Callidora Longbottom (Black)
Nazwisko matki: Yaxley
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Zawód: Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych na pół etatu, matka i żona na pełen etat
Wzrost: 175
Waga: 61
Kolor włosów: Truskawkowy blond
Kolor oczu: Piwne
Znaki szczególne: Styl i klasa, poza tym znamię na prawej łopatce
Drewno różane, włos z grzywy jednorożca, 12,5 cala, dość sztywna
Slytherin
Modraszka zwyczajna
Martwe ciało męża i dzieci
Eliksir pieprzowy, zapach deszczu i powietrza po burzy, gorąca gorzka czekolada, goździki, mydło
Ona sama na szczycie kariery, otoczona szczęśliwą rodziną
Bycie perfekcyjną panią domu, eliksiry, sztuka wszelaka, malarstwo, opera i literatura
Ta drużyna, której kibicuje Harfie, nigdy nie potrafi zapamiętać jej nazwy
Balet i jazda konna
Jazz
Hilary Burton
Powiedziałeś mi kiedyś, najdroższy, że każdy winien znać swe miejsce w życiu. Że krew wrze Ci się w żyłach gdy widzisz tych młodych i butnych, którzy sądzą, że należy im się wszystko, choć nie zapracowali jeszcze na nic. Spokojnie, mój drogi, szkoda na nich twoich nerwów. Spójrz na mnie i uspokój się. Ja wiem, gdzie jest moje miejsce. Przy Tobie. Żoną i matką, tym właśnie jestem. Stanę za tobą murem. Gdy powiesz skacz - skoczę, nie zapytam nawet dlaczego, ufam Ci przecież bezgranicznie. I kocham. Równie mocno jak wtedy gdy poznałam Cię przed dwudziestoma laty, choć już inaczej. Musiałam się tego nauczyć, jak kochać cię właściwie. Wiesz co mówią? Że za każdym wielkim mężczyzną, stoi kobieta. To moja rola. Wiedzieć, kiedy przynieść ci herbatę, kiedy dumnym milczeniem skomentować Twoje wybryki, kiedy po prostu zamknąć Cię w swoich ramionach i pozwolić, by twa strapiona głowa choć na chwilę znalazła ukojenie, wspierając się na moim obojczyku. Harfie, najdroższy, połóż się spać. Widzę przecież, że oczy zamykają ci się same, nie bądź uparty jak nasze dzieci. Harfie, wiesz przecież, że mnie się nie odmawia. Mogłabym być doskonałym politykiem gdybym tylko chciała, wystarczyłoby jedno karcące spojrzenie, a wszyscy mi przeciwni z pokorą stanęliby w kącie. Wybacz, uśmiecham się, ale to takie niedorzeczne. Nie myśl sobie, że mi tego brakuje, że w tej epoce, kiedy kobiety ubierają spodnie i uważają się za równe mężczyznom, żałuję tego, że jak tysiące tych zbyt ambitnych nie zaczęłam piąć się po drabinie kariery. Zawsze wiedziałam, czego pragnę. Kiedy byłam małą dziewczynką, zamykałam oczy i znajdowałam się w pięknym domu. Czułam zapach świeżo ściętych kwiatów w kryształowych wazonach i ten słodki aromat powolnie piekącego się ciasta. Potem podbiegały do mnie dzieci, moje dzieci, ufnie wtulały się w moje ramiona, a ja gładziłam je po miękkich włosach. Mąż całował w policzek. Aż wreszcie bańka pryskała, drzwi trzaskały, zamykając się za matką, ojciec stał przed nimi i krzyczał nadal. On nauczył mnie pokory, jego dłoń zbyt często zostawiała fioletowe ślady na mojej twarzy. Matula pokazała, jak znosić to wszystko z godnością. Jak być damą, nawet wtedy, kiedy ciężko jest zachować kamienną twarz. Duma jest moim asem w rękawie, wyniośle brnę przez życie. Nie pozwolę, by ktoś zobaczył mnie w chwili słabości.
Dziś nie muszę już zamykać oczu.
Jestem panią domu, złotym sercem rodziny. Możesz kierować całym sztabem, ludźmi bawić się jak marionetkami i rozkładać wszystkie karty, ale nie waż się nawet przestawić wazonu z kwiatami. Nasz dom to moje królestwo, nie ma w nim przypadku. Jestem żoną i matką. Nawet dla innych. Najdroższy, wiem przecież, jak prezentować się u Twojego boku. Jak być Twoją najcenniejszą ozdobą. Uważam się za damę, wyrafinowaną elegancję. Uśmiechnę się tam, gdzie powinnam, uścisnę dłoń temu, komu trzeba. Wtrącę celną uwagę, do ucha wyszepczę najlepsze rozwiązanie problemu. Zachowam dystans, zawsze. Jestem szarą eminencją. Nie rzucam się w oczy, choć błyszczę w towarzystwie. Nie powinno się mnie lekceważyć. Jestem damą. Jak dama się poruszam, jak dama się wysławiam, jak dama nawet oddycham. Urodziłam się by zachwycać, niewymuszoną elegancję podawano mi w butelce z mlekiem. Strój dopasowany, jak spod igiełki. To sobie cenię, do perfekcji dążę, nie zobaczysz mnie zaniedbanej. Nawet jeśli w cieniu alkowy przywdzieję twą koszulę, prezentować się będę olśniewająco. To żaden sekret, zawsze wiedziałam, że jestem piękna. Powtarzali mi to od kołyski, powtarzali w szkole, powtarzają i teraz. Rodzice liczyli na to, że dzięki mojej ładnej buzi uda im się dobrze wydać mnie za mąż.
Są chwile, kiedy chciałabym nie pamiętać o tym, że miałam życie przed wami. Zapomnieć o surowym ojcu, chłodnej matce i siostrach. Powiedzieć, że jesteście moją jedyną rodziną i na tym zakończyć. Ale nie mogę, poczucie obowiązku zawsze było we mnie zbyt silne. Arcturus Black jest moim ojcem, kocham go i szanuję tak, jak przykładna córka winna kochać i szanować swojego ojca, ale nie odezwałam się do niego słowem, odkąd po skończeniu szkoły wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem u Twoich rodziców. Nie mam wyrzutów sumienia, zdaję sobie sprawę kim jest, nie chcę powiedzieć przecież czym jest. Hazardzistą, który przegrał cały nasz majątek. Urzędnikiem, który przegrał karierę. Człowiekiem, który przegrał życie.
Matka, Lysandra, była zbyt młoda, kiedy mnie urodziła. Nie potrafiła zrozumieć macierzyństwa, nie należała do kobiet ciepłych. Chciała w życiu osiągnąć wiele, zyskała jedynie męża, który nigdy jej nie szanował, za to zbyt często zostawiał fioletowe ślady na jej mlecznobiałej skórze. Mam również dwie siostry, Cedrellę i Charis. Im przychyliłabym nieba, gdybym tylko mogła, jednak łapię się na myśli, że zbyt często przywołują bolesne wspomnienia. Nie mówię o swoim dzieciństwie. O ciężkiej dłoni ojca, o konformistycznym milczeniu matki, o tym, jak układałam siostry do snu i chuchałam na rozbite kolanka, choć sama byłam jeszcze dzieckiem. Nie mówię, to żaden powód do dumy.
Dopiero gdy zaczęłam naukę w Hogwarcie odetchnęłam z ulgą. Na dziesięć miesięcy każdego roku mogłam uwolnić się od swojego koszmaru, wreszcie zacząć żyć. Trafiłam do Slytherinu, ale dobrze wiesz, że nosząc nazwisko Black nie było dla mnie innego wyboru. Z resztą, sama nie przywdziałabym innych barw, bo w domu Salazara znalazł się również Bastian. Od najmłodszych lat byliśmy nierozłączni - może chcieliśmy przekonać samych siebie do myśli, że zgodnie z wolą obu rodzin resztę życia spędzimy razem, a może po prostu znaliśmy się tak dobrze, że nie wyobrażaliśmy sobie oddzielnej egzystencji. Nie patrz tak na mnie, Harfie. Wiem, że szczerze go nienawidzisz, jednak Nott zawsze był częścią mnie. A przecież kochamy się bezwarunkowo, najdroższy. W porządku, zmienię temat, widzę żyłkę niebezpiecznie pulsującą na Twej skroni.
Uczyłam się wybitnie, ale nie lubię o tym mówić. Ambicję miałam wybujałą, to ona napędzała mnie do działania, jednak zawsze robiłam to dla siebie, nie dla innych. W piątej klasie mą szatę przyozdobiła błyszcząca oznaka prefekta, a dwa lata później zastąpiła ją ta należąca do prefekta naczelnego.
To wszystko nie ma jednak znaczenia. Bo właśnie w Hogwarcie poznałam Ciebie. Nienawidziłam Cię, Harfie. Nienawidziłam Cię całym sercem. Utożsamiałeś sobą wszystko to, czym nauczono mnie gardzić. I to właśnie robiłam przez pierwsze lata naszej znajomości, gardziłam Tobą. Dopiero gdy w czwartej klasie w gorączce rzucałam w Ciebie obelgami, wszystko się zmieniło. Zasłabłam, pamiętasz? Trawiona paskudnym przeziębieniem po prostu osunęłam się na ziemię, a Ty niczym dzielny rycerz zaniosłeś mnie do skrzydła szpitalnego. Gdy otworzyłam oczy, trzymałeś mnie za rękę. Tak czule, tak łagodnie, że serce moje od razu zaczęło fikać koziołki. Zapach eliksiru pieprzowego do tej pory wywołuje u mnie motylki w brzuchu. Nawet nie masz pojęcia, jak szybko Cię pokochałam. Jak szybko zapomniałam o swoich powinnościach wobec rodziny, byleby tylko móc wtulić się w Twoje ramiona.
Przez kolejne dwa lata byliśmy właściwie nierozłączni. Nasz związek szybko stał się największym skandalem całego stulecia, ludzie zdawali się nie mieć innych tematów do rozmów. W końcu jak to możliwe? Gryfon i Ślizgonka? Szlachetny syn Longbottomów i złota córa Blacków? To przecież nigdy nie powinno się zdarzyć. Ale nie obchodziło mnie, co mówili, Harfie. Nie obchodziło mnie to tak długo, jak długo mogłam bezkarnie całować Twoje usta. Gdy skończyłeś szkołę, pisałam do Ciebie każdego dnia i gdy tylko woźny otwierał weekendami bramę szkoły, jako pierwsza biegłam do Hogsmeade, byle tylko móc wreszcie być przy Tobie.
Na nic nie czekałam bardziej, niż na koniec szkoły.
Ale wtedy musiałam wrócić do domu. Do pijanego ojca, do matki, która za zamkniętymi drzwiami swej sypialni planowała mój ślub licząc na to, że wreszcie zmądrzeję. Że wyjdę za Bastiana, jak obiecali Nottom przed laty. Nie zmądrzałam. Obojętnie znosiłam wszystkie jej fanaberie, skupiłam się na stażu w Klinice Świętego Munga, gdzie zaczęłam kształcić się na uzdrowicielkę. Nie musiałam liczyć na pomoc rodziny, wybitne wyniki egzaminów sprawiły, że widniałam jako jedna z pierwszych na liście przyjętych. Nie mogłam jednak wiecznie uciekać w fartuch, ani też w Twoje ramiona, nigdy nie słyszałeś, jak krzyczał mój ojciec, gdy po nocy spędzonej u Ciebie wracałam do rodzinnego domu. Wszystko zaczynało się komplikować, presja ślubu rosła, a Ty niczym dzielny rycerz od razu wyczułeś, że coś jest nie w porządku. I wtedy mi się oświadczyłeś. Przyklęknąłeś na jedno kolano, na mój palec wsunąłeś pierścionek. A ja byłam najszczęśliwszą kobietą na całym świecie. Ślub wzięliśmy po cichu, w tajemnicy przed wszystkimi. Skromnie, kameralnie i idealnie. Wyprowadziłam się od ojca, od lamentującej matki i zamieszkałam z Tobą, u Twoich rodziców. Byliśmy bardzo młodzi, dopiero zaczynaliśmy stawiać swoje pierwsze kroki w dorosłości, ale po raz pierwszy w życiu czułam, że jestem we właściwym miejscu.
Czas mijał nieubłaganie, powoli udało nam się usamodzielnić. Skończyłam pobierać nauki w szpitalu, po tylu latach wysiłku wreszcie mogłam zacząć tytułować się uzdrowicielką. Tylko Ty wiesz, ile radości dawała mi praca w Klinice. Dziesięć lat temu dałeś mi najcenniejszą rzecz, jaką posiadam - maleńką Augustę. Nie wahałam się nawet przez moment, gdy tylko spojrzałam w jej błękitne oczęta karierę od razu odsunęłam na bok. Chciałam być przy niej, widzieć każdy krok i słyszeć każde słowo, nie rozpaczałam po szansach, które uciekały mi między palcami. Pięć lat później na świat przyszedł nasz mały książę, Algie i moje życie znowu wywróciło się do góry nogami. To moje dzieci, nasze dzieci, Harfie, którym mogłam oddać się całkowicie. Oboje rosną jak na drożdżach, choć dla mnie już na zawsze pozostaną tymi kruszynami, które tuliłam do serca.
A jednak niecały rok temu udało Ci się namówić mnie na powrót do pracy. Nie mogłeś już patrzeć na to, jak dumnie stoję u Twego boku, gdy pniesz się po szczeblach kariery, podczas gdy ja poświęcam wszystko to, o czym niegdyś marzyłam. Nie potrafię Ci wytłumaczyć, że mam teraz nowe priorytety. Ty i dzieci, to całe moje życie. Ty, Augusta i Algie. Nie ma na tym świecie nic, co przełożyłabym nad was. Mogłabym zabić gołymi rękami, gdyby tylko ktoś was skrzywdził. Cieszę się każdym Twoim sukcesem, wspieram Cię jak tylko mogę. Ty jednak chcesz dla mnie tego samego, nieprawdaż? Dlatego po dziesięciu latach poddaję się i wracam do Szpitala, na pół etatu. Nie ma mnie zaledwie kilka godzin dziennie, a jednak gdy otwieram drzwi i stęskniony Algie tuli się do mnie, czuję ogromne wyrzuty sumienia. Ale wiesz lepiej. Wiesz, że tego właśnie mi potrzeba. Zgiełku, usuwania skutków klątw i uroków, pomocy ludziom. Dam radę. Dam radę, bo mam Ciebie.
Mogą powiedzieć, że to niewiele, ale ja nie uznaję półśrodków. Non multa sed multum.
Rodzina, to moje szczęśliwe wspomnienie. Nigdy Ci o tym nie mówiłam, jednak gdy w siódmej klasie uczono nas, jak wyczarować patronusa, udało mi się to dopiero wtedy, gdy pomyślałam o naszym pierwszym pocałunku. Pamiętasz? Skryliśmy się przed deszczem, przyciśnięci do siebie tak mocno, że czułam Twój ciepły oddech na swoim policzku. Rozmawialiśmy o głupotach, aż wreszcie przestało padać. Chciałam wyjść z tej ciasnej kryjówki, Ty jednak przyciągnąłeś mnie do siebie i skradłeś ten pierwszy pocałunek.
7 | |
4 | |
4 | |
3 | |
7 | |
0 | |
1 |
różdżka, sowa, teleportacja, magiczny zegar
Witamy wśród Morsów
prządką