Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Samotny klif, Aberdeen
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Samotny klif
Samotny klif znajdujący się daleko za granicami Aberdeen po zakończeniu Wielkiej Wojny Czarodziejów został owiany niepokojącą legendą, jakoby miał go zamieszkiwać od lat poszukiwany czarnoksiężnik, dopuszczający się makabrycznych zbrodni na porwanych przez siebie mugolach i czarodziejach krwi mugolskiej. Okolica szybko opustoszała, zamieszkujący osadę czarodzieje opuścili ją z dnia na dzień, pozostawiając tamtejszą przyrodę, by mogła odrodzić się i zarosnąć całą okolicę.
Kiedy minęło kilka lat, a opowieści o starym zamczysku ucichły, ludzie przybyli z powrotem, chcąc sprawdzić, czy było jeszcze do czego wracać - to, co zobaczyli, nie było na pewno tym, co faktycznie chcieli zobaczyć.
Kiedy minęło kilka lat, a opowieści o starym zamczysku ucichły, ludzie przybyli z powrotem, chcąc sprawdzić, czy było jeszcze do czego wracać - to, co zobaczyli, nie było na pewno tym, co faktycznie chcieli zobaczyć.
16 października
Październik był już ostatnim miesiącem w którym warto było rozglądać się za cennymi roślinami, korzonkami i owadami – wszystkim, co mogło być przysmakiem dla Rufusa i abraksanów. Każde takie wyjście poza teren hodowli (a ostatnio było to niemal na porządku dziennym) było dla Evelyn przygodą na miarę tych, które pojawiały się w jej ulubionych książkach. Oczywiście koloryzowała rzeczywistość na potrzeby zaspokojenia własnej chęci odkrywania świata i wzbicia się na nowe wyżyny swojej wyobraźni, a jej wędrówki zazwyczaj były bez polotu. Odczuwała jednak cień wolności, gdy mogła opuścić swoje „więzienie” i choć na chwilę zapomnieć o obowiązkach czekających na nią po powrocie. Nigdy jednak nie potrafiła się przyznać sama przed sobą, że jej życie, mimo wszystko, nie jest tym wyśnionym i wymarzonym, zupełnie jakby to, co robiła na co dzień zmieniło się w przykrą rutynę, porównywalną do syzyfowej pracy.
Kruczowłosa wolnym krokiem zwiedzała klif, dotykając dłońmi traw i głazów. Nie zbliżyła się nawet do ruin, choć przyglądała im się z nieskrywaną ciekawością. Pamiętała legendę o tym zapomnianym miejscu i mimo, że nie wierzyła w takie rzeczy, to jednak coś kazało jej się trzymać z daleka, zupełnie jakby odczuwała respekt w stosunku do otaczających ją upadłych budowli. Możliwe, że cała ta historia była bujdą, ale skoro znajdowały się tu ruiny budynku, to ktoś musiał w nich mieszkać. Dlaczego to miejsce zostało doprowadzone do takiego stanu? Co się zadziało z właścicielem? Pytania z kategorii wiedzy zbędnej uwielbiały zagnieżdżać się w umyśle Despenser. Mogła wtedy rozważać wszelkie prawdopodobne scenariusze i tym samym nabierać weny na opisywane przez nią skrzętnie historie, które kryły się w zaciszu szuflady jej biurka, skazane na wieczne pozostanie w cieniu. Pisanie było kolejną czynnością, która odrywała kobietę od rzeczywistości, pochłaniała ją, zabierając garściami czas. Prawdopodobnie to właśnie przez zamiłowanie do pisania, musiała często ciemną nocą oddawać się pracy, by nadrobić wszystkie obowiązki, które porzuciła na rozpisywanie opowieści dziejących się w jej wyobraźni.
Odwróciła się plecami do ruin, przerzucając swoją uwagę na sam kraniec klifu. Nie była strachliwa, to też podeszła bliżej niżeli było to rozsądne i spojrzała w dół, prosto w przepaść. Prawdopodobnie powinna się choć trochę przerazić i cofnąć, a jednak, wpatrywała się z fascynacją w otchłań. Niebezpieczeństwo związane z całą sytuacją ani trochę nie przebijało się do jej podświadomości i miało to swoje uzasadnienie od dnia w którym Soren, jej własny brat bliźniak sprawił, że była jedynie skorupą, która w tych czasach nie miała żadnych szans na pełną wolność i spokojne życie. Może dlatego perspektywa upadku w przepaść nie była jej straszna. Nie żeby miała ochotę na popełnienie samobójstwa, życie jeszcze się jej trzymało, jednak nie było już czymś o co dbała z własnych pobudek. Świadomość, że po jej śmierci nie byłoby klarownej sytuacji w związku z dziedziczeniem jej własności, w tym zwierząt, powodowała, że jeszcze trochę miała zamiar pożyć i podziałać na nerwy losowi.
Drgnęła niespodziewanie i cofnęła się dwa kroki do tyłu, rozglądając się, zupełnie tak, jakby coś ją zaniepokoiło. Może to znowu tylko wyobraźnia płatała jej figle?
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 01.02.21 13:21, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
The member 'Evelyn Despenser' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Tegoroczna, nadchodząca jesień miała być inna niż pozostałe; ciężkie brzemię noszone na przygarbionych ramionach przytłaczało niezrozumiałymi i niespodziewanymi konsekwencjami. Zamknięty w czterech ścianach irlandzkiego domostwa próbował przejść do codziennej rutyny, funkcjonować normalnie, wejść w specyficzny rytm wytworzony jeszcze przed obciążającą, więzienną wyprawą, którą odbył niespełna dwa tygodnie temu. Dziwny był ów stan, w którym każdy, najdrobniejszy szmer rozbujanej przez wiatr gałęzi wprowadzał w niekontrolowane przerażenie oraz chwilowy paraliż. Drobne krople deszczu uderzające o blaszany parapet, przypominały stukot wrogich, ludzkich korków zamierzających pojmać bezczelnego uciekiniera. Siedząc przy okrągłym, salonowym stoliku, oddając się drobno zapisanym notatkom, odwracał się gwałtownie czując jak lodowata, koścista dłoń oplata cienkie ścięgna długiej szyi. Szczenięcy obrońca, dostrzegając niepokój rozchwianego właściciela, wyszczekiwał głośne, odstraszające dźwięki odbijane przez wysoką przestrzeń dość zagraconego pokoju. W tym jednym momencie wracał do lodowatych podziemi pełnych nieoczekiwanych niebezpieczeństw. Cofał się do złowrogiego labiryntu, w którym stracił jakąkolwiek nadzieję, pogodził się z utratą najważniejszej jednostki, otarł o śmierć, z którą pojednał się w naprawdę szybkim tempie. Przecież zasłużył, aby odejść, rozpłynąć się między wilgotną ziemią smaganą ciężkim jarzmem krwawej i niesprawiedliwej wojny. Nie radził sobie, choć tak bardzo się starał. W jednym momencie wziął na siebie ogromną ilość obowiązków, na które brakowało już czasu. Wielowymiarowa praca zawodowa, działanie na rzecz rebelianckiej organizacji, opieka nad odratowaną, renowacja całej przestrzeni mieszkalnej, nie nadającej się na przyjęcie srogiej i śnieżnej zimy. Praktycznie nie spał, nie chcąc budzić się w środku powtarzalnego koszmaru nie dającego wytchnienia. Coraz częściej znikał w zmiennym plenerze obserwując ustępujące symptomy ostatków upalnego lata. Tak było również tym razem; przecierając zmęczone oczy krzątał się po pokojach w poszukiwaniu podstawowego wyposażenia. Narzucił na siebie grubszy sweter, aby nie zabierać niepraktycznego płaszcza. Namoczył kilka kawałków chleba w podgrzanym wcześniej mleku i podał swej śnieżnobiałej przyjaciółce, która wesoło merdała ogonem: – Masz, masz. – wymamrotał niewyraźnie, a potem ziewnął nagle zapominając o dobrych manierach. Musiał poszukać jedzenia, którym dokarmiał nie tylko siebie. Przywracał siły drobnej kobiety zamkniętej w bezpiecznej nadmorskiej twierdzy. Dostał cynk; okolice wschodniego Aberdeen, w którym odbywał się cotygodniowy targ pełen pożądanych produktów. Do jego uszu dotarła również legenda o zrujnowanym, porzuconym zamczysku na jednym ze stromych klifów. Kamienne gruzowisko, które wiele lat temu gościło w swych rozdrobnionych fundamentach niespodziewanych gości, nie przepowiadało barwnej historii. Szeptane opowieści mówiły same za siebie; jeśli faktycznie dopuszczano się tam tak bestialskich i niepożądanych czynów, terroryzując ludność mugolską, prawdopodobieństwo klątwy było wręcz oczywiste. Musiał to sprawdzić. Wychodząc na chłodny dwór, wciągnął powietrze i na siłę wepchał za drzwi rozochoconą Jean, pragnącą towarzyszyć mu niemalże w każdej podróży. Rozprostował witki wysłużonej miotły i jednym, zgrabnym ruchem odbił się od zielonych ździebeł, niknąc w szarawych przestworzach nabrzmiałych od wilgoci chmur.
Zabłądził kilkukrotnie kręcąc się w powietrznych przestworzach. Ciemne włosy nasiąknęły pierwszymi kroplami, a on sam żałował, iż nie narzucił na siebie cieplejszego odzienia. Skórzana torba obijała się o zgięte kolana, a szklane fiolki zamykające ulubione ingrediencje stukały w rytm lotu oraz pojedynczego podmuchu wiatru. Gdy znalazł się na odpowiedniej wysokości dostrzegając nadkruszoną wieżę, zanurkował w dół lądując na błotnistej ścieżce odgrodzonej drewnianą balustradą. Odetchnął ciężko wdychając świeżość morskiej bryzy rozbudzającej zarośnięte lico, wsłuchując się w szum obijanych o skały fal. Odważył się zerknąć poza barierę ochronną spojrzeć w dół, wyobrazić ostateczny skok otarty o wystające odłamki. Nie czuł tego specyficznego strachu. I choć adrenalina zdawała się buzować pod cienką warstwą ciemniejszej skóry, w tym momencie niemiałby obiekcji, aby wychylić nieco zbyt gwałtownie. Przez jeden krótki moment zjednać się z bezkresem sąsiadujących błękitów zlepionych linią horyzontu. To przecież musiało być tak dziecinnie proste. Skrzek pojedynczej mewy oderwał go od skrajnych przemyśleń. Schował dłonie w kieszenie spodni i westchnął przeciągle. Turystyczny teren był praktycznie opustoszały. Coraz brzydsza pogoda odstraszała poszukiwaczy wrażeń, a może bali się mar czyhających pomiędzy zniszczonym betonem? Ściągnął brwi i zmarszczył twarz nieprzyzwyczajony do srogich, wietrznych cięć. Wydawało mu się, że słyszy wyrazisty dźwięk; przenika między warstwami przypominając dziecięcy szloch. Czy właśnie tak samo nie zaczynał się ostatni koszmar? Zimny dreszcz przeszedł go po plecach, lecz nie zwalniał korku. Miał swoją misję, którą zamierzał wypełnić za wszelką cenę. Urwana nuta nasilała się w coraz równiejszych odstępach. Cień nieznajomej sylwetki zamajaczył w mglistej przestrzeni, gdy kurtyna wody opadła na przytulone do szyi ramiona. Czyżby była w niebezpieczeństwie? Jej kruczoczarne włosy tańczyły bezwładnie, a on nie widział już nic. Gdy nagły krzyk rozdarł mlecze warstwy, rozszerzył jasne źrenice i pobiegł w górę ślizgając się na kamieniach. To nie mogła być prawda. Profil niebezpiecznie wychylający się poza bezpieczną krawędź, oddalił się gwałtownie i spojrzał w tą samą stronę. Nie zważając na nic krzyknął najgłośniej jak potrafił: – Wszystko w porządku? – zaczął zbliżając się, czyżby do kobiety? – Słyszysz mnie? – czy aby na pewno jesteś realna? Czy nic ci nie jest? Czy ratuje ją przed ostatecznym czynem? Dlaczego się zawahała?
Zabłądził kilkukrotnie kręcąc się w powietrznych przestworzach. Ciemne włosy nasiąknęły pierwszymi kroplami, a on sam żałował, iż nie narzucił na siebie cieplejszego odzienia. Skórzana torba obijała się o zgięte kolana, a szklane fiolki zamykające ulubione ingrediencje stukały w rytm lotu oraz pojedynczego podmuchu wiatru. Gdy znalazł się na odpowiedniej wysokości dostrzegając nadkruszoną wieżę, zanurkował w dół lądując na błotnistej ścieżce odgrodzonej drewnianą balustradą. Odetchnął ciężko wdychając świeżość morskiej bryzy rozbudzającej zarośnięte lico, wsłuchując się w szum obijanych o skały fal. Odważył się zerknąć poza barierę ochronną spojrzeć w dół, wyobrazić ostateczny skok otarty o wystające odłamki. Nie czuł tego specyficznego strachu. I choć adrenalina zdawała się buzować pod cienką warstwą ciemniejszej skóry, w tym momencie niemiałby obiekcji, aby wychylić nieco zbyt gwałtownie. Przez jeden krótki moment zjednać się z bezkresem sąsiadujących błękitów zlepionych linią horyzontu. To przecież musiało być tak dziecinnie proste. Skrzek pojedynczej mewy oderwał go od skrajnych przemyśleń. Schował dłonie w kieszenie spodni i westchnął przeciągle. Turystyczny teren był praktycznie opustoszały. Coraz brzydsza pogoda odstraszała poszukiwaczy wrażeń, a może bali się mar czyhających pomiędzy zniszczonym betonem? Ściągnął brwi i zmarszczył twarz nieprzyzwyczajony do srogich, wietrznych cięć. Wydawało mu się, że słyszy wyrazisty dźwięk; przenika między warstwami przypominając dziecięcy szloch. Czy właśnie tak samo nie zaczynał się ostatni koszmar? Zimny dreszcz przeszedł go po plecach, lecz nie zwalniał korku. Miał swoją misję, którą zamierzał wypełnić za wszelką cenę. Urwana nuta nasilała się w coraz równiejszych odstępach. Cień nieznajomej sylwetki zamajaczył w mglistej przestrzeni, gdy kurtyna wody opadła na przytulone do szyi ramiona. Czyżby była w niebezpieczeństwie? Jej kruczoczarne włosy tańczyły bezwładnie, a on nie widział już nic. Gdy nagły krzyk rozdarł mlecze warstwy, rozszerzył jasne źrenice i pobiegł w górę ślizgając się na kamieniach. To nie mogła być prawda. Profil niebezpiecznie wychylający się poza bezpieczną krawędź, oddalił się gwałtownie i spojrzał w tą samą stronę. Nie zważając na nic krzyknął najgłośniej jak potrafił: – Wszystko w porządku? – zaczął zbliżając się, czyżby do kobiety? – Słyszysz mnie? – czy aby na pewno jesteś realna? Czy nic ci nie jest? Czy ratuje ją przed ostatecznym czynem? Dlaczego się zawahała?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dźwięk. Teraz go słyszała, zupełnie wyraźnie, mając pewność, że to nie tylko mara, a rzeczywistość otaczającego ją świata. Był tu ktoś jeszcze, młody głos, zbyt młody by rozpoznać w nim płeć krzyczącej istoty, jednak na tyle silny, by przyciągnąć uwagę i zagnieździć w umyśle alert niebezpieczeństwa i przejaw strachu. Odwróciła się na pięcie, szukając źródła pogłosu. To on, tak, to zapewne ten głos oderwał ją od ciekawskiego spoglądania w bezkresną dziurę, ciemność przepaści. Wywołał wspomnienia, jej samej jako młodej kobiety, która utraciła brata i krzyczała, zawodziła przed drzwiami własnego domu, ogarnięta poczuciem niesprawiedliwości, utraty i samotności. Dusza czuła zew, wciąż i wciąż przypominając jej tamte lata, chwile w których była zdolna do odczuwania przykrości i tęsknoty po których nastąpiły czasy emocjonalnej posuchy. Nie miała zamiaru zignorować głosu dochodzącego z oddali i już chciała kierować tam swe kroki, gdy z drugiej strony nadeszło nowe. Człowiek, niezaprzeczalnie ludzka istota która zmierzała w jej kierunku. Zagrożenie? Nie była w stanie zweryfikować, deszcz, jego szum skutecznie uniemożliwiał jej analizę sytuacji, więc stała, trzymając dłoń w kieszeni bordowej spódnicy, a palce, wciąż drżące z powodu przypływu adrenaliny, chwilowej odwagi, zaciskała na różdżce – jedynym przedmiocie, który teraz mógł zagnieździć w niej odrobinę pewności siebie. Tej prawdziwej, nie wystawianej na pokaz przed innymi. Tej, która naprawdę dawała siłę.
Zmrużyła oczy, próbując dostrzec w sylwetce obcej istoty coś, co pomogłoby jej w ocenie sytuacji. Skierowała wzrok ku dołowi, dostrzegając wreszcie zarys butów i nóg, kierując się ku górze, wtem usłyszała również głos, wiodący ku niej krzyk. Męski, znajomy w pogłosie, jednak niekojarzący się z pozytywnymi odczuciami. Już po zaledwie kilku chwilach była pewna swoich podejrzeń. Niemożliwych, absurdalnych podejrzeń, które właśnie okazywały się możliwe. Czyżby znowu zwodził ją umysł? Nie miał prawa tu być. Znajdował się daleko, nie odpowiadał latami na jej listy, na słowa wołania, prośby pomocy i wsparcia. Lojalność między nimi zatarła się dawno temu. W latach, w których postanowił zostawić wszystko za sobą, zostawić ją, porzucić ich przyjaźń i podróżować na kraniec świata. To, co teraz miała przed oczami było absurdalne.
- Nie – rzuciła jedynie, nie odpowiadając na jego pytania, raczej odnotowując w głowie własne niedowierzenie. – Ciebie tu nie ma – targały nią emocje, czy to była złość, a może zaskoczenie, rozczarowanie, smutek? Przed oczami pojawiły się obrazy, czasy szkolne. Rozumiał ją, wspierał, był tuż obok. Diametralnie różni, a jednak niegdyś potrafili zawiązać nić porozumienia, młodzieńczą przyjaźń, która powiązała ich na lata, aż do czasu, gdy zniknął… Otrząsnęła się, pokręciła głową, jakby chciała, by zniknął je sprzed oczu, jakby miała go za ducha, nic mniej, nic więcej. Dopiero teraz doszły do niej jego słowa. Czy naprawdę myślał, że chciała skoczyć? Oddać się śmierci bez walki, poddając się wobec ciężaru losu? Czy sprawiała wrażenie zdesperowanej, a nie zwyczajnie zbyt zaciekawionej tym, co znajduje się pod krawędzią? A może to warunki pogodowe zacierały widoczność i podstawiały najbardziej wiarygodne rozwiązania? Nie jej było osądzać. – To nie ja krzyczałam, to… Gdzieś tam – wskazała dłonią kierunek głosu, przynajmniej ten najbardziej prawdopodobny, postanawiając jednocześnie nie zaczynać kłótni, nie dochodzić roszczeń, przynajmniej w tej chwili, póki nie miała pewności, że to, co widziała, było prawdziwe, realne. Z wolna podeszła do mężczyzny, a im bliżej była, tym bardziej odczuwała pewność. Znała go, to był on, nie mogło dojść do pomyłki. Musiała się kontrolować, starać zachować neutralność, choć z każdym krokiem odczuwała szarpnięcie gniewu, jakby to, co się przed laty wydarzyło wciąż skrzyło się w jej sercu niczym zdrada. – Muszę…. Muszę tam iść i sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy – zawyrokowała z bijącą pewnością siebie. Nie mogła znieść myśli, że cierpi ktoś niewinny, a dzieci przeważnie były niewinne zbrodniom, nie znały brutalności, domeny świata dorosłych, wyznacznika wojen. Mało myśląc, zmieniła kierunek własnej drogi, zbaczając w stronę dochodzącego głosu, krzyku, który rozchodził się echem co jakiś czas. Oddaliłaby się sama, ale coś niemożebnie kuło ją w piersi. Próbowała to zignorować, jednak miała przeczucie, że tak miało być, że muszą iść w parze i stawić czoła nieznanemu. Odwróciła się przez ramię. – Idziesz ze mną? – Zapytała jedynie, jakby wiedziała, że za nią podąży, jak zawsze w latach szkolnych. Potrzebowała wsparcia, choć nie chciała tego przyznać przed osobą która wbiła, prawdopodobnie nieświadomie, ciernie w jej serce. Posłała mu spojrzenie stalowoniebieskich oczu, pełnych nadziei i jednocześnie zimnych, oceniających, jakby miała świadomość, że usłyszy niesprzyjającą odpowiedź i będzie musiała iść sama, bez uzyskania wsparcia, że zostawi ją, tak samo, jak kiedyś.
Zmrużyła oczy, próbując dostrzec w sylwetce obcej istoty coś, co pomogłoby jej w ocenie sytuacji. Skierowała wzrok ku dołowi, dostrzegając wreszcie zarys butów i nóg, kierując się ku górze, wtem usłyszała również głos, wiodący ku niej krzyk. Męski, znajomy w pogłosie, jednak niekojarzący się z pozytywnymi odczuciami. Już po zaledwie kilku chwilach była pewna swoich podejrzeń. Niemożliwych, absurdalnych podejrzeń, które właśnie okazywały się możliwe. Czyżby znowu zwodził ją umysł? Nie miał prawa tu być. Znajdował się daleko, nie odpowiadał latami na jej listy, na słowa wołania, prośby pomocy i wsparcia. Lojalność między nimi zatarła się dawno temu. W latach, w których postanowił zostawić wszystko za sobą, zostawić ją, porzucić ich przyjaźń i podróżować na kraniec świata. To, co teraz miała przed oczami było absurdalne.
- Nie – rzuciła jedynie, nie odpowiadając na jego pytania, raczej odnotowując w głowie własne niedowierzenie. – Ciebie tu nie ma – targały nią emocje, czy to była złość, a może zaskoczenie, rozczarowanie, smutek? Przed oczami pojawiły się obrazy, czasy szkolne. Rozumiał ją, wspierał, był tuż obok. Diametralnie różni, a jednak niegdyś potrafili zawiązać nić porozumienia, młodzieńczą przyjaźń, która powiązała ich na lata, aż do czasu, gdy zniknął… Otrząsnęła się, pokręciła głową, jakby chciała, by zniknął je sprzed oczu, jakby miała go za ducha, nic mniej, nic więcej. Dopiero teraz doszły do niej jego słowa. Czy naprawdę myślał, że chciała skoczyć? Oddać się śmierci bez walki, poddając się wobec ciężaru losu? Czy sprawiała wrażenie zdesperowanej, a nie zwyczajnie zbyt zaciekawionej tym, co znajduje się pod krawędzią? A może to warunki pogodowe zacierały widoczność i podstawiały najbardziej wiarygodne rozwiązania? Nie jej było osądzać. – To nie ja krzyczałam, to… Gdzieś tam – wskazała dłonią kierunek głosu, przynajmniej ten najbardziej prawdopodobny, postanawiając jednocześnie nie zaczynać kłótni, nie dochodzić roszczeń, przynajmniej w tej chwili, póki nie miała pewności, że to, co widziała, było prawdziwe, realne. Z wolna podeszła do mężczyzny, a im bliżej była, tym bardziej odczuwała pewność. Znała go, to był on, nie mogło dojść do pomyłki. Musiała się kontrolować, starać zachować neutralność, choć z każdym krokiem odczuwała szarpnięcie gniewu, jakby to, co się przed laty wydarzyło wciąż skrzyło się w jej sercu niczym zdrada. – Muszę…. Muszę tam iść i sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy – zawyrokowała z bijącą pewnością siebie. Nie mogła znieść myśli, że cierpi ktoś niewinny, a dzieci przeważnie były niewinne zbrodniom, nie znały brutalności, domeny świata dorosłych, wyznacznika wojen. Mało myśląc, zmieniła kierunek własnej drogi, zbaczając w stronę dochodzącego głosu, krzyku, który rozchodził się echem co jakiś czas. Oddaliłaby się sama, ale coś niemożebnie kuło ją w piersi. Próbowała to zignorować, jednak miała przeczucie, że tak miało być, że muszą iść w parze i stawić czoła nieznanemu. Odwróciła się przez ramię. – Idziesz ze mną? – Zapytała jedynie, jakby wiedziała, że za nią podąży, jak zawsze w latach szkolnych. Potrzebowała wsparcia, choć nie chciała tego przyznać przed osobą która wbiła, prawdopodobnie nieświadomie, ciernie w jej serce. Posłała mu spojrzenie stalowoniebieskich oczu, pełnych nadziei i jednocześnie zimnych, oceniających, jakby miała świadomość, że usłyszy niesprzyjającą odpowiedź i będzie musiała iść sama, bez uzyskania wsparcia, że zostawi ją, tak samo, jak kiedyś.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
/ z łaźni w Kirke
Ciepła woda otulała przyjemnie jej ciało. Czuła, że z każdą chwilą zaczyna bardziej odpływać, relaksować, regenerować. Nie sądziła, że w jej mięśniach znaleźć się może tak wiele napięcia. Wszystko co się działo od nocy trzynastego sierpnia odkładało się w jej wnętrzu i nawet jeśli czuła, że w końcu zaczyna układać sobie to w przepełnionej chaosem głowie, to jednak była spięta. Oczekiwała najgorszego i myślała o zbliżających się konsekwencjach. Nigdy wcześniej nie szukała pocieszenia w podobnych rytuałach, a przynajmniej w jej pamięci próżno było szukać podobnych wspomnień. Ludziom zdarzało się je zachwalać, rezygnować z innych przyjemności na poczet magicznych właściwości wody, ale Lucinda nie widziała w tym sensu, nie potrafiła zrozumieć. Dzisiejszego wieczora to się zmieniło.
Obawiała się spojrzeń obecnych w łaźni kobiet. Naiwnie było sądzić, że nikt nie szepnie słowa, nikt nie zwróci na nią większej uwagi. Z całych sił jednak starała się pozostać neutralna – nadstawić drugi policzek. Jej psychika, i tak nadszarpnięta, musiała poradzić sobie z kolejną rewelacją, ale były rzeczy, które miały pomóc jej w procesie zdrowienia i nie myślała tu jedynie o kłębiącym się w niej napięciu. Mówią, że z lękami należy się mierzyć, unikanie przynosi fałszywą ulgę, majaczy nam w głowie dając jedynie pozorną kontrolę nad sytuacją. Zdawało jej się, że nigdy nie miała z tym większego problemu, była raczej odważna, raczej nieugięta. Może to przez co przeszła w ostatnim czasie w jakiś sposób ją zmieniło i odebrało lekkość, z której zwykle zdawała się być dumna. Domysły, domysły, domysły. Było ich nazbyt dużo.
Sięgnęła po kieliszek musującego trunku, który swym zapachem zachęcał do spróbowania. Blondynka miała wrażenie, że ten jest stworzony specjalnie dla niej, uwodził, mieszał zmysły. Zamoczyła w nim delikatnie usta, ale to zdawało się być niewystarczające, w końcu nigdy nie piła czegoś równie mocno wpływającego na jej kubki smakowe. Alkohol zaczął rozchodzić się w jej wnętrzu, otoczenie zaczęło wirować, a ona nie odnajdowała w sobie siły by się za to skarcić. Wszystko wokół rozmywało się - twarze jej towarzyszek, otoczenie łaźni. Jedynie dyskomfort w okolicy pępka zdawał się być sygnałem mającym zwiastować podróż. Nie zdążyła powiedzieć ni słowa – już jej tam nie było.
Poczuła jak jej gołe stopy dotykają piaszczystego podłoża, a chłodny wiatr rozwiewa wilgotne włosy. Otumaniona teleportacją lub wypitym trunkiem nie była w stanie skupić się na otaczającej ją rzeczywistości. Odnosiła jedynie wrażenie, że tu będzie bezpieczna, nic złego jej nie grozi. Ubrania z impetem spadły na jej ciało skutecznie zakrywając odkryte kawałki skóry. Dopiero po chwili odzyskała równowagę zarówno fizyczną jak i psychiczną. Jej wzrok padł na znajdującego się przed nią mężczyznę. Oczy szybko przebiegły po jego twarzy rozpoznając oblicze własnego brata. Zawładnęły nią uczucia, trudne do opisania, obce, całkowicie niezrozumiałe: miłość, oddanie, przywiązanie i pożądanie. Purpurowy rumieniec wypłynął na jej twarz, skryła się mocniej pod materiałem ubrań wiedząc, że tylko one dzielą ją od całkowitej nagości. Dlaczego tak się czuła? Był jej krwią, najbliższą jej rodziną. Czy powinna czuć to co czuła? Czy powinna pożądać własnego brata? Strach wstrząsnął jej ciałem, oczy wytrzeszczyły się w szoku. Gorycz w jej ustach sprawiła, że automatycznie poczuła obrzydzenie do samej siebie, niesmak, który pozostanie z nią przez długi czas. Nie mogła tu dłużej zostać, bo wszystko co aktualnie czuła zdawało się zakrywać o absurd, nieczystość. Było po prostu złe. Zamknęła oczy i pomyślała o miejscu, które przez ostatni czas było dla niej domem i ostoją. Teleportowała się.
z.t
Do Mistrza Gry: tu niestety kończy się moja przygoda z tegorocznym kupidynkiem. Nie będę ukrywać, że podobne emocje, które poczuła Lucinda pojawiły się również we mnie samej. Wydarzenie, które w swej istocie miało wykluczać zagrożenie zdrowia i życia dość mocno naraziło moją postać na utratę zdrowia, cóż, psychicznego i wzbudziło duży dyskomfort. Nie widzę tu możliwości zagrania czysto platonicznej miłości zważywszy na sam opis przesłany drogą wiadomości prywatnej, z której przecież jasno wynika, że Lucinda powinna odczuwać: miłość, przywiązanie, oddanie i pożądanie. W trosce o komfort grających zawsze lepiej jest poznać czyjąś opinię na tak kontrowersyjny temat, nigdy nie wiemy przez co komuś przyszło w życiu przejść.
Ciepła woda otulała przyjemnie jej ciało. Czuła, że z każdą chwilą zaczyna bardziej odpływać, relaksować, regenerować. Nie sądziła, że w jej mięśniach znaleźć się może tak wiele napięcia. Wszystko co się działo od nocy trzynastego sierpnia odkładało się w jej wnętrzu i nawet jeśli czuła, że w końcu zaczyna układać sobie to w przepełnionej chaosem głowie, to jednak była spięta. Oczekiwała najgorszego i myślała o zbliżających się konsekwencjach. Nigdy wcześniej nie szukała pocieszenia w podobnych rytuałach, a przynajmniej w jej pamięci próżno było szukać podobnych wspomnień. Ludziom zdarzało się je zachwalać, rezygnować z innych przyjemności na poczet magicznych właściwości wody, ale Lucinda nie widziała w tym sensu, nie potrafiła zrozumieć. Dzisiejszego wieczora to się zmieniło.
Obawiała się spojrzeń obecnych w łaźni kobiet. Naiwnie było sądzić, że nikt nie szepnie słowa, nikt nie zwróci na nią większej uwagi. Z całych sił jednak starała się pozostać neutralna – nadstawić drugi policzek. Jej psychika, i tak nadszarpnięta, musiała poradzić sobie z kolejną rewelacją, ale były rzeczy, które miały pomóc jej w procesie zdrowienia i nie myślała tu jedynie o kłębiącym się w niej napięciu. Mówią, że z lękami należy się mierzyć, unikanie przynosi fałszywą ulgę, majaczy nam w głowie dając jedynie pozorną kontrolę nad sytuacją. Zdawało jej się, że nigdy nie miała z tym większego problemu, była raczej odważna, raczej nieugięta. Może to przez co przeszła w ostatnim czasie w jakiś sposób ją zmieniło i odebrało lekkość, z której zwykle zdawała się być dumna. Domysły, domysły, domysły. Było ich nazbyt dużo.
Sięgnęła po kieliszek musującego trunku, który swym zapachem zachęcał do spróbowania. Blondynka miała wrażenie, że ten jest stworzony specjalnie dla niej, uwodził, mieszał zmysły. Zamoczyła w nim delikatnie usta, ale to zdawało się być niewystarczające, w końcu nigdy nie piła czegoś równie mocno wpływającego na jej kubki smakowe. Alkohol zaczął rozchodzić się w jej wnętrzu, otoczenie zaczęło wirować, a ona nie odnajdowała w sobie siły by się za to skarcić. Wszystko wokół rozmywało się - twarze jej towarzyszek, otoczenie łaźni. Jedynie dyskomfort w okolicy pępka zdawał się być sygnałem mającym zwiastować podróż. Nie zdążyła powiedzieć ni słowa – już jej tam nie było.
Poczuła jak jej gołe stopy dotykają piaszczystego podłoża, a chłodny wiatr rozwiewa wilgotne włosy. Otumaniona teleportacją lub wypitym trunkiem nie była w stanie skupić się na otaczającej ją rzeczywistości. Odnosiła jedynie wrażenie, że tu będzie bezpieczna, nic złego jej nie grozi. Ubrania z impetem spadły na jej ciało skutecznie zakrywając odkryte kawałki skóry. Dopiero po chwili odzyskała równowagę zarówno fizyczną jak i psychiczną. Jej wzrok padł na znajdującego się przed nią mężczyznę. Oczy szybko przebiegły po jego twarzy rozpoznając oblicze własnego brata. Zawładnęły nią uczucia, trudne do opisania, obce, całkowicie niezrozumiałe: miłość, oddanie, przywiązanie i pożądanie. Purpurowy rumieniec wypłynął na jej twarz, skryła się mocniej pod materiałem ubrań wiedząc, że tylko one dzielą ją od całkowitej nagości. Dlaczego tak się czuła? Był jej krwią, najbliższą jej rodziną. Czy powinna czuć to co czuła? Czy powinna pożądać własnego brata? Strach wstrząsnął jej ciałem, oczy wytrzeszczyły się w szoku. Gorycz w jej ustach sprawiła, że automatycznie poczuła obrzydzenie do samej siebie, niesmak, który pozostanie z nią przez długi czas. Nie mogła tu dłużej zostać, bo wszystko co aktualnie czuła zdawało się zakrywać o absurd, nieczystość. Było po prostu złe. Zamknęła oczy i pomyślała o miejscu, które przez ostatni czas było dla niej domem i ostoją. Teleportowała się.
z.t
Do Mistrza Gry: tu niestety kończy się moja przygoda z tegorocznym kupidynkiem. Nie będę ukrywać, że podobne emocje, które poczuła Lucinda pojawiły się również we mnie samej. Wydarzenie, które w swej istocie miało wykluczać zagrożenie zdrowia i życia dość mocno naraziło moją postać na utratę zdrowia, cóż, psychicznego i wzbudziło duży dyskomfort. Nie widzę tu możliwości zagrania czysto platonicznej miłości zważywszy na sam opis przesłany drogą wiadomości prywatnej, z której przecież jasno wynika, że Lucinda powinna odczuwać: miłość, przywiązanie, oddanie i pożądanie. W trosce o komfort grających zawsze lepiej jest poznać czyjąś opinię na tak kontrowersyjny temat, nigdy nie wiemy przez co komuś przyszło w życiu przejść.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spoglądał na kolejnych mężczyzn, którzy zjawiali się w łaźni. Krótkie powitania ginęły w rozmowach, które toczyły się w tle. Sam pozostał milczący, poddając się rozluźnieniu, które przyszło wraz z gorącą wodą i powietrzem w pomieszczeniu. Nie miał pojęcia, kiedy w jego dłoni pojawił się kieliszek z alkoholem, kto wsunął mu szkło tak dyskretnie, że dopiero jego chłód przyciągnął uwagę. Spojrzał na zawartość o pudroworóżowej barwie, dotarł do niego zapach mięty i najlepszego czerwonego wina. To była chwila, gdy na języku poczuł smak równie doskonały co zapach. Czuł się zamroczony, odurzony w sposób jakiego się nie spodziewał tu i teraz. Spojrzenie błękitnych oczu zawisło w przestrzeni łaźni, nim zniknęło za zamkniętymi powiekami. Znajome szarpnięcie, zmieniło otaczający go świat. Nadal był w wodzie, ale zniknęły ściany i wszystko, co dotąd było w jego pobliżu. Nie poczuł chłodu, mimo wyraźnie innej temperatury. To było dziwne.
Rozejrzał się, uważnie sunął wzrokiem po otoczeniu. Nie wiedział, gdzie jest, ale równocześnie zdawało się to nie mieć żadnego znaczenia. Było mu tu dobrze, było jak na swoim miejscu, chociaż zduszony rozsądek podpowiadał, że wcale nie powinno tak być. Widząc ręcznik, zacisnął na nim palce, był jego jedyn osłoną od świata, póki nie mógł zlokalizować własnych ubrań. Wzdrygnął się, kiedy spadły na niego czyjeś ubrania, nie przyglądał im się, ale kiecka zdecydowanie nie należała do niego. Osłonił biodra ręcznikiem, pozostały zbędny mu materiał zrzucił na brzeg. Dopiero wtedy zrozumiał, że nie jest już sam. Uniósł wzrok i zamarł, pochłonięty chaosem, który poczuł później.
Milczał, patrząc na swoją siostrę, pojmując z wyraźnym opóźnieniem ich stan i położenie. Burza emocji rozlała się okrutną falą, której wcale nie chciał czuć. Lynn była jego małą siostrzyczką w której nigdy nie chciał widzieć kobiety, którą była od dawna. Grymas pojawił się na jego ustach, bo upojony umysł nie grał z rozsądkiem. To, co czuł, wcale tego nie chciał. Wstręt do tego palącego pożądania, oddania i miłości próbował przebić się na powierzchnię. Cofnął się o krok, on, mężczyzna, który w problemach nigdy się nie cofał. Nie, jeżeli nie miał w tym interesu albo dobrej wymówki. Dziś uczucia podpowiadały mu coś innego, a krok wstecz był skazą i niepokojem, był zagubieniem w tym, co się stało. Widział rumieniec barwiący jej skórę, dowód, że i dla niej było to dyskomfortem, czymś, czego tak naprawdę nie chciała. Zacisnął mocniej palce na ręczniku, chcąc pozbierać myśli i podjąć jakąś decyzję. Okazało się to łatwiejsze, gdy został sam, kiedy już nic i nikt nie mącił mu myśli.
Teleportacja, tego potrzebował i to musiał zrobić; wrócić do domu.
Zostawił za sobą wszystko z charakterystycznym dźwiękiem, cichym trzaskiem.
Rozejrzał się, uważnie sunął wzrokiem po otoczeniu. Nie wiedział, gdzie jest, ale równocześnie zdawało się to nie mieć żadnego znaczenia. Było mu tu dobrze, było jak na swoim miejscu, chociaż zduszony rozsądek podpowiadał, że wcale nie powinno tak być. Widząc ręcznik, zacisnął na nim palce, był jego jedyn osłoną od świata, póki nie mógł zlokalizować własnych ubrań. Wzdrygnął się, kiedy spadły na niego czyjeś ubrania, nie przyglądał im się, ale kiecka zdecydowanie nie należała do niego. Osłonił biodra ręcznikiem, pozostały zbędny mu materiał zrzucił na brzeg. Dopiero wtedy zrozumiał, że nie jest już sam. Uniósł wzrok i zamarł, pochłonięty chaosem, który poczuł później.
Milczał, patrząc na swoją siostrę, pojmując z wyraźnym opóźnieniem ich stan i położenie. Burza emocji rozlała się okrutną falą, której wcale nie chciał czuć. Lynn była jego małą siostrzyczką w której nigdy nie chciał widzieć kobiety, którą była od dawna. Grymas pojawił się na jego ustach, bo upojony umysł nie grał z rozsądkiem. To, co czuł, wcale tego nie chciał. Wstręt do tego palącego pożądania, oddania i miłości próbował przebić się na powierzchnię. Cofnął się o krok, on, mężczyzna, który w problemach nigdy się nie cofał. Nie, jeżeli nie miał w tym interesu albo dobrej wymówki. Dziś uczucia podpowiadały mu coś innego, a krok wstecz był skazą i niepokojem, był zagubieniem w tym, co się stało. Widział rumieniec barwiący jej skórę, dowód, że i dla niej było to dyskomfortem, czymś, czego tak naprawdę nie chciała. Zacisnął mocniej palce na ręczniku, chcąc pozbierać myśli i podjąć jakąś decyzję. Okazało się to łatwiejsze, gdy został sam, kiedy już nic i nikt nie mącił mu myśli.
Teleportacja, tego potrzebował i to musiał zrobić; wrócić do domu.
Zostawił za sobą wszystko z charakterystycznym dźwiękiem, cichym trzaskiem.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdzieś w pobliżu rozległ się trzask, był to trzask skrzaciej czaszki uderzającej o pobliski głaz: łup, łup, łup...
Istota ta - powoli - odsunęła się od skały, chybocząc na niepewnych nóżkach; rozpostarła ramiona na boki, by odnaleźć równowagę, po czym zakręciła głową rozpaczliwie:
- Zły Kupidynek, zły, zły, zły! Niedobrze, tak bardzo niedobrze! - wyrzucał sobie, gdy okrągłe zasinione oczy napotkały wzrok Blaise'a, skrzat spojrzał na niego z przerażeniem, trudno stwierdzić, czy było to przerażenie wywołane tym, że skrzat został nakryty na samodyscyplinie, czy też tym, że został w ogóle zauważony. - Zły - powtórzył, a jego uszy oklapły smutno, gdy wpatrywał się w twarz czarodzieja. - Ale to naprawi - dodał zaraz, z determinacją zdolną przenosić góry, a jego oczy - choć jeszcze przed chwilą zdawało się to niemożliwe - rozszerzyły się jeszcze bardziej, przypominając teraz dwa lśniące w pełni księżyce. Chyba lśniły od łez. Gdy Blaise wyjął różdżkę, żeby się teleportować, skrzat pstryknął palcami, różdżka wypadła z dłoni czarodzieja. Lord Selwyn raz jeszcze poczuł szarpnięcie w okolicy pępka, poczerniało mu przed oczyma, wokół rozległ się zapach mięty i czerwonego wina. Powietrze zawilgotniało.
Kiedy otworzyłeś oczy, znajdowałeś się już w innym miejscu.
Istota ta - powoli - odsunęła się od skały, chybocząc na niepewnych nóżkach; rozpostarła ramiona na boki, by odnaleźć równowagę, po czym zakręciła głową rozpaczliwie:
- Zły Kupidynek, zły, zły, zły! Niedobrze, tak bardzo niedobrze! - wyrzucał sobie, gdy okrągłe zasinione oczy napotkały wzrok Blaise'a, skrzat spojrzał na niego z przerażeniem, trudno stwierdzić, czy było to przerażenie wywołane tym, że skrzat został nakryty na samodyscyplinie, czy też tym, że został w ogóle zauważony. - Zły - powtórzył, a jego uszy oklapły smutno, gdy wpatrywał się w twarz czarodzieja. - Ale to naprawi - dodał zaraz, z determinacją zdolną przenosić góry, a jego oczy - choć jeszcze przed chwilą zdawało się to niemożliwe - rozszerzyły się jeszcze bardziej, przypominając teraz dwa lśniące w pełni księżyce. Chyba lśniły od łez. Gdy Blaise wyjął różdżkę, żeby się teleportować, skrzat pstryknął palcami, różdżka wypadła z dłoni czarodzieja. Lord Selwyn raz jeszcze poczuł szarpnięcie w okolicy pępka, poczerniało mu przed oczyma, wokół rozległ się zapach mięty i czerwonego wina. Powietrze zawilgotniało.
Kiedy otworzyłeś oczy, znajdowałeś się już w innym miejscu.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Samotny klif, Aberdeen
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja