Wnętrze mieszkania
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wnętrze mieszkania
Duże pomieszczenie łączące kuchnie, salon i jadalnię (a z uwagi na obecność szafy - również garderobę). Urządzone skromnie i praktycznie, nie jest szczególnie istotne, gdyż Rita dzieli swój czas gównie między pracownię i sypialnię (do której to można wspiąć się po drabince znajdującej się tuż obok wspomnianej już szafy).
Vasyl i po jego głowie krążył w myślach od czasu do czasu. Szczególnie odkąd Cassandra otwarcie zasugerowała mu, by się go pozbył. Własnego brata. Ale kim był dla niego, jak nie obcym mężczyzną, noszącym to samo nazwisko, będącym mieszanką podobnych genów, szaleńcem w psim ciele. Wielokrotnie obserwował jego zachowanie, słuchał o rzeczach, które wyprawiał na Nokturnie. O głupotach, których się dopuścił. I nie komentował tego w żaden sposób. Bo wbrew pozorom mieli wiele wspólnych cech. Tylko Ramsey od najmłodszych lat uczył się kontrolować swoje popędy, hamować agresję, ujarzmiać szargające nim emocje, zamykać je w drewnianych skrzynkach i chować głęboko w nich demony, których nie chciał wypuszczać na wolność, niezależnie od tego, jakie niosły ze sobą działania. Vasyl był głupcem, bo pozwalał im się żywić na zewnątrz. Czy te więzione przez starszego brata, wygłodniałe, nieznane, mogły być równie niebezpieczne?
Pojawiła się w pokoju bezszelestnie, jak zwykle. Po raz kolejny, gdyby nie jej intensywny zapach i dźwięczny głos dałby się podejść. Obrócił się w jej stronę, w ciszy i skupieniu obserwując jej poszukiwania. Był ciekaw tego, co przyniosła. Stół zajęła drewniana skrzynia, do której się zbliżył, gdy zamek stęknął pod wpływem klucza, który swoimi szczupłymi dłońmi przekręciła. Miała równie ładne dłonie, jak Cassandra. Z nieskrywanym zainteresowaniem zajrzał do środka, a następnie sięgnął po pergaminy, które znalazły się w środku. Nie wszystkie. Kilka. Tak na początek. Swoje stalowoszare tęczówki błądziły po treści, jakby doskonale wiedział, co zawierają owe zapiski.
— Nie znam cyrylicy — mruknął cicho pod nosem, marszcząc brwi, przeglądając dokumenty z dużą uwagą. Niestety, ku jego rozżaleniu nie było tam ani słowa po angielsku, czy francusku. To był jednak dobry znak. Faktura papieru, jego kolor i zapach świadczyły o tym, że były dość stare. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że były oryginalne. — Ale mój ojciec zapewne zna — dodał, od razu przywołując na myśl Ignotusa. Przyłapał się na tym, że już drugi raz wspomina o nim w kontekście posiadanych rozterek, jakby był odpowiedzią na to wszystko, czego sam nie wie. To było niepokojące. I choć niczym nie różniło się to od niezbędnych kontaktów, które okazywały się pomocne w takich sytuacjach, nagle uświadomił sobie, że tu podłoże może być zupełnie inne. Zyskał ojca. Kogoś, kto powinien nim być. To nie powinno właśnie tak działać?
Nie chciał w sobie zmian. Musiałby wszystkiego uczyć się od nowa.
Zamrugał, wytrącając się w rozmyślań i powrócił do mieszkania Rity, do skrzyni, którą badał. Nie patrząc na kobietę, spytał:
— Czy możliwe, że Graham miał coś jeszcze, prócz tego?— to nie mało. Ale może od czegoś innego zaczął? — To wygląda jak stare zapiski pochodzące z krajów Europy Wschodniej. Tak, jak pisałaś, to coś na pewno zawiera wiele informacji o naszej rodzinie. Prawdziwych informacji. O przodkach. Historii. Kontaktach. — Pokiwał głową. Wiedział, że ona wiedziała to już przed nim, Graham na pewno powiedział jej, czego szuka, a jeśli nie to domyśliła się tego sama. Ale musiał powiedzieć to na głos, robiąc sobie w głowie miejsce na sprawę priorytetową, która z pewnością od dziś będzie mu spędzać sen z powiek, póki nie znajdzie innej. Odkąd zakończył badania w jego harmonogramie zrobiło się przeraźliwie pusto. Miał dużo czasu na odpoczynek, a jednak nie potrafił z tego skorzystać. Teraz dostał od Rity kolejną rzecz, którą będzie studiować każdego ranka do świtu, gdy bezsenność nie pozwoli mu zmrużyć oka.
Przeglądał dokumenty, spoglądając na drzewa genealogiczne, na listy, notatki, odbicia po pieczęciach, na wykreślenia przypominające herby, lecz wszystko pozostawało dla niego tajemnicą, której w tej chwili nie potrafił rozwiązać. Nie samodzielnie. Szczęśliwie w głowie posiadał już rozwiązanie, więc odłożywszy wszystko do kuferka, usiadł na sofie. Będzie musiał podjąć naukę języka rosyjskiego, by bez trudu rozszyfrować język swoich przodków, by te dziwne znaki nie stanowiły dla niego żadnej tajemnicy. Był chwilę nieobecny, bez mrugnięcia wpatrujący się w szkatułę, oddychający cicho i powoli, aż w końcu przeniósł na nią wzrok.
— Cieszę się, że o tym wspomniałaś. To niezwykle— ważne. Ważne dla mnie— interesujące. To na pewno poszerzy moją, naszą wiedzę o sobie. — Zatrzymał wzrok na jej szczupłej twarzy, którą wciąż otulały wilgotne włosy, choć kropelki wody nie spływały już po jej skórze. Wypuścił głośno powietrze z ust, a kąciki jego ust uniosły się delikatnie, nadając jego twarzy młodszego, bardziej przyjaznego wyglądu. — Sprawiasz, że zaciągam u ciebie dług. Ale zrobię z tego jeszcze lepszy użytek niż Graham, zapewniam cię.
Sięgnął po szklankę z rumem, zdając sobie sprawę, że ona już sączyła alkohol od dłuższej chwili. Gdzieś umknął mu ten moment, w którym przystawiała go do ust. Przynajmniej teraz miał pewność, że to co wyciągnął z szafki było zdatne do picia. Upił łyk i skrzyżował z nią wzrok, skupiając się na nim i tylko na nim. — Czym jeszcze zajmował się ostatnio Graham?— Na pewno wiedziała. — I co u Ciebie, Rito? — zreflektował się, uzmysławiając sobie, że powinien od tego wszystkiego zacząć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pojawiła się w pokoju bezszelestnie, jak zwykle. Po raz kolejny, gdyby nie jej intensywny zapach i dźwięczny głos dałby się podejść. Obrócił się w jej stronę, w ciszy i skupieniu obserwując jej poszukiwania. Był ciekaw tego, co przyniosła. Stół zajęła drewniana skrzynia, do której się zbliżył, gdy zamek stęknął pod wpływem klucza, który swoimi szczupłymi dłońmi przekręciła. Miała równie ładne dłonie, jak Cassandra. Z nieskrywanym zainteresowaniem zajrzał do środka, a następnie sięgnął po pergaminy, które znalazły się w środku. Nie wszystkie. Kilka. Tak na początek. Swoje stalowoszare tęczówki błądziły po treści, jakby doskonale wiedział, co zawierają owe zapiski.
— Nie znam cyrylicy — mruknął cicho pod nosem, marszcząc brwi, przeglądając dokumenty z dużą uwagą. Niestety, ku jego rozżaleniu nie było tam ani słowa po angielsku, czy francusku. To był jednak dobry znak. Faktura papieru, jego kolor i zapach świadczyły o tym, że były dość stare. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że były oryginalne. — Ale mój ojciec zapewne zna — dodał, od razu przywołując na myśl Ignotusa. Przyłapał się na tym, że już drugi raz wspomina o nim w kontekście posiadanych rozterek, jakby był odpowiedzią na to wszystko, czego sam nie wie. To było niepokojące. I choć niczym nie różniło się to od niezbędnych kontaktów, które okazywały się pomocne w takich sytuacjach, nagle uświadomił sobie, że tu podłoże może być zupełnie inne. Zyskał ojca. Kogoś, kto powinien nim być. To nie powinno właśnie tak działać?
Nie chciał w sobie zmian. Musiałby wszystkiego uczyć się od nowa.
Zamrugał, wytrącając się w rozmyślań i powrócił do mieszkania Rity, do skrzyni, którą badał. Nie patrząc na kobietę, spytał:
— Czy możliwe, że Graham miał coś jeszcze, prócz tego?— to nie mało. Ale może od czegoś innego zaczął? — To wygląda jak stare zapiski pochodzące z krajów Europy Wschodniej. Tak, jak pisałaś, to coś na pewno zawiera wiele informacji o naszej rodzinie. Prawdziwych informacji. O przodkach. Historii. Kontaktach. — Pokiwał głową. Wiedział, że ona wiedziała to już przed nim, Graham na pewno powiedział jej, czego szuka, a jeśli nie to domyśliła się tego sama. Ale musiał powiedzieć to na głos, robiąc sobie w głowie miejsce na sprawę priorytetową, która z pewnością od dziś będzie mu spędzać sen z powiek, póki nie znajdzie innej. Odkąd zakończył badania w jego harmonogramie zrobiło się przeraźliwie pusto. Miał dużo czasu na odpoczynek, a jednak nie potrafił z tego skorzystać. Teraz dostał od Rity kolejną rzecz, którą będzie studiować każdego ranka do świtu, gdy bezsenność nie pozwoli mu zmrużyć oka.
Przeglądał dokumenty, spoglądając na drzewa genealogiczne, na listy, notatki, odbicia po pieczęciach, na wykreślenia przypominające herby, lecz wszystko pozostawało dla niego tajemnicą, której w tej chwili nie potrafił rozwiązać. Nie samodzielnie. Szczęśliwie w głowie posiadał już rozwiązanie, więc odłożywszy wszystko do kuferka, usiadł na sofie. Będzie musiał podjąć naukę języka rosyjskiego, by bez trudu rozszyfrować język swoich przodków, by te dziwne znaki nie stanowiły dla niego żadnej tajemnicy. Był chwilę nieobecny, bez mrugnięcia wpatrujący się w szkatułę, oddychający cicho i powoli, aż w końcu przeniósł na nią wzrok.
— Cieszę się, że o tym wspomniałaś. To niezwykle— ważne. Ważne dla mnie— interesujące. To na pewno poszerzy moją, naszą wiedzę o sobie. — Zatrzymał wzrok na jej szczupłej twarzy, którą wciąż otulały wilgotne włosy, choć kropelki wody nie spływały już po jej skórze. Wypuścił głośno powietrze z ust, a kąciki jego ust uniosły się delikatnie, nadając jego twarzy młodszego, bardziej przyjaznego wyglądu. — Sprawiasz, że zaciągam u ciebie dług. Ale zrobię z tego jeszcze lepszy użytek niż Graham, zapewniam cię.
Sięgnął po szklankę z rumem, zdając sobie sprawę, że ona już sączyła alkohol od dłuższej chwili. Gdzieś umknął mu ten moment, w którym przystawiała go do ust. Przynajmniej teraz miał pewność, że to co wyciągnął z szafki było zdatne do picia. Upił łyk i skrzyżował z nią wzrok, skupiając się na nim i tylko na nim. — Czym jeszcze zajmował się ostatnio Graham?— Na pewno wiedziała. — I co u Ciebie, Rito? — zreflektował się, uzmysławiając sobie, że powinien od tego wszystkiego zacząć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 14.06.18 16:40, w całości zmieniany 3 razy
Jeszcze przez moment stała u jego boku, zaglądając mu przez ramię z pewnym zaciekawieniem. Może liczyła na to, że pod jego dotykiem dokumenty ukażą jakąś nową treść albo przynajmniej przestaną wyglądać jak zapisane nic nieznaczącymi bohomazami? Merlin jej świadkiem, że patrząc na te wszystkie zawijasy zaczynała wątpić w to, że cyrylica jest prawdziwym językiem! Nic takiego się jednak nie wydarzyło i pożółkły papier wciąż pozostawał dla niej niezgłębioną zagadką. Zmarszczyła nieznacznie brwi, jakby zawiedziona. Nieśpiesznie upiła kolejny łyczek rumu. Gdzieś w międzyczasie wsunęła mu do kieszeni klucz od szkatuły. Ewidentnie straciła zainteresowanie dokumentami, bo bez dalszej zwłoki wycofała się w stronę sofy, na którą to opadła z wyraźnym zadowoleniem. Szybko rozłożyła się na większej części mebla, przyjmując jak najbardziej komfortową dla siebie pozycję - przerzucając nogi przez całe siedzenie i opierając się niedbale o podłokietnik. Jej pozycja błyskawicznie przeszła z siedzącej w półleżącą i można było odnieść wrażenie, że więcej pożytku miałaby z eleganckiego szezlonga niż z takiej malutkiej sofy. Nie zamierzała się szczególnie przejmować tym, że nie zostawia zbyt wiele miejsca dla Ramseya. Takie drobiazgi jak komfort odwiedzających nie mieściły się w jej definicji gościnności. Szczególnie, gdy wspomnieni goście wchodzi bez pukania. Ale przynajmniej alkoholu nigdy nie żałowała!
Ze swojego nowego punktu obserwacyjnego, mogła przyglądać się czemuś znacznie ciekawszemu niż wspomniane już papierzyska; mianowicie zmianom jakie zachodziły na twarzy Ramseya. Drgający kącik ust, marszczące się brwi, widoczne napięcie mięśni, gdy mocniej zaciskał szczęki. Drobiazgi, z których mógł sobie nawet nie zdawać sprawy. Zawsze lubiła go obserwować. Chciwie wyczekiwała tych nielicznych momentów, gdy spod maski doskonałego opanowania wyglądała jego prawdziwa twarz. Albo przynajmniej jakaś jej część. Było w tym coś fascynującego i jednocześnie pouczającego. Sama też miała zwyczaj nieustanego ukrywania swojego wnętrza. Otaczała ją zasłona utkana z kłamstw, pomówień i fałszywych uśmiechów. Pracowała nad nią niemal przez całe swoje życie, a i tak nieustannie pojawiały się w niej pęknięcia i braki. Można więc powiedzieć, że czerpała pewną inspirację z jego doskonale zbudowanych murów. Jakże bezpieczny musiał się za nimi czuć! I jakże samotny. - szeptem podpowiadał głosik, którego uparcie próbowała nie słyszeć.
- Szkoda. - zamruczała cicho ze swojego miejsca. - Miałam nadzieję, że poczytasz mi na dobranoc jakieś bajki o odległym wschodzie. - z tymi słowami złożyła ciemnowłosą głowę na podłokietniku i posłała mu kolejny uśmiech. Nie spuszczała z niego wzroku nawet na moment, ale jej przymrużone powieki i rozluźnione ciało dawały wrażenie ogólnej senności. Adrenalina, którą zaserwował jej swoim niespodziewanym przybyciem wyparowała już z jej krwiobiegu, dlatego jej ciało przypomniało sobie o wcześniejszej godzinie spędzonej w gorącej wodzie i było rozkosznie rozleniwione. W towarzystwie kogoś innego zapewne nie pozwoliłaby sobie na takie rozluźnienie, na taką... bezbronność.
- Trzymał w domu jakieś swoje zapiski. - podjęła wciąż tym samym, brzmiącym jak pomruk tonem, gdy zadał jej kolejne pytanie. Leciutko zmarszczyła brwi sięgając pamięcią do mieszkania zmarłego przyjaciela. Czasem opowiadał jej o tych swoich badaniach nad genealogią i historią Mulciberów, ale prawdę powiedziawszy nigdy nie byłą tym szczególnie zainteresowana. - Całkiem sporo zapisków, jak sądzę. W pewnym momencie miał niemal obsesję na tym punkcie. - westchnęła cicho, a jej mina świadczyła wyraźnie, że cokolwiek sobie przypomniała, ewidentnie ja rozdrażniło. To uczucie szybko przerodziło się w kolejną falę żalu, bo myśl, że już nigdy nie wytknie Grahamowi jakim jest kretynem, bardzo ją zasmuciła.
- Mam gdzieś klucze do jego mieszkania. - oczywiście, że ma. - Możesz poszukać w jego gabinecie. Pamiętam, że sporo z jego notatek było w bardziej ludzkich językach. - zaśmiała się pod nosem na koniec i uniosła głowę z podłokietnika na tyle by upić kolejny łyk rumu ze szklanki, którą wciąż miała blisko siebie. Kolejne minuty upłynęły w ciszy, ale nie przeszkadzało jej to. Zawsze miała (za) dużo do przemyślenia. Kiedy zbliżył się do sofy podciągnęła pod siebie nogi, by zrobić mu miejsce, ale gdy tylko usiadł ułożyła je na jego kolanach. Skorygowała minimalnie pozycję, obracając głowę w taki sposób, by wciąż móc na niego patrzeć. Liczyła w myślach kolejne oddechy, ciekawa kiedy otrząśnie się ze swojego zamyślenia.
- Cieszę się, że nie niosłam tego wszystkiego na darmo. - odpowiedziała, wzruszając jednocześnie tym ramieniem, na którym nie opierała sennie głowy. Mimowolnie odpowiedziała na jego delikatny uśmiech, układając wargi w sposób niemal czuły. - Obiecuję, że nie wykorzystam Cię za bardzo. - dodała zaraz, odrobiną szyderstwa ratując siebie (i jego) przed nadmiernym sentymentalizmem. Kolejne pytania przyjęła z głębokim westchnieniem. Poruszyła się niespokojnie, gdy nagle jej doskonale komfortowa pozycja, przestała być aż taka komfortowa. Podciągnęła nogi pod brodę i znów siedziała, teraz dla odmiany zajmując jak najmniej miejsca. Nie trudno zgadnąć, że nie czuła się zbyt dobrze na myśl o tym temacie.
- Nie wiem czym się zajmował. Wiem tylko, że był zbyt zajęty, by ściągać swoje długi i odbierać zamówione przesyłki. Dlatego poprosił mnie żebym zrobiła to za niego. - wyjaśniła cicho, wyginając jednocześnie usta z niezadowoleniem. - Tym właśnie zajmowałam się przez ostatni miesiąc. Latałam na posyłki dla tego dupka, a on w międzyczasie umarł. - potrząsnęła gniewnie głową i szybko dopiła resztę swojego rumu. - Miałam wrócić wcześnie, ale jakoś nie mogłam się do tego zmusić. - dodała jeszcze i odwróciła wzrok, nagle nie mając już ochoty patrzeć w szare oczy swego towarzysza. Nie chciała sprawdzać jak wyraźnie odbija się w nich jej własna słabość...
Ze swojego nowego punktu obserwacyjnego, mogła przyglądać się czemuś znacznie ciekawszemu niż wspomniane już papierzyska; mianowicie zmianom jakie zachodziły na twarzy Ramseya. Drgający kącik ust, marszczące się brwi, widoczne napięcie mięśni, gdy mocniej zaciskał szczęki. Drobiazgi, z których mógł sobie nawet nie zdawać sprawy. Zawsze lubiła go obserwować. Chciwie wyczekiwała tych nielicznych momentów, gdy spod maski doskonałego opanowania wyglądała jego prawdziwa twarz. Albo przynajmniej jakaś jej część. Było w tym coś fascynującego i jednocześnie pouczającego. Sama też miała zwyczaj nieustanego ukrywania swojego wnętrza. Otaczała ją zasłona utkana z kłamstw, pomówień i fałszywych uśmiechów. Pracowała nad nią niemal przez całe swoje życie, a i tak nieustannie pojawiały się w niej pęknięcia i braki. Można więc powiedzieć, że czerpała pewną inspirację z jego doskonale zbudowanych murów. Jakże bezpieczny musiał się za nimi czuć! I jakże samotny. - szeptem podpowiadał głosik, którego uparcie próbowała nie słyszeć.
- Szkoda. - zamruczała cicho ze swojego miejsca. - Miałam nadzieję, że poczytasz mi na dobranoc jakieś bajki o odległym wschodzie. - z tymi słowami złożyła ciemnowłosą głowę na podłokietniku i posłała mu kolejny uśmiech. Nie spuszczała z niego wzroku nawet na moment, ale jej przymrużone powieki i rozluźnione ciało dawały wrażenie ogólnej senności. Adrenalina, którą zaserwował jej swoim niespodziewanym przybyciem wyparowała już z jej krwiobiegu, dlatego jej ciało przypomniało sobie o wcześniejszej godzinie spędzonej w gorącej wodzie i było rozkosznie rozleniwione. W towarzystwie kogoś innego zapewne nie pozwoliłaby sobie na takie rozluźnienie, na taką... bezbronność.
- Trzymał w domu jakieś swoje zapiski. - podjęła wciąż tym samym, brzmiącym jak pomruk tonem, gdy zadał jej kolejne pytanie. Leciutko zmarszczyła brwi sięgając pamięcią do mieszkania zmarłego przyjaciela. Czasem opowiadał jej o tych swoich badaniach nad genealogią i historią Mulciberów, ale prawdę powiedziawszy nigdy nie byłą tym szczególnie zainteresowana. - Całkiem sporo zapisków, jak sądzę. W pewnym momencie miał niemal obsesję na tym punkcie. - westchnęła cicho, a jej mina świadczyła wyraźnie, że cokolwiek sobie przypomniała, ewidentnie ja rozdrażniło. To uczucie szybko przerodziło się w kolejną falę żalu, bo myśl, że już nigdy nie wytknie Grahamowi jakim jest kretynem, bardzo ją zasmuciła.
- Mam gdzieś klucze do jego mieszkania. - oczywiście, że ma. - Możesz poszukać w jego gabinecie. Pamiętam, że sporo z jego notatek było w bardziej ludzkich językach. - zaśmiała się pod nosem na koniec i uniosła głowę z podłokietnika na tyle by upić kolejny łyk rumu ze szklanki, którą wciąż miała blisko siebie. Kolejne minuty upłynęły w ciszy, ale nie przeszkadzało jej to. Zawsze miała (za) dużo do przemyślenia. Kiedy zbliżył się do sofy podciągnęła pod siebie nogi, by zrobić mu miejsce, ale gdy tylko usiadł ułożyła je na jego kolanach. Skorygowała minimalnie pozycję, obracając głowę w taki sposób, by wciąż móc na niego patrzeć. Liczyła w myślach kolejne oddechy, ciekawa kiedy otrząśnie się ze swojego zamyślenia.
- Cieszę się, że nie niosłam tego wszystkiego na darmo. - odpowiedziała, wzruszając jednocześnie tym ramieniem, na którym nie opierała sennie głowy. Mimowolnie odpowiedziała na jego delikatny uśmiech, układając wargi w sposób niemal czuły. - Obiecuję, że nie wykorzystam Cię za bardzo. - dodała zaraz, odrobiną szyderstwa ratując siebie (i jego) przed nadmiernym sentymentalizmem. Kolejne pytania przyjęła z głębokim westchnieniem. Poruszyła się niespokojnie, gdy nagle jej doskonale komfortowa pozycja, przestała być aż taka komfortowa. Podciągnęła nogi pod brodę i znów siedziała, teraz dla odmiany zajmując jak najmniej miejsca. Nie trudno zgadnąć, że nie czuła się zbyt dobrze na myśl o tym temacie.
- Nie wiem czym się zajmował. Wiem tylko, że był zbyt zajęty, by ściągać swoje długi i odbierać zamówione przesyłki. Dlatego poprosił mnie żebym zrobiła to za niego. - wyjaśniła cicho, wyginając jednocześnie usta z niezadowoleniem. - Tym właśnie zajmowałam się przez ostatni miesiąc. Latałam na posyłki dla tego dupka, a on w międzyczasie umarł. - potrząsnęła gniewnie głową i szybko dopiła resztę swojego rumu. - Miałam wrócić wcześnie, ale jakoś nie mogłam się do tego zmusić. - dodała jeszcze i odwróciła wzrok, nagle nie mając już ochoty patrzeć w szare oczy swego towarzysza. Nie chciała sprawdzać jak wyraźnie odbija się w nich jej własna słabość...
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mulciber, Mulciber, Mulciber... Przeszukiwał dokumenty jeszcze przez chwilę, trzymając pergaminy w dłoniach z należytą ostrożnością, jakby obawiał się, że przy zbyt mocnym nacisku skruszą się i rozsypią, nie dając mu nawet szansy, na zapoznanie się z ich treścią. Były dla niego istotne choćby dlatego, że według Rity dotyczyły jego własnej rodziny. Nie mógł tego zweryfikować, ale wierzył jej. Były jego przeszłością, kartą historii, która budowała jego tożsamość o wiele mocniej obecnie niż w latach, w których przybrał swoje prawdziwe nazwisko. W chwili zamknięcia kufra, zamknięcia na klucz, który mu wsunęła do kieszeni, zamknął również swoją niepohamowaną ciekawość. Będzie mógł ją zaspokoić dopiero w chwili, gdy spotka się ze swoim ojcem, a ten nauczy go odczytywać przedziwne znaki. Język jego przodków.
Uniósł ręce, by swobodnie mogła ułożyć nogi na jego kolanach. Wygodnie oparł na jej piszczelach swoje przedramiona, oplatając je dłońmi, bo tak było najwygodniej. Czuł fakturę materiału, ale dotarło to do niego po chwili, gdy przestał myśleć o zawartości skrzyni, która przed nim stała. Patrzył na Ritę przez chwilę zupełnie bez wyrazu. Ale nie zawiesił się i nie oddał swoim myślom.
— Bajki mogę poopowiadać ci w każdej chwili, nawet o wschodzie. O czymkolwiek chcesz. Ale jeśli uśniesz zacznę się nudzić, a gdy się nudzę, robię się naprawdę nieznośny — przyznał to zupełnie szczerze, a jego obojętna mina zmieniła się w wyraz rozkapryszonego dzieciaka, którym przecież nie był. Nie lubił marnować czasu nawet na zbędny odpoczynek. Później się uśmiechnął, odpowiadając jej tym samym. Spuścił wzrok na jej nogi, które miał przed sobą i przeciągnął po jej łydkach dłońmi, słuchając wypowiadanych przez nią słów bardzo uważnie.
Niewiele wiedział o poszukiwaniach swojego brata, ale słowa Sheridan sprawiły, że był gotów całkowicie przetrzepać jego mieszkanie, by znaleźć coś więcej.
— Fantastycznie — powiedział w końcu, próbując zabrzmieć entuzjastycznie. — Udam się tam przy pierwszej lepszej okazji. Oczywiście...— Zwrócił wzrok na Ritę i uniósł brew wymownie. — Jeśli dostanę od Ciebie klucz.
Brał pod uwagę to, że mogła nie chcieć go tak łatwo oddać lub postanowi pójść tam razem z nim z szacunku do Grahama (choć łudził się, że z tego samego powodu, będzie mieć opory by to zrobić). Wolał pracować sam, w ciszy. Nikt go wtedy nie widział, nie obserwował i nie doszukiwał się cienia pozostałości po tym, co kiedyś odczuwał. Nie lubił, gdy ktokolwiek poddawał go analizie. Łatwiej było pozostać w oczach innych gburem i nieokrzesanym chamem, od którego nikt niczego nie oczekiwał. Niewiele też można było się spodziewać po kimś takim, a to zaś działało na jego korzyść.
Jej nagła zmiana frontu zaintrygowała go. Podciągnął jedną nogę na sofę i obrócił się bardziej w jej stronę, układając rękę wzdłuż oparcia sofy. Skuliła się, pozostawiając mu więcej miejsca do dyspozycji, które z przyjemnością sobie przywłaszczył. Zajął większą część. Zbliżył się. Osaczył ją, a jedynym sposobem na to, by znalazła dla siebie więcej przestrzeni było całkowite zejście.
— Tęsknisz za nim? — spytał bez ogródek, wlepiając w nią spojrzenie. Nie mrugał. Rzadko to robił, a szczególnie w chwilach takich jak ta, gdy wyczekiwał odpowiedzi. Pytanie samo mu się nasunęło, nie miał głębszych pobudek do tego. Nigdy jej nie spytał, czy była zadurzona w jego bracie. Choć wydawało mu się to zupełnie absurdalne (i jednocześnie prawdopodobne). — A ty oczywiście wypełniłaś jego wolę jako dobra przyjaciółka i zniknęłaś na tyle czasu, załatwiając j e g o sprawy. Wspaniała z ciebie kobieta— podkreślił niedorzeczność tej sytuacji i przewrócił w końcu oczami. Była naiwna, inwestując w tamtą relację. Źle skalkulowała swój budżet, a teraz została kompletnie z niczym. — Zostawiłaś Lisę i Cassandrę i co? — Powstrzymał się przed ironicznym dodaniem "czy było warto", lecz jego wzrok mówił sam za siebie. Uśmiechnął się lekko, choć szczerze, łagodząc swój wcześniejszy atak na nią. Szanował ją, szanował jej umiejętności, inteligencję, nieodparty urok, lecz... nie mógł pojąć jej toku myślenia w tej kwestii.
— W każdym razie... ten dupek został pochowany koło grobu innych Mulciberów. Tam również spocznie Vasyl za niedługo. Możemy zacząć dziś świętować — mruknął i pochylił się, sięgając po rum. Idiotycznie to brzmiało w jego ustach, gdy mówił w ten sposób o swoich braciach, lecz nie wyglądał, jakby się tym przejmował w jakikolwiek sposób. Zajrzał w głąb szklanki i poruszał nią, testując konsystencję trunku, upewniając się, że ma kolor i formę zdatną do picia i przypadkiem nie wleje w siebie czegoś, co przyprawi go o — i tak już dość częste — bóle żołądka. — Potwornie tęskniłem. Nawet sobie nie wyobrażasz — zakpił, poszerzając uśmiech i upił kilka sporych łyków, powracając do swojej wygodnej pozycji. Spojrzał jej w oczy, choć ledwie na moment, bo odwróciła od niego wzrok. Uniósł brew w geście cichego tryumfu, jakoby wyprowadził ją na chwilę ze stanu równowagi. Mogła go próbować oszukać, lecz znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż jest to możliwe. Znał również na to sposób.
— Wybacz mi mój brak klasy, nie powinienem Cię drażnić, skoro czegoś od Ciebie oczakuję — potrzebuję. Obdarzył ją pogodniejszym wyrazem, opierając głowę na dłoni, zgiętej na oparciu ręce. — Rito... Porozmawiajmy o tym wykorzystywaniu mnie. Zaciekawiło mnie to niezmiernie.
Uniósł ręce, by swobodnie mogła ułożyć nogi na jego kolanach. Wygodnie oparł na jej piszczelach swoje przedramiona, oplatając je dłońmi, bo tak było najwygodniej. Czuł fakturę materiału, ale dotarło to do niego po chwili, gdy przestał myśleć o zawartości skrzyni, która przed nim stała. Patrzył na Ritę przez chwilę zupełnie bez wyrazu. Ale nie zawiesił się i nie oddał swoim myślom.
— Bajki mogę poopowiadać ci w każdej chwili, nawet o wschodzie. O czymkolwiek chcesz. Ale jeśli uśniesz zacznę się nudzić, a gdy się nudzę, robię się naprawdę nieznośny — przyznał to zupełnie szczerze, a jego obojętna mina zmieniła się w wyraz rozkapryszonego dzieciaka, którym przecież nie był. Nie lubił marnować czasu nawet na zbędny odpoczynek. Później się uśmiechnął, odpowiadając jej tym samym. Spuścił wzrok na jej nogi, które miał przed sobą i przeciągnął po jej łydkach dłońmi, słuchając wypowiadanych przez nią słów bardzo uważnie.
Niewiele wiedział o poszukiwaniach swojego brata, ale słowa Sheridan sprawiły, że był gotów całkowicie przetrzepać jego mieszkanie, by znaleźć coś więcej.
— Fantastycznie — powiedział w końcu, próbując zabrzmieć entuzjastycznie. — Udam się tam przy pierwszej lepszej okazji. Oczywiście...— Zwrócił wzrok na Ritę i uniósł brew wymownie. — Jeśli dostanę od Ciebie klucz.
Brał pod uwagę to, że mogła nie chcieć go tak łatwo oddać lub postanowi pójść tam razem z nim z szacunku do Grahama (choć łudził się, że z tego samego powodu, będzie mieć opory by to zrobić). Wolał pracować sam, w ciszy. Nikt go wtedy nie widział, nie obserwował i nie doszukiwał się cienia pozostałości po tym, co kiedyś odczuwał. Nie lubił, gdy ktokolwiek poddawał go analizie. Łatwiej było pozostać w oczach innych gburem i nieokrzesanym chamem, od którego nikt niczego nie oczekiwał. Niewiele też można było się spodziewać po kimś takim, a to zaś działało na jego korzyść.
Jej nagła zmiana frontu zaintrygowała go. Podciągnął jedną nogę na sofę i obrócił się bardziej w jej stronę, układając rękę wzdłuż oparcia sofy. Skuliła się, pozostawiając mu więcej miejsca do dyspozycji, które z przyjemnością sobie przywłaszczył. Zajął większą część. Zbliżył się. Osaczył ją, a jedynym sposobem na to, by znalazła dla siebie więcej przestrzeni było całkowite zejście.
— Tęsknisz za nim? — spytał bez ogródek, wlepiając w nią spojrzenie. Nie mrugał. Rzadko to robił, a szczególnie w chwilach takich jak ta, gdy wyczekiwał odpowiedzi. Pytanie samo mu się nasunęło, nie miał głębszych pobudek do tego. Nigdy jej nie spytał, czy była zadurzona w jego bracie. Choć wydawało mu się to zupełnie absurdalne (i jednocześnie prawdopodobne). — A ty oczywiście wypełniłaś jego wolę jako dobra przyjaciółka i zniknęłaś na tyle czasu, załatwiając j e g o sprawy. Wspaniała z ciebie kobieta— podkreślił niedorzeczność tej sytuacji i przewrócił w końcu oczami. Była naiwna, inwestując w tamtą relację. Źle skalkulowała swój budżet, a teraz została kompletnie z niczym. — Zostawiłaś Lisę i Cassandrę i co? — Powstrzymał się przed ironicznym dodaniem "czy było warto", lecz jego wzrok mówił sam za siebie. Uśmiechnął się lekko, choć szczerze, łagodząc swój wcześniejszy atak na nią. Szanował ją, szanował jej umiejętności, inteligencję, nieodparty urok, lecz... nie mógł pojąć jej toku myślenia w tej kwestii.
— W każdym razie... ten dupek został pochowany koło grobu innych Mulciberów. Tam również spocznie Vasyl za niedługo. Możemy zacząć dziś świętować — mruknął i pochylił się, sięgając po rum. Idiotycznie to brzmiało w jego ustach, gdy mówił w ten sposób o swoich braciach, lecz nie wyglądał, jakby się tym przejmował w jakikolwiek sposób. Zajrzał w głąb szklanki i poruszał nią, testując konsystencję trunku, upewniając się, że ma kolor i formę zdatną do picia i przypadkiem nie wleje w siebie czegoś, co przyprawi go o — i tak już dość częste — bóle żołądka. — Potwornie tęskniłem. Nawet sobie nie wyobrażasz — zakpił, poszerzając uśmiech i upił kilka sporych łyków, powracając do swojej wygodnej pozycji. Spojrzał jej w oczy, choć ledwie na moment, bo odwróciła od niego wzrok. Uniósł brew w geście cichego tryumfu, jakoby wyprowadził ją na chwilę ze stanu równowagi. Mogła go próbować oszukać, lecz znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż jest to możliwe. Znał również na to sposób.
— Wybacz mi mój brak klasy, nie powinienem Cię drażnić, skoro czegoś od Ciebie oczakuję — potrzebuję. Obdarzył ją pogodniejszym wyrazem, opierając głowę na dłoni, zgiętej na oparciu ręce. — Rito... Porozmawiajmy o tym wykorzystywaniu mnie. Zaciekawiło mnie to niezmiernie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Głośny odgłos wymiotowania zmącił ciszę w maleńkim pokoju na poddaszu obskurnej kamienicy przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Pokój ten był mały, stary i obdprany, tak jak i wszystkie meble, które najpewniej pamiętały zeszłe tysiąclecia. Dotąd Meg starała się utrzymać tutaj porządek. Nie było jej stać na wynajęcie czegoś lepszego, odkąd ojciec i matka wyrzucili ją z domu; pomagała w karczmie nieopodal jako pomocnica kucharki i jakoś sobie radziła.
Dopóki nie spotkała jego.
Drżąca i przerażona podniosła się z klęczek, uniosła różdżkę i wycelowała nią w cuchnącą plamę. Ciche Chłoszczyść padło z ust młodej dziewczyny (zdecydowanie zbyt młodej, by samotnie wychowywać), a podłoga była znów czysta. Meg przysiadła na łożu, kładąc dłonie na podbrzuszu i próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio cierpiała na miesięczne krwawienie.
Zdecydowanie zbyt dawno temu, a w międzyczasie była bardzo głupia. Niesłychanie wręcz niemądra! Och, mogla słuchać matki. Oj tak, gdyby tylko jej posłuchała... Wciąż byłaby niewinna i nie miałaby szkodnika pod sercem, bo tym właśnie była ta niechciana ciąża. Konkubin już dawno zniknął z Nokturnu, wykorzystał ją i ruszył w drogę dalej, wątpiła więc czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczy. Była pewna jednak jednego - nie może tego dziecka urodzić, a słyszała od innych wiedźm z Nokturnu dośc, by wiedzieć, że mozna pozbyć się tego problemu.
Znała nawet czarownicę, która mogłaby jej pomóc!
Rzuciła się pod siennik, gdzie w starej wełnianej skarpecie trzymała swoje oszczędności, przebrała się w czystszą, obszerną suknię i wyruszyła w drogę przez ulicę Śmiertelnego Nokturnu, garbiąc się i patrząc na własne stopy.
Kilkukrotnie została popchnięta przez inne wiedźmy spod czarnej wiedźmy, zaczepiona przez obleśnego brodacza spod sklepu z trującymi świecami, jednakże w końcu dotarła do celu.
Meg, dwudziestoletnia dziewczyna o dość pełnych kształtach i z jesienią we włosach, nie miała w sobie wiele wyczucia, lecz była wystarczająco zdesperowana, by głośno zapukac do drzwi znajomej alchemiczki i spytać:
-Rita! Rita? Rita, jesteś tam?!
Dopóki nie spotkała jego.
Drżąca i przerażona podniosła się z klęczek, uniosła różdżkę i wycelowała nią w cuchnącą plamę. Ciche Chłoszczyść padło z ust młodej dziewczyny (zdecydowanie zbyt młodej, by samotnie wychowywać), a podłoga była znów czysta. Meg przysiadła na łożu, kładąc dłonie na podbrzuszu i próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio cierpiała na miesięczne krwawienie.
Zdecydowanie zbyt dawno temu, a w międzyczasie była bardzo głupia. Niesłychanie wręcz niemądra! Och, mogla słuchać matki. Oj tak, gdyby tylko jej posłuchała... Wciąż byłaby niewinna i nie miałaby szkodnika pod sercem, bo tym właśnie była ta niechciana ciąża. Konkubin już dawno zniknął z Nokturnu, wykorzystał ją i ruszył w drogę dalej, wątpiła więc czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczy. Była pewna jednak jednego - nie może tego dziecka urodzić, a słyszała od innych wiedźm z Nokturnu dośc, by wiedzieć, że mozna pozbyć się tego problemu.
Znała nawet czarownicę, która mogłaby jej pomóc!
Rzuciła się pod siennik, gdzie w starej wełnianej skarpecie trzymała swoje oszczędności, przebrała się w czystszą, obszerną suknię i wyruszyła w drogę przez ulicę Śmiertelnego Nokturnu, garbiąc się i patrząc na własne stopy.
Kilkukrotnie została popchnięta przez inne wiedźmy spod czarnej wiedźmy, zaczepiona przez obleśnego brodacza spod sklepu z trującymi świecami, jednakże w końcu dotarła do celu.
Meg, dwudziestoletnia dziewczyna o dość pełnych kształtach i z jesienią we włosach, nie miała w sobie wiele wyczucia, lecz była wystarczająco zdesperowana, by głośno zapukac do drzwi znajomej alchemiczki i spytać:
-Rita! Rita? Rita, jesteś tam?!
I show not your face but your heart's desire
Brwi poszybowały w górę, gdy wyczekiwał jej odpowiedzi. Nim jednak się odezwała po niewielkim, pachnącym szałwią mieszkaniu rozniosło się echem donośne pukanie. Walenie w drzwi, dudnienie, niczym tętent kopyt rozdziczałych rumaków. Tuż po pukaniu rozbrzmiał stłumiony kobiecy głos, pełen rozpaczy, dzikiego nawoływania, wyrażający potrzebę i desperację. Już było po wszystkim; wiedział, że po spokoju jaki tu panował nie pozostanie ani śladu, wszak gość za drzwiami niecierpliwił się, domagał interwencji. Westchnął cicho, napotykając na swej drodze jej spojrzenie; wiedział, że nie może jej zagarnąć dla siebie na tę chwilę. Było wciąż kilka kwestii których nie zdołali rozwiązać, wiele tematów, które musieli poruszyć. Nie dziś. Może jutro, może innym razem, gdy eliksir się skończy, a jemu znów zacznie doskwierać bezsenność. Poświęciła mu dostatecznie sporo czasu, a wywar, który przygotowała pozwoli mu spać przez kilka kolejnych dni, odpocząć po wydarzeniach, które na długo pozostaną mu w pamięci.
Wstał z kanapy i wziął ze sobą skrzynię pełną starych manuskryptów. Nie była tak ciężka, na jaką wyglądała; wymagała jednak od niego mocnego uścisku obu dłoni. Fiolkę musiał schować do kieszeni z nadzieją, że przypadkiem się nie rozleje. Zakorkuj ją mocno, Rito. Muszę zachować każdą kroplę, bo stanę się upiorem, co nie zna pór dnia, snując się po okolicy aż nie padnie ze zmęczenia.
Zatrzymał się przed drzwiami nim te się rozwarły, a w progu stanęła umęczona niewiasta; wyglądała jak ze stosu zdjęta w ostatniej chwili, a zapach, który ze sobą przytoczyła wdarł się w mulciberowe nozdrza siejąc prawdziwy zamęt. Jego wrażliwy zmysł powonienia szybko wyczuł trudny do zniesienia smród, którego pochodzenia szybko się domyślił. Niestrawione resztki, żółć, wszystkie inne płyny, których nazw nie był w stanie przytoczyć, choć węchem potrafił je wyszczególnić. Nieznacznie skrzywił się, na jego nosie ledwie na moment pojawiła się zmarszczka, lecz szybko wygładziła, podobnie jak twarz, gdzy przywarł do drzwi, robiąc jej miejsce. Niech go już minie, niech zajmie Ricie cenny czas, pozwalając mu w spokoju udać się do domu.
Nie obrócił się już do znajomej. Milczące pożegnanie nie miało w sobie ani obietnic szybkiego powrotu, ani pompatycznych treści jakby nigdy mieli się już nie zobaczyć. Potrzeba szybko skrzyżuje ich drogi ponownie, nie wymagali od siebie wzniosłych słów. To spotkanie dobiegało końca, podobnie jak dzień, który zaczął mu ciążyć na osłabionych barkach.
Wstał z kanapy i wziął ze sobą skrzynię pełną starych manuskryptów. Nie była tak ciężka, na jaką wyglądała; wymagała jednak od niego mocnego uścisku obu dłoni. Fiolkę musiał schować do kieszeni z nadzieją, że przypadkiem się nie rozleje. Zakorkuj ją mocno, Rito. Muszę zachować każdą kroplę, bo stanę się upiorem, co nie zna pór dnia, snując się po okolicy aż nie padnie ze zmęczenia.
Zatrzymał się przed drzwiami nim te się rozwarły, a w progu stanęła umęczona niewiasta; wyglądała jak ze stosu zdjęta w ostatniej chwili, a zapach, który ze sobą przytoczyła wdarł się w mulciberowe nozdrza siejąc prawdziwy zamęt. Jego wrażliwy zmysł powonienia szybko wyczuł trudny do zniesienia smród, którego pochodzenia szybko się domyślił. Niestrawione resztki, żółć, wszystkie inne płyny, których nazw nie był w stanie przytoczyć, choć węchem potrafił je wyszczególnić. Nieznacznie skrzywił się, na jego nosie ledwie na moment pojawiła się zmarszczka, lecz szybko wygładziła, podobnie jak twarz, gdzy przywarł do drzwi, robiąc jej miejsce. Niech go już minie, niech zajmie Ricie cenny czas, pozwalając mu w spokoju udać się do domu.
Nie obrócił się już do znajomej. Milczące pożegnanie nie miało w sobie ani obietnic szybkiego powrotu, ani pompatycznych treści jakby nigdy mieli się już nie zobaczyć. Potrzeba szybko skrzyżuje ich drogi ponownie, nie wymagali od siebie wzniosłych słów. To spotkanie dobiegało końca, podobnie jak dzień, który zaczął mu ciążyć na osłabionych barkach.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Miała łzy w oczach. Nie, to mało powiedziane! Zarumieniona, przybrudzona buzia mokra była od łez, bo Meg zwyczajnie ryczała. Ryczała głośno, szlochając i prawie dławiąc się łzami, aż w końcu dostała tej okropnej, płaczliwej czkawki.
Jak ona mogła być taka głupia! No jak?!
Babcia Mafalda zawsze powtarzała, że od mężczyzn trzeba się trzymać z daleka, bo to są nicponie, hultaje i oszusty. Święte słowa świętej pamięci babci Mafaldy! Dlaczego jej nie posłuchała? Podświadomość już wiedziała dlaczego. Odmęty pamięci natychmiast podsunęły Meg wspomnienia przystojnego mężczyzny: by on wysoki, zbudowany jak niedźwiedź, takie miał szerokie bary! Och, a dłonie... Dłonie jakby wyciosane z dębu i te czarne oczy jak studnie, do której wskoczyła chętnie z wdziękiem młodej ropuszki. Utonęła w tej cholernej studni i teraz miała za swoje. Stephan, albo Janus, albo może.. Willhelm? No, nie pamiętała jak dokładnie się nazywał, ale kiedy zaciągnął ją do ciemnego zaułku, wsadzając chętne dłonie pod spódnice, ciężko było dopytywać o powtórzenie imienia - w końcu nie to było ważne, prawda? Tylko te usta, te oczy... Ach!
Potrząsnęła głową i jeszcze bardziej się rozryczała stojąc pod tymi drzwiami.
Nie chciała mieć bachora! Nie z nim, nie sama, nie teraz. Była jeszcze taka młoda, tak chętna życia i przygód! Miała przed sobą świetlaną przyszłość - no, prawie świetlaną. Szczytem ambicji Meg był awans na barmankę w Mantykorze, jednakże żadna praca nie hańbi, czyż nie?
W końcu drzwi otworzyły się, a Meg jak burza wpadła do środka, przynosząc ze sobą smród, łzy i rozpacz. Przez płacz nie widziała wyraźnie, albo nie chciała widzieć mężczyzny, który ustąpił jej drogi.
-Riiiiita, po-pooomóż mi, Ri-rita! - zaszlochała stojąc jak sierota - Chy-chyba jestem w cią-ciąży, a ja nieeeee chcęęę! - mazgaiła się jak małe dziecko, co za wstyd! -Było cie-ciemno, ja go na-nawet nieeee znam!
Wnet rozpłakała się jeszcze bardziej, wyjąc niczym ranne zwierzę.
Jak ona mogła być taka głupia! No jak?!
Babcia Mafalda zawsze powtarzała, że od mężczyzn trzeba się trzymać z daleka, bo to są nicponie, hultaje i oszusty. Święte słowa świętej pamięci babci Mafaldy! Dlaczego jej nie posłuchała? Podświadomość już wiedziała dlaczego. Odmęty pamięci natychmiast podsunęły Meg wspomnienia przystojnego mężczyzny: by on wysoki, zbudowany jak niedźwiedź, takie miał szerokie bary! Och, a dłonie... Dłonie jakby wyciosane z dębu i te czarne oczy jak studnie, do której wskoczyła chętnie z wdziękiem młodej ropuszki. Utonęła w tej cholernej studni i teraz miała za swoje. Stephan, albo Janus, albo może.. Willhelm? No, nie pamiętała jak dokładnie się nazywał, ale kiedy zaciągnął ją do ciemnego zaułku, wsadzając chętne dłonie pod spódnice, ciężko było dopytywać o powtórzenie imienia - w końcu nie to było ważne, prawda? Tylko te usta, te oczy... Ach!
Potrząsnęła głową i jeszcze bardziej się rozryczała stojąc pod tymi drzwiami.
Nie chciała mieć bachora! Nie z nim, nie sama, nie teraz. Była jeszcze taka młoda, tak chętna życia i przygód! Miała przed sobą świetlaną przyszłość - no, prawie świetlaną. Szczytem ambicji Meg był awans na barmankę w Mantykorze, jednakże żadna praca nie hańbi, czyż nie?
W końcu drzwi otworzyły się, a Meg jak burza wpadła do środka, przynosząc ze sobą smród, łzy i rozpacz. Przez płacz nie widziała wyraźnie, albo nie chciała widzieć mężczyzny, który ustąpił jej drogi.
-Riiiiita, po-pooomóż mi, Ri-rita! - zaszlochała stojąc jak sierota - Chy-chyba jestem w cią-ciąży, a ja nieeeee chcęęę! - mazgaiła się jak małe dziecko, co za wstyd! -Było cie-ciemno, ja go na-nawet nieeee znam!
Wnet rozpłakała się jeszcze bardziej, wyjąc niczym ranne zwierzę.
I show not your face but your heart's desire
Łzy, a raczej szloch dziewki, która wpadła do mieszkania niczym burza nie wywołał w nim większego obrzydzenia niż smród, który pojawił się tuż po otwarciu drzwi. Nie narzekał, że nie pachniała fiołkami, cytrusami, a nawet papierosowym dymem. Była mu zupełnie obojętna, obca, odległa. Patrzył na nią jak na chmurę bez większego znaczenia, która wdarła się do mieszkania, zszedł jej z drogi, nie zamierzając wszczynać awantur ani burd, przecie miał co chciał. Powodził za nią wzrokiem pozbawionym głębszego zainteresowania, zatrzymał go na Ricie w porozumiewawczym spojrzeniu. Wierzył, że skoro wróciła zostanie, że spotkają się ponownie, dokończą rozmowę, uwarzy mu kolejną porcję eliksiru, pozwoli mu odpoczywać i spać spokojnie.
Przeraźliwy jęk kobiety okazał się trudny do zniesienia. Zmarszczył czoło i bez słowa odwrócił się na pięcie, pozostawiając zbałamuconą biedaczkę samą z Ritą. Przy odrobinie szczęścia otruje nie tylko dziecko, ale również i ją, choć sposób w jaki się do niej zwracała mógł świadczyć, że będzie miała przed tym opory. Pozostawił je obie z tą decyzją, niech się trują, niech leczą, niech płaczą i piją razem. On był już gdzieś daleko, w swoim mieszkaniu, salonie z otwartymi manuskryptami,z których próbował coś wyczytać, choć język jego przodków był mu wciąż tak obcy. Przy trzeźwym umyśle zanurzy się w odmęty starej wiedzy, której zdobycie nie przyniesie mu zbyt wiele korzyści, lecz wypełni pustki w głowie, luki, wyrwy w świadomości.
Opuścił mieszkanie, pozostawiając za sobą chłód i mrok. Rozejrzał się wkoło, lecz poza kilkoma szemranymi typami, nikogo w obrębie jego wzroku nie było. Ruszył więc do siebie, mocno trzymając skrzynie pod pachą, częściowo przysłoniętą długim, ciemnym płaszczem, który szeleścił przy każdym kroku. Ci, których mijał z ciekawością łypaliby na puzdro, licząc, że w środku znajdywać bedą się pewnie cenne klejnoty, poszukiwane artefakty. A to tylko papiery, zwoje, szkice, które niewiele by im pomogły.
|zt
Przeraźliwy jęk kobiety okazał się trudny do zniesienia. Zmarszczył czoło i bez słowa odwrócił się na pięcie, pozostawiając zbałamuconą biedaczkę samą z Ritą. Przy odrobinie szczęścia otruje nie tylko dziecko, ale również i ją, choć sposób w jaki się do niej zwracała mógł świadczyć, że będzie miała przed tym opory. Pozostawił je obie z tą decyzją, niech się trują, niech leczą, niech płaczą i piją razem. On był już gdzieś daleko, w swoim mieszkaniu, salonie z otwartymi manuskryptami,z których próbował coś wyczytać, choć język jego przodków był mu wciąż tak obcy. Przy trzeźwym umyśle zanurzy się w odmęty starej wiedzy, której zdobycie nie przyniesie mu zbyt wiele korzyści, lecz wypełni pustki w głowie, luki, wyrwy w świadomości.
Opuścił mieszkanie, pozostawiając za sobą chłód i mrok. Rozejrzał się wkoło, lecz poza kilkoma szemranymi typami, nikogo w obrębie jego wzroku nie było. Ruszył więc do siebie, mocno trzymając skrzynie pod pachą, częściowo przysłoniętą długim, ciemnym płaszczem, który szeleścił przy każdym kroku. Ci, których mijał z ciekawością łypaliby na puzdro, licząc, że w środku znajdywać bedą się pewnie cenne klejnoty, poszukiwane artefakty. A to tylko papiery, zwoje, szkice, które niewiele by im pomogły.
|zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Co to była za rozpacz! Na blade policzki wstąpiły czerwone rumieńce, które upodobniły dziewczynę do dorodnego buraka, a łzy wciąż kapały jak grochy. Była załamana, zrozpaczona i poruszona do głębi. Nie mogła przecież pozwolić sobie na dziecko, nie teraz, nie sama! Za co by je wychowała? Sama nie miała wiele złota, żyła biednie, lecz jeszcze nie głodowała, dzięki własnej ciężkiej pracy. Była za to gościnną w udach niewiastą, dlatego nie cieszyła się dobrą opinią na Nokturnie - rodzice udawali, że Meg nie istnieje, gdyby się dowiedzieli, że powiła nieślubnego bękarta, najpewniej by się jej wyparli. Ta wizja jeszcze bardziej ją poruszyła i rozbeczała się jak dziecko, którego tak bardzo nie chciała.
Wierzyła jednak, że Rita jej pomoże. Kto, jeśli nie ona? Umiejętności w warzeniu eliksirów Sheridan były doskonale znane na całym Nokturnie. Cieszyły się złą sławą, zwłaszcza wśród takich rozpustnic i niegodziwych dziewcząt jak Meg... Oczywiście móżdżek Meg pojmował zalewie ułamek tego, co potrafi Rita, jednakże nigdy nie była dość dobrą czarownicą, aby rozumieć takie rzeczy. Wiedziała, że Sheridan pomaga za odpowiednią kwotę pozbyć się problemu z brzucha i to jej absolutnie wystarczyło.
Meg podskoczyła przerażona, dopiero dostrzegając Mulcibera za sobą. Nie znała go, lecz wystarczyło jej jedno, by rozkleić się jeszcze mocniej - jego płeć. Niewątpliwie był mężczyzną, a w tym momencie Meg nienawidziła mężczyzn. Byli źródłem jej problemów, co za niegodziwcy! Panoszą się wszędzie, dosłownie wszędzie, niczym królowie świata. Oczka Meg zwęziły się niebezpiecznie, kiedy wychodził - spojrzała na jego plecy jak na robaka, nieświadoma, że ów Mulciber starłby w pył taką głupiutką krówkę jak ona w mniej niż jedno uderzenie serca. Nie zdążyłaby wypowiedzieć inkantacji, ba! Do różdżki by nie dosięgnęła. Obcy jednak zniknął, a ona podeszła do Rity, która również minę miała nietęgą, niezaowolona, iż Meg śmiała jej przeszkodzić.
Meg spojrzała na Ritę błagalnie, prosząco i poprosiła ją o pomoc.
/zt
Wierzyła jednak, że Rita jej pomoże. Kto, jeśli nie ona? Umiejętności w warzeniu eliksirów Sheridan były doskonale znane na całym Nokturnie. Cieszyły się złą sławą, zwłaszcza wśród takich rozpustnic i niegodziwych dziewcząt jak Meg... Oczywiście móżdżek Meg pojmował zalewie ułamek tego, co potrafi Rita, jednakże nigdy nie była dość dobrą czarownicą, aby rozumieć takie rzeczy. Wiedziała, że Sheridan pomaga za odpowiednią kwotę pozbyć się problemu z brzucha i to jej absolutnie wystarczyło.
Meg podskoczyła przerażona, dopiero dostrzegając Mulcibera za sobą. Nie znała go, lecz wystarczyło jej jedno, by rozkleić się jeszcze mocniej - jego płeć. Niewątpliwie był mężczyzną, a w tym momencie Meg nienawidziła mężczyzn. Byli źródłem jej problemów, co za niegodziwcy! Panoszą się wszędzie, dosłownie wszędzie, niczym królowie świata. Oczka Meg zwęziły się niebezpiecznie, kiedy wychodził - spojrzała na jego plecy jak na robaka, nieświadoma, że ów Mulciber starłby w pył taką głupiutką krówkę jak ona w mniej niż jedno uderzenie serca. Nie zdążyłaby wypowiedzieć inkantacji, ba! Do różdżki by nie dosięgnęła. Obcy jednak zniknął, a ona podeszła do Rity, która również minę miała nietęgą, niezaowolona, iż Meg śmiała jej przeszkodzić.
Meg spojrzała na Ritę błagalnie, prosząco i poprosiła ją o pomoc.
/zt
I show not your face but your heart's desire
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Wnętrze mieszkania
Szybka odpowiedź