Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Fair Isle
AutorWiadomość
Fair Isle
Na zielonych pagórkach otulonej morską tonią Fair Isle, należącej do terytorium Szkocji, porozrzucane są pojedyncze domostwa i gospodarstwa. Szelest traw poruszanych morską bryzą i leniwe beczenie owiec zdaje się być muzyką, która wypełnia niezwykle sielankową atmosferę wyspy. Każdy tutaj każdego zna, lecz mieszkańcy są niezwykle gościnni - każdy przybysz witany jest wręcz z otwartymi ramionami, czego nie były w stanie zmienić nawet targające czarodziejskim światem zawirowania polityczne roku '56.
Bertiego przeszły dreszcze na wspomnienie dziwnej zarazy która dotknęła Fair. Nigdy wcześniej nie był na tej wyspie, zaledwie słyszał o niej od znajomego Szkota który to dość często zachwalał przyrodę swojej ojczyzny. Dziś jednak nie lecieli do Szkocji by podziwiać widoki, wręcz przeciwnie można podejrzewać że na miejscu nie bardzo się im spodoba. Do Fair dotarli przy pomocy Miętusa którego Bertie nadal trzymał u siebie. I coraz bardziej się z tego cieszył w tym momencie, anomalie bardzo utrudniały podróżowanie, a na motor jednak może wsiadać bardzo ograniczona ilość osób.
Tak jednak bez problemu zaparkował na obrzeżach wyspy, by zaraz opuścić miętowo zielonego chevroleta bel air.
Rozglądając się dookoła widział tylko wspaniałe widoki które w normalnych warunkach przyprawiałyby go wyłącznie o pozytywne emocje. Tym razem jednak czuł coś dziwnego, niepasującego, jakby aura tego miejsca toczonego chorobą zarażała przygnębieniem kolejnych którzy się tu zjawią.
- Dziwne miejsce. - skomentował, głównie po to chyba żeby przerwać ciszę panującą dookoła. Irytowała go. Nie lubił ciszy, a ta była szczególnie nienaturalna, nieprzyjemna. Ruszyli przed siebie jedyną ścieżką, jaka była w okolicy licząc, że idą w dobrą stronę (że Bertie nie pomylił miejsca w którym mieli wylądować).
Bott już zaczynał mieć co do tego wątpliwości, nie było żadnych wskazówek, niczego co mogłoby im jakkolwiek pomóc, w końcu jednak dotarli do budynku w którym jak się okazuje... ktoś na nich czekał? Spojrzał na dziewczynkę uważnie, ze zdziwieniem, posłał jej jednak zaraz uprzejmy uśmiech spodziewając się, że dowiedziała się o ich wizycie od jakiegoś jasnowidza. Cóż innego mogło mu wpaść do głowy, skoro w jego rodzinie także się oni przewijali i to dość często?
Dość szybko jego domysły się potwierdziły. Przywitali się z człowiekiem, który jak się okazało mógł im trochę pomóc w wykonaniu zadania. A przynajmniej rozjaśnić cokolwiek.
Historia jaką usłyszeli przyprawiała o dreszcze. Inferiusy - bo w praktyce z tym właśnie mieli mieć do czynienia - to coś czego młody Bott nigdy w swoim życiu zobaczyć nie chciał.
- Dziękujemy za wyjaśnienia.
Rzucił tylko na koniec. Ruszyli we wskazanym kierunku. Robiło się już późno, Bott nawet nie zauważył kiedy tyle czasu zleciało. Dodatkowo zapowiadało się na niezłą nawałnicę. Warunki idealne do walki z żywymi trupami.
I oto one. Bertie zapewne jako jedyny nie był przyzwyczajony do widoku ludzkich zwłok. Choć wątpił by Alexander i Roselyn często widywali takie świeżo ożywione, na wpół rozłożone, przegniłe. Żołądek lekko mu się skręcił, w głowie rzecz jasna pojawiły się wszystkie stare historie jakimi straszono go w dzieciństwie, to jednak nie oznaczało że zamierzał choć trochę się cofać.
- Na was to pewnie nie robi wrażenia, co?
Musiało, nawet jeśli widywali paskudne trupy to te trupy ich nie atakowały, nie? No ale nie było sensu się nad tym jakoś wybitnie zastanawiać, od razu skierował różdżkę w stronę martwego (ale jak widać nie wystarczająco) mężczyzny.
- Caeruleusio.
Wypowiedział, końcem różdżki celując w martwego mężczyznę w nadziei iż spowolni go i ułatwi w ten sposób Roselyn jej zadanie. Jednocześnie zastanawiał się jak przebywanie w miejscu pełnym tak czarnej magii ma się do jego sinicy, póki co jednak nic się nie działo a on zamierzał się z tego cieszyć.
Tak jednak bez problemu zaparkował na obrzeżach wyspy, by zaraz opuścić miętowo zielonego chevroleta bel air.
Rozglądając się dookoła widział tylko wspaniałe widoki które w normalnych warunkach przyprawiałyby go wyłącznie o pozytywne emocje. Tym razem jednak czuł coś dziwnego, niepasującego, jakby aura tego miejsca toczonego chorobą zarażała przygnębieniem kolejnych którzy się tu zjawią.
- Dziwne miejsce. - skomentował, głównie po to chyba żeby przerwać ciszę panującą dookoła. Irytowała go. Nie lubił ciszy, a ta była szczególnie nienaturalna, nieprzyjemna. Ruszyli przed siebie jedyną ścieżką, jaka była w okolicy licząc, że idą w dobrą stronę (że Bertie nie pomylił miejsca w którym mieli wylądować).
Bott już zaczynał mieć co do tego wątpliwości, nie było żadnych wskazówek, niczego co mogłoby im jakkolwiek pomóc, w końcu jednak dotarli do budynku w którym jak się okazuje... ktoś na nich czekał? Spojrzał na dziewczynkę uważnie, ze zdziwieniem, posłał jej jednak zaraz uprzejmy uśmiech spodziewając się, że dowiedziała się o ich wizycie od jakiegoś jasnowidza. Cóż innego mogło mu wpaść do głowy, skoro w jego rodzinie także się oni przewijali i to dość często?
Dość szybko jego domysły się potwierdziły. Przywitali się z człowiekiem, który jak się okazało mógł im trochę pomóc w wykonaniu zadania. A przynajmniej rozjaśnić cokolwiek.
Historia jaką usłyszeli przyprawiała o dreszcze. Inferiusy - bo w praktyce z tym właśnie mieli mieć do czynienia - to coś czego młody Bott nigdy w swoim życiu zobaczyć nie chciał.
- Dziękujemy za wyjaśnienia.
Rzucił tylko na koniec. Ruszyli we wskazanym kierunku. Robiło się już późno, Bott nawet nie zauważył kiedy tyle czasu zleciało. Dodatkowo zapowiadało się na niezłą nawałnicę. Warunki idealne do walki z żywymi trupami.
I oto one. Bertie zapewne jako jedyny nie był przyzwyczajony do widoku ludzkich zwłok. Choć wątpił by Alexander i Roselyn często widywali takie świeżo ożywione, na wpół rozłożone, przegniłe. Żołądek lekko mu się skręcił, w głowie rzecz jasna pojawiły się wszystkie stare historie jakimi straszono go w dzieciństwie, to jednak nie oznaczało że zamierzał choć trochę się cofać.
- Na was to pewnie nie robi wrażenia, co?
Musiało, nawet jeśli widywali paskudne trupy to te trupy ich nie atakowały, nie? No ale nie było sensu się nad tym jakoś wybitnie zastanawiać, od razu skierował różdżkę w stronę martwego (ale jak widać nie wystarczająco) mężczyzny.
- Caeruleusio.
Wypowiedział, końcem różdżki celując w martwego mężczyznę w nadziei iż spowolni go i ułatwi w ten sposób Roselyn jej zadanie. Jednocześnie zastanawiał się jak przebywanie w miejscu pełnym tak czarnej magii ma się do jego sinicy, póki co jednak nic się nie działo a on zamierzał się z tego cieszyć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Prawdopodobnie cieszyłbym się tym o wiele bardziej, gdyby nie okoliczności. I gdyby nie depresja, z którą nadal starałem się walczyć, chociaż z dnia na dzień miałem wrażenie, jakby sił pozostawało we mnie coraz mniej. Cała ta przejażdżka była czymś, o czym od dawna marzyłem - oczywiście bojąc się tego jednocześnie. Dlatego pierwszy etap podróży przesiedziałem sztywno na fotelu pasażera, całkowicie pobladły, żałując że tak bardzo upierałem się aby jechać z przodu. Dopiero po kilku minutach, które swoją drogą ciągnęły się dla mnie niczym godziny, poluźniłem nerwowy uścisk dłoni na krawędzi siedzenia, odrobinę opadając w nawet miękkie oparcie. Latanie na miotle nawet polubiłem, chociaż zdecydowanie bardziej wolałem aetonany. To jednak było coś innego, czułem się wręcz klaustrofobicznie w małej przestrzeni blaszanego korpusu samochodu. Było to irracjonalne - obawa znaczy się. Widziałem auta już wielokrotnie lecz jako że żadnym nie miałem jeszcze okazji jechać - co dopiero zaś lecieć - moje wyobrażenia tego co może pójść nie tak zdążyły już porządnie nakarmić się podświadomymi obawami przed umieraniem w tak głupi sposób, powodując tym samym petryfikację strachem. Z chwili na chwilę było ze mną jednak coraz lepiej, powoli zacząłem przysuwać się bliżej szyby w drzwiach, uwagę poświęcając przemijającym pod nami krajobrazom. Tak właściwie to całkiem przyjemnym było lecieć i nie przejmować się kierowaniem czy to koniem, czy też miotłą. A, i jeszcze fakt osłonięcia przed wiatrem; brak owadów wlatujących gdzie popadnie był fenomenalnym dodatkiem. Tylko raz jeszcze moje poczucie komfortu zostało zaburzone kiedy Bertie nieomal nie zderzył się z lecącą na nas gęsią. Dlatego też stopy na ziemi postawiłem czując jednocześnie ulgę, jak i żal.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i nie zwlekając ruszyłem przed siebie. W dłoni bezpardonowo dzierżyłem różdżkę, rozglądając się uważnie na wszystkie strony, niejednokrotnie oglądając się również i za siebie. W tej wyspie tkwiło coś zaburzającego wewnętrzny spokój, niepewność dopadała człowieka jak podenerwowana myśl, czy palenisko w kominku aby na pewno jest dobrze domknięte, czy przypadkiem jakiś pojedynczy węgielek nie wymsknie się ze stosu i zakończy swoją krótką podróż na łatwopalnym włosiu dywanu, który to z kolei leży na pięknym, bukowym parkiecie.
- Dziwne czy nie, jesteśmy tu w konkretnym celu - powiedziałem, ze swojej strony ucinając temat. Nerwowa atmosfera tego miejsca zaczęła mi się udzielać. Im szybciej zrobimy to, co zrobić mamy, tym lepiej, pomyślałem tylko, przyspieszając kroku na ścieżce. Przynajmniej nad tym nie trzeba było się zastanawiać, była tylko jedna jak okiem spod ściągniętych brwi sięgnąć. I o ironio, to mogło być tak proste, bo zaprowadziła nas dokładnie tam, gdzie potrzebowaliśmy.
Mała miedzianowłosa jasnowidzka wywołała we mnie sprzeczne uczucia, rudo-siwa głowa jej towarzysza - ojca? - tylko je podsyciły. Miriam wkradła się do moich myśli niezaproszona, zmuszając mięśnie szczęki do zaciśnięcia się. Nie mogłem się teraz rozpraszać, nie kiedy sytuacja zaczęła się komplikować. Skinąłem im głową, wtórując Bottowi w podziękowaniach. Spojrzałem po towarzyszach misji i gestem głowy wskazałem na drzwi.
- Ja i Bertie zajmiemy ożywieńców, Roselyn - ty spróbuj ich poskładać. Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli to uporamy się z nimi całkiem sprawnie, dwa zaklęcia na głowę wystarczą - powiedziałem, po czym wziąłem głęboki oddech i z powściągliwym, acz pokrzepiającym uśmiechem na ustach ruszyłem w stronę, gdzie miał znajdować się cmentarz.
Nie minęło wiele czasu, żebyśmy go znaleźli. Nie byliśmy jednak jedynymi żywymi duszami na jego terenie.
- Nie do końca - odpowiedziałem Bottowi. - Zdecydowanie gorszym widokiem są ludzie pochłaniani przez szatańską pożogę - powiedziałem tonem wypranym z emocji, z równie beznamiętnym wyrazem twarzy, wzrok utkwiwszy w nie mogących zaznać wiecznego spokoju szczątkach. Śmierć była nieuchronna - czasem miałem wrażenie, jakbym już trochę był martwy. Zwłaszcza rano, kiedy brakowało sił by wstać z łóżka. Zmusić się do wypicia choćby szklanki wody. Wziąć oddech.
Uniosłem różdżkę i wycelowałem w drugi ze szkieletów, ten niższy.
- Jinx - machnąłem różdżką, czując nieprzyjemny dreszcz. Tknęła mnie irracjonalna, acz całkowicie nieprzyjemna myśl, że Josephine też miała czerwoną sukienkę. Przeniosłem wzrok na wyższy ze szkieletów, męski, straszący ziejącymi pustką oczodołami.
Podobno uzdrowiciel.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i nie zwlekając ruszyłem przed siebie. W dłoni bezpardonowo dzierżyłem różdżkę, rozglądając się uważnie na wszystkie strony, niejednokrotnie oglądając się również i za siebie. W tej wyspie tkwiło coś zaburzającego wewnętrzny spokój, niepewność dopadała człowieka jak podenerwowana myśl, czy palenisko w kominku aby na pewno jest dobrze domknięte, czy przypadkiem jakiś pojedynczy węgielek nie wymsknie się ze stosu i zakończy swoją krótką podróż na łatwopalnym włosiu dywanu, który to z kolei leży na pięknym, bukowym parkiecie.
- Dziwne czy nie, jesteśmy tu w konkretnym celu - powiedziałem, ze swojej strony ucinając temat. Nerwowa atmosfera tego miejsca zaczęła mi się udzielać. Im szybciej zrobimy to, co zrobić mamy, tym lepiej, pomyślałem tylko, przyspieszając kroku na ścieżce. Przynajmniej nad tym nie trzeba było się zastanawiać, była tylko jedna jak okiem spod ściągniętych brwi sięgnąć. I o ironio, to mogło być tak proste, bo zaprowadziła nas dokładnie tam, gdzie potrzebowaliśmy.
Mała miedzianowłosa jasnowidzka wywołała we mnie sprzeczne uczucia, rudo-siwa głowa jej towarzysza - ojca? - tylko je podsyciły. Miriam wkradła się do moich myśli niezaproszona, zmuszając mięśnie szczęki do zaciśnięcia się. Nie mogłem się teraz rozpraszać, nie kiedy sytuacja zaczęła się komplikować. Skinąłem im głową, wtórując Bottowi w podziękowaniach. Spojrzałem po towarzyszach misji i gestem głowy wskazałem na drzwi.
- Ja i Bertie zajmiemy ożywieńców, Roselyn - ty spróbuj ich poskładać. Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli to uporamy się z nimi całkiem sprawnie, dwa zaklęcia na głowę wystarczą - powiedziałem, po czym wziąłem głęboki oddech i z powściągliwym, acz pokrzepiającym uśmiechem na ustach ruszyłem w stronę, gdzie miał znajdować się cmentarz.
Nie minęło wiele czasu, żebyśmy go znaleźli. Nie byliśmy jednak jedynymi żywymi duszami na jego terenie.
- Nie do końca - odpowiedziałem Bottowi. - Zdecydowanie gorszym widokiem są ludzie pochłaniani przez szatańską pożogę - powiedziałem tonem wypranym z emocji, z równie beznamiętnym wyrazem twarzy, wzrok utkwiwszy w nie mogących zaznać wiecznego spokoju szczątkach. Śmierć była nieuchronna - czasem miałem wrażenie, jakbym już trochę był martwy. Zwłaszcza rano, kiedy brakowało sił by wstać z łóżka. Zmusić się do wypicia choćby szklanki wody. Wziąć oddech.
Uniosłem różdżkę i wycelowałem w drugi ze szkieletów, ten niższy.
- Jinx - machnąłem różdżką, czując nieprzyjemny dreszcz. Tknęła mnie irracjonalna, acz całkowicie nieprzyjemna myśl, że Josephine też miała czerwoną sukienkę. Przeniosłem wzrok na wyższy ze szkieletów, męski, straszący ziejącymi pustką oczodołami.
Podobno uzdrowiciel.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Przejażdżka Miętusem była dość osobliwym doświadczeniem. Wszakże te mugolskie środki transportu nie były jej obce, jednak nigdy nie miała okazji podróżować jednym z nich, a na pewno nie takim, który szybował po niebie. Zajęła miejsce z tyłu, nie za bardzo wiedząc co ze sobą począć. Nie znała ani Bertiego, ani Alexandra i chociaż czuła lekką presję by się odezwać, ostatecznie zachowała milczenie. Nie czuła się zbyt komfortowo. Może była to kwestia pierwszego razu albo po prostu miejsce Wrighta było na miotle. Nerwowo zacisnęła palce na fotelu Bertiego, gdy samochód mało co nie potrącił lecącej w przeciwnym kierunku gęsi. Od tamtego momentu nie rozluźniła uchwytu, jednocześnie starając się odprężyć. Nie było to jednak tak łatwe, bo mimo że kilka lat starsza od obu mężczyzn, czuła się między nimi jak te najsłabsze ogniwo. Przez chwilę miała ochotę poprosić Botta, by odwiózł ją z powrotem do domu. Z czasem udało jej się jednak uciszyć szalone myśli odwiedzające jej strapiony umysł. Nie bądź śmieszna – pomyślała. Uczucie niepokoju nie opuszczało jej jednak aż do czasu, gdy bezpiecznie wylądowali na Fair Isle.
Wyspa zapierała dech w piersiach. Mimowolnie poczuła dziwną ekscytację, będąc znów na swojej ziemi. Nie pamiętała kiedy ostatni raz odwiedziła ojca. Dom od czasów odejścia matki niezmiernie ją przygnębiał. W opinii Roselyn żadne cuda Anglii nie mogły się równać z dzikimi krajobrazami Szkocji. Niemniej jednak mimo tego ciepłego impulsu, miała wrażenie jakby coś zimnego rozlało się po jej ciele, stopniowo pokrywając każdy centymetr jej ciała.
Fair toczy choroba, psuć zaczyna się od mózgu, duszy i wiary.
Słowa wypowiedziane przez jednego z jej pacjentów zadudniły jej w głowie. Wtedy to zignorowała, zwalając majaki mężczyzny na efekt choroby. Teraz przez chwilę zawiesiła się nad tym wspomnieniem.
Odpłynęła tak bardzo, że niemal bezwiednie podążała za swoimi towarzyszami. Pokiwała głową, w odpowiedzi na słowa Bertiego. Przez myśl jej przeszło, że jest dziś wyjątkowo niesympatyczna. Jednak jak stwierdził Alexander byli tu w określonym celu.
W milczeniu wysłuchała słów dziwacznego starca i jego córki po czym podziękowali mu za pomoc.
Im bardziej zbliżali się cmentarza, tym bardziej pogoda pogarszała się. Nadchodziła burza. To co zastali na cmentarzu zamroziło jej krew w żyłach. Na wpół rozłożone, poruszające się zwłoki sprawiły, że na chwilę przystanęła. Naprawdę nie wiedziała co powstrzymało ją przed ucieczką. Lekkiej otuchy dodawało jej to, że nie była sama, a zarówno Bertie jak i Alexander wydawali jej się odpowiednio przeszkoleni. Zdarzało jej się śledzić Klub Pojedynków, ponieważ coraz częściej zastanawiała się nad tym czy może nie warto spróbować własnych sił. Przyszły ciężkie czasy. Musiała umieć się bronić.
- Zazwyczaj moi pacjenci są bardziej żywi - powiedziała w stronę Bertiego, bo wydawał jej się bardziej skory do żartów. Widocznie strach sprawił, że naszedł ją czarny humor. Jednak słowa Alexa sprawiły, że to szybko minęło. Widziała poparzenia, cierpienie czarodziei dotkniętych tą okrutną klątwą. Nie było jej już do śmiechu, bo chociaż chciała poprawić sobie samopoczucie, to wszystko co się tutaj działo, było częściowo pochodną tych wydarzeń.
Z powagą wysłuchała instrukcji Alexandra, kiwając głową.
Zaklęciu Bertiego towarzyszył silny powiew wiatru, który sprawił, że mocno zacisnęła palce na różdżce. Nie zepsuj tego – upomniała się w myślach, zbliżając się do zesztywniałego ciała uzdrowiciela. - Fractura Texta.
Ciało żony uzdrowiciela padło jak długie na ziemię. Do niego podeszła dużo bardziej niepewnie, wiedząc że ma dużo mniej czasu. - Fractura Texta. - powiedziała, starając się skupić na zaklęciu, którego w pracy używała tak wiele razy. Teraz było inaczej. Miała nadzieję, że się powiedzie.
Wyspa zapierała dech w piersiach. Mimowolnie poczuła dziwną ekscytację, będąc znów na swojej ziemi. Nie pamiętała kiedy ostatni raz odwiedziła ojca. Dom od czasów odejścia matki niezmiernie ją przygnębiał. W opinii Roselyn żadne cuda Anglii nie mogły się równać z dzikimi krajobrazami Szkocji. Niemniej jednak mimo tego ciepłego impulsu, miała wrażenie jakby coś zimnego rozlało się po jej ciele, stopniowo pokrywając każdy centymetr jej ciała.
Fair toczy choroba, psuć zaczyna się od mózgu, duszy i wiary.
Słowa wypowiedziane przez jednego z jej pacjentów zadudniły jej w głowie. Wtedy to zignorowała, zwalając majaki mężczyzny na efekt choroby. Teraz przez chwilę zawiesiła się nad tym wspomnieniem.
Odpłynęła tak bardzo, że niemal bezwiednie podążała za swoimi towarzyszami. Pokiwała głową, w odpowiedzi na słowa Bertiego. Przez myśl jej przeszło, że jest dziś wyjątkowo niesympatyczna. Jednak jak stwierdził Alexander byli tu w określonym celu.
W milczeniu wysłuchała słów dziwacznego starca i jego córki po czym podziękowali mu za pomoc.
Im bardziej zbliżali się cmentarza, tym bardziej pogoda pogarszała się. Nadchodziła burza. To co zastali na cmentarzu zamroziło jej krew w żyłach. Na wpół rozłożone, poruszające się zwłoki sprawiły, że na chwilę przystanęła. Naprawdę nie wiedziała co powstrzymało ją przed ucieczką. Lekkiej otuchy dodawało jej to, że nie była sama, a zarówno Bertie jak i Alexander wydawali jej się odpowiednio przeszkoleni. Zdarzało jej się śledzić Klub Pojedynków, ponieważ coraz częściej zastanawiała się nad tym czy może nie warto spróbować własnych sił. Przyszły ciężkie czasy. Musiała umieć się bronić.
- Zazwyczaj moi pacjenci są bardziej żywi - powiedziała w stronę Bertiego, bo wydawał jej się bardziej skory do żartów. Widocznie strach sprawił, że naszedł ją czarny humor. Jednak słowa Alexa sprawiły, że to szybko minęło. Widziała poparzenia, cierpienie czarodziei dotkniętych tą okrutną klątwą. Nie było jej już do śmiechu, bo chociaż chciała poprawić sobie samopoczucie, to wszystko co się tutaj działo, było częściowo pochodną tych wydarzeń.
Z powagą wysłuchała instrukcji Alexandra, kiwając głową.
Zaklęciu Bertiego towarzyszył silny powiew wiatru, który sprawił, że mocno zacisnęła palce na różdżce. Nie zepsuj tego – upomniała się w myślach, zbliżając się do zesztywniałego ciała uzdrowiciela. - Fractura Texta.
Ciało żony uzdrowiciela padło jak długie na ziemię. Do niego podeszła dużo bardziej niepewnie, wiedząc że ma dużo mniej czasu. - Fractura Texta. - powiedziała, starając się skupić na zaklęciu, którego w pracy używała tak wiele razy. Teraz było inaczej. Miała nadzieję, że się powiedzie.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k100' : 98
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k100' : 98
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
trupowi izdrowiciela zostało 160 pż, drugiemu 137 jeśli się nie mylę
Udało się im dotrzeć do celu i wszystko szło zadziwiająco dobrze. Szli w irytującym milczeniu, które udawało mu się przerywać od czasu do czasu z Roselyn, która najwidoczniej na stresujące sytuacje reagowała podobnie do niego. Byli tylko ludźmi - póki nie wiązało się to z zagrożeniem, głupie uwagi czy czarny humor są na miejscu tak długo jak długo pomogą im trzymać się pionu i utrzymywać nerwy na wodzy w chwili, kiedy jest to konieczne. Na przykład, kiedy przed nimi znalazły się dwa ciała w stanie rozkładu, a żołądek Bertiego postanowił, że potrenuje gimnastykę artystyczną.
- Sugerujesz, że tym czegoś brakuje?- uśmiechnął się trochę może cierpko, bo wcale nie było mu do śmiechu. Kiedy Alexander się odezwał, zerknął w jego stronę - widział, że ten jest jakby inny od jakiegoś czasu i chyba nie mogło być inaczej. Na rzeczy które przeżył i widział reagował swoim sposobem - po prostu.
Nie było z resztą czasu na gadanie - po prostu zajęli się działaniem. Jego pierwszy czar był silny, Alexander także dał radę znacznie spowolnić jednego z inferiusów, w tym czasie Roselyn mogła się zbliżyć. Bott wciąż z uniesioną różdżką obserwował ją uważnie by działać, gdyby któryś z nich miał zdążyć zrobić jej krzywdę.
- Uważamy na ciebie. - odezwał się, chcąc dodać jej trochę otuchy - zbliżała się do ożywionych zwłok gotowych, by zaatakować. Bertie nie wiedział wiele o dziewczynie, jednak miała w sobie wiele odwagi jakiej trzeba Zakonnikom, nie mógł wiedzieć jak szczególnie biegła jest w dziedzinie magii leczniczej (choć czego spodziewać się po uzdrowicielach?) ale wyglądało na to, że jej zaklęcia odnosiły skutek.
Kiedy kobieta ruszyła leczyć zwłoki, którym chwilowo mobilność ograniczył Alexander, Bertie szybko rzucił swoje zaklęcie na martwego uzdrowiciela, by uniemożliwić mu ruszenie za nią.
- Circo Igni. - wypowiedzia w chwili kiedy Roselyn już odsunęła się wystarczająco, chcąc uziemić jednego z martwych-żywych w miejscu. Nie chciał nawet myśleć o widoku ani zapachu jeśli się uda, całe to atakowanie zwłok było... cóż, koszmarne - Bertie chciał to zrobić jak najszybciej, jak najszybciej dać tym biedakom wypocząć w grobie. Choć niewątpliwie nie mieli świadomości, ich los go przerażał. Nadal jednak najważniejsze było bezpieczeństwo uzdrowicielki która musiała zbliżyć się teraz do drugiego ciała.
- Commotio.
Wypowiedział zaraz jeszcze, różdżkę wciąż kierując w stronę martwego uzdrowiciela. Chciał to skończyć.
Udało się im dotrzeć do celu i wszystko szło zadziwiająco dobrze. Szli w irytującym milczeniu, które udawało mu się przerywać od czasu do czasu z Roselyn, która najwidoczniej na stresujące sytuacje reagowała podobnie do niego. Byli tylko ludźmi - póki nie wiązało się to z zagrożeniem, głupie uwagi czy czarny humor są na miejscu tak długo jak długo pomogą im trzymać się pionu i utrzymywać nerwy na wodzy w chwili, kiedy jest to konieczne. Na przykład, kiedy przed nimi znalazły się dwa ciała w stanie rozkładu, a żołądek Bertiego postanowił, że potrenuje gimnastykę artystyczną.
- Sugerujesz, że tym czegoś brakuje?- uśmiechnął się trochę może cierpko, bo wcale nie było mu do śmiechu. Kiedy Alexander się odezwał, zerknął w jego stronę - widział, że ten jest jakby inny od jakiegoś czasu i chyba nie mogło być inaczej. Na rzeczy które przeżył i widział reagował swoim sposobem - po prostu.
Nie było z resztą czasu na gadanie - po prostu zajęli się działaniem. Jego pierwszy czar był silny, Alexander także dał radę znacznie spowolnić jednego z inferiusów, w tym czasie Roselyn mogła się zbliżyć. Bott wciąż z uniesioną różdżką obserwował ją uważnie by działać, gdyby któryś z nich miał zdążyć zrobić jej krzywdę.
- Uważamy na ciebie. - odezwał się, chcąc dodać jej trochę otuchy - zbliżała się do ożywionych zwłok gotowych, by zaatakować. Bertie nie wiedział wiele o dziewczynie, jednak miała w sobie wiele odwagi jakiej trzeba Zakonnikom, nie mógł wiedzieć jak szczególnie biegła jest w dziedzinie magii leczniczej (choć czego spodziewać się po uzdrowicielach?) ale wyglądało na to, że jej zaklęcia odnosiły skutek.
Kiedy kobieta ruszyła leczyć zwłoki, którym chwilowo mobilność ograniczył Alexander, Bertie szybko rzucił swoje zaklęcie na martwego uzdrowiciela, by uniemożliwić mu ruszenie za nią.
- Circo Igni. - wypowiedzia w chwili kiedy Roselyn już odsunęła się wystarczająco, chcąc uziemić jednego z martwych-żywych w miejscu. Nie chciał nawet myśleć o widoku ani zapachu jeśli się uda, całe to atakowanie zwłok było... cóż, koszmarne - Bertie chciał to zrobić jak najszybciej, jak najszybciej dać tym biedakom wypocząć w grobie. Choć niewątpliwie nie mieli świadomości, ich los go przerażał. Nadal jednak najważniejsze było bezpieczeństwo uzdrowicielki która musiała zbliżyć się teraz do drugiego ciała.
- Commotio.
Wypowiedział zaraz jeszcze, różdżkę wciąż kierując w stronę martwego uzdrowiciela. Chciał to skończyć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 85
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 85
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Ledwo wypowiedziałem inkantację zaklęcia to poczułem, jak porywisty wiatr uderza mnie w bok. Skuliłem się i naciągnąłem kołnierz płaszcza tak wysoko na głowę, jak tylko byłem w stanie. Nie miałem czasu na analizowanie teko, czyje zaklęcie wywołało tę piękną anomalię, zbyt wiele latało ich dookoła by roztrząsanie tej kwestii miało jakikolwiek sens. Grunt, że tym razem zawirowanie magii było dość nieszkodliwe i jedynie poprzetrącało nam fryzury.
Miałem wrażenie, że mój zły humor wręcz emanuje na zewnątrz. Zasępiony obserwowałem poczynania moich towarzyszy, mając wrażenie jakbym tak właściwie nie do końca był im tu do czegokolwiek potrzebny. Ani do walki, ani do naprawiania kości. Przez krótką chwilę rozważałem nawet po prostu położenie się na mokrej trawie i obserwowanie, jak Zakonnicy się dobrze bawią. Może nawet wspomógłbym ich jakimś niemrawym dopingiem, ewentualnie do tego się bowiem nadawałem. Miałem dziś zły dzień, jeden z gorszych ostatnio tak właściwie. Zaciskałem więc usta i szczękę, marszczyłem nos i czoło na zmianę, wzdychałem ciężko i ogólnie całą swoją postawą mówiłem dziś życiu nie. Ciągnąca się za mną depresja była jeszcze o tyle uciążliwa, ze najzwyczajniej w świecie nie pamiętałem, które straszne zdarzenia w moim życiu pchnęły mnie w ramiona choroby psychicznej. Choroby, do której wstydziłem się komukolwiek przyznać, a z którą sam nie do końca umiałem sobie też poradzić. Bo co z tego, że byłem świadomy swoich problemów? Smutek tak właściwie przecież nie był chorobą, nie ważne co o tym sądziłem. Nie ważne, że wielu takich, co przychodziło do nas z przewlekłym przygnębieniem na oddział, po odprawieniu z kwitkiem kończyło zawieszonym gdzieś w lesie na gałęzi.
Zacisnąłem palce na różdżce, starając skupić się na zadaniu. Wymierzyłem po raz kolejny w niższe zwłoki, te w czerwonej sukience.
- Deprimo - wymamrotałem inkantację jakoś bez przekonania.
| Trup uzdrowiciela: 100 PŻ
Trup kobiety: 82 PŻ (w tego rzucam zaklęcie)
Miałem wrażenie, że mój zły humor wręcz emanuje na zewnątrz. Zasępiony obserwowałem poczynania moich towarzyszy, mając wrażenie jakbym tak właściwie nie do końca był im tu do czegokolwiek potrzebny. Ani do walki, ani do naprawiania kości. Przez krótką chwilę rozważałem nawet po prostu położenie się na mokrej trawie i obserwowanie, jak Zakonnicy się dobrze bawią. Może nawet wspomógłbym ich jakimś niemrawym dopingiem, ewentualnie do tego się bowiem nadawałem. Miałem dziś zły dzień, jeden z gorszych ostatnio tak właściwie. Zaciskałem więc usta i szczękę, marszczyłem nos i czoło na zmianę, wzdychałem ciężko i ogólnie całą swoją postawą mówiłem dziś życiu nie. Ciągnąca się za mną depresja była jeszcze o tyle uciążliwa, ze najzwyczajniej w świecie nie pamiętałem, które straszne zdarzenia w moim życiu pchnęły mnie w ramiona choroby psychicznej. Choroby, do której wstydziłem się komukolwiek przyznać, a z którą sam nie do końca umiałem sobie też poradzić. Bo co z tego, że byłem świadomy swoich problemów? Smutek tak właściwie przecież nie był chorobą, nie ważne co o tym sądziłem. Nie ważne, że wielu takich, co przychodziło do nas z przewlekłym przygnębieniem na oddział, po odprawieniu z kwitkiem kończyło zawieszonym gdzieś w lesie na gałęzi.
Zacisnąłem palce na różdżce, starając skupić się na zadaniu. Wymierzyłem po raz kolejny w niższe zwłoki, te w czerwonej sukience.
- Deprimo - wymamrotałem inkantację jakoś bez przekonania.
| Trup uzdrowiciela: 100 PŻ
Trup kobiety: 82 PŻ (w tego rzucam zaklęcie)
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ponury nastrój panujący między uczestnikami przedsięwzięcia jeszcze bardziej krępował ją i stresował. Czuła się między nimi niepewnie i obco, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że nie miała żadnego powodu, aby im nie ufać. Być może miała takie wrażenie dlatego, że robiła coś takiego pierwszy raz i czuła potrzebę być w takim momencie z kimś bliskim. W tych okolicznościach dyskomfort wydawał się być silniejszy, dlatego starała się robić dobrą minę do złej gry. Może nikt nie wymagał od niej heroicznych czynów, ale nie chciała też okazywać strachu, który na szczęście nie przejął jeszcze kontroli nad jej umysłem.
Blady uśmiech przemknął po jej twarzy w odpowiedzi na słowa Bertiego. Potrzebowała, by ktoś chociaż na kilka sekund odwrócił jej uwagę od tego, że będzie musiała zbliżyć się do tych odrażających kreatur. - Odrobinkę życia - odpowiedziała chłopakowi.
Pokiwała głową, odwracając się w stronę kierowcy Miętusa i siląc się na kolejny już dzisiaj niewyraźny uśmiech, który w założeniu miał oznaczać wdzięczność.
Zaklęcia, których użyła zadziałały. Odetchnęła z ulgą, bo początkowo obawiała się tego, że spanikuje i nie wykona swojej części misji. Nie żeby była osobą, która tak otwarcie wątpiła w siebie. Zdawała sobie sprawę z tego, że rzucanie zaklęć w surowych warunkach szpitalnych to co innego niż to co robiła teraz. W Mungu nic jej nie zagrażało. Mogła bać się utraty pacjenta czy też czuć presję czasu. Umiała sobie radzić w takich sytuacjach. Teraz jednak robiła coś zupełnie innego niż dotychczas. Warunki jej nie sprzyjały i najzwyczajniej w świecie nie chciała, aby te czynniki wpłynęły na powodzenie jej akcji. Na szczęście jednak udało jej się uleczyć uzdrowiciela i jego żonę.
Odsunęła się od szkieletów, by umożliwić mężczyznom atak. W tej dziedzinie magii nie czuła się zbyt pewnie, niemniej jednak chciała ich jakoś wesprzeć. Już miała unieść różdżkę, gdy niebo przeszyła błyskawica. Miała wrażenie, że siła podmuchu wiatru zaraz ją zmiecie z powierzchni ziemi. Odruchowo skryła się przed zagrożeniem, a gdy te straciło na sile odwróciła się w stronę szkieletów uzdrowiciela i jego żony. - Everte Stati - machnęła różdżką, wypowiadając inkantację pierwszego zaklęcia ofensywnego jakie wpadło jej do głowy.
Blady uśmiech przemknął po jej twarzy w odpowiedzi na słowa Bertiego. Potrzebowała, by ktoś chociaż na kilka sekund odwrócił jej uwagę od tego, że będzie musiała zbliżyć się do tych odrażających kreatur. - Odrobinkę życia - odpowiedziała chłopakowi.
Pokiwała głową, odwracając się w stronę kierowcy Miętusa i siląc się na kolejny już dzisiaj niewyraźny uśmiech, który w założeniu miał oznaczać wdzięczność.
Zaklęcia, których użyła zadziałały. Odetchnęła z ulgą, bo początkowo obawiała się tego, że spanikuje i nie wykona swojej części misji. Nie żeby była osobą, która tak otwarcie wątpiła w siebie. Zdawała sobie sprawę z tego, że rzucanie zaklęć w surowych warunkach szpitalnych to co innego niż to co robiła teraz. W Mungu nic jej nie zagrażało. Mogła bać się utraty pacjenta czy też czuć presję czasu. Umiała sobie radzić w takich sytuacjach. Teraz jednak robiła coś zupełnie innego niż dotychczas. Warunki jej nie sprzyjały i najzwyczajniej w świecie nie chciała, aby te czynniki wpłynęły na powodzenie jej akcji. Na szczęście jednak udało jej się uleczyć uzdrowiciela i jego żonę.
Odsunęła się od szkieletów, by umożliwić mężczyznom atak. W tej dziedzinie magii nie czuła się zbyt pewnie, niemniej jednak chciała ich jakoś wesprzeć. Już miała unieść różdżkę, gdy niebo przeszyła błyskawica. Miała wrażenie, że siła podmuchu wiatru zaraz ją zmiecie z powierzchni ziemi. Odruchowo skryła się przed zagrożeniem, a gdy te straciło na sile odwróciła się w stronę szkieletów uzdrowiciela i jego żony. - Everte Stati - machnęła różdżką, wypowiadając inkantację pierwszego zaklęcia ofensywnego jakie wpadło jej do głowy.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Trup uzdrowiciela: 100-20 (Circo nowa tura)=80PŻ
Trup kobiety: 82-27-5 =50 PŻ!
Na uśmiech kobiety odpowiedział tym samym, we własnym zwyczaju licząc iż usilne ignorowanie koszmarności całej ich sytuacji pomoże im tę koszmarność przegonić. Nie chciał skupiać się na tym, jak paskudnie wyglądały trupy, nie chciał myśleć o tym, że właśnie bezczeszczą zwłoki ludzi którym nie było dane spocząć tak po prostu. To wszystko było koszmarne, a oni musieli coś z tym zrobić. Tak po prostu.
I szło im chyba dobrze, miotali jednym zaklęciem za drugim. W pewnym momencie pojawiła się nawałnica wraz z gromem które znał doskonale ze swoich treningów. Mało przyjemna anomalia, nie opuszczał jednak różdżki czekając aż Roselyn zrobi swoje i obserwując ruchy inferiusa z którym właśnie obcowała. Już po chwili wycofała się do nich i spróbowała wystosować kolejny atak, w tej chwili jednak ponownie anomalie zaczęły działać.
- Cholera, znowu one. - oh, były cholernie koszmarne kiedy walczyli z Magiem, jednak wtedy Bertie znalazł na nie sposób, posłanie węża przeciwko ognistej kukle było dla tego zwierzęcia oczywistą śmiercią, spróbuje więc tego samego z inferiusem - przynajmniej jeden z przeciwników w ten sposób zostanie uszkodzony.
Przez chwilę zawahał się nad tym, by posłać go w kierunku innego węża, przyszło mu jednak do głowy coś innego. - Naślijcie je na kobietę, później zrobimy pod nimi dół, pozbędziemy się wszystkich na raz, może z jednym z nich.
Zaproponował, po trosze ze wstrętem dla tego jaki wydźwięk miało to wszystko - atakowanie zwłok, choć starał się o tym nie myśleć, wypowiedzenie tych słów na głos było wyjątkowo nieprzyjemne, jakby przyznawał się do tego co tutaj robią. Byli rzecz jasna zmuszeni do tej czynności, jakkolwiek koszmarna by ona nie była.
Tak czy inaczej chciał to załatwić jak najszybciej i w jak najmniejszej ilości ruchów, chyba właśnie z szacunku dla owych zwłok, dla tego co kiedyś było człowiekiem - nie przeciągać tego bez potrzeby.
Wdech-wydech. Trzeba to skończyć.
- Animatoris. - wypowiedział, końcem własnej różdżki wskazując węża, nakazując mu tym samym atak na inferiusa.
Trup kobiety: 82-27-5 =50 PŻ!
Na uśmiech kobiety odpowiedział tym samym, we własnym zwyczaju licząc iż usilne ignorowanie koszmarności całej ich sytuacji pomoże im tę koszmarność przegonić. Nie chciał skupiać się na tym, jak paskudnie wyglądały trupy, nie chciał myśleć o tym, że właśnie bezczeszczą zwłoki ludzi którym nie było dane spocząć tak po prostu. To wszystko było koszmarne, a oni musieli coś z tym zrobić. Tak po prostu.
I szło im chyba dobrze, miotali jednym zaklęciem za drugim. W pewnym momencie pojawiła się nawałnica wraz z gromem które znał doskonale ze swoich treningów. Mało przyjemna anomalia, nie opuszczał jednak różdżki czekając aż Roselyn zrobi swoje i obserwując ruchy inferiusa z którym właśnie obcowała. Już po chwili wycofała się do nich i spróbowała wystosować kolejny atak, w tej chwili jednak ponownie anomalie zaczęły działać.
- Cholera, znowu one. - oh, były cholernie koszmarne kiedy walczyli z Magiem, jednak wtedy Bertie znalazł na nie sposób, posłanie węża przeciwko ognistej kukle było dla tego zwierzęcia oczywistą śmiercią, spróbuje więc tego samego z inferiusem - przynajmniej jeden z przeciwników w ten sposób zostanie uszkodzony.
Przez chwilę zawahał się nad tym, by posłać go w kierunku innego węża, przyszło mu jednak do głowy coś innego. - Naślijcie je na kobietę, później zrobimy pod nimi dół, pozbędziemy się wszystkich na raz, może z jednym z nich.
Zaproponował, po trosze ze wstrętem dla tego jaki wydźwięk miało to wszystko - atakowanie zwłok, choć starał się o tym nie myśleć, wypowiedzenie tych słów na głos było wyjątkowo nieprzyjemne, jakby przyznawał się do tego co tutaj robią. Byli rzecz jasna zmuszeni do tej czynności, jakkolwiek koszmarna by ona nie była.
Tak czy inaczej chciał to załatwić jak najszybciej i w jak najmniejszej ilości ruchów, chyba właśnie z szacunku dla owych zwłok, dla tego co kiedyś było człowiekiem - nie przeciągać tego bez potrzeby.
Wdech-wydech. Trzeba to skończyć.
- Animatoris. - wypowiedział, końcem własnej różdżki wskazując węża, nakazując mu tym samym atak na inferiusa.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Fair Isle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja