
— Jestem zazdrosna.
O Odette, oczywiście, nie o Parkinsona.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może nie powinnam opuszczać gości, ale tak naprawdę to nikt oprócz Marcela i siostry nie przejmie się moją nieobecnością. Doskonale wiem, że cała reszta towarzystwa tkwi tutaj z powodu uprzejmości lub politycznych wymuszeń, ale mi to nie przeszkadza. Po prostu cieszę się swoim szczęściem. Swoim i swojego męża - to brzmi jeszcze tak dziwnie, tak… obco. Jeszcze nie mogę do niego przywyknąć, minęło raptem kilkadziesiąt długich minut, chyba nawet nie godzin. Ciężko połapać się w mijającym czasie kiedy jedyne, co widzisz przed oczami to szczęście. Szczęście, w które już zwątpiłam po wyjeździe do Wielkiej Brytanii i długim przestoju - zarówno towarzyskim jak i zawodowym. Nie zamierzałam zresztą zostawać żoną, ani wtedy, ani nigdy. Uważałam, że mężczyźni są beznadziejni i należy im się kara. Dotkliwa, ale lekcja powinna być zapamiętana; rozkochiwanie ich serc oraz brutalne porzucenie miało być pożywką dla wyrządzonej w czasach szkolnych krzywdy. Nie, nie zapomniałam o niej - i chociaż wybaczyłam Solene, to wciąż tkwi we mnie pewien uraz w stronę płci brzydszej. Miałam zatem karmić się żądzą zemsty, spełnianiem zachcianek, ale nic nie szło po mojej myśli. Szybko zerwane zaręczyny z lordem Lestrange pozostawiły mnie w bolesnym niedosycie - a mogłam przysiąc, że meta oraz osiągnięcie celu było na wyciągnięcie ręki.
Później pojawił się lord Parkinson, przyjaciel z dawnych lat. Opiekun o niemierzalnej trosce i czułości, pokładanej we mnie ufności jakiej nie mogłam zrozumieć jeszcze przez wiele miesięcy. Aż stało się - ugrzęzłam, zaś wszelkie negatywne emocje oraz pomysły zniknęły jak ręką odjął. Zastanawiające, ale wciąż realne. Tak jak realnie stoję na ziemi w Gloucestershire, bez wątpliwości, za to z uśmiechem na różanych ustach. Nikt mi nie wmówi, że na to nie zasłużyłam - na odrobinę szczęścia zasługuje każdy.
Wśród tłumu dostrzegam znaczące spojrzenie Blaithin - tak okropnie za nią tęskniłam. Teraz bez przeszkód mogłam podążyć za nią aż do pokoju muzycznego. Nawet po zamknięciu drzwi słuchać lekkie dudnienie orkiestry złożonej z magicznych instrumentów. Twarz boli mnie już od tego wszechobecnego uśmiechu, ale uśmiecham się wciąż, wszak mam ku temu powody.
- Ja na początku też nie potrafiłam tego stwierdzić - odzywam się po francusku, chociaż to wstyd, że nie mówię równie płynnie po angielsku. - Ale ta bajka ma szansę się ziścić - dodaję szybko, pokonuję też dzielącą nam odległość. Czy wypada mi wziąć się w ramiona, lady Fawley? - Nie dziwię się, wszystko co francuskie jest najlepsze - stwierdzam żartobliwie. Kąciki ust drgają do kolejnej wygrywanej na sali balowej melodii. - Myślisz, że to błąd? - pytam poniekąd poważnie, tak jakby teraz ta opinia miała się diametralnie zmienić. A może chcę to usłyszeć, nie przeczytać? Wyciągam rękę przed siebie, zupełnie, jakbym sugerowała odpowiedź jaka powinna paść.
Później pojawił się lord Parkinson, przyjaciel z dawnych lat. Opiekun o niemierzalnej trosce i czułości, pokładanej we mnie ufności jakiej nie mogłam zrozumieć jeszcze przez wiele miesięcy. Aż stało się - ugrzęzłam, zaś wszelkie negatywne emocje oraz pomysły zniknęły jak ręką odjął. Zastanawiające, ale wciąż realne. Tak jak realnie stoję na ziemi w Gloucestershire, bez wątpliwości, za to z uśmiechem na różanych ustach. Nikt mi nie wmówi, że na to nie zasłużyłam - na odrobinę szczęścia zasługuje każdy.
Wśród tłumu dostrzegam znaczące spojrzenie Blaithin - tak okropnie za nią tęskniłam. Teraz bez przeszkód mogłam podążyć za nią aż do pokoju muzycznego. Nawet po zamknięciu drzwi słuchać lekkie dudnienie orkiestry złożonej z magicznych instrumentów. Twarz boli mnie już od tego wszechobecnego uśmiechu, ale uśmiecham się wciąż, wszak mam ku temu powody.
- Ja na początku też nie potrafiłam tego stwierdzić - odzywam się po francusku, chociaż to wstyd, że nie mówię równie płynnie po angielsku. - Ale ta bajka ma szansę się ziścić - dodaję szybko, pokonuję też dzielącą nam odległość. Czy wypada mi wziąć się w ramiona, lady Fawley? - Nie dziwię się, wszystko co francuskie jest najlepsze - stwierdzam żartobliwie. Kąciki ust drgają do kolejnej wygrywanej na sali balowej melodii. - Myślisz, że to błąd? - pytam poniekąd poważnie, tak jakby teraz ta opinia miała się diametralnie zmienić. A może chcę to usłyszeć, nie przeczytać? Wyciągam rękę przed siebie, zupełnie, jakbym sugerowała odpowiedź jaka powinna paść.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Figura Odette wydaje się eteryczna. Szczególnie odziana w biel tego dnia. Blaithin przygląda się jej z mieszanką zachwytu i pewnej straty. We Francji miała wiele znajomości, przyjaźni. Mało w nich było jednak bratnich dusz. Baudelaire, czy może lady Parkinson, rozumiała znacznie więcej niż przypadkowe damy spotykane na salonach. Rozmawiały wspólnym językiem, nawet, jeśli czasem było to mieszanka angielszczyzny z francuską nutą. Nawet teraz, kiedy spotkały się po tak długim czasie niewidzenia, Blai nie odczuwała dzielącego ich dotąd dystansu i upływu czasu. Wpatrywała się w kobietę wzrokiem ciepłym, pozbawionym żalu, może jedynie nieco tęsknym, o czym zdała sobie sprawę, kiedy Odette zbliżyła się do niej, stając tak blisko, na wyciągnięcie ramion. Blaithin podejrzewała, że zastanawia się nad tym samym, co ona sama. Czy mogły się objąć? Czy Blaithin mogła zagnieść mozolnie układany przez służbę materiał białej, idealnej sukni? Zbliżyła się jeszcze troszkę, chwytając kontrolnie dłonie panny, już, Parkinson. Spojrzała w je piękne, błękitne oczy, oceniając urodę, z którą ona sama nie mogłaby się nigdy równać. Uśmiechnęła się, nie podszywając tego spojrzenia ani odrobiną zazdrości o to piękno. Bywało pewnie tak samo pomocne, jak i zgubne.
— Czy jeśli wygniotę ci suknię, ktokolwiek zauważy? Już po wielkiej chwili. Po pięknej przysiędze małżeńskiej.
Jak powiedziała, tak też zrobiła. Objęła kobietę przelotnie, zbyt krótko i zbyt bezpiecznie, żeby mogła zaspokoić tym swoją potrzebę ukazania swojej sympatii. Dlatego cofając się, ponownie uchwyciła jej palce, nie puszczając ich. Spoglądała świeżej mężatce prosto w oczy. Nie znała odpowiedzi na pytanie, na które Odette chciała poznać odpowiedź. Pokręciła lekko głową na boki.
— Nieważne co ja myślę. Co ty czujesz, Odette? Myślisz, że to błąd?
Odbiła jej pytanie w jej kierunku, ale nie po złości. Z ciekawością. Blaithin o miłości tylko czytała. Doświadczyłą zadurzenia, zauroczenia, silnego i dotkliwego. Doświadczyła też straty i nie chciała tego doświadczenia powtarzać. Obiecała sobie nigdy nie zaznać miłości, jak i jej straszliwych konsekwencji, kiedy ta zostanie odebrana. Jeśli Odette nie obawiała się, że ktoś wyrwie jej serce, albo, że serce zacznie kontrolować jej życie, Blaithin nie potępiała jej za takie myślenie. Ale czy to było właśnie to? Miłość?
— Kochasz go? — spytała wprost.
Chociaż uczucie to było czymś, do czego często należało dojrzeć z czasem. Nie zaszkodziło jednak spytać. Czasami istniały sielanki, w których ta słabość serca towarzyszyła kobietom już podczas drogi do ślubnego kobierca. Życzyła Odette właśnie tego. Szczęścia.
— Czy jeśli wygniotę ci suknię, ktokolwiek zauważy? Już po wielkiej chwili. Po pięknej przysiędze małżeńskiej.
Jak powiedziała, tak też zrobiła. Objęła kobietę przelotnie, zbyt krótko i zbyt bezpiecznie, żeby mogła zaspokoić tym swoją potrzebę ukazania swojej sympatii. Dlatego cofając się, ponownie uchwyciła jej palce, nie puszczając ich. Spoglądała świeżej mężatce prosto w oczy. Nie znała odpowiedzi na pytanie, na które Odette chciała poznać odpowiedź. Pokręciła lekko głową na boki.
— Nieważne co ja myślę. Co ty czujesz, Odette? Myślisz, że to błąd?
Odbiła jej pytanie w jej kierunku, ale nie po złości. Z ciekawością. Blaithin o miłości tylko czytała. Doświadczyłą zadurzenia, zauroczenia, silnego i dotkliwego. Doświadczyła też straty i nie chciała tego doświadczenia powtarzać. Obiecała sobie nigdy nie zaznać miłości, jak i jej straszliwych konsekwencji, kiedy ta zostanie odebrana. Jeśli Odette nie obawiała się, że ktoś wyrwie jej serce, albo, że serce zacznie kontrolować jej życie, Blaithin nie potępiała jej za takie myślenie. Ale czy to było właśnie to? Miłość?
— Kochasz go? — spytała wprost.
Chociaż uczucie to było czymś, do czego często należało dojrzeć z czasem. Nie zaszkodziło jednak spytać. Czasami istniały sielanki, w których ta słabość serca towarzyszyła kobietom już podczas drogi do ślubnego kobierca. Życzyła Odette właśnie tego. Szczęścia.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Biel oznacza niewinność i chociaż technicznie jest to prawdą, to wydaje mi się, że kolory powinny odzwierciedlać coś więcej. Duszę, serce, rozum. Swoich nie utkałabym w śnieżny odcień, za mało w nim mocy. Ognia gotowego rozgrzać przyjaciół i spalić wrogów - aż staliby się kupką bezsensownego pyłu. Niewartego nawet splunięcia. Dziś jednak nie noszę już w sobie nienawiści, gorącego pragnienia zemsty. Dziś króluje szczęście; w pastelowych, delikatnych barwach mówiących tak wiele i niewiele zarazem. Chcę, żeby Blaithin czuła to wraz ze mną - jednak wiem, że to płonne nadzieje. Nikt, kto tego nie doświadczył, nie jest w stanie wyobrazić sobie pełni szczęścia zakochanej osoby. Wierzę jednak, że i moją przyjaciółkę to kiedyś spotka, w końcu jest piękna, mądra i utalentowana. Szkoda tylko, że w świecie arystokracji miłość jest czymś tak rzadkim. Jednak kto na ten unikat zasługuje bardziej niż lady Fawley? Nikt, powiadam, nikt! Dlatego staram się nie dostrzegać tęsknoty i nostalgii błyszczącej w zielonych, znajomych oczach. Chcę wyłuskać z nich ciepło, pewność siebie i zadowolenie. Z tego, że to jest. Chociaż doskonale to rozumiem, też chciałabym być we Francji. Wśród sztuki, wolności oraz najpiękniejszych melodii. Świat jest jaki jest, rzeczywistość nam dana jest jedną, jedyną - musimy tworzyć kulturę z tego, co nam daje. Zresztą, przy ukochanym wszędzie jest dobrze. O ile nie w biedzie, tego jednego nie zdołałabym wytrzymać.
Zwykle moja odpowiedź byłaby twierdząca. Pomysł z wygnieceniem sukni nigdy nie spotkałby się z moją aprobatą. Dziś jest inaczej nie tylko pod kątem emocji, ale też pragnień oraz perspektyw. - Myślę, że nikt się tym nie zainteresuje - odpowiadam, zaś mój uśmiech poszerza się coraz mocniej, chociaż stopniowo.
Żałuję jednak, że uścisk jest tak drętwy, daleki i obcy. Przymykam na chwilę oczy, patrząc na nasze ręce. Widocznie tak musi być. Może parkinsonowe kreacje nie są jeszcze gotowe na szok w postaci czułości. Prawdopodobnie musi nadejść jutro, żeby przelać emocje z jednego ciała w drugie. Bez koszmarnej wizji niszczenia ubrań.
- Nie - zaprzeczam niemal od razu. Mój głos jest pewny siebie, dobitny. - Jest wspaniale. Nigdy nie czułam, że mogłabym być tak szczęśliwa jak jestem teraz. A jednak. To zabawne, prawda? - Prawda? Na pewno pamiętasz listy pełne żalu, zwątpienia. Brakiem perspektyw na karierę, o porządnym zamążpójściu nie wspominając. Pamiętasz peany wychwalające Francję oraz obelgi skierowane do nieznających się na niczym Brytyjczyków. Zwłaszcza na pięknie mojego głosu. - Tak. - Znów nie ma we mnie zwątpienia, ani przez chwilę. - Tym trudniej będzie przebić się przez świat, który mnie nienawidzi - dodaję nieco smutna, ale uśmiech na twarzy pozostaje niewzruszony. - Chciałabym, żebyś odnalazła to samo - stwierdzam i pewnie ściskam dłoń Blaithin. Nie ucieknie przed małżeństwem, warto więc pomyśleć o tym, żeby stało się jak najpiękniejszym rozdziałem w życiu.
Zwykle moja odpowiedź byłaby twierdząca. Pomysł z wygnieceniem sukni nigdy nie spotkałby się z moją aprobatą. Dziś jest inaczej nie tylko pod kątem emocji, ale też pragnień oraz perspektyw. - Myślę, że nikt się tym nie zainteresuje - odpowiadam, zaś mój uśmiech poszerza się coraz mocniej, chociaż stopniowo.
Żałuję jednak, że uścisk jest tak drętwy, daleki i obcy. Przymykam na chwilę oczy, patrząc na nasze ręce. Widocznie tak musi być. Może parkinsonowe kreacje nie są jeszcze gotowe na szok w postaci czułości. Prawdopodobnie musi nadejść jutro, żeby przelać emocje z jednego ciała w drugie. Bez koszmarnej wizji niszczenia ubrań.
- Nie - zaprzeczam niemal od razu. Mój głos jest pewny siebie, dobitny. - Jest wspaniale. Nigdy nie czułam, że mogłabym być tak szczęśliwa jak jestem teraz. A jednak. To zabawne, prawda? - Prawda? Na pewno pamiętasz listy pełne żalu, zwątpienia. Brakiem perspektyw na karierę, o porządnym zamążpójściu nie wspominając. Pamiętasz peany wychwalające Francję oraz obelgi skierowane do nieznających się na niczym Brytyjczyków. Zwłaszcza na pięknie mojego głosu. - Tak. - Znów nie ma we mnie zwątpienia, ani przez chwilę. - Tym trudniej będzie przebić się przez świat, który mnie nienawidzi - dodaję nieco smutna, ale uśmiech na twarzy pozostaje niewzruszony. - Chciałabym, żebyś odnalazła to samo - stwierdzam i pewnie ściskam dłoń Blaithin. Nie ucieknie przed małżeństwem, warto więc pomyśleć o tym, żeby stało się jak najpiękniejszym rozdziałem w życiu.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Do pokoiku wpada zbłąkane dziecko. To jedna z pięknych, małych wil, od strony rodziny z Francji. Coleen ma zaledwie siedem lat. Choć wynosi z domu odpowiednie wychowanie, nie rozumie jeszcze wszystkich ważnych reguł. Szlacheckiej etykiety. Nie ma pojęcia, że mogła przeszkodzić dorosłym w poważnej rozmowie. To wina osoby, która powinna sprawować opiekę nad dziećmi. Dla Collie to dobrze. Mała tęskniła do Odette, choć nie widziały się dużo. Lubi ciocię, a ciocia dawno już nie mieszka we Francji i nie odwiedza ich już wcale. Coleen specjalnie z rodziną przyjechała na ten ślub. Odetkę pamięta jak przez mgłę, ale wie na pewno, że to wzór doskonałości, jakim kiedyś chce zostać w przyszłości. Jako jedna z nielicznych w rodzinie, Collie, jako ta młoda, otwarcie wyraża swoje emocje i zadowolenie. Dlatego jej śmiech słychać już od progu, kiedy otwierają się drzwi. Wychyla zza nich płową główkę i patrzy z uśmiechem na lady Parkinson. Lady Fawley w tym czasie odsuwa się delikatnie. Stwarza nieświadomie młodej przestrzeń, żeby podbiegła do kobiet i wcisnęła się pomiędzy nie. W przepływie wrażeń obejmuje zarówno suknię świeżo zamężnej Odetty, jak i tą należącą do jej przyjaciółki.
— Gratuluję! — uśmiecha się, zadzierając ręce do góry. Nie ma już czterech lat. Jest znacznie większa i cięższa niż ostatni raz, kiedy ciocia trzymała ją na rękach, ale to nie powstrzymuje jej przed okazaniem czułości. Okazuje się, że suknie Parkinsonów są na nie przygotowane lepiej niż Odette się tego spodziewała.
— Dlaczego gratulujemy, ciociu? Zamążpójścia. Co w tym jest dobrego? Mąż? Jaki jest lord Marcel?
Podskakuje na palcach żeby sięgnąć ramion pięknej wili, żeby ją przytulić, albo znaleźć się na jej rękach, tak, jak nosi ją na nich jej ojciec. Nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, że tato ma trochę więcej siły i swobody bez okalających go materiałów ślubnej sukni. W czasie kiedy młoda szuka uwagi kobiety, Blaithin oddala się. Skina jej głową i opuszcza pomieszczenie, zapisując w pamięci, że muszą porozmawiać później.
— Kto to był? — pyta mała, bo nie zna jej przyjaciółki. Jest dociekliwa. To ten wiek, kiedy szturmuje się dorosłych falą pytań.
— Gratuluję! — uśmiecha się, zadzierając ręce do góry. Nie ma już czterech lat. Jest znacznie większa i cięższa niż ostatni raz, kiedy ciocia trzymała ją na rękach, ale to nie powstrzymuje jej przed okazaniem czułości. Okazuje się, że suknie Parkinsonów są na nie przygotowane lepiej niż Odette się tego spodziewała.
— Dlaczego gratulujemy, ciociu? Zamążpójścia. Co w tym jest dobrego? Mąż? Jaki jest lord Marcel?
Podskakuje na palcach żeby sięgnąć ramion pięknej wili, żeby ją przytulić, albo znaleźć się na jej rękach, tak, jak nosi ją na nich jej ojciec. Nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, że tato ma trochę więcej siły i swobody bez okalających go materiałów ślubnej sukni. W czasie kiedy młoda szuka uwagi kobiety, Blaithin oddala się. Skina jej głową i opuszcza pomieszczenie, zapisując w pamięci, że muszą porozmawiać później.
— Kto to był? — pyta mała, bo nie zna jej przyjaciółki. Jest dociekliwa. To ten wiek, kiedy szturmuje się dorosłych falą pytań.
I show not your face but your heart's desire
Pokój muzyczny
Szybka odpowiedź