Korytarz przy skrytkach
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Korytarz przy skrytkach
Tuż po zjechaniu kolejką na jedne z wyższych poziomów, czarodzieje posiadający w banku swe oszczędności, znajdą się na krótkim korytarzu. Jest to jedna z wielu odnóg skomplikowanego labiryntu sejfów, torów, wagoników i jaskiń, w których wykuto kolejne sale. Ten konkretny korytarz znajduje się blisko powierzchni, jest często uczęszczany. Sklepienie stanowią setki skał, podłoże zaś jest wyślizgane od setek par butów - gdzieniegdzie wystają także stalaktyty i stalagmity. W środku jest cieplej niż na zewnątrz, powietrze zaś jest suche i nieco drażniące. Jedyne oświetlenie stanowią powtykane w kamienie co kilkanaście stóp płonące pochodnie.
| 13 września
Trzynaście galeonów, czterdzieści sykli i sześćdziesiąt osiem knutów - tyle właśnie zamierzał tego słonecznego popołudnia wyciągnąć ze swej skrytki Benjamin. Zbyt późno zorientował się, że sakiewka jest pusta i w ferworze wydarzeń z ostatniego miesiąca nie zdołał jej zawczasu uzupełnić. Najpierw przebywał w szpitalu, liżąc rany po przegranym pojedynku w sowiej poczcie, później powoli dochodził do siebie, by finalnie wynieść się ze Śmiertelnego Nokturnu do nowego domu. Dopiero wczoraj postawił w wykupionej chatce pierwsze kroki, znosząc tam kilka pudeł z rzeczami - przekazał też poprzedniemu właścicielowi cały stosik złota, dlatego też dzisiaj musiał udać się do Gringotta. Z pustymi kieszeniami wcale nie czuł się tak beztrosko, jak za młodu, jeszcze przed miotlarską karierą: potrzebował finansowego zabezpieczenia i chociaż cieszył się ze zdobycia w końcu własnego miejsca na ziemi, to nieco frasowało go uszczuplenie oszczędności.
Szybko przeszedł procedurę weryfikacji przy wejściu, zdołał także zmieścić swe gabaryty w wózeczku i pomknął w dół, tuż do swej skrytki. Gdy wysiadł na pewniejszym gruncie, otrzepał szatę i poprawił juchtowy pas, przytrzymujący ubranie, sprawdzając, czy przypadkiem nie zgubił swojego klucza. Ten był na miejscu, otworzył więc swój sejf, schylając się w pół, by wejść do środka. Wewnątrz leżało trochę złota, trochę srebra, trochę miedzi: w porównaniu z stosami galeonów, w które opływała skrytka za czasów gwiazdorstwa, zawartość prezentowała się żałośnie biednie, ale Benjaminowi w zupełności to wystarczało. Wsypał monety do sakiewki i zawiązał ją porządnie, po czym - nie przeliczając ich drugi raz - wyszedł ze środka a drzwi zatrzasnęły się za nim z dziwnym rechotem. Uniósł brwi, odwracając się przodem do wejścia: dziwne. Zmrużył oczy, przyglądając się zamkowi, gdy dźwięki - rechot, łupnięcie, przekleństwo i ponowny rechot - się powtórzyły, dobiegając jednak zza załomu korytarza. To nie jego skrytka zachowywała się tak dziwacznie, a ktoś lub coś innego. Benjamin niewiele myśląc ruszył w stronę odgłosów, odruchowo kładąc rękę na różdżce ukrytej na piersi - i zdębiał, gdy jego oczom ukazało się źródło rechociku.
Tuż przy jednej ze skrytek stała grupa czterech potężnych facetów, ledwie mieszczących się w niskim, wykutym w kamieniu korytarzu. Bez wątpienia w ich żyłach krążyła krew olbrzymów a kto wie, może i trolli; zauważyli go i zaczęli coś bełkotać, opluwając się przy tym, a Wright z głupią miną przypatrywał im się dalej. Wyczuwając, że nie jest tu sam: jeden z półolbrzymów wskazał wielgachną łapą kogoś, kto wyszedł właśnie z sąsiedniej skrytki - z tej odległości Ben rozpoznał jedynie, że była to kobieta, z burzą włosów i niezwykle krzaczastymi brwiami, niemalże mogącymi równać się z tymi porastającymi jego czoło. Za dużo działo się w jednym momencie, dlatego Wright skamieniał, zerkając to na olbrzymów, to na ich maczugi, to na skrytkę, do której...próbowali się włamać?
Trzynaście galeonów, czterdzieści sykli i sześćdziesiąt osiem knutów - tyle właśnie zamierzał tego słonecznego popołudnia wyciągnąć ze swej skrytki Benjamin. Zbyt późno zorientował się, że sakiewka jest pusta i w ferworze wydarzeń z ostatniego miesiąca nie zdołał jej zawczasu uzupełnić. Najpierw przebywał w szpitalu, liżąc rany po przegranym pojedynku w sowiej poczcie, później powoli dochodził do siebie, by finalnie wynieść się ze Śmiertelnego Nokturnu do nowego domu. Dopiero wczoraj postawił w wykupionej chatce pierwsze kroki, znosząc tam kilka pudeł z rzeczami - przekazał też poprzedniemu właścicielowi cały stosik złota, dlatego też dzisiaj musiał udać się do Gringotta. Z pustymi kieszeniami wcale nie czuł się tak beztrosko, jak za młodu, jeszcze przed miotlarską karierą: potrzebował finansowego zabezpieczenia i chociaż cieszył się ze zdobycia w końcu własnego miejsca na ziemi, to nieco frasowało go uszczuplenie oszczędności.
Szybko przeszedł procedurę weryfikacji przy wejściu, zdołał także zmieścić swe gabaryty w wózeczku i pomknął w dół, tuż do swej skrytki. Gdy wysiadł na pewniejszym gruncie, otrzepał szatę i poprawił juchtowy pas, przytrzymujący ubranie, sprawdzając, czy przypadkiem nie zgubił swojego klucza. Ten był na miejscu, otworzył więc swój sejf, schylając się w pół, by wejść do środka. Wewnątrz leżało trochę złota, trochę srebra, trochę miedzi: w porównaniu z stosami galeonów, w które opływała skrytka za czasów gwiazdorstwa, zawartość prezentowała się żałośnie biednie, ale Benjaminowi w zupełności to wystarczało. Wsypał monety do sakiewki i zawiązał ją porządnie, po czym - nie przeliczając ich drugi raz - wyszedł ze środka a drzwi zatrzasnęły się za nim z dziwnym rechotem. Uniósł brwi, odwracając się przodem do wejścia: dziwne. Zmrużył oczy, przyglądając się zamkowi, gdy dźwięki - rechot, łupnięcie, przekleństwo i ponowny rechot - się powtórzyły, dobiegając jednak zza załomu korytarza. To nie jego skrytka zachowywała się tak dziwacznie, a ktoś lub coś innego. Benjamin niewiele myśląc ruszył w stronę odgłosów, odruchowo kładąc rękę na różdżce ukrytej na piersi - i zdębiał, gdy jego oczom ukazało się źródło rechociku.
Tuż przy jednej ze skrytek stała grupa czterech potężnych facetów, ledwie mieszczących się w niskim, wykutym w kamieniu korytarzu. Bez wątpienia w ich żyłach krążyła krew olbrzymów a kto wie, może i trolli; zauważyli go i zaczęli coś bełkotać, opluwając się przy tym, a Wright z głupią miną przypatrywał im się dalej. Wyczuwając, że nie jest tu sam: jeden z półolbrzymów wskazał wielgachną łapą kogoś, kto wyszedł właśnie z sąsiedniej skrytki - z tej odległości Ben rozpoznał jedynie, że była to kobieta, z burzą włosów i niezwykle krzaczastymi brwiami, niemalże mogącymi równać się z tymi porastającymi jego czoło. Za dużo działo się w jednym momencie, dlatego Wright skamieniał, zerkając to na olbrzymów, to na ich maczugi, to na skrytkę, do której...próbowali się włamać?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wizyty w Banku nie były u niej na porządku dziennym. Czasem zanosiła do niego trochę pieniędzy które zostawały jej z wypłaty. Czasem wchodziła do skrytki rodzinnej, by zabrać znów z nich trochę. Na ingrediencje, których potrzebowała, żeby przygotować dodatkowe maści dla ojca. Mało wydawała z pieniędzy, które zdążył uzbierać jej ojciec z mamą. Brat Tangie, jako auror zarabiał dostatecznie dużo, by nie brakowało mu na życie. Dzisiaj zanosiła trochę pieniędzy, miała to zrobić wcześniej, ale co chwilę coś się działo. A to interwencje, a to raporty do poprawienia, trochę zaklęć do rzucenia. Wracała padnięta, rzucając się na łóżko i nie mając ochoty nawet by ruszyć palcem.
Ale dzisiaj ta chęć przyszła! Całkowicie sama. Praca była lżejsza, nie dostała żadnego wezwania, a nawet udało jej się nadrobić raportowanie ostatnich zgłoszeń. Czuła się lżej, wiedząc, że nic nie zalega na jej barkach. No, poza wizytą w Gringocie. Sakiewka z galeonami leżała na dnie jej szuflady czekając, aż nie ruszy w końcu kanciastej pupy i nie przemierzy Londyńskich ulic, by stanąć oko w oko z goblinami.
O dziwo, nigdy nie uważała wizyt w banku do przyjemnych. Gabliny jakoś nie zaskarbiły sobie jej przychylności z tymi haczykowatymi nosami i podejrzliwe patrzącymi ślepiami. Normalnie tak, jakby zamierzała tutaj kogoś okraść. A ona nie wiedziała po czy by miała kogoś okradać, skoro miała wszystko co mieć chciała. Wędrówka też nie należała do przyjemnych. Podróżowanie w wagonikach wywracało jej żołądek do góry nogami i podnosiło zjedzone śniadanie. Z przyjemnością wysiadła z wagonika, poprawiając kraciastą spódnicę. Włożyła dłonie w kieszenie zielonego płaszczyka, trochę już znoszonego, chcąc sprawdzić czy nie zgubiła sakiewki, czy też różdżki. W końcu - na lekko jeszcze niepewnych gruntu nogach - ruszyła w kierunku skrytki przekręcając kluczyk i wchodząc do niewielkich rozmiarów pomieszczenia w którym stało ułożone trochę pieniędzy. Sięgnęła po sakiewkę i jej zawartość wysypała na dłoń, by rozdzielić galeony, sykle i knuty i ułożyć je na odpowiednich kupkach. Cofnęła się o krok i zadowolona kiwnęła głową. Tak, może nie było tego wiele, ale było gdzie podejść, w razie jakiegoś wypadku. Powtórzyła sobie jeszcze raz, że musi w końcu wziąć się za wyrobienie kluczyka dla Cily - tak na wszelki wypadek. Bo nigdy nie wiadomo czy coś jej się nie stanie. Czasy były niepewne, przez te anomalie i wszystko właściwie. I Tagwystyl majaczyło gdzieś przeczucie, że nie wie wszystkiego co się dzieje, że gdzieś jest jakieś rozwiązanie, tylko ona stoi od niego za daleko na tyle, że nie dostrzega tego rozwiązania. Hagrid westchnęła ciężko, ostatni raz zerkając w stronę niewielkiej kupki monet skierowała się do wyjścia. By zorientować się dopiero po jej zamknięciu, że coś się zmieniło. Odwróciła się powoli, sięgając do kieszeni i zaciskając dłoń na jarzębinowej różdżce. Bo oto, jej oczom ukazała się piątka mężczyzn - ale bardziej przypominali półolbrzymów. Nie miała problemów by ich rozpoznać, gdy raz na jakiegoś spojrzała, przecież wychowała sie z Rubeusem. Ale ci byli inni. Od razu zauważyła że czwórka posiada twarz, na której widać, że tęskni ona za rozumem. Ten piąty, stał do niej początkowo plecami i przez chwilę wzięła wdech przez nozdrza bojąc się, że to Rubeus ściągnął na siebie jakieś kłopoty. Odetchnęła lekko, gdy ten zerknął w jej stron. Był mniejszy jakby, może nie wyrósł, nic jej do tego. Ale sytuacja i tak dziwna się zdawała. Prawie wszyscy posiadali maczugi i coś krzyczeli w języku, którego nie znała. Zmarszczyła brwi.
- Chyba nie próbujecie okraść goblinów? - zapytała może trochę głupio, jednocześnie zwracając na nich swoją uwagę. Dopiero wtedy rozumiejąc, że może zwracanie się do piątki średnio inteligentnych półgoblinów w momencie, gdy odbywają jakąś taktyczną naradę nie było rozsądnym posunięciem.
Ale dzisiaj ta chęć przyszła! Całkowicie sama. Praca była lżejsza, nie dostała żadnego wezwania, a nawet udało jej się nadrobić raportowanie ostatnich zgłoszeń. Czuła się lżej, wiedząc, że nic nie zalega na jej barkach. No, poza wizytą w Gringocie. Sakiewka z galeonami leżała na dnie jej szuflady czekając, aż nie ruszy w końcu kanciastej pupy i nie przemierzy Londyńskich ulic, by stanąć oko w oko z goblinami.
O dziwo, nigdy nie uważała wizyt w banku do przyjemnych. Gabliny jakoś nie zaskarbiły sobie jej przychylności z tymi haczykowatymi nosami i podejrzliwe patrzącymi ślepiami. Normalnie tak, jakby zamierzała tutaj kogoś okraść. A ona nie wiedziała po czy by miała kogoś okradać, skoro miała wszystko co mieć chciała. Wędrówka też nie należała do przyjemnych. Podróżowanie w wagonikach wywracało jej żołądek do góry nogami i podnosiło zjedzone śniadanie. Z przyjemnością wysiadła z wagonika, poprawiając kraciastą spódnicę. Włożyła dłonie w kieszenie zielonego płaszczyka, trochę już znoszonego, chcąc sprawdzić czy nie zgubiła sakiewki, czy też różdżki. W końcu - na lekko jeszcze niepewnych gruntu nogach - ruszyła w kierunku skrytki przekręcając kluczyk i wchodząc do niewielkich rozmiarów pomieszczenia w którym stało ułożone trochę pieniędzy. Sięgnęła po sakiewkę i jej zawartość wysypała na dłoń, by rozdzielić galeony, sykle i knuty i ułożyć je na odpowiednich kupkach. Cofnęła się o krok i zadowolona kiwnęła głową. Tak, może nie było tego wiele, ale było gdzie podejść, w razie jakiegoś wypadku. Powtórzyła sobie jeszcze raz, że musi w końcu wziąć się za wyrobienie kluczyka dla Cily - tak na wszelki wypadek. Bo nigdy nie wiadomo czy coś jej się nie stanie. Czasy były niepewne, przez te anomalie i wszystko właściwie. I Tagwystyl majaczyło gdzieś przeczucie, że nie wie wszystkiego co się dzieje, że gdzieś jest jakieś rozwiązanie, tylko ona stoi od niego za daleko na tyle, że nie dostrzega tego rozwiązania. Hagrid westchnęła ciężko, ostatni raz zerkając w stronę niewielkiej kupki monet skierowała się do wyjścia. By zorientować się dopiero po jej zamknięciu, że coś się zmieniło. Odwróciła się powoli, sięgając do kieszeni i zaciskając dłoń na jarzębinowej różdżce. Bo oto, jej oczom ukazała się piątka mężczyzn - ale bardziej przypominali półolbrzymów. Nie miała problemów by ich rozpoznać, gdy raz na jakiegoś spojrzała, przecież wychowała sie z Rubeusem. Ale ci byli inni. Od razu zauważyła że czwórka posiada twarz, na której widać, że tęskni ona za rozumem. Ten piąty, stał do niej początkowo plecami i przez chwilę wzięła wdech przez nozdrza bojąc się, że to Rubeus ściągnął na siebie jakieś kłopoty. Odetchnęła lekko, gdy ten zerknął w jej stron. Był mniejszy jakby, może nie wyrósł, nic jej do tego. Ale sytuacja i tak dziwna się zdawała. Prawie wszyscy posiadali maczugi i coś krzyczeli w języku, którego nie znała. Zmarszczyła brwi.
- Chyba nie próbujecie okraść goblinów? - zapytała może trochę głupio, jednocześnie zwracając na nich swoją uwagę. Dopiero wtedy rozumiejąc, że może zwracanie się do piątki średnio inteligentnych półgoblinów w momencie, gdy odbywają jakąś taktyczną naradę nie było rozsądnym posunięciem.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na dłuższą chwilę skupił wzrok na zielonym płaszczyku - a raczej dziewczęciu odzianym w miły dla oka materiał. Wyróżniała się nie tylko na tle skał, ale przede wszystkim na tle czterech rosłych osiłków o nieproporcjonalnie wielkich głowach, wielkich mięśniach i wielkich stopach. Mrugali oni nerwowo, zwracając się ku sobie i wymachując równie potężnymi maczugami tak, że powietrze aż świszczało. Ten nieprzyjemny dźwięk - oraz dość rozsądne pytanie nieznajomej - przywróciły Benjamina do przytomności. Zielony Płaszczyk - jak roboczo nazwał kobietę, która przed momentem wyszła ze swojej skrytki, nadziewając się na to zgromadzenie Czarodziei Pokaźnych Rozmiarów - zadała naprawdę sensowne pytanie. Problem w tym, że jeśli mieli do czynienia z odpowiedzią twierdzącą, a na to wskazywały wszelkie znaki, począwszy od niezbyt inteligentnych min po nieco wgniecione drzwiczki sejfu, to to spotkanie nie mogło skończyć się dobrze.
Sekundę później zauważył, że dziewczyna właściwie zwraca się do nich jako całości. Półolbrzymy, zdziwione tym wciągnięciem nieznajomego w swe szeregi, odwróciły się ponownie w stronę Benjamina, jakby próbując przypomnieć sobie, czy nie jest przypadkiem ich zaginionym, niewydarzonym kuzynem, o którym zapomnieli w ferworze złodziejskiej przygody. - Nie, ja nie jestem z nimi! - zaprzeczył od razu, dotknięty tym, że Zielony Płaszczyk sugerował pokrewieństwo z tymi zakapiorami. Zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie jego postura robiła zazwyczaj na ludziach, ale w porównaniu z dybiącymi na cudzą własność olbrzymami, prezentował się wręcz filigranowo. - Zaraz zawołam gobliny, wy małe, parszywe złodziejaszki! - wrzasnął z całych sił, aż jego głos odbił się echem po jaskiniach i kilka kamieni zsunęło się z obrzeży korytarza, na którym wszyscy się znajdowali. Cóż, nie postąpił mądrze, szajka przestała rozważać jego współudział w nielegalnym procederze i zaczęła działać. - Uważaj! - ryknął jeszcze głośniej do Zielonego Płaszczyka, kątem oka widząc, jak jedna z potężnych ramion dryblasa zmierza w stronę dziewoi. Ostrzegł ją w porę, zdołała uskoczyć, ale nierozgarnięci zakapiorzy szykowali się do ucieczki. Nie mógł im na to pozwolić, nie tylko dlatego, że wtedy stratowaliby merlina-ducha winną nieznajomą, pojawiającą się w banku. A mówią, że gobliny mają niesamowite zabezpieczenia - smocze łajno a nie prawda. Jaimie zaklął pod nosem i wyciągnął różdżkę. - Petrificus Totalus! - krzyknął, celując nią w półolbrzyma stojącego najbliżej Zielonego Płaszczyka, mając nadzieję, że w porę powali go na podłogę, dzięki czemu reszta złodziei powywraca się o jego wielkie ciało. Zyskałby wtedy na czasie i mógłby powiadomić - jakoś - gobliny. Na razie jednak musiał się bronić, półolbrzymy wyraźnie chciały im przysolić. A biorąc pod uwagę rozmiar ich wielgachnych pięści, posługiwały się naprawdę brutalną i równie ogromniastą solniczką. Wright usunął się dość zwinnie z drogi, starając się nie oberwać w głowę maczugą jednego z jegomości, pachnących gorzej od górskich trolli, co było nie lada wyczynem.
Tyle, jeśli chodzi o spokojne życie przykładnego obywatela, rutynowo wyciągającego swe oszczędności z bankowego konta.
Sekundę później zauważył, że dziewczyna właściwie zwraca się do nich jako całości. Półolbrzymy, zdziwione tym wciągnięciem nieznajomego w swe szeregi, odwróciły się ponownie w stronę Benjamina, jakby próbując przypomnieć sobie, czy nie jest przypadkiem ich zaginionym, niewydarzonym kuzynem, o którym zapomnieli w ferworze złodziejskiej przygody. - Nie, ja nie jestem z nimi! - zaprzeczył od razu, dotknięty tym, że Zielony Płaszczyk sugerował pokrewieństwo z tymi zakapiorami. Zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie jego postura robiła zazwyczaj na ludziach, ale w porównaniu z dybiącymi na cudzą własność olbrzymami, prezentował się wręcz filigranowo. - Zaraz zawołam gobliny, wy małe, parszywe złodziejaszki! - wrzasnął z całych sił, aż jego głos odbił się echem po jaskiniach i kilka kamieni zsunęło się z obrzeży korytarza, na którym wszyscy się znajdowali. Cóż, nie postąpił mądrze, szajka przestała rozważać jego współudział w nielegalnym procederze i zaczęła działać. - Uważaj! - ryknął jeszcze głośniej do Zielonego Płaszczyka, kątem oka widząc, jak jedna z potężnych ramion dryblasa zmierza w stronę dziewoi. Ostrzegł ją w porę, zdołała uskoczyć, ale nierozgarnięci zakapiorzy szykowali się do ucieczki. Nie mógł im na to pozwolić, nie tylko dlatego, że wtedy stratowaliby merlina-ducha winną nieznajomą, pojawiającą się w banku. A mówią, że gobliny mają niesamowite zabezpieczenia - smocze łajno a nie prawda. Jaimie zaklął pod nosem i wyciągnął różdżkę. - Petrificus Totalus! - krzyknął, celując nią w półolbrzyma stojącego najbliżej Zielonego Płaszczyka, mając nadzieję, że w porę powali go na podłogę, dzięki czemu reszta złodziei powywraca się o jego wielkie ciało. Zyskałby wtedy na czasie i mógłby powiadomić - jakoś - gobliny. Na razie jednak musiał się bronić, półolbrzymy wyraźnie chciały im przysolić. A biorąc pod uwagę rozmiar ich wielgachnych pięści, posługiwały się naprawdę brutalną i równie ogromniastą solniczką. Wright usunął się dość zwinnie z drogi, starając się nie oberwać w głowę maczugą jednego z jegomości, pachnących gorzej od górskich trolli, co było nie lada wyczynem.
Tyle, jeśli chodzi o spokojne życie przykładnego obywatela, rutynowo wyciągającego swe oszczędności z bankowego konta.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Trochę to dziwna była sytuacja i trochę niecodzienna. I pewnie gdyby mama Tangie nadal żyła i o tym usłyszała, to uznałaby że wcale jej ona nie dziwi, bo w jakiś sposób Tangie miała skłonności do ściągania w swoim kierunku sytuacji z grona “tych możliwie najdziwniejszych i najbardziej nieprawdopodobnych”. Ale Hagrid się tym wcale nie przejmowała, dzięki nim, jej życie zyskiwało na ciekawości i nieprzewidywalności. Bo kto inny, idąc odłożyć trochę gotówki do banku trafia na pięciu półolbrzymow próbujących go okraść?
No niewielu, bądźmy szczerzy.
Gdy jeden z nich, ten z brodą zwrócił się do niej zmarszczyła brwi niepewnie spoglądając to na niego, to na resztę grupy. Wierzyć, czy nie wierzyć? Niby nie był z nimi, a jednak trochę jak oni wyglądał. Trochę mniejszy, ale może jeszcze miał urosnąć. Żałowała trochę, że Rubeus wziął i zniknął i że w ogóle go tutaj nie było, bo on by jej na pewno pomógł zdecydować, a tak musiała zdać się tylko na siebie.
- Wyglądasz jakbyś był. - odpowiedziała mu całkowicie szczerze, wzruszając przy tym lekko ramionami. Mam mówiła, żeby nie osądzać po pozorach, tylko po czynach. I pamiętać, że trudno z naturą własną walczyć i zachowaniami, a ludzie jednak i tak najpierw przez wygląd sądzą. Podskoczyła lekko wystraszona, gdy tak się wydarł, właściwie praktycznie całkowicie pewna, że skrytki aż zadrżały od jego tubalnego głosu. Uniosła głowę w górę ciekawa, czy dotarł on aż do samej góry i zaalarmował gobliny. I czy i ich nie uznają za współwinnych jeśli tak. To by dopiero było szczęście w nieszczęściu. Dopiero krzyk ją zaalarmował i w porę spojrzenie zwróciła w stronę złodziejaszków. Wielka maczuga leciała prosto na nią. Uskoczyła w bok w kierując się stronę jednego z olbrzymów, w ostatniej chwili jakimś cudem unikając zderzenia z pałką. Zaraz pierwszy z nich padł, pod promieniem zaklęcia które pomknęło z różdżki tego, co niby nie był z nimi. No jak w nich rzucał zaklęcia, to chyba nie był. Złość wykwitła na jej twarzy, a ona schylając się pobiegła w jego stronę. Unikając po drodze kolejnego ciosu.
- Wypadłoby chyba, poinformować gobliny. - stwierdziła, nie odrywając spojrzenia od ich przeciwników. Tak na wszelki wypadek, jakby im nie wyszło, to będą mogli wyjście zablokować i nie pozwolą, by te olbrzymy wyniosły dobytek ludzi, którzy ciężko na to pracowali. - Petrificus Totalus.- zadecydowała zaraz, kierując różdżkę w tego, co to zamachiwał się właśnie na jej towarzysza. Przynajmniej w tej konkretnej sytuacji. Znaczy, miała nadzieję, że towarzysza. I że nie okaże się finalnie, że postanowiła sam dla siebie cały ten łup zebrać. A ją zmanewrował żeby pomogła, bo we dwójkę może im szybciej pójdzie. A na koniec sam ją tą pałką w łepetne strzeli.
To by było doprawdy niefortunne.
Na razie jednak liczyła na to, że zaklęcie jej się powodzie a anomalie nie przyniosą im żadnej krzywdy. Bo ostatnio chyba zrobiły się mocniej uciążliwe. Hagrid ostatnio nie sięgała po czary, jak nie musiała, ale ta sytuacja zdecydowanie nie pozwalała na korzystanie z nich.
- Lepiej, żeby się nie okazało, że postanowiłeś mnie zmanerwerwować do pomocy, a potem się mnie pozbyć. - mruknęła cicho, dmuchając na kosmyk włosów, by zdmuchnąć go z twarzy. - Zrzucę cię wtedy na sam dół tych korytarzy i zostawię. Tak dla jasności. - nie powiedziała jak to zamierza, ale groźba wypływająca się z jej ust zdawała się być wypowiadana na poważnie.
No niewielu, bądźmy szczerzy.
Gdy jeden z nich, ten z brodą zwrócił się do niej zmarszczyła brwi niepewnie spoglądając to na niego, to na resztę grupy. Wierzyć, czy nie wierzyć? Niby nie był z nimi, a jednak trochę jak oni wyglądał. Trochę mniejszy, ale może jeszcze miał urosnąć. Żałowała trochę, że Rubeus wziął i zniknął i że w ogóle go tutaj nie było, bo on by jej na pewno pomógł zdecydować, a tak musiała zdać się tylko na siebie.
- Wyglądasz jakbyś był. - odpowiedziała mu całkowicie szczerze, wzruszając przy tym lekko ramionami. Mam mówiła, żeby nie osądzać po pozorach, tylko po czynach. I pamiętać, że trudno z naturą własną walczyć i zachowaniami, a ludzie jednak i tak najpierw przez wygląd sądzą. Podskoczyła lekko wystraszona, gdy tak się wydarł, właściwie praktycznie całkowicie pewna, że skrytki aż zadrżały od jego tubalnego głosu. Uniosła głowę w górę ciekawa, czy dotarł on aż do samej góry i zaalarmował gobliny. I czy i ich nie uznają za współwinnych jeśli tak. To by dopiero było szczęście w nieszczęściu. Dopiero krzyk ją zaalarmował i w porę spojrzenie zwróciła w stronę złodziejaszków. Wielka maczuga leciała prosto na nią. Uskoczyła w bok w kierując się stronę jednego z olbrzymów, w ostatniej chwili jakimś cudem unikając zderzenia z pałką. Zaraz pierwszy z nich padł, pod promieniem zaklęcia które pomknęło z różdżki tego, co niby nie był z nimi. No jak w nich rzucał zaklęcia, to chyba nie był. Złość wykwitła na jej twarzy, a ona schylając się pobiegła w jego stronę. Unikając po drodze kolejnego ciosu.
- Wypadłoby chyba, poinformować gobliny. - stwierdziła, nie odrywając spojrzenia od ich przeciwników. Tak na wszelki wypadek, jakby im nie wyszło, to będą mogli wyjście zablokować i nie pozwolą, by te olbrzymy wyniosły dobytek ludzi, którzy ciężko na to pracowali. - Petrificus Totalus.- zadecydowała zaraz, kierując różdżkę w tego, co to zamachiwał się właśnie na jej towarzysza. Przynajmniej w tej konkretnej sytuacji. Znaczy, miała nadzieję, że towarzysza. I że nie okaże się finalnie, że postanowiła sam dla siebie cały ten łup zebrać. A ją zmanewrował żeby pomogła, bo we dwójkę może im szybciej pójdzie. A na koniec sam ją tą pałką w łepetne strzeli.
To by było doprawdy niefortunne.
Na razie jednak liczyła na to, że zaklęcie jej się powodzie a anomalie nie przyniosą im żadnej krzywdy. Bo ostatnio chyba zrobiły się mocniej uciążliwe. Hagrid ostatnio nie sięgała po czary, jak nie musiała, ale ta sytuacja zdecydowanie nie pozwalała na korzystanie z nich.
- Lepiej, żeby się nie okazało, że postanowiłeś mnie zmanerwerwować do pomocy, a potem się mnie pozbyć. - mruknęła cicho, dmuchając na kosmyk włosów, by zdmuchnąć go z twarzy. - Zrzucę cię wtedy na sam dół tych korytarzy i zostawię. Tak dla jasności. - nie powiedziała jak to zamierza, ale groźba wypływająca się z jej ust zdawała się być wypowiadana na poważnie.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Tangwystl Hagrid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sytuacja faktycznie była dziwna, niecodzienna i - co tu dużo mówić - pechowa. Nie dość, że właśnie stał się świadkiem najgłupszego włamania w dziejach ludzkości (nawet on nie wpadłby na pomysł okradania goblinów, do tego w środku dnia, do tego w okolicznościach anomalii, przy zwiększonych środkach ostrożności), to jeszcze przypadkowa kobieta początkowo uznała go za współwinnego. Wytrzeszczył na nią oczy tak mocno, że mogła zauważyć wyłupiaste ślepia nawet spomiędzy kotłowaniny napompowanych genetycznymi możliwościami mięśni półolbrzymów. Od tego teatralnego gestu twarzoczaszki rozbolały go szwy na twarzy, przestał więc się dziwić i obruszać podobnym porównaniom. Powinien do tego przywyknąć, zresztą, bronił słabszych i mniejszości, nie powinien podchodzić do tych rosłych wyrzutków jak kuguchar do nieśmiałka. Cóż jednak poradzić, gdy zachowywali się zgodnie ze stereotypami, uwypuklającymi ich cechy łapserdaków, złodziei oraz niezbyt bystrych zakapiorów.
W ogóle nie pasował do tego opisu. Zwłaszcza teraz, z zabliznowaconą twarzą i ochrypłym głosem wieloletniego pijaczyny. - Niby dlaczego? - spytał obruszony, ale nie zdążył dociekać powodów takiej oceny swego pochodzenia. Rozbłysły zaklęcia, półolbrzym zamachujący się na Zielony Płaszczyk padł rażony petryfikusem, co nieco pohamowało kompanów. Jaimie także wyszedł nieco ze stanu obronnego skupienia, poczuł słabość i coś złego zaczęło dziać się z jego dłonią. Dziwne drżenie przeminęło jednak i mógł ponownie unieść różdżkę, zamierzając uprzedzić kolejny atak otrząsających się z rozpaczy po spetryfikowanym kompanie. - Amicus! - spróbował, mierząc w najbliższego wielkoluda, kiwając jednocześnie głową na sensowne zdanie, wypowiedziane przez nieznajomą. - We wnęce, przy skrytkach, powinien być złoty dzwon, on alarmuje straże - powiedział do niej, wiedząc, że dziewczę stoi bliżej korytarza i może dopełnić obywatelskiego obowiązku wezwania sił wyższych. W postaci wściekłych goblinów - wolałby nie znaleźć się w skórze półolbrzymów, gdy dostaną się w ich sękate, ostre łapska. Patrząc na nieudane zaklęcie posiadaczki bujnych brwi wolał także, żeby to on powstrzymywał napór atakujących - jej petryfikus okazał się zaledwie mdłą mgiełką.
- Co? - spytał zdezorientowany, znów pełen oburzenia. Nie dość, że uznała go za kogoś, kto połakomiłby się na czyjąś własność, to jeszcze sugerowała, że byłby w stanie zdradzić swych kompanów i wymknąć się ze skarbem. - Nigdy nie wpadłbym na podobny pomysł! - rzucił obrażonym tonem, obiektywnie całkiem szczerze: taki fortel nie przyszedłby mu do głowy w najodważniejszych snach. Chętnie wdałby się w pogawędkę z dziewczęciem, butnym i dość cynicznie podchodzącym do życia, ale sytuacja stawała się coraz bardziej napięta a półolbrzymy wymachiwały maczugami, zbliżając się w jego stronę. - Teraz, biegnij! - polecił Zielonemu Płaszczykowi, odwracając swoją nieskromną osobą uwagę jednego z łotrzyków. Niestety, nie zdążył uskoczyć przed jego potężnym ramieniem i chociaż nie oberwał pałką przez łeb, to łokieć mocno uderzył go w bok, wywracając na wąską posadzkę korytarza. Ben szybko przytulił się plecami do ściany, kurczowo trzymając różdżkę w dłoni - brakowało tylko, by zsunął się w piekielną czeluść jaskini Banku Gringotta, dokonując tam swego marnego życia.
Przynajmniej zmarłby wśród smoków, co było jakąś - wątłą - pociechą.
W ogóle nie pasował do tego opisu. Zwłaszcza teraz, z zabliznowaconą twarzą i ochrypłym głosem wieloletniego pijaczyny. - Niby dlaczego? - spytał obruszony, ale nie zdążył dociekać powodów takiej oceny swego pochodzenia. Rozbłysły zaklęcia, półolbrzym zamachujący się na Zielony Płaszczyk padł rażony petryfikusem, co nieco pohamowało kompanów. Jaimie także wyszedł nieco ze stanu obronnego skupienia, poczuł słabość i coś złego zaczęło dziać się z jego dłonią. Dziwne drżenie przeminęło jednak i mógł ponownie unieść różdżkę, zamierzając uprzedzić kolejny atak otrząsających się z rozpaczy po spetryfikowanym kompanie. - Amicus! - spróbował, mierząc w najbliższego wielkoluda, kiwając jednocześnie głową na sensowne zdanie, wypowiedziane przez nieznajomą. - We wnęce, przy skrytkach, powinien być złoty dzwon, on alarmuje straże - powiedział do niej, wiedząc, że dziewczę stoi bliżej korytarza i może dopełnić obywatelskiego obowiązku wezwania sił wyższych. W postaci wściekłych goblinów - wolałby nie znaleźć się w skórze półolbrzymów, gdy dostaną się w ich sękate, ostre łapska. Patrząc na nieudane zaklęcie posiadaczki bujnych brwi wolał także, żeby to on powstrzymywał napór atakujących - jej petryfikus okazał się zaledwie mdłą mgiełką.
- Co? - spytał zdezorientowany, znów pełen oburzenia. Nie dość, że uznała go za kogoś, kto połakomiłby się na czyjąś własność, to jeszcze sugerowała, że byłby w stanie zdradzić swych kompanów i wymknąć się ze skarbem. - Nigdy nie wpadłbym na podobny pomysł! - rzucił obrażonym tonem, obiektywnie całkiem szczerze: taki fortel nie przyszedłby mu do głowy w najodważniejszych snach. Chętnie wdałby się w pogawędkę z dziewczęciem, butnym i dość cynicznie podchodzącym do życia, ale sytuacja stawała się coraz bardziej napięta a półolbrzymy wymachiwały maczugami, zbliżając się w jego stronę. - Teraz, biegnij! - polecił Zielonemu Płaszczykowi, odwracając swoją nieskromną osobą uwagę jednego z łotrzyków. Niestety, nie zdążył uskoczyć przed jego potężnym ramieniem i chociaż nie oberwał pałką przez łeb, to łokieć mocno uderzył go w bok, wywracając na wąską posadzkę korytarza. Ben szybko przytulił się plecami do ściany, kurczowo trzymając różdżkę w dłoni - brakowało tylko, by zsunął się w piekielną czeluść jaskini Banku Gringotta, dokonując tam swego marnego życia.
Przynajmniej zmarłby wśród smoków, co było jakąś - wątłą - pociechą.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
I kto powiedział, że zwykłe wyjście do zamku nie może zmienić się w coś całkowicie nieprzewidywalnego? Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że mówione jest o Banku Gringotta, a do skrytek zjeżdża się w wagonikach, pewnie nikt tak nie powiedział. Ale mimo tego wszystkiego co tutaj było niesamowite i nieprzewidywalne, raczej niewielu spodziewało się spotkać kilku półolbrzymów którzy próbując dokonać rabunku w tym banku. Gdy ten olbrzym-nie olbrzym oburzył się, Tangie spojrzała na niego wzruszając lekko ramionami.
- Dlatego. - odpowiedziała mu najpierw rozkładając dłonie by zaznaczyć jaki jest wielki, a potem wspiąć się na palce i zaznaczyć jakiś niewidzialny punkt wysoko nad głową, który miał oznaczać jego wzrost. Odskoczyła jednak zaraz, a krzyk wydobył się z jej ust, gdy zrozumiała, że oni naprawdę zamierzali okraść bank i nie zamierzali pozwoli, żeby ktos im w tym przeszkodził. Oh, genialnie, jedynie czekać, aż na jej nagrobku napiszą: zmarła od pacnięcia pałką, bo nie zeszła półolbrzymowi z drogi gdy ten kradł. Tragedia, głównie dlatego, że przecież nie godziło się, by Hagrid z rąk półolbrzyma ginął, zwłaszcza, że jednego w rodzinie miał.
- Tam? - upewniła się, już po tym, jak rozejrzała się dookoła i dostrzegła wnękę znajdującą się całkiem niedaleko. Ale całkiem, nie oznaczało jeszcze, że uda jej się do niej dobiec. Należymy było spojrzeć i dostrzec fakt, że taki półolbrzym posiada nogi dłuższe niż Tangie, więc i dłuższe kroki robi. Westchnęła lekko. Cóż za upierdliwość. Gdy Brodacz - bo olbrzym półolbrzym za długi było - przytaknął jej wzięła kolejny ciężki wdech. Nie, zdecydowanie się na to nie pisała.
- Wpadłbyś, albo byś nie wpadł. - powiedziała rozkładając dłonie w geście niewiedzy. Zaraz jednak skrzywiła usta, gdy jej zaklęcie całkowicie nie wyszło. Tragedia, jak miała być gotowa obronić siebie, albo Cily, skoro zaklęcia z dziedziny, którą znała najlepiej jej nie wychodziły. - Lepiej z góry zakładać najgorsze. - dodała dmuchając, bo kosmyk włosów spadł jej na twarz a potrzebowała się go szybko pozbyć. Tak, była cynikiem i wolała dmuchać na zimne, jeśli się dało. Zresztą, brak umiejętności w wielkich przemowach i kłamstwach sprawiał, że mówiła to, co dokładnie przychodziło jej na myśl. Nie zawsze dobre to było, bo często i kłopoty ze sobą niosło, ale nie umiała być inna - a nawet nie chciała.
Gdy Brodacz wydał polecenie nie zastanawiała się długo - koniec końców, jeśli miał ją oszukać, to powiedziała mu co z nim zrobi. Wierzyła w moc własnej groźby, sposób miała jakiś prędzej czy późiej znaleźć. Biegła tak szybko, jak tylko potrafiła, przy wnęce łapiąc za ostre kamienie, by wyrobić na zakręcie i gdy tylko to zrobiła dostrzegła go - wielki, większy niż ona, dzwon. Dopadła do niego i złapała za ten wihajster na dole, którego nazwy nigdy nie znała, ruszyła nim. Cichy dźwięk rozniósł się, ale wiedziała, że nie jest odpowiednio głośny, by dotrzeć do góry. Zaparła wszystkie mięśnie, każdy jeden, bo wiedziała też, że przy okazji skupiła i na sobie uwagę. Uderzyła w dzwon raz jeszcze, głośniej. Potem kolejny, męcząc się przy tym okropnie. A potem znów i dalej, bez przerwy. Dźwięk dzwonu roznosił się po jaskiniach zamku mknąć z mocą ku górze.
Miała nadzieję, że dotrze na tyle szybko, by oboje nie zginęli broniąc nie własnych skarbów.
- Dlatego. - odpowiedziała mu najpierw rozkładając dłonie by zaznaczyć jaki jest wielki, a potem wspiąć się na palce i zaznaczyć jakiś niewidzialny punkt wysoko nad głową, który miał oznaczać jego wzrost. Odskoczyła jednak zaraz, a krzyk wydobył się z jej ust, gdy zrozumiała, że oni naprawdę zamierzali okraść bank i nie zamierzali pozwoli, żeby ktos im w tym przeszkodził. Oh, genialnie, jedynie czekać, aż na jej nagrobku napiszą: zmarła od pacnięcia pałką, bo nie zeszła półolbrzymowi z drogi gdy ten kradł. Tragedia, głównie dlatego, że przecież nie godziło się, by Hagrid z rąk półolbrzyma ginął, zwłaszcza, że jednego w rodzinie miał.
- Tam? - upewniła się, już po tym, jak rozejrzała się dookoła i dostrzegła wnękę znajdującą się całkiem niedaleko. Ale całkiem, nie oznaczało jeszcze, że uda jej się do niej dobiec. Należymy było spojrzeć i dostrzec fakt, że taki półolbrzym posiada nogi dłuższe niż Tangie, więc i dłuższe kroki robi. Westchnęła lekko. Cóż za upierdliwość. Gdy Brodacz - bo olbrzym półolbrzym za długi było - przytaknął jej wzięła kolejny ciężki wdech. Nie, zdecydowanie się na to nie pisała.
- Wpadłbyś, albo byś nie wpadł. - powiedziała rozkładając dłonie w geście niewiedzy. Zaraz jednak skrzywiła usta, gdy jej zaklęcie całkowicie nie wyszło. Tragedia, jak miała być gotowa obronić siebie, albo Cily, skoro zaklęcia z dziedziny, którą znała najlepiej jej nie wychodziły. - Lepiej z góry zakładać najgorsze. - dodała dmuchając, bo kosmyk włosów spadł jej na twarz a potrzebowała się go szybko pozbyć. Tak, była cynikiem i wolała dmuchać na zimne, jeśli się dało. Zresztą, brak umiejętności w wielkich przemowach i kłamstwach sprawiał, że mówiła to, co dokładnie przychodziło jej na myśl. Nie zawsze dobre to było, bo często i kłopoty ze sobą niosło, ale nie umiała być inna - a nawet nie chciała.
Gdy Brodacz wydał polecenie nie zastanawiała się długo - koniec końców, jeśli miał ją oszukać, to powiedziała mu co z nim zrobi. Wierzyła w moc własnej groźby, sposób miała jakiś prędzej czy późiej znaleźć. Biegła tak szybko, jak tylko potrafiła, przy wnęce łapiąc za ostre kamienie, by wyrobić na zakręcie i gdy tylko to zrobiła dostrzegła go - wielki, większy niż ona, dzwon. Dopadła do niego i złapała za ten wihajster na dole, którego nazwy nigdy nie znała, ruszyła nim. Cichy dźwięk rozniósł się, ale wiedziała, że nie jest odpowiednio głośny, by dotrzeć do góry. Zaparła wszystkie mięśnie, każdy jeden, bo wiedziała też, że przy okazji skupiła i na sobie uwagę. Uderzyła w dzwon raz jeszcze, głośniej. Potem kolejny, męcząc się przy tym okropnie. A potem znów i dalej, bez przerwy. Dźwięk dzwonu roznosił się po jaskiniach zamku mknąć z mocą ku górze.
Miała nadzieję, że dotrze na tyle szybko, by oboje nie zginęli broniąc nie własnych skarbów.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Udało mu się sprawić, by kolejny z olbrzymów stał się jego najlepszym przyjacielem - wielka, nalana twarz złodziejaszka rozanieliła się w uśmiechu a pałka opadła, lecz nie na jego czaszkę a na ziemię, roztrzaskując kamienną płytkę podłogi. Zaklęcie było na tyle potężne, że typ spod najciemniejszej gwiazdy zapałał do Benjamina wręcz niesamowitą przyjaźnią: mocne ramiona zamachnęły się w jego kierunku, zapewne po to, by objąć go i utulić niczym odnalezionego po latach brata, ale Wright i tak zdołał uskoczyć, prawie ocierając pot z czoła. Może nie wybrał najszczęśliwszego zaklęcia, ale na razie dwoje z łypiących zazdrośnie na złoto innych gamoni nie sprawiało już większego problemu. - Deprimo! - zawołał ponownie, unosząc różdżkę na trzeciego, nabitego mięśniami chciwca - a później cofnął się o kilka kroków, nie mogąc nie uśmiechnąć się z powodu pantonimy w wykonaniu Zielonego Płaszczyka. Westchnął, rozbawiony pomimo zdenerwowania: miała poniekąd rację, w kiepskim świetle możliwość pomylenia go z półolbrzymem była dość spora, miał dość imponujące gabaryty. Kiwnął głową tak mocno, że aż coś strzyknęło go w szyi i z ulgą obserwował szybko mknącą ku dzwonowi nieznajomą. Jako kompanka ratowania cudzego majątku spisywała się doskonale, do tego była przezorna i nastawiona dość pesymistycznie do ufania obcym - podobała mu się coraz bardziej, prawie zapomniał o tym, że oceniła książkę z obrazkami po jednoznacznej okładce, uznając go za jednego ze zbirów, łasych na skarby ukryte za ciężkimi, stalowymi drzwiami sejfu. Nie uciekła jednak, odważnie stanęła do walki i współpracowała, spełniając obywatelski obowiązek. Zaczynał ją naprawdę lubić - i pomknął za nią, wiedząc, że lada moment zjawi się wokół nich szwadron wściekłych goblinów, zapewne rozszarpujących półolbrzymów żywcem. - Świetnie się spisałaś, mała! - wrzasnął, gdy zmniejszał odległość do Zielonego Płaszczyka, bijącego na alarm. Za sobą słyszał ciężkie kroki, jeszcze nie wiedział, czy goni go jeden czy obydwaj pozostali przy agresywnej przytomności. Chętnie wykonałby podobny wiraż co brunetka, ale nie był aż tak zwinny; po chwili znalazł się tuż przy niej, zatykając dłońmi uszy. Dzwon był niemożebnie głośny, wyczuwał jednak wibracje torów - nie mógł usłyszeć w tym hałasie wizgotu wagoników - zapowiadające pojawienie się goblinów. - Jesteś może aurorką? Magiczną policjantką? Nosisz czasem mundur, panienko? - starał się przekrzyczeć bicie dzwonu alarmującego, zerkając ponad ramieniem brunetki na korytarz, gotów wskazać nadchodzącym goblinom przyczynę alarmu albo dalej bronić ich obydwoje przed złodziejaszkami. Wyszczerzył zęby do nieznajomej, po czym szybko zreflektował się w swym braku manier. - Ben Wright jestem, do usług, zwłaszcza tych pomagających chronić dobrobyt nieznanych mi czarodziei - przedstawił się - ciągle wrzaskiem - niezwykle zgodnie z prawdą, wyciągając przed siebie wielką niczym szufla do odśnieżania dłoń, by zapoznać się Zielonym Płaszczykiem tak, jak należało. Nawet w podbramkowych sytuacjach pragnął być dżentelmenem, w każdym calu swego prawie dwumetrowego cielska, gotowego teraz osłonić ją przed zemstą złodziei albo nadgorliwością służb porządkowych Banku Gringotta.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zdarzało jej się już bywać w miejscach nie do końca bezpiecznych, jednak nigdy nie sądziła, że jednym z nich będzie Bank Gringotta. Przecież miał miano jednego z tych właśnie najbezpieczniejszych. Jak więc trzem pół - olbrzymom udało się wtargnąć do niego w jednym jawnym celu? Nie miała pojęcia. Ale też trudno było jej się w tej konkretnej chwili zastanawiać nad czymkolwiek, gdy trochę z własnej winy, trochę chyba z życiowego fartu została niejako wciągnięta w całą sprawę. Może i powinna była uciekać, ale chyba jej instynkt samozachowywaczy nigdy do końca nie działał odpowiednio. Tak jak ta siewnica, która winna była oddzielać rzeczy które należało wypowiadać, od tych, które w głowie powinny zostawać. Zazwyczaj Tangie po prostu mówiła, dokładnie to, co przeszło przez jej myśli. W dużej ilości wypadków nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że powiedziała coś nie do końca tak, jak powinna była. Ale nie przepraszała za to, za coś, jeśli nie uznawała, że rzeczywiście powiedziała coś złego. Nie zamierzała przepraszać za prawdę, czy też własne przekonania. Niektórzy pewnie dlatego jej nie lubili, bo nie omieszkała powiedzieć komuś, że jego suknia jest w kolorze którego nawet kolory by nie polubiły. Albo że kogoś nos przypomina dziób kruka. Zwyczajnie nie widziała w tym nic poza prawdą. A jednak sama prawda potrafiła ludzi boleć bardziej, niźli kłamstwo. Dziwna kolej rzeczy, której pojąć zwyczajnie nie umiała.
W końcu udało jej się poruszyć ciężkim dzwonem i głośny dźwięk poszybował w górę ku głównemu korytarzowi. Odpuściła sobie walkę, zresztą i Brodacz tego chciał, wiedziała że potrafiła więcej, ale kłócić się w tej konkretnej chwili o to nie zamierzała. Może to fakt sytuacji a może czegoś innego. Zdecydowanie powinna poćwiczyć uroki - tak na wszelki wypadek. Chociaż i ich umiejętność nie zagwarantuje działania pod presją. To chyba mogło weryfikować jedynie życie.
Wielka sylwetka pokonała jej drogą i w pierwszej chwili Tangie chciała rzucić się do ucieczki, dopiero po chwili rozumiejąc że to nie jeden z napastników a brodach. Uniosła w jego kierunku zaciśnięta dłoń z kciukiem ku górze, a na ustach pojawił się uśmiech. Gdy z jego ust padło pytanie pokręciła przecząco głową. Nie, nigdy nie myślała, że byłaby odpowiednia na takim stanowisku. Chyba zwyczajnie jej osobowość do tego nie pasowało. No i czas, który należało w to wkładać. Zresztą, nie radziła sobie całkowicie i kompletnie w kontaktach z innymi. Rozmowy choć jej nie peszyły, to z niewiadomych dla niej przyczyn nie zawsze szły po jej myśli. A zdarzało się, że rozmówca zostawiał ją kompletnie zdziwioną i nierozumiejącą tego, co właśnie zaszło. Pokręciła więc głową na jego kolejne pytanie.
Uniosła obie dłonie by opleść jedna jego większą i zaraz pociągnąć ją w dół a potem popchnąć do góry kilka razy.
- Tangwystl Hagrid - wydarła się, wkładając w to całą swoją siłę. - Łamię klątwy. Przeważnie. - dodała przypominając sobie jak kiedyś złamała jednemu ślizgonowi nos. Uśmiechnęła się w kierunku Brodacza, który wyglądał zza wnęki. Dźwięk dzwona cichł, a ona mogłaby przysiąc, że słyszała kroki.
W końcu udało jej się poruszyć ciężkim dzwonem i głośny dźwięk poszybował w górę ku głównemu korytarzowi. Odpuściła sobie walkę, zresztą i Brodacz tego chciał, wiedziała że potrafiła więcej, ale kłócić się w tej konkretnej chwili o to nie zamierzała. Może to fakt sytuacji a może czegoś innego. Zdecydowanie powinna poćwiczyć uroki - tak na wszelki wypadek. Chociaż i ich umiejętność nie zagwarantuje działania pod presją. To chyba mogło weryfikować jedynie życie.
Wielka sylwetka pokonała jej drogą i w pierwszej chwili Tangie chciała rzucić się do ucieczki, dopiero po chwili rozumiejąc że to nie jeden z napastników a brodach. Uniosła w jego kierunku zaciśnięta dłoń z kciukiem ku górze, a na ustach pojawił się uśmiech. Gdy z jego ust padło pytanie pokręciła przecząco głową. Nie, nigdy nie myślała, że byłaby odpowiednia na takim stanowisku. Chyba zwyczajnie jej osobowość do tego nie pasowało. No i czas, który należało w to wkładać. Zresztą, nie radziła sobie całkowicie i kompletnie w kontaktach z innymi. Rozmowy choć jej nie peszyły, to z niewiadomych dla niej przyczyn nie zawsze szły po jej myśli. A zdarzało się, że rozmówca zostawiał ją kompletnie zdziwioną i nierozumiejącą tego, co właśnie zaszło. Pokręciła więc głową na jego kolejne pytanie.
Uniosła obie dłonie by opleść jedna jego większą i zaraz pociągnąć ją w dół a potem popchnąć do góry kilka razy.
- Tangwystl Hagrid - wydarła się, wkładając w to całą swoją siłę. - Łamię klątwy. Przeważnie. - dodała przypominając sobie jak kiedyś złamała jednemu ślizgonowi nos. Uśmiechnęła się w kierunku Brodacza, który wyglądał zza wnęki. Dźwięk dzwona cichł, a ona mogłaby przysiąc, że słyszała kroki.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Donośne dźwięki dzwonu alarmującego nie pozwoliły mu na usłyszenie odpowiedzi Zielonego Płaszczyka, nie zdołał także odczytać jej z ust kobiety, bowiem te się nie poruszały. Czy chciała zachować swój aurorski zawód w tajemnicy? A może była tutaj służbowo, chcąc zdybać innych złodziei? Co prawda brunetka pokręciła przecząco głową, ale zasiana w Benjaminie pewność co do jej profesji zakwitła już na tyle mocno, że nie sposób było wyrwać jej z korzeniami. Mrugnął więc porozumiewawczo do dziewczęcia, po czym przyłożył palec do spierzchniętych warg w uniwersalnej obietnicy dochowania sekretu. Mogła to odczytać również jako niewerbalne błaganie o uciszenie przeklętego dzwonu, ale nie zastanawiał się nad tym, z ulgą przyjmując wyciszanie się dźwięku, odbijającego się jeszcze przez moment echem od ścian wydrążonych pod Bankiem Gringotta jaskiń.
Zaśmiał się lekko, widząc jak Tangwystl potrzebuje obydwu dłoni, by potrząsnąć jego - jedną. - Co to za imię? Ono coś znaczy, czy po prostu próbujesz mnie spławić? - spytał rozbawiony, w ogóle nie bojąc się, że tym prostolinijnym pytaniem urazi pannę Hagrid. Jej przedstawienie się brzmiało jak przypadkowa zbitka głosek, lecz nie wyglądała na kogoś pochodzącego z dalekich krain. - Coś mi mówi, że szczękę też potrafisz nieźle złamać - zażartował jowialnie, uśmiechając się do Tangie naprawdę ciepło. Musiał się jednak odwrócić, słyszał już kroki nadbiegających goblinów. Odruchowo - i zapobiegawczo - uniósł ręce do góry, chcąc pokazać, że to nie oni są tutaj parszywymi złodziejaszkami. - To półolbrzymy chciały obrabować jedną ze skrytek, leżą tam, za załomem - wyjaśnił donośnym tonem, wyraźnie artykułując każdą głoskę, tak, jakby pracujące w Banku gobliny mogły go nie zrozumieć. - Razem z panną Hagrid udało się ich powstrzymać - dodał, wskazując wielką dłonią stojącą nieco za nim brunetkę. Donośny ton oraz uspokajające gesty zapobiegły rozlewowi krwi; kilka goblinów-strażników już unosiło różdżki w ich stronę, ale dowódca kompanii powstrzymał szarżujących ochroniarzy i machnięciem małej rączki skierował ich w stronę bocznego korytarza. - Może dostaniemy jakąś nagrodę? Medal jakiś? Albo jakąś zniżkę na kolejne pół wieku utrzymania skrytki? - zaciekawił się Wright, porzucając na moment swą wspaniałą bezinteresowność. To nie tak, że chciał coś ugrać na swym bohaterskim czynie, ale gdyby nie sprawdził odpowiedzi goblina, pewnie żałowałby tego przez kolejne pięćdziesiąt lat, ciułając knut do knuta. Pracownik banku odburknął coś, jasno dając znać, że nie powinni liczyć na żadną nagrodę a wręcz być wdzięcznymi za to, że nie zostali potraktowani tajemną mocą strażników i oskarżeni o współudział. Atmosfera gęstniała i nawet dość nieczuły na wahania towarzyskiej aury Wright pojął, że najlepiej będzie się ewakuować. - Chodźmy, Tangie, bo jeszcze zrzucą nas w czeluść do tych biednych smoków, a wtedy nasze serca złamią się z współczucia do zabiedzonych stworzeń - zaproponował, cofając się w kierunku wagoników kolejki. Jak na dżentelmena przystało, otworzył przed Zielonym Płaszczykiem - posiadającym już personalia - skrzypiące drzwiczki niezbyt wygodnego pojazdu, po czym sam wpakował się do środka, podciągając kolana pod brodę. Wspólna podróż nie była wygodna ani dla niej, ani dla niego, ale wydawało mu się, że nawiązał z Hagrid nić porozumienia, wartą umocnienia na wspólnym kieliszku ognistej. - Śpieszysz się gdzieś? - zagadnął jeszcze, ale odpowiedź znów zniknęła w zabójczo szybkim (i głośnym) pędzie powietrza oraz...czy naprawdę słyszał jęki bólu olbrzymów?
Gobliny nie miały litości dla złodziei.
| benio zt
Zaśmiał się lekko, widząc jak Tangwystl potrzebuje obydwu dłoni, by potrząsnąć jego - jedną. - Co to za imię? Ono coś znaczy, czy po prostu próbujesz mnie spławić? - spytał rozbawiony, w ogóle nie bojąc się, że tym prostolinijnym pytaniem urazi pannę Hagrid. Jej przedstawienie się brzmiało jak przypadkowa zbitka głosek, lecz nie wyglądała na kogoś pochodzącego z dalekich krain. - Coś mi mówi, że szczękę też potrafisz nieźle złamać - zażartował jowialnie, uśmiechając się do Tangie naprawdę ciepło. Musiał się jednak odwrócić, słyszał już kroki nadbiegających goblinów. Odruchowo - i zapobiegawczo - uniósł ręce do góry, chcąc pokazać, że to nie oni są tutaj parszywymi złodziejaszkami. - To półolbrzymy chciały obrabować jedną ze skrytek, leżą tam, za załomem - wyjaśnił donośnym tonem, wyraźnie artykułując każdą głoskę, tak, jakby pracujące w Banku gobliny mogły go nie zrozumieć. - Razem z panną Hagrid udało się ich powstrzymać - dodał, wskazując wielką dłonią stojącą nieco za nim brunetkę. Donośny ton oraz uspokajające gesty zapobiegły rozlewowi krwi; kilka goblinów-strażników już unosiło różdżki w ich stronę, ale dowódca kompanii powstrzymał szarżujących ochroniarzy i machnięciem małej rączki skierował ich w stronę bocznego korytarza. - Może dostaniemy jakąś nagrodę? Medal jakiś? Albo jakąś zniżkę na kolejne pół wieku utrzymania skrytki? - zaciekawił się Wright, porzucając na moment swą wspaniałą bezinteresowność. To nie tak, że chciał coś ugrać na swym bohaterskim czynie, ale gdyby nie sprawdził odpowiedzi goblina, pewnie żałowałby tego przez kolejne pięćdziesiąt lat, ciułając knut do knuta. Pracownik banku odburknął coś, jasno dając znać, że nie powinni liczyć na żadną nagrodę a wręcz być wdzięcznymi za to, że nie zostali potraktowani tajemną mocą strażników i oskarżeni o współudział. Atmosfera gęstniała i nawet dość nieczuły na wahania towarzyskiej aury Wright pojął, że najlepiej będzie się ewakuować. - Chodźmy, Tangie, bo jeszcze zrzucą nas w czeluść do tych biednych smoków, a wtedy nasze serca złamią się z współczucia do zabiedzonych stworzeń - zaproponował, cofając się w kierunku wagoników kolejki. Jak na dżentelmena przystało, otworzył przed Zielonym Płaszczykiem - posiadającym już personalia - skrzypiące drzwiczki niezbyt wygodnego pojazdu, po czym sam wpakował się do środka, podciągając kolana pod brodę. Wspólna podróż nie była wygodna ani dla niej, ani dla niego, ale wydawało mu się, że nawiązał z Hagrid nić porozumienia, wartą umocnienia na wspólnym kieliszku ognistej. - Śpieszysz się gdzieś? - zagadnął jeszcze, ale odpowiedź znów zniknęła w zabójczo szybkim (i głośnym) pędzie powietrza oraz...czy naprawdę słyszał jęki bólu olbrzymów?
Gobliny nie miały litości dla złodziei.
| benio zt
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzwony wyły głośno wbijając się głośnym dźwiękiem prosto w uszy Tangie. Ale była w stanie wycierpieć te kilka chwil jeśli miało to pomóc goblinom. Uniosła lekko brwi ku górze obserwując jego poczynania, gdy tak przykładał do ust palec w niemym geście dochowania tajemnicy. Zaraz jej brwi zmarszczyły się, jakby nie do końca rozumiejąc co też w tej tajemnicy chciał dochowywać. Nie przejęła się tym, że zaśmiał się z tego jak witała się z nim. Miał wielkie łapska, jedną dłonią nie yła w stanie ich objąć.
- Obietnica pokoju. - zaśmiała się, kręcąc lekko głową nadal rozbawiona. - Mama wiele lat temu zdradziła jej znaczenie jej własnego imienia, jednak Tangie nie odnajdowała w sobie ani pokoju, ani tajemnicy. - Średnio pasuje chyba, ale skoro takie wybrali nie miałam jak się ten… nie zgodzić. - stwierdziła spokojnie, wzruszając do tego ramionami. - Potrafię. - potwierdziła po prostu, skinając lekko głową, nic więcej na ten konkretny temat nie powiedziała. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek innego, odwróciła się w stronę goblinów i prawie zaczęła mówić, ale brodacz ją wziął i ubiegł. Uchyliła się w dół, gdy wielka dłoń pomknęła w jej kierunku. Nie dotarła jednak do niej. Uśmiechnęła się krzywo w kierunku goblinów i pokiwała mocno głową jakby na potwierdzenie jego słów. Pacnęła go lekko ręką, gdy zaczął mówić o nagrodach i medalach trafiając gdzieś w bok ciała. Goblinów lepiej było nie prowokować. Nigdy, w ogóle, najlepiej to trzymać się do nich z daleka. I niewiele się pomyliła, gdy jeden z goblinów powiedział że w sumie cieszyć się powinni, że to ich nie wrzucają prosto do lochów. - Oh, brzmisz jak prawdziwy Hagrid. - powiedziała do niego ruszając zaraz obok niego dokładnie w kierunku wagoników, które miały wywieźć ich do góry. W wagoniku za wiele nie dało sie rozmawiać. Jednak słowa, które wypowiedział do niej jeszcze udało jej się usłyszeć. Nie odpowiedziała jednak od razu. Gdy wysiedli przestąpiła z nogi na nogę.
- Muszę dowiedzieć ojca. Miło cię było poznać Ben. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy jeszcze - w trochę milszych warunkach. - powiedziała do niego. Machnęła do niego ręką i ruszyła biegiem. Jakieś pół godziny temu miała być u ojca. Musiał się pewnie już zamartwiać. Podobnie jak Vivien.
| Tangie zt
- Obietnica pokoju. - zaśmiała się, kręcąc lekko głową nadal rozbawiona. - Mama wiele lat temu zdradziła jej znaczenie jej własnego imienia, jednak Tangie nie odnajdowała w sobie ani pokoju, ani tajemnicy. - Średnio pasuje chyba, ale skoro takie wybrali nie miałam jak się ten… nie zgodzić. - stwierdziła spokojnie, wzruszając do tego ramionami. - Potrafię. - potwierdziła po prostu, skinając lekko głową, nic więcej na ten konkretny temat nie powiedziała. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek innego, odwróciła się w stronę goblinów i prawie zaczęła mówić, ale brodacz ją wziął i ubiegł. Uchyliła się w dół, gdy wielka dłoń pomknęła w jej kierunku. Nie dotarła jednak do niej. Uśmiechnęła się krzywo w kierunku goblinów i pokiwała mocno głową jakby na potwierdzenie jego słów. Pacnęła go lekko ręką, gdy zaczął mówić o nagrodach i medalach trafiając gdzieś w bok ciała. Goblinów lepiej było nie prowokować. Nigdy, w ogóle, najlepiej to trzymać się do nich z daleka. I niewiele się pomyliła, gdy jeden z goblinów powiedział że w sumie cieszyć się powinni, że to ich nie wrzucają prosto do lochów. - Oh, brzmisz jak prawdziwy Hagrid. - powiedziała do niego ruszając zaraz obok niego dokładnie w kierunku wagoników, które miały wywieźć ich do góry. W wagoniku za wiele nie dało sie rozmawiać. Jednak słowa, które wypowiedział do niej jeszcze udało jej się usłyszeć. Nie odpowiedziała jednak od razu. Gdy wysiedli przestąpiła z nogi na nogę.
- Muszę dowiedzieć ojca. Miło cię było poznać Ben. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy jeszcze - w trochę milszych warunkach. - powiedziała do niego. Machnęła do niego ręką i ruszyła biegiem. Jakieś pół godziny temu miała być u ojca. Musiał się pewnie już zamartwiać. Podobnie jak Vivien.
| Tangie zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Korytarz przy skrytkach
Szybka odpowiedź