Gabinet Lucana
AutorWiadomość
Gabinet Lucana
Do tego pokoju właściwie nie wchodzi nikt poza Lucanem. To właśnie tutaj mężczyzna przechowuje wszystko, co związane jest z jego pracą. Głównym elementem pomieszczenia jest oczywiście wygodny, wyściełany fotel oraz masywne, drewniane biurko. Blat mebla niemal zawsze zawalony jest chociaż kilkoma papierami oraz piórami do pisania. Przed biurkiem ustawiono kolejne siedziska, przeznaczone dla ewentualnych gości podczas ich wizyt biznesowych. Całe pomieszczenie utrzymane jest w ciepłych kolorach, jak reszta domu, jednak panuje to zdecydowanie bardziej poważna atmosfera, a w powietrzu unosi się zapach tytoniu.
Na pomieszczenie nałożono zaklęcie: Muffliato10.08
Lucan przyzwyczaił się do tego, by wstawać ze słońcem. Gdy cała rezydencja pogrążona była jeszcze w sennym letargu, on podnosił się z łóżka, kiedy tylko pierwsze promienie słońca zaczynały przebijać się przez zasłony. Zawsze poświęcał chwilę lub dwie na kontemplację i podziwianie urody swojej wciąż pogrążonej w błogim śnie żony. Nauczył się doceniać i cieszyć drobnymi rzeczami - i to właśnie była jedna z nich. Widok kobiety, którą kochał, śpiącej spokojnie w jego domu, napełniał go lekkością i siłą, której potrzebował by stawić czoła nadchodzącemu dniu. Podobną pozytywną energię czerpał z krótkiej wizyty, którą składał w pokoju dziecięcym. Syn był jego największym skarbem. Patrzenie jak spokojnie śpi w swoim łóżeczku jeszcze bardziej motywowało Abbotta do działania. I gdy już nadszedł czas, by zaatakować dzień, Lucan nie marnował dnia. Nigdy nie miał zbyt wiele wolnego, cały swój czas poświęcając pracy - a ostatnio również nie zawsze w stu procentach legalnym działaniom zakonu, mającym jednak na celu wprowadzenie jakiegoś ładu na Wyspach... bo to, co zostało z Ministerstwa już dawno nie było w stanie zapanować nad chaosem w kraju.
Obecnie był mocno zawalony papierkową robotą, także tą z ostatnich kilku dni - nie mógł przecież odmówić sobie odrobiny wolnego, skoro tuż obok organizowano Festiwal Lata. Zabawa jak zawsze była przednia. Lucan był pod wrażeniem organizacji całego wydarzenia - chociaż nigdy nie powiedziałby tego Archibaldowi na głos. Był jednak pewien, że rudy Prewett był tego świadom. Ale przecież Abbott musiał się trochę poprzekomarzać ze szwagrem. Niestety wszystko co dobre, musiało się finalnie skończyć. Tym też sposobem Lucan przewidywał, że przez kilka następnych dni będzie musiał spędzić zdecydowanie więcej czasu zarówno w Tower, głównej siedzibie Wizengamotu, jak i we własnym gabinecie, fortecy papierów ministerialnych, dokumentów oraz atramentu. A gdy już wsiąkł w świat praw zapisanych na skrawkach pergaminów, był tak skupiony, że zupełnie zapomniał nawet o swoich własnych urodzinach! Przypomniała mu o nich dopiero matka, gdy rano chciała złożyć mu życzenia i wręczyć drobny upominek. Podziękował jej gorąco, jednak jego plany na ten dzień nie uległy zmianie ani o jotę - czekała go praca.
Lucan przyzwyczaił się do tego, by wstawać ze słońcem. Gdy cała rezydencja pogrążona była jeszcze w sennym letargu, on podnosił się z łóżka, kiedy tylko pierwsze promienie słońca zaczynały przebijać się przez zasłony. Zawsze poświęcał chwilę lub dwie na kontemplację i podziwianie urody swojej wciąż pogrążonej w błogim śnie żony. Nauczył się doceniać i cieszyć drobnymi rzeczami - i to właśnie była jedna z nich. Widok kobiety, którą kochał, śpiącej spokojnie w jego domu, napełniał go lekkością i siłą, której potrzebował by stawić czoła nadchodzącemu dniu. Podobną pozytywną energię czerpał z krótkiej wizyty, którą składał w pokoju dziecięcym. Syn był jego największym skarbem. Patrzenie jak spokojnie śpi w swoim łóżeczku jeszcze bardziej motywowało Abbotta do działania. I gdy już nadszedł czas, by zaatakować dzień, Lucan nie marnował dnia. Nigdy nie miał zbyt wiele wolnego, cały swój czas poświęcając pracy - a ostatnio również nie zawsze w stu procentach legalnym działaniom zakonu, mającym jednak na celu wprowadzenie jakiegoś ładu na Wyspach... bo to, co zostało z Ministerstwa już dawno nie było w stanie zapanować nad chaosem w kraju.
Obecnie był mocno zawalony papierkową robotą, także tą z ostatnich kilku dni - nie mógł przecież odmówić sobie odrobiny wolnego, skoro tuż obok organizowano Festiwal Lata. Zabawa jak zawsze była przednia. Lucan był pod wrażeniem organizacji całego wydarzenia - chociaż nigdy nie powiedziałby tego Archibaldowi na głos. Był jednak pewien, że rudy Prewett był tego świadom. Ale przecież Abbott musiał się trochę poprzekomarzać ze szwagrem. Niestety wszystko co dobre, musiało się finalnie skończyć. Tym też sposobem Lucan przewidywał, że przez kilka następnych dni będzie musiał spędzić zdecydowanie więcej czasu zarówno w Tower, głównej siedzibie Wizengamotu, jak i we własnym gabinecie, fortecy papierów ministerialnych, dokumentów oraz atramentu. A gdy już wsiąkł w świat praw zapisanych na skrawkach pergaminów, był tak skupiony, że zupełnie zapomniał nawet o swoich własnych urodzinach! Przypomniała mu o nich dopiero matka, gdy rano chciała złożyć mu życzenia i wręczyć drobny upominek. Podziękował jej gorąco, jednak jego plany na ten dzień nie uległy zmianie ani o jotę - czekała go praca.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorraine przyzwyczaiła się już do tego, że musiała mieć głowę na karku jeżeli chodziło o zapamiętywanie dat. Mężczyźni w jej rodzinie mieli z tym duży problem i blondynka szczerze podejrzewała, że taki problem może dotyczyć większości męskiej populacji. Oczywiście sprawy najważniejsze pozostawały w ich głowach z dokładną datą i godziną, ale jeśli chodziło o rzeczy, które dotyczyły ich po prostu odpuszczali nie zmuszając własnej głowy do zapamiętywania.
Przez to wszystko co w ostatnim czasie się działo, Prewettówna nie miała zbyt wiele wolnego czasu by odwiedzać dom rodzinny, rodziców czy chociażby brata. Przeprowadzka do nowej posiadłości, uporanie się z anomaliami dzieci, cały ten festiwal lata i milion dodatkowych problemów po drodze. Dni mijały jej tak szybko, że nawet nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki z poniedziałku nie robił się kolejny piątek, a ona jak zwykle zagubiona we własnych działaniach zatraciła się w tym wszystkim. Tak wyglądało prawdopodobnie życie większości czarodziei. Większości rodzin. Mózg nastawiony był na całkowite czuwanie, szukanie rozwiązań lub ucieczkę. Tak czy inaczej człowiek męczył się samym życiem. Czarownicę zasmucał fakt, że nie ma czasu by po prostu odwiedzić najbliższych i spędzić z nimi kilka wolnych chwil. Właśnie dlatego już dużo wcześniej postanowiła, że idealnym do tego dniem będą urodziny jej starszego brata. Urodzony w tym samym miesiącu co Archie i prawdopodobnie tak samo zakręcony. Lorraine choć nadal dziwiła się jak można było zapomnieć o własnych urodzinach to próbowała to zrozumieć. Kto jak kto, ale od tego mieli przecież ją.
Lorraine w posiadłości rodzinnej nie była już dawno. Za każdym razem gdy przekraczała próg pałacu czuła się jak mała dziewczynka, które ganiała korytarzami wsłuchując się w uderzenia obcasów matki. Minęło tyle czasu, ona dorosła i założyła własną rodzinę, ale to miejsce miało moc cofania się w czasie. Niesamowitą moc. Prewettówna po cichu przywitała się z matką i udała się w stronę gabinetu brata gdzie miała go w końcu znaleźć. W jednej dłoni niosła koszyk, w którym znajdowały się pieczone przez Grusię babeczki oraz butelka skrzaciego wina. W drugiej dłoni niosła wielkie balony, które były niczym zmieniające się fotografie. Balony zmieniały się co chwile pokazując im momenty z dzieciństwa, ze szkoły i ze wszystkich uroczystości, które dzielili wspólnie. Blondynka zapukała delikatnie i nie czekając na odpowiedź weszła do gabinetu brata ciągnąć za sobą balony. - To naprawdę jest twój sposób na spędzenie tego dnia? - zapytała całkowicie poważnie. Mógłby się trochę wysilić!
Przez to wszystko co w ostatnim czasie się działo, Prewettówna nie miała zbyt wiele wolnego czasu by odwiedzać dom rodzinny, rodziców czy chociażby brata. Przeprowadzka do nowej posiadłości, uporanie się z anomaliami dzieci, cały ten festiwal lata i milion dodatkowych problemów po drodze. Dni mijały jej tak szybko, że nawet nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki z poniedziałku nie robił się kolejny piątek, a ona jak zwykle zagubiona we własnych działaniach zatraciła się w tym wszystkim. Tak wyglądało prawdopodobnie życie większości czarodziei. Większości rodzin. Mózg nastawiony był na całkowite czuwanie, szukanie rozwiązań lub ucieczkę. Tak czy inaczej człowiek męczył się samym życiem. Czarownicę zasmucał fakt, że nie ma czasu by po prostu odwiedzić najbliższych i spędzić z nimi kilka wolnych chwil. Właśnie dlatego już dużo wcześniej postanowiła, że idealnym do tego dniem będą urodziny jej starszego brata. Urodzony w tym samym miesiącu co Archie i prawdopodobnie tak samo zakręcony. Lorraine choć nadal dziwiła się jak można było zapomnieć o własnych urodzinach to próbowała to zrozumieć. Kto jak kto, ale od tego mieli przecież ją.
Lorraine w posiadłości rodzinnej nie była już dawno. Za każdym razem gdy przekraczała próg pałacu czuła się jak mała dziewczynka, które ganiała korytarzami wsłuchując się w uderzenia obcasów matki. Minęło tyle czasu, ona dorosła i założyła własną rodzinę, ale to miejsce miało moc cofania się w czasie. Niesamowitą moc. Prewettówna po cichu przywitała się z matką i udała się w stronę gabinetu brata gdzie miała go w końcu znaleźć. W jednej dłoni niosła koszyk, w którym znajdowały się pieczone przez Grusię babeczki oraz butelka skrzaciego wina. W drugiej dłoni niosła wielkie balony, które były niczym zmieniające się fotografie. Balony zmieniały się co chwile pokazując im momenty z dzieciństwa, ze szkoły i ze wszystkich uroczystości, które dzielili wspólnie. Blondynka zapukała delikatnie i nie czekając na odpowiedź weszła do gabinetu brata ciągnąć za sobą balony. - To naprawdę jest twój sposób na spędzenie tego dnia? - zapytała całkowicie poważnie. Mógłby się trochę wysilić!
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Lorraine! - zawołał ledwie otworzyły się drzwi i dostrzegł w przejściu własną siostrę. Chociaż pracy wciąż miał przed sobą dużo, nie zawahał się ani chwili, natychmiast odkładając pióro do kałamarza. Obszedł biurko i podszedł do siostry. Właściwie powinien się tego spodziewać - nawet pomimo tego, że każde podążyło już swoją ścieżką, ich więź była cały czas bardzo mocna. Gdyby Lorraine nie pojawiła się tego konkretnego dnia w Dolinie Godryka - to byłby znak, że wydarzyło się coś bardzo złego.
Lucan najpierw wyściskał mocno siostrę, zerkając przy okazji na przedziwne balony, które ze sobą przytargała. Na widok jednego z nich tylko zmarszczył brwi, lekko rozbawiony. Ruchoma fotografia przedstawiała jego samego, młodszego o jakieś dwadzieścia lat, ubranego w upapraną błotem i wymiętoloną szatę, ściskającego w rękach wodze jednego z kuców Exmoor. Pamiętał ten dzień, omal nie skręcił sobie wtedy karku, kiedy jego wierzchowiec postanowił puścić się pędem przez polanę. Zatrzymali się na jakimś drzewie. Ale udało mu się utrzymać na grzbiecie kuca i z tego był wtedy najbardziej dumny. Lorraine miała wyczucie co do wyboru fotografii.
- Wybacz, po prostu trochę się tego nazbierało - odpowiedział, całując ją jeszcze w oba policzki i robiąc przepraszającą minę. Fakt, o sobie zwykł zapominać. Na szczęście miał pamięć co do dat urodzin pozostałych członków rodziny. Matka i żona dałyby mu popalić, gdyby zapomniał. - Usiądź proszę! - zawołał, wypuszczając ją w końcu z braterskiego uścisku. Dostrzegł oczywiście rzeczy, które przyniosła ze sobą w koszyku, dlatego zaraz sięgnął do stojącej nieopodal komody po dwa kieliszki. I dziękował jej w duchu, że nie zdecydowała się przytachać ze sobą małego tortu i do tego jeszcze świeczek. Babeczki były jednak bardzo mile widziane. Zdawał sobie sprawę z tego, że widzieli się ostatnim razem zaledwie przed kilkoma dniami - oboje byli w końcu obecni na Festiwalu Lata. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że od takiego spotkania, gdzie mogli w spokoju usiąść i znów nacieszyć się swoim towarzystwem, bez obaw, że ktoś może im przerwać, minęło już trochę czasu. Lucan dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Abbottowie mieli to chyba we krwi - tę pracowitość i sumienność. Dlatego oboje byli niesamowicie zajęci przez większość czasu.
- Rozpieszczasz mnie - uśmiechnął się szeroko, odkorkowując butelkę. Przez chwilę smakował przyjemny aromat, który rozszedł się w powietrzu. Skrzacie wino nie było może jego ulubionym trunkiem, ale i tak plasowało się na wysokim miejscu. - Dziękuję, że znalazłaś chwilę, aby do nas wpaść.
Lucan najpierw wyściskał mocno siostrę, zerkając przy okazji na przedziwne balony, które ze sobą przytargała. Na widok jednego z nich tylko zmarszczył brwi, lekko rozbawiony. Ruchoma fotografia przedstawiała jego samego, młodszego o jakieś dwadzieścia lat, ubranego w upapraną błotem i wymiętoloną szatę, ściskającego w rękach wodze jednego z kuców Exmoor. Pamiętał ten dzień, omal nie skręcił sobie wtedy karku, kiedy jego wierzchowiec postanowił puścić się pędem przez polanę. Zatrzymali się na jakimś drzewie. Ale udało mu się utrzymać na grzbiecie kuca i z tego był wtedy najbardziej dumny. Lorraine miała wyczucie co do wyboru fotografii.
- Wybacz, po prostu trochę się tego nazbierało - odpowiedział, całując ją jeszcze w oba policzki i robiąc przepraszającą minę. Fakt, o sobie zwykł zapominać. Na szczęście miał pamięć co do dat urodzin pozostałych członków rodziny. Matka i żona dałyby mu popalić, gdyby zapomniał. - Usiądź proszę! - zawołał, wypuszczając ją w końcu z braterskiego uścisku. Dostrzegł oczywiście rzeczy, które przyniosła ze sobą w koszyku, dlatego zaraz sięgnął do stojącej nieopodal komody po dwa kieliszki. I dziękował jej w duchu, że nie zdecydowała się przytachać ze sobą małego tortu i do tego jeszcze świeczek. Babeczki były jednak bardzo mile widziane. Zdawał sobie sprawę z tego, że widzieli się ostatnim razem zaledwie przed kilkoma dniami - oboje byli w końcu obecni na Festiwalu Lata. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że od takiego spotkania, gdzie mogli w spokoju usiąść i znów nacieszyć się swoim towarzystwem, bez obaw, że ktoś może im przerwać, minęło już trochę czasu. Lucan dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Abbottowie mieli to chyba we krwi - tę pracowitość i sumienność. Dlatego oboje byli niesamowicie zajęci przez większość czasu.
- Rozpieszczasz mnie - uśmiechnął się szeroko, odkorkowując butelkę. Przez chwilę smakował przyjemny aromat, który rozszedł się w powietrzu. Skrzacie wino nie było może jego ulubionym trunkiem, ale i tak plasowało się na wysokim miejscu. - Dziękuję, że znalazłaś chwilę, aby do nas wpaść.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorraine nie zapominała o uroczystościach. Nawet jeśli nie była to wielka impreza w sali balowej jej dawnej posiadłości. Liczył się fakt, że każdy powinien mieć okazję by czuć się we własne urodziny wyjątkowo, a już w szczególności jej starszy brat. Nie mieli już w ostatnim czasie tak wiele okazji by spędzać ze sobą czas. Prawdopodobnie to dlatego, że tak wiele się w ich życiach działo. Zakon, anomalie, szlacheckie obowiązki. Czasami zastanawiała się jak to się stało, że ten czas tak szybko uciekł. Jeszcze chwile temu spędzali razem czas wymyślając coraz to wymyślniejsze zabawy nie mając pojęcia o obowiązkach, które w przyszłości będą ich codziennością. Dzisiejszego dnia liczyła na powrót do tego co kiedyś było dla nich naturalne. Czystą zabawę.
Szlachcianka nie wzięła ze sobą ani dzieci ani męża. Nie dlatego, że ci nie byli chętni by odwiedzić lorda Abbotta, ale dlatego, że podobała jej się myśl o spędzeniu tego dnia tylko z bratem. Na palcach jednej ręki była w stanie policzyć ile takich okazji w ostatnim czasie mieli. - Chociaż dzisiaj byś sobie odpuścił – powiedziała z udawanym gniewem, ale wiedziała, że ten nie może sobie odpuścić bez względu na to jaki mieli dzień. Praca jaką wykonywał była zbyt ważna by porzucić ją na rzecz świętowania chociaż miała nadzieje, że dla niej zrobi wyjątek i że to nad czym aktualnie pracuje może poczekać kilka godzin.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko widząc, że jego reakcję na balony. Ciężko jest kupić komuś coś co tak naprawdę może kupić sobie wszystko. Zwykle gdy chodziła na takie uroczystości stawiała na coś prostego. Coś co kupiłby każdy. Butelka skrzaciego wina, obraz, dzieło sztuki. Nie wysilała się zbytnio wiedząc, że szlachetnie urodzeni nie są zbyt wybredni jeżeli o prezenty chodzi. Nie miała zamiaru robić tego samego dla swojego brata. Chciała, żeby to było coś znaczącego. Każdy w tym czasie potrzebował czegoś co przyniesie uśmiech.
Kobieta zajęła miejsce stawiając przed sobą koszyk. Zaczęła wyciągać jego zawartość uśmiechając się przy tym szeroko. - Jak mogłam nie przyjść. Odkąd pamiętam spędzamy swoje urodziny wspólnie. To, że w ostatnim czasie świat szaleje nie znaczy, że nagle zapomniałam o naszej tradycji – odpowiedziała ze wzruszeniem ramion. - Opowiadaj o wszystkim, na Festiwalu Lata nie mieliśmy zbytnio czasu by zamienić ze sobą więcej niż zdanie. - dodała jeszcze podając mężczyźnie butelkę tak by mógł rozlać do kieliszków jej zawartość.
Szlachcianka nie wzięła ze sobą ani dzieci ani męża. Nie dlatego, że ci nie byli chętni by odwiedzić lorda Abbotta, ale dlatego, że podobała jej się myśl o spędzeniu tego dnia tylko z bratem. Na palcach jednej ręki była w stanie policzyć ile takich okazji w ostatnim czasie mieli. - Chociaż dzisiaj byś sobie odpuścił – powiedziała z udawanym gniewem, ale wiedziała, że ten nie może sobie odpuścić bez względu na to jaki mieli dzień. Praca jaką wykonywał była zbyt ważna by porzucić ją na rzecz świętowania chociaż miała nadzieje, że dla niej zrobi wyjątek i że to nad czym aktualnie pracuje może poczekać kilka godzin.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko widząc, że jego reakcję na balony. Ciężko jest kupić komuś coś co tak naprawdę może kupić sobie wszystko. Zwykle gdy chodziła na takie uroczystości stawiała na coś prostego. Coś co kupiłby każdy. Butelka skrzaciego wina, obraz, dzieło sztuki. Nie wysilała się zbytnio wiedząc, że szlachetnie urodzeni nie są zbyt wybredni jeżeli o prezenty chodzi. Nie miała zamiaru robić tego samego dla swojego brata. Chciała, żeby to było coś znaczącego. Każdy w tym czasie potrzebował czegoś co przyniesie uśmiech.
Kobieta zajęła miejsce stawiając przed sobą koszyk. Zaczęła wyciągać jego zawartość uśmiechając się przy tym szeroko. - Jak mogłam nie przyjść. Odkąd pamiętam spędzamy swoje urodziny wspólnie. To, że w ostatnim czasie świat szaleje nie znaczy, że nagle zapomniałam o naszej tradycji – odpowiedziała ze wzruszeniem ramion. - Opowiadaj o wszystkim, na Festiwalu Lata nie mieliśmy zbytnio czasu by zamienić ze sobą więcej niż zdanie. - dodała jeszcze podając mężczyźnie butelkę tak by mógł rozlać do kieliszków jej zawartość.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Uwielbiał, kiedy Lorraine starała się go zaskakiwać. Nie mówił tego na głos, ale bardzo doceniał wszystko, co się dla niego robiło. W przeszłości było trochę inaczej, część rzeczy, które dostawał, uważał wręcz za oczywistość. Na przestrzeni lat jednak znacząco się to zmieniło. Dojrzał, a zdobyte doświadczenia, zarówno te dobre jak i złe, otworzyły mu oczy na wiele spraw. Dziś Lucan potrafił dostrzec, gdy ktoś włożył dużo pracy oraz uwagi w to, aby sprawić mu radość. Balony z fotografiami były niezwykle pomysłowe, Lucan chyba nie potrafiłby samemu wymyślić właśnie takiego prezentu. Był też pewien, że ich matka na pewno cała się rozpłynie, kiedy tylko je zobaczy - no bo która matka nie uwielbia spoglądać na zdjęcia swoich latorośli z czasów dzieciństwa. Szczególnie, jeśli były one wyjątkowo zawstydzające. Ale tak po prawdzie, Lorraine nie musiała nawet nic ze sobą przynosić. Jej obecność była dla Lucana najlepszym z prezentów.
- Jak zwykle, niezawodna - uśmiechnął się, podając jej jeden z kieliszków - Jeśli chodzi o Somerset, tu wszystko jest w porządku. Ojciec jak zwykle pracuje. Matka trochę mi na ten temat marudziła, ale prędko obie z Melanią zajęły się ogrodem. Niedługo stado w rezerwacie powiększy się o dwie sztuki - dwie klacze, Euricka i Fiodorva, mają się oźrebić. Tę drugą na pewno pamiętasz, próbowała kiedyś zjeść czapkę i szalik Miriam. - poinformował siostrę. Czuł się za rodzinny rezerwat niezwykle odpowiedzialny, tym bardziej, że było to miejsce tak istotne również dla Lorraine. - A Logan rośnie jak na drożdżach, lada moment i będzie wyższy ode mnie - zaśmiał się, nie zapominając wspomnieć też o swoim synu. Dwuletni chłopczyk, który był perełką i oczkiem w głowie niemal wszystkich mieszkańców rezydencji w Dolinie Godryka, stanowił też największą dumę Lucana. Mieli spore szczęście - anomalie obchodziły się z nim ostatnio nad wyraz łaskawie, a brzdąc rozwijał się wręcz książkowo. Wykazywał już także cechy takie jak ogromne zafascynowanie wszystkimi zwierzętami, które napotkał. Kiedy tylko widział kucyka, trzeba go było przytrzymywać, aby zaraz do niego nie podbiegł i nie próbował się przytulić. Odznaczał się także niezwykłą delikatnością w kontaktach z udomowionymi znikaczami, które zamieszkiwały posiadłość. Wystarczyło upomnieć go mówiąc "Logan, pamiętaj, delikatnie", a chłopiec głaskał złotą, opierzoną kulkę tak ostrożnie, jakby miał do czynienia z jajkiem.
- W Somerset panuje spokój - powiedział jeszcze, niemal smakując to zdanie. Był szczęśliwy, że mógł je wypowiadać - bo nawet mimo zawirowań panujących w Anglii, tutaj wciąż mógł odnaleźć chwilę wytchnienia. Tutaj jego żona, syn, rodzice byli bezpieczni. Wkrótce mogło się to zmienić, ale póki co... naprawdę panował tu spokój. I to też było całkiem niezłym prezentem urodzinowym.
- Jak zwykle, niezawodna - uśmiechnął się, podając jej jeden z kieliszków - Jeśli chodzi o Somerset, tu wszystko jest w porządku. Ojciec jak zwykle pracuje. Matka trochę mi na ten temat marudziła, ale prędko obie z Melanią zajęły się ogrodem. Niedługo stado w rezerwacie powiększy się o dwie sztuki - dwie klacze, Euricka i Fiodorva, mają się oźrebić. Tę drugą na pewno pamiętasz, próbowała kiedyś zjeść czapkę i szalik Miriam. - poinformował siostrę. Czuł się za rodzinny rezerwat niezwykle odpowiedzialny, tym bardziej, że było to miejsce tak istotne również dla Lorraine. - A Logan rośnie jak na drożdżach, lada moment i będzie wyższy ode mnie - zaśmiał się, nie zapominając wspomnieć też o swoim synu. Dwuletni chłopczyk, który był perełką i oczkiem w głowie niemal wszystkich mieszkańców rezydencji w Dolinie Godryka, stanowił też największą dumę Lucana. Mieli spore szczęście - anomalie obchodziły się z nim ostatnio nad wyraz łaskawie, a brzdąc rozwijał się wręcz książkowo. Wykazywał już także cechy takie jak ogromne zafascynowanie wszystkimi zwierzętami, które napotkał. Kiedy tylko widział kucyka, trzeba go było przytrzymywać, aby zaraz do niego nie podbiegł i nie próbował się przytulić. Odznaczał się także niezwykłą delikatnością w kontaktach z udomowionymi znikaczami, które zamieszkiwały posiadłość. Wystarczyło upomnieć go mówiąc "Logan, pamiętaj, delikatnie", a chłopiec głaskał złotą, opierzoną kulkę tak ostrożnie, jakby miał do czynienia z jajkiem.
- W Somerset panuje spokój - powiedział jeszcze, niemal smakując to zdanie. Był szczęśliwy, że mógł je wypowiadać - bo nawet mimo zawirowań panujących w Anglii, tutaj wciąż mógł odnaleźć chwilę wytchnienia. Tutaj jego żona, syn, rodzice byli bezpieczni. Wkrótce mogło się to zmienić, ale póki co... naprawdę panował tu spokój. I to też było całkiem niezłym prezentem urodzinowym.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorraine wiedziała, że w ostatnim czasie było coraz mniej okazji do tego by spędzić czas razem. Oboje mieli już własne rodziny i obowiązki, a to wszystko co działo się wokół nich wzbudzało jeszcze większy chaos także i w relacjach z najbliższymi. Blondynka tęskniła za chwilami beztroski. Wszystkie kojarzyły jej się z najmłodszymi latami i nie było w tym chyba nic dziwnego. Chociaż od początku była wychowywana na prawdziwie szlachetnie urodzoną to jako dziecko potrafiła czerpać z tego radość. Wraz z wiekiem przyszły obowiązki, którym stawienie czoła wymagało od niej zapomnienia o błahych i prostych rzeczach. Wszystko nazbyt zaczęło się komplikować i Prewettówna wiedziała, że jej brat też doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Na słowa mężczyzny uśmiechnęła się delikatnie bo szczerze nie oczekiwała usłyszeć nic innego. Lorraine nie martwiła się o swój dom rodzinny wiedząc, że Abbott doskonale się nim zajmie. A jednak słyszeć z jaką łatwością przychodzi bratu mówienie o tym wszystkim co dobre i bezstresowe po prostu uśmiech cisnął jej się na usta. Szlachcianka sięgnęła po kieliszek zamykając go w dłoniach. - Jakby suszenie głowy miało cokolwiek pomóc – powiedziała pamiętając, że jej brat i tak finalnie postawi na swój własny rozsądek niż czyjeś namowy. To też była cecha Abbottów, która i Lorraine wchodziła często w krew. Wychowanie w prawdzie, poszanowaniu do prawa, dokładnym rozróżnieniu tego co dobre od tego co złe… nikt nie mógł powiedzieć, że w ich rodzinie ktoś nie miał swojego zdania. Czasami ojciec pozbawiał go Archiego mając w pamięci to, że zdecydował się zostawić narzeczoną przed ołtarzem dla blondynki myśląc chyba, że z Lorraine postąpi podobnie. - Dawno już nie widziałam narodzin źrebaczków. Może wpadłabym z dzieciakami? Obiecuje, że schowamy się tak by ich nie stresować, a to jednak coś czego nie widzi się codziennie. - odparła pamiętając jak dobry kontakt miała ze stworzeniami z ich rezerwatu. To w sumie dzięki tym zwierzętom postanowiła bronić praw wszystkich stworzeń i zwierząt w magicznym świecie. Dla blondynki każdy zasługiwał na to by mieć własne prawa, każdy zasługiwał na to by traktować go należycie. - Może to głupie pytanie, ale w sumie sama w ostatnim czasie się nad tym zastanawiam. Patrzę na Winniego i patrzę na Miriam i widzę jak ten czasu ucieka. Boje się, że niedługo będziemy musieli jako rodzice stanąć przed dylematem, w którą stronę pokierować nasze dzieci. Wiem, że to nie temat do rozmowy na teraz, ale nie uważasz, że teraz to wszystko jest tak niepewne, że pchanie dziecka w więzy z innymi rodami może niekoniecznie przynieść coś dobrego w przyszłości? - zapytała nie będąc do końca pewna intencji niektórych rodów. Wiedziała, że do tych decyzji było im jeszcze daleko, ale tak naprawdę i jej i Abbottowi się poszczęściło. Trafili na kogoś kogo szczerze kochali. Sprawa miała się inaczej kiedy zmuszony jesteś spędzić całe życie z osobą, której nie potrafisz tolerować.
Lorraine upiła łyk z kieliszka i pokiwała głową wiedząc, że te słowa znaczą naprawdę wiele. - A Ty? Jak się czujesz? Opowiedziałeś o wszystkich i wszystkim tylko nie wspomniałeś przy tym o sobie. - dodała.
Lorraine upiła łyk z kieliszka i pokiwała głową wiedząc, że te słowa znaczą naprawdę wiele. - A Ty? Jak się czujesz? Opowiedziałeś o wszystkich i wszystkim tylko nie wspomniałeś przy tym o sobie. - dodała.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie mógł nie parsknąć cichym śmiechem, słysząc uwagę siostry. Tak, w rodzinie Abbottów to było zdecydowanie rodzinne. Marudzenie i suszenie głowy miały mało sensu. Lucan wyróżniał się szczególną odpornością na dziwne pomysły Melanii, tak samo z resztą jak ich ojciec odznaczał się upartością w ignorowaniu pretensji swojej żony. Szczególnie jeśli w grę wchodziła praca. Taki już po prostu był.
- Chcesz, żeby obserwowały sam poród? Ale wiesz, że to czasami może być odrobinę krwawe - upomniał ją. Chyba lepszym pomysłem byłoby, aby dzieciaki wpadły pooglądać źrebaczki, kiedy te będą już na świecie i dość chybotliwie będą dreptać za swoimi mamami po boksie. No, ale decyzję oczywiście zostawiał samej Prewettównie - Chociaż oczywiście to zawsze będzie twój dom, Lorraine, możesz z nimi wpadać, kiedy tylko chcesz - uśmiechnął się w odpowiedzi na jej pytanie. Nie wiedział tylko, czy będą mieli tyle szczęścia, by zaobserwować sam poród, na coś takiego musieliby chyba czatować w stajni przez kilka dni. Chociaż na pewno dokładniejsza data zostanie określona przez opiekunów, oni się znali na tych sprawach.
Kolejne słowa, które padły z ust jego siostry, sprawiły, ze Lucan odrobinę się zasępił. Fakt, temat który poruszyła nijak nie pasował do okazji, dzięki której się spotkali, ale skoro już Lorraine zadała pytanie, oczywiście nie mógł go zignorować. Jego siostra miała wiele racji, sytuacja była tak niepewna, że coraz ciężej było spoglądać w przyszłość z optymizmem.
- Masz słuszność, to nie jest temat do rozmowy na teraz. Ale skoro już go zaczęłaś... Ojciec i nestor prawdopodobnie wypatroszyliby mnie za te słowa, ale jeśli mam być szczery - zaczął, wbrew swoim słowom nie bojąc się wypowiadać głośno swoich myśli, bo wiedział, że nikt nie mógł usłyszeć o czym dyskutowano w jego gabinecie. Pokój był zabezpieczony magią przed podobnymi wypadkami - ja będę dążył przede wszystkim do tego, aby Logan był szczęśliwy i bezpieczny. Zarówno twoje pociechy jak i mój syn na szczęście mają jeszcze bardzo dużo czasu, zanim będziemy musieli na poważniej pomyśleć o pchaniu ich w jakiekolwiek układy. Mam nadzieję, że do tego czasu sytuacja jakoś się uspokoi. Że niektóre rody pójdą po rozum do głowy. Ale jeśli nie będę miał wyboru... sądzę, że... pozwolę wybrać jemu - po tych słowach na chwilę zamilkł. Chyba potrzebował sekundy na zebranie odwagi i wypowiedzenie na głos swoich myśli, które mogłyby przyprawić o zawał każdego nestora - Być może czas skorowidzu powoli przemija. Myślę, że to nastąpi prędzej czy później. Może nawet zdecydowanie wcześniej, niż byśmy się tego spodziewali.
Po wypowiedzeniu tych słów uciekł wzrokiem w bok, troszeczkę obawiając się chyba reakcji siostry. Owszem, zarówno Lucan jak i Lorraine trafili bardzo dobrze i żyli szczęśliwie, ale oboje należeli też do zakonu i mieli świadomość, jak wielu dziedziców z innych rodów wykazywało się niezwykle morderczymi skłonnościami. Lucan już wolał pozwolić swojemu synowi wybrać sobie kogoś z niższych sfer, niż zmuszać go do ślubu z córką morderców, czystokrwistą szyszymorą.
- Tu mnie masz. Zawsze potrafiłaś mnie przejrzeć - skomentował jej całkiem trafną uwagę. Nie za bardzo lubił opowiadać o sobie, tym bardziej, że osobiście czuł się nieco skołowany. Nawet jeśli minęło już trochę czasu od pożaru w ministerstwie, Lucan wciąż odczuwał jego skutki. Psychicznie, nie fizycznie. Chociaż na szczęście nie było go nawet na miejscu, gdy rozniecono ogień, myśl, że gdyby tylko innym zrządzeniem losu znalazłby się w środku budynku i mógł stracić życie, sprawiała, że aż cały dygotał wewnętrznie. - Mam takie przeczucie, że idzie coś dużego. Coś się szykuje. Nie wiem nawet, czy to coś dobrego, czy złego. Są takie noce, że nie mogę spać, ale z kolei dosłownie następnej śpię jak małe dziecko. - zerknął na siostrę. Nie posiadał daru, tak jak ona, ale mimo wszystko jednak dzielili te same geny. Tak przynajmniej Lucan tłumaczył sobie tego typu przeczucia, chociaż gdyby mógł, najchętniej by się ich pozbył. Nie dawały żadnego pożytku, a tylko go niepokoiły.
- Chcesz, żeby obserwowały sam poród? Ale wiesz, że to czasami może być odrobinę krwawe - upomniał ją. Chyba lepszym pomysłem byłoby, aby dzieciaki wpadły pooglądać źrebaczki, kiedy te będą już na świecie i dość chybotliwie będą dreptać za swoimi mamami po boksie. No, ale decyzję oczywiście zostawiał samej Prewettównie - Chociaż oczywiście to zawsze będzie twój dom, Lorraine, możesz z nimi wpadać, kiedy tylko chcesz - uśmiechnął się w odpowiedzi na jej pytanie. Nie wiedział tylko, czy będą mieli tyle szczęścia, by zaobserwować sam poród, na coś takiego musieliby chyba czatować w stajni przez kilka dni. Chociaż na pewno dokładniejsza data zostanie określona przez opiekunów, oni się znali na tych sprawach.
Kolejne słowa, które padły z ust jego siostry, sprawiły, ze Lucan odrobinę się zasępił. Fakt, temat który poruszyła nijak nie pasował do okazji, dzięki której się spotkali, ale skoro już Lorraine zadała pytanie, oczywiście nie mógł go zignorować. Jego siostra miała wiele racji, sytuacja była tak niepewna, że coraz ciężej było spoglądać w przyszłość z optymizmem.
- Masz słuszność, to nie jest temat do rozmowy na teraz. Ale skoro już go zaczęłaś... Ojciec i nestor prawdopodobnie wypatroszyliby mnie za te słowa, ale jeśli mam być szczery - zaczął, wbrew swoim słowom nie bojąc się wypowiadać głośno swoich myśli, bo wiedział, że nikt nie mógł usłyszeć o czym dyskutowano w jego gabinecie. Pokój był zabezpieczony magią przed podobnymi wypadkami - ja będę dążył przede wszystkim do tego, aby Logan był szczęśliwy i bezpieczny. Zarówno twoje pociechy jak i mój syn na szczęście mają jeszcze bardzo dużo czasu, zanim będziemy musieli na poważniej pomyśleć o pchaniu ich w jakiekolwiek układy. Mam nadzieję, że do tego czasu sytuacja jakoś się uspokoi. Że niektóre rody pójdą po rozum do głowy. Ale jeśli nie będę miał wyboru... sądzę, że... pozwolę wybrać jemu - po tych słowach na chwilę zamilkł. Chyba potrzebował sekundy na zebranie odwagi i wypowiedzenie na głos swoich myśli, które mogłyby przyprawić o zawał każdego nestora - Być może czas skorowidzu powoli przemija. Myślę, że to nastąpi prędzej czy później. Może nawet zdecydowanie wcześniej, niż byśmy się tego spodziewali.
Po wypowiedzeniu tych słów uciekł wzrokiem w bok, troszeczkę obawiając się chyba reakcji siostry. Owszem, zarówno Lucan jak i Lorraine trafili bardzo dobrze i żyli szczęśliwie, ale oboje należeli też do zakonu i mieli świadomość, jak wielu dziedziców z innych rodów wykazywało się niezwykle morderczymi skłonnościami. Lucan już wolał pozwolić swojemu synowi wybrać sobie kogoś z niższych sfer, niż zmuszać go do ślubu z córką morderców, czystokrwistą szyszymorą.
- Tu mnie masz. Zawsze potrafiłaś mnie przejrzeć - skomentował jej całkiem trafną uwagę. Nie za bardzo lubił opowiadać o sobie, tym bardziej, że osobiście czuł się nieco skołowany. Nawet jeśli minęło już trochę czasu od pożaru w ministerstwie, Lucan wciąż odczuwał jego skutki. Psychicznie, nie fizycznie. Chociaż na szczęście nie było go nawet na miejscu, gdy rozniecono ogień, myśl, że gdyby tylko innym zrządzeniem losu znalazłby się w środku budynku i mógł stracić życie, sprawiała, że aż cały dygotał wewnętrznie. - Mam takie przeczucie, że idzie coś dużego. Coś się szykuje. Nie wiem nawet, czy to coś dobrego, czy złego. Są takie noce, że nie mogę spać, ale z kolei dosłownie następnej śpię jak małe dziecko. - zerknął na siostrę. Nie posiadał daru, tak jak ona, ale mimo wszystko jednak dzielili te same geny. Tak przynajmniej Lucan tłumaczył sobie tego typu przeczucia, chociaż gdyby mógł, najchętniej by się ich pozbył. Nie dawały żadnego pożytku, a tylko go niepokoiły.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Ostatnio zmieniony przez Lucan Abbott dnia 12.03.19 21:12, w całości zmieniany 4 razy
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szlachcianka doskonale wiedziała jak powinna wychowywać swoje dzieci. Oczywiście, że nie chciała, żeby patrzyły na krwawą scenę – chciała żeby miały okazje zobaczyć jak źrebak stawia pierwsze kroki na świecie. To był obraz, który zasługiwał na uwagę. Sama niejednokrotnie miała okazje zobaczyć ten cud natury i bez względu na wiek potrafiła dojść do rozważań, które w późniejszym czasie ją ukształtowały. - Nie chce, żeby patrzyły na sam poród. Chodzi mi o te pierwsze kroki. - wyjaśniła. - Magia pozwala nam na to by niektóre sytuacje zachować w ukryciu. - dodała jeszcze. Rozumiała ton brata. Był jej starszym bratem i prawdopodobnie już na zawsze miał ją klepać po głowie za złe decyzje. Prawda była jednak taka, że Lorraine daleko było do tej samej dziewczynki, która błąkała się po korytarzach ich posiadłości. Te czasy już były za nimi. Na wspomnienie o domu uśmiechnęła się jedynie delikatnie. Wiedziała, że zawsze będzie traktować to miejsce jako swój dom, ale tak naprawdę już od dawien dawna nie myślała o nim w podobnych kategoriach. Dla niej był to dom jej dzieciństwa. Tylko to miała w pamięci.
Zadając pytanie nie oczekiwała prostej odpowiedzi. Nauczyła się jednak, że nie można trzymać swoich myśli w ukryciu. Należało mówić o swoich obawach i niepokojach. Nie wiedziała komu innemu miałaby się zwierzać jak nie swojemu bratu. W końcu czy nie powinni być dla siebie największym wsparciem? - Czuje podobnie – zaczęła ze wzruszeniem ramion. - Wiem, że to wybory przyszłości, ale doskonale wiesz, że akurat z nią jest mi całkowicie po drodze. Martwię się, że nasze decyzje wpłyną na ich życie i to nieodwracalnie. Jeżeli okaże się, że decyzja moich dzieci będzie różnić się od mojej… nie chciałabym, żeby cierpiały. - mogłoby się wydawać, że to marzenie każdej matki, ale wcale tak nie było. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że życie szlachcica różni się od życia zwykłego czarodzieja. Nawet relacje typowo rodzicielskie miały często w sobie więcej z interesu niżeli z miłości. Ona chciała dla swoich dzieci czegoś więcej. Może przez wzgląd na to co finalnie przydarzyło się jej, a może na to, że bycie w Zakonie otworzyło jej oczy szerzej niż mogłaby się tego spodziewać.
Rozumiała dlaczego Lucan nie chciał rozmawiać o tym co mu się przydarzyło. Zazwyczaj i ona uciekała od niewygodnych tematów szukając oparcia w przyjemnych sytuacjach, które działy się wokół niej. Tym razem jednak nie chciała mu odpuścić. Wiedziała, że ich spotkania są nazbyt rzadkie by pomijać okazje do rozmowy na każdy temat. - Czuje podobnie chociaż nie ufam już swojej magii. Mogłabym nawet powiedzieć, że się jej brzydzę. - powiedziała krzywiąc się delikatnie. - Na festiwalu lata podszedł do mnie mężczyzna podczas wróżb. Był jasnowidzem chociaż tego nie mogłam wtedy wiedzieć. Przeczytał całą moją przyszłość. Wszystko co miałam. To tak jakby ktoś wyrwał z ciebie coś najcenniejszego, wiesz? - westchnęła. - No ale nieważne. Nie mówmy o tym. Mamy dzisiaj co świętować mój starszy bracie – dodała jeszcze unosząc kieliszek w jego stronę chcąc wznieść toast.
Zadając pytanie nie oczekiwała prostej odpowiedzi. Nauczyła się jednak, że nie można trzymać swoich myśli w ukryciu. Należało mówić o swoich obawach i niepokojach. Nie wiedziała komu innemu miałaby się zwierzać jak nie swojemu bratu. W końcu czy nie powinni być dla siebie największym wsparciem? - Czuje podobnie – zaczęła ze wzruszeniem ramion. - Wiem, że to wybory przyszłości, ale doskonale wiesz, że akurat z nią jest mi całkowicie po drodze. Martwię się, że nasze decyzje wpłyną na ich życie i to nieodwracalnie. Jeżeli okaże się, że decyzja moich dzieci będzie różnić się od mojej… nie chciałabym, żeby cierpiały. - mogłoby się wydawać, że to marzenie każdej matki, ale wcale tak nie było. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że życie szlachcica różni się od życia zwykłego czarodzieja. Nawet relacje typowo rodzicielskie miały często w sobie więcej z interesu niżeli z miłości. Ona chciała dla swoich dzieci czegoś więcej. Może przez wzgląd na to co finalnie przydarzyło się jej, a może na to, że bycie w Zakonie otworzyło jej oczy szerzej niż mogłaby się tego spodziewać.
Rozumiała dlaczego Lucan nie chciał rozmawiać o tym co mu się przydarzyło. Zazwyczaj i ona uciekała od niewygodnych tematów szukając oparcia w przyjemnych sytuacjach, które działy się wokół niej. Tym razem jednak nie chciała mu odpuścić. Wiedziała, że ich spotkania są nazbyt rzadkie by pomijać okazje do rozmowy na każdy temat. - Czuje podobnie chociaż nie ufam już swojej magii. Mogłabym nawet powiedzieć, że się jej brzydzę. - powiedziała krzywiąc się delikatnie. - Na festiwalu lata podszedł do mnie mężczyzna podczas wróżb. Był jasnowidzem chociaż tego nie mogłam wtedy wiedzieć. Przeczytał całą moją przyszłość. Wszystko co miałam. To tak jakby ktoś wyrwał z ciebie coś najcenniejszego, wiesz? - westchnęła. - No ale nieważne. Nie mówmy o tym. Mamy dzisiaj co świętować mój starszy bracie – dodała jeszcze unosząc kieliszek w jego stronę chcąc wznieść toast.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Ach, pierwsze kroki. - pokiwał głową. No tak. Mógł się domyślić, że to o to chodziło. Pokręcił lekko głową, uciekając na chwilę wzrokiem w bok, czując lekkie zmieszanie. Był odrobinę rozkojarzony. Przecież znał swoją siostrę, wiedział, że była dobrą matką i nie pokazałaby swoim dzieciom niczego drastycznego - a szczerze powiedziawszy, nawet jeśli narodziny uważane były za cud, sam moment, gdy matka wydawała na świat młode, nie należał wcale do najpiękniejszych. Co innego właśnie pierwsze kroki noworodka. Obserwowanie, jak tworzy się więź matki z dzieckiem, to było prawdziwie magiczne. - Wybacz, ja po prostu... - i właściwie urwał, nie wiedząc, co tak właściwie miał zamiar powiedzieć. Czuł się głupio, ale wiedział, że siostra nie będzie mieć mu za złe tej pomyłki. I oczywiście mogła zjawić się z Miriam i Edwinem w stajni, Lucan sam bardzo chętnie popatrzyłby, jak jego siostrzeńcy zareagują na widok nowego życia, stawiającego swoje pierwsze, niezwykle chwiejne kroki na tym niespokojnym świecie. Był pewien, że Lorraine będzie chciała wykorzystać ten moment, aby zaszczepić w swoich dzieciach miłość do zwierząt. Aby nauczyły się doceniać każde żywe stworzenie.
Odrobinę mu ulżyło, kiedy usłyszał słowa kobiety. Znali siebie tak dobrze, wiedział, że nawet jeśli siostra nie podzielałaby jego zdania, nie potępiłaby go - ale jednak potrzebował usłyszeć jej słowa na głos. Ale chociaż przyniosły mu odrobinę ulgi, nie podniosły go na duchu. - Nasze wybory na pewno zaważą na przyszłości naszych dzieci. Naszym zadaniem jest upewnić, się, że będą to decyzje dobre. - brzmiało to jak frazes. I właściwie nim było, bo przecież nie wypowiadał w tym momencie słów wielkiej mądrości. Pytanie tylko, czyje dobro było tu najważniejsze. Byle nestor na pewno odpowiedziałby, że rodu. Lucan natomiast podzielał zdanie swojej siostry. Oboje widzieli i wiedzieli więcej niż ich rodzice. Świat się zmieniał, a oni musieli się zmieniać razem z nim.
- Lorraine, błagam cię, bądź ostrożna - może słowa te zabrzmiały odrobinie żałośnie, ale wieść o tym dziwnym mężczyźnie wzbudziła w nim niepokój. To oczywiście całkiem normalne, że na świecie istnieli jeszcze inni jasnowidzowie i nie było niczym aż tak niezwykłym, że jeden z nich plątał się w tłumie odwiedzających Festiwal Lata. Ale jeśli Prewettówna nie czuła się wtedy w jego towarzystwie komfortowo, było to już dla Lucana sygnałem dla niepokoju. Ludzie potrafili być naprawdę różni - jako członkowie Zakonu doskonale przecież zdawali sobie z tego sprawę - Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. - poprosił jeszcze raz, dopiero po chwili unosząc swój własny kieliszek, aby zawtórować jej do toastu. Dziś mieli cieszyć się swoim towarzystwem, nie zamartwiać o to co będzie. Nawet jeśli z każdym dniem coraz trudniej było wyrzucić z głowy myśli o niepewnej przyszłości. Chwilkę zajęło mu ponowne przywołanie uśmiechu na twarz. Ale potem został już na jego ustach aż do końca jej odwiedzin. To w końcu był ich dzień.
- Wypijmy zatem za naszą dwójkę. Za mnie i za najlepszą siostrę, jaką tylko mógłbym mieć.
zt
Odrobinę mu ulżyło, kiedy usłyszał słowa kobiety. Znali siebie tak dobrze, wiedział, że nawet jeśli siostra nie podzielałaby jego zdania, nie potępiłaby go - ale jednak potrzebował usłyszeć jej słowa na głos. Ale chociaż przyniosły mu odrobinę ulgi, nie podniosły go na duchu. - Nasze wybory na pewno zaważą na przyszłości naszych dzieci. Naszym zadaniem jest upewnić, się, że będą to decyzje dobre. - brzmiało to jak frazes. I właściwie nim było, bo przecież nie wypowiadał w tym momencie słów wielkiej mądrości. Pytanie tylko, czyje dobro było tu najważniejsze. Byle nestor na pewno odpowiedziałby, że rodu. Lucan natomiast podzielał zdanie swojej siostry. Oboje widzieli i wiedzieli więcej niż ich rodzice. Świat się zmieniał, a oni musieli się zmieniać razem z nim.
- Lorraine, błagam cię, bądź ostrożna - może słowa te zabrzmiały odrobinie żałośnie, ale wieść o tym dziwnym mężczyźnie wzbudziła w nim niepokój. To oczywiście całkiem normalne, że na świecie istnieli jeszcze inni jasnowidzowie i nie było niczym aż tak niezwykłym, że jeden z nich plątał się w tłumie odwiedzających Festiwal Lata. Ale jeśli Prewettówna nie czuła się wtedy w jego towarzystwie komfortowo, było to już dla Lucana sygnałem dla niepokoju. Ludzie potrafili być naprawdę różni - jako członkowie Zakonu doskonale przecież zdawali sobie z tego sprawę - Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. - poprosił jeszcze raz, dopiero po chwili unosząc swój własny kieliszek, aby zawtórować jej do toastu. Dziś mieli cieszyć się swoim towarzystwem, nie zamartwiać o to co będzie. Nawet jeśli z każdym dniem coraz trudniej było wyrzucić z głowy myśli o niepewnej przyszłości. Chwilkę zajęło mu ponowne przywołanie uśmiechu na twarz. Ale potem został już na jego ustach aż do końca jej odwiedzin. To w końcu był ich dzień.
- Wypijmy zatem za naszą dwójkę. Za mnie i za najlepszą siostrę, jaką tylko mógłbym mieć.
zt
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorraine nie uważała się za złą matkę. Zawsze dawała swoim dzieciom wszystko co tylko mogła, a do roli matki przywiązywała wagę równa zlotu. Nie wyobrażała sobie teraz nie być matką czy żoną i chociaż czasami świat podawał jej na tacy nowe role, którym musiała sprostać to jednak te dwie już zawsze miały pozostawać dla blondynki najważniejsze. Rozumiała też w tym wszystkim swojego brata. Czy nagle ich najbliższe otoczenie nie stanęło na głowie powodując, że rzeczy pewne nagle stały się obce i niepewne? To sprawiło, że każdy z nich stał się ostrożny oczekując tych złych rzeczy bardziej niżeli dobrych. Jeszcze niedawno przeprowadzała podobna rozmowę z Archiem. Przyzwyczaili się by oczekiwać najgorszego, ale kiedy przychodzi to tak czy tak odczuwali rozczarowanie. To cecha człowieka, której zmienić się nie dało. Prewettówna starała się po prostu znajdywać w tym wszystkim rzeczy, które mogłyby przynieść choć trochę nadziei. Nawet nie chodziło jej o nią samą, ale przede wszystkim o jej dzieci, którym na szczęście było jeszcze o wiele łatwiej w dobro uwierzyć. A nie było go w końcu wcale tak dużo w ostatnim czasie. - Nic się nie stało - odparła widząc zmieszanie w oczach brata. - Po prostu się martwisz. Nie ma w tym nic dziwnego. -dodała. Byli sobie to winni. Czuwać nad sobą i radzić kiedy wszystko staje na głowie. Ona prawdopodobnie zrobiłaby to samo gdyby obawiała się, że poczynania brata mogą zaszkodzić, a już w szczególności tym najmniejszym. Po prostu niektórych rzeczy nie idzie zaplanować, niektóre po prostu się dzieją i już chyba zdążyła się do tego przyzwyczaić.
Dzisiejszy dzień zmienił się w dzień ciężkich rozmów i choć Lorraine tego nie planowała to naprawdę cieszyła się, że mogą wyrzucić z siebie to czego tak naprawdę się obawiają. Cieszyła się też, że w swoich przemyśleniach nie była całkowicie sama. To był znak, że wcale nie była niesprawnym Abbottem, ale zwyczajnie ich świat się zmieniał podsuwając inne rozwiązania. Dając większy wybór. Niektórzy jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy, ale i Lorraine i jej starszy brat doskonale wiedzieli, że jeżeli chodziło o dzieci i ich szczęście nie ma kompromisów. Pokiwała głową uśmiechając się przy tym delikatnie. - Nie możemy oczekiwać, że po tym wszystkim wrócimy do punktu wyjścia - dodała kończąc rozważania na ten temat. Już i tak za dużo przykrych rozmyślań dzisiaj padło.
Lorraine prawdopodobnie już na zawsze będzie pamiętać uczucie, które ogarnęło ją tamtego dnia. Nie ma nic bardziej przykrego od siłowego otworzenia się przed kimś i to całkowicie nieznajomym kimś. Nie chciała swoimi słowami niepokoić brata, ale wolała powiedzieć jak się czuje by dać mu znać, że nie jest w tym wszystkim sam. Ona chciałaby, żeby jej magia dała więcej - jej, Zakonowi i jej rodzinie. Tak jednak nie było. To przekleństwo, którego nigdy nie będzie mogła się pozbyć. Jak bardzo musi to krzywdzić skoro na dar patrzyła przez pryzmat cierpienia? Blondynka pokiwała głową zapewniając brata, że drugi raz sobie na coś takiego nie pozwoli. Była zdolna czarownicą i potrafiła się bronić. Wtedy była zwyczajnie zaskoczona tym co się wydarzyło. Drugi raz na podobne zaskoczenie sobie po prostu nie pozwoli.
Szlachcianka uniosła kieliszek wiedząc, że dzisiejszy dzień powinien nieść ze sobą więcej przyjemności niż smutku. - No ja mam nadzieję, że najlepszą - odparła z żartobliwym przekąsem upijając po chwili łyk z kieliszka.
z.t
Dzisiejszy dzień zmienił się w dzień ciężkich rozmów i choć Lorraine tego nie planowała to naprawdę cieszyła się, że mogą wyrzucić z siebie to czego tak naprawdę się obawiają. Cieszyła się też, że w swoich przemyśleniach nie była całkowicie sama. To był znak, że wcale nie była niesprawnym Abbottem, ale zwyczajnie ich świat się zmieniał podsuwając inne rozwiązania. Dając większy wybór. Niektórzy jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy, ale i Lorraine i jej starszy brat doskonale wiedzieli, że jeżeli chodziło o dzieci i ich szczęście nie ma kompromisów. Pokiwała głową uśmiechając się przy tym delikatnie. - Nie możemy oczekiwać, że po tym wszystkim wrócimy do punktu wyjścia - dodała kończąc rozważania na ten temat. Już i tak za dużo przykrych rozmyślań dzisiaj padło.
Lorraine prawdopodobnie już na zawsze będzie pamiętać uczucie, które ogarnęło ją tamtego dnia. Nie ma nic bardziej przykrego od siłowego otworzenia się przed kimś i to całkowicie nieznajomym kimś. Nie chciała swoimi słowami niepokoić brata, ale wolała powiedzieć jak się czuje by dać mu znać, że nie jest w tym wszystkim sam. Ona chciałaby, żeby jej magia dała więcej - jej, Zakonowi i jej rodzinie. Tak jednak nie było. To przekleństwo, którego nigdy nie będzie mogła się pozbyć. Jak bardzo musi to krzywdzić skoro na dar patrzyła przez pryzmat cierpienia? Blondynka pokiwała głową zapewniając brata, że drugi raz sobie na coś takiego nie pozwoli. Była zdolna czarownicą i potrafiła się bronić. Wtedy była zwyczajnie zaskoczona tym co się wydarzyło. Drugi raz na podobne zaskoczenie sobie po prostu nie pozwoli.
Szlachcianka uniosła kieliszek wiedząc, że dzisiejszy dzień powinien nieść ze sobą więcej przyjemności niż smutku. - No ja mam nadzieję, że najlepszą - odparła z żartobliwym przekąsem upijając po chwili łyk z kieliszka.
z.t
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Gabinet Lucana
Szybka odpowiedź