Wnętrze mieszkania
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wnętrze mieszkania
Duże pomieszczenie łączące kuchnie, salon i jadalnię (a z uwagi na obecność szafy - również garderobę). Urządzone skromnie i praktycznie, nie jest szczególnie istotne, gdyż Rita dzieli swój czas gównie między pracownię i sypialnię (do której to można wspiąć się po drabince znajdującej się tuż obok wspomnianej już szafy).
Zdarzały się momenty, gdy tak jak Rita i inni mieszkańcy Nokturna nie zwracał uwagi na czystość krwi i całą absurdalną otoczkę z nią związaną. Gdy z niechęcią spoglądał na tych, którzy głosili płomienne mowy o konieczności zachowania arystokratycznych obyczajów i potępiających wszystkich, którzy poszli za głosem serca i rozsądku, nie patrząc na krew swojej partnerki czy partnera. Były momenty, gdy zatapiał się w fotelu z książką i zapominał, że setki mil dalej w gabinecie ministra i gabinetach szefów departamentów zasiadają arystokratyczne szumowiny, knujące tylko o tym, jak zapewnić sobie jeszcze więcej przywilejów w imię tej fałszywej czystości krwi.
Na pewno byłoby mu łatwiej nienawidzić arystokracji, gdyby sam nie był jej częścią. Gdyby patrząc w lustro nie musiał codziennie się pytać, czemu los dał mu nazwisko arystokratycznych dupków i nieodwracalnie związał jego życie z ich życiem. Przez trzydzieści pięć lat udawało mu się patrzeć w lustro z zimną dumą, której nauczyła go matka i która pomagała mu przeżyć każdy kolejny dzień poza świadomością, że samemu jest arystokratą. Ale ostatnio było to coraz trudniejsze. Coraz trudniej było mu separować się od swojego pochodzenia i nie zwracać uwagi na to, że jego nazwisko jest rozpoznawalne. Z doświadczenia wiedział również, że interesy o wiele łatwiej szły wtedy, gdy firmował je swoją osobą, podpisując magiczne umowy wielkim F. Jedynie tutaj, w tym paradoksalnym zaciszu Nokturnu mógł przestać być arystokratą na pokaz. W ciemnych zaułkach nikt nie pytał o nazwiska; w ciemnych zaułkach nasłuchiwano brzęku monet.
Przezornie darował sobie kolejną mało elegancką uwagę o wieku Rity, przygryzając język w ostatniej chwili; niezależnie od tego, co ich łączyło, to nadal on był osłem bez różdżki. A zirytowana kobieta z różdżką w ręku była... cóż, śmiertelnie niebezpieczną zirytowaną kobietą z różdżką w ręku. I jakkolwiek wierzył, że ma w swoich szafkach przynajmniej tuzin trucizn, których tylko jedna kropla zabiłaby go w jakiś brutalny, przepełniony torturami i cierpieniami sposób, to wierzył również, że zna przynajmniej dwa razy tyle zaklęć, które zrobiłyby to z równą skutecznością.
- Skoro jest popyt, to będzie i podaż, prawa rynku, których nigdy nikomu nie udało się zahamować – powiedział, pakując jednocześnie książkę, starannie zawijając ją w papier, jakby chciał chronić tomik przed niechcianymi oczami innych. - Brutalność naszej branży jest czasem przerażająca, ale tylko dzięki temu udaje się nam funkcjonować. Przeżyją najsilniejsi – dodał, pozostawiając swoje słowa w próżni z ich dwojaką interpretacją. Przeżyją ci kupcy, którzy potrafią się odnaleźć na rynku, czy przeżyją te osoby z magicznymi domieszkami, które okażą się faktycznie najsilniejsze? - Ale nasze ministerstwo woli się bawić w kotka i myszkę z arystokratami, negocjując z nim kolejne przywileje, niż pójść w kierunku zaostrzenia prawa za przestępstwa, które wymagają silnej ręki. – Zacisnął zęby, wypuszczając powietrze przez nos, w jednej chwili tracąc swój cały dobry humor. Dbanie o własne sprawy i sprawy szlachty były ostatnio chyba jedynym zajęciem całego sztabu urzędników. Na potrzeby tych najmniejszych, pochowanych w zaułkach i ukrywających się przed brutalnością świata mało kto zwracał uwagę.
Na pewno byłoby mu łatwiej nienawidzić arystokracji, gdyby sam nie był jej częścią. Gdyby patrząc w lustro nie musiał codziennie się pytać, czemu los dał mu nazwisko arystokratycznych dupków i nieodwracalnie związał jego życie z ich życiem. Przez trzydzieści pięć lat udawało mu się patrzeć w lustro z zimną dumą, której nauczyła go matka i która pomagała mu przeżyć każdy kolejny dzień poza świadomością, że samemu jest arystokratą. Ale ostatnio było to coraz trudniejsze. Coraz trudniej było mu separować się od swojego pochodzenia i nie zwracać uwagi na to, że jego nazwisko jest rozpoznawalne. Z doświadczenia wiedział również, że interesy o wiele łatwiej szły wtedy, gdy firmował je swoją osobą, podpisując magiczne umowy wielkim F. Jedynie tutaj, w tym paradoksalnym zaciszu Nokturnu mógł przestać być arystokratą na pokaz. W ciemnych zaułkach nikt nie pytał o nazwiska; w ciemnych zaułkach nasłuchiwano brzęku monet.
Przezornie darował sobie kolejną mało elegancką uwagę o wieku Rity, przygryzając język w ostatniej chwili; niezależnie od tego, co ich łączyło, to nadal on był osłem bez różdżki. A zirytowana kobieta z różdżką w ręku była... cóż, śmiertelnie niebezpieczną zirytowaną kobietą z różdżką w ręku. I jakkolwiek wierzył, że ma w swoich szafkach przynajmniej tuzin trucizn, których tylko jedna kropla zabiłaby go w jakiś brutalny, przepełniony torturami i cierpieniami sposób, to wierzył również, że zna przynajmniej dwa razy tyle zaklęć, które zrobiłyby to z równą skutecznością.
- Skoro jest popyt, to będzie i podaż, prawa rynku, których nigdy nikomu nie udało się zahamować – powiedział, pakując jednocześnie książkę, starannie zawijając ją w papier, jakby chciał chronić tomik przed niechcianymi oczami innych. - Brutalność naszej branży jest czasem przerażająca, ale tylko dzięki temu udaje się nam funkcjonować. Przeżyją najsilniejsi – dodał, pozostawiając swoje słowa w próżni z ich dwojaką interpretacją. Przeżyją ci kupcy, którzy potrafią się odnaleźć na rynku, czy przeżyją te osoby z magicznymi domieszkami, które okażą się faktycznie najsilniejsze? - Ale nasze ministerstwo woli się bawić w kotka i myszkę z arystokratami, negocjując z nim kolejne przywileje, niż pójść w kierunku zaostrzenia prawa za przestępstwa, które wymagają silnej ręki. – Zacisnął zęby, wypuszczając powietrze przez nos, w jednej chwili tracąc swój cały dobry humor. Dbanie o własne sprawy i sprawy szlachty były ostatnio chyba jedynym zajęciem całego sztabu urzędników. Na potrzeby tych najmniejszych, pochowanych w zaułkach i ukrywających się przed brutalnością świata mało kto zwracał uwagę.
/trochę nam się to przeciągnęło, trzeba kończyć!/
Gwałtownym gestem wcisnęła tlącą się niemrawo końcówkę papierosa do popielniczki. Dopiła rum, wypuściła dym nosem, a szkło głośno odstawiła na odrapany stolik. W jej gestach widać było wyraźną irytację, jakby nagle cała ta rozmowa przestała jej się podobać. Nie sposób było odgadnąć co poruszyło jakąś czułą strunę, co ją tak wzburzyło. Z Ritą nigdy nic nie było proste czy oczywiste. Była jak ta książeczka, którą Colin skwapliwie owijał w papier - tajemnicza i niebezpieczna. Próby zgłębienia jej sekretów również mogły się skończyć klątwą. Można było albo zaakceptować jej humorki albo pójść do diabła i nigdy więcej nie pokazywać jej się na oczy.
- Popyt i podaż... Nikt chyba nie zna się na tym tak dobrze jak my, prawda? - zaśmiała się sucho, jednocześnie podnosząc się z krzesła. Czarna spódnica zawirowała jej wokół kostek, gdy obróciła się na pięcie i podeszła do kominka. Wygaszone palenisko było szare od popiołu, ewidentnie niesprzątane od tygodnia, chwilowo niezdatne do użytku. - Najsilniejsi, najbardziej bezwzględni albo Ci, którzy mają największe plecy. - dodała kwaśno, znów wyciągając różdżkę. Zaklęciem wyczyściła kominek, choć niezbyt dokładnie, bo jednak zaklęcia gospodarskie nigdy nie należały do tych, z których korzystała najczęściej. Efekt był jednak na tyle zadowalający, by mogła wrzucić do środka kilka kawałków drewna i rozpalić płomień. Zamarła na chwilę, cały czas odwrócona do niego plecami. Spojrzenie czarnych oczu utkwiła gdzieś w rosnących płomieniach. Z jakiegoś powodu do głowy przyszedł jej wuj Horacy, który w szkole zawsze tak wspaniale udawał, że jej nie zna. Choć był ojcem chrzestnym jej matki! Co przywołało wspomnienie starego Slughorna, nie wiedziała. Ale tylko pogorszyło jej nastrój. Westchnęła bezgłośnie i otwarła stojącą na gzymsie szkatułkę, w której nie było jednak nawet odrobiny proszku Fiuu. Zupełnie zapomniała, że miała uzupełnić zapasy.
- Może to i lepiej. - zażartowała gorzko. - Są tak zajęci lizaniem arystokratycznych dup, że nie mają czasu przeszukać moich szkatułek. Nie żebym się chwaliła, ale pewnie sporo moich błyskotek posłałoby mnie pod Tower. - oparta o gzyms, obserwowała go teraz z niemożliwą do odczytania miną. Po plecach prześlizgnął jej się niemiły dreszcz, bo przecież gdyby kiedyś wszystkie jej występki wyszły na jaw skończyłaby w Azkabanie. Ale o tym nie musiała mu wspominać, bo i po co?
- Ani ty, ani ja nie zmienimy tego świata. Jak dobrzy handlowcy możemy się jedynie dostosować.- dodała tonem, który ewidentnie kończył temat. - Skończył mi się proszek Fiuu. Jak chcesz wracać do domu kominkiem, musisz zejść na dół, do Burka.
Wypraszała go, a jakże. Bez odrobiny skrępowania. Nie była to jednak żadna nowość - gdy traciła ochotę na towarzystwo, zawsze komunikowała to bardzo otwarcie. Damą wszak nie była nigdy, nie miała więc zamiaru troszczyć się o zasady dobrego wychowania. Jej wyczekujące spojrzenie, ponaglało do błyskawicznego opuszczenia lokum. Ponury nastrój Rity sprzyjał wszak jedynie truciznom.
Gwałtownym gestem wcisnęła tlącą się niemrawo końcówkę papierosa do popielniczki. Dopiła rum, wypuściła dym nosem, a szkło głośno odstawiła na odrapany stolik. W jej gestach widać było wyraźną irytację, jakby nagle cała ta rozmowa przestała jej się podobać. Nie sposób było odgadnąć co poruszyło jakąś czułą strunę, co ją tak wzburzyło. Z Ritą nigdy nic nie było proste czy oczywiste. Była jak ta książeczka, którą Colin skwapliwie owijał w papier - tajemnicza i niebezpieczna. Próby zgłębienia jej sekretów również mogły się skończyć klątwą. Można było albo zaakceptować jej humorki albo pójść do diabła i nigdy więcej nie pokazywać jej się na oczy.
- Popyt i podaż... Nikt chyba nie zna się na tym tak dobrze jak my, prawda? - zaśmiała się sucho, jednocześnie podnosząc się z krzesła. Czarna spódnica zawirowała jej wokół kostek, gdy obróciła się na pięcie i podeszła do kominka. Wygaszone palenisko było szare od popiołu, ewidentnie niesprzątane od tygodnia, chwilowo niezdatne do użytku. - Najsilniejsi, najbardziej bezwzględni albo Ci, którzy mają największe plecy. - dodała kwaśno, znów wyciągając różdżkę. Zaklęciem wyczyściła kominek, choć niezbyt dokładnie, bo jednak zaklęcia gospodarskie nigdy nie należały do tych, z których korzystała najczęściej. Efekt był jednak na tyle zadowalający, by mogła wrzucić do środka kilka kawałków drewna i rozpalić płomień. Zamarła na chwilę, cały czas odwrócona do niego plecami. Spojrzenie czarnych oczu utkwiła gdzieś w rosnących płomieniach. Z jakiegoś powodu do głowy przyszedł jej wuj Horacy, który w szkole zawsze tak wspaniale udawał, że jej nie zna. Choć był ojcem chrzestnym jej matki! Co przywołało wspomnienie starego Slughorna, nie wiedziała. Ale tylko pogorszyło jej nastrój. Westchnęła bezgłośnie i otwarła stojącą na gzymsie szkatułkę, w której nie było jednak nawet odrobiny proszku Fiuu. Zupełnie zapomniała, że miała uzupełnić zapasy.
- Może to i lepiej. - zażartowała gorzko. - Są tak zajęci lizaniem arystokratycznych dup, że nie mają czasu przeszukać moich szkatułek. Nie żebym się chwaliła, ale pewnie sporo moich błyskotek posłałoby mnie pod Tower. - oparta o gzyms, obserwowała go teraz z niemożliwą do odczytania miną. Po plecach prześlizgnął jej się niemiły dreszcz, bo przecież gdyby kiedyś wszystkie jej występki wyszły na jaw skończyłaby w Azkabanie. Ale o tym nie musiała mu wspominać, bo i po co?
- Ani ty, ani ja nie zmienimy tego świata. Jak dobrzy handlowcy możemy się jedynie dostosować.- dodała tonem, który ewidentnie kończył temat. - Skończył mi się proszek Fiuu. Jak chcesz wracać do domu kominkiem, musisz zejść na dół, do Burka.
Wypraszała go, a jakże. Bez odrobiny skrępowania. Nie była to jednak żadna nowość - gdy traciła ochotę na towarzystwo, zawsze komunikowała to bardzo otwarcie. Damą wszak nie była nigdy, nie miała więc zamiaru troszczyć się o zasady dobrego wychowania. Jej wyczekujące spojrzenie, ponaglało do błyskawicznego opuszczenia lokum. Ponury nastrój Rity sprzyjał wszak jedynie truciznom.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skończył zawijać książkę i wstał z krzesła, chowając tomik w przepastnej kieszeni, która kryła już nie takie rzeczy i nie takie skarby, bezpiecznie chroniąc je przed wzrokiem ciekawskich i przed ewentualną kontrolą, gdy wchodził do budynku ministerstwa. Magiczne kieszenie czasami jednak się przydają. Położył dłonie na oparciu krzesła i oparł się na nich swoim ciężarem, aż drewno jęknęło w geście protestu.
Och tak, kusiło go, żeby dopytać, żeby poznać jej małe sekrety, które mogłyby mu dać pewną przewagę w tej znajomości. Kusiło go, by uczynić ją jedną z tych wielu, którzy nieopacznie zdradzili się przed nim swoimi tajemnicami, świadomie lub nieświadomie związując swój los z jego zachcianką. Wiedzieć o kimś rzeczy, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego - cóż to była za władza i potęga! Uzależnić człowieka od siebie, sprawić, by każdy jego krok był kontrolowany i zależny od własnego kaprysu. To otwierało wiele furtek i dawało wiele możliwości, ale i przysparzało mnóstwa wrogów.
Spojrzał z zamyśleniem na Ritę stojącą przy kominku. Znał ludzi silniejszych od niej, z większą władzą, niebezpieczniejszych, z którymi zaczął tę grę; zaryzykował i ryzyko okazało się opłacalne. Ale ona nie była tylko kolejnym punktem na liście do odhaczenia. Bilans zysków i strat okazałby się w tym wypadku niekorzystny, gdyby Colin spróbował z niej takiej samej gry. Warto było mieć kogoś na Nokturnie. Zaufanego? Może nie do końca, ale na pewno chętnego robić dobre interesy. Westchnął i pokręcił głową. Nigdy nie należała do subtelnych i właściwie powinien jej być wdzięczny, że wyganiała go w tak porządny sposób, a nie w sposób jeszcze mniej subtelny. Był pewien, że niejedna osoba opuściła jej mieszkanie z przysłowiowym kopem w dupę. Albo i zaklęciem w plecy.
- Na pewno nie odnalazłabyś się na arystokratycznych salonach z takim eleganckim podejściem do swoich gości - mruknął złośliwie, poklepując materiał w miejscu, gdzie schowana była książeczka. - Odezwę się w jej sprawie w ciągu kolejnych dni. Nie daj się zabić do tego czasu. - Przewrócił oczami, doskonale wiedząc, że na Nokturnie z ich dwojga to on miał więcej powodów do zmartwień. I okazji do szybkiej śmierci. Skinął jej jeszcze głową, mimo wszystko lekko oburzony, że potraktowała go tak obcesowo, wykręcił się na pięcie i zniknął za drzwiami.
z/t x2 :3
Och tak, kusiło go, żeby dopytać, żeby poznać jej małe sekrety, które mogłyby mu dać pewną przewagę w tej znajomości. Kusiło go, by uczynić ją jedną z tych wielu, którzy nieopacznie zdradzili się przed nim swoimi tajemnicami, świadomie lub nieświadomie związując swój los z jego zachcianką. Wiedzieć o kimś rzeczy, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego - cóż to była za władza i potęga! Uzależnić człowieka od siebie, sprawić, by każdy jego krok był kontrolowany i zależny od własnego kaprysu. To otwierało wiele furtek i dawało wiele możliwości, ale i przysparzało mnóstwa wrogów.
Spojrzał z zamyśleniem na Ritę stojącą przy kominku. Znał ludzi silniejszych od niej, z większą władzą, niebezpieczniejszych, z którymi zaczął tę grę; zaryzykował i ryzyko okazało się opłacalne. Ale ona nie była tylko kolejnym punktem na liście do odhaczenia. Bilans zysków i strat okazałby się w tym wypadku niekorzystny, gdyby Colin spróbował z niej takiej samej gry. Warto było mieć kogoś na Nokturnie. Zaufanego? Może nie do końca, ale na pewno chętnego robić dobre interesy. Westchnął i pokręcił głową. Nigdy nie należała do subtelnych i właściwie powinien jej być wdzięczny, że wyganiała go w tak porządny sposób, a nie w sposób jeszcze mniej subtelny. Był pewien, że niejedna osoba opuściła jej mieszkanie z przysłowiowym kopem w dupę. Albo i zaklęciem w plecy.
- Na pewno nie odnalazłabyś się na arystokratycznych salonach z takim eleganckim podejściem do swoich gości - mruknął złośliwie, poklepując materiał w miejscu, gdzie schowana była książeczka. - Odezwę się w jej sprawie w ciągu kolejnych dni. Nie daj się zabić do tego czasu. - Przewrócił oczami, doskonale wiedząc, że na Nokturnie z ich dwojga to on miał więcej powodów do zmartwień. I okazji do szybkiej śmierci. Skinął jej jeszcze głową, mimo wszystko lekko oburzony, że potraktowała go tak obcesowo, wykręcił się na pięcie i zniknął za drzwiami.
z/t x2 :3
| Po spacerze po plaży, przed oficjalnymi zaręczynami - umówiony listownie czwartek.
Evandra nie miała większych problemów z wyrwaniem się spod czujnej opieki rodziny - ostatnio, odkąd Rosier złożył jej tę feralną wizytę, rzadko opuszczała swój pokój, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowy z tymi, którzy zdradzili jej zaufanie i postanowili wydać ją za znienawidzonego mężczyznę. Również i jej rodzice nie szukali z nią kontaktu, najprawdopodobniej obawiając się naprzemiennych napadów gniewu i rozpaczy. Domyślała się, że woleli poczekać do tego przeklętego obiadu, na którym Tristan oznakuje ją swym pierścieniem, poczekać, aż kornie ugnie się pod ciężarem arystokratycznego obowiązku, aż zrozumie, że to nieuniknione i bunt niczego nie zmieni. Chyba nikt nie obawiał się, że naprawdę mogłaby uciec, zniknąć, zawalczyć o swą godność w tak dramatyczny sposób. Czy umiałaby odejść, porzucić swe wygodne życie, pozbawić się tym samym nazwiska, rodziny, przyszłości...?
Nikogo nie było już w salonie, gdy po cichu przekroczyła jego próg, niosąc w dłoni niewielką sakiewkę z niezastąpionym proszkiem Fiuu. Była chorobliwie wprost blada, zaś podkrążone, zaczerwienione oczy zdradzały, że przepłakała większość mającego się ku końcowi dnia. Nie wiedziała, gdzie zniknął Caesar, czy przypadkiem nie zrozumiał czegoś na opak, nie wiedziała też, co myśleć na temat ich ostatniej rozmowy, co ze sobą zrobić, by przestało boleć - dlatego cieszyła się, że Rita odpisała i przystała na propozycję rychłego widzenia. Spotkanie z mieszkającymi na Nokturnie kobietami jawiło się młódce jako jedyna nadzieja, ratunek z tej sytuacji bez wyjścia; one przecież musiały rozumieć, jaką krzywdę robiła jej rodzina, musiały pomóc zadecydować, co czynić... A jeśli nie, to chociaż przynieść ukojenie rozmową. Zamykanie się w domu, z dala od świata, odbierało jej oddech, zaś dalsze uciekanie od Nokturnu mogło odciągnąć ją od niego na zawsze.
Wahała się chwilę, nim wypowiedziała adres Rity i wkroczyła w płomienie - lecz w końcu zdecydowała się na ten krok i przeniosła do jej mieszkania, zanosząc się cichym kaszlem. Cały świat zawirował, żołądek zaczął się buntować, zdecydowanie nie była w najlepszym stanie do takich podróży, jednak sieć Fiuu i tym razem jej nie zawiodła, naprawdę znalazła się w nieco upiornym mieszkaniu alchemiczki. Chwała Merlinowi.
Otrzepała materiał swej prostej, skromnej sukni i sięgnęła dłonią ku rozpuszczonym, pozostawionym w nieładzie włosom, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu niewidzianych dawno kobiet. Żeby tylko znowu nie zaczęła krwawić, żeby tutaj nie zemdlała...
| Wybacz, że trochę bez ładu i składu, ale pierwsze posty są złe :c
Evandra nie miała większych problemów z wyrwaniem się spod czujnej opieki rodziny - ostatnio, odkąd Rosier złożył jej tę feralną wizytę, rzadko opuszczała swój pokój, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowy z tymi, którzy zdradzili jej zaufanie i postanowili wydać ją za znienawidzonego mężczyznę. Również i jej rodzice nie szukali z nią kontaktu, najprawdopodobniej obawiając się naprzemiennych napadów gniewu i rozpaczy. Domyślała się, że woleli poczekać do tego przeklętego obiadu, na którym Tristan oznakuje ją swym pierścieniem, poczekać, aż kornie ugnie się pod ciężarem arystokratycznego obowiązku, aż zrozumie, że to nieuniknione i bunt niczego nie zmieni. Chyba nikt nie obawiał się, że naprawdę mogłaby uciec, zniknąć, zawalczyć o swą godność w tak dramatyczny sposób. Czy umiałaby odejść, porzucić swe wygodne życie, pozbawić się tym samym nazwiska, rodziny, przyszłości...?
Nikogo nie było już w salonie, gdy po cichu przekroczyła jego próg, niosąc w dłoni niewielką sakiewkę z niezastąpionym proszkiem Fiuu. Była chorobliwie wprost blada, zaś podkrążone, zaczerwienione oczy zdradzały, że przepłakała większość mającego się ku końcowi dnia. Nie wiedziała, gdzie zniknął Caesar, czy przypadkiem nie zrozumiał czegoś na opak, nie wiedziała też, co myśleć na temat ich ostatniej rozmowy, co ze sobą zrobić, by przestało boleć - dlatego cieszyła się, że Rita odpisała i przystała na propozycję rychłego widzenia. Spotkanie z mieszkającymi na Nokturnie kobietami jawiło się młódce jako jedyna nadzieja, ratunek z tej sytuacji bez wyjścia; one przecież musiały rozumieć, jaką krzywdę robiła jej rodzina, musiały pomóc zadecydować, co czynić... A jeśli nie, to chociaż przynieść ukojenie rozmową. Zamykanie się w domu, z dala od świata, odbierało jej oddech, zaś dalsze uciekanie od Nokturnu mogło odciągnąć ją od niego na zawsze.
Wahała się chwilę, nim wypowiedziała adres Rity i wkroczyła w płomienie - lecz w końcu zdecydowała się na ten krok i przeniosła do jej mieszkania, zanosząc się cichym kaszlem. Cały świat zawirował, żołądek zaczął się buntować, zdecydowanie nie była w najlepszym stanie do takich podróży, jednak sieć Fiuu i tym razem jej nie zawiodła, naprawdę znalazła się w nieco upiornym mieszkaniu alchemiczki. Chwała Merlinowi.
Otrzepała materiał swej prostej, skromnej sukni i sięgnęła dłonią ku rozpuszczonym, pozostawionym w nieładzie włosom, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu niewidzianych dawno kobiet. Żeby tylko znowu nie zaczęła krwawić, żeby tutaj nie zemdlała...
| Wybacz, że trochę bez ładu i składu, ale pierwsze posty są złe :c
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wiedząc, że w jej domu ma pojawić się Evandra, Rita podjęła niemały wysiłek nadania swojemu domostwu pozoru uporządkowania. Podłoga była czysta, kurze starte (przynajmniej te w widocznych miejscach), a żadne zbędne przedmioty nie poniewierały się po stole czy kuchennych blatach. Nie dość tego! Wnętrze zostało wywietrzone, a popielniczka - która zwykle niepodzielnie królowała na stole - teraz stała na przy uchylonym oknie. Tam też znajdowała się sama Rita. Przysiadła na szerokim parapecie, z nogą założoną na nogę i oczywiście paliła papierosa. Spowita w swoje czernie, z włosami opadającymi luźno wokół twarzy, wyglądała raczej niepokojąco. Zwłaszcza, że minę miała ponurą, a spojrzenie zaniepokojone. Zwykle wizyty panny Lestrange był ekscytujące. Młodziutka arystokratka była źródłem ciekawych obserwacji, rozrywką spoza jej świata. Była trochę jak egzotyczny ptak, który uciekł z ogrodu zoologicznego i teraz jednocześnie zachwycał i niepokoił w szarym krajobrazie codzienności. Zdawała się taka krucha i delikatna, że nawet Sheridan w którymś momencie nabawiła się odruchu martwienia się o nią. Było to dość niezwykłe, biorąc pod uwagę jak mało dbała o szczęście i bezpieczeństwo wszystkich z wyjątkiem Cassandry. Jednak ogień, który tlił się gdzieś w spojrzeniu młodszej alchemiczki musiał ją w jakiś sposób ująć. A może był to jej willi urok? Rita nie była tego świadoma, ale również w pewnym stopniu ulegała jego działaniu. Zawsze miała słabość do blondynek, cóż poradzić?
Przez ostatnie dwa dni nieustannie powracał do niej temat Evandry. Zastanawiała się co też mogło się nieszczęsnej dziewczynie przytrafić i niestety każdy kolejny scenariusz był bardziej ponury. Zapewne stąd brała się jej nietęga mina. Towarzyszką jej milczenia od dłuższej chwili była Cassandra. Rita mocno uścisnęła przyjaciółkę, gdy ta przyszła. Potem jak zwykle podpytała o Lisę i samopoczucie, kazała się rozgościć. Szybko jednak zamilkła i wróciła na swój parapet. Miała zbyt wiele myśli w głowie... Wiele spraw, które powinna poruszyć z Cassandrą. Chociażby to, że w jej pracowni leżał list od Grahama, który raczył się wreszcie odezwać i potwierdzić jej przypuszczenia. Vassily miał wyjść, miał pojawić się na Nokturnie lada dzień. Rita co wieczór spodziewała się ujrzeć go za swoimi drzwiami z rządzą mordu w oczach, bo on przecież dalej myślał, że go wsypała. To wypalało ją od środka, bolało jak cholera. Bardziej niż chciała się przyznać przed sobą samą. Bo przecież nigdy by tego nie zrobiła. Nie jemu, cholernej zakale. Cass powinna wiedzieć. Ze wszystkich ludzi na Nokturnie, ona powinna wiedzieć co się dzieje. Nie dziś. Nie teraz. - postanowiła Sheridan, zerkając na przyjaciółkę kątem oka. Dziś miały już dość dużo na głowie.
Wreszcie płomienie w kominku zmieniły kolor na szmaragdowy i pojawiła się w nich znajoma sylwetka, Evandry. Rita upuściła ledwie odpalonego papierosa do popielniczki, zeskoczyła z parapetu i dwóch krokach dopadła do kominka, by pomóc dziewczynie.
- Jesteś wreszcie. - na jej ustach pojawił się bardzo blady uśmiech, który jednak szybko zniknął, gdy dostrzegła stan w jakim znajdowała się Evandra. - Słodka Morgano, dziewczyno wyglądasz jak duch. - westchnęła. Obawiała się, że młódka upadnie, taka słaba się zdawała, więc objęła ją ramieniem i podprowadziła do jedynego fotela w mieszkaniu, na którym to stanowczo ją usadziła. Jej czujne spojrzenie prześlizgnęło się po bladej, wymizerniej twarzy. Nie umiała nic zrobić, nic poradzić - to nie leżało w jej kompetencjach. Spojrzała więc z nadzieją na Cassandrę, szczęśliwa, że ma ją u swojego boku. Jeśli ktoś mógł ją teraz uspokoić to właśnie Vablatsky.
|wszystko jest pięknie <3 Cass, przepraszam, że tak Cię rozstawiłam po temacie bez pytania|
Przez ostatnie dwa dni nieustannie powracał do niej temat Evandry. Zastanawiała się co też mogło się nieszczęsnej dziewczynie przytrafić i niestety każdy kolejny scenariusz był bardziej ponury. Zapewne stąd brała się jej nietęga mina. Towarzyszką jej milczenia od dłuższej chwili była Cassandra. Rita mocno uścisnęła przyjaciółkę, gdy ta przyszła. Potem jak zwykle podpytała o Lisę i samopoczucie, kazała się rozgościć. Szybko jednak zamilkła i wróciła na swój parapet. Miała zbyt wiele myśli w głowie... Wiele spraw, które powinna poruszyć z Cassandrą. Chociażby to, że w jej pracowni leżał list od Grahama, który raczył się wreszcie odezwać i potwierdzić jej przypuszczenia. Vassily miał wyjść, miał pojawić się na Nokturnie lada dzień. Rita co wieczór spodziewała się ujrzeć go za swoimi drzwiami z rządzą mordu w oczach, bo on przecież dalej myślał, że go wsypała. To wypalało ją od środka, bolało jak cholera. Bardziej niż chciała się przyznać przed sobą samą. Bo przecież nigdy by tego nie zrobiła. Nie jemu, cholernej zakale. Cass powinna wiedzieć. Ze wszystkich ludzi na Nokturnie, ona powinna wiedzieć co się dzieje. Nie dziś. Nie teraz. - postanowiła Sheridan, zerkając na przyjaciółkę kątem oka. Dziś miały już dość dużo na głowie.
Wreszcie płomienie w kominku zmieniły kolor na szmaragdowy i pojawiła się w nich znajoma sylwetka, Evandry. Rita upuściła ledwie odpalonego papierosa do popielniczki, zeskoczyła z parapetu i dwóch krokach dopadła do kominka, by pomóc dziewczynie.
- Jesteś wreszcie. - na jej ustach pojawił się bardzo blady uśmiech, który jednak szybko zniknął, gdy dostrzegła stan w jakim znajdowała się Evandra. - Słodka Morgano, dziewczyno wyglądasz jak duch. - westchnęła. Obawiała się, że młódka upadnie, taka słaba się zdawała, więc objęła ją ramieniem i podprowadziła do jedynego fotela w mieszkaniu, na którym to stanowczo ją usadziła. Jej czujne spojrzenie prześlizgnęło się po bladej, wymizerniej twarzy. Nie umiała nic zrobić, nic poradzić - to nie leżało w jej kompetencjach. Spojrzała więc z nadzieją na Cassandrę, szczęśliwa, że ma ją u swojego boku. Jeśli ktoś mógł ją teraz uspokoić to właśnie Vablatsky.
|wszystko jest pięknie <3 Cass, przepraszam, że tak Cię rozstawiłam po temacie bez pytania|
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak tu świeżo, zdumiała się tuż przy wejściu, ściskając na powitanie Ritę; świeże powietrze we wnętrzach pokojów alchemiczek był trochę jak biały świąteczny obrus – niecodzienny zwiastun nadchodzącej uroczystości. Obie wyczekiwały wizyty Evandry równie niecierpliwie, przeciągające się milczenie oraz mglista wizja Lisy nie napawały optymizmem, jednakowo list od panny Lestrange niósł powiew nadziei, odezwała się i miała przybyć na umówione spotkanie. Wszystko musiało być więc w porządku, uspokajała się całą drogę pokonaną pieszo od swojej kliniki do mieszkania przyjaciółki, z Lysandrą kurczowo trzymaną za drobną rączkę i odstawioną po drodze do Deirdre. Mała zauważyła, że coś było nie tak, ale Cassandra nie chciała jej tego wyjaśniać. Nie wiedziała, jak ponurą historią uraczy ich Evandrą, łabędzica w potrzasku, wolała więc nie brać na tę okazję dziewczynki, nie mniej stęsknionej za arystokratką. Ta rozmowa prawdopodobnie nie będzie się nadawała na dziecięce uszy.
Rozsiadła się na jednym z krzeseł, nawiązując krótką rozmowę z Ritą; jej parszywy nastrój nie dziwił Cassandry – była wszak całkowicie pewna, że wynika on wyłącznie z troski o zniknięcie półwili. Nie męczyła jej rozmową, upewniła się, czy i u niej wszystko w porządku, podziękowała również za opiekę nad małą Lisą przedwczoraj i westchnęła nad ciastkiem, przez które nie mogła zasnąć, ale przecież nic się nie stało, a małej wystarczyło trochę ciepłego wywaru z rumianku, żeby ból przeszedł. W zasępieniu wzięła od Rity papierosa, na powrót zasmradzając przewietrzone pomieszczenie i wraz z nią pogrązyła się w milczeniu. Bywały takie dni, wieczory i noce, podczas których wspólne milczenie było najwłaściwsze. I mówcie co chcecie, właśnie po tym dało się poznać przyjaciela. W końcu, z kominka buchnęły szmaragdowe języki ognia.
- Evandra – odezwała się półszeptem i natychmiast wstała, lecz Rita ją ubiegła i pomogła półwili wydostać się z kominka. Cassandra, nie zwlekając nadto, zbliżyła się do obu przyjaciółek, uważnie przyglądając się zaczerwienionym oczom łabędzicy. Jej twarz pozostawała niewzruszona, usta, nieco blade, zastygły w wąskiej kresie, lecz przyjaciółki doskonale wiedziały, że tak właśnie wyrażała troskę. Ruszyła za nimi niepewnie, ostrożnie i dopiero gdy gospodyni usadziła Evandrę na fotelu, czarownica objęła ją na powitanie z czułością.
- Już duchy są żywotniejsze. – Przeniosła zaniepokojony wzrok na Ritę, po chwili uścisnęła dłoń Evandry, wsłuchując się w puls; czy to był tylko atak serpentyny, spiętrzony przez ostatnie zmartwienia? - I o wiele mniej tajemnicze - dodała, wypuszczając smukłą dłoń półwili.
Rozsiadła się na jednym z krzeseł, nawiązując krótką rozmowę z Ritą; jej parszywy nastrój nie dziwił Cassandry – była wszak całkowicie pewna, że wynika on wyłącznie z troski o zniknięcie półwili. Nie męczyła jej rozmową, upewniła się, czy i u niej wszystko w porządku, podziękowała również za opiekę nad małą Lisą przedwczoraj i westchnęła nad ciastkiem, przez które nie mogła zasnąć, ale przecież nic się nie stało, a małej wystarczyło trochę ciepłego wywaru z rumianku, żeby ból przeszedł. W zasępieniu wzięła od Rity papierosa, na powrót zasmradzając przewietrzone pomieszczenie i wraz z nią pogrązyła się w milczeniu. Bywały takie dni, wieczory i noce, podczas których wspólne milczenie było najwłaściwsze. I mówcie co chcecie, właśnie po tym dało się poznać przyjaciela. W końcu, z kominka buchnęły szmaragdowe języki ognia.
- Evandra – odezwała się półszeptem i natychmiast wstała, lecz Rita ją ubiegła i pomogła półwili wydostać się z kominka. Cassandra, nie zwlekając nadto, zbliżyła się do obu przyjaciółek, uważnie przyglądając się zaczerwienionym oczom łabędzicy. Jej twarz pozostawała niewzruszona, usta, nieco blade, zastygły w wąskiej kresie, lecz przyjaciółki doskonale wiedziały, że tak właśnie wyrażała troskę. Ruszyła za nimi niepewnie, ostrożnie i dopiero gdy gospodyni usadziła Evandrę na fotelu, czarownica objęła ją na powitanie z czułością.
- Już duchy są żywotniejsze. – Przeniosła zaniepokojony wzrok na Ritę, po chwili uścisnęła dłoń Evandry, wsłuchując się w puls; czy to był tylko atak serpentyny, spiętrzony przez ostatnie zmartwienia? - I o wiele mniej tajemnicze - dodała, wypuszczając smukłą dłoń półwili.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Nim się obejrzała, już stała przy niej Rita, w chwilę później dołączyła do niej Cassandra. Młódka czuła się w ich towarzystwie lepiej, lecz jednocześnie podskórnie znów zaczęła odczuwać niepokój, który nawiedził ją po raz pierwszy na myśl, że wróci na Nokturn, do tego gniazda żmij. Była tu, tym razem bezpieczna, w mieszkaniu przyjaciółki, lecz kto wie, co działo się w tej chwili na ulicy? Kogo porywano tym razem? Kogo krzywdzono...?
Wzniosła na alchemiczkę spojrzenie zapuchniętych, zaczerwienionych od płaczu oczu i spróbowała odpowiedzieć podobnym - mizernym, bladym - uśmiechem, choć efekt pozostawiał wiele do życzenia; jej usta wygięły się krzywo, kiedy kobiety odprowadzały ją w stronę fotela. Lestrange nie miała nawet siły, by odezwać się słowem, tym bardziej, by stawiać opór czy udawać, że jest silniejsza niż wygląda - mdłości nadal nie minęły, świat nie powrócił do normalnego stanu. Dopiero gdy usiadła, była w stanie powitać się z gospodynią i towarzyszącą jej Cassandrą; przytuliła je czule, pewnie dłużej, niż się spodziewały, lecz przecież były jej jedynym ratunkiem, jedynym wsparciem w tych trudnych chwilach - nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedziały. Serce zabiło jej mocniej, pierś zafalowała widoczniej, zaś oczy znów zaszły jej łzami; nie, nie, dziecino, nie płacz, nie marnuj waszego wspólnego czasu.
- Tak dawno was nie widziałam - mruknęła cicho, słabo, nie do końca ufając swemu głosowi; przecież to była jej wina, jej porwania i izolowania się na wyspie. - Przepraszam za tę ciszę - dodała. Choć zdarzało im się nie widywać tydzień, dwa, to dopiero teraz miała wyrzuty sumienia; co innego w normalnych okolicznościach, co innego teraz, kiedy ta zwłoka była dlań jak długie miesiące, w trakcie których zmieniło się tak wiele, w trakcie których mogła po prostu zginąć. Już nie była tą samą Evandrą, choć nie wiedziała jeszcze, co to oznacza.
Próbowała zdobyć się na kolejny uśmiech, gdy Vablatsky podjęła próbę wybadania jej pulsu; musiała je nastraszyć, niepotrzebnie, choć czuła się jak sama śmierć.
- Nic mi nie jest, Cassandro. - Przeniosła wzrok na nokturnową medyczkę, w ciszy doceniając jej troskę. Złością reagowała na kolejne kontrole uzdrowicieli z Munga, lecz to było coś innego, zgoła innego. - Wzięłam leki, zaraz zrobi mi się lepiej. Podróż siecią Fiuu nigdy mi nie służy. - Próbowała je uspokoić, odegnać niespokojne myśli, lecz trudno byłoby jej tego dokonać, biorąc pod uwagę fakt widoczne oznaki zmęczenia, które szpeciły jej lico. I tak cieszyła się, że krwawy kaszel ustąpił; Rita i Cassandra nie musiały oglądać jej w takim stanie, jeszcze bardziej bezbronnej, bezsilnej, chorej. Wszak one takie nie były; radziły sobie tutaj, na Nokturnie, mimo wszelkich przeciwności losu, mimo kolejnych kłód rzucanych pod nogi. Dlaczego ona nie mogła być taką?
- Mam wam tyle do powiedzenia - dodała po chwili, wodząc wzrokiem to od jednej, to do drugiej, zastanawiając się nad tym, jak ugryźć ten temat, ten problem. Może jednak odwlec trudne zwierzenia? Może pozwolić im mówić pierwszym? Wszak nie widziała ich tyle czasu, co z małą Lisą, co z interesem Rity... - Usiądźcie, proszę. - Nagle poczuła się nieswojo, przytłoczona myślą, że zaraz powróci do tych niewesołych wspomnień, że znów znajdzie się w zamknięciu, w niewoli. Czy na pewno da radę? Czy nie stchórzy w ostatniej chwili?
| Przepraszam :c
Wzniosła na alchemiczkę spojrzenie zapuchniętych, zaczerwienionych od płaczu oczu i spróbowała odpowiedzieć podobnym - mizernym, bladym - uśmiechem, choć efekt pozostawiał wiele do życzenia; jej usta wygięły się krzywo, kiedy kobiety odprowadzały ją w stronę fotela. Lestrange nie miała nawet siły, by odezwać się słowem, tym bardziej, by stawiać opór czy udawać, że jest silniejsza niż wygląda - mdłości nadal nie minęły, świat nie powrócił do normalnego stanu. Dopiero gdy usiadła, była w stanie powitać się z gospodynią i towarzyszącą jej Cassandrą; przytuliła je czule, pewnie dłużej, niż się spodziewały, lecz przecież były jej jedynym ratunkiem, jedynym wsparciem w tych trudnych chwilach - nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedziały. Serce zabiło jej mocniej, pierś zafalowała widoczniej, zaś oczy znów zaszły jej łzami; nie, nie, dziecino, nie płacz, nie marnuj waszego wspólnego czasu.
- Tak dawno was nie widziałam - mruknęła cicho, słabo, nie do końca ufając swemu głosowi; przecież to była jej wina, jej porwania i izolowania się na wyspie. - Przepraszam za tę ciszę - dodała. Choć zdarzało im się nie widywać tydzień, dwa, to dopiero teraz miała wyrzuty sumienia; co innego w normalnych okolicznościach, co innego teraz, kiedy ta zwłoka była dlań jak długie miesiące, w trakcie których zmieniło się tak wiele, w trakcie których mogła po prostu zginąć. Już nie była tą samą Evandrą, choć nie wiedziała jeszcze, co to oznacza.
Próbowała zdobyć się na kolejny uśmiech, gdy Vablatsky podjęła próbę wybadania jej pulsu; musiała je nastraszyć, niepotrzebnie, choć czuła się jak sama śmierć.
- Nic mi nie jest, Cassandro. - Przeniosła wzrok na nokturnową medyczkę, w ciszy doceniając jej troskę. Złością reagowała na kolejne kontrole uzdrowicieli z Munga, lecz to było coś innego, zgoła innego. - Wzięłam leki, zaraz zrobi mi się lepiej. Podróż siecią Fiuu nigdy mi nie służy. - Próbowała je uspokoić, odegnać niespokojne myśli, lecz trudno byłoby jej tego dokonać, biorąc pod uwagę fakt widoczne oznaki zmęczenia, które szpeciły jej lico. I tak cieszyła się, że krwawy kaszel ustąpił; Rita i Cassandra nie musiały oglądać jej w takim stanie, jeszcze bardziej bezbronnej, bezsilnej, chorej. Wszak one takie nie były; radziły sobie tutaj, na Nokturnie, mimo wszelkich przeciwności losu, mimo kolejnych kłód rzucanych pod nogi. Dlaczego ona nie mogła być taką?
- Mam wam tyle do powiedzenia - dodała po chwili, wodząc wzrokiem to od jednej, to do drugiej, zastanawiając się nad tym, jak ugryźć ten temat, ten problem. Może jednak odwlec trudne zwierzenia? Może pozwolić im mówić pierwszym? Wszak nie widziała ich tyle czasu, co z małą Lisą, co z interesem Rity... - Usiądźcie, proszę. - Nagle poczuła się nieswojo, przytłoczona myślą, że zaraz powróci do tych niewesołych wspomnień, że znów znajdzie się w zamknięciu, w niewoli. Czy na pewno da radę? Czy nie stchórzy w ostatniej chwili?
| Przepraszam :c
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ciemne oczy Rity niespokojnie krążyły między dwiema kobietami. Ręce skrzyżowała na piersi, a w jej barkach wyraźne widoczne było napięcie. Szukała na twarzy Cassandry jakiegoś zapewnienia, że jest w porządku, że biedna Evandra nie zejdzie im tu zaraz z wyczerpania (Cholernie trudno byłoby się wytłumaczyć z tego przed Caezarem - zakpił jakiś głosik z tyłu jej głowy). Jasnowłosa zdawała jej się teraz jeszcze bardziej delikatna i krucha, niż przed miesiącem. A przecież zawsze nazywała ją w myślach porcelanową laleczką! W tej chwili, rzeczywiście bliżej jej było do ducha. Wymizerniała, blada i zapłakana. Rita nieświadomie skopiowała minę Cassandry, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie spodziewała się, że pojawienie się młodej arystokratki obudzi w niej aż takie pokłady niepokoju... i jednocześnie poruszy głęboko ukrytą opiekuńczość. Z trudem powstrzymywała się przed sięgnięciem w kierunku jej jasnych włosów. Miała ochotę pogładzić uspokajająco tę srebrzystą czuprynę albo zrobić cokolwiek innego, co doda Evandrze otuchy. Stała jednak grzecznie z boku, póki nie uznała, że Cass zakończyła swoje uzdrowicielskie oględziny. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na powitalny uścisk, z przerażeniem odkrywając, że z łatwością może wyczuć pod materiałem szaty drobne kości swojej małej alchemiczki.
- Nie przepraszaj za nic. - mruknęła do niej, nim wypuściła ją ze swoich objęć. Obdarzyła dziewczynę kolejnym bladym uśmiechem, a potem wyprostowała się i pomaszerowała w kierunku kuchennej części pomieszczenia. Miała na wyposażeniu całe dwa krzesła, które to zabrała teraz od stołu i postawiła obok fotela, szykując miejsce dla siebie i Cassandry. Nie spoczęła jednak obok towarzyszek, znów zawracając do kuchennych szafek. Ktoś kto znał ją dłużej z łatwością mógł dostrzec, że w jej zwykle pełnych gracji i spokoju ruchach, teraz wyraźnie widać zdenerwowanie. Postukała trochę szkłem, wyciągając trzy szklanki (każdą inną, a jakże!) i obiecaną Evandrze w liście butelkę Ognistej. Nim jednak do nich wróciła, nalała sobie szczodrą kolejkę i wypiła ją jednym haustem. Otarła usta wierzchem dłoni i westchnęła ciężko.
- Intuicja mi podpowiada, że na trzeźwo to ja tego nie zdzierżę. - wytłumaczyła się, wracając do nich. Butelkę postawiła na podłodze, a im wręczyła po czystej szklance. Nim podała szkło Evandrze, jej wzrok na sekundę uciekł w kierunku Cassandry, jakby pytała ją o zdanie w tej sprawie. Czy alkohol nie zaszkodzi łabędzicy? Ricie zawsze pomagał, ale co ona - upadła kobieta z Nokturnu - miała wspólnego z takimi pięknymi i niezwykłymi stworzeniami jak panienka Lestrange? Sekunda minęła, a Sheridan uznała, że w razie potrzeby uzdrowicielka będzie reagować.
Kiedy już usadowiła się wygodnie i napełniła im szklanki; utkwiła spojrzenie czarnych oczu w arystokratce. Kiwnęła lekko głową i uśmiechnęła się tak typowym dla siebie drapieżnym półuśmiechem, którym z takim umiłowaniem maskowała zawsze wszystkie niechciane emocje.
- Mów, maleńka. - zachęciła, salutując jej szklanką.
Powiedz kto Ci to zrobił, bym mogła mu odpowiednio odpłacić.
- Nie przepraszaj za nic. - mruknęła do niej, nim wypuściła ją ze swoich objęć. Obdarzyła dziewczynę kolejnym bladym uśmiechem, a potem wyprostowała się i pomaszerowała w kierunku kuchennej części pomieszczenia. Miała na wyposażeniu całe dwa krzesła, które to zabrała teraz od stołu i postawiła obok fotela, szykując miejsce dla siebie i Cassandry. Nie spoczęła jednak obok towarzyszek, znów zawracając do kuchennych szafek. Ktoś kto znał ją dłużej z łatwością mógł dostrzec, że w jej zwykle pełnych gracji i spokoju ruchach, teraz wyraźnie widać zdenerwowanie. Postukała trochę szkłem, wyciągając trzy szklanki (każdą inną, a jakże!) i obiecaną Evandrze w liście butelkę Ognistej. Nim jednak do nich wróciła, nalała sobie szczodrą kolejkę i wypiła ją jednym haustem. Otarła usta wierzchem dłoni i westchnęła ciężko.
- Intuicja mi podpowiada, że na trzeźwo to ja tego nie zdzierżę. - wytłumaczyła się, wracając do nich. Butelkę postawiła na podłodze, a im wręczyła po czystej szklance. Nim podała szkło Evandrze, jej wzrok na sekundę uciekł w kierunku Cassandry, jakby pytała ją o zdanie w tej sprawie. Czy alkohol nie zaszkodzi łabędzicy? Ricie zawsze pomagał, ale co ona - upadła kobieta z Nokturnu - miała wspólnego z takimi pięknymi i niezwykłymi stworzeniami jak panienka Lestrange? Sekunda minęła, a Sheridan uznała, że w razie potrzeby uzdrowicielka będzie reagować.
Kiedy już usadowiła się wygodnie i napełniła im szklanki; utkwiła spojrzenie czarnych oczu w arystokratce. Kiwnęła lekko głową i uśmiechnęła się tak typowym dla siebie drapieżnym półuśmiechem, którym z takim umiłowaniem maskowała zawsze wszystkie niechciane emocje.
- Mów, maleńka. - zachęciła, salutując jej szklanką.
Powiedz kto Ci to zrobił, bym mogła mu odpowiednio odpłacić.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła głową na słowa Rity, przytakująco, Evandra nie miała za co przepraszać - przerzucie podpowiadało, że miała naprawdę poważny powód, aby milczeć tyle czasu. Wyglądała jak duch, cień dawnej siebie, ponure widmo zwykle uderzającej majestatem półwili, zaczerwienione oczy, sińce pod nimi, blada cera - oby naprawdę pamiętała o lekach, Serpentyna tylko potęgowała zmartwienia. A wizja Lisy przedstawiająca łabędzice w potrzasku jedynie dodawały jej zmartwień; niby mała była tylko dzieckiem, jeszcze nie do końca potrafiła rozpoznać sen od wizji... ale miała talent, przecież już dawno to zauważyła. Miała talent i myliła się coraz rzadziej. Cassandra w milczeniu przejęła od Rity podane jej krzesło i przysiadła przy fotelu, noga na nogę, kładąc smukłą dłoń na oparciu fotela; jakby chcąc w ten sposób okazać Evandrze wsparcie. Podkreślone węglem oczy uciekały jednak od jej twarzy, właściwie uzdrowicielka nie była przekonana, czy chciała słyszeć tę opowieść.
Uniosła zaniepokojony spojrzenie znów ku Ricie, rozumiejąc jej porozumiewawcze spojrzenie - i subtelnie, oszczędnie skinęła głową, nie otwierając ust. Evandra wyglądała na słabą, ale alkohol nie powinien jej dziś zaszkodzić; być może poprawi krążenie... i odpręży, wyglądała dziś na pełną zmartwień. W jej oczach tlił się niepokój, zagubienie, tlił się również smutek, którego Cassandra nie potrafiła dziś, jak nigdy, rozczytać. Nie była pewna, czego spodziewała się po tej historii - ale w powietrzu wyraźnie wyczuwała grozę przepowiedzianą przez jej córkę.
W wolną dłoń uchwyciła szklankę, po chwili zawahania - drugą, złożoną na oparciu fotela, uchwyciła również szklankę półwili; jej ręce mogły zadrżeć, a chciała ułatwić gospodyni napełnienie naczyń. Dopiero później oddała pełną już szklaneczkę Evandrze, samej, bez uśmiechu, unosząc własną w niemym toaście; przechyliła, upijając z niej nieduży łyk.
Mów, kochana, powtórzyła w myślach za Ritą, przenosząc ku arystokratce świdrujące, wyczekujące spojrzenie.
Uniosła zaniepokojony spojrzenie znów ku Ricie, rozumiejąc jej porozumiewawcze spojrzenie - i subtelnie, oszczędnie skinęła głową, nie otwierając ust. Evandra wyglądała na słabą, ale alkohol nie powinien jej dziś zaszkodzić; być może poprawi krążenie... i odpręży, wyglądała dziś na pełną zmartwień. W jej oczach tlił się niepokój, zagubienie, tlił się również smutek, którego Cassandra nie potrafiła dziś, jak nigdy, rozczytać. Nie była pewna, czego spodziewała się po tej historii - ale w powietrzu wyraźnie wyczuwała grozę przepowiedzianą przez jej córkę.
W wolną dłoń uchwyciła szklankę, po chwili zawahania - drugą, złożoną na oparciu fotela, uchwyciła również szklankę półwili; jej ręce mogły zadrżeć, a chciała ułatwić gospodyni napełnienie naczyń. Dopiero później oddała pełną już szklaneczkę Evandrze, samej, bez uśmiechu, unosząc własną w niemym toaście; przechyliła, upijając z niej nieduży łyk.
Mów, kochana, powtórzyła w myślach za Ritą, przenosząc ku arystokratce świdrujące, wyczekujące spojrzenie.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Z wdzięcznością przyjęła trzymaną przez Cassandrę szklaneczkę wypełnioną bursztynowym płynem, wpatrując się w alkohol w zamyśleniu, w widocznym napięciu. W końcu czuła, że jest ktoś, kto chce - i ma ku temu predyspozycje - porozmawiać z nią o tym nieszczęsnym porwaniu. Rita i Cassandra znały Nokturn na wylot i wiedziały, jak często zdarzają się wśród jego budynków podobne wypadki, również tylko one miały świadomość tego, że bywała na nim zdecydowanie zbyt często, zbyt często kusiła los, wystawiając swe wile geny na pokaz...
Ręka zadrżała jej lekko, gdy unosiła naczynie do ust, by szybko - nie mogła się przecież rozmyślić, nie teraz! - upić spory łyk jego zawartości. Nie nawykła do cierpkiego, gorzkiego i palącego w przełyku smaku whisky, dlatego jej delikatne, dziewczęce lico wykrzywiło się szpetnie, gdy po raz pierwszy w życiu kosztowała tego uwielbianego przez wielu trunku. Zakaszlała krótko, zdając sobie sprawę, że podeszła do tego zbyt łapczywie, zbyt nierozważnie, lecz przecież nie chodziło jej o delektowanie się, a o efekt, który alkohol miał jej przynieść - rozwiązać język, nakłonić do szczerych wyznań.
Powiodła wzrokiem wzdłuż siedzących tuż obok niej przyjaciółek, próbując usadowić się lepiej w zaoferowanym jej fotelu, próbując zatopić się w jego siedzisku i znaleźć słowa do opowiedzenia swej historii.
- Pamiętasz, Cassandro, jak wyszłam od ciebie ostatnim razem...? - zaczęła cicho, słabym głosem, lecz nadal nad nim panowała, toteż poczytywała to sobie za niemały sukces. - Nie wróciłam wtedy do domu. Nie zdołałam.
Bała się na nie spojrzeć, bała się, że może dostrzec na ich twarzach coś, co powstrzyma ją przed kontynuowaniem. A jeśli uznają, że to jej wina? Że była zbyt nierozważna, że sama prosiła się o takie traktowanie...?
- Napadli mnie - podjęła po chwili, z wyczuwalnym rozgoryczeniem i złością; gdyby mogła, rozszarpałaby ich na strzępy, za to wszystko, co jej zrobili, za to, że już nigdy nie miała być sobą. Zagubiona, zlękniona, schorowana, z przyszłością postawioną pod znakiem zapytania. I dlaczego? Bo chcieli na niej zarobić? Chcieli ją zniszczyć...? - Nie wiem, gdzie byłam później. Gdzieś tutaj. Niedaleko. Jako atrakcja jednego z lokali...
Jak całkiem trafnie przewidywała, nie potrafiła znieść tego na trzeźwo. Głos grzązł jej w gardle, zaś ciałem wstrząsały kolejne fale obrzydzenia; pyski swych oprawców będzie chyba pamiętać do końca życia i o jeden dzień dłużej, tych zwierząt, tych bydlaków... Drżącą dłonią znów uniosła do ust ofiarowaną przez gospodynię szklankę, na kolejny łyk Ognistej reagując już nieco mniej widowiskowo - choć alkohol nadal nieprzyjemnie drapał w gardło.
Ręka zadrżała jej lekko, gdy unosiła naczynie do ust, by szybko - nie mogła się przecież rozmyślić, nie teraz! - upić spory łyk jego zawartości. Nie nawykła do cierpkiego, gorzkiego i palącego w przełyku smaku whisky, dlatego jej delikatne, dziewczęce lico wykrzywiło się szpetnie, gdy po raz pierwszy w życiu kosztowała tego uwielbianego przez wielu trunku. Zakaszlała krótko, zdając sobie sprawę, że podeszła do tego zbyt łapczywie, zbyt nierozważnie, lecz przecież nie chodziło jej o delektowanie się, a o efekt, który alkohol miał jej przynieść - rozwiązać język, nakłonić do szczerych wyznań.
Powiodła wzrokiem wzdłuż siedzących tuż obok niej przyjaciółek, próbując usadowić się lepiej w zaoferowanym jej fotelu, próbując zatopić się w jego siedzisku i znaleźć słowa do opowiedzenia swej historii.
- Pamiętasz, Cassandro, jak wyszłam od ciebie ostatnim razem...? - zaczęła cicho, słabym głosem, lecz nadal nad nim panowała, toteż poczytywała to sobie za niemały sukces. - Nie wróciłam wtedy do domu. Nie zdołałam.
Bała się na nie spojrzeć, bała się, że może dostrzec na ich twarzach coś, co powstrzyma ją przed kontynuowaniem. A jeśli uznają, że to jej wina? Że była zbyt nierozważna, że sama prosiła się o takie traktowanie...?
- Napadli mnie - podjęła po chwili, z wyczuwalnym rozgoryczeniem i złością; gdyby mogła, rozszarpałaby ich na strzępy, za to wszystko, co jej zrobili, za to, że już nigdy nie miała być sobą. Zagubiona, zlękniona, schorowana, z przyszłością postawioną pod znakiem zapytania. I dlaczego? Bo chcieli na niej zarobić? Chcieli ją zniszczyć...? - Nie wiem, gdzie byłam później. Gdzieś tutaj. Niedaleko. Jako atrakcja jednego z lokali...
Jak całkiem trafnie przewidywała, nie potrafiła znieść tego na trzeźwo. Głos grzązł jej w gardle, zaś ciałem wstrząsały kolejne fale obrzydzenia; pyski swych oprawców będzie chyba pamiętać do końca życia i o jeden dzień dłużej, tych zwierząt, tych bydlaków... Drżącą dłonią znów uniosła do ust ofiarowaną przez gospodynię szklankę, na kolejny łyk Ognistej reagując już nieco mniej widowiskowo - choć alkohol nadal nieprzyjemnie drapał w gardło.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Twarz Rity pozostawała nieodgadniona. Beznamiętna, skupiona, nie zdradzająca targających nią emocji. Słuchała w milczeniu, nieomal spijając słowa z pełnych warg swego jasnowłosego gościa. Jednak z każdym kolejnym zdaniem jej oczy lśniły coraz intensywniej. Furia. Wściekłość rozlewała się po jej ciele gorącą falą, wprawiając dłonie w lekkie drżenie. Coraz mocniej zaciskała palce na szklance. Wiedziała, że powinna unieść ją do góry, by spłukać z ust gorzki posmak obrzydzenia, ale nie mogła się ruszyć. Zamarła w bezruchu, porażona tym jak trafne były jej najczarniejsze przewidywania. Evandra nie musiała nawet kończyć swojej opowieści, Rita doskonale wiedziała już co ją spotkało.
Nokturn był śmiertelnie niebezpieczny, o czym sama Sheridan czasem zapominała. Zapewne dlatego, że to ona stanowiła tutaj pewne zagrożenie. W półświatku była kimś z kim należało się liczyć. Miała szerokie kontakty, dziesiątki nieodebranych długów i przysług. Jej wrogowie konali w męczarniach, więc na ulicy niewielu miało odwagę ją zaczepić. Broniła się wszak w jedyny słuszny sposób - atakując, raniąc do krwi, pozbawiając życia. Zanim jednak dotarła do tego momentu w swoim życiu niejednokrotnie pluła krwią, obita jak pies w mroku pustego zaułka. Wciąż była podatna na zranienia, wciąż czyhano na jej życie. Pół roku temu dopełzła przecież do lecznicy z głęboką raną kłutą, którą zarobiła zbierając długi.
Brała jednak ludzi pod swoje skrzydła! Jak przed wielu laty Cassandrę, gdy przygnał ją tu jej ponury los. Teraz jej przyjaciółka z powodzeniem radziła sobie sama, ale Rita wciąż zerkała groźnie na każdego kto się do niej zbliżał. Broniła swoich bliskich zaciekle jak kotka chroniąca młode. Czy gdyby ludzie wiedzieli o tym, że Evandra jest jej droga, uniknęłaby tego losu? Pewnie kiedyś Sheridan zada sobie to pytanie i przeklnie pod nosem, że nie dopilnowała tej sprawy. Teraz jednak jedyne o czym mogła myśleć to wściekłość. I strach. Paraliżujące przerażenie, bo choć wiele razy ją skrzywdzono, nigdy nie uczyniono tego w ten sposób. Nie odebrano jej godności, nie czyhano na jej ciało, by zbezcześcić je w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Nieprzyjemny dreszcz prześlizgnął się po jej ciele, uwalniając ją z bezruchu. Uniosła szklankę i znów wypiła całość jednym haustem. To wciąż była zbyt mała ilość alkoholu, by ją uspokoić. Choć z drugiej strony zaczynała wątpić, by taka ilość faktycznie istniała.
- Gnidy. - syknęła pod nosem. Wściekłość wypełniała każdą sylabę, każdą nutę w jej głosie. Potrząsnęła głową, a jej bladą twarz wykrzywił grymas rozżalenia. Dlaczego kobiety musiały cierpieć w ten sposób? Nie była w stanie wykrztusić z siebie nic więcej.
Nokturn był śmiertelnie niebezpieczny, o czym sama Sheridan czasem zapominała. Zapewne dlatego, że to ona stanowiła tutaj pewne zagrożenie. W półświatku była kimś z kim należało się liczyć. Miała szerokie kontakty, dziesiątki nieodebranych długów i przysług. Jej wrogowie konali w męczarniach, więc na ulicy niewielu miało odwagę ją zaczepić. Broniła się wszak w jedyny słuszny sposób - atakując, raniąc do krwi, pozbawiając życia. Zanim jednak dotarła do tego momentu w swoim życiu niejednokrotnie pluła krwią, obita jak pies w mroku pustego zaułka. Wciąż była podatna na zranienia, wciąż czyhano na jej życie. Pół roku temu dopełzła przecież do lecznicy z głęboką raną kłutą, którą zarobiła zbierając długi.
Brała jednak ludzi pod swoje skrzydła! Jak przed wielu laty Cassandrę, gdy przygnał ją tu jej ponury los. Teraz jej przyjaciółka z powodzeniem radziła sobie sama, ale Rita wciąż zerkała groźnie na każdego kto się do niej zbliżał. Broniła swoich bliskich zaciekle jak kotka chroniąca młode. Czy gdyby ludzie wiedzieli o tym, że Evandra jest jej droga, uniknęłaby tego losu? Pewnie kiedyś Sheridan zada sobie to pytanie i przeklnie pod nosem, że nie dopilnowała tej sprawy. Teraz jednak jedyne o czym mogła myśleć to wściekłość. I strach. Paraliżujące przerażenie, bo choć wiele razy ją skrzywdzono, nigdy nie uczyniono tego w ten sposób. Nie odebrano jej godności, nie czyhano na jej ciało, by zbezcześcić je w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Nieprzyjemny dreszcz prześlizgnął się po jej ciele, uwalniając ją z bezruchu. Uniosła szklankę i znów wypiła całość jednym haustem. To wciąż była zbyt mała ilość alkoholu, by ją uspokoić. Choć z drugiej strony zaczynała wątpić, by taka ilość faktycznie istniała.
- Gnidy. - syknęła pod nosem. Wściekłość wypełniała każdą sylabę, każdą nutę w jej głosie. Potrząsnęła głową, a jej bladą twarz wykrzywił grymas rozżalenia. Dlaczego kobiety musiały cierpieć w ten sposób? Nie była w stanie wykrztusić z siebie nic więcej.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamaskowała uśmiech, kiedy Evandra, zapewne po raz pierwszy w życiu, skosztowała tak mocnego alkoholu, uśmiech ten jednak zszedł z jej twarzy niezwykle szybko. Kiedy wyszłam od ciebie ostatnim razem... o czym myślała, wypuszczając tę kruchą i jakże kuszącą półwilę samą na świat, który nie był jej światem? Cassandra wiedziała, że Evandra potrafiła wtopić się w tłum i nie zwracać na siebie uwagi, robiła to już przecież niejeden raz; nic się nie stanie, sądziła, trafi do domu jak zawsze, powtarzała sobie wtedy w myślach... i gdzie miała rozum? Cassandro, gdzie twoje czujne trzecie oko? Zamarła, jak sparaliżowana, boleśnie pochylając się nad własną szklaneczką whisky, w zażenowaniu unikając kontaktu wzrokowego zarówno z Evandrą, jak i z Ritą. Wtem przytłoczył ją wyrzut sumienia, ciężki jak bezskrzydły rogogon. Przeczuwała tragedię, ba, mogła być jej pewna po przepowiedni małej Lisy... ale w najokrutniejszych snach nie mogła przeczuć, że miała w tej tragedii swój własny udział.
Atrakcja jednego z lokali, jakie to obrzydliwe; powracały wspomnienia, upokorzenia, wstręt, pogarda ukształtowane w majak dawno niewidzianej twarzy Vasylego, twarzy, której, była pewna, długo jeszcze nie zobaczy. Ile lat musi jeszcze minąć, by mężczyźni zrozumieli, że kobiety nie chodzą po tym świecie tylko po to, aby ich zadowalać? Czy dało się bardziej upokorzyć tę słodką kruszynę, niż... na Merlina, to dziewczę było zbyt niewinne, by potraktować je w taki sposób! Wstała z krzesła, wolnym krokiem przemieszczając za plecy Rity, podłoga zdawała się jej skrzypieć nieznośnie głośno, nie chciała zwracać na siebie uwagi. Jęła wpatrywać się w jedną ze ścian jej mieszkania - nieświadomie pragnąc skryć się przed towarzyszkami, lękając się osądu w ich oczach, choćby i ten lęk był całkowicie irracjonalny - ani Rita, ani Evandra, zapewne nie miały do niej pretensji.
Gnidy, odbiło jej się w głowie głuchym echem. Tak, gnidy. Okrutne, bestialskie gnidy, które zasługiwały wyłącznie na śmierć. Borgin, Burke, ona, Rita, ile dźwigni mogły poruszyć? Konszachty Cassandry nie były dziś skromniejsze; żyła na mrocznym Nokturnie już kilka długich lat, dość długich, by się wygodnie rozgościć, a jej umiejętności dość prędko wyniosły ją do rangi jednego z silniejszych graczy. Co drugi zbój na tej ulicy miał wobec niej niemały dług wdzięczności, niejeden zawdzięczał jej życie, a i większość wiedziała, że w razie czego to Cassandra będzie im jedynym ratunkiem. Zadzieranie z nią było wątpliwie rozsądnym pomysłem, jednak - jak pokazuje ta historia - nawet one musiały liczyć się z porażką... lub zdradą, odrzuceniem niepisanych zasad tego niebezpiecznego miejsca. Cassandra nie wierzyła, że oprawcy Evandry nie widzieli, skąd dziewczę wychodzi. Musieli przecież widzieć ją bez kaptura, być może nawet u niej w lecznicy... wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
- Być może powinnam cię obejrzeć - odezwała się w końcu cicho, miało być obojętnie, lecz głos jej zadrżał - trudno było jej przyznać się do błędu. Evandra zapewne miała najlepszą opiekę zapewnioną jej przez niewyobrażalnie bogatą familię, ale Cassandra nikomu nie ufała równie mocno, co sobie samej. Być może raczej powinna przeprosić, zadbać o jej samopoczucie, ale w tym momencie nie potrafiła. Nie wysłała jej nawet sowy, czekała na jakikolwiek znak od niej biernie, jak na boskie objawienie, przekonana, że wszystko jest w porządku, że w końcu się odezwie... a gdyby nie Rita - kto wie, czy w ogóle by się dowiedziała? gdyby nie Lisa... Uzdrowicielka płonęła wstydem zmieszanym ze złością.
- Uciekłaś? - Dopiero teraz na nią spojrzała, przerażona finałem tej opowieści. Skrzywdzili ją? Z pewnością, nie oszczędziliby tak młodego i tak pięknego ciała. Szczury, nie ludzie. Psy. Okrutne myśli uderzały do jej głowy jedna po drugiej, przelotnie spojrzała na Ritę; oby żaden eliksir poronny nie był tutaj potrzebny...
Atrakcja jednego z lokali, jakie to obrzydliwe; powracały wspomnienia, upokorzenia, wstręt, pogarda ukształtowane w majak dawno niewidzianej twarzy Vasylego, twarzy, której, była pewna, długo jeszcze nie zobaczy. Ile lat musi jeszcze minąć, by mężczyźni zrozumieli, że kobiety nie chodzą po tym świecie tylko po to, aby ich zadowalać? Czy dało się bardziej upokorzyć tę słodką kruszynę, niż... na Merlina, to dziewczę było zbyt niewinne, by potraktować je w taki sposób! Wstała z krzesła, wolnym krokiem przemieszczając za plecy Rity, podłoga zdawała się jej skrzypieć nieznośnie głośno, nie chciała zwracać na siebie uwagi. Jęła wpatrywać się w jedną ze ścian jej mieszkania - nieświadomie pragnąc skryć się przed towarzyszkami, lękając się osądu w ich oczach, choćby i ten lęk był całkowicie irracjonalny - ani Rita, ani Evandra, zapewne nie miały do niej pretensji.
Gnidy, odbiło jej się w głowie głuchym echem. Tak, gnidy. Okrutne, bestialskie gnidy, które zasługiwały wyłącznie na śmierć. Borgin, Burke, ona, Rita, ile dźwigni mogły poruszyć? Konszachty Cassandry nie były dziś skromniejsze; żyła na mrocznym Nokturnie już kilka długich lat, dość długich, by się wygodnie rozgościć, a jej umiejętności dość prędko wyniosły ją do rangi jednego z silniejszych graczy. Co drugi zbój na tej ulicy miał wobec niej niemały dług wdzięczności, niejeden zawdzięczał jej życie, a i większość wiedziała, że w razie czego to Cassandra będzie im jedynym ratunkiem. Zadzieranie z nią było wątpliwie rozsądnym pomysłem, jednak - jak pokazuje ta historia - nawet one musiały liczyć się z porażką... lub zdradą, odrzuceniem niepisanych zasad tego niebezpiecznego miejsca. Cassandra nie wierzyła, że oprawcy Evandry nie widzieli, skąd dziewczę wychodzi. Musieli przecież widzieć ją bez kaptura, być może nawet u niej w lecznicy... wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
- Być może powinnam cię obejrzeć - odezwała się w końcu cicho, miało być obojętnie, lecz głos jej zadrżał - trudno było jej przyznać się do błędu. Evandra zapewne miała najlepszą opiekę zapewnioną jej przez niewyobrażalnie bogatą familię, ale Cassandra nikomu nie ufała równie mocno, co sobie samej. Być może raczej powinna przeprosić, zadbać o jej samopoczucie, ale w tym momencie nie potrafiła. Nie wysłała jej nawet sowy, czekała na jakikolwiek znak od niej biernie, jak na boskie objawienie, przekonana, że wszystko jest w porządku, że w końcu się odezwie... a gdyby nie Rita - kto wie, czy w ogóle by się dowiedziała? gdyby nie Lisa... Uzdrowicielka płonęła wstydem zmieszanym ze złością.
- Uciekłaś? - Dopiero teraz na nią spojrzała, przerażona finałem tej opowieści. Skrzywdzili ją? Z pewnością, nie oszczędziliby tak młodego i tak pięknego ciała. Szczury, nie ludzie. Psy. Okrutne myśli uderzały do jej głowy jedna po drugiej, przelotnie spojrzała na Ritę; oby żaden eliksir poronny nie był tutaj potrzebny...
bo ty jesteś
prządką
prządką
Emocje dźwięczące w głosach przyjaciółek wzruszyły pannę Lestrange, dodając jej odrobinę otuchy - nie była z tym sama, już nie. Caesar był dlań niemałym wsparciem, lecz czy mogła być z nim całkowicie szczera? Czy mogła otwarcie mówić mu o Nokturnie, czy chciała zdradzać się z lękiem o naruszenie swej czystości...? Pewnie i tak wiedział, pewnie i tak się domyślał.
Wlepiała wzrok w trzymaną przez siebie szklaneczkę, gdy Cassandra powstała z miejsca i powolnym krokiem przeszła za plecy Rity; czuła się dziwnie, kiedy musiała o tym mówić, i dziwnie było tu najdelikatniejszym z możliwych określeń. Skrępowanie, wstyd, złość, ba, bezsilna wściekłość... Czy czegoś brakowało? Chciała zwinąć się w kłębek, chciała też mordować gołymi rękoma, za każdą sekundę, w której musiała się bać, za każdą sekundę, w której była wystawiona na pokaz.
W oczach Evandry znajomość z Cassandrą i Ritą była dlań swego rodzaju tarczą, gwarantem zwiększonego bezpieczeństwa - jednak nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni doświadczyła na swej skórze, jak bardzo potrafiła być nadal naiwna. Bezpieczeństwo, tutaj, na Nokturnie? Czy ktokolwiek mógł czuć się na nim bezpieczny? Nawet one, żyjące tu od wielu długich lat, znające wielu wpływowych, pozornie ustawionych czarnoksiężników, nawet one nie powinny pozwalać sobie na choćby chwilę nieuwagi. Młódka miała tylko nadzieję, że pamiętają o tym dniem i nocą, a samą naukę wyciągnęły z mniej dramatycznych wydarzeń.
- Nic mi nie jest, Cassandro. - Próbowała brzmieć pewnie, przemówić doń uspokajającym tonem głosu, ba, nawet złożyć usta w niewielkim, bladym uśmiechu, lecz czy potrafiła kogokolwiek oszukać? Czuła się fatalnie, lecz nie zmieniało to faktu, że w przeciągu ostatniego tygodnia obejrzało ją co najmniej dziesięciu różnych uzdrowicieli, zaś jasnowidzka nie powinna obwiniać się za porwanie i jego następstwa choćby w najmniejszym stopniu, nie musiała jej również badać, obawiać się ataku Serpentyny...
- Lecz jeśli tylko chcesz mnie przebadać, nie będę stawiać oporu - dodała cicho, z rezygnacją, biorąc, jak gdyby na odwagę, kolejny łyk alkoholu; nadal jej nie smakował, ba, palił gardło jak diablo, lecz przecież nie o to chodziło, a o ciepło rozpływające się po całym ciele, o przyjemne otępienie, o powoli rozplątujący się język. Gdy dosłyszała jej pytanie, poruszyła niemo ustami, by nie przerywać ciszy jeszcze przez chwilę, dwie. Zwróciła wzrok na siedzącą obok Ritę, tak emanującą wściekłością, palącą chęcią zemsty; co myślałaby panna Sheridan, gdyby Fortinbras nie zwrócił jej na łono rodziny? Co myślałyby obie, gdyby po prostu, z dnia na dzień, zerwała z nimi kontakt i zniknęła? Czy kiedykolwiek dowiedziałyby się, jak wyglądała prawda...?
A czy ona sama wiedziała, jak wygląda prawda?
Nadal nie rozumiała, dlaczego pan Yaxley nie odwiózł jej na wyspę wcześniej, dlaczego nie odpowiadał na jej rozpaczliwe pytania, dlaczego kazał temu przerażającemu stworzeniu jej pilnować... Lecz czy nie zawdzięczała mu ratunku? Czy nie powinna być po prostu, bezwarunkowo wdzięczna?
- Nie, nie uciekłam. - Ton jej głosu był pusty, głuchy; co by się z nią stało, gdyby nie to zrządzenie losu? - Kupił mnie pewien arystokrata... Tak sądzę. Ocknęłam się dopiero w jego domu, musiałam zemdleć w trakcie... ubijania targu. Kilka dni później zwrócił mnie rodzinie. - Tłumiła, czy raczej próbowała tłumić, wszelkie towarzyszące tym wspomnieniom emocje, lecz im bardziej beznamiętna i otępiała się robiła, tym tragiczniejsze sprawiała wrażenie. Spojrzała na swą szklaneczkę po raz kolejny i, najwidoczniej szybko coś sobie przekalkulowując, wypiła resztę znajdującego się w niej alkoholu. Czy naprawdę pomoże jej odpłynąć, zapomnieć? Czy mówili prawdę...?
Wlepiała wzrok w trzymaną przez siebie szklaneczkę, gdy Cassandra powstała z miejsca i powolnym krokiem przeszła za plecy Rity; czuła się dziwnie, kiedy musiała o tym mówić, i dziwnie było tu najdelikatniejszym z możliwych określeń. Skrępowanie, wstyd, złość, ba, bezsilna wściekłość... Czy czegoś brakowało? Chciała zwinąć się w kłębek, chciała też mordować gołymi rękoma, za każdą sekundę, w której musiała się bać, za każdą sekundę, w której była wystawiona na pokaz.
W oczach Evandry znajomość z Cassandrą i Ritą była dlań swego rodzaju tarczą, gwarantem zwiększonego bezpieczeństwa - jednak nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni doświadczyła na swej skórze, jak bardzo potrafiła być nadal naiwna. Bezpieczeństwo, tutaj, na Nokturnie? Czy ktokolwiek mógł czuć się na nim bezpieczny? Nawet one, żyjące tu od wielu długich lat, znające wielu wpływowych, pozornie ustawionych czarnoksiężników, nawet one nie powinny pozwalać sobie na choćby chwilę nieuwagi. Młódka miała tylko nadzieję, że pamiętają o tym dniem i nocą, a samą naukę wyciągnęły z mniej dramatycznych wydarzeń.
- Nic mi nie jest, Cassandro. - Próbowała brzmieć pewnie, przemówić doń uspokajającym tonem głosu, ba, nawet złożyć usta w niewielkim, bladym uśmiechu, lecz czy potrafiła kogokolwiek oszukać? Czuła się fatalnie, lecz nie zmieniało to faktu, że w przeciągu ostatniego tygodnia obejrzało ją co najmniej dziesięciu różnych uzdrowicieli, zaś jasnowidzka nie powinna obwiniać się za porwanie i jego następstwa choćby w najmniejszym stopniu, nie musiała jej również badać, obawiać się ataku Serpentyny...
- Lecz jeśli tylko chcesz mnie przebadać, nie będę stawiać oporu - dodała cicho, z rezygnacją, biorąc, jak gdyby na odwagę, kolejny łyk alkoholu; nadal jej nie smakował, ba, palił gardło jak diablo, lecz przecież nie o to chodziło, a o ciepło rozpływające się po całym ciele, o przyjemne otępienie, o powoli rozplątujący się język. Gdy dosłyszała jej pytanie, poruszyła niemo ustami, by nie przerywać ciszy jeszcze przez chwilę, dwie. Zwróciła wzrok na siedzącą obok Ritę, tak emanującą wściekłością, palącą chęcią zemsty; co myślałaby panna Sheridan, gdyby Fortinbras nie zwrócił jej na łono rodziny? Co myślałyby obie, gdyby po prostu, z dnia na dzień, zerwała z nimi kontakt i zniknęła? Czy kiedykolwiek dowiedziałyby się, jak wyglądała prawda...?
A czy ona sama wiedziała, jak wygląda prawda?
Nadal nie rozumiała, dlaczego pan Yaxley nie odwiózł jej na wyspę wcześniej, dlaczego nie odpowiadał na jej rozpaczliwe pytania, dlaczego kazał temu przerażającemu stworzeniu jej pilnować... Lecz czy nie zawdzięczała mu ratunku? Czy nie powinna być po prostu, bezwarunkowo wdzięczna?
- Nie, nie uciekłam. - Ton jej głosu był pusty, głuchy; co by się z nią stało, gdyby nie to zrządzenie losu? - Kupił mnie pewien arystokrata... Tak sądzę. Ocknęłam się dopiero w jego domu, musiałam zemdleć w trakcie... ubijania targu. Kilka dni później zwrócił mnie rodzinie. - Tłumiła, czy raczej próbowała tłumić, wszelkie towarzyszące tym wspomnieniom emocje, lecz im bardziej beznamiętna i otępiała się robiła, tym tragiczniejsze sprawiała wrażenie. Spojrzała na swą szklaneczkę po raz kolejny i, najwidoczniej szybko coś sobie przekalkulowując, wypiła resztę znajdującego się w niej alkoholu. Czy naprawdę pomoże jej odpłynąć, zapomnieć? Czy mówili prawdę...?
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Oderwała wzrok od Evandry tylko na moment, by niespokojnym spojrzeniem podążyć za wstającą z krzesła Cassandrą. Rita nie posiadała wprawdzie daru jasnowidzenia, ale była kobietą sprytną i obdarzoną silną intuicją. Umiała odgadywać ludzkie nastroje i teraz bez trudu rozszyfrowała myśli przyjaciółki. Znała przecież znaczenie każdego jej gestu i skrzywienia ust, przez kilka ostatnich lat miała dość czasu, by dokładnie je poznać. Stłumiła w sobie odruch podążenia za uzdrowicielką, nie chcąc opuszczać boku tak kruchej w jej oczach Evandry, nawet na krótki moment. Jej wściekłość przygasła, przytłumiona niepokojem. O każdą z nich z osobna i o wszystkie razem wzięte. Chciała ułożyć dłoń na szczupłym ramieniu towarzyszki swojej Nokturnowej niedoli, by okazać jej tym swoje wsparcie. Sama doskonale wiedziała jak gorzki smak ma wstyd i nikomu go nie życzyła. Oczywiście nawet przez myśl nie przeszło jej by o cokolwiek obwiniać Cassandrę! Wątpiła też, by coś takiego mogło przemknąć przez głowę ich małej arystokratki. Winić można było tylko sprawców tego podłego czynu i - bogowie jej świadkiem! - miała zamiar jakoś do nich dotrzeć. Poczęstować najsłodszą ze swoich trucizn i znaleźć ukojenie dla swojej bezsilnej wściekłości w ich cierpieniu. Ale to jeszcze nie teraz. Teraz liczyły się tylko one.
- Cass... - nie powiedziała nic więcej, nie wiedząc jak dokładnie ubrać swoje uczucia w słowa. Spojrzała jednak wymownie, bezgłośnie obiecując, że wróci jeszcze do tego tematu i wybije jej takie niemądre myśli z głowy. Westchnęła cicho i odwróciła głowę do panny Lestrange, która znów brała nieśmiały łyk Ognistej. Tak często Rita namawiała ją do spróbowania tego trunku, że stało się to niemal ich prywatnym żartem. Teraz patrząc na blade usteczka przytknięte do kryształowej szklaneczki pomyślała, że wolałaby nigdy nie musieć tego oglądać. W milczeniu słuchała ich wymiany zdań o badaniach i w to akurat nie miała zamiaru się wtrącać, bo przecież nie znała się na tym ani trochę. Jeśli zechcą, udzieli im przestrzeni, ale nie miała zamiaru uczestniczyć. Wolała nie wiedzieć.
Dolała alkoholu do swojej szklanki i znów wypiła ją jednym łykiem. Zastanawiała się intensywnie na tym u kogo zacząć szukać poszlak i pomocy, by dotrzeć do porywaczy Evandry. Nie miała zamiaru zostawić tego bez odzewu, nie było nawet takiej opcji. Nie jeśli gdzieś na Nokturnie kręciła się banda porywczy, którzy krzywdzili kobiety. Przecież to mogło zdarzyć się znowu, a wtedy nie mogłaby sobie wybaczyć braku reakcji.
Prychnęła cicho pod nosem, jak rozjuszona kocica słysząc o tym, że Evandrę ktoś kupił. Obrzydzenie znów wykrzywiło jej wargi w grymasie pełnym złości.
- Mężczyźni, zakała gatunku. - wymruczała w szklankę, nie mogąc się powstrzymać. Sączyła kolejną kolejkę, znacznie je już wyprzedzając i dopiero teraz pomyślała, że może wypadałoby dolać alkoholu również im.
- Kto to był? - zapytała cicho, dolewając odrobinę złocistego trunku do jej szklanki. Miała nadzieję, że nazwisko coś jej powie i okaże się pierwszym tropem. Może to ktoś kogo będzie dało się pociągnąć za język?
- Cass... - nie powiedziała nic więcej, nie wiedząc jak dokładnie ubrać swoje uczucia w słowa. Spojrzała jednak wymownie, bezgłośnie obiecując, że wróci jeszcze do tego tematu i wybije jej takie niemądre myśli z głowy. Westchnęła cicho i odwróciła głowę do panny Lestrange, która znów brała nieśmiały łyk Ognistej. Tak często Rita namawiała ją do spróbowania tego trunku, że stało się to niemal ich prywatnym żartem. Teraz patrząc na blade usteczka przytknięte do kryształowej szklaneczki pomyślała, że wolałaby nigdy nie musieć tego oglądać. W milczeniu słuchała ich wymiany zdań o badaniach i w to akurat nie miała zamiaru się wtrącać, bo przecież nie znała się na tym ani trochę. Jeśli zechcą, udzieli im przestrzeni, ale nie miała zamiaru uczestniczyć. Wolała nie wiedzieć.
Dolała alkoholu do swojej szklanki i znów wypiła ją jednym łykiem. Zastanawiała się intensywnie na tym u kogo zacząć szukać poszlak i pomocy, by dotrzeć do porywaczy Evandry. Nie miała zamiaru zostawić tego bez odzewu, nie było nawet takiej opcji. Nie jeśli gdzieś na Nokturnie kręciła się banda porywczy, którzy krzywdzili kobiety. Przecież to mogło zdarzyć się znowu, a wtedy nie mogłaby sobie wybaczyć braku reakcji.
Prychnęła cicho pod nosem, jak rozjuszona kocica słysząc o tym, że Evandrę ktoś kupił. Obrzydzenie znów wykrzywiło jej wargi w grymasie pełnym złości.
- Mężczyźni, zakała gatunku. - wymruczała w szklankę, nie mogąc się powstrzymać. Sączyła kolejną kolejkę, znacznie je już wyprzedzając i dopiero teraz pomyślała, że może wypadałoby dolać alkoholu również im.
- Kto to był? - zapytała cicho, dolewając odrobinę złocistego trunku do jej szklanki. Miała nadzieję, że nazwisko coś jej powie i okaże się pierwszym tropem. Może to ktoś kogo będzie dało się pociągnąć za język?
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie patrzyła na Evandrę, toteż nie dostrzegła jej nieszczerze kojącego uśmiechu, nic mi nie jest? Dobre sobie, spójrz na siebie, dziewczyno. Jeszcze przed momentem martwiły się, czy Evandra w ogóle dojdzie do fotela - i nic jej nie jest? Łabędzica została mocno zraniona. I była w tym wina Cassandry. Była, wiedziała o tym, nawet mimo Rity szepczącej cicho jej imię, uzdrowicielka wiedziała, co towarzyszki chciały jej przekazać. Wiedziała, że żadna z nich nie oskarżyłaby jej o niefrasobliwość lub - co gorsza! - celowe wystawienie Evandry na niebezpieczeństwo... ale jednocześnie wiedziała, wiedziała do diabła aż za dobrze, że była winna. Sama wydała na siebie wyrok.
Powoli skinęła głową, kiedy Evandra zgodziła się na badanie, zrobi to, ale niekoniecznie tu i teraz - potrzebowała kilku przedmiotów, które zostawiła w swojej lecznicy - następnym razem. Będzie musiała sprawdzić zasinienia, a gdy więcej wypije - może również podpytać o cześć, która dla arystokratki częstokroć znaczyła więcej niż życie. Wpatrywała się w Ognistą marszczącą się w trzymanej przez czarownicę szklaneczce pod wpływem delikatnego ruchu, wyrzucając sobie w głowie wyrzut za wyrzutem. Tyle lat. Tyle cholernie długich lat na parszywych ulicach śmiertelnego nokturnu - i wciąż się nie nauczyła, że tutaj zawsze należy pozostawać ostrożnym. Tyle cholernie długich lat... i póki nie nadszedł sen Lisy, Cassandrze przez myśl nie przeszło, by odezwać się do Evandry. Jak mogła być tak głupia?
Nachyliła się nad alkoholem, w milczeniu wysłuchując dalszej części ponurej opowieści półwili. Targ. Targowisko żywych ciał, targowisko kobiecych ciał; czasem była wdzięczna w duchu Morganie za to, że nie urodziła się tak piękną, jak Evandra - czy roztaczając w okół siebie tak doskonały urok przetrwałaby w tej dzielnicy dłużej niż miesiąc? Świat był tak okrutnie niesprawiedliwy. Po ulicach nietknięte chodziły gnoje, szubrawcy i bandyci, tymczasem los wolał pokarać tak niewinną i czystą istotkę jak ich szlachecka przyjaciółka. Cassandra pokręciła głową, przenosząc spojrzenie na Ritę, kiedy alchemiczka zabrała głos, dopiero teraz upijając kolejny łyk Ognistej. Trzymana przez uzdrowicielkę szklaneczka była prawie pełna.
Cassandra czuła się jak potrącona przez pędzący pociąg, nie potrafiła zebrać myśli i skupić się na teraźniejszości, zbyt mocno odpływając wyrzutami w przeszłość. Nie potrafiła uwolnić się od tej potwornej, ciężkiej jak stary smk mary. Na szczęście, Rita pozostawała dużo przytomniejsza od Cassandry - i miała rację. Zamiast się nad sobą użalać, trzeba było zacząć działać. Szlacheckie nazwisko może im coś powie - a może nie - ale przynajmniej będą wiedziały, na czym stoją. Od czegoś trzeba było przecież zacząć... i upewnić się, że ci ludzie otrzymają odpowiednią nauczkę.
- I dlaczego zwrócił cię dopiero po kilku dniach? - zapytała, ledwie ucichł głos Rity, uważnie przyglądając się twarzy Evandry. Skrzywdził ją?
Powoli skinęła głową, kiedy Evandra zgodziła się na badanie, zrobi to, ale niekoniecznie tu i teraz - potrzebowała kilku przedmiotów, które zostawiła w swojej lecznicy - następnym razem. Będzie musiała sprawdzić zasinienia, a gdy więcej wypije - może również podpytać o cześć, która dla arystokratki częstokroć znaczyła więcej niż życie. Wpatrywała się w Ognistą marszczącą się w trzymanej przez czarownicę szklaneczce pod wpływem delikatnego ruchu, wyrzucając sobie w głowie wyrzut za wyrzutem. Tyle lat. Tyle cholernie długich lat na parszywych ulicach śmiertelnego nokturnu - i wciąż się nie nauczyła, że tutaj zawsze należy pozostawać ostrożnym. Tyle cholernie długich lat... i póki nie nadszedł sen Lisy, Cassandrze przez myśl nie przeszło, by odezwać się do Evandry. Jak mogła być tak głupia?
Nachyliła się nad alkoholem, w milczeniu wysłuchując dalszej części ponurej opowieści półwili. Targ. Targowisko żywych ciał, targowisko kobiecych ciał; czasem była wdzięczna w duchu Morganie za to, że nie urodziła się tak piękną, jak Evandra - czy roztaczając w okół siebie tak doskonały urok przetrwałaby w tej dzielnicy dłużej niż miesiąc? Świat był tak okrutnie niesprawiedliwy. Po ulicach nietknięte chodziły gnoje, szubrawcy i bandyci, tymczasem los wolał pokarać tak niewinną i czystą istotkę jak ich szlachecka przyjaciółka. Cassandra pokręciła głową, przenosząc spojrzenie na Ritę, kiedy alchemiczka zabrała głos, dopiero teraz upijając kolejny łyk Ognistej. Trzymana przez uzdrowicielkę szklaneczka była prawie pełna.
Cassandra czuła się jak potrącona przez pędzący pociąg, nie potrafiła zebrać myśli i skupić się na teraźniejszości, zbyt mocno odpływając wyrzutami w przeszłość. Nie potrafiła uwolnić się od tej potwornej, ciężkiej jak stary smk mary. Na szczęście, Rita pozostawała dużo przytomniejsza od Cassandry - i miała rację. Zamiast się nad sobą użalać, trzeba było zacząć działać. Szlacheckie nazwisko może im coś powie - a może nie - ale przynajmniej będą wiedziały, na czym stoją. Od czegoś trzeba było przecież zacząć... i upewnić się, że ci ludzie otrzymają odpowiednią nauczkę.
- I dlaczego zwrócił cię dopiero po kilku dniach? - zapytała, ledwie ucichł głos Rity, uważnie przyglądając się twarzy Evandry. Skrzywdził ją?
bo ty jesteś
prządką
prządką
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Wnętrze mieszkania
Szybka odpowiedź