[Sen] Poskładaj mnie w całość
AutorWiadomość
Trzynaście – dokładnie tyle siniaków naliczyła na swoim ciele po powrocie z pracy, ale wiedziała, że mogło być gorzej, więc nie przejęła się tym, wiedząc, że zasinienia za parę dni znikną. Tego dnia, jak praktycznie codziennie, wróciła do domu późno, a na zewnątrz już dawno zdążyło się ściemnić. Zmęczona po ciężkim dniu Sophia po pospiesznej kąpieli poczłapała do swojego pokoju, uprzednio sprawdzając jeszcze, czy wszystko jest w normie i dom był odpowiednio zamknięty, a zaklęcia ochronne działały jak należy. Ostatnimi czasy był to jej stały rytuał. Dom jak zwykle był pogrążony w gęstej ciszy od czasu do czasu mąconej jedynie jakimiś odgłosami z zewnątrz. Odkąd umarli rodzice mieszkała samotnie, nie licząc tego momentu kiedy Raiden przyjechał na kilka miesięcy, ale później znów wyjechał, a ona znowu została sama.
Zmęczenie dało jej się jednak we znaki na tyle, że zasnęła kilka minut po tym, jak przyłożyła głowę do poduszki.
Była w trakcie aurorskiej akcji, ścigając groźnego opryszka. Nawet w snach nie mogła uwolnić się od swojej pracy. Biegła zaułkami, w lewej dłoni kurczowo ściskając różdżkę. Złote oczy wypatrywały uciekiniera, a łydki zaczynały boleć od szybkiego biegu – ale nie zwracała na to uwagi, bo najważniejsze było zadanie. Złapać tego drania, który uciekał z miejsca zdarzenia po tym, jak użył czarnej magii.
Sophia biegła i w końcu mogła przysiąc, że kawałek przed nią mignął skraj czarnej szaty. Mimo zmęczenia przyspieszyła – choć jak to w snach bywało, i tak miała wrażenie, że biegnie przez gęstniejący cement i jej kroki były irytująco powolne. Zbyt powolne, żeby go złapać. Ale jej przeciwnik najwyraźniej się zmęczył, bo dystans między nimi się zmniejszał. Dwa razy strzelił w nią przez ramię zaklęciem, ale Sophia zdołała się w porę uchylić. Jej zaklęcia, które w niego posłała, również chybiły. I w końcu, kiedy już mogła odnieść wrażenie, że nieznajomy za chwilę rozpłynie się w nicości, udało jej się skoczyć do przodu (pokonując przy tym większą odległość, niż byłoby to możliwe w rzeczywistości) i zacisnęła ręce na połach płaszcza napastnika tuż przed tym, jak się teleportował.
Sophia nagle poczuła, jak wciąga ją wielka siła. Towarzyszył temu ból, jakby coś rozrywało ją od środka. Otoczyła ją gęsta ciemność, ale po chwili ustąpiła, a Sophia zdała sobie sprawę, że otoczenie się zmieniło, w dodatku wszystko wokół niej stało się dużo większe niż w rzeczywistości. A może to ona była dużo mniejsza? Budynki zdawały się olbrzymie, a ona obserwowała wszystko z poziomu gruntu. Próbowała się podnieść – ale okazało się, że nie mogła. Nie czuła swojego ciała, nie mogła ruszyć żadną ręką ani nogą, nie widziała też nic więcej niż mogła zaobserwować znajdując się tak nisko nad powierzchnią chodnika. Nie była nawet w stanie stwierdzić, czy to Londyn, czy jakieś inne miejsce. Ale jak na Londyn było tu zaskakująco pusto i cicho.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że posiadała tylko głowę – reszta jej ciała gdzieś zniknęła. Była głową leżącą sobie pośrodku chodnika, postawioną na nim na odciętej szyi jak jakaś makabryczna rzeźba. Tyle że zamiast być martwa wciąż żyła i zachowywała pełną świadomość, o dziwo nie czuła też bólu, już nie. Ale choć była osobą odważną, gotową na wiele aurorką, poczuła strach – nie chciała pozostać w takiej formie ani tym bardziej w niej umrzeć. Wolałaby bardziej bohaterski koniec niż śmierć przez rozszczepienie podczas teleportacji – bo zdała sobie nagle sprawę, że to musiało stać się wtedy, kiedy złapała uciekającego czarnoksiężnika w momencie jego aportacji. To byłby bardzo głupi i lekkomyślny sposób na pożegnanie się z tym światem. Nie potrafiła teleportacji łącznej, więc jej ciało uległo rozerwaniu – wciąż pamiętała uczucie rozrywania, wiedziała też, że powinna umrzeć, ale tak się nie stało. Żyła. Jako sama głowa. Gdzie w takim razie była reszta jej ciała? Może skoro żyła, dało się jeszcze poskładać ją w całość? Magia lecznicza potrafiła zdziałać cuda, może mogła przytwierdzić jej głowę z powrotem do ciała.
Nagle jednak przed sobą dostrzegła ruch, choć ze swojej pozycji mogła dostrzec tylko nogi idącej osoby.
- Pomocy! – krzyknęła jednak. - Tutaj jestem!
Wiedziała, że była bezbronna, i jeśli to był jakiś pomocnik ściganego czarodzieja albo nawet on sam, to miał teraz idealną okazję, by dobić pechową aurorkę, a raczej jej porzuconą głowę stojącą na chodniku. Nie mając rąk nie mogła czarować, nie mogła też w żaden sposób uciec. Była całkowicie zdana na łaskę i niełaskę osoby, która szła w jej stronę, choć nie podobało jej się to, nie lubiła być bezbronna, nie lubiła błagać o pomoc – ale teraz nie miała innego wyjścia, jeśli chciała odzyskać ciało.
Zmęczenie dało jej się jednak we znaki na tyle, że zasnęła kilka minut po tym, jak przyłożyła głowę do poduszki.
* * *
Była w trakcie aurorskiej akcji, ścigając groźnego opryszka. Nawet w snach nie mogła uwolnić się od swojej pracy. Biegła zaułkami, w lewej dłoni kurczowo ściskając różdżkę. Złote oczy wypatrywały uciekiniera, a łydki zaczynały boleć od szybkiego biegu – ale nie zwracała na to uwagi, bo najważniejsze było zadanie. Złapać tego drania, który uciekał z miejsca zdarzenia po tym, jak użył czarnej magii.
Sophia biegła i w końcu mogła przysiąc, że kawałek przed nią mignął skraj czarnej szaty. Mimo zmęczenia przyspieszyła – choć jak to w snach bywało, i tak miała wrażenie, że biegnie przez gęstniejący cement i jej kroki były irytująco powolne. Zbyt powolne, żeby go złapać. Ale jej przeciwnik najwyraźniej się zmęczył, bo dystans między nimi się zmniejszał. Dwa razy strzelił w nią przez ramię zaklęciem, ale Sophia zdołała się w porę uchylić. Jej zaklęcia, które w niego posłała, również chybiły. I w końcu, kiedy już mogła odnieść wrażenie, że nieznajomy za chwilę rozpłynie się w nicości, udało jej się skoczyć do przodu (pokonując przy tym większą odległość, niż byłoby to możliwe w rzeczywistości) i zacisnęła ręce na połach płaszcza napastnika tuż przed tym, jak się teleportował.
Sophia nagle poczuła, jak wciąga ją wielka siła. Towarzyszył temu ból, jakby coś rozrywało ją od środka. Otoczyła ją gęsta ciemność, ale po chwili ustąpiła, a Sophia zdała sobie sprawę, że otoczenie się zmieniło, w dodatku wszystko wokół niej stało się dużo większe niż w rzeczywistości. A może to ona była dużo mniejsza? Budynki zdawały się olbrzymie, a ona obserwowała wszystko z poziomu gruntu. Próbowała się podnieść – ale okazało się, że nie mogła. Nie czuła swojego ciała, nie mogła ruszyć żadną ręką ani nogą, nie widziała też nic więcej niż mogła zaobserwować znajdując się tak nisko nad powierzchnią chodnika. Nie była nawet w stanie stwierdzić, czy to Londyn, czy jakieś inne miejsce. Ale jak na Londyn było tu zaskakująco pusto i cicho.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że posiadała tylko głowę – reszta jej ciała gdzieś zniknęła. Była głową leżącą sobie pośrodku chodnika, postawioną na nim na odciętej szyi jak jakaś makabryczna rzeźba. Tyle że zamiast być martwa wciąż żyła i zachowywała pełną świadomość, o dziwo nie czuła też bólu, już nie. Ale choć była osobą odważną, gotową na wiele aurorką, poczuła strach – nie chciała pozostać w takiej formie ani tym bardziej w niej umrzeć. Wolałaby bardziej bohaterski koniec niż śmierć przez rozszczepienie podczas teleportacji – bo zdała sobie nagle sprawę, że to musiało stać się wtedy, kiedy złapała uciekającego czarnoksiężnika w momencie jego aportacji. To byłby bardzo głupi i lekkomyślny sposób na pożegnanie się z tym światem. Nie potrafiła teleportacji łącznej, więc jej ciało uległo rozerwaniu – wciąż pamiętała uczucie rozrywania, wiedziała też, że powinna umrzeć, ale tak się nie stało. Żyła. Jako sama głowa. Gdzie w takim razie była reszta jej ciała? Może skoro żyła, dało się jeszcze poskładać ją w całość? Magia lecznicza potrafiła zdziałać cuda, może mogła przytwierdzić jej głowę z powrotem do ciała.
Nagle jednak przed sobą dostrzegła ruch, choć ze swojej pozycji mogła dostrzec tylko nogi idącej osoby.
- Pomocy! – krzyknęła jednak. - Tutaj jestem!
Wiedziała, że była bezbronna, i jeśli to był jakiś pomocnik ściganego czarodzieja albo nawet on sam, to miał teraz idealną okazję, by dobić pechową aurorkę, a raczej jej porzuconą głowę stojącą na chodniku. Nie mając rąk nie mogła czarować, nie mogła też w żaden sposób uciec. Była całkowicie zdana na łaskę i niełaskę osoby, która szła w jej stronę, choć nie podobało jej się to, nie lubiła być bezbronna, nie lubiła błagać o pomoc – ale teraz nie miała innego wyjścia, jeśli chciała odzyskać ciało.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Czarnowłosa czarownica wlokła się powolnie po jednej z bocznych uliczek odchodzących do szpitala, trzymając na ramieniu wypchaną po brzegi torbę z ingrediencjami zakupionymi do medycznych zapasów. Spędziła całą wczorajszą noc i dzisiejszy ranek na rutynowych wyzwaniach, toteż nie miała nawet z pomocą czego napełnić żyły adrenaliną, a przy tym zdobyć, chociaż odrobinę więcej energii. Teraz jedyne co właściwie skłaniało Cecylię do stawiania kolejnych kroków była perspektywa miękkiego łóżka i ciepłej herbaty w ich mieszkaniu. Na samą myśl o odpoczynku przyspieszała tempa, ale z rozmarzenia wybił ją dopiero głos dobiegający gdzieś z linii podłoża, wydający się zupełnie prawdziwy dla odstających uszu Cecylii. Biedaczko, przyda ci się więcej snu. Zanotowała w myślach, by przez kolejne dni dać sobie odrobinę wytchnienia. Już od dawna nie zdarzały jej się żadne przywidzenia, będące wytworem bujnej wyobraźni połączonej z ewidentnym nadwyrężaniem organizmy poprzez branie dodatkowych dyżurów. Hagrid nie mogła jednak nic na to poradzić, a tym bardziej odmówić pomocy. Kiedy tylko zauważała okazję do zajęcia się chociaż jednym więcej przypadkiem, było pewne, że to zrobi. Każdy kolejny uratowany pacjent sprawiał, że doświadczenie dziewczyny jako ratowniczki rosło, a tym razem prócz głosu nie zauważyła niczego szczególnego w obrębie własnego pola widzenia. Dopiero jakiś wewnętrzny instynkt rozkazał spojrzeć w dół, niżej i niżej aż...
- Co do diaska? – Nawet nie podniosła głosu, tak dużo wrażenie zrobiło na niej to, co znajdywało się tuż przed nią. A właściwie kto. Oto bowiem w odległości kilkunastu centymetrów od siebie, na chodniku postawiona niczym słonecznik do promieni, stała czyjaś ruda głowa. Bez ani grama reszty ciała, ani kropelki krwi. Co więcej, głowa ta bynajmniej nie zamierzała stać tam w spokoju i ładnie wyglądać. Kobieta ta, a właściwie to, co z niej zostało, głośno wyrażała własny sprzeciw wobec tej absurdalnej sytuacji. Cily przyjrzała się twarzy nieznajomej, próbując na prędce zastanowić się, czy kojarzy ofiarę. Właściwie sama nie miała pojęcia jak się zachować. Ewidentnie miała tu do czynienia z wypadkiem, ale co właściwie się wydarzyło? Dlaczego rudowłosa jeszcze żyła i miała się nieźle, sądząc po liczbie decybeli z jaką wzywała pomocy. W swoim umyśle ratowniczka szybko odświeżała kolejne przeczytane pozycje medyczne i spotkane dotychczas przypadki. Zważywszy na anomalie, fakt iż wydaje się roztrzęsiona, być może działała pod wpływem stresu... Kogoś goniła, przed kimś uciekała? Hmm... Nie należała do specjalistów, ani znawców podobnych przypadków. Od tego mieli uzdrowicieli w Mungu, ludzi którzy całe życie zawodowe poświęcili na doskonalenie jednej konkretnej dziedziny i opanowanie jej do perfekcji. Takie między innymi wyrzeczenia niosła ze sobą praca ratownika, Cecil nigdy nie miała okazji do zgłębienia jednej sfery magii leczniczej, zamiast tego poznając raczej ogólne informacje o każdej z nich. Z resztą, dotąd nie potrafiła się zdecydować, które przypadki fascynowały ją najbardziej. Czy skutki i działanie tych najgorszych zaklęć, mimo strasznego charakteru budzących respekt ze względu na własną siłę? A może lepiej sprawdziłaby się w roli znawca wynaturzeń genetycznych, równie fascynujących, ze względu na jeszcze niezgłębione przez nikogo arkany ciemnych historii szlacheckich rodów, posiadających dużo większą skłonność od reszty czarodziei do zyskiwania owych modyfikacji genów.
Nawet nie zorientowała się, że zwyczajnie stała, wmurowana jak skała, przez dobrą minutę. Dopiero po tej chwili coś z powrotem przestawiło trybiki na właściwie miejsce i Cecylia podeszła bliżej.
- Czy... Hmm... Coś się stało? – Zapytała z możliwie jak najpoważniejszą miną. Nie było właściwie z czego się śmiać, kobiet mogła już na zawsze pozostać pod postacią członków ciała, rozrzuconych po bliżej nieokreślonych miejscach na świecie. Jednak sam fakt, że miała do czynienia z gadającą głową, oraz stresująca sytuacja nie pomagały Hagrid w skoncentrowaniu się.
- Co do diaska? – Nawet nie podniosła głosu, tak dużo wrażenie zrobiło na niej to, co znajdywało się tuż przed nią. A właściwie kto. Oto bowiem w odległości kilkunastu centymetrów od siebie, na chodniku postawiona niczym słonecznik do promieni, stała czyjaś ruda głowa. Bez ani grama reszty ciała, ani kropelki krwi. Co więcej, głowa ta bynajmniej nie zamierzała stać tam w spokoju i ładnie wyglądać. Kobieta ta, a właściwie to, co z niej zostało, głośno wyrażała własny sprzeciw wobec tej absurdalnej sytuacji. Cily przyjrzała się twarzy nieznajomej, próbując na prędce zastanowić się, czy kojarzy ofiarę. Właściwie sama nie miała pojęcia jak się zachować. Ewidentnie miała tu do czynienia z wypadkiem, ale co właściwie się wydarzyło? Dlaczego rudowłosa jeszcze żyła i miała się nieźle, sądząc po liczbie decybeli z jaką wzywała pomocy. W swoim umyśle ratowniczka szybko odświeżała kolejne przeczytane pozycje medyczne i spotkane dotychczas przypadki. Zważywszy na anomalie, fakt iż wydaje się roztrzęsiona, być może działała pod wpływem stresu... Kogoś goniła, przed kimś uciekała? Hmm... Nie należała do specjalistów, ani znawców podobnych przypadków. Od tego mieli uzdrowicieli w Mungu, ludzi którzy całe życie zawodowe poświęcili na doskonalenie jednej konkretnej dziedziny i opanowanie jej do perfekcji. Takie między innymi wyrzeczenia niosła ze sobą praca ratownika, Cecil nigdy nie miała okazji do zgłębienia jednej sfery magii leczniczej, zamiast tego poznając raczej ogólne informacje o każdej z nich. Z resztą, dotąd nie potrafiła się zdecydować, które przypadki fascynowały ją najbardziej. Czy skutki i działanie tych najgorszych zaklęć, mimo strasznego charakteru budzących respekt ze względu na własną siłę? A może lepiej sprawdziłaby się w roli znawca wynaturzeń genetycznych, równie fascynujących, ze względu na jeszcze niezgłębione przez nikogo arkany ciemnych historii szlacheckich rodów, posiadających dużo większą skłonność od reszty czarodziei do zyskiwania owych modyfikacji genów.
Nawet nie zorientowała się, że zwyczajnie stała, wmurowana jak skała, przez dobrą minutę. Dopiero po tej chwili coś z powrotem przestawiło trybiki na właściwie miejsce i Cecylia podeszła bliżej.
- Czy... Hmm... Coś się stało? – Zapytała z możliwie jak najpoważniejszą miną. Nie było właściwie z czego się śmiać, kobiet mogła już na zawsze pozostać pod postacią członków ciała, rozrzuconych po bliżej nieokreślonych miejscach na świecie. Jednak sam fakt, że miała do czynienia z gadającą głową, oraz stresująca sytuacja nie pomagały Hagrid w skoncentrowaniu się.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sophia nie od dziś pracowała jako auror, a teleportować się potrafiła jeszcze dłużej. Nigdy nie sprawiało jej to poważniejszych problemów, była to naturalna dla czarownicy umiejętność nabyta jeszcze w latach szkolnych, a tuż po siedemnastych urodzinach zdała egzamin pomyślnie za pierwszą próbą. Teraz jednak coś się popsuło. Teleportacja nie tylko ją rozszczepiła – ona rozerwała ją na kawałki. Nie wiedziała, gdzie i w jakim stanie znalazła się reszta jej ciała, tutaj była sama głowa i w zasięgu wzroku nie widziała reszty. Nie mogła jednak w żaden sposób się przemieścić ani obrócić, stojąc ustawiona w jednym kierunku i mogąc patrzeć tylko przed siebie. I czekać, aż ktoś ją tu znajdzie i jej pomoże.
To było dziwne uczucie – być samą głową. Zgodnie z wszelką logiką powinna umrzeć, a jednak minuty mijały i wciąż była żywa i wyglądała niezwykle groteskowo w tej miejskiej scenerii. Ale z jej ust wciąż mogły wydobywać się słowa – więc krzyczała, próbując kogoś przyciągnąć. Na linii wzroku mignęły jej czyjeś zbliżające się nogi, a chwilę później usłyszała głos. Kobiecy. Próbowała jakoś odgiąć się, żeby spojrzeć na jej twarz, ale było to niezwykle trudne w obecnej formie, kiedy jej szyja została odcięta tuż nad ramionami i głowa stała na niej jak jakiś manekin na makabrycznej wystawce. Tyle, że patrząc w dół nie widziała na chodniku żadnej krwi. Dziwne, powinno jej być mnóstwo.
- Jestem aurorem, rozszczepiłam się... chyba. Teleportowałam się i potem stało się to – wyjaśniła szybko i dość bezpośrednio, choć nawet nie wiedziała, z kim ma do czynienia i czy to w ogóle czarownica czy mugolka, ale o dziwo w tej chwili o tym nie myślała. Dla niej samej było to dziwaczne i pokręcone, ale sądząc po tym, że nieznajoma kobieta również zamilkła i nie bardzo wiedziała co z tym fantem zrobić, musiała być równie skonsternowana znalezieniem na chodniku gadającej głowy pozbawionej reszty ciała. W świecie magii możliwe były różne rzeczy, ale nie takie. Nawet czarodziej nie powinien przeżyć pozbawienia głowy. Czy w tym przypadku – ciała, bo przecież była głową i to reszta jej osoby gdzieś się zawieruszyła, oby blisko. Byłoby gorzej, jakby trzeba jej było szukać po całym kraju.
- Mogłabyś mi pomóc? Nie jestem w stanie sama się przemieścić, a chciałabym jak najszybciej znaleźć resztę swojego ciała – odezwała się po chwili. – Znasz magię leczniczą? – zapytała jeszcze, choć wiedziała, że stosunkowo niewielu czarodziejów ją znało i prawdopodobnie będzie musiała zostać jakoś przetransportowana do Munga, by posklejali ją uzdrowiciele. Ale najpierw priorytetem było znalezienie jej ciała, by w ogóle było do czego przyczepić głowę. – Wiem, że to wygląda i brzmi makabrycznie, ale spróbuj mnie podnieść, stąd nic nie widzę, tylko twoje nogi – dodała jeszcze. – Widzisz gdzieś w pobliżu jakieś inne porzucone części ciała? Jeśli tak, to pewnie jestem to ja. Albo ten, którego ścigałam.
Pozostawało jej czekać na dalszy ruch kobiety. Co, jeśli zamiast ją podnieść i pomóc jej szukać ciała, zemdleje tu lub ucieknie z wrzaskiem? Taka ewentualność niestety była możliwa. A ona była zależna od pomocy innych, bo nie mogła ani się ruszać ani czarować. Tylko stać na chodniku i krzyczeć. Och, oby jej ciało było gdzieś w tej okolicy. Nie wiedziała, jak daleko ją rzuciło.
To było dziwne uczucie – być samą głową. Zgodnie z wszelką logiką powinna umrzeć, a jednak minuty mijały i wciąż była żywa i wyglądała niezwykle groteskowo w tej miejskiej scenerii. Ale z jej ust wciąż mogły wydobywać się słowa – więc krzyczała, próbując kogoś przyciągnąć. Na linii wzroku mignęły jej czyjeś zbliżające się nogi, a chwilę później usłyszała głos. Kobiecy. Próbowała jakoś odgiąć się, żeby spojrzeć na jej twarz, ale było to niezwykle trudne w obecnej formie, kiedy jej szyja została odcięta tuż nad ramionami i głowa stała na niej jak jakiś manekin na makabrycznej wystawce. Tyle, że patrząc w dół nie widziała na chodniku żadnej krwi. Dziwne, powinno jej być mnóstwo.
- Jestem aurorem, rozszczepiłam się... chyba. Teleportowałam się i potem stało się to – wyjaśniła szybko i dość bezpośrednio, choć nawet nie wiedziała, z kim ma do czynienia i czy to w ogóle czarownica czy mugolka, ale o dziwo w tej chwili o tym nie myślała. Dla niej samej było to dziwaczne i pokręcone, ale sądząc po tym, że nieznajoma kobieta również zamilkła i nie bardzo wiedziała co z tym fantem zrobić, musiała być równie skonsternowana znalezieniem na chodniku gadającej głowy pozbawionej reszty ciała. W świecie magii możliwe były różne rzeczy, ale nie takie. Nawet czarodziej nie powinien przeżyć pozbawienia głowy. Czy w tym przypadku – ciała, bo przecież była głową i to reszta jej osoby gdzieś się zawieruszyła, oby blisko. Byłoby gorzej, jakby trzeba jej było szukać po całym kraju.
- Mogłabyś mi pomóc? Nie jestem w stanie sama się przemieścić, a chciałabym jak najszybciej znaleźć resztę swojego ciała – odezwała się po chwili. – Znasz magię leczniczą? – zapytała jeszcze, choć wiedziała, że stosunkowo niewielu czarodziejów ją znało i prawdopodobnie będzie musiała zostać jakoś przetransportowana do Munga, by posklejali ją uzdrowiciele. Ale najpierw priorytetem było znalezienie jej ciała, by w ogóle było do czego przyczepić głowę. – Wiem, że to wygląda i brzmi makabrycznie, ale spróbuj mnie podnieść, stąd nic nie widzę, tylko twoje nogi – dodała jeszcze. – Widzisz gdzieś w pobliżu jakieś inne porzucone części ciała? Jeśli tak, to pewnie jestem to ja. Albo ten, którego ścigałam.
Pozostawało jej czekać na dalszy ruch kobiety. Co, jeśli zamiast ją podnieść i pomóc jej szukać ciała, zemdleje tu lub ucieknie z wrzaskiem? Taka ewentualność niestety była możliwa. A ona była zależna od pomocy innych, bo nie mogła ani się ruszać ani czarować. Tylko stać na chodniku i krzyczeć. Och, oby jej ciało było gdzieś w tej okolicy. Nie wiedziała, jak daleko ją rzuciło.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
To zdecydowanie nie był dobry moment na śmiech. Chociaż Cecylia doskonale sobie z tego zdawała sprawę nie potrafiła powstrzymać cichego chichotu. Oto właśnie rozmawiała z głową, bez reszty ciała na środku przypadkowej ulicy, a nikt prócz niej samej nie wydawał się zawracać na to uwagę. Dziewczyna z pewnością potrzebowała jej pomocy, ale skoro tylko Sophie wydawała się nie umierać, Cecylia mogła chociaż trochę odetchnąć z ulgą.
- Powiedz, czy dużo aurorów kończy swoją zmianę w pracy pod postacią choinkowej bombki? – Zaśmiała się serdecznie powoli analizując czy potencjalnie podniesienie Carter z podłogi na pewno będzie dla nich obu bezpieczne. Mimo komicznej aury tego zdarzenia nie mogła zapomnieć o tym, że kobieta faktycznie jest w pewien sposób ranna, a jeśli nie uda jej się znaleźć reszty ciała pozostanie taka do końca swego życia. Niewiele wiedziała o rozszczepieniu, tylko tyle czego uczono ją na podstawowej historii uzdrowicielstwa. Cecylia była prawie pewna, że jeśli przyszłoby co do czego, to potrafiłaby skleić rudowłosą w całość. Tak przynajmniej się jej wydawało.
- Właściwie... Mam na imię Cecylia Hagrid — ratownik magicznego pogotowia, także napatrz się dobrze na te nogi, bo pod lepsze nie mogłaś się przyturlać. — Stwierdziła radośnie, przynajmniej tonem głosu próbując pocieszyć Sophię. W stresujących, a tym bardziej tak dziwnych, jak ta sytuacjach, Hagrid uruchamiała pokłady średniej jakości, czasami uszczypliwych żartów i nijak nie potrafiła powstrzymać ich wypływania. Usłyszawszy o pościgu szybko jednak spoważniała. Jeśli tamten lub tamta byli poszukiwani przez aurora, oznaczało to, że są co najmniej niebezpieczni, być może parali się czarną magią, a najgorsze, że ktokolwiek to był, mógł czaić się tuż za rogiem. Jeśli podczas teleportacji Sophia trafiła akurat tutaj, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że miejsce w pobliżu wybrała również jej ofiara. Oczywiście, podczas tak drastycznych magicznych wypadków, jak rozszczepienie nie istniały żadne znane zasady, więc równie dobrze tamten zły mógł znajdować się na drugiej stronie miasta. Razem z resztą wyposażenie tej biedaczki.
- Jak bardzo ten ktoś jest niebezpieczny? Czy tym ludziom coś grozi? – Kucnęła by przebadać głowę. – Trochę cię pomacam, mam nadzieję, że to nie problem. – Wymruczała pod nosem, delikatnie lustrując podstawę szyi Sophii. Skóra w tamtym miejscu wyglądała na zupełnie normalną, naturalnie zasklepioną i bez śladu blizny na części, z której powinien wystawać kręgosłup. – Fascynujące. Zupełnie jakbyś nigdy nie była całością. – Wyszeptała dając się ponieść medycznej euforii. Zastanawiała się ile razy opisano przypadek rozszczepienia, zaczynając badania od samej głowy osoby rozszczepionej. Czy ktoś już o tym coś napisał? Jak radzić sobie z łączeniem członków? Wystarczą zwykłe zaklęcia lecznicze używane na ofiarach wybuchów i rozerwań? Jeszcze jedna rzecz napawała Cecily niepokojem. Na ile właściwie części ta nieszczęśnica została podzielona? Jeśli tylko tułów odłączył się od reszty, to były w domu, ale samo wyobrażenie poszukiwania każdego osobnego palca u nogi czy stopy... Co, jeśli tamte zachowały mobilność? Jeśli głowa mogła mówić i myśleć zupełnie tak samo jak cała Sophia, to czy istniało ryzyko, że jej lewa noga właśnie wesoło kicała wzdłuż przypadkowej angielskiej drogi?
- Powiedz, czy dużo aurorów kończy swoją zmianę w pracy pod postacią choinkowej bombki? – Zaśmiała się serdecznie powoli analizując czy potencjalnie podniesienie Carter z podłogi na pewno będzie dla nich obu bezpieczne. Mimo komicznej aury tego zdarzenia nie mogła zapomnieć o tym, że kobieta faktycznie jest w pewien sposób ranna, a jeśli nie uda jej się znaleźć reszty ciała pozostanie taka do końca swego życia. Niewiele wiedziała o rozszczepieniu, tylko tyle czego uczono ją na podstawowej historii uzdrowicielstwa. Cecylia była prawie pewna, że jeśli przyszłoby co do czego, to potrafiłaby skleić rudowłosą w całość. Tak przynajmniej się jej wydawało.
- Właściwie... Mam na imię Cecylia Hagrid — ratownik magicznego pogotowia, także napatrz się dobrze na te nogi, bo pod lepsze nie mogłaś się przyturlać. — Stwierdziła radośnie, przynajmniej tonem głosu próbując pocieszyć Sophię. W stresujących, a tym bardziej tak dziwnych, jak ta sytuacjach, Hagrid uruchamiała pokłady średniej jakości, czasami uszczypliwych żartów i nijak nie potrafiła powstrzymać ich wypływania. Usłyszawszy o pościgu szybko jednak spoważniała. Jeśli tamten lub tamta byli poszukiwani przez aurora, oznaczało to, że są co najmniej niebezpieczni, być może parali się czarną magią, a najgorsze, że ktokolwiek to był, mógł czaić się tuż za rogiem. Jeśli podczas teleportacji Sophia trafiła akurat tutaj, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że miejsce w pobliżu wybrała również jej ofiara. Oczywiście, podczas tak drastycznych magicznych wypadków, jak rozszczepienie nie istniały żadne znane zasady, więc równie dobrze tamten zły mógł znajdować się na drugiej stronie miasta. Razem z resztą wyposażenie tej biedaczki.
- Jak bardzo ten ktoś jest niebezpieczny? Czy tym ludziom coś grozi? – Kucnęła by przebadać głowę. – Trochę cię pomacam, mam nadzieję, że to nie problem. – Wymruczała pod nosem, delikatnie lustrując podstawę szyi Sophii. Skóra w tamtym miejscu wyglądała na zupełnie normalną, naturalnie zasklepioną i bez śladu blizny na części, z której powinien wystawać kręgosłup. – Fascynujące. Zupełnie jakbyś nigdy nie była całością. – Wyszeptała dając się ponieść medycznej euforii. Zastanawiała się ile razy opisano przypadek rozszczepienia, zaczynając badania od samej głowy osoby rozszczepionej. Czy ktoś już o tym coś napisał? Jak radzić sobie z łączeniem członków? Wystarczą zwykłe zaklęcia lecznicze używane na ofiarach wybuchów i rozerwań? Jeszcze jedna rzecz napawała Cecily niepokojem. Na ile właściwie części ta nieszczęśnica została podzielona? Jeśli tylko tułów odłączył się od reszty, to były w domu, ale samo wyobrażenie poszukiwania każdego osobnego palca u nogi czy stopy... Co, jeśli tamte zachowały mobilność? Jeśli głowa mogła mówić i myśleć zupełnie tak samo jak cała Sophia, to czy istniało ryzyko, że jej lewa noga właśnie wesoło kicała wzdłuż przypadkowej angielskiej drogi?
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby Sophia była świadkiem podobnej sytuacji spotykającej kogoś innego zapewne byłaby mocno skonsternowana. Gadająca głowa! Rozszczepienia kojarzyły jej się do tej pory z czymś makabrycznym, z ciężkimi i niekiedy śmiertelnymi ranami, kiedy pomoc nie nadchodziła wystarczająco szybko. Sama widziała kiedyś ofiarę rozszczepienia i wiedziała, że to nic przyjemnego. Teraz właściwie nic nie czuła, żadnego bólu. Pozostawało tylko zastanawianie się, jak długo przetrwa taki stan rzeczy i ile miała czasu, by znaleźć resztę ciała. Wcale nie spieszyło jej się na tamten świat.
- Raczej nie – odpowiedziała. – Choć rzeczywiście często kończymy ranni. Czasem nawet martwi, jeśli mamy wyjątkowego pecha i nasz przeciwnik okazuje się lepszy – mówiła. Jak dotąd ona bywała tylko ranna. Czasem lądowała w Mungu, wielu uzdrowicieli na oddziale pozaklęciowym już ją znało. – Ale nie słyszałam, żeby któryś z moich kolegów rozszczepił się w podobny sposób. Jakim cudem ja w ogóle żyję? – zastanowiła się. Pokręciłaby głową lub wzruszyła ramionami, tylko nie bardzo mogła. Przede wszystkim nie wiedziała, gdzie znajdują się teraz jej ramiona.
Stała więc sobie dalej na chodniku, patrząc na kobietę, a raczej jej nogi. Z obecnej perspektywy nieznajoma mogła się jawić niemal jak olbrzymka.
- Ratowniczka? Och, to świetnie! Może miałaś już okazję składać ofiary rozszczepień? – ucieszyła się, bo to był naprawdę dobry zbieg okoliczności, że znalazł ją ktoś, kto posiadał jakieś pojęcie o anatomii i magii leczniczej. W końcu ratownicy musieli się na tym znać, często docierali do ofiar jako pierwsi, zanim za leczenie zabierali się uzdrowiciele z Munga. – Sophia Carter – przedstawiła się. Jeśli miała dzisiaj przez to rozszczepienie umrzeć, to przynajmniej nie bezimiennie. Taka myśl przelotnie pojawiła się w jej głowie. Może panna Hagrid powiadomi jej krewnych i znajomych, jeśli proces składania Sophii w całość się nie powiedzie.
- Ten czarodziej jest podejrzany o praktykowanie czarnej magii – odpowiedziała. Aurorzy nie zajmowaliby się kieszonkowcami i tego typu sprawami. – Nie wiem, gdzie jest teraz, tak jak nie wiem, gdzie jest moje ciało. Teleportował się w momencie, kiedy złapałam go za szatę, a później się rozszczepiłam. Może on też, ale tego nie wiem.
Równie dobrze także mógł być teraz rozszczepiony. A może miał więcej szczęścia i umknął w całości, widząc tylko rozczłonkowane (albo jedynie bezgłowe) ciało aurorki, która próbowała go złapać. Mógł wtedy poczuć satysfakcję, że mu się upiekło i zapewne umknął, by nie namierzyli go inni aurorzy. Tak przynajmniej myślała.
- Z całą pewnością byłam całością, i to nawet niedawno – zapewniła. – Miałam ręce, nogi i wszystko inne. Muszę je znaleźć. Będę naprawdę wdzięczna za pomoc w ich znalezieniu i poskładaniu do kupy. Jeszcze nie wiem do końca jak, ale jakoś ci się odwdzięczę! – Jeśli przeżyje. I będzie mieć ciało, bo jako sama głowa wiele zrobić nie mogła. – Chwyć mnie za włosy albo za szyję, tak, żeby mnie nie udusić i podnieś. Choć zasadniczo nie mam teraz płuc, więc nie wiem, jak to z tym uduszeniem. Nie wiem nawet jakim cudem w ogóle oddycham i mówię. Ale muszę się znaleźć wyżej, żeby się rozejrzeć. Mogę też opisać ci, jak było ubrane moje ciało. Miałam na sobie czarne spodnie i granatowy sweter, na to miałam zarzuconą szatę, czarną. Na nogach miałam czarne sznurowane buty z wysokimi cholewami – opisała dokładnie swój ubiór, wszystko co mogło być pomocne w poszukiwaniach.
- Raczej nie – odpowiedziała. – Choć rzeczywiście często kończymy ranni. Czasem nawet martwi, jeśli mamy wyjątkowego pecha i nasz przeciwnik okazuje się lepszy – mówiła. Jak dotąd ona bywała tylko ranna. Czasem lądowała w Mungu, wielu uzdrowicieli na oddziale pozaklęciowym już ją znało. – Ale nie słyszałam, żeby któryś z moich kolegów rozszczepił się w podobny sposób. Jakim cudem ja w ogóle żyję? – zastanowiła się. Pokręciłaby głową lub wzruszyła ramionami, tylko nie bardzo mogła. Przede wszystkim nie wiedziała, gdzie znajdują się teraz jej ramiona.
Stała więc sobie dalej na chodniku, patrząc na kobietę, a raczej jej nogi. Z obecnej perspektywy nieznajoma mogła się jawić niemal jak olbrzymka.
- Ratowniczka? Och, to świetnie! Może miałaś już okazję składać ofiary rozszczepień? – ucieszyła się, bo to był naprawdę dobry zbieg okoliczności, że znalazł ją ktoś, kto posiadał jakieś pojęcie o anatomii i magii leczniczej. W końcu ratownicy musieli się na tym znać, często docierali do ofiar jako pierwsi, zanim za leczenie zabierali się uzdrowiciele z Munga. – Sophia Carter – przedstawiła się. Jeśli miała dzisiaj przez to rozszczepienie umrzeć, to przynajmniej nie bezimiennie. Taka myśl przelotnie pojawiła się w jej głowie. Może panna Hagrid powiadomi jej krewnych i znajomych, jeśli proces składania Sophii w całość się nie powiedzie.
- Ten czarodziej jest podejrzany o praktykowanie czarnej magii – odpowiedziała. Aurorzy nie zajmowaliby się kieszonkowcami i tego typu sprawami. – Nie wiem, gdzie jest teraz, tak jak nie wiem, gdzie jest moje ciało. Teleportował się w momencie, kiedy złapałam go za szatę, a później się rozszczepiłam. Może on też, ale tego nie wiem.
Równie dobrze także mógł być teraz rozszczepiony. A może miał więcej szczęścia i umknął w całości, widząc tylko rozczłonkowane (albo jedynie bezgłowe) ciało aurorki, która próbowała go złapać. Mógł wtedy poczuć satysfakcję, że mu się upiekło i zapewne umknął, by nie namierzyli go inni aurorzy. Tak przynajmniej myślała.
- Z całą pewnością byłam całością, i to nawet niedawno – zapewniła. – Miałam ręce, nogi i wszystko inne. Muszę je znaleźć. Będę naprawdę wdzięczna za pomoc w ich znalezieniu i poskładaniu do kupy. Jeszcze nie wiem do końca jak, ale jakoś ci się odwdzięczę! – Jeśli przeżyje. I będzie mieć ciało, bo jako sama głowa wiele zrobić nie mogła. – Chwyć mnie za włosy albo za szyję, tak, żeby mnie nie udusić i podnieś. Choć zasadniczo nie mam teraz płuc, więc nie wiem, jak to z tym uduszeniem. Nie wiem nawet jakim cudem w ogóle oddycham i mówię. Ale muszę się znaleźć wyżej, żeby się rozejrzeć. Mogę też opisać ci, jak było ubrane moje ciało. Miałam na sobie czarne spodnie i granatowy sweter, na to miałam zarzuconą szatę, czarną. Na nogach miałam czarne sznurowane buty z wysokimi cholewami – opisała dokładnie swój ubiór, wszystko co mogło być pomocne w poszukiwaniach.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Delikatnie pochwyciła głowę w obie dłonie, starając się przy tym zachować jak największą ostrożność ruchów. Co na brodę Merlina mam zrobić z odseparowaną od reszty częścią ciała? Przecież jakoś musiały poruszać się po uliczkach, nawet tych bocznych. Zazwyczaj nie da się przemknąć niepostrzeżenie z tak zwracającym uwagę rekwizytem. Nawet w otoczeniu samych czarodziejów.
- Hmm... Nie wiem czy nie będę musiała cię jakoś schować. Z drugiej strony, wolę żebyś była tutaj i rozglądała się za resztkami. No i żebym przypadkiem cię nie udusiła w torbie. – To wszystko było takie szalone, nawet jak na Cecily. Zupełnie nieświadomie ruszyła w jedną z opustoszałych alejek, trzymając w zgięciu rąk Sophię. Zabawne, że w każdej mającej ją nastraszyć historii opowiadanych przez ciotki, upiorne głowy były przedstawiane jako dużo brzydsze i zdecydowanie bardziej odrzucające niż ta należąca do Carter. Właściwie, noszenie czegoś tak delikatnego dawało całkiem przyjemne wrażenie. Dziewczyna miała piękne, długie, rude włosy, a oczy w pięknie grającej w słońcu, złotej barwie. Jedynym problemem mogła być zbyt szybko kończąca się szyja, ale jej podstawa wydawała się w dotyku przypominać każdą inną część ciała, jak rękę czy nogę. Zupełnie gładka, bez ani jednej bruzdy czy zadrapania.
- Wybacz, jeśli trochę cię macam, próbuję wybadać w jaki sposób można byłoby cię zlepić. – Usprawiedliła swoje badawcze ruchy palców, które niestety, póki co wydawały się nie przynosić szczególnego efektu. – Czuję się jakbym miała zlepiać rozbity flakon na kwiaty mojej mamy. Z tą różnicą, że ewidentnie nie jesteś flakonem. – Rzuciła błyskotliwą dygresję, wciąż intensywnie rozmyślając nad absurdem sytuacji, w jakiej obie się znajdują. Hagrid starała się w miarę możliwości stawiać kroki ostrożnie i unikać bruzd w chodnikach, ale od czasu do czasu musiała wyminąć zniszczone kostki brukowe, co zapewne powodowało nieprzyjemne turbulencje u jej pasażerki.
- Zupełnie niedorzeczne, że po naszych ulicach błąkają się tak niebezpieczni ludzie... Powiedz, ale z ręką na sercu... No akurat teraz nie dasz rady, ale wiesz o co mi chodzi. Co się właściwie dzieje na świecie? Czy jest tak źle jak to czuję? – Od pewnego czasu Cecil pragnęła zadać to pytanie osobie, która, choć w niewielkim stopniu mogłaby usatysfakcjonować ją odpowiedzią. Nie było do tego lepszej osoby niż auror, w dodatku taki któremu głowę niosła pod własnym ramieniem. Kilka nieprzespanych nocy, budzenie się wcześnie nad ranem, cała zlana potem i z trudem oddychająca. Na pewno wielu czarodziejów musiało w ten sposób odczuwać skutki anomalii, zaburzenia równowagi między siłami. Ile jeszcze potrwa niepokój, który ich dręczy? Czy da się w jakiś sposób mu przeciwstawić?
- Hmm... Nie wiem czy nie będę musiała cię jakoś schować. Z drugiej strony, wolę żebyś była tutaj i rozglądała się za resztkami. No i żebym przypadkiem cię nie udusiła w torbie. – To wszystko było takie szalone, nawet jak na Cecily. Zupełnie nieświadomie ruszyła w jedną z opustoszałych alejek, trzymając w zgięciu rąk Sophię. Zabawne, że w każdej mającej ją nastraszyć historii opowiadanych przez ciotki, upiorne głowy były przedstawiane jako dużo brzydsze i zdecydowanie bardziej odrzucające niż ta należąca do Carter. Właściwie, noszenie czegoś tak delikatnego dawało całkiem przyjemne wrażenie. Dziewczyna miała piękne, długie, rude włosy, a oczy w pięknie grającej w słońcu, złotej barwie. Jedynym problemem mogła być zbyt szybko kończąca się szyja, ale jej podstawa wydawała się w dotyku przypominać każdą inną część ciała, jak rękę czy nogę. Zupełnie gładka, bez ani jednej bruzdy czy zadrapania.
- Wybacz, jeśli trochę cię macam, próbuję wybadać w jaki sposób można byłoby cię zlepić. – Usprawiedliła swoje badawcze ruchy palców, które niestety, póki co wydawały się nie przynosić szczególnego efektu. – Czuję się jakbym miała zlepiać rozbity flakon na kwiaty mojej mamy. Z tą różnicą, że ewidentnie nie jesteś flakonem. – Rzuciła błyskotliwą dygresję, wciąż intensywnie rozmyślając nad absurdem sytuacji, w jakiej obie się znajdują. Hagrid starała się w miarę możliwości stawiać kroki ostrożnie i unikać bruzd w chodnikach, ale od czasu do czasu musiała wyminąć zniszczone kostki brukowe, co zapewne powodowało nieprzyjemne turbulencje u jej pasażerki.
- Zupełnie niedorzeczne, że po naszych ulicach błąkają się tak niebezpieczni ludzie... Powiedz, ale z ręką na sercu... No akurat teraz nie dasz rady, ale wiesz o co mi chodzi. Co się właściwie dzieje na świecie? Czy jest tak źle jak to czuję? – Od pewnego czasu Cecil pragnęła zadać to pytanie osobie, która, choć w niewielkim stopniu mogłaby usatysfakcjonować ją odpowiedzią. Nie było do tego lepszej osoby niż auror, w dodatku taki któremu głowę niosła pod własnym ramieniem. Kilka nieprzespanych nocy, budzenie się wcześnie nad ranem, cała zlana potem i z trudem oddychająca. Na pewno wielu czarodziejów musiało w ten sposób odczuwać skutki anomalii, zaburzenia równowagi między siłami. Ile jeszcze potrwa niepokój, który ich dręczy? Czy da się w jakiś sposób mu przeciwstawić?
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Noszenie przy sobie czyjejś głowy niewątpliwie zwracało uwagę. Przynajmniej powinno, bo tutaj jak dotąd nikt poza Cecily nie zwrócił uwagi na postawioną na chodniku głowę Sophii, zupełnie jakby było to coś całkowicie normalnego. Może więc nikt też nie zauważy głowy niesionej pod pachą.
- Za resztkami? – parsknęła mimowolnym śmiechem, słysząc takie określenie swojego zgubionego ciała. – Jeśli ktoś uzna ten widok za dziwny, zawsze możesz wepchnąć mnie do torby i zostawić trochę luzu, bym mogła oddychać – dodała, czując jak kobieta ją podnosi i umieszcza sobie pod ręką. Było to bardzo dziwne doświadczenie, być niesioną przez kogoś jako sama głowa, ale teraz przynajmniej miała znacznie szerszy zakres widzenia i mogła zobaczyć coś więcej niż tylko chodnik, podstawy budynków i nogi swojej wybawczyni.
- W porządku – rzekła; rzeczywiście czuła badawcze ruchy palców, zupełnie jakby kobieta nie mogła się nadziwić, że w takiej formie można pozostawać żywym. – Mam nadzieję, że zlepienie mnie będzie możliwe, nie chcę spędzić reszty życia w postaci oderwanych od siebie fragmentów.
To byłaby zdecydowanie niemiła perspektywa. Zdecydowanie wolałaby być w całości, móc się samodzielnie poruszać i funkcjonować. Słysząc kolejne pytanie kobiety zamyśliła się na moment, ale zaraz stwierdziła, że nie ma sensu jej oszukiwać i wmawiać, że nic się nie dzieje. Sama nie lubiła być zbywana i traktowana jak nieogarnięta.
- Niestety to prawda – jest źle, a może być jeszcze gorzej. Stoimy u progu nowej wojny, a czarnoksiężnicy panoszą się po ulicach coraz odważniej. Do tego dochodzą anomalie – wyznała, nie owijając w bawełnę. Żyli w trudnych czasach, każdy mógł to dostrzec, nawet mugole zapewne dostrzegali, że coś było bardzo nie tak, odkąd zaczęły się anomalie i cała rzeczywistość zaczęła wywracać się do góry nogami.
Westchnęła, ale nie mogła zrobić wiele więcej, bo wciąż była głową trzymaną pod pachą. Ale wtedy wydawało jej się, że dostrzegła na bruku nieopodal jakiś ruch, a później dostrzegła karykaturalnie pełznącą rękę, posuwającą się do przodu za pomocą palców i wlokącą za sobą resztę ramienia.
- To chyba moja ręka – odezwała się, rozpoznając ją po rękawie ubioru. – Dałabyś radę ją złapać? Możesz ją wepchnąć do torby – podsunęła. Ręka nie mogła być bardzo ciężka, gorzej jak znajdą nogi i cały korpus Sophii. To już się w torbie nie zmieści. Ale widok spacerującej ręki potwierdził, że reszta jej ciała również nie była w całości, więc pozostały do znalezienia jeszcze druga ręka, obie nogi i korpus.
Kilkanaście metrów dalej dostrzegła drgającą niespokojnie nogę ubraną w spodnie i identyczny but jak te, które miała na sobie. Leżała na ziemi i wierzgała, jakby próbowała się podnieść, ale nie mogła.
- Mam nadzieję, że reszta też jest gdzieś niedaleko... – rzekła. To by wiele ułatwiło, gdyby nie musiały przetrząsać całego miasta.
- Za resztkami? – parsknęła mimowolnym śmiechem, słysząc takie określenie swojego zgubionego ciała. – Jeśli ktoś uzna ten widok za dziwny, zawsze możesz wepchnąć mnie do torby i zostawić trochę luzu, bym mogła oddychać – dodała, czując jak kobieta ją podnosi i umieszcza sobie pod ręką. Było to bardzo dziwne doświadczenie, być niesioną przez kogoś jako sama głowa, ale teraz przynajmniej miała znacznie szerszy zakres widzenia i mogła zobaczyć coś więcej niż tylko chodnik, podstawy budynków i nogi swojej wybawczyni.
- W porządku – rzekła; rzeczywiście czuła badawcze ruchy palców, zupełnie jakby kobieta nie mogła się nadziwić, że w takiej formie można pozostawać żywym. – Mam nadzieję, że zlepienie mnie będzie możliwe, nie chcę spędzić reszty życia w postaci oderwanych od siebie fragmentów.
To byłaby zdecydowanie niemiła perspektywa. Zdecydowanie wolałaby być w całości, móc się samodzielnie poruszać i funkcjonować. Słysząc kolejne pytanie kobiety zamyśliła się na moment, ale zaraz stwierdziła, że nie ma sensu jej oszukiwać i wmawiać, że nic się nie dzieje. Sama nie lubiła być zbywana i traktowana jak nieogarnięta.
- Niestety to prawda – jest źle, a może być jeszcze gorzej. Stoimy u progu nowej wojny, a czarnoksiężnicy panoszą się po ulicach coraz odważniej. Do tego dochodzą anomalie – wyznała, nie owijając w bawełnę. Żyli w trudnych czasach, każdy mógł to dostrzec, nawet mugole zapewne dostrzegali, że coś było bardzo nie tak, odkąd zaczęły się anomalie i cała rzeczywistość zaczęła wywracać się do góry nogami.
Westchnęła, ale nie mogła zrobić wiele więcej, bo wciąż była głową trzymaną pod pachą. Ale wtedy wydawało jej się, że dostrzegła na bruku nieopodal jakiś ruch, a później dostrzegła karykaturalnie pełznącą rękę, posuwającą się do przodu za pomocą palców i wlokącą za sobą resztę ramienia.
- To chyba moja ręka – odezwała się, rozpoznając ją po rękawie ubioru. – Dałabyś radę ją złapać? Możesz ją wepchnąć do torby – podsunęła. Ręka nie mogła być bardzo ciężka, gorzej jak znajdą nogi i cały korpus Sophii. To już się w torbie nie zmieści. Ale widok spacerującej ręki potwierdził, że reszta jej ciała również nie była w całości, więc pozostały do znalezienia jeszcze druga ręka, obie nogi i korpus.
Kilkanaście metrów dalej dostrzegła drgającą niespokojnie nogę ubraną w spodnie i identyczny but jak te, które miała na sobie. Leżała na ziemi i wierzgała, jakby próbowała się podnieść, ale nie mogła.
- Mam nadzieję, że reszta też jest gdzieś niedaleko... – rzekła. To by wiele ułatwiło, gdyby nie musiały przetrząsać całego miasta.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
A więc jej pobieżne przypuszczenia okazały się prawdziwe. Nie była do końca pewna co o tym sądzić, czując w brzuchu niemiłe wrażenie, jakiego doznaje człowiek, gdy okazuje się, że ma racje w nie najprzyjemniejszej sprawie. Do końca, póki nie usłyszysz tego na głos, masz nadzieję na bycie w błędzie. Nagle dotarło do Cecily jak bezbronni w gruncie rzeczy są czarodzieje wobec dziejących się wokoło nich wydarzeń. Cierpiący na zupełny brak informacji, idący codziennie do swojej pracy siłą własnego szczęścia i zrządzenia losu unikają działania anomalii, czy też ataku czarnej magii. Nie wspomniawszy już o zwykłych ludziach, mugolach, zupełnie nieświadomych istnienia tego drugiego świata, który aktualnie być może stanął w obliczu największego niebezpieczeństwa od czasów WOJNY. Nie zazdrościła im tego ani przez chwilę. Nie chodziło nawet o sam fakt braku magii, chociaż to również wydawało się zupełnie niewyobrażalne, żyć bez niej odkąd się tylko pamięta. Najwcześniejsze wspomnienia Cecily dotyczyły w końcu magii. Pamięta dobrze, kiedy podczas tradycyjnego, piątkowego spaceru z matką, podczas których rozmawiały jak kobieta z kobietą, na temat męczących ich spraw codziennych natknęły się na niewielką jaskinię, a w niej chorego nietoperza. To właśnie wtedy, chyba po raz pierwszy zobaczyła jak Brina używa magii leczniczej w obecności swojej córki. Zupełnie nie wiedziała co robi jej mama, ani nie widziała początkowo efektów jej starań, ale do szczęścia wystarczyło tylko samo uczucie. Obecność magii w żyłach dziewczyny, aura otaczająca różdżkę Sabriny, gdy obniżała zwierzęciu temperaturę i uspokajała łomotanie serca. Taka właśnie była magia lecznicza. Brakowało fajerwerków, wielkich wybuchów, czy emocjonalnych ran. Zamiast tego czuło się jedynie gdzieś głęboko pod skórą, jak wielkich umiejętności i wysiłku wymagało jej użycia, a przy tym można było zaobserwować na własne oczy konsekwencje owych uroków. Nie minęło kilka minut, chociaż chwila ta zdawała się trwać w nieskończoność, to już wkrótce nietoperz o własnych siłach podleciał do skalnego sklepienia i zawisł wśród swych sióstr i braci. Każde udane uzdrowienie przynosiło niebywałą satysfakcję oraz w co wielu nie mogło uwierzyć, adrenalinę. Zawsze istniała szansa, że tym razem coś się nie uda, a zaklęcie, chociaż powtarzane po raz tysięczny – zawiedzie. W taki właśnie sposób Hagrid widziała uzdrowicielstwo. Jako sztukę niezwykle skrytą przed wzrokiem innym, ale zarazem grę wartą każdej świeczki – chodziło w końcu o czyjeś życie, lub śmierć.
- Wiesz, kiedy byłam młodsza po cichu podziwiałam aurorów. Tak wielka odpowiedzialność spoczywa na waszych barkach. Wiem, że nie ma bardziej odpowiednich osób na właściwszym stanowisku niż wy, taką przynajmniej mam nadzieję. – Spoważniała nieco i ściszyła głos. Żarty żartami, ale pewnie zawdzięczała tym czarodziejom własne życie. Wyrzeczenia, jakich musieli się podjąć by wieść takie życie stanowiły zapewne zupełnie niewyobrażalne poświęcenie, dla kogoś tak przeciętnego, jak ona. Prawda, miała własne wzloty i upadki, ale brakowało jej poczucia tworzenia wspólnoty i poświęcenia dla ogólu, dobra sprawy. Tylko ratownictwo poniekąd zasklepiało dziurę w sercu Cecily, jednak nawet to nie dawało zupełnego spokoju ducha, wciąż szukającego właściwego rozwiązania.
Od dalszego rozmyślania oderwał ją widok pełzającej na paluszkach ręki Sophii. No pięknie.
- Wiesz, w szkole należałam do reprezentacji Gryffindoru w quidditchu. Mam silne retrospekcje z treningów. To czyniłoby twoją głowę kaflem, a rękę pałką. Zawsze coś knociłam i zostawałam po godzinach żeby zebrać materiały, więc mam doświadczenie z gonieniem poruszających się szybko obiektów. – Zerknęła na dłoń, poruszającą się w ślimaczym tempie. Było w tym widoku coś żałośnie rozczulającego, kiedy tak część ciała Carter usilnie i niezmordowanie podejmowała próby stanięcia na własnych nogach. Chociaż to akurat nie było najlepsze określenie, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazły.
Nie minęło wiele czasu, a namierzyły też i nogę, najwidoczniej utożsamiającą się z wierzgającym kopytem.
- Masz pomysł co z tym zrobić, kiedy już zbierzemy wszystko? Zwyczajnie powinnyśmy przejść do zaklęć leczniczych? Nigdy nie byłam dobra w puzzle.– Podeszła do ręki i ostrożnie chwyciła ją dłonią wolną od dodatkowego obciążenia, w postaci głowy Sophii. Następnie wsadziła kończynę do swojej torby tak by palce wystawały spod klapy. Kolejne kroki skierowała w stronę nogi by zacisnąć uścisk na kostce i zrobić z niej coś na kształt maczugi. Ładne buty, ale to pewnie nie jest najwłaściwsza chwila na pytanie gdzie je kupiła.
- Wiesz, kiedy byłam młodsza po cichu podziwiałam aurorów. Tak wielka odpowiedzialność spoczywa na waszych barkach. Wiem, że nie ma bardziej odpowiednich osób na właściwszym stanowisku niż wy, taką przynajmniej mam nadzieję. – Spoważniała nieco i ściszyła głos. Żarty żartami, ale pewnie zawdzięczała tym czarodziejom własne życie. Wyrzeczenia, jakich musieli się podjąć by wieść takie życie stanowiły zapewne zupełnie niewyobrażalne poświęcenie, dla kogoś tak przeciętnego, jak ona. Prawda, miała własne wzloty i upadki, ale brakowało jej poczucia tworzenia wspólnoty i poświęcenia dla ogólu, dobra sprawy. Tylko ratownictwo poniekąd zasklepiało dziurę w sercu Cecily, jednak nawet to nie dawało zupełnego spokoju ducha, wciąż szukającego właściwego rozwiązania.
Od dalszego rozmyślania oderwał ją widok pełzającej na paluszkach ręki Sophii. No pięknie.
- Wiesz, w szkole należałam do reprezentacji Gryffindoru w quidditchu. Mam silne retrospekcje z treningów. To czyniłoby twoją głowę kaflem, a rękę pałką. Zawsze coś knociłam i zostawałam po godzinach żeby zebrać materiały, więc mam doświadczenie z gonieniem poruszających się szybko obiektów. – Zerknęła na dłoń, poruszającą się w ślimaczym tempie. Było w tym widoku coś żałośnie rozczulającego, kiedy tak część ciała Carter usilnie i niezmordowanie podejmowała próby stanięcia na własnych nogach. Chociaż to akurat nie było najlepsze określenie, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazły.
Nie minęło wiele czasu, a namierzyły też i nogę, najwidoczniej utożsamiającą się z wierzgającym kopytem.
- Masz pomysł co z tym zrobić, kiedy już zbierzemy wszystko? Zwyczajnie powinnyśmy przejść do zaklęć leczniczych? Nigdy nie byłam dobra w puzzle.– Podeszła do ręki i ostrożnie chwyciła ją dłonią wolną od dodatkowego obciążenia, w postaci głowy Sophii. Następnie wsadziła kończynę do swojej torby tak by palce wystawały spod klapy. Kolejne kroki skierowała w stronę nogi by zacisnąć uścisk na kostce i zrobić z niej coś na kształt maczugi. Ładne buty, ale to pewnie nie jest najwłaściwsza chwila na pytanie gdzie je kupiła.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sophia zdawała sobie sprawę, że przyszło im żyć w bardzo niespokojnych czasach. Ale o ile aurorzy dzięki swoim umiejętnościom potrafili sobie w trudnych chwilach poradzić, było wielu bezbronnych zarówno wśród czarodziejów jak i przede wszystkim mugoli. Między innymi dlatego dołączyła do Zakonu, by móc lepiej chronić tych, którzy nie mogli obronić się sami. Nie mogła więc dzisiaj umrzeć w formie rozszczepionych fragmentów ciała, bo to się nikomu ani niczemu nie przysłuży.
I w jej życiu magia była obecna od zawsze i nie wyobrażała sobie jej braku, ale z rodzinnego domu wyniosła tolerancję dla mugoli i mugolaków. Wiedziała, że niemagiczni byli bardzo zaradni i sprytni mimo braku posiadania magicznych mocy. Niemniej jednak cieszyła się, że urodziła się czarownicą, mogła czarować, chodzić do Hogwartu i przeżywać wiele innych niesamowitych rzeczy. I jeśli coś mogło jej w tej sytuacji pomóc, to tylko magia. Magia ją rozszczepiła, ale i ona naprawi.
- Ja również zawsze podziwiałam aurorów, kiedy byłam młoda. Chciałam być jedną z nich i pewnego dnia zostałam. Nie zawsze jest idealnie, ale nie żałuję – wyznała. Od dawna fascynował ją ten zawód, choć jako nastolatka postrzegała go w dość wyidealizowany sposób. Dopiero na kursie i w pracy pojęła, że to nie wygląda dokładnie tak, jak w marzeniach. Że była to naprawdę niebezpieczna praca pełna licznych wyrzeczeń, niosąca ze sobą bardzo duże ryzyko, że nie dożyje się starości – wielu aurorów ginęło młodo lub odnosiło ciężkie rany. A teraz dodatkowo nadchodziła wojna, więc Sophia pozbywała się złudzeń, że pewnego dnia osiwieje i będzie opowiadać wnukom o swoich przygodach. Nie, jej pisany był dużo smutniejszy i krótszy scenariusz. Dlatego wyrzekła się życia osobistego i nie chciała zakładać rodziny. Pomijając fakt, że nie chciała dać się zamknąć w pułapce tradycyjnych kobiecych ról, wiedziała że to zbyt duże ryzyko dla jej ewentualnych bliskich. Wyrzekała się własnego szczęścia rodzinnego, by to inni mogli je wieść.
Ale poszukiwania jej ciała trwały nadal. I po chwili złote oczy Sophii zauważyły jej własną rękę pełzającą po bruku.
- A ja grałam w drużynie Hufflepuffu, może spotkałyśmy się kiedyś na boisku? Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła wsiąść na miotłę i pouganiać się za kaflem – zastanowiła się. Jej ręka nie była jednak tak szybka jak piłki do quidditcha. Palce nie były w stanie tak szybko przesuwać całego ramienia, więc tempo jej kończyny mogła raczej przyrównać do żółwiego. Niemniej jednak jej kończyny nawet oderwane od reszty ciała pozostawały równie uparte i waleczne jak ich właścicielka, mimo beznadziejności sytuacji próbowały się poruszać, być może szukając reszty.
Porzucona noga Sophii również zachowała zdolność ruchu, ale nie była w stanie podnieść się do pionu, mogła jedynie wierzgać.
- Może, kiedy już zbierzemy wszystko, spróbujesz ułożyć je obok siebie w normalnej pozycji tak, jak powinno się znajdować moje ciało, i zaczniesz je scalać jakimś zaklęciem leczniczym? – zaproponowała, bo właśnie coś takiego przychodziło jej do głowy. Ułożenie jej części we właściwym miejscu, dopasowanie kończyn i głowy do korpusu, a potem scalenie ich w jedno. Na pewno musiały istnieć takie zaklęcia, uzdrowiciele w jakiś sposób sklejali rozszczepionych i przyczepiali do ciał kończyny hodowane w eliksirze odtworzenia.
Ręka po chwili znajdowała się w torbie Cecily, nogę mogła wlec za sobą. Ręka i noga najwyraźniej wyczuły bliskość głowy, bo uspokoiły się i przestały niespokojnie drgać.
- Teraz jeszcze znaleźć resztę... – mruknęła, kiedy ruszyły dalej. Znalazły jej jedną rękę i jedną nogę, ale to nadal nie był komplet. Ale może były na dobrej drodze, by znaleźć resztę ciała. I rzeczywiście, w kolejnej uliczce znalazła się druga ręka pełznąca chodnikiem w stronę porzuconej różdżki, w której Sophia rozpoznała własną. – To też moja ręka. I moja różdżka – rzekła. – Wybacz, że musisz ze sobą wlec tyle moich fragmentów. Mam nadzieję, że niedługo znajdziemy wszystkie i nie będziesz musiała nosić mnie po mieście cały dzień – dodała jeszcze; Hagrid wyglądała na raczej drobną i szczupłą.
Przy końcu uliczki leżał jednak porzucony korpus Sophii. Ten, w przeciwieństwie do kończyn, pozostawał nieruchomy. Ciało pozbawione głowy, rąk i nóg wyglądało dość makabrycznie – ale i wokół niego nie było ani śladu krwi, wystających kości ani niczego mogącego świadczyć o gwałtownym rozerwaniu podczas nieudanej teleportacji. Mogło sprawiać wrażenie porzuconego manekina, jakie niekiedy bywały na wystawach w mugolskich sklepach.
I w jej życiu magia była obecna od zawsze i nie wyobrażała sobie jej braku, ale z rodzinnego domu wyniosła tolerancję dla mugoli i mugolaków. Wiedziała, że niemagiczni byli bardzo zaradni i sprytni mimo braku posiadania magicznych mocy. Niemniej jednak cieszyła się, że urodziła się czarownicą, mogła czarować, chodzić do Hogwartu i przeżywać wiele innych niesamowitych rzeczy. I jeśli coś mogło jej w tej sytuacji pomóc, to tylko magia. Magia ją rozszczepiła, ale i ona naprawi.
- Ja również zawsze podziwiałam aurorów, kiedy byłam młoda. Chciałam być jedną z nich i pewnego dnia zostałam. Nie zawsze jest idealnie, ale nie żałuję – wyznała. Od dawna fascynował ją ten zawód, choć jako nastolatka postrzegała go w dość wyidealizowany sposób. Dopiero na kursie i w pracy pojęła, że to nie wygląda dokładnie tak, jak w marzeniach. Że była to naprawdę niebezpieczna praca pełna licznych wyrzeczeń, niosąca ze sobą bardzo duże ryzyko, że nie dożyje się starości – wielu aurorów ginęło młodo lub odnosiło ciężkie rany. A teraz dodatkowo nadchodziła wojna, więc Sophia pozbywała się złudzeń, że pewnego dnia osiwieje i będzie opowiadać wnukom o swoich przygodach. Nie, jej pisany był dużo smutniejszy i krótszy scenariusz. Dlatego wyrzekła się życia osobistego i nie chciała zakładać rodziny. Pomijając fakt, że nie chciała dać się zamknąć w pułapce tradycyjnych kobiecych ról, wiedziała że to zbyt duże ryzyko dla jej ewentualnych bliskich. Wyrzekała się własnego szczęścia rodzinnego, by to inni mogli je wieść.
Ale poszukiwania jej ciała trwały nadal. I po chwili złote oczy Sophii zauważyły jej własną rękę pełzającą po bruku.
- A ja grałam w drużynie Hufflepuffu, może spotkałyśmy się kiedyś na boisku? Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła wsiąść na miotłę i pouganiać się za kaflem – zastanowiła się. Jej ręka nie była jednak tak szybka jak piłki do quidditcha. Palce nie były w stanie tak szybko przesuwać całego ramienia, więc tempo jej kończyny mogła raczej przyrównać do żółwiego. Niemniej jednak jej kończyny nawet oderwane od reszty ciała pozostawały równie uparte i waleczne jak ich właścicielka, mimo beznadziejności sytuacji próbowały się poruszać, być może szukając reszty.
Porzucona noga Sophii również zachowała zdolność ruchu, ale nie była w stanie podnieść się do pionu, mogła jedynie wierzgać.
- Może, kiedy już zbierzemy wszystko, spróbujesz ułożyć je obok siebie w normalnej pozycji tak, jak powinno się znajdować moje ciało, i zaczniesz je scalać jakimś zaklęciem leczniczym? – zaproponowała, bo właśnie coś takiego przychodziło jej do głowy. Ułożenie jej części we właściwym miejscu, dopasowanie kończyn i głowy do korpusu, a potem scalenie ich w jedno. Na pewno musiały istnieć takie zaklęcia, uzdrowiciele w jakiś sposób sklejali rozszczepionych i przyczepiali do ciał kończyny hodowane w eliksirze odtworzenia.
Ręka po chwili znajdowała się w torbie Cecily, nogę mogła wlec za sobą. Ręka i noga najwyraźniej wyczuły bliskość głowy, bo uspokoiły się i przestały niespokojnie drgać.
- Teraz jeszcze znaleźć resztę... – mruknęła, kiedy ruszyły dalej. Znalazły jej jedną rękę i jedną nogę, ale to nadal nie był komplet. Ale może były na dobrej drodze, by znaleźć resztę ciała. I rzeczywiście, w kolejnej uliczce znalazła się druga ręka pełznąca chodnikiem w stronę porzuconej różdżki, w której Sophia rozpoznała własną. – To też moja ręka. I moja różdżka – rzekła. – Wybacz, że musisz ze sobą wlec tyle moich fragmentów. Mam nadzieję, że niedługo znajdziemy wszystkie i nie będziesz musiała nosić mnie po mieście cały dzień – dodała jeszcze; Hagrid wyglądała na raczej drobną i szczupłą.
Przy końcu uliczki leżał jednak porzucony korpus Sophii. Ten, w przeciwieństwie do kończyn, pozostawał nieruchomy. Ciało pozbawione głowy, rąk i nóg wyglądało dość makabrycznie – ale i wokół niego nie było ani śladu krwi, wystających kości ani niczego mogącego świadczyć o gwałtownym rozerwaniu podczas nieudanej teleportacji. Mogło sprawiać wrażenie porzuconego manekina, jakie niekiedy bywały na wystawach w mugolskich sklepach.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Czasami zapominała jak wiele dzieci wychował Hogwart, że praktycznie każdy czarodziej, jakiego widziała na ulicy w odpowiednim dla siebie czasie zapełniał własnym śmiechem, lub płaczem mury tej zacnej szkoły. Nie inaczej było z Sophią, a jeśli jeszcze grała w drużynie Hufflepuffu, to prawdopodobieństwo, że spotkały się podczas jednych z meczów znacznie wzrastało. Cecily aż czerwieniała w duchu ze wstydu na myśl wszystkich rozegranych przez nią meczów. Nie bez powodu w końcu, należała do grona członków reprezentacji, którzy pojawiali się na ustach wielu kibiców różnych domów najczęściej. Zazwyczaj rozmowy dotyczyły nie tyle szybkości dziewczyny i doskonałej orientacji na boisku, co ryzykownych zagrywek, które, chociaż czasami skuteczne, głównie kończyły się bolesnymi lądowaniami na ziemi.
- W takim razie pewnie musiałaś o mnie słyszeć... Maj 1950, Gryffindor kontra Slytherin? Gryfonka uderza o wieżę boiska po zdobyciu punktu? To byłam ja. – Pamiętała ten moment jakby było to dzisiaj. Tradycyjnie leciała z zawrotną szybkością, trzymając w prawej ręce kafel, a drugą kurczowo ściskając miotłę. Na ogonie siedziało kilkoro zawodników Slytherinu, a do końca meczu tylko kilkadziesiąt sekund. Owszem, zdążyła przerzucić piłkę przez obręcz, ale w amoku szczęścia zabrakło jej odpowiedniego wyważenia drogi hamowania i z impetem uderzała o długie szarfy w kolorach domów rozwieszone na trybunach. Nawet nie czuła bólu w tamtym momencie, ani też, kiedy została przetransportowana do skrzydła szpitalnego. Jej serce wypełniało samo szczęście, wtedy właśnie cała drużyna przyszła odwiedzić pannę Hagrid i podziękować swojej zawodniczce, za „głupie, ale jednak, poświęcenie” jak to ujęła ówczesna pani kapitan.
Szybko zgromiła się w duchu za rozpraszające wspominki, teraz musiały się skupić na skompletowaniu fragmentów Sophii, a nie odtwarzaniu szkolnych wspomnień.
- Na pewno będziesz jeszcze miała okazję zagrać. Kto wie, może umówimy się na jakiś wspólny mecz z naszymi znajomymi? – Cecily zadała pytanie automatycznie, właściwie mało zastanawiając się na tym, czy powinna proponować kolejne spotkanie praktycznie nieznanej jej aurorce. Wydawało się to zupełnie naturalne, że spotkają się jeszcze w przyszłości, Cecil nawet przez myśl nie przeszło, że jej towarzyszka może nie wyjść cało z tej sytuacji, biorąc pod uwagę fakt, że właściwie wszystko leży w rękach Hagridówny.
Pokiwała głową przytakująco, tak właśnie powinny zrobić. Zebrać wszystkie kawałki w jedno i ułożyć możliwie jak najbardziej naturalnie.
- Nawet się mną nie przejmuj, to ty jesteś teraz samą głową, więc mamy większe zmartwienia na... No to powiedzenie byłoby nie na miejscu. – Zachichotała cicho, mając na dzieję, że Sophia zauważyła już skłonność ratowniczki do kiepskich żartów. Faktycznie, taszczenie ze sobą ciała Sophii nie było najłatwiejszym wyzwaniem, ale Cecily rozumiała, że chodziło tutaj o czyjeś życie, a ból własnych mięśni schodził na dalszy plan. Moje przynajmniej są w całości. W końcu udało im się jakimś cudem znaleźć całą resztę, a przy okazji nie natknąć na nikogo w odludnej uliczce. Widok osamotnionego korpusu kobiety przypominał raczej bezkrwawą scenę zbrodni niż czyjeś ciało, ale Cecil zdołała zachować zimną krew. Zaabsorbowana sytuacją zaczęła układać kolejne części w odpowiednich pozycjach, nawet nie zwracając uwagi na to, że w otaczającym je krajobrazie występują jakieś zmiany. W niektórych miejscach bowiem, na ścianach budynku dało się dostrzec duże połacie cegieł, wyróżniające się znacznie bledszym kolorem od pozostałych. Zupełnie jak gdyby część budynków rozpływała się na ich oczach, a one kompletnie tego nie zauważały.
- Położę teraz twoją głowę na ziemi, więc może ci być trochę niewygodnie. – Lojalnie ostrzegła towarzyszkę, zanim ułożyła głowę obok reszty ciała. Starała się zbliżyć członki do siebie możliwie jak najbardziej, a przy okazji szybko analizowała jakie zaklęcie powinna użyć. Nie było kogo oszukiwać, bała się tego, a w dodatku nie miała pojęcia czy rozszczepienie nie będzie odporne na jej uroki. Wyciągnęła różdżkę zza paska i nerwowo obracała ją między palcami wciąż rozmyślając.
- Szczerze, nie mam pojęcia czy to się uda. – Przyznała cichym i zmartwionym głosem. Tak jak w przypadku najgorszym medycznych zjawisk, nie było sensu trzymać pacjenta w dłuższej niepewności.
- Nie wiem jak zareaguje twoje ciało na zaklęcia, jeśli zostało rozdzielone w taki sposób, ale nie mamy już czasu na udanie się do Munga. Przypuszczam, że im dłużej pozostajesz we fragmentach, tym mniej prawdopodobne jest odzyskanie dawnej formy, dlatego właśnie to ostatnia szansa. Oczywiście, mamy nadzieję, że się uda, ale jeśli nie... – Przerwała przełykając ślinę. Gdy dochodziło do interwencji ratowników, zazwyczaj wiadomo było z czym mają do czynienia. Tutaj, nie dość, że sama musiała podjąć decyzję, to w dodatku znajdowała się w zupełnie obcej dla siebie sytuacji. Jeśli nam się uda, przysięgam, że dowiem się więcej na temat rozszczepień.
- Czy chciałabyś, żebym komuś coś przekazała? W razie, gdyby... Gdyby coś poszło nie tak? – Spytała Cecily z kamiennym wyrazem twarzy. Czuła się jak dziecko w trakcie wyjątkowo depresyjnej zabawy w poszukiwanie skarbu albo zbieranie grzybów. Nie mogła uwierzyć w to, że Sophia może już nigdy nie powrócić do swojego domu, bliskich i pracy. Znały się dopiero od dzisiaj, ale każdego smuciłaby wizja utraty życia w tak niefortunny sposób. Niesamowite jak bardzo zbliża ludzi wspólne poszukiwanie części ich własnej anatomii.
- W takim razie pewnie musiałaś o mnie słyszeć... Maj 1950, Gryffindor kontra Slytherin? Gryfonka uderza o wieżę boiska po zdobyciu punktu? To byłam ja. – Pamiętała ten moment jakby było to dzisiaj. Tradycyjnie leciała z zawrotną szybkością, trzymając w prawej ręce kafel, a drugą kurczowo ściskając miotłę. Na ogonie siedziało kilkoro zawodników Slytherinu, a do końca meczu tylko kilkadziesiąt sekund. Owszem, zdążyła przerzucić piłkę przez obręcz, ale w amoku szczęścia zabrakło jej odpowiedniego wyważenia drogi hamowania i z impetem uderzała o długie szarfy w kolorach domów rozwieszone na trybunach. Nawet nie czuła bólu w tamtym momencie, ani też, kiedy została przetransportowana do skrzydła szpitalnego. Jej serce wypełniało samo szczęście, wtedy właśnie cała drużyna przyszła odwiedzić pannę Hagrid i podziękować swojej zawodniczce, za „głupie, ale jednak, poświęcenie” jak to ujęła ówczesna pani kapitan.
Szybko zgromiła się w duchu za rozpraszające wspominki, teraz musiały się skupić na skompletowaniu fragmentów Sophii, a nie odtwarzaniu szkolnych wspomnień.
- Na pewno będziesz jeszcze miała okazję zagrać. Kto wie, może umówimy się na jakiś wspólny mecz z naszymi znajomymi? – Cecily zadała pytanie automatycznie, właściwie mało zastanawiając się na tym, czy powinna proponować kolejne spotkanie praktycznie nieznanej jej aurorce. Wydawało się to zupełnie naturalne, że spotkają się jeszcze w przyszłości, Cecil nawet przez myśl nie przeszło, że jej towarzyszka może nie wyjść cało z tej sytuacji, biorąc pod uwagę fakt, że właściwie wszystko leży w rękach Hagridówny.
Pokiwała głową przytakująco, tak właśnie powinny zrobić. Zebrać wszystkie kawałki w jedno i ułożyć możliwie jak najbardziej naturalnie.
- Nawet się mną nie przejmuj, to ty jesteś teraz samą głową, więc mamy większe zmartwienia na... No to powiedzenie byłoby nie na miejscu. – Zachichotała cicho, mając na dzieję, że Sophia zauważyła już skłonność ratowniczki do kiepskich żartów. Faktycznie, taszczenie ze sobą ciała Sophii nie było najłatwiejszym wyzwaniem, ale Cecily rozumiała, że chodziło tutaj o czyjeś życie, a ból własnych mięśni schodził na dalszy plan. Moje przynajmniej są w całości. W końcu udało im się jakimś cudem znaleźć całą resztę, a przy okazji nie natknąć na nikogo w odludnej uliczce. Widok osamotnionego korpusu kobiety przypominał raczej bezkrwawą scenę zbrodni niż czyjeś ciało, ale Cecil zdołała zachować zimną krew. Zaabsorbowana sytuacją zaczęła układać kolejne części w odpowiednich pozycjach, nawet nie zwracając uwagi na to, że w otaczającym je krajobrazie występują jakieś zmiany. W niektórych miejscach bowiem, na ścianach budynku dało się dostrzec duże połacie cegieł, wyróżniające się znacznie bledszym kolorem od pozostałych. Zupełnie jak gdyby część budynków rozpływała się na ich oczach, a one kompletnie tego nie zauważały.
- Położę teraz twoją głowę na ziemi, więc może ci być trochę niewygodnie. – Lojalnie ostrzegła towarzyszkę, zanim ułożyła głowę obok reszty ciała. Starała się zbliżyć członki do siebie możliwie jak najbardziej, a przy okazji szybko analizowała jakie zaklęcie powinna użyć. Nie było kogo oszukiwać, bała się tego, a w dodatku nie miała pojęcia czy rozszczepienie nie będzie odporne na jej uroki. Wyciągnęła różdżkę zza paska i nerwowo obracała ją między palcami wciąż rozmyślając.
- Szczerze, nie mam pojęcia czy to się uda. – Przyznała cichym i zmartwionym głosem. Tak jak w przypadku najgorszym medycznych zjawisk, nie było sensu trzymać pacjenta w dłuższej niepewności.
- Nie wiem jak zareaguje twoje ciało na zaklęcia, jeśli zostało rozdzielone w taki sposób, ale nie mamy już czasu na udanie się do Munga. Przypuszczam, że im dłużej pozostajesz we fragmentach, tym mniej prawdopodobne jest odzyskanie dawnej formy, dlatego właśnie to ostatnia szansa. Oczywiście, mamy nadzieję, że się uda, ale jeśli nie... – Przerwała przełykając ślinę. Gdy dochodziło do interwencji ratowników, zazwyczaj wiadomo było z czym mają do czynienia. Tutaj, nie dość, że sama musiała podjąć decyzję, to w dodatku znajdowała się w zupełnie obcej dla siebie sytuacji. Jeśli nam się uda, przysięgam, że dowiem się więcej na temat rozszczepień.
- Czy chciałabyś, żebym komuś coś przekazała? W razie, gdyby... Gdyby coś poszło nie tak? – Spytała Cecily z kamiennym wyrazem twarzy. Czuła się jak dziecko w trakcie wyjątkowo depresyjnej zabawy w poszukiwanie skarbu albo zbieranie grzybów. Nie mogła uwierzyć w to, że Sophia może już nigdy nie powrócić do swojego domu, bliskich i pracy. Znały się dopiero od dzisiaj, ale każdego smuciłaby wizja utraty życia w tak niefortunny sposób. Niesamowite jak bardzo zbliża ludzi wspólne poszukiwanie części ich własnej anatomii.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sophia spędziła w Hogwarcie siedem długich lat i wspominała ten czas bardzo dobrze. Często tęskniła do beztroski tamtych lat, do czasów dzieciństwa i młodości. A kto nie tęsknił? Zwłaszcza gdy dorosłość nadciągała tak szybko, zmuszając często młodych ludzi do wyrzeczeń, poświęceń oraz walki w imię swoich ideałów. Sophia także była młoda, a jednak zamiast robić to, co inne młode dziewczyny, ścigała czarnoksiężników. Po to, by inni nie musieli się poświęcać ani bać się czarnej magii.
Dzisiaj to poczucie misji doprowadziło ją do rozszczepienia i rozczłonkowania jej ciała na kilka fragmentów, które należało znaleźć.
- Całkiem możliwe, to była końcówka mojego siódmego roku nauki – przytaknęła, próbując sobie przypomnieć tamten mecz, ale siłą rzeczy najlepiej pamiętała te, w których sama brała udział jako ścigająca Puchonów. – W szkole pewien czas myślałam o karierze gracza, ale jednak zdecydowałam się zostać aurorem. – Ganiać za piłkami mogłaby tylko do pewnego momentu, a co później, kiedy przestałaby już być tak młoda i zwinna? Jako auror mogła się czuć bardziej przydatna. – Jeśli przeżyję to chętnie – dodała, śmiejąc się nieco nerwowo, ale zdała sobie sprawę, że choć nic jej nie bolało i wszystko pozornie wydawało się w porządku, nie mogła przewidzieć, co się stanie dalej.
Dzięki pomocy Cecily udało się jednak odnaleźć wszystkie części jej ciała, które szczęśliwie dla nich nie rozproszyły się po zbyt wielkim obszarze. Kiedy miały już wszystko, można było przystąpić do układania poszczególnych części ciała Sophii obok siebie na ziemi.
- Dobrze, rób, co konieczne – rzekła, kiedy kobieta położyła jej głowę na ziemi. Poczuła pod nią twardą nawierzchnię drogi, a jej oczy były teraz skierowane w górę, na widoczne ponad budynkami niebo. Przez chwilę patrzyła właśnie na nie, dostrzegając między chmurami pasma błękitu. Co, jeśli to był ostatni widok który widziała w swoim życiu? Nagle dopadło ją takie dziwne przekonanie, mimo że przecież wszystko zmierzało ku dobremu, bo jej kończyny zostały odnalezione i zaraz miała zostać poskładana w całość. Słuchała słów kobiety, mając nadzieję, że wszystko się powiedzie i zaraz będzie mogła się cieszyć kompletnym ciałem.
- Jeśli umrę podczas próby scalania mnie, proszę, skontaktuj się z Biurem Aurorów – rzekła. Taka była właśnie jej ostatnia wola na wypadek gdyby coś poszło nie tak. – Powiedz im, że zginęłam podczas wykonywania obowiązków służbowych. Pracuje tam również kilku moich krewnych. Rodzice nie żyją, a brat jest za granicą.
Jeśli miała umrzeć, byłoby jej bardzo żal, że doszło do tego w taki sposób. Wolałaby oddać życie w faktycznej walce, poświęcić je, by kogoś uratować, by pomóc zbudować lepszy świat. Ale przecież od dawna liczyła się z tym, że każdy dzień może być ostatnim – bo było to realne ryzyko w życiu każdego aurora. Ale może nic złego nie miało się stać, może za kilka chwil wstanie o własnych siłach, mając wszystko na swoim miejscu. Jej dalszy stan był w rękach tej młodej, niepozornej kobiety.
Po chwili zamknęła oczy, zamierzając poddać się magii kobiety scalającej jej ciało. Jednak zanim poczuła, że jej członki się zrastają, wszystko wokół się rozmyło. Miała wrażenie, że spada gdzieś w dół, a jej ciało nagle podskoczyło nerwowo...
...Obudziła się we własnym łóżku, oddychając szybko i otwierając oczy. Przez chwilę patrzyła w ciemny sufit (wciąż jeszcze trwała noc), a później na próbę poruszyła się pod kołdrą, sprawdzając, czy jej ręce i nogi stanowią jedność z ciałem. Odgarnęła kołdrę – wszystko wydawało się być w porządku, kończyny wyglądały normalnie i były przytwierdzone do tułowia, podobnie jak głowa. Usiadła na moment i uśmiechnęła się. To był tylko bardzo dziwny, choć realistyczny sen. Z tą myślą po chwili położyła się z powrotem i zasnęła znowu, by przespać jeszcze te parę godzin, które pozostały do rana.
| zt.
Dzisiaj to poczucie misji doprowadziło ją do rozszczepienia i rozczłonkowania jej ciała na kilka fragmentów, które należało znaleźć.
- Całkiem możliwe, to była końcówka mojego siódmego roku nauki – przytaknęła, próbując sobie przypomnieć tamten mecz, ale siłą rzeczy najlepiej pamiętała te, w których sama brała udział jako ścigająca Puchonów. – W szkole pewien czas myślałam o karierze gracza, ale jednak zdecydowałam się zostać aurorem. – Ganiać za piłkami mogłaby tylko do pewnego momentu, a co później, kiedy przestałaby już być tak młoda i zwinna? Jako auror mogła się czuć bardziej przydatna. – Jeśli przeżyję to chętnie – dodała, śmiejąc się nieco nerwowo, ale zdała sobie sprawę, że choć nic jej nie bolało i wszystko pozornie wydawało się w porządku, nie mogła przewidzieć, co się stanie dalej.
Dzięki pomocy Cecily udało się jednak odnaleźć wszystkie części jej ciała, które szczęśliwie dla nich nie rozproszyły się po zbyt wielkim obszarze. Kiedy miały już wszystko, można było przystąpić do układania poszczególnych części ciała Sophii obok siebie na ziemi.
- Dobrze, rób, co konieczne – rzekła, kiedy kobieta położyła jej głowę na ziemi. Poczuła pod nią twardą nawierzchnię drogi, a jej oczy były teraz skierowane w górę, na widoczne ponad budynkami niebo. Przez chwilę patrzyła właśnie na nie, dostrzegając między chmurami pasma błękitu. Co, jeśli to był ostatni widok który widziała w swoim życiu? Nagle dopadło ją takie dziwne przekonanie, mimo że przecież wszystko zmierzało ku dobremu, bo jej kończyny zostały odnalezione i zaraz miała zostać poskładana w całość. Słuchała słów kobiety, mając nadzieję, że wszystko się powiedzie i zaraz będzie mogła się cieszyć kompletnym ciałem.
- Jeśli umrę podczas próby scalania mnie, proszę, skontaktuj się z Biurem Aurorów – rzekła. Taka była właśnie jej ostatnia wola na wypadek gdyby coś poszło nie tak. – Powiedz im, że zginęłam podczas wykonywania obowiązków służbowych. Pracuje tam również kilku moich krewnych. Rodzice nie żyją, a brat jest za granicą.
Jeśli miała umrzeć, byłoby jej bardzo żal, że doszło do tego w taki sposób. Wolałaby oddać życie w faktycznej walce, poświęcić je, by kogoś uratować, by pomóc zbudować lepszy świat. Ale przecież od dawna liczyła się z tym, że każdy dzień może być ostatnim – bo było to realne ryzyko w życiu każdego aurora. Ale może nic złego nie miało się stać, może za kilka chwil wstanie o własnych siłach, mając wszystko na swoim miejscu. Jej dalszy stan był w rękach tej młodej, niepozornej kobiety.
Po chwili zamknęła oczy, zamierzając poddać się magii kobiety scalającej jej ciało. Jednak zanim poczuła, że jej członki się zrastają, wszystko wokół się rozmyło. Miała wrażenie, że spada gdzieś w dół, a jej ciało nagle podskoczyło nerwowo...
...Obudziła się we własnym łóżku, oddychając szybko i otwierając oczy. Przez chwilę patrzyła w ciemny sufit (wciąż jeszcze trwała noc), a później na próbę poruszyła się pod kołdrą, sprawdzając, czy jej ręce i nogi stanowią jedność z ciałem. Odgarnęła kołdrę – wszystko wydawało się być w porządku, kończyny wyglądały normalnie i były przytwierdzone do tułowia, podobnie jak głowa. Usiadła na moment i uśmiechnęła się. To był tylko bardzo dziwny, choć realistyczny sen. Z tą myślą po chwili położyła się z powrotem i zasnęła znowu, by przespać jeszcze te parę godzin, które pozostały do rana.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
W takich chwilach jak ta Cecily wolałaby żeby na kursie uzdrowicielskim podawano nieco bardziej praktyczne porady co do zachowania w podobnych sytuacjach. Nie mogła uwierzyć, że od kilku słów, które miała właśnie wypowiedzieć, zależało życie biednej Sophii. Spojrzała dyskretnie na własne ręce by z trwogą zauważyć drżenie smukłych palców. Ratowała już wiele istnień, łatała rozległe rany, opatrywała poparzenia i wyciszała jad, ale nigdy jeszcze nie musiała z wielu kawałków niczego innego jak ciała człowiek nagle zrobić całość. Nie taki był naturalny stan rzeczy, a tym bardziej nie przewidywano czegoś podobnego w podręcznikach magii leczniczej. Podeszła ostrożnie możliwie jak najbliżej Carter, a kiedy podjęła wreszcie decyzję, od której kończyny zacznie, usadowiła się na kolanach blisko towarzyszki niedoli. Wiele rzeczy można zarzucić pannie Hagrid, jeśli chodzi o skąpą emocjonalność, ale na pewno nie brakowało tej dziewczynie instynktu rodzinnego. Możliwe, że nie należała do ludzi wielkich ponad swoją epokę, jednak potrafiła dostrzec w tej prostej chwili czyjegoś cierpienia potrzebę bliskości z kimś. Można się jej wypierać, można nalegać, iż nie potrzebujesz do życia nikogo innego prócz siebie i swojego uporu. Cecily mimo tego, mocno wierzyła w prawdę, jaką wskazuje nam serce. Owszem, siła wewnętrznego głosu bywała różnoraka, niektóre grzmiały ponad swój rozmiar, szczerząc własne uczucia daleko w świat, ale zdarzały się i te niezwykle słabe, praktycznie niedosłyszalne, bo tłumione nawet przez swojego właściciela. Obu należało ukazać równą ilość zrozumienia, ale też prostego współudziału, zrozumienia. Nawet poprzez samo milczenie, a pewnie nawet zwłaszcza przez milczenie. Tak niedoceniana umiejętność trzymania języka za zębami, czasami okazywała się najlepszy okazaniem szacunku rozmówcy.
- Mam nadzieję, że wsiądziesz kiedyś jeszcze na miotłę Sophio. I obiecuję, że wszystko im przekażę. – Wyszeptała unosząc lekko różdżkę. Przymknęła oczy wsłuchując się w gwar oddalonego od nich miasta, głównych ulic tętniących życiem. Prawie jak las, ale nie zielony, składający się z soczystych traw, tylko miejska dżungla gęściej zapełniona hałasującymi czarodziejami niż zwierzętami. Oby udało jej się przywrócić odpowiedni stan rzeczy... Polubiła Sophię i jej rudą głowę, nawet jeśli znały się tylko od niespełna godziny. Oby wróciła do... Zdrowia...
|zt.
- Mam nadzieję, że wsiądziesz kiedyś jeszcze na miotłę Sophio. I obiecuję, że wszystko im przekażę. – Wyszeptała unosząc lekko różdżkę. Przymknęła oczy wsłuchując się w gwar oddalonego od nich miasta, głównych ulic tętniących życiem. Prawie jak las, ale nie zielony, składający się z soczystych traw, tylko miejska dżungla gęściej zapełniona hałasującymi czarodziejami niż zwierzętami. Oby udało jej się przywrócić odpowiedni stan rzeczy... Polubiła Sophię i jej rudą głowę, nawet jeśli znały się tylko od niespełna godziny. Oby wróciła do... Zdrowia...
***
Kiedy otworzyła oczy najpierw uderzył ją znajomy zapach ziół, rozwieszonych po suficie sypialni. Potem usłyszała ciche chrapanie Tangwystl z drugiego pokoju, a dopiero na samym końcu zrozumiała gdzie się znajduje. Powoli, pozostając wciąż w lekkim szoku podniosła się do pozycji siedzącej i sprawdziła czy dalej w ręce trzyma różdżkę. Ta jednak zniknęła, zupełnie tak samo jak domino z części panny Carter. Cecily potrząsnęła rozczochraną głową, na wszelki wypadek upewniając się, że ta stabilnie łączy się z karkiem, po czym z powrotem przykryła się kołdrą, dziękując wszystkim gwiazdom na niebie za to, że ma dwie ręce, dwie nogi i każda z nich znajduje się na właściwym sobie miejscu.|zt.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
[Sen] Poskładaj mnie w całość
Szybka odpowiedź