[SEN] Gdy widze słodyce to kwice
AutorWiadomość
Zmiany, zmiany, zmiany! To było takie ekscytujące, wprowadzać się do nowego miejsca, w dodatku całkowicie magicznego. Rudera zrobiła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie, ba! Już sama Dolina Godryka zdawała się iście czarująca - wiocha zamieszkana przez czarodziejów, SAMYCH czarodziejów. Bomba, co? Też tak uważałem! W każdym razie dom również był niezwykły, a mój pokój zajebisty, chociaż planowałem już mały remoncik. Ale tam się odmaluje, tutaj poprzestawia i będzie cacy. Ernie to jednak miał łeb na karku, że nam znalazł takie urocze gniazdko. Oczywiście nie byliśmy tu sami - innych lokatorów dopiero poznawałem. No i mieliśmy ducha! Najprawdziwszego, niematerialnego ducha rezydenta. Każdy kolejny dzień był pełen wrażeń, więc nic dziwnego, że z wieczora padałem jak mucha, wykończony do reszty. Tej nocy również usnąłem jak tylko przyłożyłem twarz do poduszki.
Przeciągając się przekraczam próg kuchni, zatrzymując się zaraz przy wejściu i wodzę wzrokiem naokoło. Pomieszczenie jest puste, być może wciąż jest za wcześnie by inni domownicy byli już na nogach. Nie wiem, wzruszam jeno ramionami na tę myśl i wchodzę wgłąb pokoju, drapiąc się po gołych plecach, bo oczywiście paraduję po domu w samych gaciach. Najchętniej to i je bym zrzucił, ale komuś mogłoby to przeszkadzać, no i sam trochę się krępowałem. Nie żebym Erna się wstydził, on był mi jak brat, ale inni? Innych nie znałem jeszcze aż tak dobrze. To jednak tylko kwestia czasu - jak się z kimś mieszka to naturalne, że się go prędzej czy później traktuje jak rodzinę. W każdym razie ziewam przeciągle i podchodzę do okna, by je rozchylić i wyjrzeć na zewnątrz. Delikatny wietrzyk targał dużymi liśćmi palm kokosowych, które obrastały nasze podwórko. Przejrzysta, morska woda obmywała złocisty piasek przydomowej plaży, a gdzieś tam, na brzegu ciemnoskóra kobieta odziana w spódniczkę z trawy i kwiecisty łańcuch, delikatnie bujała biodrami, brodząc po kostki w pienistych falach. Dolina Godryka była wykurwiście zajebista, jak matkę kocham! Wsparłem się łokciami o parapet i ułożyłem głowę na nadgarstkach, a zaraz sięgnąłem po papierosa wciśniętego za gacie i umieściłem go między wargami, odpalając jednym pstryknięciem palcami. Zaciągnąłem się dymem, zaś tańcząca niewiasta powoli odwróciła się w moim kierunku - nasze spojrzenia skrzyżowały się, posłała mi lekki uśmiech i wyciągnęła w moją stronę rękę, przywołując mnie ruchem palca. W tej chwili chciałem tylko do niej dołączyć, właściwie już wspinałem się na okno, ale wtem usłyszałem za sobą czyjeś kroki, więc odwracam się w kierunku wejścia i widzę tam jednego z lokatorów. Właściciela tego przybytku, tak po prawdzie.
- O, cześć Bertie. - uśmiecham się, schodząc z okna, po czym unoszę lekko papierosa - Właściwie to można tu palić?
* * *
Przeciągając się przekraczam próg kuchni, zatrzymując się zaraz przy wejściu i wodzę wzrokiem naokoło. Pomieszczenie jest puste, być może wciąż jest za wcześnie by inni domownicy byli już na nogach. Nie wiem, wzruszam jeno ramionami na tę myśl i wchodzę wgłąb pokoju, drapiąc się po gołych plecach, bo oczywiście paraduję po domu w samych gaciach. Najchętniej to i je bym zrzucił, ale komuś mogłoby to przeszkadzać, no i sam trochę się krępowałem. Nie żebym Erna się wstydził, on był mi jak brat, ale inni? Innych nie znałem jeszcze aż tak dobrze. To jednak tylko kwestia czasu - jak się z kimś mieszka to naturalne, że się go prędzej czy później traktuje jak rodzinę. W każdym razie ziewam przeciągle i podchodzę do okna, by je rozchylić i wyjrzeć na zewnątrz. Delikatny wietrzyk targał dużymi liśćmi palm kokosowych, które obrastały nasze podwórko. Przejrzysta, morska woda obmywała złocisty piasek przydomowej plaży, a gdzieś tam, na brzegu ciemnoskóra kobieta odziana w spódniczkę z trawy i kwiecisty łańcuch, delikatnie bujała biodrami, brodząc po kostki w pienistych falach. Dolina Godryka była wykurwiście zajebista, jak matkę kocham! Wsparłem się łokciami o parapet i ułożyłem głowę na nadgarstkach, a zaraz sięgnąłem po papierosa wciśniętego za gacie i umieściłem go między wargami, odpalając jednym pstryknięciem palcami. Zaciągnąłem się dymem, zaś tańcząca niewiasta powoli odwróciła się w moim kierunku - nasze spojrzenia skrzyżowały się, posłała mi lekki uśmiech i wyciągnęła w moją stronę rękę, przywołując mnie ruchem palca. W tej chwili chciałem tylko do niej dołączyć, właściwie już wspinałem się na okno, ale wtem usłyszałem za sobą czyjeś kroki, więc odwracam się w kierunku wejścia i widzę tam jednego z lokatorów. Właściciela tego przybytku, tak po prawdzie.
- O, cześć Bertie. - uśmiecham się, schodząc z okna, po czym unoszę lekko papierosa - Właściwie to można tu palić?
Dzień jak codzień Bertie Bott wspinał się do kuchni która jest jego małym królestwem w domu. Lekko unoszący się nad sufitem czosnek, czy inne przyprawy poruszały się delikatnie od czasu do czasu, zwykle ustawiając się w bardziej dogodne, bardziej słoneczne miejsce. Ledwo młody Bott wszedł do kuchni, a znajdujący się na kuchennym stole nóż poruszył się ochoczo najwidoczniej gotowy do działania, nowych szalonych testów i tak dalej. Coś jednak było nie tak i o tym świadczyła twarz Bertiego której wyraz świadczył o zamyśleniu, pewnej konsternacji, niepewności. Zaczął się rozglądać po kuchni, być może szukając czegoś, zerknął także do piekarnika, widocznie jednak nie mógł znaleźć tego czego szukał.
- Siemka.
Odpowiedział, dopiero po chwili zauważając współlokatora. Posłał w jego kierunku uśmiech, szeroki i wesoły jak zawsze. Zaraz też wzruszył ramionami.
- Co?
Zmarszczył brwi, najwidoczniej już zdziwiony i skonsternowany do reszty, co ten Jonathan kombinuje, papieros w jego ręce no!
- Uwędzisz się od środka, jadłeś kiedyś wędzone pierniczki? Jeszcze z posmakiem popiołu? To mega nieżyczliwe. - oznajmił widocznie trochę zły, że Jonathan tak kompletnie nie myśli o osobie która prawdopodobnie go zje, bo przecież taki jest los pierniczka zostać zjedzonym i chyba Jonathan nie planuje się obrażać? - Weź to wywal. Nie wiem czy od tego nie zczerstwiejesz nawet albo coś.
Zmarszczył lekko nos, młody cukiernik na bank nie byłby w stanie znieść takiego okropieństwa, rany! Bertie nie jest jednak osobą która gniewałaby się długo, wyraz niezadowolenia dość szybko zniknął z jego twarzy, a sam gospodarz zajął się przygotowywaniem kawy, czarnej, która powinna wspaniale do pierniczka pasować. Wyjął swój kubek, ten lekko uszczerbiony u góry który brał zawsze, wsypał kawy i zalał wodę, by zaraz całość magicznie zagotować.
- Niesamowicie głodny jestem. - stwierdził, jednak nie chciał pchać się z łapami do wypieku który nie do końca wyszedł z piekarnika. Nawet jeśli to za jego sprawą Jonathan właśnie siedział przed nim jako on tylko w całości z piernika. - Podzielisz się ręką czy czymś?
No chyba sam siebie zjadał nie będzie, prawda?
- Siemka.
Odpowiedział, dopiero po chwili zauważając współlokatora. Posłał w jego kierunku uśmiech, szeroki i wesoły jak zawsze. Zaraz też wzruszył ramionami.
- Co?
Zmarszczył brwi, najwidoczniej już zdziwiony i skonsternowany do reszty, co ten Jonathan kombinuje, papieros w jego ręce no!
- Uwędzisz się od środka, jadłeś kiedyś wędzone pierniczki? Jeszcze z posmakiem popiołu? To mega nieżyczliwe. - oznajmił widocznie trochę zły, że Jonathan tak kompletnie nie myśli o osobie która prawdopodobnie go zje, bo przecież taki jest los pierniczka zostać zjedzonym i chyba Jonathan nie planuje się obrażać? - Weź to wywal. Nie wiem czy od tego nie zczerstwiejesz nawet albo coś.
Zmarszczył lekko nos, młody cukiernik na bank nie byłby w stanie znieść takiego okropieństwa, rany! Bertie nie jest jednak osobą która gniewałaby się długo, wyraz niezadowolenia dość szybko zniknął z jego twarzy, a sam gospodarz zajął się przygotowywaniem kawy, czarnej, która powinna wspaniale do pierniczka pasować. Wyjął swój kubek, ten lekko uszczerbiony u góry który brał zawsze, wsypał kawy i zalał wodę, by zaraz całość magicznie zagotować.
- Niesamowicie głodny jestem. - stwierdził, jednak nie chciał pchać się z łapami do wypieku który nie do końca wyszedł z piekarnika. Nawet jeśli to za jego sprawą Jonathan właśnie siedział przed nim jako on tylko w całości z piernika. - Podzielisz się ręką czy czymś?
No chyba sam siebie zjadał nie będzie, prawda?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wodzę wzrokiem za chłopakiem, który ewidentnie nie może czegoś znaleźć i marszczę brwi. Już nawet mam pytać za czym się tak rozgląda, ale w sumie nie moja sprawa, więc gryzę się w język i... i czuję coś dziwnego. Jakiś taki słodki posmak, zamiast metalicznego smaku krwi. Nie dumam jednak nad tym za długo, bo Bertie już mnie ruga o jaranie w chacie i to w bardzo dziwny sposób... że co się ze mną stanie? Unoszę wysoko obie brwi, jednak faktycznie wyrzucam papierosa; wypstrykuję go w powietrze, a on znika gdzieś w przestrzeni i jedynym śladem jest język dymu liżący kuchenny sufit.
- Ale jak to sczerstwieję? - nie czaje. To jakiś szyfr kuchcików, czy o co chodziło? No... to by w sumie miało sens! Wszystko pewnie dla nich czerstwieje, wędzi się, jest niedogotowane albo przypalone. Tyle, że ja kompletnie nie znałem takich kodów, a do gotowania było mi tak daleko, że potrafiłem spalić wodę na herbatę - Weź, mów jak człowiek Bert, bo nie rozumiem w ogóle tych waszych cukierniczych powiedzonek. - śmieję się, ale po prawdzie to nie jest mi wcale do śmiechu. Wsuwam zad na szafkę i składam dłonie na kolanach.
- No, też bym coś przekąsił. - nie to żeby coś, ale to była taka aluzja, żeby zrobił więcej jak już się weźmie za gotowanie. Ja totalnie się do tego nie nadawałem. Łączenie smaków oraz aromatów jakoś niespecjalnie mnie rajcowało, niestety - Co?!... - wybałuszam na Botta oczy i dopiero wtedy do mnie dociera, że młody ma ewidentnie chrapkę na mnie! Ja wiem, że słodziak był ze mnie, ale nie zamierzałem dać się pożreć. Nie bez walki!
- Nie ma szans, możesz pomarzyć, nie dostaniesz nawet małego palca! Nie zjada się współlokatorów! Ja się nie godzę! - macham na niego ręką, po czym podciągam nogi pod szyję, wspierając pięty na krawędzi szafki i obejmując łydki ramionami. I wtedy właśnie zauważam, że ten słodko-korzenny zapach, który się unosi w kuchni to ode mnie, a to, co myślałem że jest po prostu skórą, jest... błyszczącą, gładką i twardą skorupą jasnego lukru. JAK TO SIĘ, DO JASNEJ CIASNEJ, STAŁO?!
- Co tu się dzieje? To jakaś klątwa? - klątwa nawiedzonego cukiernika, a co! Z przestrachem wyciągam przed siebie obie ręce, bo nie wierzę w to co widzę! Mrugam kilka razy i przygryzam mocno dolną wargę - nie no, najgorsze w tym wszystkim jest to, że smakuję naprawdę zajebiście.
- Ale jak to sczerstwieję? - nie czaje. To jakiś szyfr kuchcików, czy o co chodziło? No... to by w sumie miało sens! Wszystko pewnie dla nich czerstwieje, wędzi się, jest niedogotowane albo przypalone. Tyle, że ja kompletnie nie znałem takich kodów, a do gotowania było mi tak daleko, że potrafiłem spalić wodę na herbatę - Weź, mów jak człowiek Bert, bo nie rozumiem w ogóle tych waszych cukierniczych powiedzonek. - śmieję się, ale po prawdzie to nie jest mi wcale do śmiechu. Wsuwam zad na szafkę i składam dłonie na kolanach.
- No, też bym coś przekąsił. - nie to żeby coś, ale to była taka aluzja, żeby zrobił więcej jak już się weźmie za gotowanie. Ja totalnie się do tego nie nadawałem. Łączenie smaków oraz aromatów jakoś niespecjalnie mnie rajcowało, niestety - Co?!... - wybałuszam na Botta oczy i dopiero wtedy do mnie dociera, że młody ma ewidentnie chrapkę na mnie! Ja wiem, że słodziak był ze mnie, ale nie zamierzałem dać się pożreć. Nie bez walki!
- Nie ma szans, możesz pomarzyć, nie dostaniesz nawet małego palca! Nie zjada się współlokatorów! Ja się nie godzę! - macham na niego ręką, po czym podciągam nogi pod szyję, wspierając pięty na krawędzi szafki i obejmując łydki ramionami. I wtedy właśnie zauważam, że ten słodko-korzenny zapach, który się unosi w kuchni to ode mnie, a to, co myślałem że jest po prostu skórą, jest... błyszczącą, gładką i twardą skorupą jasnego lukru. JAK TO SIĘ, DO JASNEJ CIASNEJ, STAŁO?!
- Co tu się dzieje? To jakaś klątwa? - klątwa nawiedzonego cukiernika, a co! Z przestrachem wyciągam przed siebie obie ręce, bo nie wierzę w to co widzę! Mrugam kilka razy i przygryzam mocno dolną wargę - nie no, najgorsze w tym wszystkim jest to, że smakuję naprawdę zajebiście.
- No, sczerstwiejesz. Że staniesz się czerstwy, taki twardy jak stare ciasta. - Bott skrzywił się lekko jakby mówił o czymś wybitnie okropnym. Pokręcił ponownie głową, szczególnie kiedy zobaczył jak rozmówca podciąga nogi i kruszy sobie lekko kolana. No, tak kruszyć ładne ciasto! Kto to widział, po prostu ten Bojczuk to rozumu i godności pierniczka nie ma, ewidentnie.
- Hm, zaproponowałbym mleko, ale w sumie dziwne jak się namoczysz od środka. - nie był pewien co do tego pomysłu. Z resztą niby jakim cudem pierniczek może być głodny skoro jego wnętrzności to ciasto? Nie ma żołądka który miałby chcieć jeść. Żadnych wnętrzności to żadnych zmartwień, chyba że ten Bojczuk to jest taki pierniczek łasuch i po prostu by jadł nawet mimo że głodu nie czuje? W sumie możnaby go nadziać w ten sposób jakąś konfiturą, to ma sens! - Może konfitura ze śliwek?
Zaproponował po chwili z pewną dozą nadziei. No, nie będzie mu wciskał na siłę, wiadomo, Bott to kulturalny cukiernik, ale może da się przekonać? Ten jednak zaraz się zaczął dziwnie zachowywać. W sensie bo Bertie nie pchał się z łapami czy coś ale jednak był głodny więc to wybitnie nieuprzejme ze strony Johnny'ego, że się nie chce kawałkiem siebie podzielić, przecież pierniczki są do tego żeby je jeść, to sens ich istnienia, nie powinno się z tym walczyć.
- Jaka niby klątwa? - prychnął pod nosem. - Piekłem cię tyle czasu, tyle ciasta poszło, przyprawy to się narozdrobniałem w moździerzu tak, że myślałem że mi ręka odpadnie, a potem się martw człowieku jak to upiec, czy się w środku zrobi czy się nie popsuje, a ten mi tu będzie o klątwie gadał.
Oburzony Bott aż założył ręce na piersi, bo Bojczuk właśnie obraził jego cukiernicze ja sugerując, że z nim czyli z Botta wypiekiem coś jest nie tak. A to jest zniewaga solidna i poważna i niech ten Bojczuk lepiej uważa co mówi!
- No weź, serio jestem głodny. - dodał zaraz, sięgając po nóż ze stołu, żeby móc ukroić kawałek, a nie rwać paluchami.
- Hm, zaproponowałbym mleko, ale w sumie dziwne jak się namoczysz od środka. - nie był pewien co do tego pomysłu. Z resztą niby jakim cudem pierniczek może być głodny skoro jego wnętrzności to ciasto? Nie ma żołądka który miałby chcieć jeść. Żadnych wnętrzności to żadnych zmartwień, chyba że ten Bojczuk to jest taki pierniczek łasuch i po prostu by jadł nawet mimo że głodu nie czuje? W sumie możnaby go nadziać w ten sposób jakąś konfiturą, to ma sens! - Może konfitura ze śliwek?
Zaproponował po chwili z pewną dozą nadziei. No, nie będzie mu wciskał na siłę, wiadomo, Bott to kulturalny cukiernik, ale może da się przekonać? Ten jednak zaraz się zaczął dziwnie zachowywać. W sensie bo Bertie nie pchał się z łapami czy coś ale jednak był głodny więc to wybitnie nieuprzejme ze strony Johnny'ego, że się nie chce kawałkiem siebie podzielić, przecież pierniczki są do tego żeby je jeść, to sens ich istnienia, nie powinno się z tym walczyć.
- Jaka niby klątwa? - prychnął pod nosem. - Piekłem cię tyle czasu, tyle ciasta poszło, przyprawy to się narozdrobniałem w moździerzu tak, że myślałem że mi ręka odpadnie, a potem się martw człowieku jak to upiec, czy się w środku zrobi czy się nie popsuje, a ten mi tu będzie o klątwie gadał.
Oburzony Bott aż założył ręce na piersi, bo Bojczuk właśnie obraził jego cukiernicze ja sugerując, że z nim czyli z Botta wypiekiem coś jest nie tak. A to jest zniewaga solidna i poważna i niech ten Bojczuk lepiej uważa co mówi!
- No weź, serio jestem głodny. - dodał zaraz, sięgając po nóż ze stołu, żeby móc ukroić kawałek, a nie rwać paluchami.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie no, to chyba był jakiś żart! Jeszcze mnie będzie konfiturą napychał, sprytnie, ale nie dam się tak urządzić. Mrużę złowrogo ślepia, marszcząc brwi w wyrazie niezadowolenia.
- O nie, nie, nie, chyba ci się coś pomyliło. - zsuwam się z blatu, wspieram jedną rękę na biodrze, a drugą unoszę, machając na Botta palcem wskazującym - Jak mi chcesz wmówić, że to TY mnie upiekłeś, to możesz sobie od razu dać spokój bo... - bo nigdy w to nie uwierzę. Tylko, że nawet nie zdążyłem dokończyć, a przed oczami przeleciało mi całe moje życie - i było krótkie, nudne i faktycznie zapoczątkowane przez niejakiego Bertiego Botta, stojącego właśnie przede mną; Widziałem to jak na filmie, tylko takim, co się wyświetla w mojej głowie - jak pochyla się nade mną i ubija piernikową masę, jak trze w moździerzu te przyprawy, o których zresztą przed chwilą mówił, później widzę wnętrze piekarnika i słyszę radosne pogwizdywanie, od czasu do czasu lico cukiernika odbija się w drzwiczkach...
- O matulu najsłodsza, pulchniutka drożdżówko, ty naprawdę mnie upiekłeś!... - to, że mi kopara opadła w tym momencie to jest mało powiedziane, ale nie znajduję innych słów by opisać moje zdziwienie. Odwracam wzrok w kierunku Botta i widzę ostrze w jego dłoni, jak lśni kiedy odbijają się weń promienie słońca.
- ŁOŁ! Czekaj, czekaj, czekaj! - unoszę ręce w poddańczym geście, bo na noże to z nim nie zamierzam iść. No chyba, że faktycznie będę musiał! - Przegadajmy to. - proponuję. Chcę się cofnąć, ale właściwie nie mam gdzie, więc przesuwam się tylko wzdłuż szafek, byle dalej od tego świra - Nie sądzisz, że to trochę... no nie wiem, niemoralne? Nie miałbyś wyrzutów sumienia jakbyś mnie zjadł? Słuchaj no ja rozumiem, że teoretycznie możesz ze mną zrobić co chcesz, skoro wyszedłem spod twoich... palców - raaany, to brzmi prawie wulgarnie! - ale z drugiej strony skoro mówię i myślę i mogę robić inne rzeczy, to chyba już pora odciąć pępowinę? To jak z dzieckiem, Bert, zjadłbyś swoje dziecko jakby się nagle okazało, że jest już na tyle duże by wyfrunąć z gniazda? Zjadłbyś? - dopytuję, dając mu chwilę na zastanowienie, ale zaraz paplam dalej - O, albo mam inny pomysł, po prostu świetny! Spodoba ci się, ja to już widzę i dam sobie rękę odciąć, że zarobimy na tym miliony! Zostańmy obwoźną trupą - Bertie Bott i jego stepujący piernik! Wyobrażasz to sobie? Ludzie zapłacą każdą cenę, żeby to zobaczyć. Co prawda nie umiem stepować, ale to chyba nie może być aż takie trudne!...
- O nie, nie, nie, chyba ci się coś pomyliło. - zsuwam się z blatu, wspieram jedną rękę na biodrze, a drugą unoszę, machając na Botta palcem wskazującym - Jak mi chcesz wmówić, że to TY mnie upiekłeś, to możesz sobie od razu dać spokój bo... - bo nigdy w to nie uwierzę. Tylko, że nawet nie zdążyłem dokończyć, a przed oczami przeleciało mi całe moje życie - i było krótkie, nudne i faktycznie zapoczątkowane przez niejakiego Bertiego Botta, stojącego właśnie przede mną; Widziałem to jak na filmie, tylko takim, co się wyświetla w mojej głowie - jak pochyla się nade mną i ubija piernikową masę, jak trze w moździerzu te przyprawy, o których zresztą przed chwilą mówił, później widzę wnętrze piekarnika i słyszę radosne pogwizdywanie, od czasu do czasu lico cukiernika odbija się w drzwiczkach...
- O matulu najsłodsza, pulchniutka drożdżówko, ty naprawdę mnie upiekłeś!... - to, że mi kopara opadła w tym momencie to jest mało powiedziane, ale nie znajduję innych słów by opisać moje zdziwienie. Odwracam wzrok w kierunku Botta i widzę ostrze w jego dłoni, jak lśni kiedy odbijają się weń promienie słońca.
- ŁOŁ! Czekaj, czekaj, czekaj! - unoszę ręce w poddańczym geście, bo na noże to z nim nie zamierzam iść. No chyba, że faktycznie będę musiał! - Przegadajmy to. - proponuję. Chcę się cofnąć, ale właściwie nie mam gdzie, więc przesuwam się tylko wzdłuż szafek, byle dalej od tego świra - Nie sądzisz, że to trochę... no nie wiem, niemoralne? Nie miałbyś wyrzutów sumienia jakbyś mnie zjadł? Słuchaj no ja rozumiem, że teoretycznie możesz ze mną zrobić co chcesz, skoro wyszedłem spod twoich... palców - raaany, to brzmi prawie wulgarnie! - ale z drugiej strony skoro mówię i myślę i mogę robić inne rzeczy, to chyba już pora odciąć pępowinę? To jak z dzieckiem, Bert, zjadłbyś swoje dziecko jakby się nagle okazało, że jest już na tyle duże by wyfrunąć z gniazda? Zjadłbyś? - dopytuję, dając mu chwilę na zastanowienie, ale zaraz paplam dalej - O, albo mam inny pomysł, po prostu świetny! Spodoba ci się, ja to już widzę i dam sobie rękę odciąć, że zarobimy na tym miliony! Zostańmy obwoźną trupą - Bertie Bott i jego stepujący piernik! Wyobrażasz to sobie? Ludzie zapłacą każdą cenę, żeby to zobaczyć. Co prawda nie umiem stepować, ale to chyba nie może być aż takie trudne!...
Założył ręce na piersi i uniósł brew, kiedy jego piernik zaczął marudzić. No, dał mu sporo czasu żeby ładnie zmiękł i chyba dał mu za dużo czasu bo zaczynał nabierać czegoś na wzór inteligencji widocznie. W oczach Bertiego ewidentnie odbijało się zaciekawienie i może trochę rozbawienie, upiekł już w swoim życiu i zjadł tyle ciast, że mało prawdopodobne, by jakikolwiek wypiek miał szansę go przekonać do pozostawienia go przy życiu. Toż to słynny cukierkowy morderca, karmelki rozgryza bez litości, pączki czasem rozrywa na pół zanim zacznie jeść, piernik też pewnie najpierw pokruszy a jego kawałeczki będzie jeszcze taplał w mleku i patrzył jak pęcznieją i się rozpadają. Zwyrol.
- Naprawdę.
Zapewnił tonem spokojnym, choć burczenie w jego brzuchu musiało brzmieć wybitnie złowrogo. Zaraz z resztą Jonathan zaczął się wybraniać, na co Bertie westchnął i wywrócił oczami.
- Bez sensu, zepsujesz się po czasie i tyle będzie. O co tyle awantury? Trochę cię pokruszę, zaraz przyjdą inni, na pewno też będą głodni, no kładź się na tym stole.
Choć widocznie nie chciał używać przemocy wobec ciasteczka i popychać go czy ciąć na siłę to jednak na pewno nie planował go wypuszczać. Szczególnie że jak raz, w ciągu sekundy za oknem zaczęło lać, a jak wiadomo piernik by się cały popsuł.
- O widzisz, Ernie już idzie! Też jest głodny. - dodał zaraz, bo faktycznie z dołu dało się usłyszeć ciężkie, nierównomierne, jakby koślawe kroki i inne odgłosy, jakby podpierania się rękami. I wszedł Ernie, na codzień mieszkający w piwnicy Rudery ghul i wydał kilka ghulich odgłosów i on na pewno nie miał zamiaru się dogadywać, był wyjątkowo głodnym ghulem. Który mówił, przecież to normalne, że ghule mówią.
- Po cholerę piekłeś piernika który potrafi gadać i chodzić? Piecz bez nóg, mówiłem, nikt mnie w tym domu nie słucha. - zamarudził, bo wiadomo że ghule są wyjątkowo marudnym stworzeniami i ruszył w kierunku pierniczka, najwidoczniej swój posiłek zamierzając rozpocząć od pięknie połyskujących lukrowanych guziczków na koszuli Jonathana, bo właśnie do jednego z nich wyciągnął swoją łapę i zaczął ciągnąć w celu ułamania masy.
- Ej no, kto zaczyna ciasto od środka, poza tym poczekałbyś na innych... - Bertie mógł tylko załamać ręce, ale siadł przy stole, bo na schodach dało się już słyszeć kolejne kroki - najwidoczniej reszta domowników miała się zebrać na posiłek.
- Naprawdę.
Zapewnił tonem spokojnym, choć burczenie w jego brzuchu musiało brzmieć wybitnie złowrogo. Zaraz z resztą Jonathan zaczął się wybraniać, na co Bertie westchnął i wywrócił oczami.
- Bez sensu, zepsujesz się po czasie i tyle będzie. O co tyle awantury? Trochę cię pokruszę, zaraz przyjdą inni, na pewno też będą głodni, no kładź się na tym stole.
Choć widocznie nie chciał używać przemocy wobec ciasteczka i popychać go czy ciąć na siłę to jednak na pewno nie planował go wypuszczać. Szczególnie że jak raz, w ciągu sekundy za oknem zaczęło lać, a jak wiadomo piernik by się cały popsuł.
- O widzisz, Ernie już idzie! Też jest głodny. - dodał zaraz, bo faktycznie z dołu dało się usłyszeć ciężkie, nierównomierne, jakby koślawe kroki i inne odgłosy, jakby podpierania się rękami. I wszedł Ernie, na codzień mieszkający w piwnicy Rudery ghul i wydał kilka ghulich odgłosów i on na pewno nie miał zamiaru się dogadywać, był wyjątkowo głodnym ghulem. Który mówił, przecież to normalne, że ghule mówią.
- Po cholerę piekłeś piernika który potrafi gadać i chodzić? Piecz bez nóg, mówiłem, nikt mnie w tym domu nie słucha. - zamarudził, bo wiadomo że ghule są wyjątkowo marudnym stworzeniami i ruszył w kierunku pierniczka, najwidoczniej swój posiłek zamierzając rozpocząć od pięknie połyskujących lukrowanych guziczków na koszuli Jonathana, bo właśnie do jednego z nich wyciągnął swoją łapę i zaczął ciągnąć w celu ułamania masy.
- Ej no, kto zaczyna ciasto od środka, poza tym poczekałbyś na innych... - Bertie mógł tylko załamać ręce, ale siadł przy stole, bo na schodach dało się już słyszeć kolejne kroki - najwidoczniej reszta domowników miała się zebrać na posiłek.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobra, coraz wyraźniej widziałem, że moje starania na nic się zdadzą - Bertie był dzisiaj pewny jednego; że musi wgryźć się w moje piernikowe ciało. Poczułem dziwny dreszcz wstrząsający każdym okruszkiem.
- Czekaj, czekaj, czekaj! To zagrajmy w grę!... - nie wiedziałem już jak go przekonać, żeby nie popełniał kolejnego mordu na bogu ducha winnym ciastku, więc chwytałem się najgłupszych pomysłów - W kamień, papier, co? Jak przegra to dam się zjeść, ale jak wygram... - to ja zjadam ciebie. Nie zdążyłem nawet skończyć myśli, a on mi już mamrocze za uchem, że zbliża się kolejny mieszkaniec. Ernie... Ernie! Od razu mam przed oczami znajome lico przyjaciela i przez krótką chwilę czuję wewnątrz palący, ale jakże przyjemny, płomyk nadziei. Który gaśnie w momencie, w którym w wejściu staje całkiem inny Ern. Paskudny ghul zamieszkujący piwnicę. No to klops. Zanim zdążę wyjść z szoku, ten już sięga swoimi parszywymi paluchami moich pięknych, połyskujących guziczków, a precz z tymi łapami, wstrętna poczwaro.
- Nie moje lukrowe guziczki! - strzelam go w rękę, marszcząc mocno brwi, tak mocno, że aż mi się kruszy smuga na czole - Słuchaj młodego, czekaj na innych! - zawsze to trochę więcej czasu na kolejne przemyślenie tej beznadziejnej do granic możliwości sytuacji. Bo wszystko wskazywało na to, że faktycznie skończę dzisiaj na stole, w dodatku przeżuwany przez ghula. Już nawet niebo płakało nad moim nieszczęsnym losem...
- Mogę mieć chociaż jakieś ostatnie życzenie? - nie wiedziałem jeszcze czego mógłbym sobie życzyć, ale na pewno czegoś powinienem. Jakiś ostatni posiłek, trunek, papieros... cokolwiek. Wbijam w Botta smutne spojrzenie, zaś Erniego wciąż odpycham od siebie to za pomocą rąk, to za pomocą nóg, zależy jak siądzie, bo menda totalnie nie chce dać za wygraną. Nie wiem kto i po co właściwie trzyma go w tym domu; Rudera byłaby piękniejsza bez dzikich lokatorów tego typu!!
- Czekaj, czekaj, czekaj! To zagrajmy w grę!... - nie wiedziałem już jak go przekonać, żeby nie popełniał kolejnego mordu na bogu ducha winnym ciastku, więc chwytałem się najgłupszych pomysłów - W kamień, papier, co? Jak przegra to dam się zjeść, ale jak wygram... - to ja zjadam ciebie. Nie zdążyłem nawet skończyć myśli, a on mi już mamrocze za uchem, że zbliża się kolejny mieszkaniec. Ernie... Ernie! Od razu mam przed oczami znajome lico przyjaciela i przez krótką chwilę czuję wewnątrz palący, ale jakże przyjemny, płomyk nadziei. Który gaśnie w momencie, w którym w wejściu staje całkiem inny Ern. Paskudny ghul zamieszkujący piwnicę. No to klops. Zanim zdążę wyjść z szoku, ten już sięga swoimi parszywymi paluchami moich pięknych, połyskujących guziczków, a precz z tymi łapami, wstrętna poczwaro.
- Nie moje lukrowe guziczki! - strzelam go w rękę, marszcząc mocno brwi, tak mocno, że aż mi się kruszy smuga na czole - Słuchaj młodego, czekaj na innych! - zawsze to trochę więcej czasu na kolejne przemyślenie tej beznadziejnej do granic możliwości sytuacji. Bo wszystko wskazywało na to, że faktycznie skończę dzisiaj na stole, w dodatku przeżuwany przez ghula. Już nawet niebo płakało nad moim nieszczęsnym losem...
- Mogę mieć chociaż jakieś ostatnie życzenie? - nie wiedziałem jeszcze czego mógłbym sobie życzyć, ale na pewno czegoś powinienem. Jakiś ostatni posiłek, trunek, papieros... cokolwiek. Wbijam w Botta smutne spojrzenie, zaś Erniego wciąż odpycham od siebie to za pomocą rąk, to za pomocą nóg, zależy jak siądzie, bo menda totalnie nie chce dać za wygraną. Nie wiem kto i po co właściwie trzyma go w tym domu; Rudera byłaby piękniejsza bez dzikich lokatorów tego typu!!
- Eh nie, jestem beznadziejny w te gry. - Bott pokręcił głową, najwidoczniej nie zamierzając się głębiej zastanawiać, los pierniczka już jest przesądzony tylko cukiernik niewątpliwie wolałby gdyby Johnny dał się zjeść bez wszczynania awantury. Szczególnie, że ludzie zaczęli się schodzić. Sue lekkim krokiem niemal wtańczyła do kuchni, siadając zaraz na krześle z zielonym oparciem, zaraz wszedł też i Duncan, powitał wszystkich i siadł zaraz za nią. Oboje najwidoczniej także byli głodni, a w drodze na miejsca wzięli sobie po szklance i nalali do niej mleka, rozmawiając przy tym o tym pysznym, słodkim posiłku który właśnie nadchodził.
- Ernie, ułam sobie jak musisz, a nie tak... - Bertie pokręcił głową widząc te przepychanki między piernikiem a ghulem i fakt, że ghul w końcu przestał się patyczkować i po prostu wbił się zębami w nogę pierniczka. Zawisł na niej, kiedy Bojczuk de Piernik zaczął się szarpać i wiercić. Trochę ghulem zarzucało, ale w końcu odgryzł, trzeba przyznać solidny kawałek i zamierzał się wyraźnie brać za dalsze rwanie.
Kiedy doszedł kolejny Ernie, tym razem kolejny lokator Rudery, wszyscy siedli przy stole i spojrzeli wymownie na piernika. Bertie wstał zamierzając pomóc mu się przemieścić, bo Ernie-ghul właśnie objadał się pierniczkową stopą o śliwkowym nadzieniu.
- No, jakie to życzenie? Żadnego papierosa. - uprzedził Bertie bo życzenia życzeniami, coś mu ten piernik dziwny i gadający wyszedł, ale na pewno nie zamierza pozwalać mu na niszczenie się od środka. Za smaczny jest na takie numery. - Chodź.
Dodał, zamierzając jednonogiemu już piernikowi dostać się na stół, zerkając na żarłocznego Erna z niezadowoleniem. No ale co poradzi, nie każdy jest mistrzem pierniczkowego sawuławiwru. W końcu posadził go na drewnianym stole, a Sue uprzejmie siadła po drugiej stronie, żeby się ten stół nie wywrócił od takiego przeciążenia.
Bott za to nie marnując czasu sięgnął po duży, ostry nóż, który niewątpliwie pomoże mu w dopełnieniu dzieła zniszczenia pierniczka.
- Ernie, ułam sobie jak musisz, a nie tak... - Bertie pokręcił głową widząc te przepychanki między piernikiem a ghulem i fakt, że ghul w końcu przestał się patyczkować i po prostu wbił się zębami w nogę pierniczka. Zawisł na niej, kiedy Bojczuk de Piernik zaczął się szarpać i wiercić. Trochę ghulem zarzucało, ale w końcu odgryzł, trzeba przyznać solidny kawałek i zamierzał się wyraźnie brać za dalsze rwanie.
Kiedy doszedł kolejny Ernie, tym razem kolejny lokator Rudery, wszyscy siedli przy stole i spojrzeli wymownie na piernika. Bertie wstał zamierzając pomóc mu się przemieścić, bo Ernie-ghul właśnie objadał się pierniczkową stopą o śliwkowym nadzieniu.
- No, jakie to życzenie? Żadnego papierosa. - uprzedził Bertie bo życzenia życzeniami, coś mu ten piernik dziwny i gadający wyszedł, ale na pewno nie zamierza pozwalać mu na niszczenie się od środka. Za smaczny jest na takie numery. - Chodź.
Dodał, zamierzając jednonogiemu już piernikowi dostać się na stół, zerkając na żarłocznego Erna z niezadowoleniem. No ale co poradzi, nie każdy jest mistrzem pierniczkowego sawuławiwru. W końcu posadził go na drewnianym stole, a Sue uprzejmie siadła po drugiej stronie, żeby się ten stół nie wywrócił od takiego przeciążenia.
Bott za to nie marnując czasu sięgnął po duży, ostry nóż, który niewątpliwie pomoże mu w dopełnieniu dzieła zniszczenia pierniczka.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie no myślałem, że zemdleje zaraz albo osiwieję, jak ten parszywy parszywiec wbił mi się w nogę i odłupał wielki kawał, a z wnętrza pociekło coś co wyglądało jak flaki, ale było chyba tylko jakimś przepysznym nadzieniem, bo pierdolec zajadał aż mu się uszy trzęsły. Gdyby mnie właśnie nie pozbawił stopy to takiego bym mu kopa zasadził, że by mu się sokiem dyniowym z zeszłego sylwestra odbiło. Albo jeszcze z poprzedniego. Patrzę na niego złowrogo, póki co ignorując kolejne osoby, pojawiające się w kuchni. Ta mała-biała, jakiś typek, którego pierwszy raz na oczy widzę i wreszcie mój brat z innej matki i ojca innego, szanowny Ernest Prang, któremu wysyłam telepatyczne wiadomości o treści - RATUJ MNIE, STARY!! Ale on jakby nie słucha, albo może za mało się skupiam. Kontaktu wzrokowego brakuje czy coś w ten deseń, nie wiem, z reguły nie porozumiewam się z ludźmi za pomocą telepatii. Już się bez większych oporów daję poprowadzić na ten stół, na którym siadam, patrząc smutno po zebranych, na dłużej zatrzymując spojrzenie na młodym Bocie i tym ogromnym nożu, co już za moment się pewnie wbije w moje kruche ciałko.
- To ja sobie życzę... - milknę, waham się przez chwilę, pociągając nosem - Życzę sobie, żebyście się wszyscy udławili, o! - marszczę brwi, wykładając się na stole - I jeszcze! - jedna z moich rąk wystrzeliwuje w powietrze, kiedy wystawiam palec wskazujący ku sufitowi - Jeszcze sobie życzę żeby z sufitu spadł deszcz ananasów! - a niech im wszystkim nabiją po guzie, to się doigrają. I faktycznie jak na zawołanie z góry zlatuje kilka dorodnych owoców, bombardując wszystkich zgromadzonych przy stole; ja również dostaję prosto w sam środek czoła.
I boom! Czuję jak moim ciałem wstrząsa dreszcz, o mało zresztą nie zlatuję za krawędź łóżka i jak tak nagle się przebudzam, to od razu sięgam do swojej stopy, żeby sprawdzić czy tam jest - na szczęście wszystko znajduje się na swoim miejscu, a ja zwracam twarz ku jednemu z ciemnych kątów pokoju, gdzie, mam wrażenie, dostrzegam czyjąś sylwetkę.
- Ja jebie, Bert, ale miałem chory sen... - łapię się za głowę, mrużąc lekko oczy, dokładniej przyglądając się mężczyźnie skrytym w ciemności, szczególnie, że... że w jednej z jego dłoni lśni ten sam ogromny, ostry nóż. Mam ochotę wrzeszczeć na całe gardło, jednak zamiast tego...
Przebudzam się znowu, cały aż zlany potem, od razu rozglądając się naokoło. Tym razem byłem w pokoju sam, nie licząc kobiety przysypiającej na obrazie. Sprawdziłem każdy kąt i zajrzałem pod łóżko oraz do szafy. Nic. Rety, chyba nie powinienem tyle żreć na noc, bo później mam jakieś takie chore sny.
- To ja sobie życzę... - milknę, waham się przez chwilę, pociągając nosem - Życzę sobie, żebyście się wszyscy udławili, o! - marszczę brwi, wykładając się na stole - I jeszcze! - jedna z moich rąk wystrzeliwuje w powietrze, kiedy wystawiam palec wskazujący ku sufitowi - Jeszcze sobie życzę żeby z sufitu spadł deszcz ananasów! - a niech im wszystkim nabiją po guzie, to się doigrają. I faktycznie jak na zawołanie z góry zlatuje kilka dorodnych owoców, bombardując wszystkich zgromadzonych przy stole; ja również dostaję prosto w sam środek czoła.
I boom! Czuję jak moim ciałem wstrząsa dreszcz, o mało zresztą nie zlatuję za krawędź łóżka i jak tak nagle się przebudzam, to od razu sięgam do swojej stopy, żeby sprawdzić czy tam jest - na szczęście wszystko znajduje się na swoim miejscu, a ja zwracam twarz ku jednemu z ciemnych kątów pokoju, gdzie, mam wrażenie, dostrzegam czyjąś sylwetkę.
- Ja jebie, Bert, ale miałem chory sen... - łapię się za głowę, mrużąc lekko oczy, dokładniej przyglądając się mężczyźnie skrytym w ciemności, szczególnie, że... że w jednej z jego dłoni lśni ten sam ogromny, ostry nóż. Mam ochotę wrzeszczeć na całe gardło, jednak zamiast tego...
Przebudzam się znowu, cały aż zlany potem, od razu rozglądając się naokoło. Tym razem byłem w pokoju sam, nie licząc kobiety przysypiającej na obrazie. Sprawdziłem każdy kąt i zajrzałem pod łóżko oraz do szafy. Nic. Rety, chyba nie powinienem tyle żreć na noc, bo później mam jakieś takie chore sny.
Sen już się lekko rozmazywał, kiedy piernik został położony na długim, drewnianym stole. Nie wyglądało jakby ktokolwiek ze spożywających przejął się prośbami czy żądaniami pierniczka, wręcz przeciwnie. Ghul Ernie wrócił do zjadania nogi, docierał już do kolana, Bertie zdążył ułamać palec, na szczęście nie wskazujący bo biedny pierniczek nie miałby czym pomstować do sufitu o deszcz ananasów - a to by była wielka strata!
Kolejni jedzący zabrali się do dzieła, sam Ernie dobrał się do lukrowanych guziczków których chwilę temu tak zaciekle bronił jego pierniczy przyjaciel, Sue ukroiła sobie ucho, czyniąc z Johnny'ego pierniczego niemal Van Gogha, Duncan nie omieszkał komplementować uroku dzisiejszego posiłku i zapewnić że wszystko jest wspaniałe, nim ułamał mu drugą stopę i z wyrazem zachwytu na bladej, piegowatej twarzy zaczął jeść.
Uczta miała się rozpocząć w najlepsze, gdy zgodnie z prośbą pierniczka - a ostatnią prośbę należy spełnić i najwidoczniej lod doskonale o tym wie i tę wiedzę wykorzystuje - spadł z sufitu nieprzeciętny deszcz ananasów. Pospadały na wszystkich jedzących, nabijając im siniaków, marmoladowe wnętrzności pierniczka się rozpaćkały dookoła! I na szczęście ten koszmar się skończył. Prawda?
Wysoka postać w rogu pokoju wyglądała znajomo, tylko dlaczego Bertie Bott miałby wejść do pokoju swojego współlokatora bez zaproszenia, bez pukania, kiedy ten spał i tak po prostu stać i patrzeć na niego? Sytuacja dość nietypowa, choć z drugiej strony co tej nocy w ogóle typowe było? Gdyby tylko nie ten pierniczkowo marmoladowy zapach, gdyby nie to lekkie połyskiwanie gdzieś w okolicy postaci która uśmiechała się jakoś tak inaczej, uśmiechem w jakiś sposób mrocznym i pełnym groźby, choć jednocześnie pełnym samozadowolenia. Twarz Botta prezentowała się bez wątpienia nader mrocznie, szczególnie kiedy uświadomić sobie, iż rzeczą, która połyskuje w jego prawej ręce jest dokładnie ten sam nóż, którym zaledwie chwilę temu chciał kroić biednego pierniczka.
Jakie to szczęście, że krzyk rozgonił tym razem wszystkie koszmary...
zt x 2 <3
Kolejni jedzący zabrali się do dzieła, sam Ernie dobrał się do lukrowanych guziczków których chwilę temu tak zaciekle bronił jego pierniczy przyjaciel, Sue ukroiła sobie ucho, czyniąc z Johnny'ego pierniczego niemal Van Gogha, Duncan nie omieszkał komplementować uroku dzisiejszego posiłku i zapewnić że wszystko jest wspaniałe, nim ułamał mu drugą stopę i z wyrazem zachwytu na bladej, piegowatej twarzy zaczął jeść.
Uczta miała się rozpocząć w najlepsze, gdy zgodnie z prośbą pierniczka - a ostatnią prośbę należy spełnić i najwidoczniej lod doskonale o tym wie i tę wiedzę wykorzystuje - spadł z sufitu nieprzeciętny deszcz ananasów. Pospadały na wszystkich jedzących, nabijając im siniaków, marmoladowe wnętrzności pierniczka się rozpaćkały dookoła! I na szczęście ten koszmar się skończył. Prawda?
Wysoka postać w rogu pokoju wyglądała znajomo, tylko dlaczego Bertie Bott miałby wejść do pokoju swojego współlokatora bez zaproszenia, bez pukania, kiedy ten spał i tak po prostu stać i patrzeć na niego? Sytuacja dość nietypowa, choć z drugiej strony co tej nocy w ogóle typowe było? Gdyby tylko nie ten pierniczkowo marmoladowy zapach, gdyby nie to lekkie połyskiwanie gdzieś w okolicy postaci która uśmiechała się jakoś tak inaczej, uśmiechem w jakiś sposób mrocznym i pełnym groźby, choć jednocześnie pełnym samozadowolenia. Twarz Botta prezentowała się bez wątpienia nader mrocznie, szczególnie kiedy uświadomić sobie, iż rzeczą, która połyskuje w jego prawej ręce jest dokładnie ten sam nóż, którym zaledwie chwilę temu chciał kroić biednego pierniczka.
Jakie to szczęście, że krzyk rozgonił tym razem wszystkie koszmary...
zt x 2 <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
[SEN] Gdy widze słodyce to kwice
Szybka odpowiedź