Daphne Hesper Rowle
Nazwisko matki: Malfoy
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Szlachetna
Zawód: Alchemik zatrudniony w Departamencie Tajemnic, Niewymowna
Wzrost: 172 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: Srebrne
Kolor oczu: Błękitne
Znaki szczególne: Maleńka blizna nad prawą brwią, burza potarganych włosów, ekscentryczna biżuteria
Jesion, skrzydło trzminorka, 12 i pół cala, sztywna
Slytherin
srebrna mgiełka
szyszymora
starą książką, wrzosowiskiem, jesiennym powietrzem, lasem, eliksirem spokojnego snu
siebie, trzymającą w dłoni eliksir wiecznej młodości
ważeniem eliksirów, magią kreatywną, alchemią, nekromancją i nieśmiertelnością
Harpiom z Holyhead
Alchemia, szachy czarodziejów, kolekcjonowanie biżuterii, zgłębianie tematu nieśmiertelności
Człowiek w czerni, muzyka klasyczna (czarodziejskich kompozytorów)
Diane Kruger
dotknij mego świata opuszkami palców,
a będziemy mogli mieć wieczność,
będzie należeć do nas.
Pierworodny syn, pierwsze dziecko i najstarsze spośród grona, zawsze winien zostać odpowiednio wychowany. Przejąć rodzinne wartości i idee, kontynuować tradycję i nigdy nie przynieść rodzinie wstydu. Pierworodny syn Salazara, Olivier, był z góry skazany na podobne wychowanie, zwłaszcza iż w jego żyłach płynęła szlachetna, czysta krew rodziny Rowle. Jako najstarszy spośród rodzeństwa musiał dawać przykład, zadbać o inszych i zachowywać się odpowiednio. Czynił to niewątpliwie, od najmłodszych lat tańcząc jak zagrał mu ojciec i nasiąkając wpajanymi mu ideami zachowania czystej krwi oraz nienawiścią do mugoli. Odebrał tradycyjne wykształcenie w Szkole Magii i Czarodziejstwa, Hogwarcie, gdzie Tiara Przydziału bez cienia wątpliwości przydzieliła go do Slytherinu. Tam też poznał swoją przyszłą małżonkę, z góry wiedząc, iż właśnie z tą smukłą dziewczyną o srebrzystych włosach przyjdzie mu spędzić życie. Nie mieli przecież wpływu na swoje życia, o których decydowali ojcowie - jak w większości szlachetnych, starych rodzin. Eleanor Malfoy przyjęła swój los ze spokojem i wysoko uniesioną brodą, w zaledwie kilka lat później jaśniejąc podczas uroczystości zaślubin i sprawiającej wrażenie spokojnej oraz zadowolonej, co zapewniło jej szacunek małżonka. Nie łączyła ich miłość, ani insze uczucie ponad pożądanie ze strony Oliviera, przebijające się podczas nocy przez zwykły chłód i beznamiętne uprzejmości. W zaledwie rok po ślubie na świat przyszedł ich syn, co w większości rodzin, zarówno czarodziejskich, jak i mugolskich byłoby powodem do niezwykłej radości i świętowania.
Olivier jednak nie przyjął wieści o narodzinach potomka jako radosną, czy najlepszą wiadomość jaką mógł otrzymać. Skinął zaledwie głową i zapytał o samopoczucie małżonki, po czym wrócił do własnych zajęć. Było to przecież zupełnie naturalne, iż narodzi im się syn. To był jej obowiązek.
Kolejne obowiązki spadały na barki Eleanor w następnych latach, kiedy na tym padole łez pojawiły się dwie córki.
Pierwsza z nich nosiła imię Daphne.
W połowie lutego tysiąc dziewięćset dwudziestego ósmego roku szalały śnieżyce. Białej pierzyny okrywającej tereny wokół zamku Beeston było aż po pas i choć to nie stanowiło problemu w czarodziejskiej komunikacji, Eleanor rodziła we własnym domu, z pomocą krewnej, na co dzień pracującej w Szpitalu świętego Munga, jako uzdrowicielka. W latach szkolnych ona także chciała podjąć taką karierę, wykazywała w tym kierunku nie lada talent, jednakże los (a raczej ojciec) miał dla niej zgoła inne plany, które w pełni zostały zrealizowane. Eleanor poślubiła czarodzieja czystej krwi, urodziła mu syna, a w połowie tamtego zimnego lutego obdarowała go także pierwszą córką, Daphne Hesper, choć fakt ten wywołał jego nikle zainteresowanie. Olivier wychowanie dziewcząt zrzucił na swą małżonkę, własną uwagę skupiając na pracy w Departamencie Tajemnic, a także synu. Pani Rowle stanęła więc przed nie lada wyzwaniem, by uczynić ze swej pierwszej córki prawdziwą damę, bo choć miała pod ręką pomoc zarówno niań, guwernantki, a także - rzecz jasna - domowej skrzatki, Pokrzywki, to Daphne od samego początku sprawiała kłopoty.
Począwszy od jej gęstych włosów, nie dających się poskromić szczotce i finezyjnym upięciom. Dziewczynka jęczała, wyrywała się i marudziła, że każdy, kto zechciał wyczesać jej pukle boleśnie ciągnie, a kiedy te jęki nie zdołały przynieść pożądanego rezultatu, wszelkie wstążki, szpile, czy spinki - w magiczny sposób znikały, bądź nagle pękały, a Daphne ześlizgiwała się po poręczy długich schodów z niesforną burzą na głowie. To była jednak tylko kropla w morzu trosk, które przysparzała matce. Przede wszystkim była... dziwna.
W nieodpowiednich chwilach trajkotała jak najęta, o rzeczach nieistotnych i przyprawiających o ból głowy, zaś w innych, kiedy wymagano od niej by się odezwała, milczała jak zaklęta. Nie przepadała za spędzaniem czasu z rodzeństwem, czy innymi dziećmi - najbardziej ukochała sobie samotność we wnętrzach własnego pokoju, gdzie za towarzystwo miała książki i kota. Lubiła przesiadywać także w kuchni, towarzysząc poltergeistowi, znanemu jako kot z Cheshire. Matka musiała ją niemal siłą wydzierać z tego pomieszczenia, gdzie dziewczynka uparcie zaciągała na okna zasłony i spędzała czas przy blasku świec, stając się niemal chorobliwie blada przez unikanie światła słonecznego. Eleanor zawsze krzywiła się tak, jakby ktoś podsunął jej pod nos smocze łajno, gdy w końcu udawało się wyciągnąć Daphne do salonu. Pragnęła widzieć ją jako grzeczną i ułożoną dziewczynkę, która uśmiecha się, gdy trzeba, odpowie uprzejmie, kiedy tego się od niej wymaga, a inne czarownice będą rozpływać się nad jej uroczą aparycją. Zamiast tego spoglądała na niską, chudziutką i potarganą dziewczynkę, z szatą poplamioną dziwną substancją, która zapewne miała imitować eliksir, a w rzeczywistości była jedynie mieszanką puddingu i soku dyniowego. Pani Rowle odsyłała ją wówczas na lekcję etykiety, a także inne zajęcia z guwernantką - jej córka, nawet jeśli była małym dziwadłem, nie mogła iść do Hogwartu nie potrafiąc czytać i pisać, a także z nikłą wiedzą.
Wedle planów Eleanor od początku Daphne miała jaśnieć przykładem.
Sama chętniej widziałaby ją w Instytucie Magii Durmstrang, gdyż jak twierdziła - mieli tam zdrowszy pogląd na naukę czarnej magii, jednakże jej mąż stanowczo odmówił w przerwie pomiędzy pracą, a graniem w magiczne polo, tonem nie znoszącym sprzeciwu oznajmiając, iż każde jego dziecko ukończy Hogwart, tak jak każdy członek rodziny Rowle. Kiedy więc w dniu jedenastych urodzin Daphne sowa przyniosła jej list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa, nie złożył jej nawet gratulacji - była to dlań oczywistość i naturalna kolej rzeczy, iż czarownica czystej krwi już wkrótce wyjedzie do Hogwartu, gdzie była przecież zapisana od chwili swych narodzin.
Od chwili otrzymania listu Daphne stała się dziwnie milcząca. Nie słychać było jej szaleństw na korytarzach, kłótni z bratem, by zostawił ją w spokoju, dokuczania skrzatce - siedziała we własnym pokoju, opiekując się jaskółką, którą znalazła w ogrodzie jako pisklę z połamanym skrzydłem. Dała jej imię Hesper i uważała za swą jedyną przyjaciółkę, pilnując by kocur nie zjadł jej na kolację. Choć Hesper potrafiła jedynie brudzić podłogę, popiskiwać i podejmować żałosne próby lotu, Daphne pragnęła zabrać ją do Hogwartu - czemu stanowczo sprzeciwiła się matka, niemal z córki kpiąc, że prawdziwa czarownica ma sowę, a nie jaskółkę. Trzydziestego pierwszego sierpnia więc Eleanor przyszła do pokoju córki, by zabrać od niej tę przeklętą jaskółkę, w zamian wciskając w ręce klatkę z burą sową uszatką, która w mniemaniu dziewczynki wyglądała tak, jakby chciała zaraz wydziobać jej oko. Trzeba rzec, że nigdy się nie polubiły. Sowa nie reagowała na swoje imię - Piwonia - a przy każdej próbie odebrania listu raniła jej palce, jeśli tylko nie dostała czegoś do jedzenia. Pomijając jednak te przykre incydenty - Daphne, znalazłszy się w Hogwacie, była całkiem... szczęśliwa?
Podczas Ceremonii Przydziału, kiedy to magiczna Tiara przydziela pierwszorocznych do odpowiednich domów, tradycji stało się zadość - podobnież ojciec nawet się uśmiechnął. Ten stary, brzydki kapelusz (który odgryzł się w myślach Daphne za te epitety, kiedy tylko znalazł się na jej głowie) miał wątpliwości, czy dziewczynka o tak bystrym umyśle nie powinna usiąść tego wieczora przy stole Krukonów, jednakże ostatecznie wykrzyknęła nic innego jak Slytherin. Na nowiutkich szatach dziewczynki pojawiły się więc szmaragdowe i srebrne barwy, a ona tamtej nocy spoczęła w łóżku w jednym z dormitoriów Ślizgonów, mających swe miejsce w lochach. W innym z nim swój kąt miał także jej kuzyn, Edward Rowle, jednakże Daphne z natury była dość... aspołeczna i zdawała się wszystkich trzymać na dystans. Wśród szkolnych kolegów i koleżanek zazwyczaj milczała, a kiedy już otwierała usta, to często po to, by wygłosić jakąś złośliwość, czy nieprzyjemną uwagę. Zwłaszcza pod adresem uczniów mugolskiego pochodzenia, zwanych również szlamami.
Należy przyznać, iż Olivierowi udało się dokonać tego, czego pragnął. Zasiał w córce ziarno nienawiści, wszczepił ją jej pod skórę, by płynęła wraz z krwią w żyłach. Daphne, dorastając, przez wszystkich wkoło była przekonywana, że jest po prostu lepsza. Lepsza od większości czarodziejów, gdyż płynie w niej szlachetna krew, bez mugolskiej skazy, a już w szczególności od szlam. O samych mugolach nawet niedyskutowano, gdyż ojciec uważał ich za niższy gatunek człowieka, przez który oni - czarodzieje - są uciskani i zmuszani do ukrywania się. A dlaczegóż mieliby to robić?
Świat należał do nich.
Daphne przesiąknęła tymi ideami, choć zdawała się nie podchodzić do tego w sposób tak emocjonalny jak inni czarodzieje podobnego pochodzenia i statusu do jej ojca. Uwagę poświęcała nauce i doskonaleniu własnych umiejętności; wieczory spędzała pisząc starannie wypracowania i czytając ksiąg więcej, niż należało. Zwłaszcza umiłowała sobie jeden przedmiot, eliksiry. Wykazywała na lekcjach profesora Slughorna niebywały wręcz talent do eliksirowarstwa. Slughorn powtarzał, że może wyrosnąć na prawdziwą mistrzynię eliksirów, jeśli tylko będzie dalej tak wytrwale pracować; jednakże na zaproszenie do elitarnego Klubu Ślimaka musiała poczekać kilka lat - dołączyła doń dopiero w połowie piątego roku.
Daphne odnajdywała w tym niebywałą przyjemność. Lubiła blade światło lochów, ciężkie od zapachu mikstury powietrze. Lubiła pochylać się nad składnikami, starannie je odmierzać i ważyć. A kiedy eliksir osiągał wymaganą konsystencję, woń i barwę - była pełna szczęścia. Szeroki uśmiech samozadowolenia wykwitał na różanych barwach, czego nic nie potrafiło zetrzeć. Nawet dopisek w liście od matki, czy jej włosy zawsze są potargane (a nie były, znalazłszy się w Hogwarcie Daphne zwykła splatać je w ciasny warkocz, by ani jedna niepożądana, srebrna nitka znalazła się w kotle).
Czas mijał nieśpiesznie, a Daphne spędzała go w głównej mierze samotnie. Inni Ślizgoni zdawali się ignorować jej obecność, nie odnajdując powodu, by ją zaczepiać - nieliczni, którzy się nad to zdobyli, skończyli z eliksirem przeczyszczającym, bądź wywołującym czyraki na twarzy w zupie, za co Daphne była karana szlabanami. Ojciec wówczas zdobył się nawet na list do niej, że jest czternastoletnią czarownicą, a nie pieprzoną trucicielką. Nie podobało jej się to słowo. Wolała określenie rzemieślnik, a nawet - artysta. Tworzenie skomplikowanych mikstur, wymagających nie lada umiejętności było przecież sztuką. A mistycznym artyzmem było dlań udoskonalanie przepisów, które odnajdywała w podręcznikach. Próbowała je zmieniać, robić coś na odwrót i obserwowała co się stanie. Wiele prób skończyło się dla niej kompletną porażką, poparzonymi dłońmi, sadzą na twarzy i raz nawet spaloną połową włosów, wizytami w Skrzydle Szpitalnym, ale to bynajmniej jej nie zniechęcało. Slughorn, będący już wówczas opiekunem Slytherinu, bacznie obserwując doradzał jej opanowanie tradycyjnych przepisów, klasycznej sztuki eliksirowarstwa, nim weźmie się za eksperymenty. Był także zdania, że powinna starać się o jak najwyższe SUMy i OWUTEMy z zielarstwa i eliksirów, by potem móc starać się o trzyletni kurs alchemii. Daphne wzięła sobie tę radę do serca, poświęcając jeszcze więcej czasu na ślęczenie nad kociołkiem i starymi księgami.
Umierać, nie mając z czym się rozstawać?
Eliksiry nie były jedyną miłością Daphne, która od zawsze przejawiała zainteresowania w dość nietypowych sferach. Ptaki, dziwne mikstury, na które receptury znajdowały się jedynie w dziale Ksiąg Zakazanych, a także... śmierć. Nie było dnia, kiedy by o niej nie myślała, odkąd odnalazła martwą jemiołuszkę na błoniach Hogwartu. Trzymała zdechłego ptaka w dłoniach i zastanawiała się - czy to bolało? Umieranie, czy umieranie boli? A później: co dzieje się po śmierci? Wielokrotnie podejmowała próby wyciągnięcia informacji od hogwarckich duchów, korzystając z rodzinnego sekretu radzenia sobie z duchami, relacje z własnej śmierci były różne, lecz żaden z nich nie wyjawił jej, co mogło stać się dalej. Każdy z nich wydawał się tym dalej przerażony.
Nie chcę umierać, nigdy.
Było jej tu całkiem dobrze. Tu, w Hogwarcie. Miała książki, miała nową jaskółkę, możliwość spędzania w klasie do eliksirów sobót i niedziel, a także... przyjaciół, choć nigdy nie nazwała ich tak głośno. Odnalazła wspólny język z Tomem Riddle, spędzając czasami długie godziny na rozmowach o mitycznym kamieniu przywracającym życie, czy krwi jednorożca, która podobnież daje nieśmiertelność. Riddle przejawiał w tym zakresie jeszcze większą fascynację, imponując Daphne wiedzą, a także siła charakteru. Gromadził wokół siebie ludzi, szerząc idee, które były dziewczynie bliskie. Ich relacje postronni nazywali przyjaźnią, choć nie miało to wiele z definicją przyjaźni Gryfonów. Łączył ich Tom, człowiek niezwykły, o którego talentach Daphne mogła jedynie pomarzyć - nie dorównywał mu żaden inny uczeń, choć niejednokrotnie uprzejmie okazywał podziw dla jej talentu do eliksirów.
Nazywali siebie Rycerzami Walpurgii.
Daphne daleko było do mugolskiego wyobrażenia o rycerzach: jako młoda dziewczyna była chuda i wątła, przeraźliwie blada, lecz to nie miało najmniejszego znaczenia. Miała to, co najistotniejsze - siłę charakteru. Nie stchórzyła, kiedy Riddle otworzył Komnatę Tajemnic. Była tam, patrząc z szacunkiem na dziedzica Slytherinu i radowała się wraz z nim, kiedy zginęła pierwsza szlama.
Gdzieś tam, za murami Hogwartu, ginęły inne, w Wielkiej Wojnie Czarodziejów, której losy śledziła na bieżąco - jednak była zbyt młoda, by móc zrobić cokolwiek. Musiała siedzieć zamknięta w bezpiecznej szkole, uczęszczając na zajęcia jak gdyby nigdy nic... aż zginęła Marta.
Na boga, jaką satysfakcję wówczas poczuła!
Z jednej prostej przyczyny - w jej drobnym ciele z wolna gniły struny człowieczeństwa.
Ukończywszy szkołę z niezwykle wysokimi wynikami, które pozwoliły jej z łatwością podejść do egzaminu na kurs alchemii w Szpitalu Świętego Munga (który zdała), nie była już tą samą dziewczyną, którą matka żegnała na peronie dziewięć i trzy czwarte. Wystrzeliła w górę, nabrała kobiecych kształtów i nabrała ogłady, wreszcie przypominając damę, o czym tak marzyła matka. Nie przystała jednak na zaręczyny, zaaranżowane przez Oliviera, co stało się przyczyną jej wyprowadzki z domu. Zamieszkała w Londynie, w maleńkiej klitce - przynajmniej do momentu, w której konflikt z ojcem nie dobiegł końca. Panna Rowle, przyzwyczajona do luksusów, dla świętego spokoju zgodziła się wyjść za mąż za czarodzieja wyłącznie czystej krwi przez ukończeniem trzydziestego roku życia - lecz dopiero wówczas, gdy skończy się uczyć i zdobędzie zawód.
Jestem czarownicą, ojcze, a nie kurą domową.
Ojciec na nowo opłacał jej rachunki, zaś Daphne mogła poświęcić się nauce. Studia nad alchemią w katedrze alchemii i uzdrowiecielstwa w Szpitalu św. Munga stanowczo eliminowały jakiekolwiek inne zajęcia. Kurs ten był tak wymagający, że nawet ona, dotychczas podchodząca do uczenia się z ochotą, bywała skrajnie wymęczona i miała dość ślęczenia nad kotłem, by wytworzyć doskonałą maść na poparzenia.
Nie to jednak spędzało sen z jej powiek, a zniknięcie Riddle'a. Starszy odeń o dwa lata, ukończywszy szkołę wcześniej, wyjechał z Anglii, polecając jej doskonalenie własnych umiejętności. Oficjalnie nie było o nim żadnych informacji. Wielu z Rycerzy po prostu się rozpierzchło po świecie, zapominając o tym szkolnym epizodzie - ale nie ona.
Ona była przekonana, że to jeszcze nie koniec. Nie wtedy, gdy Grindelwald zwyciężył w słynnym na całym świecie pojedynku. To początek nowej ery, zwykła powtarzać ojcu.
Czekała na jego powrót, a czekając nie marnowała czasu. Ukończywszy kurs (dla którego zrezygnowała niemal zupełnie z prywatnego życia) podjęła staż w Szpitalu św. Munga. Wytwarzała eliksiry lecznicze, maści i inne mikstury, potrzebne pacjentom. Za dnia pomagała czarodziejom, w nocy zaś badała receptury na najsilniejsze trucizny - zdobyte na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Bardziej jednak zdawała się być zainteresowana stworzeniem niemożliwego.
Chciała dokonać czegoś wielkiego. Wiedziała, że jest do tego stworzona.
Eliksir nieśmiertelności, eliksir zmieniający ołów w złoto, esencja przywracająca życie. To właśnie zajmowało Daphne, która poświęcała się nieustannym badaniom, choć nie mówiła o tym głośno. Oficjalnie zajmowała się badaniem wpływem faz księżyca na wytwarzanie eliksirów, co przyniosło jej uznanie Brytyjskiego Stowarzyszenia Alchemików dla jej pracy, opublikowanej w jednym z poważnym pism naukowych. Nawet Slughorn przesłał je wówczas swoje gratulacje.
Panna Rowle miała jednak jeden cel - Departament Tajemnic, gdzie nieustannie się zgłaszała, gorąco przekonując, iż wszędzie potrzebny jest alchemik. Była świadoma, iż mając dostęp do największych tajemnic badań niewymownych - będzie w stanie czegoś wraz z nimi dokonać. Przyjęto jej kandydaturę dopiero w roku 1953.
W roku poprzedzającym powrót Toma Riddle'a do Anglii.
Daphne była jedną z pierwszych, która się u niego zjawiła. Zapewniła, iż wciąż podziela jego idee, że wciąż pragnie pomóc mu w dokonaniu tego, co powinno być dla czarodziejów najważniejsze - zyskania całego świata dla siebie. Wyzwolenia się z okowów, jaki stwarzał mugolski świat. Nie opuściła żadnego ze spotkań, wraz z innymi dostępując zaszczytu pobierania nauk czarnej magii od Riddle'a. Jego magia stawała się coraz potężniejsza, a Daphne nie mogła dociec w czym tkwiła przyczyna - w końcu przestała się nad tym zastanawiać, Riddle był zbyt doskonałym legilimentą i z niezadowoleniem zauważał, że o tym rozmyśla.
A kiedy był niezadowolony - Daphne zaczynała odczuwać iskrę przerażenia pod skórą.
Lękała się jedynie jego, nigdy nie tego, co robili. To przynosiło jej dziwną satysfakcję, czyniło z niej... potwora?
Bzdura, przyczyniam się do tworzenia nowego, lepszego świata. Cel uświęca środki, czyż nie?
Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia, je miała czyste, gdyż nieużywane. Małe, aspołeczne dziwadło wyrosło na kobietę o chorych ambicjach i niebezpiecznych zainteresowaniach.
Była młoda, piękna, miała dostęp do sekretów Departamentu Tajemnic, krzywdziła innych i pragnęła, aby ten stan trwał... wiecznie.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 1 | +1 różdżka |
Czarna magia: | 11 | Brak |
Magia lecznicza: | 1 | +1 różdżka |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 19 | +3 różdżka, +2 (kociołek) |
Sprawność: | 1 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | IV | 20 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Numerologia | V | 35 |
Retoryka | I | 2 |
Zielarstwo | II | 5 |
ONMS | I | 2 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Zastraszanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka Etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | I, II, III, IV lub V | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 1 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Jeździectwo | I | 1 |
Taniec balowy | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | 0 |
Reszta: 1 |
Kociołek miedziany, komplet szachów, sowa
I offer you eternal sleep
Ostatnio zmieniony przez Daphne Rowle dnia 20.07.15 21:20, w całości zmieniany 3 razy
owce nigdy nie będą bezpieczne
Witamy wśród Morsów
Wydaje mi się, że panna Rowle nie szybko da się zaciągnąć przed ołtarz i jeszcze nie raz zamiesza nam na fabule! Nie trzymam cię już dłużej, prowadź swoje badania i wspieraj swoimi działaniami Toma - niech świat usłyszy o Rycerzach Walpurgii!