Hol
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Hol
Po przekroczeniu wrót do posiadłości, to tutaj goście trafiają w pierwszej kolejności. Hol jest zdecydowanie najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniem w całej rezydencji - imponuje nie tylko swoimi rozmiarami, ale również ilością zdobień. Każda ze ścian, podłoga, a także balustrada schodów prowadzących na kolejne piętra są niemalże dziełami sztuki. Całość utrzymana jest w złocie i brązie i oświetlona jest niezliczoną ilością świeczników.
|11.9.56.
Czuł się zmęczony. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Dręczyły go myśli. Ponownie wrócił do swojego nałogu. Zaczął zachowywać się jak dziesięć lat wcześniej. Chował się wieczorami po kątach, to w swoim pokoju, to w piwnicy, byleby nikt go nie widział. W ciągu dnia starał się ograniczać do jednego kieliszka. Jednocześnie gryzło go sumienie. Nie powinien tak robić. Obiecał nie tylko sobie, ale i matce, ale nie potrafił zerwać z nałogiem. Wszystko go do tego zmuszało. Wszystko. Przede wszystkim jednak stan wojenny, który został wprowadzony zaraz po Festiwalu Lata. Myślał, że ten szybko minie, ale tak nie było. Stan wciąż trwał, pogoda szalała, a on nie mógł nic na to zaradzić. Dlaczego to wszystko tak się działo… nie wiedział.
Co go zagoniło aż na ziemie Abbottów? Tylko znikacze. Urocze stworzenia, które niemalże (według niego) zostały zagrabione przez ród babci. Jego babci. Pech chciał, że tak to się właśnie stało, że jego ojciec wybrał sobie za teściową taką osobę. Matka zupełnie jej nie przypominała. Może czasami, ze swoimi uwagami dotyczącymi odpowiedniego wychowania. A może i bliżej jej było jej własnemu rodowi. Kto wie… Teraz najważniejsze były znikacze, które przypominały mu o rodzinie, o nazwisku i w jakiś sposób go uspokajały. W innym przypadku nigdy nie wybrałby się w te strony. Wystarczyło mu kilka spotkań z nimi w towarzystwie jego matki. Kto by jednak pomyślał, że i on nie miał prawa wstępu do rezerwatu. Teraz rozumiał dlaczego przez całe swoje życie ojciec nigdy nie zabierał go na te ziemie. Jeden jedyny raz kiedy przebywał wśród tych wspaniałych stworzeń w tym miejscu było wtedy, gdy był mały, nieświadomy jeszcze wszelkich powiązań i to w towarzystwie swojej matki. Zdenerwowany, rozjuszony, kierowany złością natychmiast udał się do dworu Abbottów.
– Chcę wytłumaczenie! – zaczął nawoływać od samego wejścia. Nie mógł przejść dalej, ponieważ skrzaty, które pilnowały porządku i spokoju, zablokowały mu przejście. – Jaki zakaz wstępu do rezerwatu! – krzyczał, chcąc zwrócić na siebie uwagę jakiegokolwiek Abbotta. – Zaklinam was na jakiekolwiek powiązania pomiędzy wami a moją matką! – wołał dalej. – Puść mnie! – pociągnął swój rękaw, żeby wyrwać się jednemu ze skrzatów. Na pewno była to wyjątkowo nieprzyjemna sytuacja, ale tego nie potrafił zrozumieć. Nienawiść nienawiścią, ale żeby aż tak ograniczać dostęp do znikaczy osobom, które same posiadały znikacza w klejnocie swojego herbu. – Zawołajcie jakiegokolwiek Abbotta – odezwał się już spokojniej po kilku minutach walki ze skrzatami. Natychmiast zaczął wygładzać swoją szatę. – Chyba mam jeszcze prawo, żeby z rozmawiać z jakimikolwiek przedstawiecielem rodu Abbottów. – Jego twarz była czerwona od złości. Dopiero teraz można było zauważyć wybuchowość typową dla Macmillanów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Czuł się zmęczony. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Dręczyły go myśli. Ponownie wrócił do swojego nałogu. Zaczął zachowywać się jak dziesięć lat wcześniej. Chował się wieczorami po kątach, to w swoim pokoju, to w piwnicy, byleby nikt go nie widział. W ciągu dnia starał się ograniczać do jednego kieliszka. Jednocześnie gryzło go sumienie. Nie powinien tak robić. Obiecał nie tylko sobie, ale i matce, ale nie potrafił zerwać z nałogiem. Wszystko go do tego zmuszało. Wszystko. Przede wszystkim jednak stan wojenny, który został wprowadzony zaraz po Festiwalu Lata. Myślał, że ten szybko minie, ale tak nie było. Stan wciąż trwał, pogoda szalała, a on nie mógł nic na to zaradzić. Dlaczego to wszystko tak się działo… nie wiedział.
Co go zagoniło aż na ziemie Abbottów? Tylko znikacze. Urocze stworzenia, które niemalże (według niego) zostały zagrabione przez ród babci. Jego babci. Pech chciał, że tak to się właśnie stało, że jego ojciec wybrał sobie za teściową taką osobę. Matka zupełnie jej nie przypominała. Może czasami, ze swoimi uwagami dotyczącymi odpowiedniego wychowania. A może i bliżej jej było jej własnemu rodowi. Kto wie… Teraz najważniejsze były znikacze, które przypominały mu o rodzinie, o nazwisku i w jakiś sposób go uspokajały. W innym przypadku nigdy nie wybrałby się w te strony. Wystarczyło mu kilka spotkań z nimi w towarzystwie jego matki. Kto by jednak pomyślał, że i on nie miał prawa wstępu do rezerwatu. Teraz rozumiał dlaczego przez całe swoje życie ojciec nigdy nie zabierał go na te ziemie. Jeden jedyny raz kiedy przebywał wśród tych wspaniałych stworzeń w tym miejscu było wtedy, gdy był mały, nieświadomy jeszcze wszelkich powiązań i to w towarzystwie swojej matki. Zdenerwowany, rozjuszony, kierowany złością natychmiast udał się do dworu Abbottów.
– Chcę wytłumaczenie! – zaczął nawoływać od samego wejścia. Nie mógł przejść dalej, ponieważ skrzaty, które pilnowały porządku i spokoju, zablokowały mu przejście. – Jaki zakaz wstępu do rezerwatu! – krzyczał, chcąc zwrócić na siebie uwagę jakiegokolwiek Abbotta. – Zaklinam was na jakiekolwiek powiązania pomiędzy wami a moją matką! – wołał dalej. – Puść mnie! – pociągnął swój rękaw, żeby wyrwać się jednemu ze skrzatów. Na pewno była to wyjątkowo nieprzyjemna sytuacja, ale tego nie potrafił zrozumieć. Nienawiść nienawiścią, ale żeby aż tak ograniczać dostęp do znikaczy osobom, które same posiadały znikacza w klejnocie swojego herbu. – Zawołajcie jakiegokolwiek Abbotta – odezwał się już spokojniej po kilku minutach walki ze skrzatami. Natychmiast zaczął wygładzać swoją szatę. – Chyba mam jeszcze prawo, żeby z rozmawiać z jakimikolwiek przedstawiecielem rodu Abbottów. – Jego twarz była czerwona od złości. Dopiero teraz można było zauważyć wybuchowość typową dla Macmillanów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 05.12.18 16:39, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie był tego dnia w domu zupełnym przypadkiem. Powinien znajdować się w pracy. W Tower of London. Brać udział w kolejnych rozprawach, pilnować porządku na sali oraz wypełniać miliony papierków. Nudna, ale odpowiedzialna praca typowego pracownika służb administracyjnych. Dziś jednak miał wolne - jak się okazało kilku z istotniejszych sędziów zachorowało i Wizengamot zwyczajnie nie mógł obradować. Rozprawy przesunięto a Lucan mógł zostać w domu. Rzadko się to zdarzało, nie zamierzał jednak wybrzydzać. Korzystając więc z nielicznych momentów, kiedy nie musiał przejmować się pracą, postanowił czas ten wykorzystać na zabawę z synem. Odprawił nianię, samemu - zupełnie nie po lordowsku - sadowiąc się na grubym, puchowym dywanie w sypialni małego Logana. Chłopczyk uwielbiał, kiedy ojciec pokazywał mu magiczne sztuczki - a Lucan znał ich naprawdę wiele. Wyczarowywał kolorowe bąbelki, które pękając, rozpryskiwały się małą fontanną tęczowych kropelek albo sprawiał, że ulubione pluszowe misie malucha zaczynały tańczyć. Dziś jednak nie było żadnej magii. Na szczęście młody Abbott nie był zawiedziony. Zważywszy na wciąż panoszące się anomalie, Lucan postawił raczej na zdecydowanie prostszą ale i nie mniej absorbującą drewnianą kolejkę. Lokomotywa, którą którą ręcznie przesuwał po klockowatych torach, stylizowana była na Express Hogwart. Logan ją wprost uwielbiał.
I zabawa trwałaby w najlepsze, gdyby nagle tuż obok Lucana nie zmaterializował się jeden ze skrzatów domowych. Wieści, które przekazał mężczyźnie, sprawiły, że zmarszczył on brwi, jednocześnie wzdychając cierpiętniczo. - Zawołaj pannę Heathway - polecił skrzatowi, a ten zaraz deportował się, by wykonać rozkaz. Na szczęście niania przybyła bardzo szybko - Lucan przekazał jej syna, mrucząc coś o niezapowiedzianym gościu po czym w końcu udał się w kierunku holu. Wrzaski, które stamtąd dolatywały, nie napawały optymizmem. Nawet gdyby skrzat nie powiedział mu, kto właśnie awanturuje się w przedsionku rezydencji, Lucan od razu rozpoznałby ten dość charakterystyczny głos.
- Na litość Helgi, Macmillan, dowiem się dlaczego wszczynasz burdy na progu mojego domu? - gestem dłoni kazał skrzatom odpuścić szarpanie nieproszonego gościa, sam miał się nim teraz zająć.
I zabawa trwałaby w najlepsze, gdyby nagle tuż obok Lucana nie zmaterializował się jeden ze skrzatów domowych. Wieści, które przekazał mężczyźnie, sprawiły, że zmarszczył on brwi, jednocześnie wzdychając cierpiętniczo. - Zawołaj pannę Heathway - polecił skrzatowi, a ten zaraz deportował się, by wykonać rozkaz. Na szczęście niania przybyła bardzo szybko - Lucan przekazał jej syna, mrucząc coś o niezapowiedzianym gościu po czym w końcu udał się w kierunku holu. Wrzaski, które stamtąd dolatywały, nie napawały optymizmem. Nawet gdyby skrzat nie powiedział mu, kto właśnie awanturuje się w przedsionku rezydencji, Lucan od razu rozpoznałby ten dość charakterystyczny głos.
- Na litość Helgi, Macmillan, dowiem się dlaczego wszczynasz burdy na progu mojego domu? - gestem dłoni kazał skrzatom odpuścić szarpanie nieproszonego gościa, sam miał się nim teraz zająć.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Buchał ze złości. Nie potrafił zrozumieć tego, co usłyszał przy wejściu do rezerwatu znikaczy. Jakim prawem nie mógł przekroczyć bramy? Był lordem z rodu, który od wieków był związany z tymi stworzeniami! Teraz jeszcze skrzaty w ogóle go nie szanowały! Oto, co reprezentował sobą ród Abbotów! Jakim cudem był z nimi choć trochę spokrewniony? Jakim cudem!
– Puść mnie! – rzucił w stronę kolejnego skrzata, który postanowić miętosić jego koszulę i szatę. Miał nadzieję, że którykolwiek z Abbotów miał zamiar zaraz pojawić się na schodach i wytłumaczyć mu zaistniałą w rezerwacie sytuację. Przecież to było nie do przyjęcia! Jakim prawem cokolwiek mu zakazywali! Przecież Macmillanowie byli bardziej związani z tymi magicznymi ptakami niż wszyscy Abbottowie i związane z nimi rodziny razem wzięte! Ta myśl zupełnie go rozwścieczała, a nikt nie zamierzał mu tego wytłumaczyć. – Powiedziałem puść mnie! – Rzucił w stronę drugiego ze skrzatów. Zaaferowany walką ze skrzatami, które nie dawały mu spokoju i traktowały go niewyobrażalnie źle, w ogóle nie zauważył tego, kto pojawił się na schodach.
Dopiero znajomy głos sprawił, że spojrzał na schody, a przede wszystkim zatrzymał swoje spojrzenie na znajomej, wysokiej jak na angielskie standardy, sylwetce. Abbott. Lucan Abbott. Puchon, z którym musiał przebywać przez większość swojego czasu w Hogwarcie. Przeklęty Lucan Abbott, który irytował go na każdym kroku. Nic nie mogło ich pogodzić, ani dom, ani profesorowie. Wygląd pałkarza, a nie pracownika Wizengamotu mówił o nim wszystko. Anthony przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, bo nie spodziewał się, że to akurat ten Abbott zejdzie z nim rozmawiać. Na jego twarzy wciąż widoczne było oburzenie.
– Helgę zostaw w spokoju, mój jakże drogi Abbotcie – odpowiedział w końcu, zdołał zapanować przy tym nad swoim tonem. Nie wytrzymał długo. – Nie wzbudzałbym burd bez żadnego powodu, gdybyś chciał wiedzieć, ale najpierw każ tym skrzatom puścić moją koszulę! – zakrzyknął ponownie, potrząsając ręką, którą wciąż trzymał jeden ze skrzatów. Dobrze jednak, że ten natychmiast posłuchał blondyna i puścił go. Pozostałe skrzaty uczyniły tak samo. To Anthony natychmiast wykorzystał, zbliżając się do swojego dalekiego krewnego na odległość trzech kroków. – To co wy, Abbottowie, robicie jest niedopuszczalne! – Tu uniósł palec wskazujący, jak gdyby jednocześnie groził i podkreślał to, co miał za chwilę powiedzieć. – Jakim prawem żaden Macmillan nie ma prawa wstępu na teren rezerwatu znikaczy? Chronicie je przed wyginięciem czy przed nami, chcąc nam dopiec? Jakim prawem sugerujecie, że krzywdziliśmy te niewinne stworzenia przez lata?! – Nie krzyczał już, ale wyraźnie podnosił głos. Był zdenerwowany, nie mogąc zrozumieć toku myślenia całego rodu Abbottów. – I wy siebie nazywacie sprawiedliwym rodem wśród czarodziejów, ha! – prychnął głośno. – Nie ma w was żadnej sprawiedliwości! A taki chwyt jest poniżej pasa! Ja tego tak nie zostawię! To godzi w mój ród!
– Puść mnie! – rzucił w stronę kolejnego skrzata, który postanowić miętosić jego koszulę i szatę. Miał nadzieję, że którykolwiek z Abbotów miał zamiar zaraz pojawić się na schodach i wytłumaczyć mu zaistniałą w rezerwacie sytuację. Przecież to było nie do przyjęcia! Jakim prawem cokolwiek mu zakazywali! Przecież Macmillanowie byli bardziej związani z tymi magicznymi ptakami niż wszyscy Abbottowie i związane z nimi rodziny razem wzięte! Ta myśl zupełnie go rozwścieczała, a nikt nie zamierzał mu tego wytłumaczyć. – Powiedziałem puść mnie! – Rzucił w stronę drugiego ze skrzatów. Zaaferowany walką ze skrzatami, które nie dawały mu spokoju i traktowały go niewyobrażalnie źle, w ogóle nie zauważył tego, kto pojawił się na schodach.
Dopiero znajomy głos sprawił, że spojrzał na schody, a przede wszystkim zatrzymał swoje spojrzenie na znajomej, wysokiej jak na angielskie standardy, sylwetce. Abbott. Lucan Abbott. Puchon, z którym musiał przebywać przez większość swojego czasu w Hogwarcie. Przeklęty Lucan Abbott, który irytował go na każdym kroku. Nic nie mogło ich pogodzić, ani dom, ani profesorowie. Wygląd pałkarza, a nie pracownika Wizengamotu mówił o nim wszystko. Anthony przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, bo nie spodziewał się, że to akurat ten Abbott zejdzie z nim rozmawiać. Na jego twarzy wciąż widoczne było oburzenie.
– Helgę zostaw w spokoju, mój jakże drogi Abbotcie – odpowiedział w końcu, zdołał zapanować przy tym nad swoim tonem. Nie wytrzymał długo. – Nie wzbudzałbym burd bez żadnego powodu, gdybyś chciał wiedzieć, ale najpierw każ tym skrzatom puścić moją koszulę! – zakrzyknął ponownie, potrząsając ręką, którą wciąż trzymał jeden ze skrzatów. Dobrze jednak, że ten natychmiast posłuchał blondyna i puścił go. Pozostałe skrzaty uczyniły tak samo. To Anthony natychmiast wykorzystał, zbliżając się do swojego dalekiego krewnego na odległość trzech kroków. – To co wy, Abbottowie, robicie jest niedopuszczalne! – Tu uniósł palec wskazujący, jak gdyby jednocześnie groził i podkreślał to, co miał za chwilę powiedzieć. – Jakim prawem żaden Macmillan nie ma prawa wstępu na teren rezerwatu znikaczy? Chronicie je przed wyginięciem czy przed nami, chcąc nam dopiec? Jakim prawem sugerujecie, że krzywdziliśmy te niewinne stworzenia przez lata?! – Nie krzyczał już, ale wyraźnie podnosił głos. Był zdenerwowany, nie mogąc zrozumieć toku myślenia całego rodu Abbottów. – I wy siebie nazywacie sprawiedliwym rodem wśród czarodziejów, ha! – prychnął głośno. – Nie ma w was żadnej sprawiedliwości! A taki chwyt jest poniżej pasa! Ja tego tak nie zostawię! To godzi w mój ród!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie to nawet mógłby się trochę pośmiać ze scenki, która rozgrywała się u dołu schodów. Na pewno nie na co dzień można było oglądać skrzaty domowe, które, próbując unieszkodliwić intruza, oblazły go niemal jak muchy plaster miodu. Niestety, sytuacja ta była bardziej żałosna niż zabawna, zważywszy, że Lucan doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Miał nadzieję oglądać tę twarz najrzadziej jak się dało - poniekąd wciąż zadziwiało go, jakim cudem ród Longbottomów miał tyle cierpliwości, aby wciąż być z Macmillanami w dobrych stosunkach. Ba! Żenić się z nimi nawet! Po Anthonym Lucan spodziewał się tylko kłopotów. Nie zszedł nawet na sam dół, woląc zachować pewien dystans. Liczył, że uda mu się w miarę szybko rozmówić z intruzem. Niestety, nie był marzycielem, a realistą. To mogła być długa i żmudna batalia.
Kiedy tylko Anthony w końcu uwolnił się od skrzatów i niemal zaszarżował na gospodarza domu, Lucan nawet nie drgnął. Wiedział, że nieproszony gość nie miałby czelności fizycznie go zaatakować. Poza tym, trochę jednak Macmillana znał. To nie było za bardzo w jego stylu. Chociaż, zaraz... czy to był zapach...?
- Znów piłeś - nos Abbotta zmarszczył się nad wyraz arystokratycznie, gdy do nozdrzy mężczyzny doleciała charakterystyczna woń alkoholu. Ale właściwie czego on się mógł spodziewać po tym konkretnym osobniku? Postanowił więc po prostu dać się wykrzyczeć intruzowi do woli - i tak nie zamierzał z nim dyskutować zbyt długo. Po pierwsze dlatego, że nie planował marnować swojego wolnego czasu tutaj, podczas gdy mógł powrócić do zabawy ze swoim synem. Po drugie - właściwie tak naprawdę nie było o czym rozmawiać. Gdy Lucan już zrozumiał, z jakimi żalami przyszedł Anthony, musiał się wręcz powstrzymywać, by nie prychnąć mu w twarz.
- Skończyłeś? - zapytał spokojnym, mrukliwym tonem, mierząc go lekko zirytowanym spojrzeniem. - Zrozumiałem twoje żale. A teraz bądź łaskaw opuścić mój dom. Zakłócasz nam spokój. Jeśli naprawdę tak zależy ci na tych znikaczach, przyjdź kiedy indziej. I zrób to jak cywilizowany człowiek!
Puścił mimo uszu wszystkiego jego pytania oraz zniewagi. To już był zwyczajnie szczyt bezczelności. Wpadać tu jak wichura, bez zapowiedzi, bez choćby świstka pergaminu wysłanego zawczasu! A potem zaraz od progu wykrzykiwać nie dość że żądania, to jeszcze obelgi. Nawet gdyby Lucan w ogóle postanowił rozważyć kwestię dostępu Macmillanów do rezerwatu znikaczy, na pewno nie miał zamiaru prowadzić tej rozmowy po tak bestialskim wtargnięciu. Po cyrkach, które odstawiał tu Macmillan, Abbott miał ochotę nawet zaostrzyć zasady wstępu do rezerwatu!
Kiedy tylko Anthony w końcu uwolnił się od skrzatów i niemal zaszarżował na gospodarza domu, Lucan nawet nie drgnął. Wiedział, że nieproszony gość nie miałby czelności fizycznie go zaatakować. Poza tym, trochę jednak Macmillana znał. To nie było za bardzo w jego stylu. Chociaż, zaraz... czy to był zapach...?
- Znów piłeś - nos Abbotta zmarszczył się nad wyraz arystokratycznie, gdy do nozdrzy mężczyzny doleciała charakterystyczna woń alkoholu. Ale właściwie czego on się mógł spodziewać po tym konkretnym osobniku? Postanowił więc po prostu dać się wykrzyczeć intruzowi do woli - i tak nie zamierzał z nim dyskutować zbyt długo. Po pierwsze dlatego, że nie planował marnować swojego wolnego czasu tutaj, podczas gdy mógł powrócić do zabawy ze swoim synem. Po drugie - właściwie tak naprawdę nie było o czym rozmawiać. Gdy Lucan już zrozumiał, z jakimi żalami przyszedł Anthony, musiał się wręcz powstrzymywać, by nie prychnąć mu w twarz.
- Skończyłeś? - zapytał spokojnym, mrukliwym tonem, mierząc go lekko zirytowanym spojrzeniem. - Zrozumiałem twoje żale. A teraz bądź łaskaw opuścić mój dom. Zakłócasz nam spokój. Jeśli naprawdę tak zależy ci na tych znikaczach, przyjdź kiedy indziej. I zrób to jak cywilizowany człowiek!
Puścił mimo uszu wszystkiego jego pytania oraz zniewagi. To już był zwyczajnie szczyt bezczelności. Wpadać tu jak wichura, bez zapowiedzi, bez choćby świstka pergaminu wysłanego zawczasu! A potem zaraz od progu wykrzykiwać nie dość że żądania, to jeszcze obelgi. Nawet gdyby Lucan w ogóle postanowił rozważyć kwestię dostępu Macmillanów do rezerwatu znikaczy, na pewno nie miał zamiaru prowadzić tej rozmowy po tak bestialskim wtargnięciu. Po cyrkach, które odstawiał tu Macmillan, Abbott miał ochotę nawet zaostrzyć zasady wstępu do rezerwatu!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był pijany. Mógłby to przysiąc choćby i przed całym Wizangemotem. Może popił dwie, trzy szklaneczki, ale to było nic! Nic a nic! Zamierzał jednak narobić kłopotów. Zabronienia wstępu do rezerwatu nie mógł od tak przełknąć i to z wiadomych, znanych wszystkim powodów. Nie mógł tylko zrozumieć jak jego rodzina mogła je przemilczeć przez tyle lat. Nie dość, że Abbottowie wiele lat temu wepchnęli się w rozgrywkę Quidditcha, to jeszcze teraz próbowali pokazać, że znikacz jest ich, a nie Macmillanów. To było nie do wytrzymania! Oburzające! To przekraczało jakiekolwiek granice!
– Od tych paragrafów i praw aż powariowałeś! – odkrzyknął mu, gdy tylko usłyszał, że pił. – Najpierw przywidziało się wam to, żeby zabrać nam znikacze a teraz jakieś przywidzenia z alkoholem! – W końcu Abbott nie był lady Macmillan, żeby wypominać mu poranną whisky! – A co będzie następne?! Może jeszcze złote znicze zamknięcie w rezerwatach?
Nie zamierzał stąd odejść tak szybko. Nie skończył. Nie zamierzał jeszcze łaskawie opuścić rezydencji Abbottów. Musiał dopowiedzieć swoje. Szczególnie, kiedy już po tylu latach ponownie spotkał Lucana. Skoro cały ród Abbottów mógł zakłócać spokój Macmillanów, to dlaczego nie na odwrót?
– Przyszedłem teraz, gdybyś chciał wiedzieć. To nie rozprawa sądowa, żeby odroczyć termin i cieszyć się pięć minut spokojem od petenta, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, a jak to nie starczy to może i jeszcze raz. I zrobiłbym to w bardziej cywilizowany sposób, gdybyście wy tak samo postępowali z nami. Jedyne co potraficie robić to zagarniać symbole i stawiać tabliczki oraz dokumenty z brakiem wstępu tylko po to, żeby choć trochę dopiec i wyprowadzić człowieka z równowagi– brzmiał zgorzkniale, ale jego ton głosu się zmniejszył. – Nie dam się tak łatwo wypchać i zostawić tę sprawę.
Szczytem bezczelności dla Anthony’ego była z kolei cała ta sprawa, jakkolwiek śmieszna się wydawała. Macmillan był uparty i nie chciał się poddać. Nie miał zamiaru, choćby zaraz miał dostać upomnienie od obydwóch nestorów. W końcu… i tak oba rody się nienawidziły. Dobre było to, że powstrzymał się od komentarzy związanych ze zbliżającym się zjazdem.
– Od tych paragrafów i praw aż powariowałeś! – odkrzyknął mu, gdy tylko usłyszał, że pił. – Najpierw przywidziało się wam to, żeby zabrać nam znikacze a teraz jakieś przywidzenia z alkoholem! – W końcu Abbott nie był lady Macmillan, żeby wypominać mu poranną whisky! – A co będzie następne?! Może jeszcze złote znicze zamknięcie w rezerwatach?
Nie zamierzał stąd odejść tak szybko. Nie skończył. Nie zamierzał jeszcze łaskawie opuścić rezydencji Abbottów. Musiał dopowiedzieć swoje. Szczególnie, kiedy już po tylu latach ponownie spotkał Lucana. Skoro cały ród Abbottów mógł zakłócać spokój Macmillanów, to dlaczego nie na odwrót?
– Przyszedłem teraz, gdybyś chciał wiedzieć. To nie rozprawa sądowa, żeby odroczyć termin i cieszyć się pięć minut spokojem od petenta, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, a jak to nie starczy to może i jeszcze raz. I zrobiłbym to w bardziej cywilizowany sposób, gdybyście wy tak samo postępowali z nami. Jedyne co potraficie robić to zagarniać symbole i stawiać tabliczki oraz dokumenty z brakiem wstępu tylko po to, żeby choć trochę dopiec i wyprowadzić człowieka z równowagi– brzmiał zgorzkniale, ale jego ton głosu się zmniejszył. – Nie dam się tak łatwo wypchać i zostawić tę sprawę.
Szczytem bezczelności dla Anthony’ego była z kolei cała ta sprawa, jakkolwiek śmieszna się wydawała. Macmillan był uparty i nie chciał się poddać. Nie miał zamiaru, choćby zaraz miał dostać upomnienie od obydwóch nestorów. W końcu… i tak oba rody się nienawidziły. Dobre było to, że powstrzymał się od komentarzy związanych ze zbliżającym się zjazdem.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Anthony, czy ty siebie w ogóle słyszysz? - wysyczał, po tym jak Macmillan zasypał go kolejną porcją oskarżeń. - Wpadasz tu jak burza, obrażasz mnie i moją rodzinę, zarzucasz, że robimy wam na złość. Ród Abbottów nie zniżyłby się do czegoś takiego. Spójrz trochę dalej, niż czubek własnego nosa! - żachnął się, samemu postępując krok w stronę intruza. - Powtarzam ci ostatni raz, zanim każę skrzatom usunąć cię siłą: opuść mój dom. Nie ulegnę pretensjom człowieka, który bardziej przypomina mi pijaczka z portowych tawern, niż lorda z krwi i kości. Dlaczego miałbym? Dlatego, że tobie, w chwili zaćmienia alkoholowego zachciało się spędzić trochę czasu z dzikimi zwierzętami? Dzikimi, Macmillan! Rozumiesz to? To nie jest ogród magizoologiczny, tylko rezerwat ochrony, stworzony po to, aby dzikie znikacze mogły żyć w spokoju! Co ty sobie wyobrażałeś, że wleziesz sobie gdzie chcesz, a one będą ci jeść z ręki?
Nie mógł tego słuchać. Oskarżenia Anthony'ego były zwyczajnie śmieszne. Brzmiały wręcz jak marudzenie dziecka, któremu odmówiono wycieczki do zoo. Czy idąc tą samą logiką, Abbottowie powinni mieć dostęp do każdego jeleniego poroża na terenie Wysp Brytyjskich? Mogli wejść do każdego domu w którym na ścianie wisiało trofeum myśliwskie, aby w dowolnej chwili je sobie popodziwiać i zmacać?
- Lorraine może ci zrobić wykład o tym, jak przez lata gwałciliście prawa tych zwierząt. Umówić cię z nią na rozmowę? Może jak ci Prewett to wytłumaczy, to zrozumiesz? - wyprostował się jeszcze bardziej, odruchowo starając się wyglądać na jeszcze większego i groźniejszego. Zrobił to niemalże nieświadomie, był to nawyk rodem z sal Wizengamotu, gdzie imponująca postura i wygląd często odgrywały bardzo duże znaczenie. - Ach, zapomniałem. Przecież ona jest z krwi Abbottów, niegodna Prewetta - dodał na koniec z przekąsem. Jeśli już mieli sobie robić wyrzuty, to równie dobrze mógł wyciągnąć to. Po cichu liczył, że Anthony zrozumie, że wiele dziś nie osiągnie - i da sobie spokój.
Nie mógł tego słuchać. Oskarżenia Anthony'ego były zwyczajnie śmieszne. Brzmiały wręcz jak marudzenie dziecka, któremu odmówiono wycieczki do zoo. Czy idąc tą samą logiką, Abbottowie powinni mieć dostęp do każdego jeleniego poroża na terenie Wysp Brytyjskich? Mogli wejść do każdego domu w którym na ścianie wisiało trofeum myśliwskie, aby w dowolnej chwili je sobie popodziwiać i zmacać?
- Lorraine może ci zrobić wykład o tym, jak przez lata gwałciliście prawa tych zwierząt. Umówić cię z nią na rozmowę? Może jak ci Prewett to wytłumaczy, to zrozumiesz? - wyprostował się jeszcze bardziej, odruchowo starając się wyglądać na jeszcze większego i groźniejszego. Zrobił to niemalże nieświadomie, był to nawyk rodem z sal Wizengamotu, gdzie imponująca postura i wygląd często odgrywały bardzo duże znaczenie. - Ach, zapomniałem. Przecież ona jest z krwi Abbottów, niegodna Prewetta - dodał na koniec z przekąsem. Jeśli już mieli sobie robić wyrzuty, to równie dobrze mógł wyciągnąć to. Po cichu liczył, że Anthony zrozumie, że wiele dziś nie osiągnie - i da sobie spokój.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że siebie słyszał. Dobrze słyszał! I to nie on obrażał Abbottów, a Abbotci Macmillanów! Ba! To właśnie Lucan wyrzucał z siebie oszczerstwa i zagrywki poniżej pasa! Jak gdyby był na sali sądowej, a nie rozmawiał z nim w cztery oczy! Jeszcze miał czelność nazwać go „pijaczkiem”! Jeszcze brakowało tu jego matki, która by za tym zawtór… Jak śmiał nazywać go w ten sposób! I jeszcze grozić mu usunięciem z rezydencji od tak! I kto tu się bał zmierzyć w cztery oczy! Ha! Pewnie brakowało mu argumentów!
Nadal nie zmieniało to faktu, że Anthony wręcz trząsł się ze zdenerwowania. Gdyby nie to, że jeszcze na sobą panował, to rzuciłby się na lorda Abbotta jak tłuczek na swoją ofiarę. Jeszcze bardziej zbliżył się do Abbotta, dokładnie na pół kroku.
– To ty tutaj mnie obrażasz, drogi Lucanie – wysyczał przez zęby. Palec wskazujący prawej ręki machinalnie stanął pomiędzy ich twarzami. – Nic się nie zmieniłeś. Nadal się dziwię jakim cudem tiara przydzieliła cię do Puchonów – oburzył się. – I nie jestem pijaczkiem z portowych tawern z zaćmieniem alkoholowym, skoro już mówimy o obrażaniu – tu dłoń mu się zatrząsnęła od złości.
Nie spodziewał się jednak tego, że za chwilę usłyszy imię lady Prewett, a byłej Abbott. To była wyjątkowo brudna zagrywka. Owszem, kiedyś miał problem z tym, że Archibald chciał się ożenić akurat z przedstawicielką tego samego rodu co Lucan. Owszem, odradzał przyjacielowi siostrę Abbotta, ale teraz to już minęło. Nie był ani matką, ani ojcem, ani lordem Prewettem, żeby się zgadzać lub nie zgadzać z tym co się stało. Przeszło mu to. Przełknął tę kwestię, szczególnie gdy zobaczył na oczy jak śliczne dzieci pojawiły się z tego związku.
– Sram ti bilo… – rzucił po serbsku, nie mogąc kontrolować swojego oburzenia, co miało oznaczać „Nie wstyd tobie”. – Gdybyś chciał wiedzieć, nie gwałciliśmy praw tych zwierząt. My nie polowaliśmy na znikacze jak niektóre rody, tylko wykorzystywaliśmy je do gry, w którym nic im nie groziło. I nie zamierzałem karmić ich z ręki, tylko nabrać inspiracji wśród magicznych stworzeń, które stoją w herbie mojego rodu! – Tu ponownie podniósł głos, ale szybko się uspokoił. Tu akurat Abbott miał rację. Anthony nie powinien aż tyle krzyczeć… ale jak miał się uspokoić?! – A ty i twoja rodzina zamiast ustalać to kto może wejść do rezerwatu znikaczy, powinna zacząć martwić się stanem prawnym całej Anglii, żeby zapanować nad tym chaosem. Mnie w Tower, te dziesięć lat temu, szybko zamknęliście, pomimo oczywistości mojego braku winy. Całe szczęście, że na krótko! Ale czarnoksiężników spalających całe Ministerstwo trudno wam odnaleźć! Tak, że teraz za wszystko wszyscy obwiniają Longbottomów i Ministra! – Chciał utrzymać spokojny ton głosu, ale nie potrafił. Skoro mieli wyrzucać sobie żale, oto one!
Nadal nie zmieniało to faktu, że Anthony wręcz trząsł się ze zdenerwowania. Gdyby nie to, że jeszcze na sobą panował, to rzuciłby się na lorda Abbotta jak tłuczek na swoją ofiarę. Jeszcze bardziej zbliżył się do Abbotta, dokładnie na pół kroku.
– To ty tutaj mnie obrażasz, drogi Lucanie – wysyczał przez zęby. Palec wskazujący prawej ręki machinalnie stanął pomiędzy ich twarzami. – Nic się nie zmieniłeś. Nadal się dziwię jakim cudem tiara przydzieliła cię do Puchonów – oburzył się. – I nie jestem pijaczkiem z portowych tawern z zaćmieniem alkoholowym, skoro już mówimy o obrażaniu – tu dłoń mu się zatrząsnęła od złości.
Nie spodziewał się jednak tego, że za chwilę usłyszy imię lady Prewett, a byłej Abbott. To była wyjątkowo brudna zagrywka. Owszem, kiedyś miał problem z tym, że Archibald chciał się ożenić akurat z przedstawicielką tego samego rodu co Lucan. Owszem, odradzał przyjacielowi siostrę Abbotta, ale teraz to już minęło. Nie był ani matką, ani ojcem, ani lordem Prewettem, żeby się zgadzać lub nie zgadzać z tym co się stało. Przeszło mu to. Przełknął tę kwestię, szczególnie gdy zobaczył na oczy jak śliczne dzieci pojawiły się z tego związku.
– Sram ti bilo… – rzucił po serbsku, nie mogąc kontrolować swojego oburzenia, co miało oznaczać „Nie wstyd tobie”. – Gdybyś chciał wiedzieć, nie gwałciliśmy praw tych zwierząt. My nie polowaliśmy na znikacze jak niektóre rody, tylko wykorzystywaliśmy je do gry, w którym nic im nie groziło. I nie zamierzałem karmić ich z ręki, tylko nabrać inspiracji wśród magicznych stworzeń, które stoją w herbie mojego rodu! – Tu ponownie podniósł głos, ale szybko się uspokoił. Tu akurat Abbott miał rację. Anthony nie powinien aż tyle krzyczeć… ale jak miał się uspokoić?! – A ty i twoja rodzina zamiast ustalać to kto może wejść do rezerwatu znikaczy, powinna zacząć martwić się stanem prawnym całej Anglii, żeby zapanować nad tym chaosem. Mnie w Tower, te dziesięć lat temu, szybko zamknęliście, pomimo oczywistości mojego braku winy. Całe szczęście, że na krótko! Ale czarnoksiężników spalających całe Ministerstwo trudno wam odnaleźć! Tak, że teraz za wszystko wszyscy obwiniają Longbottomów i Ministra! – Chciał utrzymać spokojny ton głosu, ale nie potrafił. Skoro mieli wyrzucać sobie żale, oto one!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie muszę cię obrażać, sam się ośmieszasz, Tony - odpowiedział, tym razem w jego głosie pobrzmiewało już znudzenie. Ta konwersacja nie prowadziła donikąd. Macmillan nie otrzyma swojej zgody, ani teraz, ani nawet za dziesięć lat, tego Lucan mógł być pewny - A ja się dziwię, że cię z tej szkoły nie wyrzucili. Spójrz na siebie. Widziałeś się ostatnio w lustrze? Bo właśnie na tawernowego pijaczka wyglądasz. Na pewno bliżej ci do takiego wizerunku niż do lorda. - rozmowa na sali sądowej wyglądałaby zupełnie inaczej. Za tego typu odzywki prawdopodobnie obaj dostaliby już co najmniej kary pieniężne za niewłaściwe zachowanie. Oj, Macmillan nie chciałby, żeby Lucan przełączył się całkowicie na swój tryb rodem z sal Wizengamotu. Bardzo prędko pogubiłby się w zawiłym, prawniczym słownictwie, wypowiadanym nie tylko przez samego Abbotta, ale także innych sędziów.
- Po ludzku mów, ciężko cię zrozumieć nawet po angielsku, a co dopiero kiedy mamroczesz sobie coś pod nosem po chińsku - skrzyżował ręce na piersi, słysząc to niezrozumiałe marudzenie - Więc teraz wyobraź sobie taką sytuację: siedzisz sam w ciemnym, ciasnym miejscu. Nie masz pojęcia, gdzie się znajdujesz. Z zewnątrz dobiegają cię jakieś dźwięki, ale nie jesteś w stanie nic rozpoznać. I nagle gwizd, klatka się otwiera, a ty z oszalałym sercem próbujesz uciec. Ale nie możesz, bo zaklęcia otaczają całą obręcz boiska. Wszędzie dookoła wrzask, piski, błyski świateł, huk. No i nie zapominajmy o dwudziestu kilku wariatach, rozbijających się na miotłach, którzy w każdej chwili mogą cię zwyczajnie zmiażdżyć. Nawet nie specjalnie, po prostu, ot, przez przypadek mogą zrobić z ciebie krwawą miazgę. Tak samo z resztą jak tłuczki. Czy nawet przerzucany od zawodnika do zawodnika kafel. No i wisienka na torcie - podczas całej tej zabawy jesteś ofiarą. Poszukiwanym przez dwie pary oczu trofeem. W końcowej fazie meczu, kiedy twoje serce ledwo już daje radę pompować krew i adrenalinę przez twoje małe ciałko, ktoś cię w końcu łapie. Jak jastrząb, spada na ciebie nagle, zaciskając palce wokół twojego ciała i nie daje ci uciec. A po kolejnej fali niewyobrażalnych wrzasków i krzyków, w końcu wpychają cię znów do czarnej, ciemnej klatki. - zwizualizował swojemu rozmówcy cały przebieg meczu z punktu widzenia Merlinowi ducha winnego znikacza, który tak naprawdę nie ma pojęcia o tym, co się dzieje. Nie wie, że to wszystko była tylko zabawa! Nie sądził jednak, żeby Anthony był w stanie postawić się na czyimś miejscu. Zawsze zapatrzony w siebie! - Daruj więc sobie powtarzanie, że nie znęcaliście się nad tymi zwierzętami. Gdyby wszystko było w waszych działaniach w porządku, znikacze wciąż latałyby po boiskach, a nie zostały zastąpione przez złote znicze. Właśnie dlatego to ja decyduję o tym, kto będzie wchodził do rezerwatu, a kto nie. Ty na pewno nie wejdziesz. - Gdyby Anthony przyszedł do niego z oficjalną wizytą, zapowiedziany, umówiony i przede wszystkim - gdyby złożył oficjalne pismo, zawierająca racjonalne argumenty, a do tego zawierające podpis złożony przez nestora rodu Macmillan, Lucan mógłby wziąć pod uwagę spełnienie tej prośby. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Za nic jednak nie miał zamiaru godzić się z żądaniami furiata, który wdarł mu się do domu.
- Umysł masz tak zaćmiony, że zupełnie nie wiesz, o czym mówisz - odwarknął. Macmillan albo wypił znacznie więcej niż ledwie trzy szklaneczki whiskey, albo po prostu nie miał pojęcia o podstawowych strukturach budowy ministerstwa - co jeszcze bardziej rujnowało jego wizerunek lorda - Moja rodzina martwi się sytuacją w Anglii bardziej niż twoja. Pragnę ci przypomnieć jednak, że nie w obowiązkach Abbottów należy bieganie po ulicy i szukanie kryminalistów. Taką pracę wykonują aurorzy, a żaden Abbott aurorem nie jest. My pilnujemy prawa w urzędach, skazujemy winnych, wymierzając im sprawiedliwe kary. Ja wykonuję swoje obowiązki, a ty? Co ty zrobiłeś, aby przyczynić się do bezpieczeństwa Anglii? Przybiegłeś tutaj, żeby robić mi wyrzuty i to zupełnie bez żadnych podstaw! - odpowiedział mu, tym razem uderzając w lodowaty ton. Tak było najprościej, prawda? Zrzucić winę na innych, najlepiej na tych, których się nie lubiło. Niestety, na nieszczęście Macmillana, Abbottowie wywiązywali się ze swojej powinności w walce o lepsze jutro kraju. Lucan nawet podwójnie, będąc dodatkowo członkiem Zakonu Feniksa, ale tego nie mógł powiedzieć głośno. Anthony za to powinien się wstydzić spojrzeć sobie w oczy w lustrze!
- Po ludzku mów, ciężko cię zrozumieć nawet po angielsku, a co dopiero kiedy mamroczesz sobie coś pod nosem po chińsku - skrzyżował ręce na piersi, słysząc to niezrozumiałe marudzenie - Więc teraz wyobraź sobie taką sytuację: siedzisz sam w ciemnym, ciasnym miejscu. Nie masz pojęcia, gdzie się znajdujesz. Z zewnątrz dobiegają cię jakieś dźwięki, ale nie jesteś w stanie nic rozpoznać. I nagle gwizd, klatka się otwiera, a ty z oszalałym sercem próbujesz uciec. Ale nie możesz, bo zaklęcia otaczają całą obręcz boiska. Wszędzie dookoła wrzask, piski, błyski świateł, huk. No i nie zapominajmy o dwudziestu kilku wariatach, rozbijających się na miotłach, którzy w każdej chwili mogą cię zwyczajnie zmiażdżyć. Nawet nie specjalnie, po prostu, ot, przez przypadek mogą zrobić z ciebie krwawą miazgę. Tak samo z resztą jak tłuczki. Czy nawet przerzucany od zawodnika do zawodnika kafel. No i wisienka na torcie - podczas całej tej zabawy jesteś ofiarą. Poszukiwanym przez dwie pary oczu trofeem. W końcowej fazie meczu, kiedy twoje serce ledwo już daje radę pompować krew i adrenalinę przez twoje małe ciałko, ktoś cię w końcu łapie. Jak jastrząb, spada na ciebie nagle, zaciskając palce wokół twojego ciała i nie daje ci uciec. A po kolejnej fali niewyobrażalnych wrzasków i krzyków, w końcu wpychają cię znów do czarnej, ciemnej klatki. - zwizualizował swojemu rozmówcy cały przebieg meczu z punktu widzenia Merlinowi ducha winnego znikacza, który tak naprawdę nie ma pojęcia o tym, co się dzieje. Nie wie, że to wszystko była tylko zabawa! Nie sądził jednak, żeby Anthony był w stanie postawić się na czyimś miejscu. Zawsze zapatrzony w siebie! - Daruj więc sobie powtarzanie, że nie znęcaliście się nad tymi zwierzętami. Gdyby wszystko było w waszych działaniach w porządku, znikacze wciąż latałyby po boiskach, a nie zostały zastąpione przez złote znicze. Właśnie dlatego to ja decyduję o tym, kto będzie wchodził do rezerwatu, a kto nie. Ty na pewno nie wejdziesz. - Gdyby Anthony przyszedł do niego z oficjalną wizytą, zapowiedziany, umówiony i przede wszystkim - gdyby złożył oficjalne pismo, zawierająca racjonalne argumenty, a do tego zawierające podpis złożony przez nestora rodu Macmillan, Lucan mógłby wziąć pod uwagę spełnienie tej prośby. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Za nic jednak nie miał zamiaru godzić się z żądaniami furiata, który wdarł mu się do domu.
- Umysł masz tak zaćmiony, że zupełnie nie wiesz, o czym mówisz - odwarknął. Macmillan albo wypił znacznie więcej niż ledwie trzy szklaneczki whiskey, albo po prostu nie miał pojęcia o podstawowych strukturach budowy ministerstwa - co jeszcze bardziej rujnowało jego wizerunek lorda - Moja rodzina martwi się sytuacją w Anglii bardziej niż twoja. Pragnę ci przypomnieć jednak, że nie w obowiązkach Abbottów należy bieganie po ulicy i szukanie kryminalistów. Taką pracę wykonują aurorzy, a żaden Abbott aurorem nie jest. My pilnujemy prawa w urzędach, skazujemy winnych, wymierzając im sprawiedliwe kary. Ja wykonuję swoje obowiązki, a ty? Co ty zrobiłeś, aby przyczynić się do bezpieczeństwa Anglii? Przybiegłeś tutaj, żeby robić mi wyrzuty i to zupełnie bez żadnych podstaw! - odpowiedział mu, tym razem uderzając w lodowaty ton. Tak było najprościej, prawda? Zrzucić winę na innych, najlepiej na tych, których się nie lubiło. Niestety, na nieszczęście Macmillana, Abbottowie wywiązywali się ze swojej powinności w walce o lepsze jutro kraju. Lucan nawet podwójnie, będąc dodatkowo członkiem Zakonu Feniksa, ale tego nie mógł powiedzieć głośno. Anthony za to powinien się wstydzić spojrzeć sobie w oczy w lustrze!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa wypowiedziane przez Abbotta zupełnie wyprowadziły go z równowagi. Usta ułożyły mu się w wąską linijkę, zacisnął zęby i pięści. Gdyby Lucan powiedział kilka więcej słów, kto wie, może Macmillan rzuciłby się na niego jak największy prostak i zacząłby okładać go jak worek treningowy. Tego nie zrobił. Gdzieś w swoim umyśle coś powstrzymało go przed czymś takim. Być może chora duma, która nie pozwalała mu zniżyć się do jeszcze niższego poziomu. Kto kogo tutaj obrażał, było dla Anthony’ego jasne, a kłamstwa Abbotta nie były w ogóle potrzebne.
– Idź do sześciuset czartów – rzucił wściekle, nie podejmując poza tym rękawicy w obrażaniu. – To ciebie ciężko zrozumieć i całą twoją rodzinę – dodał jeszcze ciszej, mocniej ściskając przy tym swoje pięści, tak że poczuł własne paznokcie wbijające się we wewnętrzną część dłoni. Poczerwieniał ze złości na twarzy. – A inna sprawa, że na boisku nie ma dwudziestu kilku graczy tylko czternastu i sędzia, nieuku – wyrzucił jeszcze z siebie, tym razem głośno i wyraźnie. – Tak czy siak, miałem rację. Was tylko obchodzi, żeby dopiec nam bez powodu. Sami jesteście ofiarą swojej pokręconej prawniczej logiki i chęci pokazania, że jesteście ważniejsi od Malfoyów. Jesteście na tyle szaleni, że sami uwierzyliście w to, że pomagacie, a w rzeczywistości jeszcze bardziej komplikujecie rzeczy. A i guzik wiecie o tym jak opiekowaliśmy się znikaczami zanim wy sięgnęliście po nie swoimi łapskami – złościł się i było to widać. Próbował mówić spokojnie, ale i tak dało się usłyszeć bardziej nerwowe tony w jego wypowiedzi.
Kolejne pytania wyprowadziły jednak z równowagi Macmillana, który zbliżył się zupełnie do czarodzieja. Żaden Abbott nie będzie wywyższać się nad żadnym Macmillanem. Właśnie to, że niektórzy czarodzieje za bardzo interesowali się sytuacją w kraju i swoimi korzyściami doprowadziło do tego, że w Anglii powstał chaos nad którym nie można było w ogóle zapanować.
– My w przeciwieństwie do was nie bawimy się polityką. Nasi ludzie są szczęśliwi. My z kolei jesteśmy wierni dobru i rodzinom, którzy od lat szanują innych – odpowiedział Lucanowi. – Ty jedynie wykonujesz to, co mówią tobie inni, bo nie używasz własnego serca, tylko bezdusznych przepisów. Nie myślisz o innych tylko o własnej dupie. Interesuje cię tylko chore i kulawe prawo.
Po tych słowach cofnął się, obrócił się plecami do swojego rozmówcy i odszedł wolnym krokiem. Kątem oka zauważył skrzata, który najwyraźniej nie wiedział co powinien zrobić. Uśmiechnął się skromnie, ale i ten grymas szybko mu minął. Chwycił za klamkę i ponownie odwrócił się w stronę Lucana, ale nie patrzył na niego, a jak gdyby w pustkę.
– A sprawę znikaczy będziemy kontynuować – rzucił głośno. – Tak długo, aż nie zaboli cię ta twoja wielka głowa – tu znowu się obrócił, otworzył wielkie drzwi. Był zdenerwowany i rozeźlony. Nie chciał jednak, żeby to wszystko skończyło się na dziecinnym obrażaniu i pokazywaniu kto jest lepszy. Wyglądało to tak, jak gdyby się poddał. Niech tak i wygląda. I tak nie mógł przemówić do tej kapuścianej prawniczej głowy i tego pustego, choć napełnionego mięśniami ciała. – Niech Helga i Gruby Mnich czuwają nad tobą, bo najwyraźniej dotychczas tego nie robili – mruknął pod nosem, gdy przeszedł przez próg i zanim drzwi zamknęły się za nim.
|zt
– Idź do sześciuset czartów – rzucił wściekle, nie podejmując poza tym rękawicy w obrażaniu. – To ciebie ciężko zrozumieć i całą twoją rodzinę – dodał jeszcze ciszej, mocniej ściskając przy tym swoje pięści, tak że poczuł własne paznokcie wbijające się we wewnętrzną część dłoni. Poczerwieniał ze złości na twarzy. – A inna sprawa, że na boisku nie ma dwudziestu kilku graczy tylko czternastu i sędzia, nieuku – wyrzucił jeszcze z siebie, tym razem głośno i wyraźnie. – Tak czy siak, miałem rację. Was tylko obchodzi, żeby dopiec nam bez powodu. Sami jesteście ofiarą swojej pokręconej prawniczej logiki i chęci pokazania, że jesteście ważniejsi od Malfoyów. Jesteście na tyle szaleni, że sami uwierzyliście w to, że pomagacie, a w rzeczywistości jeszcze bardziej komplikujecie rzeczy. A i guzik wiecie o tym jak opiekowaliśmy się znikaczami zanim wy sięgnęliście po nie swoimi łapskami – złościł się i było to widać. Próbował mówić spokojnie, ale i tak dało się usłyszeć bardziej nerwowe tony w jego wypowiedzi.
Kolejne pytania wyprowadziły jednak z równowagi Macmillana, który zbliżył się zupełnie do czarodzieja. Żaden Abbott nie będzie wywyższać się nad żadnym Macmillanem. Właśnie to, że niektórzy czarodzieje za bardzo interesowali się sytuacją w kraju i swoimi korzyściami doprowadziło do tego, że w Anglii powstał chaos nad którym nie można było w ogóle zapanować.
– My w przeciwieństwie do was nie bawimy się polityką. Nasi ludzie są szczęśliwi. My z kolei jesteśmy wierni dobru i rodzinom, którzy od lat szanują innych – odpowiedział Lucanowi. – Ty jedynie wykonujesz to, co mówią tobie inni, bo nie używasz własnego serca, tylko bezdusznych przepisów. Nie myślisz o innych tylko o własnej dupie. Interesuje cię tylko chore i kulawe prawo.
Po tych słowach cofnął się, obrócił się plecami do swojego rozmówcy i odszedł wolnym krokiem. Kątem oka zauważył skrzata, który najwyraźniej nie wiedział co powinien zrobić. Uśmiechnął się skromnie, ale i ten grymas szybko mu minął. Chwycił za klamkę i ponownie odwrócił się w stronę Lucana, ale nie patrzył na niego, a jak gdyby w pustkę.
– A sprawę znikaczy będziemy kontynuować – rzucił głośno. – Tak długo, aż nie zaboli cię ta twoja wielka głowa – tu znowu się obrócił, otworzył wielkie drzwi. Był zdenerwowany i rozeźlony. Nie chciał jednak, żeby to wszystko skończyło się na dziecinnym obrażaniu i pokazywaniu kto jest lepszy. Wyglądało to tak, jak gdyby się poddał. Niech tak i wygląda. I tak nie mógł przemówić do tej kapuścianej prawniczej głowy i tego pustego, choć napełnionego mięśniami ciała. – Niech Helga i Gruby Mnich czuwają nad tobą, bo najwyraźniej dotychczas tego nie robili – mruknął pod nosem, gdy przeszedł przez próg i zanim drzwi zamknęły się za nim.
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Świat nie kręci się wokół quidditcha, Macmillan - szepnął tylko w odpowiedzi na kolejne wyssane z palca zarzuty. Bawiło go. Bawiło go to, jak bardzo Macmillanowie skupiali całe swoje życie wokół durnej gry, która była tylko jedną z miliona form rozrywki na tym świecie. Jak wielką potwarzą było dla nich to, że ktoś zupełnie nie interesował się tym durnym sportem. Nie dziwił się, że mieli tak niewielu sojuszników wśród innych rodzin szlacheckich. Jeśli wszyscy byli tak bezmyślni jak Anthony, nie trzeba było posiadać zdolności jasnowidzenia, aby wróżyć im niezbyt świetlaną przyszłość.
- Szczęśliwi! No gratuluję! A gnijcie sobie na tym zapomnianym przez los zakątku Anglii. To nic, że Ministerstwo płonie, że ludzi morduje się na ulicy, że panuje chaos! Ważne, żeby jaśnie państwo Macmillanowie dostali dostęp do znikaczy i żeby byli szczęśliwi! - wybuchnął śmiechem, nie mogąc dłużej znieść nonsensów, które zarzucał mu Anthony. Och, jakże pragnął mu w tym momencie wygarnąć, jak to bardzo nie miał serca, potajemnie łamiąc prawo, którego oficjalnie przysięgał przestrzegać. Jak próbował uspokajać anomalie, ryzykując swoim zdrowiem i życiem, będąc tak naprawdę jedynie płotką, niewiele znaczącym ziarnkiem piasku, które zamiast dać się porwać z wiatrem, jak szczęśliwi Macmillanowie, postanowił jednak wziąć udział w zbliżającej się wojnie. W wojnie przeciwko Voldemortowi i jego rycerzom. - Prawda zakuła cię w oczy, Tony? Nie potrafisz nawet znaleźć racjonalnego kontrargumentu. Umiesz tylko chować się za faktem, że moja rodzina zna prawo. Może pora byś ty też się go nauczył?
Nawet jeśli nie był to szczególnie powód do dumy, jednak czuł się zadowolony. Cokolwiek Macmillan by sobie nie myślał, Abbott wygrał tę konfrontację. W ciszy patrzył, jak intruz w końcu odpuszcza, oddalając się do drzwi. Gdy skrzat spojrzał na swojego pana, szukając u niego jakiegoś rozkazu, Lucan tylko pokręcił głową a wtedy długouche stworzenia po cichu wycofały się z holu. Ich pomoc nie była już potrzebna.
- Daruj sobie - Lucan ponownie odruchowo wyprostował się, by nawet z oddali wyglądać bardziej imponująco i groźnie - Odpowiedź za każdym razem będzie taka sama. - obiecał, oczekując, że Macmillan w końcu opuści jego dom. Nie chciał więcej słyszeć o tym temacie, a już na pewno nie od rzucającego nonsensami Anthony'ego. - Poproś ich lepiej, by spoglądali na ciebie.
Drewniane odrzwia finalnie zostały zamknięte. Lucan na wszelki wypadek postanowił do nich podejść - a następnie przekręcić klucz w zamku. Tak na wszelki wypadek, gdyby furiat jednak się rozmyślił i postanowił jednak znów wedrzeć się do holu siłą.
- Upewnij się, że ten imbecyl opuści Dolinę Godryka - rozkazał jednemu ze skrzatów, który cały czas obserwował go ze szczytu schodów. Stworzenie natychmiast udało się, by polecenie wypełnić, a Abbott udał się ponownie wgłąb domu. Był zbyt wzburzony, by od razu powrócić do zabawy z synem - postanowił przespacerować się po cichych, pięknie zdobionych korytarzach rezydencji. Dopiero kiedy upewnił się, że emocje już zupełnie opadły, udał się do pokoju Logana. Ktoś musiał znów wprawić miniaturowy Hogwart Express w ruch!
zt
- Szczęśliwi! No gratuluję! A gnijcie sobie na tym zapomnianym przez los zakątku Anglii. To nic, że Ministerstwo płonie, że ludzi morduje się na ulicy, że panuje chaos! Ważne, żeby jaśnie państwo Macmillanowie dostali dostęp do znikaczy i żeby byli szczęśliwi! - wybuchnął śmiechem, nie mogąc dłużej znieść nonsensów, które zarzucał mu Anthony. Och, jakże pragnął mu w tym momencie wygarnąć, jak to bardzo nie miał serca, potajemnie łamiąc prawo, którego oficjalnie przysięgał przestrzegać. Jak próbował uspokajać anomalie, ryzykując swoim zdrowiem i życiem, będąc tak naprawdę jedynie płotką, niewiele znaczącym ziarnkiem piasku, które zamiast dać się porwać z wiatrem, jak szczęśliwi Macmillanowie, postanowił jednak wziąć udział w zbliżającej się wojnie. W wojnie przeciwko Voldemortowi i jego rycerzom. - Prawda zakuła cię w oczy, Tony? Nie potrafisz nawet znaleźć racjonalnego kontrargumentu. Umiesz tylko chować się za faktem, że moja rodzina zna prawo. Może pora byś ty też się go nauczył?
Nawet jeśli nie był to szczególnie powód do dumy, jednak czuł się zadowolony. Cokolwiek Macmillan by sobie nie myślał, Abbott wygrał tę konfrontację. W ciszy patrzył, jak intruz w końcu odpuszcza, oddalając się do drzwi. Gdy skrzat spojrzał na swojego pana, szukając u niego jakiegoś rozkazu, Lucan tylko pokręcił głową a wtedy długouche stworzenia po cichu wycofały się z holu. Ich pomoc nie była już potrzebna.
- Daruj sobie - Lucan ponownie odruchowo wyprostował się, by nawet z oddali wyglądać bardziej imponująco i groźnie - Odpowiedź za każdym razem będzie taka sama. - obiecał, oczekując, że Macmillan w końcu opuści jego dom. Nie chciał więcej słyszeć o tym temacie, a już na pewno nie od rzucającego nonsensami Anthony'ego. - Poproś ich lepiej, by spoglądali na ciebie.
Drewniane odrzwia finalnie zostały zamknięte. Lucan na wszelki wypadek postanowił do nich podejść - a następnie przekręcić klucz w zamku. Tak na wszelki wypadek, gdyby furiat jednak się rozmyślił i postanowił jednak znów wedrzeć się do holu siłą.
- Upewnij się, że ten imbecyl opuści Dolinę Godryka - rozkazał jednemu ze skrzatów, który cały czas obserwował go ze szczytu schodów. Stworzenie natychmiast udało się, by polecenie wypełnić, a Abbott udał się ponownie wgłąb domu. Był zbyt wzburzony, by od razu powrócić do zabawy z synem - postanowił przespacerować się po cichych, pięknie zdobionych korytarzach rezydencji. Dopiero kiedy upewnił się, że emocje już zupełnie opadły, udał się do pokoju Logana. Ktoś musiał znów wprawić miniaturowy Hogwart Express w ruch!
zt
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
20 października 1957
„Roślina, która jest przenoszona zbyt często, nigdy nie może urosnąć.”
- Seneka Młodszy
- Seneka Młodszy
Zapieczętował ostatni list i gdy tylko upewnił się, że lak wysechł do końca, podał kopertę Minervie, która w sprytnym susie odbiła się od parapetu i ruszyła w wyznaczonym kierunku. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dal, opierając łokcie o biurko, a dłonie składając ze sobą, by to na nich w wytchnieniu spoczęła broda. Decyzje podejmowało się ciężko, a jeszcze ciężej doradzało ludziom w potrzebie – nigdy nie chciał za nikogo podejmować decyzji, jednak jeszcze gorsze było pokierowanie kogoś w rejony wodzące ku niechybnej zagładzie. Tego właśnie starał się unikać za wszelką cenę, a ostatnie korespondencje wymagały od niego pełni skupienia.
Chmury przetaczały się powoli po nieboskłonie, leniwie, jak gdyby Notus poskąpił swego tchnienia, by ruszyć obłoki. Dopiero po dłuższej chwili sowa wreszcie zniknęła w oddali, pozwalając czarodziejowi na chwilowe przymknięcie powiek. Zastanowienie. Czy dobrze uczynił? Pozostawało zaledwie oczekiwać na odpowiedź, choć wierzył w zdrowy rozsądek swego korespondenta.
Wtem drzwi skrzypnęły lekko, a odgłos małych stóp rozniósł się po cichym gabinecie, by zaraz do niego dołączył drżący głos domowego skrzata. – L-lordzie Abbott, p-przybył oczekiwany gość – wyrzekł Bławatek, w typowej dla siebie manierze, po czym wyczekująco wlepił spojrzenie w posągowego Romulusa. Czarodziej nie podnosił powiek jeszcze chwilę, jak gdyby ta krótka przerwa od rzeczywistości, pozwoliła mu się w pełni zdystansować do wciąż obciążających jego barki zmartwień i zanurzyć we frywolnej kontemplacji. – P-panie? – zapytał niepewnie skrzat, postępując kilka kolejnych kroków w kierunku biurka, jednocześnie nerwowo miętoląc szatę między długimi, wychudłymi paluszkami. – Dziękuję, Bławatku. Przygotuj dla nas herbatę w południowym salonie, sam podejmę pana Greya – wyrzekł wreszcie, podnosząc powoli zmęczone powieki. Skrzat skłonił się w pół i zaraz zniknął za drzwiami, by pozostawić swojego lorda w samotności. W gabinecie było zawsze jasno, momentami wręcz rażąco, gdy ściany odbijały jasność nieba. Choć Romulus wolał słońce, szczególnie to letnie, które wkradało się przez okiennice, ażeby ocieplić sobą całe wnętrze. Gdy było pochmurno, w posiadłości panował chłód, którego nawet złote dekoracje nie potrafiły rozweselić.
Wreszcie odchrząknął i odsunął się od rozległego biurka, kierując prosto do drzwi gabinetu. Po drodze poprawił kilkakrotnie mankiety koszuli oraz rękawy marynarki, którą również po drodze do holu zapiął. Sprawnym krokiem przemknął piętra, aby nareszcie znaleźć się przy drzwiach, gdzie czekał na niego gość. – Dzień dobry – kiwnął głową, a potem wyciągnął w kierunku mężczyzny dłoń. – Lord Romulus Abbott, miło pana poznać osobiście panie Grey – przedstawił się należycie, a jego ton był ciepły, lecz poważny, wskazujący na otwartość z jednoczesną dozą ewidentnego braku chęci na zbytnią poufałość. Chłodny błękit oczu analizował powoli, jednak niezbyt nachalnie, sylwetkę gościa i być może przyszłego pracownika, to miało się dopiero okazać w trakcie rozmowy. – Zapraszam – zaoferował gestem ręki, aby oboje ruszyli do wnętrza posiadłości. Liczył, że Bławatek zdążył już przygotować herbatę oraz poczęstunek. – Jak mniemam, widział pan już ogrody? – zagaił, zerkając na towarzysza, pytającym spojrzeniem, gdy mijali kolejne marmurowe rzeźby, zapatrzone w bezkresną dal zamrożonego w czasie własnego istnienia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Romulus Abbott dnia 14.06.21 15:43, w całości zmieniany 1 raz
Potrzebował pracy, bardziej niż wcześniej. Fundusze na kolejne podróże się kurczyły, a w najbliższym czasie nie zapowiadało się aby miał w jakąś wyruszyć. Podjął się stworzenia ogrodu dla Greengrassów, właśnie trwało przygotowanie terenu, ale prawdziwa praca rozpocznie się wiosną. Łapał się każdej możliwej fuchy w porcie aby zarobić parę groszy, ale jego pasją pozostawały rośliny więc gdy trafiała się praca, w której mógł realnie z nimi pracować to nigdy nie zastanawiał się dwa razy.
List od Abbotów ucieszył go bardzo, ponieważ swego czasu miał sam się do nich zgłosić, ale został uprzedzony. Jak Macmillan był mu kumplem i nie stanowiło problemu pojawienie się w jego progach, tak lorda Abbot kompletnie nie znał więc nie wiedział czego się spodziewać. Dumał nad ubraniem dobre pół godziny nim Hattie powiedziała synowi aby ubrał niebieska koszulę i do tego pulower. Czuł się jak Hal patrząc na swoje odbicie, ale matka nie odpuszczała. W takich sytuacjach wolał się z nią nie kłócić i najzwyczajniej w świecie przyjąć ze spokojem argumentację Hattie. Narzucił na siebie płaszcz by wyjść z Greengrove Farm i trafić na ziemię Abbotów. Był chwilę przed czasem, zrobił to specjalnie gdyż chciał rzucić okiem na ogród, którym miałby się zajmować. Przywitały go typowo angielskie widoki, roślinność puszczona samopas, w paru miejscach pięknie się kłębiła by w innych ziać pustką i zbyt dużą ilości przestrzeni. Trawnik był dobrze przystrzyżony, ale aż się prosiło aby znalazło się parę azali czy żurawek najlepiej na stworzonych do tego wystawach w punktach nasłonecznionych. Zerknął na zegarek i udał się do drzwi wejściowych gdzie przywitał go skrzat i oznajmił, że ma zaczekać. Nie pozostało mu nic innego jak zastosowanie się do tych poleceń więc jedynie stał rozglądając się dookoła, chłonąć wzrokiem wzniosłość rodu, w którego progach się znalazł. Lord nie kazał na siebie zbyt długo czekać więc czarodziej uścisnął podaną mu dłoń pewnie ale wyważenie.
-Herbert Grey - Przedstawił się -Dzień dobry i dziękuję za zaproszenie.
Ruszył we wskazanym kierunku, a gdy padało pytanie kiwnął głową.
-Nie ukrywam, że pozwoliłem sobie na zerknięcie, choć nie miałem czasu przyjrzeć się wszystkiemu dokładnie. - Powiedział zgodnie z prawdą zdając sobie sprawę, że mógł się narazić na gniew możnego pana, ale zaczynanie współpracy od kłamstwa nie było mądrym posunięciem. -W czym dokładnie mogę pomóc, lordzie Abbot.
List od Abbotów ucieszył go bardzo, ponieważ swego czasu miał sam się do nich zgłosić, ale został uprzedzony. Jak Macmillan był mu kumplem i nie stanowiło problemu pojawienie się w jego progach, tak lorda Abbot kompletnie nie znał więc nie wiedział czego się spodziewać. Dumał nad ubraniem dobre pół godziny nim Hattie powiedziała synowi aby ubrał niebieska koszulę i do tego pulower. Czuł się jak Hal patrząc na swoje odbicie, ale matka nie odpuszczała. W takich sytuacjach wolał się z nią nie kłócić i najzwyczajniej w świecie przyjąć ze spokojem argumentację Hattie. Narzucił na siebie płaszcz by wyjść z Greengrove Farm i trafić na ziemię Abbotów. Był chwilę przed czasem, zrobił to specjalnie gdyż chciał rzucić okiem na ogród, którym miałby się zajmować. Przywitały go typowo angielskie widoki, roślinność puszczona samopas, w paru miejscach pięknie się kłębiła by w innych ziać pustką i zbyt dużą ilości przestrzeni. Trawnik był dobrze przystrzyżony, ale aż się prosiło aby znalazło się parę azali czy żurawek najlepiej na stworzonych do tego wystawach w punktach nasłonecznionych. Zerknął na zegarek i udał się do drzwi wejściowych gdzie przywitał go skrzat i oznajmił, że ma zaczekać. Nie pozostało mu nic innego jak zastosowanie się do tych poleceń więc jedynie stał rozglądając się dookoła, chłonąć wzrokiem wzniosłość rodu, w którego progach się znalazł. Lord nie kazał na siebie zbyt długo czekać więc czarodziej uścisnął podaną mu dłoń pewnie ale wyważenie.
-Herbert Grey - Przedstawił się -Dzień dobry i dziękuję za zaproszenie.
Ruszył we wskazanym kierunku, a gdy padało pytanie kiwnął głową.
-Nie ukrywam, że pozwoliłem sobie na zerknięcie, choć nie miałem czasu przyjrzeć się wszystkiemu dokładnie. - Powiedział zgodnie z prawdą zdając sobie sprawę, że mógł się narazić na gniew możnego pana, ale zaczynanie współpracy od kłamstwa nie było mądrym posunięciem. -W czym dokładnie mogę pomóc, lordzie Abbot.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Spodziewał się, że mężczyzna rzucił już okiem na ogrody, jednak to dobrze o nim świadczyło w kwestii samego zapału do pracy – czy też pasji. – Rozumiem. Jak wrażenia po tymże „zerknięciu”? – zapytał z czystej ciekawości.
– Widzi pan, panie Grey… Czasy są ciężkie, a ludzie uciekają z Anglii. Mój ogrodnik został zmuszony przez obecnie panujący reżim do szukania lepszych perspektyw za oceanem. Nie śmiałem mu przeszkodzić, toteż tym samym jestem zmuszony znaleźć kogoś na jego miejsce – rozwodził się w tejże kwestii, krocząc powoli między marmurami posiadłości. Nie gestykulował, nie modulował głosem, wydawał się równie statyczny co mijane rzeźby, a jednak żywy. – Domyślam się, że rozumie pan już, do czego zmierzam – posłał mężczyźnie spojrzenie, pełne wiary w to, że faktycznie Grey musiał zdawać sobie sprawę, w jakim celu został zaproszony do Dunster Castle. Wreszcie szlachcic zatrzymał się przy jasnych drzwiach, które zarutko uchylił drobny skrzat.
– Z-zapraszam – zająkał się Bławatek, pomagając sobie magicznymi umiejętnościami w otwieraniu wejścia. Gdy tylko panowie przekroczyli próg, skrzat zamknął za nimi drzwi i ukłonił się należycie. – P-podano herb-herbatkę – dodał i przetuptał cichutko, aby zaraz przemknąć przez uchylone węższe drzwiczki i zniknąć w przejściu do bawialni.
Jasne fotele oczekiwały, aż mężczyźni na nich spoczną, natomiast nad zdobionymi filiżankami, które wybierała najpewniej lady Abbott, unosiły się kłęby ciepłej pary poświadczające, że napitek wciąż nie wystygł. Lord rozpiął guzik marynarki garnituru, po czym usiadł na jednym z foteli, zerkając niespiesznie najpierw na herbatę, a potem na herbatniki. – Śmiało, proszę się częstować – zachęcił, nieco mniej poważnym tonem, jednak zaraz do niego wrócił, gdy tylko znów przyszło mu się rozwodzić na poważniejsze tematy. – Zależy mi na stałym pracowniku, który będzie w stanie poświęcić ogrodom mego rodu czas. Przyznam szczerze, że choć szklarnie Abbottów z pewnością nie dorównują tym na ziemiach Prewettów, tak potrzebują uwagi – kontynuował, splatając dłonie ze sobą i zatrzymując błękit tęczówek na twarzy swojego gościa. Ciężko stwierdzić czego dokładnie szukał w jego licu, lecz z pewnością swoiste badawcze spojrzenie wskazywało, że każdy ruch Herberta był poddawany dogłębnej, wewnętrznej analizie. – Jeśli już jesteśmy przy Prewettach, nie będę ukrywał, że doszły mnie słuchy, iż tam również pracuje pewien Grey, zastanawiam się, czy jest on tą samą osobą, która siedzi dziś tutaj przede mną? – zapytał, a żartobliwy cień uśmiechu przegalopował przez usta i w głosie, niechybnie rozluźniając odrobinę atmosferę. – W każdym razie, chciałbym usłyszeć o pańskich doświadczeniach, gdzie pan pracował, zdobywał wiedzę? – rzucił prostymi pytaniami, pochylając się po filiżankę i upijając z niej niewielki łyk. – O ile, rzecz oczywista, jest pan zainteresowany ofertą pracy.
| herbata biała (10g), herbatniki 4 sztuki
– Widzi pan, panie Grey… Czasy są ciężkie, a ludzie uciekają z Anglii. Mój ogrodnik został zmuszony przez obecnie panujący reżim do szukania lepszych perspektyw za oceanem. Nie śmiałem mu przeszkodzić, toteż tym samym jestem zmuszony znaleźć kogoś na jego miejsce – rozwodził się w tejże kwestii, krocząc powoli między marmurami posiadłości. Nie gestykulował, nie modulował głosem, wydawał się równie statyczny co mijane rzeźby, a jednak żywy. – Domyślam się, że rozumie pan już, do czego zmierzam – posłał mężczyźnie spojrzenie, pełne wiary w to, że faktycznie Grey musiał zdawać sobie sprawę, w jakim celu został zaproszony do Dunster Castle. Wreszcie szlachcic zatrzymał się przy jasnych drzwiach, które zarutko uchylił drobny skrzat.
– Z-zapraszam – zająkał się Bławatek, pomagając sobie magicznymi umiejętnościami w otwieraniu wejścia. Gdy tylko panowie przekroczyli próg, skrzat zamknął za nimi drzwi i ukłonił się należycie. – P-podano herb-herbatkę – dodał i przetuptał cichutko, aby zaraz przemknąć przez uchylone węższe drzwiczki i zniknąć w przejściu do bawialni.
Jasne fotele oczekiwały, aż mężczyźni na nich spoczną, natomiast nad zdobionymi filiżankami, które wybierała najpewniej lady Abbott, unosiły się kłęby ciepłej pary poświadczające, że napitek wciąż nie wystygł. Lord rozpiął guzik marynarki garnituru, po czym usiadł na jednym z foteli, zerkając niespiesznie najpierw na herbatę, a potem na herbatniki. – Śmiało, proszę się częstować – zachęcił, nieco mniej poważnym tonem, jednak zaraz do niego wrócił, gdy tylko znów przyszło mu się rozwodzić na poważniejsze tematy. – Zależy mi na stałym pracowniku, który będzie w stanie poświęcić ogrodom mego rodu czas. Przyznam szczerze, że choć szklarnie Abbottów z pewnością nie dorównują tym na ziemiach Prewettów, tak potrzebują uwagi – kontynuował, splatając dłonie ze sobą i zatrzymując błękit tęczówek na twarzy swojego gościa. Ciężko stwierdzić czego dokładnie szukał w jego licu, lecz z pewnością swoiste badawcze spojrzenie wskazywało, że każdy ruch Herberta był poddawany dogłębnej, wewnętrznej analizie. – Jeśli już jesteśmy przy Prewettach, nie będę ukrywał, że doszły mnie słuchy, iż tam również pracuje pewien Grey, zastanawiam się, czy jest on tą samą osobą, która siedzi dziś tutaj przede mną? – zapytał, a żartobliwy cień uśmiechu przegalopował przez usta i w głosie, niechybnie rozluźniając odrobinę atmosferę. – W każdym razie, chciałbym usłyszeć o pańskich doświadczeniach, gdzie pan pracował, zdobywał wiedzę? – rzucił prostymi pytaniami, pochylając się po filiżankę i upijając z niej niewielki łyk. – O ile, rzecz oczywista, jest pan zainteresowany ofertą pracy.
| herbata biała (10g), herbatniki 4 sztuki
-Zwróciłem uwagę, że ogrody są w typowym dla nas stylu. Już na świecie mówi się na nasze ogrody, w typie angielskim. – Zaczął mówić Grey idąc za lordem Abbott. – Zwróciłem uwagę na pięknie rozrośnięte rododendrony, ale zauważyłem też parę pustych przestrzeni. Zastanawiam się czy były szykowane pod konkretne rośliny.
Każdy ogrodnik miał swoją wizję i plany, a rośliny należało sadzić zgodnie z ich rodzajem. Większość najlepiej latem, ale były też takie które lepiej znosiły sadzenie i przesadzanie jesienią a inne wczesną wiosną. Praca w ogrodzie odbywała się cały rok, choć zimną było najmniej pracy, ale należało monitorować czy nie trzeba któryś okryć bardziej gdy mrozy przychodziły siarczyste i nieprzychylne dla roślin.
Słuchając o ogrodniku, który musiał uciekać doskonale rozumiał problem. Grey sam nie raz pomagał takim osobom dokować się na statek, przeprowadzał ich podziemiami Londynu czy przechowywał jakiś czas w opuszczonych chatach w Szkocji gdzie miał nieprzyjemność spotkania Macnaira i już wiedział, że musi być ostrożniejszy w ukrywaniu mugolaków w opuszczonych ruinach zamków jakich było pełno na tym górzystym terenie.
Zerkał na mijane rzeźby, pozwalał sobie na rzucenie okiem w stronę bogactw, których sam nigdy nie będzie posiadał, ale pomarzyć dobra rzecz.
Wizję ciepłej herbaty przyjął z ulga. Oni sami musieli parzyć cienki napar aby im wystarczył. Nadchodzące chłody oraz ograniczony dostęp do towarów dawał się im we znaki. Całe szczęście, że mieli szklarnię i mogli uprawiać warzywa oraz owoce i dzięki temu mieli trochę więcej niż inni mieszkańcy. Nie zmieniało to faktu, że kolorowo nie było. Usiadł na wskazanym miejscu ujmując filiżankę z herbatą. Nie przerywał mężczyźnie pozwalając mu dokładnie wyłożyć czego oczekuje oraz jakie ma pytania do Greya. Starał się zachowywać godnie – cokolwiek to znaczył, gdyż nigdy nie uczył go co należy a czego nie należy robić przy arystokracie. Jaki gest czy słowo może go urazić czy zniechęcić do osoby botanika. Na wspomnienie pracującego Greya u Prewettów uśmiechnął się i pokiwał głową.
-Ogrodem i szklarniami lorda Prewetta zajmuje się mój brat Halbert Grey. – Wyjaśnił odstawiając filiżankę z herbatą na stoliczek.-Rodzinna smykała do roślin. – Miał zdecydowanie mniejsze doświadczenie niż jego starszy brat w prowadzeniu ogrodów, ale o wiele większe jeżeli chodzi o utrzymanie roślin, tworzenie krzyżówek czy rozbudowywanie szklarń dla potrzeb konkretnych roślin i zapewniania im odpowiednich warunków. –Przede wszystkim muszę wiedzieć czego pan dokładnie oczekuje od ogrodnika, lordzie Abbott. – Teraz do rzeczy przeszedł Grey, który jakkolwiek chciał otrzymać parę to musiał wiedzieć czego wymaga od niego mocodawca. –Oczekuje pan utrzymania ogrodu w takim stanie jakim jest, czy może rozwinięcia go, nadania nowego kształtu? W szklarni mają być hodowane rzadkie okazy roślin czy może woli pan mieć ogród nastawiony na nasze rodzime gatunki? – Wszystko było zależne od odpowiedzi Abbotta. Herbert nie mógłby być codziennie w ogrodzie od ósmej do późnych godzin wieczornych, bo kiedy nie był ogrodnikiem to zajmował się działaniami na rzecz zakonu i choć na razie nie były one spektakularne to z każdy miesiącem było ich coraz więcej. –Specjalizuję się w roślinach egzotycznych, choć nasze rodzime nie są mi obce. Aktualnie zajmuję się również ogrodem przy rezerwacie Greengrassów. Przygotowujemy właśnie ziemię oraz przestrzeń na wiosnę by móc wejść z pełnymi pracami. Jak rozumiem lord oczekuje stałej opieki nad swoim ogrodem. Osoby, która będzie nad nim czuwać?
Każdy ogrodnik miał swoją wizję i plany, a rośliny należało sadzić zgodnie z ich rodzajem. Większość najlepiej latem, ale były też takie które lepiej znosiły sadzenie i przesadzanie jesienią a inne wczesną wiosną. Praca w ogrodzie odbywała się cały rok, choć zimną było najmniej pracy, ale należało monitorować czy nie trzeba któryś okryć bardziej gdy mrozy przychodziły siarczyste i nieprzychylne dla roślin.
Słuchając o ogrodniku, który musiał uciekać doskonale rozumiał problem. Grey sam nie raz pomagał takim osobom dokować się na statek, przeprowadzał ich podziemiami Londynu czy przechowywał jakiś czas w opuszczonych chatach w Szkocji gdzie miał nieprzyjemność spotkania Macnaira i już wiedział, że musi być ostrożniejszy w ukrywaniu mugolaków w opuszczonych ruinach zamków jakich było pełno na tym górzystym terenie.
Zerkał na mijane rzeźby, pozwalał sobie na rzucenie okiem w stronę bogactw, których sam nigdy nie będzie posiadał, ale pomarzyć dobra rzecz.
Wizję ciepłej herbaty przyjął z ulga. Oni sami musieli parzyć cienki napar aby im wystarczył. Nadchodzące chłody oraz ograniczony dostęp do towarów dawał się im we znaki. Całe szczęście, że mieli szklarnię i mogli uprawiać warzywa oraz owoce i dzięki temu mieli trochę więcej niż inni mieszkańcy. Nie zmieniało to faktu, że kolorowo nie było. Usiadł na wskazanym miejscu ujmując filiżankę z herbatą. Nie przerywał mężczyźnie pozwalając mu dokładnie wyłożyć czego oczekuje oraz jakie ma pytania do Greya. Starał się zachowywać godnie – cokolwiek to znaczył, gdyż nigdy nie uczył go co należy a czego nie należy robić przy arystokracie. Jaki gest czy słowo może go urazić czy zniechęcić do osoby botanika. Na wspomnienie pracującego Greya u Prewettów uśmiechnął się i pokiwał głową.
-Ogrodem i szklarniami lorda Prewetta zajmuje się mój brat Halbert Grey. – Wyjaśnił odstawiając filiżankę z herbatą na stoliczek.-Rodzinna smykała do roślin. – Miał zdecydowanie mniejsze doświadczenie niż jego starszy brat w prowadzeniu ogrodów, ale o wiele większe jeżeli chodzi o utrzymanie roślin, tworzenie krzyżówek czy rozbudowywanie szklarń dla potrzeb konkretnych roślin i zapewniania im odpowiednich warunków. –Przede wszystkim muszę wiedzieć czego pan dokładnie oczekuje od ogrodnika, lordzie Abbott. – Teraz do rzeczy przeszedł Grey, który jakkolwiek chciał otrzymać parę to musiał wiedzieć czego wymaga od niego mocodawca. –Oczekuje pan utrzymania ogrodu w takim stanie jakim jest, czy może rozwinięcia go, nadania nowego kształtu? W szklarni mają być hodowane rzadkie okazy roślin czy może woli pan mieć ogród nastawiony na nasze rodzime gatunki? – Wszystko było zależne od odpowiedzi Abbotta. Herbert nie mógłby być codziennie w ogrodzie od ósmej do późnych godzin wieczornych, bo kiedy nie był ogrodnikiem to zajmował się działaniami na rzecz zakonu i choć na razie nie były one spektakularne to z każdy miesiącem było ich coraz więcej. –Specjalizuję się w roślinach egzotycznych, choć nasze rodzime nie są mi obce. Aktualnie zajmuję się również ogrodem przy rezerwacie Greengrassów. Przygotowujemy właśnie ziemię oraz przestrzeń na wiosnę by móc wejść z pełnymi pracami. Jak rozumiem lord oczekuje stałej opieki nad swoim ogrodem. Osoby, która będzie nad nim czuwać?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Hol
Szybka odpowiedź