Wydarzenia


Ekipa forum
Napełnij brzuszek
AutorWiadomość
Napełnij brzuszek [odnośnik]08.10.18 10:52

Jadalnia

Centralną częścią pomieszczenia jest drewniany stół - zawsze zastawiony świeżymi kwiatami oraz słodkościami. Nawet w tygodniu. Blat ten przeszedł naprawdę wiele, ale ku zdziwieniu wszystkich, wygląda naprawdę dobrze. Wokół niego stoją cztery, przeciętnie wygodne krzesła. Kawałek dalej jest kuchnia, bezpośrednio połączona z pomieszczeniem kuchennym. To tutaj największe łasuchy napychają swój brzuszek stertą pysznych dań lub słodkich wypieków, nierzadko intensywnie rozmawiając z krzątającą się przy szafkach Pomoną.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.


[bylobrzydkobedzieladnie]



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]08.10.18 15:55
25 sierpnia
Pukanie do drzwi nie należało do tego z rodzaju cichych. Donośne, mocne wybudziłoby każdego z głębokiego snu i kazało stanąć na nogi. Pozbawione wszelkich oznak czułości, pozostawiając jedynie irytację i suchość. W każdym innym przypadku zostałoby tak odebrane, lecz nie tej nocy. Musiało być jednak natarczywe, bo na zewnątrz szalał deszcz niczym z końca świata i swoim szumem zagłuszał delikatniejsze próby wywołania poruszenia po drugiej stronie wejścia. Ciemna sylwetka tkwiła w progu, dając o sobie dobitnie znać kolejnymi uderzeniami, błagając, krzycząc o to, by ktoś rozwarł nieco drzwi i wpuścił nieznajomego, niespodziewanego gościa do środka. Nikt, kto znał profesora astronomii, nie powiedziałby, że to właśnie on. Drżały mu ręce, ramiona, całe ciało poruszało się w niekontrolowanych dreszczach spowodowanych być może zimnem, być może smutkiem, być może zmęczeniem, lecz zdawał się tego nie zauważać, a jedynym wykonywanym przez niego gestem było unoszenie dłoni w celu załomotania w drzwi. Musiała tam być. Przecież ostatnio była. Przecież znajdował się po jej drzwiami. Pod jej domem. Musiała. Jej nieobecność kiedyś zdająca się absurdalna, teraz zdawała się być boleśnie realna. Chciał, żeby otworzyła. Chciał ją zobaczyć i mieć pewność, że wszyscy z dawnych lat nie wyparowali za jednym zamachem. Próbował wszystkiego, by nie czuć. By spróbować zapomnieć o tym, czego się dowiedział. O tym wszystkim, co się stało. O tym, że nie potrafił wybaczyć... Zawsze przychodziło mu to z taką łatwością, by oddać się pozytywnym rozmyślaniom, by wziąć w dłoń pióro i wrzucić w analityczny trans obliczeń, by odegnać wszelkie zło. Dlaczego teraz, gdy samotność biła z każdej strony, nie potrafił sobie poradzić? Zostawiając gorzkie rozstanie, do którego doprowadzić nie miał zamiaru, pogubił się i opustoszał. Nie miał pojęcia, ile wałkował już ten sam temat. Kilkanaście? Kilkadziesiąt? A może kilkaset razy w ciągu tych paru dni? Bo ile tak naprawdę minęło czasu? Nieustannie cofał się do tych kilku zdań, które wypowiedziała Jocelyn. Wracał do nich dzień i noc, samemu nie rozumiejąc jaka była tego przyczyna. Nie znajdował wytłumaczenia, ani jednego słowa, które by mu odpowiadało. Gdy wydawało mu się, że rozumiał, zaraz wszystko przekreślał, nie mogąc pojąć sensu - wszystko się rozpadało, nic nie było odpowiednie. Wieczorem mogło wydawać mu się to wiarygodne, lecz rano darł wszystko, nie mogąc nawet tego wspominać. Nie pojawił się po zlocie rodzinnym w domu w Hogsmeade, wcześniej nie informując nikogo o swoich zamiarach. Być może Wilson się niepokoił, lecz nie miało to znaczenia. Vane stracił poczucie czegoś takiego jak czas. Udał się na osławioną wyspę, doszukując się obecności jednej z nich, chociażby jednej z tych, które utracił. Szukał znaku, że wcale nie przepadły. Że były na drugim brzegu, czekając na niego. Spędził te dni sam, starając się walczyć z ogarniającą go bezradnością i bezsilnością. Zmęczony po nieprzespanych nocach, nie odpoczywał, zastanawiając się, dlaczego właśnie teraz? Dlaczego nie mógł zebrać myśli na istotnym temacie, a te jedynie gnały go w kierunku, gdzie nie chciał iść. Okłamała go. Swoim milczeniem Jocelyn stchórzyła i pozwalała żyć w świecie fikcji i nieprawdy. Jego otwarty, szczery, przyjazny umysł nie mógł tego przetrawić, a brak współczucia panny Vane dla innych wcale nie polepszał tego stanu. Czy Josie nie mogła tamtego dnia po prostu się z nim skontaktować? Nawet jeśli była zdruzgotana, czy nie dotyczyło to również jego osoby? Czy nie powinna była powiadomić rodziny? Czy jako bliski nie był tym, który również powinien się dowiedzieć? Zareagować? Powiedziałaby mu kiedykolwiek? A może powiedziałaby wiele lat później? To wszystko nie trzymało się kupy, a im więcej o tym myślał, tym niepokój w nim wzrastał. Nikt nie miał głowy do tego, by zająć się tą sprawą, żeby je znaleźć. Sama ledwo przeżyłam. Cała radość z powodu przetrwania Jocelyn niknęła wraz z resztą wypowiedzi i jej czynami. Ona podjęła decyzję, lecz on nie miał patrzeć na to z boku i czekać, aż się wszystko rozwiąże, by przyklasnąć na zakończenie. Nie mógł wytrzymać tej kumulacji uczuć, która wezbrała w nim przed stumilową chatką. Nie chciał mówić tego wszystkiego kuzynce. Zostawił ją samą z własnymi myślami. Czyżby spodziewała się, że wynagrodzi jej to, że przetrwała, ale zatrzymała ów brutalny sekret dla siebie? Wynagrodzić... Tak. Wynagrodzić wszystko. Gniew, niezrozumienie, irytacja mieszały się w nim tworząc wraz z gęstniejącym wciąż deszczem szczególną mieszankę wijącą się dokoła. Ucierpiał. Ucierpiało jego serce, zaufanie, podejście do rzeczywistości i przemijania. Błąkał się po okolicach wyspy, wpadając co moment do wody, w błoto, lecz to było niczym w porównaniu z huraganem w jego wnętrzu. Gdyby nie kręcący się tam przypadkowi czarodzieje, zapewne tkwiłby tam do teraz - przekopując ziemię w poszukiwaniu znajomych twarzy. Nie planował zachowywać się w ten sposób. Na pewno nie podejrzewał, że gdziekolwiek wybierze się samemu i to tak nagle. Że da emocjom przejąć nad sobą kontrolę, a słowa kuzynki dotkną go tak bardzo, że nie oponuje. Dla jego umysłu w tamtym momencie jedynym rozsądnym wyjściem było opuszczenie wszystkiego, co znał i poszukiwanie zaginionych, bliskich mu osób. Nie spodziewał się, że w tak dziwny sposób to wszystko przeżyje. Przecież nigdy mu się to nie zdarzało; im się to nie zdarzało. Ale najwidoczniej jak wszystko miało się sypać to jednego dnia, grzebiąc przy okazji całkiem przyjemne plany spędzenia czasu z rodziną. Najwidoczniej jednak było mu zbyt spokojnie i świat zamierzał mu przypomnieć, że sprawy cięższe i gnębiące dotyczyły również i jego samego. Nie mógł zwyczajnie znieść tego, że coś działo się w tak okrutny sposób, a każdy drobny element zaczął stawać się jego przeciwnikiem w tym zmaganiu. Owszem. Zdawał sobie sprawę, że śmierć dotykała wielu mieszkańców Wielkiej Brytanii. Że istniało kłamstwo, oszustwo. Nie spodziewał się jednak że przyjdzie mu się mierzyć z tymi problemami we własnym domu. Że to bliska mu osoba stanie się ich przyczyną. Ale dlaczego tak ciągle o tym myślał? Nawet nie zauważył, gdy drzwi w końcu się otworzyły. Musiał przypominać kompletnie oszołomionego. Z ubrania, włosów, po twarzy kapały mu krople wody, ale zdawał się tego nie zauważać. Po prostu tam tkwił, czując, że niepokój odszedł, jednak nie dał nic w zamian. Jednak prawda leżała gdzieś pomiędzy. - Nie znalazłem ich - powiedział jedynie głucho, wciąż wpatrując się w nieistniejący punkt przed sobą. Deszcz bez ustanku moczył mu całe ciało, jednak zdawał się tego nie dostrzegać. Nie potrafił stwierdzić która godzina ani dlaczego tu przyszedł. - Nie chcę... Wracać do domu. - Głuche brzmienie. Nic więcej. Dopiero po jakiejś dłuższej chwili przejechał dłonią po twarzy zrzucając nadmiar wody, jednak zaraz na jej miejsce wstąpiły kolejne krople.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]04.01.19 16:41
Jestem. Cały czas, pomijając dni, kiedy przecież muszę być w Hogwarcie - ale są wakacje. Wakacje z okazjonalnymi odwiedzinami rodzinnego domu. Rośliny same o siebie nie zadbają, hipogryfy same nie nakarmią; staram się pomagać wszystkim dookoła nie widząc, że sobie też muszę czasem pomóc. Zniszczona cera, tragiczne włosy - Primka szybko wydała jakże niepocieszającą diagnozę. Może powinnam zadbać o siebie bardziej? Nie, przecież to bez znaczenia, męża nie szukam, bez przesady. Ale może dobrze byłoby gdyby uczniowie nie patrzyli na mnie z przestrachem? W końcu nie umiem wzbudzać postrachu wśród… właściwie kogokolwiek. Co jeśli stanę się babą jagą? Urośnie mi haczykowaty nos, tona liszajów na twarzy? Czy kogoś w ogóle by to obeszło? Może dyrektora. Sama nie wiem. Nie umiem podejmować nawet najprostszych decyzji. Żyję z dnia na dzień nie myśląc o przyszłości. Poniedziałek zlewa się z czwartkiem, a potem ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że to już niedziela. Robię wszystko to, co powinnam robić - oddaję się roślinom, Fidze z Makiem i poniekąd Zakonowi. Poniekąd, bo ostatecznie misja zdobycia fragmentu kamienia wskrzeszenia została zwieńczona sukcesem, czekam już tylko na najbliższe spotkanie. We wrześniu. Do tego czasu pojedynkuję się w klubie, pomagam rodzicom i… usycham. Nie mając na czym spożytkować energii w kółko albo śpię, albo jem; dobrze, że nie znam pojęcia telewizora, wtedy całymi dniami wgapiałabym się w ekran metalowego pudła, niszczejąc całkowicie. Tak to zawsze zostają jakieś książki oraz ciche mruczenie kotów bawiących się w nogach kiedy ja leżę na łóżku.
Jest po prostu nudno i zwyczajnie.
Zupełnie tak, jakby wojna nie szalała za oknem - to takie niecodzienne. Niepasujące. Irytujące. Muszę odsunąć myśli od niepotrzebnie negatywnych kanałów nerwowych, inaczej wykończę się psychicznie. Nie o to chodzi, żebym ugrzęzła w bagnie świadomości. Sięgam po kolejną powieść; jestem zmięta w środku tak jak zmięta jest pościel lejąca się wokół moich nóg. Na stoliku obok leży niepełna butelka wina. W drugiej dłoni brakuje mi papierosa, ale nie palę. Postanawiam iść spać - literki zlewają się w jedno. Nie rozumiem dlaczego sir Gustav zapałał zazdrością do Landorfa, skoro miał wszystko, czego potrzebował. A jednak zatliła się w nim nienawiść, to na pewno on jest mordercą. Kiwam z przekonaniem głową, ale wtedy sir Gustav dobija się do drzwi Landorfa. Czy mu otworzy? Czy stoczą pojedynek na śmierć i życie? Nie, zaraz. Ten dźwięk… dochodzi z przedpokoju. Mrugam intensywnie, bez zrozumienia. Nasłuchuję. Pukanie w drzwi nie ustaje, więc zrywam się na nierówne nogi, mocniej opatulając się zmiętym szlafrokiem. Kogo niesie o tej godzinie? W dłoni dzierżę różdżkę, chociaż mam niejasne przeświadczenie, że nie dałabym rady nic z nią zrobić. Ostatecznie mogę włożyć ją komuś do oka albo nosa i uciec.
Masz genialny plan, Pom.
Jednak kiedy otwierają się drzwi, nagle najgenialniejszy plan musi odejść w niepamięć. Mrugam powiekami jeszcze szybciej, próbując nadążyć za tym, co się dzieje. Opuszczam rękę ze śmiercionośnym narzędziem i nie mogę zrozumieć dlaczego Jay wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. To nie jest mój Jay, wiem to, czuję podskórnie. To nie powiew letniego wiatru smagającego policzki, to nie powietrze unoszące się hen do góry, do gwiazd. To trąba powietrzna zwiastująca najgorsze. - Rany, Jayden, wejdź! - krzyczę trochę przerażona i pociągam mężczyznę do środka. Cały mokry. - Kogo, czego nie znalazłeś? Czekoladowych żab? - pytam zbita z tropu. - Na pewno jutro będzie dostawa - dodaję głupio. Nie wiem co innego mogłoby tak wstrząsnąć mężczyzną z beztroską w sercu. Ale dlaczego przez to nie chce wracać do domu? Poplątane. - To zostań - stwierdzam kategorycznie. Nie patrząc na wodę zbierającą się pod naszymi nogami. Za to chowam różdżkę w kieszeń. - Musisz się przebrać - komenderuję, ściągając z Vane’a pierwsze warstwy przemoczonych ubrań. Jeszcze nie widzę w tym niczego… nieodpowiedniego. - Co się stało? - To pytanie musiało w końcu wybrzmieć.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]05.01.19 19:51
Pustka mogła być odczuwana na wiele sposób, jednak jak miał ją odczuwać ktoś, kto całe swoje życie opierał na się na uczuciach? Kogo przepełniały od stóp do głów emocje? W pustce nie było nicości - była męczarnia. Bo gdyby umysł był zmęczony, nie można było zamknąć oczu i odpocząć. Wciąż trwało się z szeroko otwartymi powiekami, powoli popadając w obłęd. A może prawda była inna? Może wcale już go tam nie było? Przepadł? Umarł razem z nimi na wyspie, zostawiając przy nich wszystko, co tylko miał łącznie z całym swoim jestestwem, a ten, który pojawił się w drzwiach Pomony wcale nie był Jaydenem? Był kimś innym. Kimś, kogo jeszcze nie do końca rozumiał i poznawał. To wszystko zdawało się jakieś szalone i pozbawione większego sensu. Obrazy, dźwięki, czyjeś głosy. I strach. Wszechogarniający strach wraz ze smutkiem, który chciał, żeby uginał kolana i upadał bez przerwy, nie powalając mu wstać. Czuł go tam, na wyspie, gdy nogi grzęzły mu w błocie, a buty zasysały się w ziemi. Nie mógł postąpić kroku, nie mógł nawet się cofnąć, a walka o każdy kolejny ruch wyczerpywała do cna. Był wycieńczony, wykończony, zdesperowany i obłąkany. Szukał swoich kuzynek, chcąc zobaczyć je chociażby z daleka, ale mieć pewność, że to one. Że nic im się nie stało, a w gruncie rzeczy opowieść Jocelyn była tylko nieśmiesznym żartem, żeby ukarać bujającego w obłokach kuzyna. Tak! Na pewno tak właśnie było, a gdy astronom dotrze na wspomniane miejsce, zastanie siedzące w milczeniu czarownice. Zobaczy jak Mia znów ćwiczy zaklęcia z zaciętą miną i zmarszczonymi charakterystycznie brwiami, wkładając całą swoją energię w odpowiednią inkantację. Jej różdżka przetnie ze świstem powietrze, a syk wychodzący z jej ust, przerazi nawet największego z czarnoksiężników. Obok byłaby Pandora pochylona nad biurkiem i majstrująca kolejny amulet w kształcie gwiazd, a gdy zauważy obecność kuzyna, rzuci mu karcące spojrzenie, mówiące, że nie ma patrzeć, bo zniszczy niespodziankę. Tak właśnie chciał je widzieć. Takie właśnie były w jego pamięci. Były jego kuzynkami. Jego rodziną i wszystkim, czego mocno potrzebował, by normalnie funkcjonować. Może nie spotykali się często. Może nie utrzymywali ożywionego kontaktu. Może daleko im było w kwestii zawodowej. Ale liczyło się to, że potrafili się porozumieć i docenić swoją obecność. A teraz? Co miało być teraz? Czy przedzierając się przez krzaki, mógł powiedzieć, że czuł się dobrze? Że miał dobre przeczucia? Że nadzieja umierała ostatnia? Czasem zdawało mu się, że dostrzegł znajomą sylwetkę w ścianie deszczu, a gdy kończył morderczy bieg i osiągał cel, okazywało się, że nikogo tam nie było. Że był sam. Jak wtedy gdy Jocelyn przekazywała mu wieści. Jak wtedy gdy zostawiał za sobą granice Irlandii. Jak wtedy gdy w amoku szukał śladów, sądząc, że wszyscy kłamali i Mia z Pandorą wrócą. Że pojawią się w progu jego mieszkania w Hogsmeade z tymi swoimi uroczymi, ukochanymi przez niego ponurymi wyrazami twarzy. Że znów spojrzą na niego jak na szaleńca i powiedzą, że musi się ogolić, bo wygląda po prostu śmiesznie. Że nie wiedzą jak to się stało, że zatrudnili go w Hogwarcie skoro nawet o siebie nie potrafi zadbać. Mogłyby mówić mu wszystko, gdyby tylko były. Znów porwałby je w ramiona, nie robiąc sobie nic z ich buntu i krzyków niezadowolenia. Musiałyby go spetryfikować, żeby przestał. Tak mocno chciał znów poczuć je tuż obok siebie... Czy prosił o tak wiele? Czy prosił o coś, czego magia nie mogła naprawić? Gdzie była? Gdzie była w tym czasie jego magia?
A teraz... Teraz był właśnie w Hogsmeade. Bez słowa już słuchał słów Sprout, nie wiedząc, co tak naprawdę tu robił. Co działo się w tym momencie. Co go tutaj sprowadziło. Jak się tu dostał. To wszystko jakby pochłaniała wielka pustka, która nie miała być zapełniona. Nie zwracał uwagi na jej gesty, dając się zaciągnąć do domu niczym manekin i nie ruszając się dalej od zielarki. Pozwolił sobie zdjąć płaszcz, marynarkę i sweter i chociaż wewnątrz domu Pom było cieplej niż na zewnątrz, nie mógł przestać się trząść. Z jednej strony czuł przejmujący chłód, ale z drugiej w sumie to nic nie czuł. Było mu obojętne, co się z nim działo. I jak się działo. - Ja... - zaczął, patrząc wpierw w pustkę, a dopiero po chwili zamrugał, przenosząc uwagę na Sprout i jakby dopiero w tym momencie zdając sobie sprawę z jej obecności. - One umarły, Pom - powiedział w końcu przez zaciśnięte gardło, czując jak broda zatrzęsła mu gwałtownie. Ale nie umiał tego powstrzymać. Nie wiedział nawet czy tego chciał. Nie wiedział już kompletnie nic. Chciał po prostu zasnąć, potem obudzić się i zdać sobie sprawę, że to wszystko było tylko złym snem.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]18.01.19 10:14
Nie domyślam się treści nadchodzącej katastrofy. Na razie jest po prostu nicość, a wśród niej niepokój jaki wzbudza niespodziewana obecność Jaydena. Normalnie jest to uroczy proceder, gdy uśmiechnięty profesor przychodzi pożyczyć cukier, porozmawiać o kartach z czekoladowych żab lub nauczyć się czegoś więcej jeśli chodzi o gotowanie. Teraz tego nie ma. Nie dostrzegam ani uniesienia kącików ust, ani blasku iskrzącego się w jasnych oczach. To tornado wypisane niemal na czole, to smutne wieści przyniesione z dalekiej rzeczywistości, całkowicie dla mnie niedostępne. Przyglądam mu się pełna zmartwienia nie domyślając się jaki będzie finał tej wizyty. Mogę sobie jedynie wymyślać najczarniejsze scenariusze, ale chyba nawet w nich nie ma czegoś tak ostatecznego jak śmierć najbliższych osób. Z drugiej strony dlaczego zaczęłoby mnie to dziwić? Przecież dzieje się tak źle. Burza za oknem nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni - i nie chodzi tu o dosłowne załamanie pogody. Pomimo, że przeżywaliśmy ten koszmar właśnie w czerwcu. Zawierucha związana jest z polityką, ale nie tylko. Przekłada się ona także na sytuację społeczną. Na każdego człowieka z osobna. Wszyscy jesteśmy świadkami mniejszych lub większych tragedii, ludzie giną lub znikają bez śladu. Zamachy, anomalie, pojedynki na śmierć i życie, aż w końcu egzekucje. To jest przerażająca rzeczywistość, prawda, od której próbuję uciec. I od której sądziłam, że ucieka także Jay. Nieświadomy powodu toczącej się wojny, nieświadomy wielu szczegółów z niej zawartych. W końcu dlatego wybrał przecież odejście od Zakonu Feniksa. Wierzyłam, że dzięki tej trudnej (dla mnie) decyzji mężczyzna odzyska upragniony spokój. Beztroskę jaka była jego znakiem rozpoznawczym, a jaka nie mogła mieć miejsca po tragedii jaka wydarzyła się w Hogwarcie. Nic już nie ma być takie jak przeszłość. Wspomnienia, które nas łączą. Tylko astronom o tym zapomniał, ja tkwię w zamierzchłości jeszcze długie miesiące i prawdopodobnie męka nie zakończy się nigdy. Już zawsze będę czuć się winna. Już nigdy nie odzyskam spokoju.
Widocznie dziejące się w przedpokoju zdarzenia mają być kontynuacją koszmaru z jakim się borykam. Jednak kiedy on zdołał przenieść się na Vane’a? Kiedy rzeczywistość poplątała się tak bardzo, że nie była w stanie oszczędzić nawet jego, człowieka wiecznego szczęścia i beztroski? Boję się podskórnie, czuję jak ręce lekko drżą kiedy tak ściągam kolejne warstwy ubrania mężczyzny i wyczekuję jakiejkolwiek wieści. Złej, smutnej, przygnębiającej. Niesprawiedliwej. Śmierć rzadko kiedy jest sprawiedliwa, chociaż nadal nie chcę dopuścić do siebie myśli, że to właśnie o nią chodzi. Przełykam głośno ślinę wyczekując najgorszego.
I ono właśnie nadchodzi.
Wpatruję się w Jaydena z mieszaniną zdziwienia, szoku jak i tragizmowi. Czyli jednak. Próbuję otrząsnąć się z tego marazmu w jaki wpadłam wraz z dotarciem do umysłu tej przykrej informacji, ale jednocześnie ściągam wszelkie elementy garderoby, które były przemoczone. Dobra, zostawiam bieliznę. Rumieniec pojawia się na moich policzkach, ale jestem zdeterminowana do działania, nie wstydzenia się - nie ma na to czasu. - Powinnam mieć jakieś zapasowe ubrania braci - stwierdzam nadzwyczaj przytomnie. Mokre ciuchy lądują w wannie i chociaż potrzebują solidnego wyrznięcia, to na to także brakuje czasu. Odkopuję coś z dna szuflad, tak jak gruby, porządny koc z szafki i czysty ręcznik. Zaczyna się zabawa, ale w drugą stronę - kompletowanie ubioru Jay’a. - Zaraz mi wszystko opowiesz, dobrze? - mówię łagodnie, chcąc nadać tonowi głosu nieco ciepła, jakiego potrzebował teraz astronom. W końcu opatulam go pledem, a na końcu podsuszam ręcznikiem włosy. Dopiero potem ciągnę go za rękę do kuchni i sadzam na krześle. - Zrobię ci kakao - rzucam. - Mam też trochę ciasta i babeczek - dodaję, chociaż to wszystko nie ma znaczenia w obliczu tych informacji. - Powiesz mi kto? I co się stało? - pytam w międzyczasie, nadal starając się panować nad przyjemnym brzmieniem głosu, ale postępujący smutek nie wpływa na mnie zbyt dobrze.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]18.01.19 22:25
Nic nie miało sensu. To wszystko było pozbawione jakiegokolwiek pomyślunku i celu. Jak miał odnaleźć w tym wszystkim samego siebie? W tej beznadziei? W tej pustce? Rosnącej? Krzyczącej? Rozpierającego go od środka i chcącej zepchnąć jego tożsamość na margines. Ale czy już się jej to nie udało? Zamienić człowieka w coś niepewnego, bliżej sobie nieznanemu? Nigdy nie był tak roztrzęsiony i nieobecny jak wówczas, gdy jego świat zatrząsł się w posadach. Gdy zaufanie załamało się i podkopało wszelkie granice pojmowania. Bo przecież jak można było milczeć, gdy ktoś umarł? Jak można było odmówić prawa wiedzy? Nie powiedzieć prawdy? Gdzie była ów prawda? Nie widział ciał, których tak gorączkowo poszukiwał tyle czasu, że aż stracił jego poczucie. Ile razy przerzucał tony błota, chcąc dokopać się do wyimaginowanego sobie celu? Ile razy przechodził wybrzeże, sądząc, że tym razem na pewno odnajdzie jakiś ślad? But. Kapelusz. Różdżkę. Całą i zdrową chociażby jedną z czarownic - ukrytą pod liśćmi jednego z pobliskich krzewów; kryjącą się przed deszczem i chłodem. Obie. Bezpieczne. Czyste. Zamyślone. Całe jego. Gdzie były, kiedy ich nawoływał, aż stracił głos? Gdzie się ukrywały? Na pewno gdzieś się przed nim schowały i nie chciały się pokazać. Jedna za drugą trzymające się blisko siebie i nie wymieniające się słowami, lecz spojrzeniami, które mówiły, że ich kuzyn zasługiwał na małe podchody. W końcu to on zawsze był tym, który chciał, żeby się dobrze bawiły. Żeby wyszły do ludzi. Tym razem to one go odciągnęły z daleka od wszystkiego i wszystkich. Z daleka nawet od samego siebie. Udało im się, chociaż ich dusze wciąż nawoływały go z oddali i zdawało mu się, że słyszał ich głosy tuż nad uchem. Drgał wtedy i odwracał się, będąc pewnym, że dostrzeże znajome twarze. Tak realistyczne jak zawsze. Jak rzeczywistość. Ale teraz nie był w rzeczywistości. Nie wiedział, gdzie był.
Nie czuł dłoni, które pomagały mu wydostać się z zimnych, ociekających wilgocią ubrań. Poddawał się tym ruchom, nie rejestrując nawet, że stał półnagi przed kobietą i nie czuł wstydu. Drżał ze zmęczenia, wychłodzenia, smutku. Nie wiedział, czego chciał i nie wiedział, czego nie chciał. Był po prostu bytem i niczym więcej. Być może nawet czymś zdecydowanie mniej. Czuł jak szumiało mu w uszach od hałasu deszczu oraz łomotania własnego serca, chociaż zdawało się, że nie miał o tym pojęcia. Że nie odbierał bodźców jak każdy normalny człowiek w zwyczajnej sytuacji. Pozwolił się sobą zająć - rozebrać, ubrać w suche, ciepłe rzeczy, zaprowadzić do kuchni, usadzić i osuszyć sobie włosy ręcznikiem. Nie odzywał się. Coś jednak mówiło mu, że wolał zdecydowanie tkwić w tej sytuacji, gdzie był zależnym od kogoś, niż zostać samemu. Coś drgnęło w jego wnętrzu na tę myśl, która synchronizowała się ze słowami Sprout. Place Jaydena szybko odnalazły drogę ku jej przegubowi, oplatając kobiece ciało z łatwością, ale też zdecydowaniem. Jego wzrok wbił się w jej orzechowe spojrzenie. - Ty nie odejdziesz, prawda? - spytał, patrząc na nią z widocznym przerażeniem w oczach, podczas gdy dłoń pochwyciła nieco mocniej za nadgarstek. Zupełnie jakby bał się, że i ona zniknie. Że odejdzie dwa kroki i nigdy nie wróci, zostawiając go samego. Gdzieś porzuconego w całkowitym bezsensie. W końcu jednak oponował, że jego uchwyt sprawiał jej dyskomfort i wycofał się szybko, uciekając spojrzeniem, zupełnie jakby nie wiedział jak ją za to przeprosić. Zamiast tego opatulił się ciaśniej kocem, chcąc skryć się przed całym światem zewnętrznym. I przed demonami własnych myśli. Powiesz mi kto? I co się stało? No, właśnie. Kto? Co? Dlaczego? Jak? Gdzie? Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, a on był jedynie aktorem, którego oszukano? Któremu powiedzą, że to wszystko było tylko głupim żartem? Iluzją? Magią? - Kochałem je, a one tak po prostu... Tak po prostu... - urwał, czując jak emocje odbierały mu głos. Dalsze słowa nie były w stanie przedostać się przez zaciśnięte gardło. Nie mógł tak zwyczajnie opowiedzieć, że przez ostatnie miesiące nie wiedział o tym, że jego kuzynki zniknęły. Że pochłonęła je ziemia i nigdy nie miała już oddać. Że przepadły, a on wraz z nimi. Napój trafił do jego ręki, ogrzewając ją coraz mocniej i ochładzając się z kolejnymi mijającymi minutami. Ciszy i nieobecności. Napięcia. Kontrowersji. Niepewności. - Mia. - Pierwsze imię z trudem przecisnęło się przez jego usta. Dłoń miał zaciśniętą na szklance ze skaczącą rzepą, jednak wcale nie rozbawiał go ten widok jak zawsze. Nawet jej nie zauważał tylko wzrok wbity miał w jakiś nieistniejący punkt na wysokości krzesła w oddali. - Pandora. - Szkło pękło, rozsypując się w większe i mniejsze kawałki, a czekoladowe mleko rozlało się po podłodze. Jeden odłamek wbił się we wnętrze jego dłoni, lecz astronom zdawał się nawet tego nie czuć. Po prostu patrzył dalej, podczas gdy ciężkie krople krwi mieszały się z kakao.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]22.01.19 14:59
Czasem wszystko dzieje się zbyt szybko. Zbyt niespodziewanie. Wieści spadają niczym grom z jasnego nieba, świat się wykrzywia i drży niszczejąc. To się zdarza. Jednak czy nawet w najczarniejszych scenariuszach przewidywałam, że brutalna rzeczywistość dosięgnie także jego? Stojącego w moim przedpokoju, zziębniętego i przemoczonego do suchej nitki? Nie. To tak niewiarygodne, że dość długo nie dociera do mnie prawda. Prawda o jednym z największych dramatów jakie mogły mieć miejsce. Śmierć dzieci mogła zostać przez niego zapomniana (czy raczej sposób, w jaki do niej doszło), ale utrata obu kuzynek nie może zostać pogrzebana wraz z nimi. Cały ten splot niefortunnych wydarzeń będzie mieć swoje konsekwencje w późniejszych etapach życia. Na razie jestem trochę w przerażającym transie, gdy usiłuję pozbyć się mokrych ubrań oraz czającego się podskórnie wstydu. Zamiast jego eskalacji, tłumaczeń oraz niepewności jest smutek. Przejęcie dramatem mężczyzny, który z wielu powodów jest mi przecież bliski. Jego obecność zawsze przynosiła spokój oraz szczęście do udręczonej rzeczywistością duszy - jak będzie teraz? Czy pozbawiony beztroski i wesołości zdoła rozpalić w sobie to ciepłe, przyjemne światło jakie wokół siebie roztaczał? Prawdopodobnie nie. Jednak nie to jest przerażające, w końcu nie dbam o siebie - ważne jest to, czy to światło zdoła przetrwać kiedy ognisko wiary i uczuć dogorywa? Widzę już tylko popioły, ledwie parę iskier skrytych gdzieś w podświadomości; to najstraszniejsze co mogę sobie wyobrazić. Niemoc, w której nie da się go uratować. Przed sobą, przed światem. Dotąd dla niego zamkniętym, teraz obnażonym ze wszystkich ubrań kłamstwa i ułudy. Stoi przed nim nagi, pozbawiony nieskazitelnej maski, pięknego przebrania. Nie spodziewał się takiego widoku. Widzę to jego spojrzeniu. Pustym, przytłaczającym od kłębiącego się w sercu żalu. Rozpaczy zmieszanej z poczuciem winy. Jeszcze nie wiem o co dokładnie chodzi, a już wiem, że to jeden z największych dramatów ostatnich miesięcy.
Muszę być silna.
Powtarzam to sobie w głowie, kiedy staram się doprowadzić Jaydena do względnie dobrego stanu. Na zewnątrz - do środka nie mam przecież wstępu. Nie mogę tchnąć w niego więcej ognia nadziei, woli walki z przytłaczającymi emocjami. Mogę tylko trwać, orbitować gdzieś niedaleko, być na wyciągnięcie ręki. Dokładnie tej samej, której uścisk czuję chwilę później na przegubie. Patrzę zaskoczona najpierw na niego, później na twarz mężczyzny i czuję, jak powoli ogarnia mnie panika. Przecież wiem, że kiedyś odejdę. Nawet jeśli nie w sposób naturalny, to na pewno w walce. Nie jest przecież ani trochę spokojnie. Mogę wyjść na ulicę, udać się do sklepu i nigdy nie wrócić. Mogę znów próbować kogoś ratować z opresji i zginąć podczas starcia. Możliwości jest piekielnie wiele. Ale nie istnieje teraz powód, dla którego mam go dobijać kolejną prawdą. - Nie odejdę - obiecuję, chociaż wiem, że to obietnica bez pokrycia, skoro może stać się dosłownie wszystko. Teraz Vane potrzebuje czegoś innego niż przypomnienie o wojnie. Kolejnych ciosów w klatkę piersiową. W niepewność co do tego, co ma się wydarzyć. Chcę być pewnym, trwałym punktem gdzieś w jego życiowym kompasie, dlatego po prostu postanawiam w to wierzyć - że będę istnieć już zawsze, gdzieś obok. Na wyciągnięcie ręki. Nawet tak silnej jak trwający uścisk. Oswabadzam się z niego z mieszaniną ulgi jak i wątpliwości, ale twarz pozostaje niezmiennie smutna. Jak wcześniej, tak i teraz.
Czuję, jak serce rozrywa się na tysiące maleńkich kawałeczków wraz z kolejnymi informacjami napływającymi oszczędnie, ale zdecydowanie. Są straszniejsze niż przypuszczałam na początku i ręka mi drży przy formowaniu ciepłego kakao. Jednak jakimś cudem udaje mi się wrzucić do środka miękkie pianki i wręczyć w zimne ręce astronoma. Na blacie podtykam rzeczone wcześniej ciasto, pokrojone już i kilka rodzajów słodkich babeczek. Przecież słodkości rozwiązują wszystko, dlaczego nie potrafią wskrzeszać zmarłych? - Tak potwornie mi przykro… - mówię, ale nie jestem w stanie zrobić nic więcej kiedy szkło niespodziewanie pęka. Raniąc Jay’a i wylewając się na ziemię. Szybko dobywam różdżki i jednym machnięciem resztki kubka lądują z donośnym hukiem w zlewie. Siadam gdzieś naprzeciwko i chwytam zranioną dłoń w swoją, chcąc ocenić szkody. - Purus - rzucam cicho obserwując odkażanie się rany i wyjęcie szklanego odłamka. - Curatio vulnera maxima - dodaję obserwując efekty pracy. Boję się anomalii, ale wyleczenie powstałego uszkodzenia jest w tym momencie priorytetem. Żałuję, że serca nie można poskładać równie sprawnie, nawet jeśli magia miałaby szaleć i kaprysić. - Zostaniesz u mnie. Na jakiś czas - stwierdzam w końcu. Decyzja zapada i nie dam się przekonać, że powinno być zgoła inaczej. Nie i już. W tych ciężkich chwilach musisz polubić się z moją kanapą, Jay. Nie dam się przekonać do niczego innego.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]22.01.19 14:59
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością


#1 'Anomalie - CZ' :
Napełnij brzuszek HXm0sNX

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
Napełnij brzuszek HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Napełnij brzuszek Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]22.01.19 20:14
Gdyby nie zatajenie prawdy, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Być może Jayden dochodziłby do siebie już od dwóch miesięcy w sposób lżejszy i mniej brutalny niż ten stan, w którym aktualnie się znajdował. Nie kontrolował go, lecz to uczucia zapanowały nad nim i nie miał być świadom do końca swoich czynów jeszcze jakiś czas, dlatego dobrze, że koniec końców trafił pod dom Pomony. Mimo że jego własne mieszkanie znajdowało się kawałek dalej, nie mógł się tam pojawić. Nie wyobrażał sobie przekroczenia jego progu i patrzenia na te same kąty, w których jeszcze do niedawna przebywała Pandora. Jej rzeczy też się tam znajdowały, a każde przypomnienie o jej obecności, bolałoby go nie tylko psychicznie, ale również i fizycznie. To było zdecydowanie za wiele. Pamiętał przecież jej zapach, chociaż ten uciekał gdzieś w świadomości ostatnich zdarzeń, chowając się za gęstą mgłą. Czy i ich twarze również miały się zamazać? A co jeśli miał zapomnieć? Co jeśli to wszystko miało się rozwiać i nigdy nie wrócić? Poziomy stresu i zdezorientowania gwałtownie podskoczyły w ciele mężczyzny, który zacisnął gwałtownie dłoń na trzymanym przez siebie kocu, zupełnie jakby dzięki temu miał nie zwariować. Ale równocześnie Jayden czuł, że nie ma kontroli nad tym, co odczuwał. Że granica szaleństwa była bliska jak jeszcze nigdy. A może już została przekroczona? Cokolwiek to było, było wszechogarniające. Tylko czas mógł później zweryfikować to, co się wydarzyło i wciąż trwało.
Nie wiedział, czego dokładnie w tym momencie chciał. Było mu obojętne, a równocześnie ostatnie instynkty samozachowawcze kazały mu się tutaj pojawić. Nie był na tyle szalony, żeby coś sobie zrobić umyślnie, ale brak rozwagi i roztrzęsienie mogło spowodować wypadek, o który wcale nie było tak trudno. Nie chciał jednak żeby Pomona gdziekolwiek się oddalała. Było to egoistyczne, ale nie miało to w tym momencie dla niego większego znaczenia. Potrzebował jej blisko siebie i czucia, że ktoś z jego bliskich wciąż jeszcze znajdował się na wyciągnięcie ręki. Że nie zniknął. Że miał trwać. Ostatni bastion normalności i prawdy o rzeczywistości. Nie była jedynie dziwnym wytworem jego wyobraźni, lecz znajdowała się tutaj naprawdę, a wymawiane przez nią inkantacje zaklęć jedynie to potwierdzały. Bo gdyby to był sen, jego rany uleczyłyby się bez niczego, nieprawdaż? Jej dotyk sprowadził go też na ziemię, gdy drgnął niespodziewanie. Dopiero po chwili do jego świadomości dotarł ból, jednak nie trwał on zbyt długo, dzięki szybkiej interwencji byłej stażystki uzdrowicielstwa. Pomona prędko zajęła się wszelkimi szkodami, nie wyglądając na złą czy zirytowaną. Była równocześnie smutna, lecz głos nie zadrgał jej ani przez chwilę podczas czarowania. Była, musiała być prawdziwa. - Przepraszam. Pom, tak bardzo cię przepraszam - zaczął, z trudem pokonując zaciśnięte gardło, nie wiedząc już dokładnie za co było mu tak przykro. Chyba za wszystko. Za zniszczenie szklanki, za rozlanie kakao, które na pewno było przepyszne, za to, że pokazał jej się w tym stanie, za to, że musiała go znosić, za jego słowa i problem, jaki stwarzał. Za to co jeszcze miał zrobić. Za wszystko. Być może mamrotał to jedno słowo jeszcze przez jakiś czas; być może działo się to tylko w jego umyśle. Ciężko było być teraz czegokolwiek pewnym. Wciąż wpatrywał się w ich dłonie jakby próbując odnaleźć odpowiedzi na nękające go bez ustanku pytania, których odcyfrowanie miało pozostać dla niego zagadką być może już na zawsze. Nie wiedział, co kazało mu to zrobić, ale pochylił się do przodu i po prostu położył głowę w rękach Pomony. Jego ramionami nie wzdrygały raz po raz drgania; nie było słychać szlochu, a jednak mogła poczuć wilgoć pod palcami. Nie wiedział, ile to trwało. W końcu jednak wyprostował się, przejeżdżając dłonią przez włosy i odetchnąwszy głęboko. Uciekł na moment uwagą za okno, wpatrując się w ciemne Hogsmeade. Miasteczko, w którym inni wciąż spali. Niezmienieni. Szczęśliwi. Nierealnie abstrakcyjni. - Nie mogę się tak pokazać w Hogwarcie - wydusił w końcu ledwo słyszalnym głosem, przenosząc spojrzenie z nieistniejącego punktu na Pomonę. Oboje wiedzieli, że jego pojawienie się w szkole nie mogło dojść do skutku. A przynajmniej nie w takich okolicznościach, gdy do rozpoczęcia roku szkolnego zostało tak niewiele czasu. Dojście do siebie w kilka dni nie wchodziło w grę i na pewno nie miało być równocześnie dobry pomysłem. Nieważne jak bardzo chciałby się tam znaleźć i jak bardzo by tam na niego czekano.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]08.02.19 12:26
Być może przydałaby się osobista krucjata na osobę, która dopuściła się tak karygodnego zaniedbania, wręcz zatajenia prawdy przez okropnie długi czas - ale dość już śmierci, przemocy, zła plączącego się po ulicach Wielkiej Brytanii. Dość tyranii, bólu i krzywd, chociaż tych nikt Jaydenowi nie odejmie. Nieważne jak bardzo chciałabym to zrobić, nie jestem w stanie. Ani go zabrać, ani zmniejszyć. Mogę jedynie być obok, starać się wpuścić nieco światła do ciemności okalających rzeczywistość, ale nic więcej. Ta niemoc i beznadzieja są przytłaczające, wżerają się w miękką tkankę serca i nie pozwalają na ucieczkę. Walkę. Mam ochotę westchnąć albo rozpłakać się, sama nie wiem co byłoby w tej sytuacji najlepsze. Nie pojmuję ogromu tej tragedii, jej rozmiarów. Jakie było prawdopodobieństwo, że obie kuzynki zginą mniej więcej w tym samym czasie? To świństwo, prawdziwe okrucieństwo opatrzności. Mdli mnie na samą myśl o tym, że powinnam sprać los na kwaśne jabłko za to, czego się dopuścił - ale to niemożliwe. Nic nie jest już możliwe. Jednocześnie czuję wewnętrzny sprzeciw wobec tych wniosków, bo co to oznacza? Że mamy zaszyć się w swoich mieszkaniach i czekać na każdy grad, jaki ma nam spaść na łeb? Nie walczyć i nie robić nic, żeby poprawić jakość swojego życia? Lub cudzego. Roztrzaskanego w tej chwili w drobny mak, a ja im bardziej nachylam się, żeby to wszystko jakoś posklejać, tym mniej mi to wychodzi. Odłamki przechodzą między palcami, zaklęcie nie działa, zaś ja coraz mocniej odczuwam drżenie rąk przejętego tym wszystkim ciała. Tak dzieje się, kiedy wola nie zlewa się za nic z rzeczywistością.
Chcę dać mu trochę ciepła, chociaż w tej chwili rozumiem to bardziej dosłownie niż w przenośni. Ciepłe ubrania, koc, ręcznik i kakao, które wkrótce ginie w podłogowym rozgardiaszu. Na razie myślę co zrobić, żeby jakkolwiek pomóc nieszczęsnemu Vane’owi. Nie może zostać sam, zadręczać się w nieskończoność i wrosnąć w kurz zapomnienia. Muszę się nim zająć, to pewne, ale czy dam radę go poskładać? Tak ostatecznie, nie tylko próbując zamienić pył w konkretny kształt? Nie wierzę w swą wielką moc, a czy słodycze w tym przypadku będą w stanie ukoić nerwy? Sprawić, że ból stanie się tym bardziej do zniesienia? Zapomnienie przecież nie wchodzi w grę - nie powinniśmy zapominać o najbliższych zmarłych. Oni żyją właśnie tylko dzięki naszej pamięci o nich. Mam w głowie wiele wątpliwości, ale przecież dam radę. Muszę. Dla niego, dla uczniów i wszystkich tych, którym jest potrzebny. Cały i zdrowy.
Dlatego uratowanie zranionej dłoni jest teraz tak ważne. Koncentruję wszystkie siły na tym, żeby magia nie spłatała psikusa, a wyleczyła - tylko tyle mogę zrobić, skoro poszatkowane serce oprze się każdej inkantacji. - Hej, spokojnie. Już dobrze. Nie masz za co przepraszać, jestem tu - mówię łagodnie, cierpliwie, podejmuję też trud uśmiechu. Chcę nie tylko opatrzeć rany, zamierzam zrobić znacznie więcej. - Poradzimy sobie, obiecuję - dodaję w tym samym tonie. Tym razem wiedząc, że tego słowa dotrzymam. O ile nie zginę gdzieś po drodze, ale to wiadome. Naprawdę przetrwamy ten sztorm.
Chociaż odnoszę wrażenie, że rozpłaczę się widząc pochylonego nad rękoma Jaydena i czując znajomą wilgoć na dłoniach. Spoglądam na chwilę gdzieś w bok, mrugam intensywnie i oddycham głęboko, próbując się uspokoić. Nie mogę się teraz rozkleić.
Bez emocji spoglądam na rozlane na ziemi kakao, musi poczekać. Wreszcie odnajduję twarz mężczyzny, na nowo zbieram w sobie siły do uniesienia kącików ust. Dziś wydaje się to takie trudne. - Wyślemy list do dyrektora Dippeta. Pomogę ci - decyduję słysząc padające z ust stwierdzenie. - Odpoczniesz trochę, zajmę się tobą - stwierdzam spokojnie, przedstawiając ogólnikowy plan na najbliższe dni. Nie wiem ile, ich liczebność pozostaje zasnuta mgłą niewiedzy. Aż wreszcie nachylam się do niego, obejmując jego szyję, wtulając się w zakutane w koc ciało. Mimo to czuję, że pachnie ziemią, deszczem i… czymś całkowicie nieznanym, ale przyjemnym. Przymykam odrobinę powieki, mając nadzieję, że uścisk misia pokona przynajmniej początek lawiny najgorszych uczuć.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]08.02.19 14:16
To nie miało już znaczenia - kto zataił informację o tym, że dwa młode istnienia zostały pochłonięte przez wszechogarniający bezsens. Nie liczyło się nic prócz faktu, że ważne dla Jaydena osoby nie miały już nigdy wrócić, a odszukanie ich po tych miesiącach było niemożliwe do wykonania. Ich ciała pozostać miały otulone ziemią, zabierając ze sobą swoje sekrety, których natury nikt nie miał odkryć. A jednak ktoś próbował przedrzeć się poza granicę logiki, opierając się na wierze, że nic nie mogło tak po prostu zniknąć. Umysł profesora próbował go oszukać i projektował przed oczami astronoma znane sylwetki wyłaniające się z mgieł podstępnej wyspy, podczas wysiłków, których się podejmował. Zapadał się w błotne pułapki, nie robiąc sobie nic z krzewów raniących jego twarz i dłonie. Przedzierał się ciągle naprzód i naprzód, szukając odpowiedzi. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że były to jedynie pobożne życzenia, które nie były w stanie odnaleźć przełożenia na rzeczywistość. Nikt nie mógł cofnąć czasu i zapobiec tragedii, bo przeznaczenie było jedno. Cokolwiek by człowiek nie robił, jak bardzo się kręcił, błagał, szarpał, prosił - nic nie mogło go zmienić. Koniec byłby wciąż taki sam, a śmierć już zawsze miała nadchodzić następnego dnia. Nic nie działo się przez przypadek i gdyby Jayden odsunął od siebie przykre emocje, być może na przestrzeni czasu dostrzegłby nadchodzące zmiany, które swój początek miały właśnie teraz. Zmiany, które nakreślić miały jego dalszą egzystencję w sposób odmienny od tragicznego. Kto jednak byłby na tyle zuchwały i bezduszny, by w tak krótkim czasie o tym myśleć. Czas miał jednak pokazać czy los był tak samo diabelski, jakim się prezentował czy celowość odnajdywała się również i w zdarzeniach okrutnych.
Słuchając kojącego głosu zielarki, Vane nie potrafił złączyć jeszcze wszystkich faktów. Nie potrafił myśleć trzeźwo, za co nie można było go obwiniać, jednak pewna iskra miała zabłysnąć już teraz, by roztlić się w ogień - nieustający i powiększający się każdego dnia bardziej. Zagadką pozostawać miało dla niego, to, że dalej nie wiedział, dlaczego właśnie tutaj się znalazł. Dlaczego ku niej ciągnęło go w chwilach ciężkiej próby, chociaż wydawać, by się mogło, że to rodzinny dom byłby najrozsądniejszym i pierwszym wyborem, który przyszedłby każdemu do głowy. Jayden jednak podświadomie czuł, że właśnie tutaj, przy Pomonie poczuje się prawdziwie bezpieczny i nic nie będzie w stanie go dosięgnąć, gdy tylko przekroczy próg jej mieszkania. Zupełnie jakby wraz z osobą zielarki pojawiała się niewidzialna tarcza zdolna odpychać wszystkie złe rzeczy. Ostatnie, radosne wspomnienia, które wywołały w astronomie efekt świeżości mogły w dużej mierze odpowiadać za tę decyzję, jednak faktem było, że czując ją tak blisko, nie mógł nie przejmować od kobiety spokoju. Jej serce uderzało szybciej niż zwykle, a słowa nie miały w sobie tak charakterystycznej beztroski, ale nie miało to znaczenia, gdy sama obecność Pomony pomagała. Znał ją stosunkowo krótko, lecz lata spędzone w jednym miejscu nie znaczyły siły z jaką odczuwali się wzajemnie. Jayden wiedział, że ich przyjaźń już dawno nie była jedynie przyjaźnią, a przeszła ku rodzinnym więzom - był to najcenniejszy dar, jaki przyjaciele mogli sobie zaoferować. Zaufanie, które w niej pokładał, odpłaciło się jej troską, która miała naznaczyć ich dalszą relację w ciągu kolejnych dni i tygodni. Odetchnął jej zapachem, chcąc uciec przed całym światem, jedynie wkładając twarz w jej włosy. Z daleka od cierpienia, wspomnień, z daleka od wszystkiego. Chciał po prostu odpocząć w jej ramionach i trwać tak najdłużej jak się dało.
Nie odchodź.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Napełnij brzuszek [odnośnik]28.03.19 13:45
Gdybym tylko mogła, zrobiłabym wszystko, żeby zdjąć ten ciężar z jego serca. Duszy. Umysłu. Jestem rozczarowana faktem, że mogę tu tylko siedzieć i patrzeć jak rozpada się na drobne kawałeczki, jak cierpi i miota się pomiędzy tym, co powinien, a czego pragnął. To straszne uczucie, przeżyłam je już kiedyś. Kiedy dowiedziałam się, że moja siostra umarła, a mnie nawet nie było przy niej… to był największy koszmar jaki mogłam przeżyć. Nic dziwnego, że w środku pojawia się pustka okalana przez ból, cierpienie oraz wyrzuty sumienia. Chociaż nawet jeśli bylibyśmy obok i naprawdę zrobili wszystko, żeby uratować naszych ukochanych ze szponów śmierci, nigdy nie odnaleźlibyśmy ukojenia. Nigdy nie uznalibyśmy siebie za dostatecznie dobrych sądząc, że na pewno coś jeszcze dało się zrobić. Jakbyśmy byli Merlinem dzierżącymi w dłoniach ogromną władzę. To nieprawda. Zrozumiałam to wreszcie, ale przed Jaydenem jeszcze długa droga. Jest ledwie na jej początku. Smuci mnie to oraz rozdziera wewnętrznie, bo zawsze chcę dla niego wszystkiego co najlepsze. Nieskończonego szczęścia, jakim wydawał się jeszcze kilka dni temu. Jednak teraz wszystko się zmieni. Czuję to podskórnie i za to chciałabym nienawidzić cały świat - ale nie umiem. Nie umiem zrzucić winy na wszystkich dookoła. Może powinnam na los? Jego złośliwość, brutalność, bezwzględność? Czy taki był jego plan, doświadczyć człowieka bez żadnego tragicznego bagażu życia? To okrutne. Podłe. Nie chciałam tego dla niego. Może powinnam. Może Jay powinien poznać smak porażki, nauczyć się prawdziwości życia. W końcu prawdopodobnie nie zdołałby przeżyć swojego czasu stojąc pod nieustającym kloszem bezpieczeństwa. Może świat wreszcie upomniałby się o niego - nie wiem. Ale jeśli kiedykolwiek istniał chociażby cień szansy, że mężczyzna zdołałby jednak uchronić się przed okropieństwami rzeczywistości, to powinien zostać w tym nienaruszonym stanie jak najdłużej. A już na pewno nie przekonywać się o tym w ten sposób. Okropny dla dwóch kobiet, które straciły życie. Nie znałam ich za bardzo, ale skoro Jayden jest im tak oddany, to musiały być dobrymi ludźmi. Zawsze jest szkoda dobrych ludzi. Czasem nawet tych złych, jeśli byli w stanie przeciwstawić się swojej naturze.
Świat zaczyna zwalniać, uścisk jest mocny, chociaż nienachalny. Przecież chcę oddać mu trochę swoich sił. To nic, że nie mam ich za wiele. Zawsze chętnie podzielę się tym, co mam. Z tego powodu odsuwam się wreszcie, posyłając w astronoma cień pocieszającego uśmiechu, ściskam krótko jego dłoń. Potem sprzątam po małej katastrofie pod stołem i… czas na kolejną walkę. Ze wszystkimi negatywnymi emocjami jakie trawią ludzkie ciało. Zwyciężymy. Kiedyś, wreszcie ten czas nadejdzie.

zt.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Napełnij brzuszek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach