Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Najczęściej uczęszczane pomieszczenie w domu, przesycone barwami, zapachami i dobrym nastrojem. To właśnie tutaj dzieje się magia: od przyrządzania smakowitych potraw, przez słodkości, aż po robienie domowych nalewek z owoców hodowanych w ogródku za domem. W kuchni znajduje się spiżarka, pękająca w szwach od przetworów i różnego rodzaju produktów. Właściwie, każdy znajdzie tu coś dla siebie, na mały głód i ten trochę większy.
* * *like a flower made of iron
Primrose Sprout
Zawód : złodziejka ciastek; pomocnica w Czekoladowej Perle
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W walce między sercem a mózgiem zwycięża w końcu żołądek.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
10 lipca?
Po zakończeniu kolejnego roku szkolnego, wreszcie mógł odetchnąć z ulgą czując na twarzy promienie słońca (które tego lata niestety jeno leniwie wychylały się zza ciemnych chmur), powietrze pachniało spaloną ziemią, kwitnącymi kwiatami i ściętą trawą, owady leniwie lawirowały pomiędzy kolejnymi roślinami, przysiadając na pojedynczych osobnikach i zbierając zeń złocisty pył. Krople deszczu wirowały w powietrzu, migocąc na wiele kolorów, czasem dudniły o kuchenne szyby, wygrywając sobie tylko znane melodie, przygrywał im świst wiatru... i długie, szczupłe palce odbijające się od okna z cichym pam pam pam. Nudził się. Dzieci zwykle nudziły się w czasie deszczu, a już szczególnie podczas wakacji, kiedy to mógłby śmigać na miotle w powietrzu, hasać boso po trawie albo zajmować się przydomowym ogródkiem. Niestety! Zamiast tego utknął w kuchni Primrose, bo odkąd wrócił z Hogwartu w rodzinnym domu spędził niewiele czasu, w zmian odwiedzając kolejnych członków rodziny.
- Raaaaany, tak strasznie się nudzę... - westchnął przeciągle, leniwie opuszczając i unosząc powieki, spojrzenie niebieskich ocząt kierując gdzieś hen daleko, na sąsiednie ogródki i płotki otaczające domy. Oparł się o parapet, układając głowę na nadgarstkach - Myślisz, że długo jeszcze popada? Mam nadzieję, że nie całe wakacje! - kolejne głośne westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego kształtnych warg, a sylwetka, do tej pory odwrócona plecami do siostry, zwróciła się w jej stronę. Rozłożył ramiona, już za moment splatając je na piersi i mocno zmarszczył rude, półokrągłe brwi.
- Zróbmy coś... nie wiem, ciekawego. - poprosił, wzruszywszy lekko ramionami, po czym ruszył powoli w kierunku stołu ulokowanego w centrum pomieszczenia. Oparł się o jedno z krzeseł, układając na nim kolano, łokcie zaś wsparł na blacie i wyciągnął ręce najsamprzód sięgając dzbanka z sokiem dyniowym, którego polał sobie do jednego z kolorowych kubków, swojego ulubionego, ozdobionego w wielobarwne, florystyczne wzory, które pięły się od dna aż do krawędzi. Upił łyk, po czym złapał za jedno z kruchych ciasteczek, spoczywających w okrągłej misie na blacie i wsunął je w usta, gryząc powoli i dokładnie.
- Mmmm... dobe, o to za asteka? - zapytał z pełnymi ustami, wbijając spojrzenie w Primrose.
Po zakończeniu kolejnego roku szkolnego, wreszcie mógł odetchnąć z ulgą czując na twarzy promienie słońca (które tego lata niestety jeno leniwie wychylały się zza ciemnych chmur), powietrze pachniało spaloną ziemią, kwitnącymi kwiatami i ściętą trawą, owady leniwie lawirowały pomiędzy kolejnymi roślinami, przysiadając na pojedynczych osobnikach i zbierając zeń złocisty pył. Krople deszczu wirowały w powietrzu, migocąc na wiele kolorów, czasem dudniły o kuchenne szyby, wygrywając sobie tylko znane melodie, przygrywał im świst wiatru... i długie, szczupłe palce odbijające się od okna z cichym pam pam pam. Nudził się. Dzieci zwykle nudziły się w czasie deszczu, a już szczególnie podczas wakacji, kiedy to mógłby śmigać na miotle w powietrzu, hasać boso po trawie albo zajmować się przydomowym ogródkiem. Niestety! Zamiast tego utknął w kuchni Primrose, bo odkąd wrócił z Hogwartu w rodzinnym domu spędził niewiele czasu, w zmian odwiedzając kolejnych członków rodziny.
- Raaaaany, tak strasznie się nudzę... - westchnął przeciągle, leniwie opuszczając i unosząc powieki, spojrzenie niebieskich ocząt kierując gdzieś hen daleko, na sąsiednie ogródki i płotki otaczające domy. Oparł się o parapet, układając głowę na nadgarstkach - Myślisz, że długo jeszcze popada? Mam nadzieję, że nie całe wakacje! - kolejne głośne westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego kształtnych warg, a sylwetka, do tej pory odwrócona plecami do siostry, zwróciła się w jej stronę. Rozłożył ramiona, już za moment splatając je na piersi i mocno zmarszczył rude, półokrągłe brwi.
- Zróbmy coś... nie wiem, ciekawego. - poprosił, wzruszywszy lekko ramionami, po czym ruszył powoli w kierunku stołu ulokowanego w centrum pomieszczenia. Oparł się o jedno z krzeseł, układając na nim kolano, łokcie zaś wsparł na blacie i wyciągnął ręce najsamprzód sięgając dzbanka z sokiem dyniowym, którego polał sobie do jednego z kolorowych kubków, swojego ulubionego, ozdobionego w wielobarwne, florystyczne wzory, które pięły się od dna aż do krawędzi. Upił łyk, po czym złapał za jedno z kruchych ciasteczek, spoczywających w okrągłej misie na blacie i wsunął je w usta, gryząc powoli i dokładnie.
- Mmmm... dobe, o to za asteka? - zapytał z pełnymi ustami, wbijając spojrzenie w Primrose.
Lubiła, gdy rodzeństwo wpadało w odwiedziny do skromnego domku w Dolinie Godryka, zarówno hurtem, jak i z osobna, bo ceniła sobie ich towarzystwo bardziej, niż kogokolwiek innego. Wiedziała, że wiele osiągnęła dzięki wsparciu sióstr – szczególnie Pomony – wcale nie mniej dzięki mamie i babci, a Cyntek, którego oczekiwała w dniu dzisiejszym, był jej małą iskierką, rozjaśniającą rozganiającą nawet najciemniejsze chmury. Żałowała, że nie widywali się częściej a ledwie w wakacje i przerwę świąteczną, ale tym bardziej doceniała te chwile.
– Inteligentni ludzie się nie nudzą – przypomniała żartobliwie – na pewno nie, ale dawno nie padało, rośliny tego potrzebują – dodała, kończąc myć naczynia po posiłku. Byli sami, Bunia knuła za plecami z mamą Sprout.
Z pobłażliwym uśmiechem spoglądała jak Hyacinth wcisnął sobie w usta kilka ciastek a potem otworzył je, wyrzucając z siebie bełkotliwe pytanie. Nie mogła go winić, w końcu miał tylko szesnaście lat i był oporny na wszelkie nauki dobrych manier, które próbowała serwować mu niemal każda kobieta w rodzinie z osobna.
– Z miodem i orzechami – odparła, wyłączając gwiżdżący czajnik i zalewając oba kubki z przyszykowaną przed chwilą herbatą. – Miałam iść ściąć trochę ziół. Nie przeszkadza mi deszcz, nie wiem jak tobie – dodała sugestywnie. Miała bowiem plan: może nie mogła zaproponować mu nic ciekawszego od ugotowania obiadu, czy gier planszowych, ale brodzenie w błocie przecież mogło być zabawne. A może się myliła i miała faktycznie swoje specyficzne rozumienie zabawy? Uśmiechnęła się zachęcająco, zrzucając cieplutkie bambosze zaraz na progu drzwi. – To co, tchórzysz? – Czy mogła go bardziej sprowokować, niż poddając w wątpliwość jego odwagę?
Nie czekając, pognała prosto przed siebie; najpierw wyłożoną płaskimi kamieniami ścieżką, przeskakując z jednego na drugi, a potem przebiegła przez drewnianą bramkę bezpośrednio znajdując się w ogródku. Nie rozważała, czy dobrze zrobiła, skoro spódnica ociekała wodą i z jasnej zrobiła się szara; zwiedzała tak dobrze znany sobie teren, część warzywną i owocową, przy ziołach zatrzymując się na dłużej. Deszcz wzmagał się, lecz ona go nie czuła, żałując co najwyżej, że niedługo się ściemni. Uklęknąwszy w błocie, mokrymi dłońmi rozsuwając liście krzaczka i zajęła się zrywaniem gałązek do wiklinowego koszyczka.
– Inteligentni ludzie się nie nudzą – przypomniała żartobliwie – na pewno nie, ale dawno nie padało, rośliny tego potrzebują – dodała, kończąc myć naczynia po posiłku. Byli sami, Bunia knuła za plecami z mamą Sprout.
Z pobłażliwym uśmiechem spoglądała jak Hyacinth wcisnął sobie w usta kilka ciastek a potem otworzył je, wyrzucając z siebie bełkotliwe pytanie. Nie mogła go winić, w końcu miał tylko szesnaście lat i był oporny na wszelkie nauki dobrych manier, które próbowała serwować mu niemal każda kobieta w rodzinie z osobna.
– Z miodem i orzechami – odparła, wyłączając gwiżdżący czajnik i zalewając oba kubki z przyszykowaną przed chwilą herbatą. – Miałam iść ściąć trochę ziół. Nie przeszkadza mi deszcz, nie wiem jak tobie – dodała sugestywnie. Miała bowiem plan: może nie mogła zaproponować mu nic ciekawszego od ugotowania obiadu, czy gier planszowych, ale brodzenie w błocie przecież mogło być zabawne. A może się myliła i miała faktycznie swoje specyficzne rozumienie zabawy? Uśmiechnęła się zachęcająco, zrzucając cieplutkie bambosze zaraz na progu drzwi. – To co, tchórzysz? – Czy mogła go bardziej sprowokować, niż poddając w wątpliwość jego odwagę?
Nie czekając, pognała prosto przed siebie; najpierw wyłożoną płaskimi kamieniami ścieżką, przeskakując z jednego na drugi, a potem przebiegła przez drewnianą bramkę bezpośrednio znajdując się w ogródku. Nie rozważała, czy dobrze zrobiła, skoro spódnica ociekała wodą i z jasnej zrobiła się szara; zwiedzała tak dobrze znany sobie teren, część warzywną i owocową, przy ziołach zatrzymując się na dłużej. Deszcz wzmagał się, lecz ona go nie czuła, żałując co najwyżej, że niedługo się ściemni. Uklęknąwszy w błocie, mokrymi dłońmi rozsuwając liście krzaczka i zajęła się zrywaniem gałązek do wiklinowego koszyczka.
* * *like a flower made of iron
Primrose Sprout
Zawód : złodziejka ciastek; pomocnica w Czekoladowej Perle
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W walce między sercem a mózgiem zwycięża w końcu żołądek.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wzruszył jeno ramionami - jeśli inteligentni ludzie faktycznie się nie nudzili to był głupkiem. Głupim głupkiem, bo nudził się bardzo często - czy to podczas roku szkolnego, kiedy żył tylko od jednego meczu Quidditcha do drugiego, czy w czasie wakacji, gdy również wypatrywał kolejnych okazji do wzniesienia się ponad ziemię. Co, oczywiście, było dużo łatwiejsze odkąd nie musiał dzielić sproutowskiej miotły z niezliczoną ilością rodzeństwa. To był ten niewielki plus, który zdecydowanie wynagradzał tęsknotę za resztą. Bo tęsknił - tęsknił będąc w hogwackich murach i kiedy zjeżdżał na wszelakie przerwy. Niegdyś rodzinny dom tętnił życiem, teraz był niestety jednym z nielicznych Sproutów, który wciąż tam stacjonował i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że niedługo powinno się to zmienić. Jeśli Merlin da... Ostatecznie któż to wiedział co zgotował dlań los - może wyskoczy z rodzinnego gniazda zaraz po skończeniu szkoły, a może zostanie tam na wieki wieków?...
Pokiwał jeno głową, wrzucając w usta kolejne kawałki ciasteczek i właściwie ożywił się nieco dopiero w momencie w którym odezwała się po raz kolejny. Zmarszczył brwi, unosząc się na łokciach i głośno przełknął ostatni kawałek.
- Ja tchórzę? A w życiu! Z cukru nie jestem! - z natury był tchórzem, ale sproutowski honor nie pozwalał mu się do tego przyznać, nawet przed własną siostrą, więc gdy wybiegła na podwórze ruszył zaraz za nią, nie kłopocząc się z zakładaniem butów. W tym momencie naprawdę nie miało to żadnego znaczenia, a jakiekolwiek obuwie mogłoby wręcz przeszkadzać w kolejnych zwinnych skokach po kamiennej ścieżce. Hop, hop, hop! Stopy ślizgały się po mokrej, gładkiej powierzchni, ale mimo tego udało mu się dotrzeć do ogrodu bez zbitych kolan oraz zdartych łokci. Smugi deszczy spływały po twarzy, włosach i ubraniu, więc przymknął ślepia zwracając lico ku niebu. Przetarł dłońmi policzki, dopiero po chwili dołączając do siostry pomiędzy grządkami warzyw, owoców oraz ziół.
- Co zbieramy? - zapytał, przykucając przy jednej z roślin. Przesunął opuszkami palców po nierównej fakturze liścia i mocno wciągnął w płuca powietrze, delektując się zapachem przemokniętej flory.
Pokiwał jeno głową, wrzucając w usta kolejne kawałki ciasteczek i właściwie ożywił się nieco dopiero w momencie w którym odezwała się po raz kolejny. Zmarszczył brwi, unosząc się na łokciach i głośno przełknął ostatni kawałek.
- Ja tchórzę? A w życiu! Z cukru nie jestem! - z natury był tchórzem, ale sproutowski honor nie pozwalał mu się do tego przyznać, nawet przed własną siostrą, więc gdy wybiegła na podwórze ruszył zaraz za nią, nie kłopocząc się z zakładaniem butów. W tym momencie naprawdę nie miało to żadnego znaczenia, a jakiekolwiek obuwie mogłoby wręcz przeszkadzać w kolejnych zwinnych skokach po kamiennej ścieżce. Hop, hop, hop! Stopy ślizgały się po mokrej, gładkiej powierzchni, ale mimo tego udało mu się dotrzeć do ogrodu bez zbitych kolan oraz zdartych łokci. Smugi deszczy spływały po twarzy, włosach i ubraniu, więc przymknął ślepia zwracając lico ku niebu. Przetarł dłońmi policzki, dopiero po chwili dołączając do siostry pomiędzy grządkami warzyw, owoców oraz ziół.
- Co zbieramy? - zapytał, przykucając przy jednej z roślin. Przesunął opuszkami palców po nierównej fakturze liścia i mocno wciągnął w płuca powietrze, delektując się zapachem przemokniętej flory.
Szczerze ucieszył ją entuzjazm młodszego Sprouta, bo nie lubiła nudy, jednak nie kryła zdziwienia związanego z brakiem kreatywności brata. Zawsze miała wrażenie, że to głównie on wpadał na głupie, niegłupie, pomysły i wypełniał czas całej rodziny, ale najwidoczniej się przeliczyła, przeceniając chłopaka. Nie wzięła pod uwagę faktu, że może i anomalie miały wpływ na jego zachowanie, które utrudniały życie prawie w każdej płaszczyźnie życia z każdym dniem coraz bardziej. Nie chciała jednak w jego obecności zastanawiać się nad dziwnymi zjawiskami i zakłóceniami magii, skoro podjęła się próby odwrócenia jego myśli i zrobienia czegoś fajnego.
Gdy klęczeli w błocie, zerknęła na Hyacintha z szerokim uśmiechem na różowawych wargach.
– Trochę ziół – odparła – chciałabym je ususzyć, nigdy nie wiadomo kiedy zmieni się pogoda – a ciągły deszcz nie sprzyjał żadnym roślinom, które w wyniku nadmiaru wody mogły po prostu zgnić. Jednocześnie wskazała ruchem podbródka na krzaczek obok i poleciła chłopakowi zebranie pokaźnej garści do wiklinowego koszyka. A skoro już mieli chwilę czasu zgodnie z zachowaniem starszej siostry postanowiła sprawdzić czy u młodszej latorośli wszystko było w porządku.
– Jak ci idzie nauka, co? – przeprowadzka do babci z dala od rodziny, jak i wyprowadzka pozostałych sióstr, pewnie źle wpływała na chłopaka, choć może tylko się myliła. W końcu nie czytała mu w myślach, czasami też żałowała, że tak mało słała mu listów. Wiedziała, że Hogwart był wspaniałym i jednocześnie trudnym okresem w życiu; sama przecież była ofiarą prześladowań z powodu swojego wtedy pulchnego wyglądu. – Mam nadzieję, że nie narobiłeś sobie problemów – dodała konspiracyjnym szeptem i podniosła się z kolan, zerkając na ubrudzone z błota kolana.
Gdy klęczeli w błocie, zerknęła na Hyacintha z szerokim uśmiechem na różowawych wargach.
– Trochę ziół – odparła – chciałabym je ususzyć, nigdy nie wiadomo kiedy zmieni się pogoda – a ciągły deszcz nie sprzyjał żadnym roślinom, które w wyniku nadmiaru wody mogły po prostu zgnić. Jednocześnie wskazała ruchem podbródka na krzaczek obok i poleciła chłopakowi zebranie pokaźnej garści do wiklinowego koszyka. A skoro już mieli chwilę czasu zgodnie z zachowaniem starszej siostry postanowiła sprawdzić czy u młodszej latorośli wszystko było w porządku.
– Jak ci idzie nauka, co? – przeprowadzka do babci z dala od rodziny, jak i wyprowadzka pozostałych sióstr, pewnie źle wpływała na chłopaka, choć może tylko się myliła. W końcu nie czytała mu w myślach, czasami też żałowała, że tak mało słała mu listów. Wiedziała, że Hogwart był wspaniałym i jednocześnie trudnym okresem w życiu; sama przecież była ofiarą prześladowań z powodu swojego wtedy pulchnego wyglądu. – Mam nadzieję, że nie narobiłeś sobie problemów – dodała konspiracyjnym szeptem i podniosła się z kolan, zerkając na ubrudzone z błota kolana.
* * *like a flower made of iron
Primrose Sprout
Zawód : złodziejka ciastek; pomocnica w Czekoladowej Perle
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W walce między sercem a mózgiem zwycięża w końcu żołądek.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pada na kolana wśród kępek kwiatów i ziół, totalnie nie przejmując się wszechobecnym błotem. Wspiera dłonie na podłożu, a kiedy unosi je do twarzy, by odgarnąć z lica kilka rudych kosmyków, zostawia ziemiste ślady na własnych policzkach i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Przez chwilę ogląda rośliny, przesuwając palcami po krawędziach liści. Rękę do zielarstwa ma od zawsze, od maleńkości, zdaje się, że rozumie florę jak nikt inny i sprawia mu to wiele radości. No cóż, takie geny Sproutów.
- Mhm, rozsądnie. Chyba zakoszę ci trochę nagietka, chciałbym skomponować herbatkę dla Sophii, jak widzieliśmy się ostatnio wyglądała na bardzo zmęczoną, a nagietek dobrze wpływa na samopoczucie. I na przepracowanie. Myślę, że trochę za dużo pracuje. - wzrusza lekko ramionami, dzieląc się z siostrą swoimi refleksjami, po czym zgodnie z poleceniem sięga do ziół, urywając delikatnie całą garść, która już za moment ląduje w wiklinowym koszu. A zaraz za nią kolejna i kolejna. Omija zbyt młode liście, omija również te nadgryzione przez insekty, bo nie nadają się do ususzenia - Stonki zeżerają ci rośliny. - marszczy lekko brwi, przyglądając się bliżej poszczególnym liściom oraz łodygom. Kiedy zaś z jej ust pada pierwsze pytanie, Hiacynt przenosi na nią spojrzenie i uśmiecha się lekko.
- Nauka? Nie tak źle, SUMy też poszły mi całkiem nieźle. Dostałem W z zielarstwa, ONMS też zaliczyłem śpiewająco, zaklęcia i obronę, w sumie zawaliłem tylko astronomię, jakoś nie za bardzo czaję o co w niej chodzi. Profesor Vane bywa chyba czasem załamany moją ignorancją, ale nic na to nie poradzę. - wzrusza lekko ramionami. Jayden Vane był świetnym nauczycielem, tylko Hiacynt nie do końca łapał nauki o kosmosie, mógłby mu je wbijać do głowy najgrubszą książką jaką uda mu się znaleźć, a to i tak nic by nie dało - Ale słuchaj! Zostałem za to kapitanem drużyny, mama ci mówiła? - bo mamie pochwalił się od razu. Nie miał pewności czy owe wieści dotarły także do innych członków rodziny, ale może właśnie zaraz się dowie - Jakich problemów, przecież wiesz, że ich unikam. - taka prawda, raczej wolał trzymać się z dala od kłopotów. Wciąż klęczy na podłożu, zerkając na Primrose z dołu.
- Mhm, rozsądnie. Chyba zakoszę ci trochę nagietka, chciałbym skomponować herbatkę dla Sophii, jak widzieliśmy się ostatnio wyglądała na bardzo zmęczoną, a nagietek dobrze wpływa na samopoczucie. I na przepracowanie. Myślę, że trochę za dużo pracuje. - wzrusza lekko ramionami, dzieląc się z siostrą swoimi refleksjami, po czym zgodnie z poleceniem sięga do ziół, urywając delikatnie całą garść, która już za moment ląduje w wiklinowym koszu. A zaraz za nią kolejna i kolejna. Omija zbyt młode liście, omija również te nadgryzione przez insekty, bo nie nadają się do ususzenia - Stonki zeżerają ci rośliny. - marszczy lekko brwi, przyglądając się bliżej poszczególnym liściom oraz łodygom. Kiedy zaś z jej ust pada pierwsze pytanie, Hiacynt przenosi na nią spojrzenie i uśmiecha się lekko.
- Nauka? Nie tak źle, SUMy też poszły mi całkiem nieźle. Dostałem W z zielarstwa, ONMS też zaliczyłem śpiewająco, zaklęcia i obronę, w sumie zawaliłem tylko astronomię, jakoś nie za bardzo czaję o co w niej chodzi. Profesor Vane bywa chyba czasem załamany moją ignorancją, ale nic na to nie poradzę. - wzrusza lekko ramionami. Jayden Vane był świetnym nauczycielem, tylko Hiacynt nie do końca łapał nauki o kosmosie, mógłby mu je wbijać do głowy najgrubszą książką jaką uda mu się znaleźć, a to i tak nic by nie dało - Ale słuchaj! Zostałem za to kapitanem drużyny, mama ci mówiła? - bo mamie pochwalił się od razu. Nie miał pewności czy owe wieści dotarły także do innych członków rodziny, ale może właśnie zaraz się dowie - Jakich problemów, przecież wiesz, że ich unikam. - taka prawda, raczej wolał trzymać się z dala od kłopotów. Wciąż klęczy na podłożu, zerkając na Primrose z dołu.
Kuchnia
Szybka odpowiedź