Sierpień 1950r
AutorWiadomość
To były wakacje marzeń aż do ostatniej chwili. Ile zobaczyli i co przeżyli - to było po prostu niesamowite. Były ciężkie chwile, byli w końcu dwójką dzieciaków. Piętnasto i czternastolatkiem z głowami pełnymi dziwnych, głupich i często niebezpiecznych pomysłów oraz z absolutnym brakiem instynktu samozachowawczego. Bazując jednak chyba głównie na nieziemskim szczęściu przeżyli bez trwałego uszczerbku na zdrowiu, z jednym zaledwie postojem leczniczym w wiosce do której trafili przypadkiem.
Tak czy inaczej szedł teraz jak na ścięcie z poczuciem, że na prawdę idzie na ścięcie. Prowadził go policjant, a skoro mama wezwała policję to znaczy że jest źle. Ponoć długo ich szukali, to jednak w sumie nie jest dziwne, nie korzystali z różdżek, a dotarli aż do Szkocji! Spojrzał na przyjaciela, nim ten zniknął z innym policjantem. O ile Bertie zapewne zaliczy szlaban stulecia, Titus zapewne oberwie jakieś pięć razy bardziej, bo i co to znaczy namioty i młody lord. Nawet w sumie było mu szkoda kumpla, z drugiej strony chyba obaj wiedzieli że tak to się skończy i żaden nie żałował wyboru, co to to nie!
Tylko im bliżej domu tym się jakoś bardziej stresował świadomością, że mama go zabije i zaczynał mieć nadzieję, że może mama gdzieś poszła i ojciec jest w domu sam, to by było wspaniałe. Ale mało realne.
Liczył w sumie też, że policjant odprowadzi go do działki i pójdzie, jednak ten ruszył z nim do domu.
- Jeśli mnie pan nie odprowadzi, może uda mi się im wmówić, że sam wróciłem albo cokolwiek? - usiłował jeszcze ratować sytuację, bo w sumie to policjant był całkiem w porządku, taki się wydawał. Nieubłaganie jednak dotarł pod same drzwi.
- Nie licz na to, młody. - odpowiedział mu zaraz, pukając do drzwi, które w ciągu zaledwie kilku chwil otworzyła Samantha Bott. Wtedy już nieznacznie niższa od swojego syna. Funkcjonariusz się przedstawił, po krótce poinformował, że dwójka dzieciaków została odnaleziona cała i zdrowa na terenie Szkocji, kiedy jeden z nich spróbował skorzystać z różdżki i odszedł, porzucając go sam na sam z mamą.
Choć niewątpliwie Ana, tata, czy Matt podglądają z jakiegoś zakamarka.
- Hej, mamo! - odezwał się więc z całym entuzjazmem na jaki go było stać, bardzo starając się jakoś manewrować w atmosferze która gęstniała z każdą sekundą. - Stęskniłem się, jest coś na obiad?
Tak czy inaczej szedł teraz jak na ścięcie z poczuciem, że na prawdę idzie na ścięcie. Prowadził go policjant, a skoro mama wezwała policję to znaczy że jest źle. Ponoć długo ich szukali, to jednak w sumie nie jest dziwne, nie korzystali z różdżek, a dotarli aż do Szkocji! Spojrzał na przyjaciela, nim ten zniknął z innym policjantem. O ile Bertie zapewne zaliczy szlaban stulecia, Titus zapewne oberwie jakieś pięć razy bardziej, bo i co to znaczy namioty i młody lord. Nawet w sumie było mu szkoda kumpla, z drugiej strony chyba obaj wiedzieli że tak to się skończy i żaden nie żałował wyboru, co to to nie!
Tylko im bliżej domu tym się jakoś bardziej stresował świadomością, że mama go zabije i zaczynał mieć nadzieję, że może mama gdzieś poszła i ojciec jest w domu sam, to by było wspaniałe. Ale mało realne.
Liczył w sumie też, że policjant odprowadzi go do działki i pójdzie, jednak ten ruszył z nim do domu.
- Jeśli mnie pan nie odprowadzi, może uda mi się im wmówić, że sam wróciłem albo cokolwiek? - usiłował jeszcze ratować sytuację, bo w sumie to policjant był całkiem w porządku, taki się wydawał. Nieubłaganie jednak dotarł pod same drzwi.
- Nie licz na to, młody. - odpowiedział mu zaraz, pukając do drzwi, które w ciągu zaledwie kilku chwil otworzyła Samantha Bott. Wtedy już nieznacznie niższa od swojego syna. Funkcjonariusz się przedstawił, po krótce poinformował, że dwójka dzieciaków została odnaleziona cała i zdrowa na terenie Szkocji, kiedy jeden z nich spróbował skorzystać z różdżki i odszedł, porzucając go sam na sam z mamą.
Choć niewątpliwie Ana, tata, czy Matt podglądają z jakiegoś zakamarka.
- Hej, mamo! - odezwał się więc z całym entuzjazmem na jaki go było stać, bardzo starając się jakoś manewrować w atmosferze która gęstniała z każdą sekundą. - Stęskniłem się, jest coś na obiad?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pani Bott długo nie zaznała spokoju. W jej życiu bez przerwy coś się dzieje, przez co już dawno temu wykreśliła ze swojego słownika słowo nuda. Ciekawe, że najwięcej stresogennych sytuacji przeżyła już jako dzieciata mężatka, a przecież według wszelkich psychologicznych artykułów z Czarownicy i paru mugolskich pisemek, zawarcie małżeństwa oznacza rutynę. Najchętniej spaliłaby w kominku wszystkie gazety, które tak piszą. Rutyna? Może powiedzieć o swoim życiu wiele, ale na pewno nie to, że rządzi w nim rutyna. Od którego przykładu zacząć? Może od dnia, w którym jej syn stracił palce, a jego kuzyn nadział je na wykałaczki i zrobił z nich ludziki do zabawy? Już postarała się o to, żeby nigdy nie zapomniał danego mu szlabanu. Czy może powinna wspomnieć o tym, że jej syn zniknął miesiąc temu z domu i słuch o nim zaginął? Przez pierwsze dni była po prostu zła - wiedziała, że w jego głowie pojawiają się przedziwne pomysły i to może być jeden z nich. Fukała na każdego domownika, wyrażając w ten sposób swoje zdenerwowanie, jednocześnie zastanawiając się jaką dać mu karę. Wymyśliła naprawdę długą listę, ale Bertie nie wracał. Minął pierwszy tydzień, drugi, trzeci. Zwykłe zdenerwowanie zamieniło się w strach i troskę. W końcu jej syn miał dopiero piętnaście lat i talent do wpadania w tarapaty. Szukała go absolutnie wszędzie, podczas gdy mąż wysłał dziesiątki listów do znajomych i nieznajomych. Na pierwszy rzut oka wyglądał spokojnie, ale dobrze wiedziała, że i on się martwi. Ostatecznie postanowiła poprosić o pomoc policję (która była zdziwiona, że fakt zaginięcia dziecka nie został zgłoszony już następnego dnia, a Pani Bott nie miała siły tłumaczyć, że w ich rodzinie to nie byłoby nic dziwnego), która była dla niej przedostatnim kołem ratunkowym. W akcie desperacji zamierzała poprosić o pomoc swoją matkę, chociaż już dawno temu nauczyła się umniejszać jej zdolności.
Na szczęście ostatnia opcja pozostała niewykorzystana. Gotowała akurat obiad, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. W kuchni unosił się pyszny zapach ciepłego rosołu (lubiła gotować zupy, przypominało jej to warzenie eliksirów, czym zawsze lubiła się zajmować), tworzący wewnątrz przyjazną atmosferę, która miała za moment rozpaść się na setki kawałeczków. Mama Bott otworzyła drzwi i choć poczuła ulgę na widok syna, nie rzuciła mu się na szyję. Rysy jej twarzy stężały, zmarszczki się uwydatniły, oddech nieznacznie przyspieszył. Podziękowała policjantowi za informację, a kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, stanęła naprzeciwko syna, opierając dłonie na biodrach. - GDZIE TY BYŁEŚ PRZEZ TEN MIESIĄC?! JAK MOGŁEŚ NIE ZOSTAWIĆ ŻADNEJ INFORMACJI?! CAŁY LONDYN CIĘ SZUKAŁ - zaczęła wylewać z siebie wszystkie żale, okładając Bertiego białą kuchenną ścierką, którą akurat miała pod ręką. - OJCIEC WYSŁAŁ CHYBA ZE STO LISTÓW, ANASTAZJA PYTAŁA WASZYCH ZNAJOMYCH, JA ZAPUKAŁAM DO KAŻDYCH DRZWI W PROMIENIU DWUDZIESTU KILOMETRÓW! MASZ PIĘTNAŚCIE LAT, NA MERLINA, ZACZNIJ ZACHOWYWAĆ SIĘ ODPOWIEDZIALNIE! - Skóra jej poczerwieniała ze złości, natomiast głos pozostawał groźny i donośny. Gdyby to było możliwe, głowa by jej wybuchła, a jej miejsce zająłby dymiący płomień. Czasem życie wśród Bottów było naprawdę trudne.
Na szczęście ostatnia opcja pozostała niewykorzystana. Gotowała akurat obiad, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. W kuchni unosił się pyszny zapach ciepłego rosołu (lubiła gotować zupy, przypominało jej to warzenie eliksirów, czym zawsze lubiła się zajmować), tworzący wewnątrz przyjazną atmosferę, która miała za moment rozpaść się na setki kawałeczków. Mama Bott otworzyła drzwi i choć poczuła ulgę na widok syna, nie rzuciła mu się na szyję. Rysy jej twarzy stężały, zmarszczki się uwydatniły, oddech nieznacznie przyspieszył. Podziękowała policjantowi za informację, a kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, stanęła naprzeciwko syna, opierając dłonie na biodrach. - GDZIE TY BYŁEŚ PRZEZ TEN MIESIĄC?! JAK MOGŁEŚ NIE ZOSTAWIĆ ŻADNEJ INFORMACJI?! CAŁY LONDYN CIĘ SZUKAŁ - zaczęła wylewać z siebie wszystkie żale, okładając Bertiego białą kuchenną ścierką, którą akurat miała pod ręką. - OJCIEC WYSŁAŁ CHYBA ZE STO LISTÓW, ANASTAZJA PYTAŁA WASZYCH ZNAJOMYCH, JA ZAPUKAŁAM DO KAŻDYCH DRZWI W PROMIENIU DWUDZIESTU KILOMETRÓW! MASZ PIĘTNAŚCIE LAT, NA MERLINA, ZACZNIJ ZACHOWYWAĆ SIĘ ODPOWIEDZIALNIE! - Skóra jej poczerwieniała ze złości, natomiast głos pozostawał groźny i donośny. Gdyby to było możliwe, głowa by jej wybuchła, a jej miejsce zająłby dymiący płomień. Czasem życie wśród Bottów było naprawdę trudne.
I show not your face but your heart's desire
Może był idiotą licząc, że uda się uniknąć awantury. Nie był jednak takim idiotą, by w jakikolwiek sposób przerywać Mamuśce Bott, gdy ta wreszcie dostała obiekt na który mogła przelać zapewne kumulowane przez miesiąc nerwy. Milczał więc grzecznie, choć trzeba przyznać, jego cudowna mama będąca ostoją bezpieczeństwa i pierwszą tarczą antypotworową jego dzieciństwa potrafiła być naprawdę straszna. Nic dziwnego, że wszystkie stwory w jakie wierzył jako siedmiolatek się jej bały. I nie ma znaczenia, że nie istniały, jedno drugiego przecież nie wyklucza.
Dopiero kiedy mama zrobiła przerwę na trochę głębszy oddech (sądząc po ilości zdań jakie potrafi wykrzyczeć, ma płuca godne wytrawnego nurka, czy Bertie może czuć się dumny jako jej trener?), najmłodsza latorośl dumnej rodziny Bottów postanowiła podjąć próbę obrony. Bo jedna rzecz serio mu nie pasowała!
- Zostawiłem list! Na łóżku, na poduszce, nie znalazłaś go?
Musiał tam być. No, przecież musiał!
- Pisałem, żebyś się nie martwiła, że idziemy z Titusem na wyprawę i że wrócę i że na pewno już tęsknię za twoją kuchnią. - ostatnie nie było prawdą, choć za kuchnią mamy naprawdę tęsknił. To jednak nieistotne, odrobina lizusostwa nie zaszkodzi, kiedy próbuje się jakoś załagodzić złość Mamuśki Bott. Co prawda Bertie czuł, że stąpa po polu minowym, a każde jego słowo może być użyte przeciwko niemu, co gorsza wcale nie był dobrym saperem i to nie zmieniało się mimo wszystkich lat i wszystkich prób.
- Przepraszam. - dodał po chwili. I był w tym całkiem szczery, bo czegokolwiek by nie zrobił, nie chciał żeby cała jego rodzina się martwiła i fakt, że wywoływał w mamie nerwicę, a u ojca siwiznę wcale nie uważał za powód do dumy. Choć niewątpliwie nie raz z tego żartował i będzie żartował, bocie geny zobowiązują. - Nie chciałem, żebyście się martwili.
Dodał, choć chyba próba wyjaśniania co właściwie sobie myślał wyruszając nie miała sensu. To zresztą oczywiste - myślał o przygodzie! Jak przeciętny piętnastolatek. Porywający młodszego kolegę. Na samotną wycieczkę autostopem w góry innego kraju. Eh, mimo wszystko Bertie nigdy tej wyprawy nie będzie żałował i nawet teraz zbierając ochrzan, zastanawiając się czy mama przestanie krzyczeć w ciągu tygodnia i jak wymyślną karę mu za to urządzi - nie żałował. Kiedyś jej opowie o wszystkim co przeżył i ona będzie nadal udawać złą, ale na pewno zrozumie.
Dopiero kiedy mama zrobiła przerwę na trochę głębszy oddech (sądząc po ilości zdań jakie potrafi wykrzyczeć, ma płuca godne wytrawnego nurka, czy Bertie może czuć się dumny jako jej trener?), najmłodsza latorośl dumnej rodziny Bottów postanowiła podjąć próbę obrony. Bo jedna rzecz serio mu nie pasowała!
- Zostawiłem list! Na łóżku, na poduszce, nie znalazłaś go?
Musiał tam być. No, przecież musiał!
- Pisałem, żebyś się nie martwiła, że idziemy z Titusem na wyprawę i że wrócę i że na pewno już tęsknię za twoją kuchnią. - ostatnie nie było prawdą, choć za kuchnią mamy naprawdę tęsknił. To jednak nieistotne, odrobina lizusostwa nie zaszkodzi, kiedy próbuje się jakoś załagodzić złość Mamuśki Bott. Co prawda Bertie czuł, że stąpa po polu minowym, a każde jego słowo może być użyte przeciwko niemu, co gorsza wcale nie był dobrym saperem i to nie zmieniało się mimo wszystkich lat i wszystkich prób.
- Przepraszam. - dodał po chwili. I był w tym całkiem szczery, bo czegokolwiek by nie zrobił, nie chciał żeby cała jego rodzina się martwiła i fakt, że wywoływał w mamie nerwicę, a u ojca siwiznę wcale nie uważał za powód do dumy. Choć niewątpliwie nie raz z tego żartował i będzie żartował, bocie geny zobowiązują. - Nie chciałem, żebyście się martwili.
Dodał, choć chyba próba wyjaśniania co właściwie sobie myślał wyruszając nie miała sensu. To zresztą oczywiste - myślał o przygodzie! Jak przeciętny piętnastolatek. Porywający młodszego kolegę. Na samotną wycieczkę autostopem w góry innego kraju. Eh, mimo wszystko Bertie nigdy tej wyprawy nie będzie żałował i nawet teraz zbierając ochrzan, zastanawiając się czy mama przestanie krzyczeć w ciągu tygodnia i jak wymyślną karę mu za to urządzi - nie żałował. Kiedyś jej opowie o wszystkim co przeżył i ona będzie nadal udawać złą, ale na pewno zrozumie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powinna się przyzwyczaić do takich sytuacji, przecież w jej życiu ciągle coś się działo. Dzieci nigdy nie dawały jej wytchnienia, bez względu na stopień pokrewieństwa. Siwe włosy na jej głowie (regularnie ukrywane za pomocą odpowiedniego zaklęcia) to nie tylko zasługa Bertiego, ale również Matta, chociaż Anastazja też dorzucała czasem swoje pięć knutów. Jeżeli dalej tak pójdzie to w wieku sześćdziesięciu lat będzie wyglądać jak osiemdziesięciolatka, a wcale tego nie chciała.
- Nie było żadnego listu - wycedziła przez zęby, jeszcze raz dając mu po uszach ścierką. Byłaby o wiele spokojniejsza gdyby jakikolwiek znalazła; przynajmniej wiedziałaby, że nie porwał go żaden ghul, a tak przez jej głowę przechodziły wszystkie najgorsze scenariusze. Naprawdę była już gotowa podjąć desperackie kroki w celu odnalezienia syna, odezwały się w niej nawet najgłębsze pokłady macierzyńskiej miłości. - Na jaką znowu wyprawę?! Gdzie się włóczyliście?! Mam nadzieję, że Titus wrócił do domu cały i zdrowy - w tym momencie jeszcze raz zbadała wzrokiem Bertiego, chcąc się upewnić, że ma wszystkie kończyny i nie cieknie mu znikąd krew. Podeszła bliżej, kładąc swoje dłonie na jego policzkach (kiedy on tak wyrósł?), przyglądając się z bliska jego twarzy. Żadnych zadrapań, żadnych siniaków, żadnego lima nad okiem. Wygląda na to, że faktycznie nic mu nie jest. Dopiero teraz pozwoliła sobie mocno go przytulić, poczuć ciepło jego ciała, bijące zdrowe serce. Trwało to około dwóch minut, dobrze że nie dłużej, bo prawdopodobnie udusiłaby go z tej miłości. - Wyobraź sobie, że jednak się martwiliśmy - burknęła, bo choć ucieszyła się na jego widok, nie potrafiła jeszcze pozbyć się złości. Poza tym musiał ponieść konsekwencje swojego nieodpowiedzialnego czynu. - Masz szlaban - zapowiedziała, odsuwając się od niego i na nowo nakładając maskę wściekłej matki. - Jesteś uziemiony do ostatniego dnia swojej edukacji! Poza tym do końca wakacji będziesz szorował stajnie u państwa Skamander i nawet nie próbuj mi tu jęczeć i się sprzeciwiać - groźnie wycelowała w niego palcem, chowając ścierkę do kieszeni swojego fartucha. Chciała dla niego jak najlepiej i miała nadzieję, że był tego świadomy. Zatrzymałaby dla niego Ziemię i ruszyła Słońce gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
- Nie było żadnego listu - wycedziła przez zęby, jeszcze raz dając mu po uszach ścierką. Byłaby o wiele spokojniejsza gdyby jakikolwiek znalazła; przynajmniej wiedziałaby, że nie porwał go żaden ghul, a tak przez jej głowę przechodziły wszystkie najgorsze scenariusze. Naprawdę była już gotowa podjąć desperackie kroki w celu odnalezienia syna, odezwały się w niej nawet najgłębsze pokłady macierzyńskiej miłości. - Na jaką znowu wyprawę?! Gdzie się włóczyliście?! Mam nadzieję, że Titus wrócił do domu cały i zdrowy - w tym momencie jeszcze raz zbadała wzrokiem Bertiego, chcąc się upewnić, że ma wszystkie kończyny i nie cieknie mu znikąd krew. Podeszła bliżej, kładąc swoje dłonie na jego policzkach (kiedy on tak wyrósł?), przyglądając się z bliska jego twarzy. Żadnych zadrapań, żadnych siniaków, żadnego lima nad okiem. Wygląda na to, że faktycznie nic mu nie jest. Dopiero teraz pozwoliła sobie mocno go przytulić, poczuć ciepło jego ciała, bijące zdrowe serce. Trwało to około dwóch minut, dobrze że nie dłużej, bo prawdopodobnie udusiłaby go z tej miłości. - Wyobraź sobie, że jednak się martwiliśmy - burknęła, bo choć ucieszyła się na jego widok, nie potrafiła jeszcze pozbyć się złości. Poza tym musiał ponieść konsekwencje swojego nieodpowiedzialnego czynu. - Masz szlaban - zapowiedziała, odsuwając się od niego i na nowo nakładając maskę wściekłej matki. - Jesteś uziemiony do ostatniego dnia swojej edukacji! Poza tym do końca wakacji będziesz szorował stajnie u państwa Skamander i nawet nie próbuj mi tu jęczeć i się sprzeciwiać - groźnie wycelowała w niego palcem, chowając ścierkę do kieszeni swojego fartucha. Chciała dla niego jak najlepiej i miała nadzieję, że był tego świadomy. Zatrzymałaby dla niego Ziemię i ruszyła Słońce gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
I show not your face but your heart's desire
Co roku w wakacje coś się działo. Przed jego pierwszym wyjazdem do szkoły nasłuchał się o trytonach rzecz jasna od starszego kuzyna i nic o eliksirach nie wiedząc zaczęli razem majstrować nad jakąś książką z której nic nie rozumieli, w dodatku wiadomo który z nich później ów "eliksir" wypił. I chcieli móc zmienić się w trytony żeby zwiedzać dno jeziora, a stanęło na tym, że Bertie cały spuchł, wszystko go bolało i kaszlał ogniem - tydzień spędził w szpitalu. Podczas kolejnych wakacji młody Bott postanowił, że doskonałym planem będzie trenować przez wakacje żeby dostać się do drużyny quidditcha, niestety jednak nie zabrał ze sobą nikogo kto zapanowałby nad tłuczkiem w razie gdyby dwunastolerni on nie dawał sobie rady. Chwała bogu za zdolności Anastasii! Podobne rzeczy działy się każdego roku, a okraszone były bzdurami dookoła, bo jak dzieciaki się nudzą to wymyślają sobie zabawy, a jak Botty się nudzą, powstaje kolejna przepowiednia armagedonu.
To jest jednak dowód na to, że Mamuśka Bott serce ma z tytanu. Nie dostała zawału patrząc jak jej syn wyskakuje z okna przekonany, że może latać, więc chyba nigdy zawału nie dostanie.
- Na prawdę go napisałem...
Teraz, jakieś dziesięć lat starszy niż kiedy bardzo chciał nauczyć się latać bez miotły (ale się obraził jak mu mama zabroniła!) w sumie to doceniał żelazne, a jednocześnie ciepłe serducho mamy i na prawdę nie chciał nadwyrężać jego możliwości. Tylko że takie rzeczy działy się same jakoś, a on nie potrafił zrezygnować kiedy nadarzała się okazja do przygody.
I dalej zadanie było trudne bo należało odpowiedzieć na pytania mamy ale jednocześnie starać się choć trochę ukryć entuzjazm, bo to trochę bezczelne teraz zacząć się przechwalać jak było super zdobywać szkockie szczyty, bo ucieczka do innego miasta byłaby czymś, ale Szkocja? Tylko że on jakoś nie umia nie czuć ekscytacji w związku z tym wszystkim!
- Tak, Titus też jest cały. - powiedział więc, BARDZO starając się nie uśmiechać, choć w sumie to do ostatniej chwili obaj mieli głupkowate uśmiechy na twarzach bo cała wyprawa była super. Oby tylko Tito nie wydziedziczyli czy coś.
Dawał mamie się oglądać, wyglądała jakby zamierzała jakoś go prześwietlić w całości i sprawdzić czy na prawdę jest cały. Jak dobrze że ona nie wie że udało mu się nażreć trujących jagód i jakaś mugolka go ratowała. No, tego w każdym razie w tej chwili mama nie ma jak z niego wyczytać!
- Przepraszam. - powiedział jeszcze szczerze kiedy mama przestała krzyczeć, a zaczęła burczeć, a do tego go przytuliła. I choć zazwyczaj się do mamy nie przytulał, bo przecież jest już prawie dorosły i w ogóle wstyd, do teraz jednak odwzajemnił uścisk, no należy jej się w końcu, nie?
Na szlaban się z resztą nie dziwił, kiedy mama się odsunęła, prawie wzruszył ramionami, bo tego się w sumie spodziewał, jednak jej dalsze słowa...?
- Ale mamo, jeszcze została połowa wakacji, a tam tak koszmarnie śmierdzi. - poza tym jak będzie tam ciągle pracował to już nic nie będzie mógł zrobić!
To jest jednak dowód na to, że Mamuśka Bott serce ma z tytanu. Nie dostała zawału patrząc jak jej syn wyskakuje z okna przekonany, że może latać, więc chyba nigdy zawału nie dostanie.
- Na prawdę go napisałem...
Teraz, jakieś dziesięć lat starszy niż kiedy bardzo chciał nauczyć się latać bez miotły (ale się obraził jak mu mama zabroniła!) w sumie to doceniał żelazne, a jednocześnie ciepłe serducho mamy i na prawdę nie chciał nadwyrężać jego możliwości. Tylko że takie rzeczy działy się same jakoś, a on nie potrafił zrezygnować kiedy nadarzała się okazja do przygody.
I dalej zadanie było trudne bo należało odpowiedzieć na pytania mamy ale jednocześnie starać się choć trochę ukryć entuzjazm, bo to trochę bezczelne teraz zacząć się przechwalać jak było super zdobywać szkockie szczyty, bo ucieczka do innego miasta byłaby czymś, ale Szkocja? Tylko że on jakoś nie umia nie czuć ekscytacji w związku z tym wszystkim!
- Tak, Titus też jest cały. - powiedział więc, BARDZO starając się nie uśmiechać, choć w sumie to do ostatniej chwili obaj mieli głupkowate uśmiechy na twarzach bo cała wyprawa była super. Oby tylko Tito nie wydziedziczyli czy coś.
Dawał mamie się oglądać, wyglądała jakby zamierzała jakoś go prześwietlić w całości i sprawdzić czy na prawdę jest cały. Jak dobrze że ona nie wie że udało mu się nażreć trujących jagód i jakaś mugolka go ratowała. No, tego w każdym razie w tej chwili mama nie ma jak z niego wyczytać!
- Przepraszam. - powiedział jeszcze szczerze kiedy mama przestała krzyczeć, a zaczęła burczeć, a do tego go przytuliła. I choć zazwyczaj się do mamy nie przytulał, bo przecież jest już prawie dorosły i w ogóle wstyd, do teraz jednak odwzajemnił uścisk, no należy jej się w końcu, nie?
Na szlaban się z resztą nie dziwił, kiedy mama się odsunęła, prawie wzruszył ramionami, bo tego się w sumie spodziewał, jednak jej dalsze słowa...?
- Ale mamo, jeszcze została połowa wakacji, a tam tak koszmarnie śmierdzi. - poza tym jak będzie tam ciągle pracował to już nic nie będzie mógł zrobić!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Samantha Bott nie miała już siły na słuchanie tych tłumaczeń. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie strachu jaki chowała w sobie przez ostatnie tygodnie. Wiedziała, że jej syn jest zdolny do wszystkiego, i tylko ta świadomość uchroniła ją przed wyrwaniem włosów z głowy, ale i tak nie potrafiła po jego zniknięciu po prostu przejść do porządku dziennego. Każdego ranka zastanawiała się gdzie jest i czy nie potrzebuje przypadkiem pomocy - wszak wiadomo, że popędziłaby za nim nawet na drugi koniec świata, jeżeli tylko zaistniałaby taka potrzeba. Miała nadzieję, że Bertie o tym pamięta.
- Albercie Bott! - Zagrzmiała groźnie, bo choć czuła się teraz o wiele lżejsza, wciąż nie mogła zapomnieć o stresie jaki jej zapodał. Nie mogła przepuścić mu tego wyskoku płazem, przecież to by było takie niewychowawcze! - W takim razie trzeba było lepiej ten list zabezpieczyć albo osobiście dać mi go do ręki - powiedziała, nawet jeżeli na swój sposób rozumiała dlaczego tego nie zrobił. Też była młoda i też zdarzało jej się wyczyniać podobne rzeczy. Przecież charakter Bertiego nie wziął się znikąd, chociaż należało oddać Panu Bottowi fakt, że jego geny również zagrały w tym ważną rolę.
- To dobrze. Jeszcze tego brakowało, żeby jemu coś się stało! - Nawet nie chciała sobie wyobrażać złości jego ojca, która zapewne przewyższała nawet złość Samanthy Bott. Chociaż z drugiej strony Titus na pewno miał w swojej posiadłości mnóstwo zakamarków do ukrycia, podczas gdy Bertie nie do końca. Był zdany na wystawianie się na złość matki niemal każdego dnia.
Przytulenie syna trochę ją uspokoiło. W końcu miała namacalny dowód, że naprawdę stoi na przeciwko niej, a nie że jest jakąś wizją umęczonej głowy. - Trzeba było o tym pomyśleć zanim uciekłeś z domu - odpowiedziała rzeczowo, kierując swe korki w stronę kuchni. Samantha Bott była niezwykle upartą kobietą i Bertie na pewno wiedział, że w żaden sposób nie uda mu się namówić jej do zmiany zdania. Szczególnie po takiej akcji! - Chodź, na pewno jesteś głodny - na początku miała mu niczego nie dawać, żeby jeszcze bardziej popamiętał swój czyn, ale nie potrafiła. Jedzenie zawsze było dla niej rzeczą świętą, tak samo jak wspólne siadanie do posiłku. Właśnie kończyła gotować rosół, którego zapach cały czas roznosił się po domu. Lubiła tę zupę - niby należała do podstaw, ale porządne ugotowanie wymagało dużej wiedzy i jeszcze więcej poświęconego czasu. Ten rosół miał być idealny, czyli taki jak wszystko inne, co opuszczało kuchnię mamy Bott. - Siadaj, ugotowałam rosół - zapowiedziała, ostatni raz mieszając łyżką w wielkim garnku. Machnęła różdżką, dzięki czemu talerze i sztućce wyleciały z szafek, energicznie lądując na stole zakrytym obrusem w biało-czerwoną kratkę. Nalała sobie niewielką porcję (była na diecie) i synowi dużo większą, bo jak zwykle był chudy jak patyk. A po tej podróży możliwe, że był nawet jeszcze chudszy. - No dobrze - westchnęła, siadając u szczytu stołu. - W takim razie opowiedz co robiliście - no bo od początku była ciekawa, ale najpierw musiała wypełnić swoje wychowawcze obowiązki. Teraz, kiedy już to załatwiła, mogła spokojnie z nim porozmawiać.
- Albercie Bott! - Zagrzmiała groźnie, bo choć czuła się teraz o wiele lżejsza, wciąż nie mogła zapomnieć o stresie jaki jej zapodał. Nie mogła przepuścić mu tego wyskoku płazem, przecież to by było takie niewychowawcze! - W takim razie trzeba było lepiej ten list zabezpieczyć albo osobiście dać mi go do ręki - powiedziała, nawet jeżeli na swój sposób rozumiała dlaczego tego nie zrobił. Też była młoda i też zdarzało jej się wyczyniać podobne rzeczy. Przecież charakter Bertiego nie wziął się znikąd, chociaż należało oddać Panu Bottowi fakt, że jego geny również zagrały w tym ważną rolę.
- To dobrze. Jeszcze tego brakowało, żeby jemu coś się stało! - Nawet nie chciała sobie wyobrażać złości jego ojca, która zapewne przewyższała nawet złość Samanthy Bott. Chociaż z drugiej strony Titus na pewno miał w swojej posiadłości mnóstwo zakamarków do ukrycia, podczas gdy Bertie nie do końca. Był zdany na wystawianie się na złość matki niemal każdego dnia.
Przytulenie syna trochę ją uspokoiło. W końcu miała namacalny dowód, że naprawdę stoi na przeciwko niej, a nie że jest jakąś wizją umęczonej głowy. - Trzeba było o tym pomyśleć zanim uciekłeś z domu - odpowiedziała rzeczowo, kierując swe korki w stronę kuchni. Samantha Bott była niezwykle upartą kobietą i Bertie na pewno wiedział, że w żaden sposób nie uda mu się namówić jej do zmiany zdania. Szczególnie po takiej akcji! - Chodź, na pewno jesteś głodny - na początku miała mu niczego nie dawać, żeby jeszcze bardziej popamiętał swój czyn, ale nie potrafiła. Jedzenie zawsze było dla niej rzeczą świętą, tak samo jak wspólne siadanie do posiłku. Właśnie kończyła gotować rosół, którego zapach cały czas roznosił się po domu. Lubiła tę zupę - niby należała do podstaw, ale porządne ugotowanie wymagało dużej wiedzy i jeszcze więcej poświęconego czasu. Ten rosół miał być idealny, czyli taki jak wszystko inne, co opuszczało kuchnię mamy Bott. - Siadaj, ugotowałam rosół - zapowiedziała, ostatni raz mieszając łyżką w wielkim garnku. Machnęła różdżką, dzięki czemu talerze i sztućce wyleciały z szafek, energicznie lądując na stole zakrytym obrusem w biało-czerwoną kratkę. Nalała sobie niewielką porcję (była na diecie) i synowi dużo większą, bo jak zwykle był chudy jak patyk. A po tej podróży możliwe, że był nawet jeszcze chudszy. - No dobrze - westchnęła, siadając u szczytu stołu. - W takim razie opowiedz co robiliście - no bo od początku była ciekawa, ale najpierw musiała wypełnić swoje wychowawcze obowiązki. Teraz, kiedy już to załatwiła, mogła spokojnie z nim porozmawiać.
I show not your face but your heart's desire
Nikt nigdy nie nazywał go Albertem. Chyba nikt nawet nie wiedział, że ojciec młodego Botta popełnił ten niewybaczalny błąd, który szybko został zastąpiony - oto po czym można poznać, że sytuacja jest bardzo ale to bardzo wyjątkowa. Spojrzał na mamę, zniecierpliwioną, zdenerwowaną, rozdygotaną, zmartwioną i najpewniej bliską histerii głównie dlatego, że nie miała pojęcia co ma czuć i w jakiej kolejności. Znał ją już na tyle. O ile każde dziecko zna swoich rodziców, o tyle Bertie chyba znał swoich jeszcze bardziej, gdyż systematycznie testował ich w różnych sytuacjach, raz za razem naciągając granice jeszcze troszkę dalej, przeciągając strunę do nowych granic, a po wszystkim - jakiekolwiek kary by go za to nie czekały - dostawał kolejne porcje miłości i ciepła domowego.
W sumie ciekaw był jak się sprawa ma z Tito, on bardziej się raczej nestora boi czy coś, ale obaj jak zawsze myśleli i stresowali się już po fakcie - bo wcześniej szkoda było psuć sobie zabawę.
- Mmmm, rosół. - powtórzył zaraz zadowolony z tego, że mamy serce czasem mięknie bardzo szybko. Czasami i w szczególnych sytuacjach, bo bywało że roztaczała grozę całymi dniami, w sumie to Bertie nigdy nie wiedział od czego to zależało. Może było właśnie kwestią tego czy po prostu był idiotą, czy dodatkowo się za nim nie stęskniła lub nie wymartwiła?
A obiad pachniał jak zawsze świetnie. Aż mu w brzuchu zaburczało, bo fakt faktem dawno nie jadł czegoś sensownego. Za odkładane od dawien dawna pieniądze (no dobra, w dużej mierze pieniądze Tito, ale on dał z siebie co mógł!) nie chodzili w końcu do knajp i restauracji, a jak przystało na dwójkę dzieciaków, najchętniej kupowali słodycze czy fast foody.
Po tym wypadzie przez bardzo długi czas Bertie nie będzie miał ochoty na rybę z frytkami z budki.
- Szliśmy... - ile powiedzieć, żeby bardziej nie zdenerwować mamy? Choć w sumie złość jej chyba przeszła. Trochę to była ruletka, ale no, przecież chciał się pochwalić! Tylko najpierw zje zupę. Dużo zupy. Z kurczakiem, tak. Rany. Obiad. Jakie. To. Jest. Wspaniałe. Choć oczywiście chętniej wsunąłby kotleta czy pulpety, ale no, zupa też jest wspaniała.
- Chcieliśmy pogadać z trytonami ale ich nie znaleźliśmy, ale i tak było fajnie. - stwierdził, w sumie to nie wiedział jak chciał z nimi pogadać nie znając ich języka, ale chyba chodziło o same poszukiwania które się stały same w sobie przygodą. - I nocowaliśmy w namiocie ile się dało. I chwilę na jakiejś wsi, było super. - kiedy jakaś dziewczyna nas ratowała bo się trujących jagód objedliśmy, ale tego jakoś tak postanowił nie dodawać, to chyba nie byłoby rozsądne. - I widzieliśmy prawdziwego trolla! Na szczęście on nie widział nas. - dodał jeszcze, bo troll to był mega, super, genialny. Znaczy wtedy to się obaj bali i trzęśli i siedzieli cicho i oglądali zza drzewa oczywiście, ale teraz nikt im tego nie powie, oglądali sobie trolla! - I weszliśmy na Ben Nevisa.
W sumie to to był ostatni punkt tej wycieczki, która być może wiele ich nauczyła, ale mózgów im na bank nie dodała, bo durni jak się urodzili tacy niewątpliwie obaj umrą. Ale czy to ma znaczenie, kiedy obu młodziakom aż się świecą oczy, kiedy przypominają sobie o wszystkim?
- W sumie to dużo czasu po prostu łaziliśmy, kilka razy się zgubiliśmy, ale w sumie to potem się udawało i ktoś nas podwoził bardziej na naszą trasę. W ogóle to o co chodzi z tymi dziwnymi szkockimi wdziankami?
Rozkminiali to przez połowę drogi na szczyt obaj, ale jakoś żaden nie pojmował.
W sumie ciekaw był jak się sprawa ma z Tito, on bardziej się raczej nestora boi czy coś, ale obaj jak zawsze myśleli i stresowali się już po fakcie - bo wcześniej szkoda było psuć sobie zabawę.
- Mmmm, rosół. - powtórzył zaraz zadowolony z tego, że mamy serce czasem mięknie bardzo szybko. Czasami i w szczególnych sytuacjach, bo bywało że roztaczała grozę całymi dniami, w sumie to Bertie nigdy nie wiedział od czego to zależało. Może było właśnie kwestią tego czy po prostu był idiotą, czy dodatkowo się za nim nie stęskniła lub nie wymartwiła?
A obiad pachniał jak zawsze świetnie. Aż mu w brzuchu zaburczało, bo fakt faktem dawno nie jadł czegoś sensownego. Za odkładane od dawien dawna pieniądze (no dobra, w dużej mierze pieniądze Tito, ale on dał z siebie co mógł!) nie chodzili w końcu do knajp i restauracji, a jak przystało na dwójkę dzieciaków, najchętniej kupowali słodycze czy fast foody.
Po tym wypadzie przez bardzo długi czas Bertie nie będzie miał ochoty na rybę z frytkami z budki.
- Szliśmy... - ile powiedzieć, żeby bardziej nie zdenerwować mamy? Choć w sumie złość jej chyba przeszła. Trochę to była ruletka, ale no, przecież chciał się pochwalić! Tylko najpierw zje zupę. Dużo zupy. Z kurczakiem, tak. Rany. Obiad. Jakie. To. Jest. Wspaniałe. Choć oczywiście chętniej wsunąłby kotleta czy pulpety, ale no, zupa też jest wspaniała.
- Chcieliśmy pogadać z trytonami ale ich nie znaleźliśmy, ale i tak było fajnie. - stwierdził, w sumie to nie wiedział jak chciał z nimi pogadać nie znając ich języka, ale chyba chodziło o same poszukiwania które się stały same w sobie przygodą. - I nocowaliśmy w namiocie ile się dało. I chwilę na jakiejś wsi, było super. - kiedy jakaś dziewczyna nas ratowała bo się trujących jagód objedliśmy, ale tego jakoś tak postanowił nie dodawać, to chyba nie byłoby rozsądne. - I widzieliśmy prawdziwego trolla! Na szczęście on nie widział nas. - dodał jeszcze, bo troll to był mega, super, genialny. Znaczy wtedy to się obaj bali i trzęśli i siedzieli cicho i oglądali zza drzewa oczywiście, ale teraz nikt im tego nie powie, oglądali sobie trolla! - I weszliśmy na Ben Nevisa.
W sumie to to był ostatni punkt tej wycieczki, która być może wiele ich nauczyła, ale mózgów im na bank nie dodała, bo durni jak się urodzili tacy niewątpliwie obaj umrą. Ale czy to ma znaczenie, kiedy obu młodziakom aż się świecą oczy, kiedy przypominają sobie o wszystkim?
- W sumie to dużo czasu po prostu łaziliśmy, kilka razy się zgubiliśmy, ale w sumie to potem się udawało i ktoś nas podwoził bardziej na naszą trasę. W ogóle to o co chodzi z tymi dziwnymi szkockimi wdziankami?
Rozkminiali to przez połowę drogi na szczyt obaj, ale jakoś żaden nie pojmował.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ci wszyscy mądrzy alchemicy mogli mówić co im się żywnie podoba, ale dla Samanthy Bott jednym z najcudowniejszych eliksirów zawsze był gorący rosół z domowymi kluseczkami. Leczył nie tylko przeziębiony organizm, ale również duszę: poprawiał nastrój, przypominał o cieple domowego ogniska. Nigdy nie lekceważyła rosołu i każdy gar gotowała z wykorzystaniem swoich pokładów matczynej miłości. Starała się aby każdy był tak samo smaczny, by był pewną stałą w tym nieobliczalnym i ciągle zmieniającym się świecie. Wierzyła, że każdy człowiek potrzebuje takiego pewnika, i zamierzała zadbać o swoich najbliższych. Dlatego pomimo złości nalała synowi pełen talerz, żeby się porządnie najadł. Sama nałożyła sobie jedynie jedną łyżkę i nie usiadła przy stole. Oparła się plecami o kuchenny blat i zawiesiła wzrok na synu-uciekinierze, który miał jej zaraz opowiedzieć do takiego wyczyniał kiedy go nie było. Z jednej strony była ciekawa tych opowieści i cieszyła się, że jej syn wyrósł na odważnego człowieka pełnego pasji. Z drugiej strony przez te cechy charakteru niemalże codziennie drżała ze strachu o jego zdrowie. Trudno było jej jakoś wypośrodkować te emocje. - Z trytonami? - Powtórzyła, unosząc wysoko brwi. Wydawało jej się, że te stworzenia nie należą do najbezpieczniejszych i towarzyskich, ale cierpliwie słuchała dalej. - Wygodny chociaż był ten namiot? - Musiała się o to zapytać, bo jeżeli Bertie przez ostatni miesiąc spał na zimnej ziemi, to mógł być pewien, że zaraz będzie zmuszony do zjedzenia pięciu kolejnych talerzy. Przecież to groziło co najmniej zapaleniem pęcherza, a nawet magiczna medycyna nie była w stanie tego wyleczyć w przeciągu minuty. - Troll, mówisz? Nauczyłeś się chociaż czegoś po trollińsku? - Chrumknęła i zaśmiała się pod nosem - ten język zawsze ją fascynował, był taki zabawny. Zaraz jednak spoważniała, bo przecież nie wypadało jej się śmiać. Chociaż? Jej syn wrócił cały i zdrowy, to mimo wszystko jest powód do radości. - Ooo, twój ojciec kiedyś tam wszedł. Musisz porównać doznania - westchnęła, bo miała wrażenie, jakby podróż jej jeszcze-wtedy-nie męża odbyła się w innym stuleciu. To były czasy! - Jak to o co chodzi? Taką mają tam tradycję, to po pierwsze. Po drugie te wdzianko nazywa się kilt, mój drogi. A jeżeli chcesz się dowiedzieć czegoś więcej to po prostu weź książkę i poczytaj - o, nie zamierzała mu niczego podawać na tacy. Szczególnie, że wciąż miał karę. Jej złość pomału mijała, ale to nie znaczy, że zapomniała o jego wybryku. Samantha Bott nigdy nie zapomina. - No, jedz, jedz - pogoniła go, siadając naprzeciwko niego ze swoim talerzem.
I show not your face but your heart's desire
- Nom... - odbierając uniesione brwi mamy jako sygnał, że powinien ostrożniej dobierać swoje przygody w tej opowieści, uśmiechnął się szeroko, zaraz zasiadając do stołu. Kilka łyżek zupy zapełniło milczenie i pusty żołądek Bertiego zdecydowanie nie przyzwyczajonego do braku pożywienia! W końcu jednak się odezwał ponownie, odnosząc się do maminego poddenerwowania. - No, nie znaleźliśmy ich, nic się nie stało.
Powtórzył tylko jakby sam fakt że siedzi teraz przy stole i je najlepszy rosół świata miało nie być wystarczającym dowodem na to, że cała ta przygoda nie skończyła się źle i, że zachował wszystkie swoje cenne kończyny.
- Mhm, to ten stary namiot taty, jest przecież najlepszy. - namiot leżał w domu od długich lat jeszcze zanim Bertie czy Anastasia przyszli na świat. Malcolm Bott dostał go na siedemnaste urodziny, wiekowość przedmiotu nie świadczyła o nim jednak źle - był bardzo solidny, z porządnego materiału i choć skomplikowany w składaniu (mugolski, tylko troszkę wzmocniony magią) to dobrze rozstawiony trzymał się w każdym wietrze! Do tego karimata, śpiwór i jest oto nocleg którego Bertie nie zamieniłby na żaden hotel świata. - Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę na własne łóżko.
Stwierdził mimo to, bo namiot jest doskonałą częścią przygody, jednak wypoczynek i wygoda to doskonałe tej przygody zakończenie.
- Nie jestem pewien czy to co z siebie wydał było jakimś zdaniem ale jeśli tak, wiele z Mattem po trollińsku po obiadach przedyskutowaliśmy. - zapewnił, bo on nawet nie ma pojęcia że jest takim poliglotą, a tu jeszcze kilka lat temu w obrzydliwej chłopięcej zabawie prawdopodobnie wybekiwał z kuzynem całe zdania! Niesamowite, te Boty to jednak mądre stworzenia są. Nie da się zaprzeczyć.
- Serio? - na pewno będzie musiał z ojcem porozmawiać, bo czegoś TAKIEGO jak tamte widoki to Bertie w życiu nie widział. To było szczególne, wyjątkowe, wspaniałe. I nadal siedziało mu w jakiś sposób na duszy, choć daleko mu do melomana.
- No ale to bez sensu bo ponoć oni kiedyś normalnie w spodniach chodzili i też walczyli, a potem nagle tak o uznali że te ich kilty są lepsze i koniec. - przechylił ten swój łeb, który nigdy nie miał zdolności pojmowania swiata i przyglądał się chwilę swojej mamie, która widziała logikę w znacznie większej ilości rzeczy. Ale ona to z tych mądrych była, co zrobić.
Jadł dalej po prostu i opowiadał - i choć trochę się bał, że mama mówiła serio o tym dożywotnim szlabanie i stajni to cieszył się, że wrócił do domu.
zt
Powtórzył tylko jakby sam fakt że siedzi teraz przy stole i je najlepszy rosół świata miało nie być wystarczającym dowodem na to, że cała ta przygoda nie skończyła się źle i, że zachował wszystkie swoje cenne kończyny.
- Mhm, to ten stary namiot taty, jest przecież najlepszy. - namiot leżał w domu od długich lat jeszcze zanim Bertie czy Anastasia przyszli na świat. Malcolm Bott dostał go na siedemnaste urodziny, wiekowość przedmiotu nie świadczyła o nim jednak źle - był bardzo solidny, z porządnego materiału i choć skomplikowany w składaniu (mugolski, tylko troszkę wzmocniony magią) to dobrze rozstawiony trzymał się w każdym wietrze! Do tego karimata, śpiwór i jest oto nocleg którego Bertie nie zamieniłby na żaden hotel świata. - Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę na własne łóżko.
Stwierdził mimo to, bo namiot jest doskonałą częścią przygody, jednak wypoczynek i wygoda to doskonałe tej przygody zakończenie.
- Nie jestem pewien czy to co z siebie wydał było jakimś zdaniem ale jeśli tak, wiele z Mattem po trollińsku po obiadach przedyskutowaliśmy. - zapewnił, bo on nawet nie ma pojęcia że jest takim poliglotą, a tu jeszcze kilka lat temu w obrzydliwej chłopięcej zabawie prawdopodobnie wybekiwał z kuzynem całe zdania! Niesamowite, te Boty to jednak mądre stworzenia są. Nie da się zaprzeczyć.
- Serio? - na pewno będzie musiał z ojcem porozmawiać, bo czegoś TAKIEGO jak tamte widoki to Bertie w życiu nie widział. To było szczególne, wyjątkowe, wspaniałe. I nadal siedziało mu w jakiś sposób na duszy, choć daleko mu do melomana.
- No ale to bez sensu bo ponoć oni kiedyś normalnie w spodniach chodzili i też walczyli, a potem nagle tak o uznali że te ich kilty są lepsze i koniec. - przechylił ten swój łeb, który nigdy nie miał zdolności pojmowania swiata i przyglądał się chwilę swojej mamie, która widziała logikę w znacznie większej ilości rzeczy. Ale ona to z tych mądrych była, co zrobić.
Jadł dalej po prostu i opowiadał - i choć trochę się bał, że mama mówiła serio o tym dożywotnim szlabanie i stajni to cieszył się, że wrócił do domu.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Samanta Bott domyślała się, że syn nie mówi jej o wszystkim. Nie urodziła się wczoraj - dobrze wiedziała, że dwójka nastolatków na samotnej wyprawie nie będzie się zachowywać dojrzale ani tak jak wypada. Z jednej strony chciała się dowiedzieć absolutnie wszystkiego - z drugiej w zasadzie cieszyła się, że Bertie oszczędza jej szczegółów. Musiałaby wtedy jakoś zareagować i najprawdopodobniej skończyłoby się na jeszcze większym szlabanie, a już ten który wymyśliła był wystarczająco męczący. Musiałaby się nieźle nagimnastykować, żeby wpaść na coś jeszcze gorszego. Stajnie Skamanderów to perełka wśród wszystkich szlabanów jakie dawała przez ostatnie lata, a wierzcie na słowo, dawała ich mnóstwo. Na szczęście na razie nie miała powodów do zmieniania kary, więc jedynie słuchała syna z ciekawością, której starała się za bardzo nie okazywać. - Ach, namiot taty... - zamyśliła się, przypominając sobie te wszystkie noce, które spędzili tam razem. Bo i oni w młodości wędrowali, choć może nie tak dużo jak dzisiejsza młodzież. Czasy były inne. - No to się cieszę, że przynajmniej namiot mieliście porządny - stwierdziła, bo gdyby spali gdzieś na gołej ziemi to musiałaby w niego wcisnąć dwa talerze ciepłego rosołu więcej żeby zahamować ewentualnego wilka. - Zmienię ci dzisiaj pościel - powiedziała, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu. Jeszcze nie wypadało jej być zbyt miłą, ale dobrze wiedziała, że Bertie ucieszy się na pachnącą i świeżą pościel.
Parsknęła śmiechem, kiedy Bertie wspomniał o jego rozmowach z Mattem przy obiedzie. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że ich dyskusje nie znajdowały się na najwyższym poziomie, ale teraz mogła to traktować jako ćwiczenie języka trollińskiego.
- Serio, serio - uśmiechnęła się zadowolona już widząc tę podkolorowaną opowieść pana Botta. Na pewno okaże się, że dwadzieścia lat temu góra była wyższa, a pogoda paskudna, i w ogóle pioruny waliły mu za plecami.
- Nie wiem, Bertie. Musisz się zapytać Szkota, na pewno dużo ci o ty poopowiada. Może w stajni jakiegoś znajdziesz, hmm? - Zapytała, próbując ukryć swoje rozbawienie za łyżką gorącej zupy. Naprawdę cieszyła się, że Bertie wrócił cały i zdrowy.
zt <3
Parsknęła śmiechem, kiedy Bertie wspomniał o jego rozmowach z Mattem przy obiedzie. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że ich dyskusje nie znajdowały się na najwyższym poziomie, ale teraz mogła to traktować jako ćwiczenie języka trollińskiego.
- Serio, serio - uśmiechnęła się zadowolona już widząc tę podkolorowaną opowieść pana Botta. Na pewno okaże się, że dwadzieścia lat temu góra była wyższa, a pogoda paskudna, i w ogóle pioruny waliły mu za plecami.
- Nie wiem, Bertie. Musisz się zapytać Szkota, na pewno dużo ci o ty poopowiada. Może w stajni jakiegoś znajdziesz, hmm? - Zapytała, próbując ukryć swoje rozbawienie za łyżką gorącej zupy. Naprawdę cieszyła się, że Bertie wrócił cały i zdrowy.
zt <3
I show not your face but your heart's desire
Sierpień 1950r
Szybka odpowiedź