Wydarzenia


Ekipa forum
Oswald Abbott
AutorWiadomość
Oswald Abbott [odnośnik]18.07.15 22:45

Oswald Abbott

Data urodzenia: 20.02.1926 r.
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: pisarz i podróżnik
Wzrost: 180 cm
Waga: 74 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: pięciocentymetrowa blizna, znajdująca się u dołu pleców


Za każdym razem, gdy wracam pamięcią do swoich szczenięcych lat, widzę uśmiechniętą mamę, która nucąc nieznaną mi piosenkę, krząta się po kuchni oraz ojca, palącego fajkę i siedzącego w fotelu. Chwilę później tylnymi drzwiami wchodzi Sophie, nasza pomoc domowa, która zaczyna marudzić pod nosem, że moja mama po raz kolejny przekracza próg jej królestwa. Sophie nigdy nie lubiła, gdy ktoś z nas próbował robić coś w domu, ponieważ czuła się wtedy bezużyteczna i niedoceniona, miała wrażenie, że to co robi nie jest dostatecznie dobre. Dlatego zazwyczaj staraliśmy się nie wchodzić w jej drogę i pozwalaliśmy działać, choć przez cały ten czas zastanawiałem się, co ona tak naprawdę robi? Większość rzeczy w domu czyściła za pomocą magii, więc praca nie była tak ciężka i nie zajmowała wiele czasu. Pozostawało gotowanie, gdzie nie mogła już wyręczać się magią, ale i temu również nie musiała poświęcać całego dnia, który spędzała w naszym domu. Swoją drogą, byliśmy chyba jedną z niewielu rodzin, która zamiast skrzata zatrudniła czarownicę. To wszystko ze względu na mamę, którą skrzaty zawsze przerażały. Nie mogła znieść ich widoku, dlatego tata postanowił znaleźć inne rozwiązanie. Tak było w domu, a w szkole? W szkole nie zawsze byłem najszczęśliwszym dzieciakiem. Schody pojawiły się już na samym początku mojej drogi. Zaczęło się od problemów tiary z przydziałem do któregokolwiek z domów. Podobno miała ciężki orzech do zgryzienia, ale to ja, przez nią, jak ostatnia łamaga musiałem, siedzieć w centrum uwagi prawie pięć minut. Byłem tak zestresowany, że cały zacząłem się trząść, a gdy już było po wszystkim, z radości podskoczyłem i, niestety, upadłem tak niefortunnie, że nadepnąłem na swoją szatę, przez co kilka chwil leżałem na środku sali. Pierwszy dzień szkoły i już zrobiłem z siebie pośmiewisko, to nie mogło zwiastować niczego dobrego. Moje przeczucia się nie myliły. Kolejne dni w szkole nie były łatwe. Ślizgoni byli nie do zniesienia, w szczególności Malfoy'owie. Zapatrzeni w siebie idioci, którzy łechtali swojego ego, poniżając innych. Jedną z ich ofiar byłem ja - młodszy uczniak z rodu, do którego nie pałali sympatią. Byłem bezradny, ale jakoś to zniosłem. Raz bywało lepiej, raz gorzej, ale zawsze stawiałem czoła kolejnemu dniu z wysoko podniesioną głową. Nie miałem czego się wstydzić. Byłem dobrym uczniem. Może i byłem trochę egocentryczny, skupiałem się tylko na sobie, zapominając o problemach przyjaciół, których posiadałem liczne grono, a także rodziny. Przyznaję, nie byłem kumplem roku, ale starałem się i w lepsze dni potrafiłem zainteresować się problemami innych. Robiłem to również wtedy, gdy ktoś "dyskretnie" mi o tym przypomniał.
Dopiero na trzecim roku, moja sytuacja poprawiła się odrobinę. Starsi Ślizgoni, którzy obrali sobie mnie za cel do poniżania już odeszli, w dodatku ja trochę się też wyrobiłem. Nie dawałem już sobie w kaszę dmuchać. Wyraźnie zmężniałem, a wszystko to za sprawą wakacyjnej podróży, którą odbyłem z ojcem. Sami w głuszy. To dobre warunki do tego, by z chłopca przemienić się w mężczyznę. Był to również czas, w którym pokochałem podróże. Wcześniej nie wyobrażałem sobie, że mogą być tak fascynujące! A jednak i od tego czasu nie potrafiłem już wyobrazić sobie swojego życia bez nich. Z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych wakacji, byleby tylko wyjechać z ojcem na kolejną wycieczkę, a jeśli nie z nim to nawet samemu. Byłem bardzo niecierpliwy, ale dzięki temu, że miałem na co czekać czas płynął mi o wiele szybciej. Oczywiście to nie tak, że w szkole czułem się źle i chciałem czym prędzej się z niej wyrwać, nic z tych rzeczy. Odkąd moja sytuacja się poprawiła, polubiłem to miejsce. Hogwart w końcu mógł oczarować mnie swoją magią i czułem, że to mój drugi dom. Szczególnie przywiązałem się do niego, gdy bliżej poznałem Lorelay. Przyglądałem się jej, odkąd zjawiła się w Hogwarcie. Ułatwiał mi to fakt, że należeliśmy do tego samego domu. Niestety przez długi czas tylko się mijaliśmy. Bałem się odezwać do niej, a ona najwyraźniej nie zauważała mnie i nie dziwię się jej. Po co miałaby interesować się takim przeciętniakiem, kiedy kręciło się wokół niej wielu ciekawszych ode mnie? Na szczęście pewnego dnia w końcu przełamałem się i postawiłem wszystko na jedną kartę. Nie wywarłem na niej najlepszego wrażenia, co było do przewidzenia. Jąkałem się, nie potrafiłem ułożyć sensownych zdań, w dodatku dłonie zaczęły pocić mi się jak nigdy! Pomimo porażki, nie odpuściłem tak łatwo. Nie udało się za pierwszym, więc może za drugim? Albo za dwudziestym siódmym? Niezliczoną ilość razy próbowałem, aż w końcu udało mi się. Umówiliśmy się na błoniach. Przygotowałem wszystko tak, by było idealnie. Zaczarowałem nawet skrzypce Kevina, żebyśmy mieli muzykę na żywo! Cała randka przebiegła zgodnie z planem. Kto by pomyślał, że ja i Lorelay kiedyś będziemy razem... Jej rumiana twarz, uroczy uśmiech i ten błysk w oku był wszystkim, czego potrzebowałem każdego dnia. Denerwująco idealna para, tak można by było opisać nas w skrócie. Aż do końca szkoły byliśmy razem, choć wielu obstawiało, że da mi kosza po pierwszych kilku miesiącach. A jednak udało mi się zdobyć dziewczynę i uzyskać wybitne wyniki z owutemów.



Niestety skończyła się szkoła i sielanka. Stała przede mną poważna decyzja. Nie wiedziałem co chce robić w życiu, jednak wszyscy wokół naciskali na mnie, żebym zdecydował się na cokolwiek. Rodzina nalegała, żebym popracował nad sobą i spróbował sił w Ministerstwie, ale to nie było dla mnie. Nigdy nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie, siedzącego za biurkiem. Z drugiej strony, tylko taka kariera mogła pozwolić mi na spokojne życie u boku Lorelay. Pomimo tego, że zawsze mnie wspierała i zachęcała do tego, żeby podróżować i skupić się na pisaniu, czyli dwóch rzeczach, które kocham, wiedziałem, że to wiąże się z rozstaniem. Oboje tego nie chcieliśmy, ale... Nie było wyjścia. Nie chciałem ciągnąć jej za sobą i niszczyć tego, co dla siebie zaplanowała, a ona nie chciała mnie zatrzymywać. Rozstaliśmy się w przyjaźni, jeśli w ogóle przyjaźń między nami była kiedykolwiek możliwa. Krótko po tym ruszyłem w pierwszą podróż. Zabrałem miotłę, trochę pieniędzy, stary notatnik i kilka ubrań, nic poza tym. Rodzina nie była z tego zadowolona, to oczywiste, ale musiałem to zrobić. Po dokładnym wyjaśnieniu im wszystkiego w pewnym stopniu zaakceptowali moją decyzję. Przynajmniej na tyle, żeby nie wydziedziczyć mnie i nie zaprzestać ze mną kontaktu. Wciąż byli zawiedzeni, ale jestem ich synem i najwyraźniej przez wzgląd na to pogodzili się z obecną sytuacją.
Zwiedzając najróżniejsze zakamarki świata, począwszy od Hiszpanii, a kończąc na krajach Afryki, przekonałem się, że nic nie jest czarne albo białe. I kto by pomyślał, że wiedza czarodziejów z innych części świata aż tak bardzo różni się od naszej? Zawsze wiedziałem, że są jakieś rozbieżności, ale aż do takiego stopnia?! Część ich wiedzy wchłonąłem jak gąbka. Ich tajniki magii wciąż pozostają mi obce, ale dowiedziałem się co nieco o ich kulturze. Pamiętam, że po dwóch latach podróży dotarło do mnie, iż nie mogę wiecznie pałętać się po świecie. Musiałem odpocząć, dlatego kolejnym przystankiem był dom. Pusty dom, warto zaznaczyć. Nie czekała na mnie nawet sowa. Kaszalot ma to do siebie, że lubi znikać i nie ma go wtedy, gdy jest mi najbardziej potrzebny. Najchętniej oskubałbym go z piór, gdybym nie miał do niego takiego sentymentu. ale ważniejsze jest to, że niedługo po powrocie dowiedziałem się od znajomych, iż Lorelay planuje ślub. Ta informacja podkopała mnie, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc zaprzyjaźniłem się z ognistą whisky, ale szybko dotarło do mnie, że powinienem wziąć się w garść. Nie mogłem oczekiwać od Lorelay, że po naszym rozstaniu będzie żyła w celibacie, to był czas najwyższy, żeby zamknąć tamten rozdział w swoim życiu i rozpocząć nowy. I jeśli już o rozdziałach mowa, moim oderwaniem od rzeczywistości, którego potrzebowałem, była książka. Zacząłem opisywać przygody, które przeżyłem podczas podróży. Nie liczyłem na to, że będzie czymś wielkim, początkowo nawet nie miał nikt jej zobaczyć, ale znajomi przez cały czas powtarzali mi, że powinienem ją wydać. Nie byłem do tego pomysłu przekonany, ale spróbowałem. Spotkałem się z licznymi odmowami, aż w końcu znalazłem małe wydawnictwo, które zainteresowało się tą historią i postanowiło wydać moją książkę. Niewielki nakład, ale wystarczający, żeby zyskać małą popularność. Po swoim pierwszym sukcesie, zdecydowałem ruszyć w kolejną podróż, by mieć materiał na następną książkę. Tym razem nie wyruszyłem w nią sam, a z grupą znajomych, którzy jak ja lubili wyrwać się z dobrze znanych im stron, by poznawać inne zakątki świata. Między nami bywało różnie, ale pomimo kłótni, do których dochodziło i innych problemów, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że cieszyłem się, mając ich obok. W szczególności wtedy, gdy odkryłem u siebie świniowstręt. Nigdy wcześniej nie miałem kontaktu ze świniami, dlatego nie wiedziałem, że spotkanie z jedną z nich może skończyć się w taki sposób. Myślę, że walka z chęcią podrapania się była najcięższą, jaką dotychczas stoczyłem. Ale to nie jedyna przykra rzecz, która spotkała mnie przez kontakt z tymi różowymi potworkami. Uciekając przed wściekłą świnią, którą nie mam pojęcia czym rozdrażniłem, wpadłem w jakiś krzew i nieźle się wtedy pokaleczyłem. Najgorzej było z raną na plecach, która non stop mi się otwierała i została mi po niej blizna. Przynajmniej było o czym pisać, ponieważ podróż zakończyła się wydaniem kolejnej książki. Niestety tym razem, przez wzgląd na jej promocję, nie mogłem już tak od razu ruszyć w trasę. Musiałem ciężko pracować nad tym, by zainteresować ludzi swoim dziełem. Nie mogłem też zaniedbywać osób, które zostały moimi fanami po przeczytaniu "Na miotle przez świat", dlatego zleciało mi trochę czasu nim w końcu mogłem złapać oddech.




Patronus: Jastrząb, heh... Kto by pomyślał, że tak dostojne ptaszysko będzie mnie reprezentować. Zawsze obstawiałem, że będzie to leniwiec albo wiewiórka, ale złożyło się o wiele lepiej. Nigdy nie wnikałem w to, dlaczego właśnie jastrząb, ale myślę, że to może mieć związek z wieloma kwestiami. Między innymi tym, że oboje wiedziemy życie samotników i spoglądamy na innych z góry. Chociaż moje wspomnienie, przywołujące patronusa nie ma nic wspólnego z samotnością czy patrzeniem na kogoś z góry. Wracam pamięcią do czasów, kiedy byłem z Lorelay. Nasza pierwsza rocznica. Wypadek, kiedy zderzyliśmy się głowami. Oboje mieliśmy po tym ogromne guzy, ale pomimo tego śmialiśmy się z tego do rozpuku. Do tego wypadku doszło, gdy próbowaliśmy się pocałować. Zachowywaliśmy się jakby był to nasz pierwszy raz i nie potrafiliśmy się do tego zabrać. To był naprawdę fantastyczny dzień, wspominanie go zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy.










11
2
10
0
0
1
3


Wyposażenie

różdżka, umiejętność teleportacji, miotła (przeciętnej jakości), sowa



Gość
Anonymous
Gość
Re: Oswald Abbott [odnośnik]20.07.15 14:15

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Młodzieniec o szlachetnym nazwisku Abbott to idealny przykład zmian, jakie mogą zajść w czasie dorastania - początkowo przypominający fajtłapowatego Neville'a, wyrósł na mężnego podróżnika, podróżnika z zamiłowania. Niestraszne mu odległe lądy, na których pobiera wiedzę do swoich książek, stawiając czoła licznym wyzwaniom. Miejmy nadzieję, że tym razem spróbuje sił na terenach Anglii, odkrywając sekrety ojczystego kraju.
Nie zatrzymuję Cię już dłużej, leć na fabułę - pisz swoje powieści, promuj je dzielnie, a może ponownie zwrócisz uwagę swojej ukochanej?

OSIĄGNIĘCIA
Na miotle przez świat
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Świniowstręt.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:11
Transmutacja:2
Obrona przed czarną magią:10
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:1
Sprawność fizyczna:3
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka, teleportacja, miotła (przeciętnej jakości), sowa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[klik] 900-890=10


Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Oswald Abbott Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Oswald Abbott
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach