Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Salon ten właściwie powinien być nazywany salonikiem ze względu na swoje niewielkie rozmiary. Okna wychodzą na ulicę, a kominek znajduje się w idealnej odległości od dwóch miękkich foteli i małej kozetki. Dzięki temu, w mroźniejsze wieczory można usiąść przy nim z kubkiem gorącej czekolady w dłoni i oddać się lekturze bądź rozmowie. Jedyne na co trzeba uważać to drobne bibeloty rozrzucone po podłodze, albo ukryte pod poduszkami.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trochę to jej nie szło, bo jak mogło iść jak wprawy nie miała w ogóle. Więc mrużąc oczy spojrzała na Keatona jak jej kazał i podążając za jego poleceniem zrobiła to co dokładnie kazał. I trochę tego żałowała, bo kaszel i krztuszenie się wcale nie było przyjemne. Ale rozluźnienie, które potem na nią spłynęło już bardziej.
- To takie coś do regulacji chyba. Kiedy to słyszałam. - przyznała całkowicie szczerze nie będąc pewną sama ale pasowało jej do sytuacji więc to wzięła i użyła kompletnie się tym nie przejmując. Nie ruszyła się, kiedy Keaton wyciągnął dłoń, by przycisnąć je do jej twarzy. Bliskość jej nie krępowała, możliwie dlatego, że nigdy nie doszukiwała się w niej niczego więcej. - Zostałabym władczynią portu. - stwierdziła, a może bardziej zapytała bo w sumie na porcie, to się właściwie za bardzo nie znała. Była tam kilka razy z Keatonem, ale ktoś gdzieś mówił, że tam to się wszystko inaczej dzieje niż na normalnych ulicach.
- Oh! - zareagowała, kiedy zrozumiała co te całe wygibasy Ketona znaczyć miały, czy do czego doprowadzić i jakoś tak na kilka chwil naprawdę uznała, że ta bahanaka w spokoju spoczywać powinna bo jednak każdemu spokój się należy, nawet jeśli jest wredną ohydną bahanką.
- Smokiem? - zapytała spoglądając na Keatona marszcząc swoje pokaźne brwi jakby próbując sobie wyobrazić jego w takiej wersji. - Za mały jesteś na smoka, Keaton. - powiedziała w końcu nie bacząc na to, że całkowicie zburza jego marzenia czy plany. Szczera była, bo tylko taka potrafiła być. Na kolejne słowa jej brwi się jeszcze bardziej zmarszczyły. Przez chwilę milczała tak patrząc jak dym unosi się ze skręta diablego ziela. - Nie wiem, ja chyba nie patrzę na to co szalone jest czy nie jest. - stwierdziła wykładając się wygodniej na kanapie. Jakoś tak już mniej przerażona tymi bahankami, bo znieczulona tym, co właśnie paliła. - Bardziej tym, czy na zrobienie czegoś ochotę mam, czy też nie. - odpowiedziała czując nagłą potrzebą zrobienia czegoś. Zresztą zapach jej nie satysfakcjonował. - Wyjdźmy gdzieś. - poleciła Keatonowi, wyciągając do niego rękę by pomóc mu wstać. Razem opuścili pomieszczenie.
| zt
- To takie coś do regulacji chyba. Kiedy to słyszałam. - przyznała całkowicie szczerze nie będąc pewną sama ale pasowało jej do sytuacji więc to wzięła i użyła kompletnie się tym nie przejmując. Nie ruszyła się, kiedy Keaton wyciągnął dłoń, by przycisnąć je do jej twarzy. Bliskość jej nie krępowała, możliwie dlatego, że nigdy nie doszukiwała się w niej niczego więcej. - Zostałabym władczynią portu. - stwierdziła, a może bardziej zapytała bo w sumie na porcie, to się właściwie za bardzo nie znała. Była tam kilka razy z Keatonem, ale ktoś gdzieś mówił, że tam to się wszystko inaczej dzieje niż na normalnych ulicach.
- Oh! - zareagowała, kiedy zrozumiała co te całe wygibasy Ketona znaczyć miały, czy do czego doprowadzić i jakoś tak na kilka chwil naprawdę uznała, że ta bahanaka w spokoju spoczywać powinna bo jednak każdemu spokój się należy, nawet jeśli jest wredną ohydną bahanką.
- Smokiem? - zapytała spoglądając na Keatona marszcząc swoje pokaźne brwi jakby próbując sobie wyobrazić jego w takiej wersji. - Za mały jesteś na smoka, Keaton. - powiedziała w końcu nie bacząc na to, że całkowicie zburza jego marzenia czy plany. Szczera była, bo tylko taka potrafiła być. Na kolejne słowa jej brwi się jeszcze bardziej zmarszczyły. Przez chwilę milczała tak patrząc jak dym unosi się ze skręta diablego ziela. - Nie wiem, ja chyba nie patrzę na to co szalone jest czy nie jest. - stwierdziła wykładając się wygodniej na kanapie. Jakoś tak już mniej przerażona tymi bahankami, bo znieczulona tym, co właśnie paliła. - Bardziej tym, czy na zrobienie czegoś ochotę mam, czy też nie. - odpowiedziała czując nagłą potrzebą zrobienia czegoś. Zresztą zapach jej nie satysfakcjonował. - Wyjdźmy gdzieś. - poleciła Keatonowi, wyciągając do niego rękę by pomóc mu wstać. Razem opuścili pomieszczenie.
| zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| sierpień
Trochę ino szczęścia było w tym, że pieniędzy nie wydawało dużo. Spokojnie część otrzymywanej wypłaty mogła sobie odłożyć na bok, bo i tak nie do końca wiedziała co z tymi pieniędzmi tak po prawdzie mogłaby zrobić. Jakąś bluzkę czy spódnicę raz na jakiś czas kupić trzeba było - nie ma to tamto. Ale tak poza tym? Nie potrzebowała co tydzień czegoś nowego, żeby jakoś lepiej ze sobą czy z życiem się czuć. Jeść też tak dość przeciętnie jadła. Żadnych szalonych rzeczy, chyba że akurat trafiła na kogoś kto tam zaczął jej mówić i zachwalać. Myślała wtedy przez chwilę, ale czasem brała jak dzień taki dobry miała. Nie mogła narzekać - przynajmniej nie wcześniej, bo Ministerstwo w sumie nie płaciło źle. No ale, trochę nie bardzo mogła dłużej tam pozostać. Może nie zawsze wszystko od razu była w stanie zrozumieć. Może nie łapała tych wszystkich ironii, czy aluzji czy słów skrytych pomiędzy wierszami. Ale pewne rzeczy zwyczajnie się wiedziało - nawet, jak się łamaczem nie było. Klątwy, były po prostu złe. Wynaturzone, bazujące na czarnej magii, służące do tego by ludzi krzywdzić. A ona nie po to poświęciła w sumie siebie i nie po to rozwijała się niezmiennie tylko w dwóch aspektach, żeby teraz wziąć i zacząć te klątwy na przedmioty kłaść. I doprowadzać do cierpienia osób które nigdy nic jej nie zrobiły, a podpadły takiemu jej durnowatemu szefowi. Do teraz właściwie nie wiedziała, co dokładnie zrobiła nie tak - bo wydawało jej się, że wszystko zrobiła dokładnie tak jak powinna, ale widok wściekłej twarzy mężczyzna widocznie temu przeczył. Pewnie jeszcze trochę pochodziłaby do Ministerstwa, póki nie stałoby się tak całkiem źle. Ale wydarzenia w porcie sprawiały, że czuła prosty i zwyczajny strach. Miała też wątpliwości. Wydarzenia, których była częścią na samym początku lipca, sprawiały, że rozsądek trochę namawiał ją, żeby na wszelki wypadek, lepiej nie stawiała w Ministerstwie nogi. Co prawda istniała szansa, że nie natknie się na tych co wtedy te doki patrolowali, ale też szczęście to nie zawsze obok niej chodziło. A ona w sumie to nie chciała trafić do więzienia za szybko. Dlatego też, rezolutnie, wysłała wypowiedzenie listem. Trochę dobrze się w sumie złożyło, że szef wziął i się tak na nią wściekł i w sumie i tak kazał jej się brać i się zastanawiać. Może myślał, że będzie się bała zrezygnować. Ona chyba bardziej bała się zostać.
Samo wysłanie listu było w jakiś sposób… oczyszczające. Tylko kiedy już Ansuz wziął i ten list zabrał. Rzeczy stały się realne, to ona uświadomiła sobie, że w sumie całe swoje pracujące życie, to na garnuszku Ministerstwa żyła. Nigdy nie szukała dodatkowych zleceń, nigdy nie nawiązała żadnych kontaktów. Właściwie Ministerstwo miało ją na wyłączność i tutaj zaczynał się problem. Co prawda miała oszczędności - ale te nie mogły być wieczne, musiała pracować. Nie była jakimś nowobogackim paniczykiem, co skrytkę w gringocie ma po brzegi wypełnioną. Kilka miesięcy, może pół roku, potrafiła liczyć. A matematyka była bezwzględna. Pracować musiała, gdzieś, jakoś, innego wyjścia nie było.
Marszcząc pokaźne brwi zastanawiała się ładnych parę dni, nadrabiając w końcu tom o dziwnych przypadkach klątw, trochę się leniąc, trochę nie wiedząc co z sobą począć. W końcu wzięła i usiadła przed pergaminem.
- Dobra, co możesz robić Tangwystl? - zapytała samą siebie na głos, zanurzając pióro w tuszu. Pochyliła się nad papierem by napisać na nim: łamać klątwy. Kiwnęła krótko głową. To na pewno, tylko, co jeśli ten jej piernikowy szef miał rację i ich łamanie takie potrzebne już nie jest? Przeniosła się do kolejnego myślnika wypisując przy nim: testować zaklęć z białej magii. Tak, tutaj jednak problem był trochę większy bo nie bardzo wiedziała, kto w ogóle by pracował nad nowymi zaklęciami i dodatkowo jeszcze płacił innym za ich rzucanie. Westchnęła ciężko, kolejny myślnik zajął jej trochę czasu, ale w końcu na niego wpadła: zabezpieczania. Popatrzyła na spisane słowo marszcząc ponownie brwi. To w sumie głupie nie było. Wojna trochę trwała, ludzie chcieli domy zabezpieczyć. Tylko, jak znaleźć miała kogoś, kto w stanie poszukiwania tego był? Podniosła się, by zacząć chodzić po niewielkim salonie.
Keaton.
Nagle ją wzięło i olśniło. On zawsze znał dużo ludzi, jakoś tak łatwiej mu chyba szło, chociaż nie wiedziała dlaczego, bo czasem ją tak konkretnie brał i irytował. Na samą myśl tych niektórych irytacji wzięła i oczami do siebie wywróciła , by później usiąść przed nowym pergaminem na którym na strugała krótki list wyjaśniający pokrótce, że właściwie to pracy nie ma, a pracy potrzebuje. I że może zna kogoś, kto nie potrzebowałby zabezpieczeń albo klątwy złamania. Może jeszcze o runach opowiedzieć - na co wpadła w trakcie pisania listu - ale trochę wątpiła że teraz, ktoś będzie chciał się uczyć jak już za Hogwarckich czasów mało kto do Run sympatią pałał. Minęło trochę czasu nim dostała odpowiedź, ale ku uldze Keaton jak zwykle znalazł jakieś wyjście. Co prawda zaznaczył, że tych pieniędzy to różnie być może, ale nie do końca miało to znaczenie póki robić miała co. I tak zaczęła trochę pracować sama i na własny rachunek. Ściągania klątw rzeczywiście właściwie nie było. Ale za to nakładanie zabezpieczeń zdawało się być dość pożądane. Z początku to co jakiś czas, dzień kilka dni, szła dom komuś zrobić. Ale wieści się chyba rozeszły dość szybko, że całkiem sporo ich zna i robotę dobrą robi, bo sowy przychodziły proponując jej nowe adresy i miejsca. Wiedziała, że to też kiedyś się skończy, ale na razie korzystała z tego że ktoś w ogóle chciał ją zatrudnić. Ostatni dzień spędziła u Berty. Berta właściwie miała już pewnie z osiemdziesiąt lat - jeśli nie więcej. Jej mąż zmarł kilka lat wcześniej, a ona właściwie chciała czuć się bezpiecznie. I nic dziwnego w tym ino nie było. Zwłaszcza, że spędzone u niej popołudnie dość przyjemne było. Berta poczęstowała ją kawałkiem sernika, którego nie odmówiła i szybko zaczęła do niej mówić “kochanie”. Kiedy skończyła wzięła i wysłała ją po sprawunki, bo Tangie tej prośbie nie odmówiła, a kiedy wróciła, otrzymała odliczone pieniądze. Berta opowiadała jej w międzyczasie o swoich synach - trzech - i córce, którzy co jakiś czas ją odwiedzają i obiecała, że napisze do nich listy i poleci ją do zabezpieczenia ich własnych domów. Synowi berty już własne dzieci mieli - a jednego z nich dzieci mieli już swoje dzieci - jak dobrze zrobiła. Więc, jak mówiła berta: bezpieczeństwo i zdrowie, kochanie, by jakoś to było. Nawet się z nią zgadzała. Trochę nie do końca wierzyła w to, że ci synowie i córki berty rzeczywiście będą chcieli też domów zabezpieczanie. Trochę miała wrażenie, że to takie obietnice co się mówi, a ich nie spełnia. Jak “napiszę niedługo”. Ale bez konkretnego terminu niedługo rozmywa się w kiedyś, a później w nigdy. Mimo to podziękowała kobiecie, kiedy zostawiała ją tego wieczora. Ku swojemu własnemu zdziwieniu w ciągu kolejnego dnia dostała pięć listów. Trzy od synów berty. Jeden od jej córki. Ostatni od jej wnuczka - syna jej syna. Dokładnie tylu ilu wyliczyła. Cóż, nie zamierzała narzekać, zasiadając przy stole sprawdziła odległości między miejscowościami które podali i adresami, planując kolejne dni. Przy dobrej passie, jednego dnia uda jej się obłożyć zabezpieczeniami domu dwóch synów. Na samym początku, jeszcze tego samego dnia, postanowiła zająć się domem trzeciego z nich. Pisał, że jego żona w stanie błogosławionym jest i lepiej spać będzie, jak świadomość będzie mieć że dom jest chroniony. Odpisała na wszystkie listy, proponując wstępnie kolejne dni. Do tego najmłodszego syna Berty wychodząc właściwie od razu. Nie było na co czekać.
| zt
Trochę ino szczęścia było w tym, że pieniędzy nie wydawało dużo. Spokojnie część otrzymywanej wypłaty mogła sobie odłożyć na bok, bo i tak nie do końca wiedziała co z tymi pieniędzmi tak po prawdzie mogłaby zrobić. Jakąś bluzkę czy spódnicę raz na jakiś czas kupić trzeba było - nie ma to tamto. Ale tak poza tym? Nie potrzebowała co tydzień czegoś nowego, żeby jakoś lepiej ze sobą czy z życiem się czuć. Jeść też tak dość przeciętnie jadła. Żadnych szalonych rzeczy, chyba że akurat trafiła na kogoś kto tam zaczął jej mówić i zachwalać. Myślała wtedy przez chwilę, ale czasem brała jak dzień taki dobry miała. Nie mogła narzekać - przynajmniej nie wcześniej, bo Ministerstwo w sumie nie płaciło źle. No ale, trochę nie bardzo mogła dłużej tam pozostać. Może nie zawsze wszystko od razu była w stanie zrozumieć. Może nie łapała tych wszystkich ironii, czy aluzji czy słów skrytych pomiędzy wierszami. Ale pewne rzeczy zwyczajnie się wiedziało - nawet, jak się łamaczem nie było. Klątwy, były po prostu złe. Wynaturzone, bazujące na czarnej magii, służące do tego by ludzi krzywdzić. A ona nie po to poświęciła w sumie siebie i nie po to rozwijała się niezmiennie tylko w dwóch aspektach, żeby teraz wziąć i zacząć te klątwy na przedmioty kłaść. I doprowadzać do cierpienia osób które nigdy nic jej nie zrobiły, a podpadły takiemu jej durnowatemu szefowi. Do teraz właściwie nie wiedziała, co dokładnie zrobiła nie tak - bo wydawało jej się, że wszystko zrobiła dokładnie tak jak powinna, ale widok wściekłej twarzy mężczyzna widocznie temu przeczył. Pewnie jeszcze trochę pochodziłaby do Ministerstwa, póki nie stałoby się tak całkiem źle. Ale wydarzenia w porcie sprawiały, że czuła prosty i zwyczajny strach. Miała też wątpliwości. Wydarzenia, których była częścią na samym początku lipca, sprawiały, że rozsądek trochę namawiał ją, żeby na wszelki wypadek, lepiej nie stawiała w Ministerstwie nogi. Co prawda istniała szansa, że nie natknie się na tych co wtedy te doki patrolowali, ale też szczęście to nie zawsze obok niej chodziło. A ona w sumie to nie chciała trafić do więzienia za szybko. Dlatego też, rezolutnie, wysłała wypowiedzenie listem. Trochę dobrze się w sumie złożyło, że szef wziął i się tak na nią wściekł i w sumie i tak kazał jej się brać i się zastanawiać. Może myślał, że będzie się bała zrezygnować. Ona chyba bardziej bała się zostać.
Samo wysłanie listu było w jakiś sposób… oczyszczające. Tylko kiedy już Ansuz wziął i ten list zabrał. Rzeczy stały się realne, to ona uświadomiła sobie, że w sumie całe swoje pracujące życie, to na garnuszku Ministerstwa żyła. Nigdy nie szukała dodatkowych zleceń, nigdy nie nawiązała żadnych kontaktów. Właściwie Ministerstwo miało ją na wyłączność i tutaj zaczynał się problem. Co prawda miała oszczędności - ale te nie mogły być wieczne, musiała pracować. Nie była jakimś nowobogackim paniczykiem, co skrytkę w gringocie ma po brzegi wypełnioną. Kilka miesięcy, może pół roku, potrafiła liczyć. A matematyka była bezwzględna. Pracować musiała, gdzieś, jakoś, innego wyjścia nie było.
Marszcząc pokaźne brwi zastanawiała się ładnych parę dni, nadrabiając w końcu tom o dziwnych przypadkach klątw, trochę się leniąc, trochę nie wiedząc co z sobą począć. W końcu wzięła i usiadła przed pergaminem.
- Dobra, co możesz robić Tangwystl? - zapytała samą siebie na głos, zanurzając pióro w tuszu. Pochyliła się nad papierem by napisać na nim: łamać klątwy. Kiwnęła krótko głową. To na pewno, tylko, co jeśli ten jej piernikowy szef miał rację i ich łamanie takie potrzebne już nie jest? Przeniosła się do kolejnego myślnika wypisując przy nim: testować zaklęć z białej magii. Tak, tutaj jednak problem był trochę większy bo nie bardzo wiedziała, kto w ogóle by pracował nad nowymi zaklęciami i dodatkowo jeszcze płacił innym za ich rzucanie. Westchnęła ciężko, kolejny myślnik zajął jej trochę czasu, ale w końcu na niego wpadła: zabezpieczania. Popatrzyła na spisane słowo marszcząc ponownie brwi. To w sumie głupie nie było. Wojna trochę trwała, ludzie chcieli domy zabezpieczyć. Tylko, jak znaleźć miała kogoś, kto w stanie poszukiwania tego był? Podniosła się, by zacząć chodzić po niewielkim salonie.
Keaton.
Nagle ją wzięło i olśniło. On zawsze znał dużo ludzi, jakoś tak łatwiej mu chyba szło, chociaż nie wiedziała dlaczego, bo czasem ją tak konkretnie brał i irytował. Na samą myśl tych niektórych irytacji wzięła i oczami do siebie wywróciła , by później usiąść przed nowym pergaminem na którym na strugała krótki list wyjaśniający pokrótce, że właściwie to pracy nie ma, a pracy potrzebuje. I że może zna kogoś, kto nie potrzebowałby zabezpieczeń albo klątwy złamania. Może jeszcze o runach opowiedzieć - na co wpadła w trakcie pisania listu - ale trochę wątpiła że teraz, ktoś będzie chciał się uczyć jak już za Hogwarckich czasów mało kto do Run sympatią pałał. Minęło trochę czasu nim dostała odpowiedź, ale ku uldze Keaton jak zwykle znalazł jakieś wyjście. Co prawda zaznaczył, że tych pieniędzy to różnie być może, ale nie do końca miało to znaczenie póki robić miała co. I tak zaczęła trochę pracować sama i na własny rachunek. Ściągania klątw rzeczywiście właściwie nie było. Ale za to nakładanie zabezpieczeń zdawało się być dość pożądane. Z początku to co jakiś czas, dzień kilka dni, szła dom komuś zrobić. Ale wieści się chyba rozeszły dość szybko, że całkiem sporo ich zna i robotę dobrą robi, bo sowy przychodziły proponując jej nowe adresy i miejsca. Wiedziała, że to też kiedyś się skończy, ale na razie korzystała z tego że ktoś w ogóle chciał ją zatrudnić. Ostatni dzień spędziła u Berty. Berta właściwie miała już pewnie z osiemdziesiąt lat - jeśli nie więcej. Jej mąż zmarł kilka lat wcześniej, a ona właściwie chciała czuć się bezpiecznie. I nic dziwnego w tym ino nie było. Zwłaszcza, że spędzone u niej popołudnie dość przyjemne było. Berta poczęstowała ją kawałkiem sernika, którego nie odmówiła i szybko zaczęła do niej mówić “kochanie”. Kiedy skończyła wzięła i wysłała ją po sprawunki, bo Tangie tej prośbie nie odmówiła, a kiedy wróciła, otrzymała odliczone pieniądze. Berta opowiadała jej w międzyczasie o swoich synach - trzech - i córce, którzy co jakiś czas ją odwiedzają i obiecała, że napisze do nich listy i poleci ją do zabezpieczenia ich własnych domów. Synowi berty już własne dzieci mieli - a jednego z nich dzieci mieli już swoje dzieci - jak dobrze zrobiła. Więc, jak mówiła berta: bezpieczeństwo i zdrowie, kochanie, by jakoś to było. Nawet się z nią zgadzała. Trochę nie do końca wierzyła w to, że ci synowie i córki berty rzeczywiście będą chcieli też domów zabezpieczanie. Trochę miała wrażenie, że to takie obietnice co się mówi, a ich nie spełnia. Jak “napiszę niedługo”. Ale bez konkretnego terminu niedługo rozmywa się w kiedyś, a później w nigdy. Mimo to podziękowała kobiecie, kiedy zostawiała ją tego wieczora. Ku swojemu własnemu zdziwieniu w ciągu kolejnego dnia dostała pięć listów. Trzy od synów berty. Jeden od jej córki. Ostatni od jej wnuczka - syna jej syna. Dokładnie tylu ilu wyliczyła. Cóż, nie zamierzała narzekać, zasiadając przy stole sprawdziła odległości między miejscowościami które podali i adresami, planując kolejne dni. Przy dobrej passie, jednego dnia uda jej się obłożyć zabezpieczeniami domu dwóch synów. Na samym początku, jeszcze tego samego dnia, postanowiła zająć się domem trzeciego z nich. Pisał, że jego żona w stanie błogosławionym jest i lepiej spać będzie, jak świadomość będzie mieć że dom jest chroniony. Odpisała na wszystkie listy, proponując wstępnie kolejne dni. Do tego najmłodszego syna Berty wychodząc właściwie od razu. Nie było na co czekać.
| zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź