Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Francja, 19-22.08.56
AutorWiadomość
Laurent Baudelaire prezentuje Solene Baudelaire krótką, rekreacyjną podróż do rodzimego kraju w ramach spóźnionego prezentu urodzinowego mając nadzieję, że sprawi jej tym przyjemność i ukoi niepokój który ostatnimi czasy od niej wyczuwa.
opłacone
I show not your face but your heart's desire
Wczorajszego dnia przybyliśmy do Marsylii uchodząc jeszcze tego samego dnia na jej obrzeża. Odległe i nie tak dostępne, nawet dla czarodziei na których bardziej niż w innych odczuwało się przyziemność ludzkiego losu. Zabudowa składała się tu z kilku uklepanych ulic, których ilość dało się wymienić na palcach jednej ręki, a wzdłuż nich ciągnęły się mieszkania z których bił ascetyzm. Na cały zlepek budynków przypadał jedno rozsądne miejsce godne kwaterunku. Nie opiewało w luksusy, lecz czarodziejska rodzina do której przybytek należał starała się zapewnić gościom wszelakie wygody na jakie można było liczyć w tym miejscu. Łóżko było wygodne, posiłki syte, woda w kranach nieco zbyt szorstka dla skóry, a piasek za bardzo wszędobylski. Pogoda i sceneria jednak nadrabiały swym urokiem drobne mankamenty oderwania od względnej cywilizacji. Uczucie odosobnienia wzmagało się, lecz nie było takie złe niosąc ze sobą jakieś oczyszczenie. Przynajmniej takie wrażenie odnosiłem kiedy to wraz ze swą kuzynką wybrałem się na popołudniowy spacer łagodnym szlakiem ciągnącym się przez pobliskie wzniesienie kierujące ich docelowo w plażowy zakątek. Wiotką dłoń Solene ująłem pod ramię prowadząc ją wolnym spacerowym krokiem. Ciepła, lecz przy tym rześka bryza nadciągająca znad morza łasiła się o nasze sylwetki przynosząc i nam pieszczotę.
- Trudno uwierzyć, że Londyn i to miejsce dzielą ten sam świat, prawda? - nie mogłem zatrzymać dla siebie tej refleksji. Boja obecność tu zdawała się być niemalże jawą bądź sennym marzeniem, a jednak to wszystko było faktyczną rzeczywistością. Niekonieczni jednak słodką bo wciąż dostrzegałem zadumę i odległy smutek od swej kuzynki. Napływał podobną łagodnością ku mnie co obmywająca piaszczystą plażę fala.
- Solene, chciałabyś bym zostawił cię na chwilę samą ze swoimi myślami? - odezwałem się w końcu podnosząc łagodne spojrzenie ku jej oczom choć powątpiewałem, czy roztaczany przez nią urok pozwoliłby mi się oddalić dalej niż na pięć koków - Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi, jednak ani moje towarzystwo, ani miejsce zdaje się nie być odpowiednim lekarstwem - wyjaśniłem nie do końca wiedząc, jak mógłbym jeszcze inaczej spróbować jej pomóc.
- Trudno uwierzyć, że Londyn i to miejsce dzielą ten sam świat, prawda? - nie mogłem zatrzymać dla siebie tej refleksji. Boja obecność tu zdawała się być niemalże jawą bądź sennym marzeniem, a jednak to wszystko było faktyczną rzeczywistością. Niekonieczni jednak słodką bo wciąż dostrzegałem zadumę i odległy smutek od swej kuzynki. Napływał podobną łagodnością ku mnie co obmywająca piaszczystą plażę fala.
- Solene, chciałabyś bym zostawił cię na chwilę samą ze swoimi myślami? - odezwałem się w końcu podnosząc łagodne spojrzenie ku jej oczom choć powątpiewałem, czy roztaczany przez nią urok pozwoliłby mi się oddalić dalej niż na pięć koków - Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi, jednak ani moje towarzystwo, ani miejsce zdaje się nie być odpowiednim lekarstwem - wyjaśniłem nie do końca wiedząc, jak mógłbym jeszcze inaczej spróbować jej pomóc.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Rzeczywiście, pochłonięta swoimi myślami znajdowała się zdecydowanie poza tym pięknym miejscem, w którym się znajdowała, lecz nie była w stanie skupić się na tym, co ją otaczało. Myśli uporczywie wracały do początku sierpnia, choć nie starała się już doszukiwać kolejnego błędu. Właściwie: sama nie była pewna po co dalej rozdrapywała jadzącą się wciąż ranę. Może faktycznie miała w sobie masochistyczne zadatki? Kiedy tylko Laurent zaproponował, że się oddali, skonfrontowała z nim swoje spojrzenie i instynktownie zacisnęła palce na przedramieniu, którym się asekurowała.
– Nie – odparła stanowczo posługując się niemal cały czas językiem francuskim; już zdążyła zapomnieć jak ładnie brzmiał ten język, w porównaniu z angielskim, który szedł jej całkiem nieźle, ale nie spełniał osobistych, pokręconych wymagań Francuzki – to nic nie zmieni, a pogorszy, nie zostawiaj mnie samej – poprosiła, przekrzywiając głowę i opierając jedwabiście gładki policzek o rękę kuzyna – możemy chwilę pomilczeć – zaproponowała po chwili, spoglądając na rozpościerający się przed nimi malowniczy krajobraz. Była wdzięczna mu za to, że zabrał ją – właściwie nieco wymusił, stawiając na swoim bez wcześniej konsultacji – na wycieczkę. Potrzebowała tego, swój urlop planując już od feralnej majowej nocy, gdy ponownie próbowano ją porwać – ale natłok zajęć, zleceń i terminów zaciskał wokół niej szpony, odpuszczając dopiero w drugiej połowie sierpnia. Kiedy dotarli do wydmy, pociągnęła Laurenta w tamtą stronę, siadając na piasku.
– Dziwię się, że odpowiada ci towarzystwo tak smutnej osoby, jak ja, gdy mogłeś spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi – zażartowała, uśmiechając się lekko. Prawda jednak niewiele różniła się od jej słów; w ostatnim czasie wpadła w dziwny letarg, smutek i melancholię, chociaż znała przynajmniej jeden powód takiego stanu rzeczy. Powód, noszący szlacheckie nazwisko i mieszkający w Puddlemere, zaskakująco łatwo udający, że nie istniała. Nie zamierzała jednak nic z tym robić. Damska duma i wyniosłość nie pozwalała jej po raz kolejny na bieganie za mężczyzną, a krótkowzroczność i kierowanie się swoim dobrem nie pozwalało dostrzec jej, że częściowo ponosiła winę za taki obrót sytuacji. Zdecydowanie prościej było zrzucić całą winę na Macmillana i zapomnieć o łączącej ich wieloletniej relacji, dokładnie tak, jak miało to miejsce w przypadku Odette. – Ale za to cię właśnie uwielbiam, mój drogi – nachyliła się w stronę mężczyzny, składając na jego szorstkim policzku krótki pocałunek.
– Nie – odparła stanowczo posługując się niemal cały czas językiem francuskim; już zdążyła zapomnieć jak ładnie brzmiał ten język, w porównaniu z angielskim, który szedł jej całkiem nieźle, ale nie spełniał osobistych, pokręconych wymagań Francuzki – to nic nie zmieni, a pogorszy, nie zostawiaj mnie samej – poprosiła, przekrzywiając głowę i opierając jedwabiście gładki policzek o rękę kuzyna – możemy chwilę pomilczeć – zaproponowała po chwili, spoglądając na rozpościerający się przed nimi malowniczy krajobraz. Była wdzięczna mu za to, że zabrał ją – właściwie nieco wymusił, stawiając na swoim bez wcześniej konsultacji – na wycieczkę. Potrzebowała tego, swój urlop planując już od feralnej majowej nocy, gdy ponownie próbowano ją porwać – ale natłok zajęć, zleceń i terminów zaciskał wokół niej szpony, odpuszczając dopiero w drugiej połowie sierpnia. Kiedy dotarli do wydmy, pociągnęła Laurenta w tamtą stronę, siadając na piasku.
– Dziwię się, że odpowiada ci towarzystwo tak smutnej osoby, jak ja, gdy mogłeś spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi – zażartowała, uśmiechając się lekko. Prawda jednak niewiele różniła się od jej słów; w ostatnim czasie wpadła w dziwny letarg, smutek i melancholię, chociaż znała przynajmniej jeden powód takiego stanu rzeczy. Powód, noszący szlacheckie nazwisko i mieszkający w Puddlemere, zaskakująco łatwo udający, że nie istniała. Nie zamierzała jednak nic z tym robić. Damska duma i wyniosłość nie pozwalała jej po raz kolejny na bieganie za mężczyzną, a krótkowzroczność i kierowanie się swoim dobrem nie pozwalało dostrzec jej, że częściowo ponosiła winę za taki obrót sytuacji. Zdecydowanie prościej było zrzucić całą winę na Macmillana i zapomnieć o łączącej ich wieloletniej relacji, dokładnie tak, jak miało to miejsce w przypadku Odette. – Ale za to cię właśnie uwielbiam, mój drogi – nachyliła się w stronę mężczyzny, składając na jego szorstkim policzku krótki pocałunek.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jej palce były zdecydowanie zbyt szczupłe. Nic nie mówiąc nakryłem je dłonią na kilka sekund gdy zacisnęły się na ramieniu w troskliwym geście wsparcia, akceptacji jej woli. Skoro samotność w tym momencie nie była czymś czego potrzebowała to nie zamierzałem jej odstępować. Spragniony byłem bliskości pokrewnej mi duszy. Kącik ust drgnął unosząc się wyżej w chwili w której obdarzyła mnie równie czułym gestem. Cieszyłem się, że czuje się przy mnie naturalnie. Prowadziłem ją dalej wydeptaną przez miejscowych ścieżką ku plażowemu zakątkowi w ciszy o którą zabiegała, a która wcale mi nie przeszkadzała. Nasycone ciepłem barw krajobrazy karmiły oczy choć daleko im było do różnorodności. Miałem nadzieję, że podobały jej się tak samo jak mi.
- Wiem, że mam siłę i swoje powody,
Wierzę też, że moją miłością
Dostarczam pomoc promienną
Dla twojej pięknej i smutnej osoby...Anna de Noailles „Jest zima...” - wyrecytowałem bez krępacji wersy spisane dłonią francuskiej poetki, które idealnie wpasowywały się w nastrój i chwilę, chociaż przez wzgląd na tytuł niekoniecznie w gorące ramy letniej pory roku - ta myśl sprawiła, że uśmiechnąłem się nieco żartobliwie - Zapewniam cię, że jestem w miejscu w którym chciałem być z tym kim pragnąłem się znaleźć i nie czuję z tego powodu żalu. Jeżeli nie jestem wstanie cie wesprzeć w tym przygnębieniu to zwyczajnie się dołączę. Może spłynie na mnie inspiracja - coś chytrego przemknęło za moimi tęczówkami, kiedy to tak błyskotliwie podzieliłem się zamiarem nie walczenia, a przyłączenia się do niej. W końcu nigdy wrogiem mi nie była i nie zamierzałem tego zmieniać zmuszając ją do beztroski i tryskania radością wbrew swemu nastrojowi - Prawdę powiedziawszy niewielu przyjaciół, o ile ktokolwiek, ostał się na Wyspie w obliczu minionych wydarzeń. Czasem zastanawiam się dlaczego w ogóle wciąż sam tam jestem, w Anglii. Ludzie tam są jak tamtejsza pogoda - zimni, monotonii; lecą wszyscy razem ku ziemi, lecz ostatecznie osobno, w pojedynkę - podzieliłem się drobna wewnętrzną rozterką. Pochyliłem lico przyjmując kolejne słowa nie tylko jako pochwałę, lecz również pocieszenie - jesteś zbyt dobra dla mnie droga kuzynko. Nie przestawaj - zażartowałem miękko. Plaża ku której zmierzaliśmy była już blisko. Wystarczyło już tylko zejść z pagórka o delikatnym wzniesieniu.
- Wiem, że mam siłę i swoje powody,
Wierzę też, że moją miłością
Dostarczam pomoc promienną
Dla twojej pięknej i smutnej osoby...Anna de Noailles „Jest zima...” - wyrecytowałem bez krępacji wersy spisane dłonią francuskiej poetki, które idealnie wpasowywały się w nastrój i chwilę, chociaż przez wzgląd na tytuł niekoniecznie w gorące ramy letniej pory roku - ta myśl sprawiła, że uśmiechnąłem się nieco żartobliwie - Zapewniam cię, że jestem w miejscu w którym chciałem być z tym kim pragnąłem się znaleźć i nie czuję z tego powodu żalu. Jeżeli nie jestem wstanie cie wesprzeć w tym przygnębieniu to zwyczajnie się dołączę. Może spłynie na mnie inspiracja - coś chytrego przemknęło za moimi tęczówkami, kiedy to tak błyskotliwie podzieliłem się zamiarem nie walczenia, a przyłączenia się do niej. W końcu nigdy wrogiem mi nie była i nie zamierzałem tego zmieniać zmuszając ją do beztroski i tryskania radością wbrew swemu nastrojowi - Prawdę powiedziawszy niewielu przyjaciół, o ile ktokolwiek, ostał się na Wyspie w obliczu minionych wydarzeń. Czasem zastanawiam się dlaczego w ogóle wciąż sam tam jestem, w Anglii. Ludzie tam są jak tamtejsza pogoda - zimni, monotonii; lecą wszyscy razem ku ziemi, lecz ostatecznie osobno, w pojedynkę - podzieliłem się drobna wewnętrzną rozterką. Pochyliłem lico przyjmując kolejne słowa nie tylko jako pochwałę, lecz również pocieszenie - jesteś zbyt dobra dla mnie droga kuzynko. Nie przestawaj - zażartowałem miękko. Plaża ku której zmierzaliśmy była już blisko. Wystarczyło już tylko zejść z pagórka o delikatnym wzniesieniu.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Doceniała roztaczający się przed nimi malowniczy krajobraz, zdecydowanie przyjaźniejszy niż szare i ponure, w jej odczuciu jednakowe, widoki znajome z Anglii i czuła, że mogłaby tutaj zostać już na zawsze. W myślach z kolei utwierdziła się w przekonaniu, że Laurent wiedział co robi porywając ją na spontaniczną wycieczkę do Marsylii – być może miał przeczucie, że tego potrzebowała lub wywróżył to sobie z kuli, ale to się nie liczyło.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na słowa kuzyna, doceniając jego szczerość i artystyczną duszę, dzięki której nawet w przygnębieniu potrafił znaleźć coś pozytywnego i inspirującego. Podziwiała go zresztą za to, bo sama chyba jeszcze nie osiągnęła tego stopnia kreatywności; przynajmniej nie świadomie, nie zdając sobie sprawy, że znaczna część najlepszych projektów wyszła spod jej dłoni po napadzie złości i smutku.
– Dopadła cię niemoc twórcza? – spytała, chcąc chociaż na moment nakierować myśli na inny tor; rozmowa o sztuce wydała się jej odpowiednia, dopóki kuzyn nie poruszył tematu przyjaciół, Anglii i tamtejszego zachowania otaczających ich ludzi.
– Mnie tego nie musisz mówić – odparła natychmiastowo – odnoszę wrażenie, że wszyscy są zamknięci na nowości, sztywni i pozbawieni wszelkiej radości albo dobrze się kryją pod otoczką panujących, przestarzałych zasad – nie ukrywała, że nie lubiła tego w tych ludziach, chociaż starała się jak najrzadziej wygłaszać podobne opinie; wiedziała, że nie mogła pozwolić sobie na tego typu nietakt, jeśli chciała utrzymać dużą część zleceń i zaufania klienteli – zamiast tego biegną za plotkami albo knują za plecami, nie potrafię tego zrozumieć – słyszała wiele plotek, bywała powiernicą, lecz żadna z tych rzeczy nie wychodziła poza ściany pracowni – a jeśli nie orientujesz się w tym co uważają za istotne to jesteś dla nich nikim – uśmiechnęła się, przypominając sobie spotkanie, na którym wyszła na ignorantkę, choć sama była daleka od określania się tym mianem; nie wchodziła z butami w niczyje życie, jak i nie chciała, by ktokolwiek wchodził w jej, jeśli na to nie pozwoli – zaczynam tracić cierpliwość, mój drogi, myślałam ostatnio o powrocie do Francji – wyjawiła nagle, patrząc niepewnie na kuzyna; nie wiedziała na ile popiera jej myślenie i czy w ogóle to robi, ale przeczucie podpowiadało jej, że dążyli w podobnym kierunku.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na słowa kuzyna, doceniając jego szczerość i artystyczną duszę, dzięki której nawet w przygnębieniu potrafił znaleźć coś pozytywnego i inspirującego. Podziwiała go zresztą za to, bo sama chyba jeszcze nie osiągnęła tego stopnia kreatywności; przynajmniej nie świadomie, nie zdając sobie sprawy, że znaczna część najlepszych projektów wyszła spod jej dłoni po napadzie złości i smutku.
– Dopadła cię niemoc twórcza? – spytała, chcąc chociaż na moment nakierować myśli na inny tor; rozmowa o sztuce wydała się jej odpowiednia, dopóki kuzyn nie poruszył tematu przyjaciół, Anglii i tamtejszego zachowania otaczających ich ludzi.
– Mnie tego nie musisz mówić – odparła natychmiastowo – odnoszę wrażenie, że wszyscy są zamknięci na nowości, sztywni i pozbawieni wszelkiej radości albo dobrze się kryją pod otoczką panujących, przestarzałych zasad – nie ukrywała, że nie lubiła tego w tych ludziach, chociaż starała się jak najrzadziej wygłaszać podobne opinie; wiedziała, że nie mogła pozwolić sobie na tego typu nietakt, jeśli chciała utrzymać dużą część zleceń i zaufania klienteli – zamiast tego biegną za plotkami albo knują za plecami, nie potrafię tego zrozumieć – słyszała wiele plotek, bywała powiernicą, lecz żadna z tych rzeczy nie wychodziła poza ściany pracowni – a jeśli nie orientujesz się w tym co uważają za istotne to jesteś dla nich nikim – uśmiechnęła się, przypominając sobie spotkanie, na którym wyszła na ignorantkę, choć sama była daleka od określania się tym mianem; nie wchodziła z butami w niczyje życie, jak i nie chciała, by ktokolwiek wchodził w jej, jeśli na to nie pozwoli – zaczynam tracić cierpliwość, mój drogi, myślałam ostatnio o powrocie do Francji – wyjawiła nagle, patrząc niepewnie na kuzyna; nie wiedziała na ile popiera jej myślenie i czy w ogóle to robi, ale przeczucie podpowiadało jej, że dążyli w podobnym kierunku.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Niemoc tworzenia... - powtórzyłem za nią w zamyśleniu smakując każdą zgłoskę tego stwierdzenia. Przed oczami w miarę rozsmakowywania się zaczęły się jawić opasłe księgi rachunkowe, wodospady cyfr oraz salda robiące salta w takt wygrywany przez władcze ruchy piórem księgowego - Tak. Można go tak nazwać - mojego rachmistrza - Niemoc Twórcza. Pasowało mu. Zaśmiałem się sam do siebie będąc całkiem zadowolony z tego porównania bo tak właściwie człowiek był moją blokadą - Rozmawiałem z nim ostatnio. Prawdopodobnie do końca roku, jak nie szybciej, przyjdzie mi zamknąć prowadzoną przeze mnie londyńską filię. Właściwie, kiedy mi to mówił poczułem ulgę. Potem jednak przyszła świadomość, że będę musiał poinformować ojca, że jego syn jest porażką. Jak o tym myślę, to w głowie mam pustkę. Nie napisałem nic własnego od miesięcy - zwierzyłem się czując, że nie mam prócz niej nikogo kto mógłby mnie wysłuchać - Wstyd mi za siebie, że obarczam cię tą wiedzą, Solene - dodałem wiedząc, że nie była to postawa godna starszego kuzyna, którym przecież byłem. Aura zasępienia i smutku wisząca gdzieś miedzy nami robiła jednak swoje. Zupełnie tak, jakbyśmy przywieźli ze sobą tu kawałek tej przeklętej wyspy. Istniał dla nas jeszcze jakiś ratunek?
Spojrzałem na kuzynkę, gdy zakończyła mówić słowa, których nie mogłem zanegować. Szukała we mnie wyraźnie tego samego pragnienia i niewątpliwie mogła znaleźć je w moich oczach czy krzyczącej duszy pragnącej zostawić za plecami Anglię. Nie powiedziałem jednak nic. Przynajmniej nie od razu. Przesunąłem spojrzenie na szumne morze.
- Codziennie. Jednak oddałem jej ziemi już tak wiele, że bym nie potrafił - krew, łzy, serce, nerwy, szczęście oraz tragedie. To wszystko tam było. Rozpływało się wraz z deszczem po brukowanych, londyńskich uliczkach. gdy o tym myślałem, zakotłowały się w mnie bardzo beznadziejne uczucia. Z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnąłem elegancką papierośnicę w której znajdowały się smukłe, magiczne papierosy francuskiej marki. Nie byłem nałogowym palaczem. Należałem raczej do grupy tych okazjonalnych, a pobyt we Francji był jedną, wielką okazją. Tym bardziej, że ten tytoń kojarzył mi się z niepokorną, beztroską młodością.
Spojrzałem na kuzynkę, gdy zakończyła mówić słowa, których nie mogłem zanegować. Szukała we mnie wyraźnie tego samego pragnienia i niewątpliwie mogła znaleźć je w moich oczach czy krzyczącej duszy pragnącej zostawić za plecami Anglię. Nie powiedziałem jednak nic. Przynajmniej nie od razu. Przesunąłem spojrzenie na szumne morze.
- Codziennie. Jednak oddałem jej ziemi już tak wiele, że bym nie potrafił - krew, łzy, serce, nerwy, szczęście oraz tragedie. To wszystko tam było. Rozpływało się wraz z deszczem po brukowanych, londyńskich uliczkach. gdy o tym myślałem, zakotłowały się w mnie bardzo beznadziejne uczucia. Z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnąłem elegancką papierośnicę w której znajdowały się smukłe, magiczne papierosy francuskiej marki. Nie byłem nałogowym palaczem. Należałem raczej do grupy tych okazjonalnych, a pobyt we Francji był jedną, wielką okazją. Tym bardziej, że ten tytoń kojarzył mi się z niepokorną, beztroską młodością.
Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,ani o zadowoleniu smutnym.
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,
Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
– Każdy artysta ma chwilę zwątpienia – podsumowała spokojnie – nie jesteś porażką, mój drogi, po prostu masz gorszy okres jak każdy z nas – nie umiała pocieszać, nie potrafiła, lecz starała się najmocniej, żeby wspólna podróż do Francji nie skończyła się dla obojga pogorszeniem humoru niźli jego poprawą, co było głównym zamiarem – zawsze możesz przyjść i powiedzieć co ci leży na duszy – przypomniała jeszcze na koniec, mając nadzieję, że kuzyn pamiętał o tym i wiedział, że nie zachowywała się jak reszta rodziny, dbająca jedynie o swoje dobro.
Odwróciła spojrzenie, przyjmując słowa kuzyna i przez dłuższy moment analizując je w myślach. Chcąc nie chcąc, miał rację, bo i ona poświęciła angielskiej ziemi wiele, duży fragment życia, zdrowia i nerwów. Wyjechała, by móc się realizować. Wyjechała, żeby się sprawdzić; czy podoła, czy osiągnie sukces i Anglia mimo wielu wad, które od pewnego czasu wytykała, wyciągała na pierwszy plan, w gruncie rzeczy przyjęła ją ciepło. Nie rzucała jej kłód pod nogi, wprawdzie miała trochę problemów, lecz nie na tyle dużych, by straciła wiarę w powodzenie i swoje umiejętności krawiecko–projektanckie. Jasnowłosa westchnęła ciężko i zgarnąwszy kosmyk włosów za ucho, wysunęła szczupłą rękę spod ramienia Laurenta.
– Źle się dzieje, mój drogi – przyznała otwarcie – Anglia staje się mniej bezpieczna, szczególnie dla mnie, kiedy ludzie nie mają skrupułów przed robieniem głupich rzeczy – robiąc pauzę, przypomniała mu o majowej próbie porwania i zwróciła uwagę, że teraz, gdy ludzie mieli większe zmartwienia na głowie, już nie czuła się tak pewnie na ulicy. Urok wili był silny, miała tego świadomość i wiedziała, że opuszczenie domu wiązało się z potencjalnym porwaniem. Ostatnim razem przecież tylko spacerowała, teraz niektóre nieprzyjemne rzeczy miały miejsce nawet na Pokątnej, jednej z głównych ulic czarodziejskiego świata.
– Nie zamknę się w domu na klucz – z gorzkim poczuciem porażki przypomniała sobie, że domu na Lavender Hill nie chroniły żadne zaklęcia i jednocześnie nie dziwiła się, że tak często spędzała pełne pracy wieczory w czyimś towarzystwie. Czasem niekoniecznie z tego powodu zadowolona – w końcu nie miała pewności czy sąsiedzi niczego nie widzieli – zresztą, dziwi mnie, że mało kto podjął próbę wyjazdu na przeczekanie tych niesprzyjających dni – chociaż zapierała się, że nie czyta gazet i nie słucha plotek, chcąc nie chcąc czasami podczas rozmów z wujostwem uzupełniała swoją wiedzę i w ten sposób była w miarę na bieżąco z informacjami.
– Ale to nie pora na tak przygnębiające rozmowy, kochany – machnąwszy ręką, szybko zmieniła kierunek rozmowy i wysiliła się na delikatny uśmiech – przejdźmy się na kawę, dawno nie miałam chwili, żeby rozkoszować się ciepłą kawą nie biegając pomiędzy kilkoma projektami – poprosiła, przymilnie obejmując bok Laurenta i przytulając się policzkiem do jego ręki.
zt x2
Odwróciła spojrzenie, przyjmując słowa kuzyna i przez dłuższy moment analizując je w myślach. Chcąc nie chcąc, miał rację, bo i ona poświęciła angielskiej ziemi wiele, duży fragment życia, zdrowia i nerwów. Wyjechała, by móc się realizować. Wyjechała, żeby się sprawdzić; czy podoła, czy osiągnie sukces i Anglia mimo wielu wad, które od pewnego czasu wytykała, wyciągała na pierwszy plan, w gruncie rzeczy przyjęła ją ciepło. Nie rzucała jej kłód pod nogi, wprawdzie miała trochę problemów, lecz nie na tyle dużych, by straciła wiarę w powodzenie i swoje umiejętności krawiecko–projektanckie. Jasnowłosa westchnęła ciężko i zgarnąwszy kosmyk włosów za ucho, wysunęła szczupłą rękę spod ramienia Laurenta.
– Źle się dzieje, mój drogi – przyznała otwarcie – Anglia staje się mniej bezpieczna, szczególnie dla mnie, kiedy ludzie nie mają skrupułów przed robieniem głupich rzeczy – robiąc pauzę, przypomniała mu o majowej próbie porwania i zwróciła uwagę, że teraz, gdy ludzie mieli większe zmartwienia na głowie, już nie czuła się tak pewnie na ulicy. Urok wili był silny, miała tego świadomość i wiedziała, że opuszczenie domu wiązało się z potencjalnym porwaniem. Ostatnim razem przecież tylko spacerowała, teraz niektóre nieprzyjemne rzeczy miały miejsce nawet na Pokątnej, jednej z głównych ulic czarodziejskiego świata.
– Nie zamknę się w domu na klucz – z gorzkim poczuciem porażki przypomniała sobie, że domu na Lavender Hill nie chroniły żadne zaklęcia i jednocześnie nie dziwiła się, że tak często spędzała pełne pracy wieczory w czyimś towarzystwie. Czasem niekoniecznie z tego powodu zadowolona – w końcu nie miała pewności czy sąsiedzi niczego nie widzieli – zresztą, dziwi mnie, że mało kto podjął próbę wyjazdu na przeczekanie tych niesprzyjających dni – chociaż zapierała się, że nie czyta gazet i nie słucha plotek, chcąc nie chcąc czasami podczas rozmów z wujostwem uzupełniała swoją wiedzę i w ten sposób była w miarę na bieżąco z informacjami.
– Ale to nie pora na tak przygnębiające rozmowy, kochany – machnąwszy ręką, szybko zmieniła kierunek rozmowy i wysiliła się na delikatny uśmiech – przejdźmy się na kawę, dawno nie miałam chwili, żeby rozkoszować się ciepłą kawą nie biegając pomiędzy kilkoma projektami – poprosiła, przymilnie obejmując bok Laurenta i przytulając się policzkiem do jego ręki.
zt x2
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Francja, 19-22.08.56
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże