Wydarzenia


Ekipa forum
Środek Oceanu
AutorWiadomość
Środek Oceanu [odnośnik]01.11.18 17:09
First topic message reminder :

Środek Oceanu

Wielkie fale znane każdemu żeglarzowi oznaczać mogą tylko jedno - Ocean Atlantycki. Na szczęście nie jego środek, a północną część leżącą nieopodal Szkocji. Dostrzeżenie jednak lądu jest niezwykle trudne ze względu na bardzo słabą widoczność, którą ogranicza nieustannie padający deszcz. Na szczęście duże fale i dmący groźnie wiatr rzadko zamieniają się w prawdziwy sztorm, a i wbrew pozorom wcale nie jest stąd daleko do brzegu. Oczywiście, o ile ma się na czym do niego dopłynąć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Środek Oceanu - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Środek Oceanu [odnośnik]21.05.20 21:52
Lord Travers wzruszył ramionami, słysząc pytanie, jakie padło z ust kumpla.
- Kazałem zabrać Cię pod pokład, a ja stanąłem za sterem, a praktyka zrobiła swoje. Przy obiedzie wytłumaczę Ci dokładnie, jak sobie radzić z takimi falami, nie szło Ci jednak źle. - Przynajmniej utrzymał ster, a to już było coś. Haverlock miał na tyle dobry dzień, że faktycznie chciał podzielić się z Lestrange swoimi sposobami na wysokie, sztormowe fale. Wiele długich lat spędzonych na morzu sprawiały, że mężczyzna wypracował sobie odpowiednie sposoby na radzenie sobie w takich sytuacjach. Butelczyna zawsze szła w ruch jako pierwsza, aby zniwelować bujanie. To była podstawa.
Kolejne pytanie, jakie padło z ust Lestrange sprawiło, że mężczyzna uniósł z zaciekawieniem brew. Czy naprawdę sądził, że Traversowie są byle kim na arenie morskiego handlu?
- Byle kmioty mogą jedynie marzyć o umowie handlowej z moim rodem. - Zaczął, specjalnie podkreślając znaczenie jego rodziny. Szlachecki ród wszak nie mógł prowadzić interesów z byle obdartusami, czyż nie? Zwykłe płotki nie interesowały Traversów, zwłaszcza gdy dało się złowić bardziej okazałe oraz dochodowe rybki. - Handlujemy z tymi, którzy się liczą a interesy są opłacalne. Doskonale pewnie wiesz, że przy odpowiednim statusie można pozwolić sobie na odpowiednie dobieranie interesów. - Wszak Wenus nie było byle jaką knajpą lecz lokalem na poziomie w obu sferach swojej działalności. Nie wątpił, że Lestrange doskonale wie, jak to jest dobijać istotne interesy, nawet jeśli ich obszary działalności zdawały się znacznie różnić.
Haverlock Travers udał się, by przygotować się do zejścia z pokładu, dając Francisowi chwilę czasu. Gdy wrócił, z zupełnie inną twarzą, ot ze swojej zwykłej przezorności wywrócił niebieskimi ślepiami.
- Zdejmę koszulę i wszyscy zapomną o Twoim uśmiechu, kolego. - Mruknął z rozbawieniem w głosie. Długie lata żeglowania oraz intensywnych aktywności sportowych sprawiły, że lord Travers mógł pochwalić się ładnie wyrzeźbionymi mięśniami, zapewne jako nieliczny z czarodziejskiej arystokracji.
- Prowadzimy interesy na Sycylii, mogę kiedyś Cię zabrać. - Ot, zwykła wycieczka, aby Haverlock miał okazję wyrwać się z biurowej pracy, która niezbyt przypadała mu do gustu. Nie śmiał jednak prostestować przeciw woli nestora który - czego Hav nie potrafił zrozumieć - uważał, że ekscentryczny bratanek będzie odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.
Głośne westchnienie wyrwało się z jego piersi, gdy temat zszedł na Cynthię.
- Czyżbyście mieli okazję rozmawiać na mój temat? - Travers uniósł brew z zaciekawieniu, będąc niemal pewnym, że raczej nie wybaczyłby kumplowi gdyby ten wykazał się dwulicowością w stosunku co do jego osoby. - Oczywiście, że zamierzam. - Zaczął, czując, że zanosi się dłuższy temat do rozmowy. - Nie zrozum mnie źle, mi również nie spieszy się do ołtarza. Jeśli decyzja zapadnie nie będziemy mieli innego wyjścia. Jestem pewny, że ma o mnie złe zdanie i również nie jest do tego wszystkiego chętna, nasze zdanie nie ma jednak tu najmniejszego znaczenia. - Wzruszył ramionami pewien, że jeśli rozmawiali na ten temat, Cynthia z pewnością zaczęła działać na froncie zupełnie mu nie sprzyjającym. I on nie miał zamiaru pozostawać w tyle. - Tkwimy w tym razem, nie mam zamiaru być jej wrogiem. - Dodał jeszcze wzruszając ramionami. Doskonale wiedział, że wszystko zależy od woli nestorów, nie widział wiec sensu z tym walczyć. Nie miał zamiaru się wydziedziczać, by uniknąć obowiązków wobec rodu, który stawiał na pierwszym miejscu.
Intensywnie niebieskie spojrzenie prześlizgnęło się gdzieś, po przechodniach.
- Oho, musimy przesunąć spacer. Klient się zbliża.- Brodą wskazał lądujący powóz, zaprzęgnięty w sześć aetoanów. Interesy nie mogły czekać.


I have sea foam in my veins
I understand the language of waves

Haverlock Travers
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8259-haverlock-travers#238681 https://www.morsmordre.net/t8313-skrzynka-odbiorcza-lorda-travers#240601 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t8315-skrytka-bankowa-nr-1988#240603 https://www.morsmordre.net/t8316-haverlock-travers#240604
Re: Środek Oceanu [odnośnik]24.05.20 11:31
-Ta, dopóki jakaś belka nie jebła mnie w głowę - parskam, choć to przecież nie wina Traversa. Tendencyjnie jednak rozdmuchuję swoją bolączkę, jakbym oczekiwał, że zza najbliższego węgła wyskoczy nasz rodzinny uzdrowiciel i naklei mi na szatę brokatową nalepkę z napisem dzielny pacjent - pamiętasz swój pierwszy sztorm? - zagaduję. Ja swojego: nie. Odpadłem jeszcze szybciej niż teraz, a Goyle odgrażał się, że wysadzi mnie na pierwszej lepszej łasze piasku, jaką napotkamy. Każda para rąk się przydaje w walce z żywiołem, a majtek, którym trzeba się opiekować, no cóż. Nie jest niezastąpiony. To doświadczenie zostaje jednak ze mną, toby dopiero Travers miał używanie, gdyby się dowiedział - nie, dziękuję.
-Och, te małe przedsiębiorstwa moim zdaniem są naprawdę uroczo. I często oferują więcej niż kompanie sygnowane dużym nazwiskiem, może nie czysto finansowego zysku... - drapię się po brodzie, która już zaczyna być sztywna i kłująca. Nie rozumiem tego przeskoku, zapewne spowodowanego jakimś magicznym genem: trzydniowy zarost jeszcze wygląda całkiem elegancko, jeden dzień później i wyglądam, jakbym urwał się z dziczy - ale wglądu w prowadzone interesy. Rodzinne firmy to przeżytek. Już paru się na mnie poobrażało, bo tego, czy innego nie chciałem zrobić dyrektorem wykonawczym po znajomości - wytykam ropień, jaki toczy sektor, w którym przecież siedzimy głęboko. Większość Traversów robi w żegludze - lubią to, czy myślą, że to lubią? Ja zaś chcę, a nie mogę, taki monopol. Ląduję więc w Wenus, autorskim projekcie. A ten chętnie wziąłbym ze sobą do grobu, no chyba, że będę mieć same córki, to wtedy z najwyższą przyjemnością oddam im ten spadek jeszcze za życia, by zagrać na nosie obmierzłym dziadom, co to starają się zamknąć kobiety w dziale "architektura i sztuka". Na zajęciach z historii magii to zawsze był jeden temat na końcu działu, traktowany bardzo po macoszemu - tak, jak postępuje się z naszymi paniami. Nieładnie.
-Ale pojmuję tą zależność, złoto nie śmierdzi, a skoro działasz jako przedłużenie ramienia Traversów - wzruszam ramionami, ja kasę robię przy okazji, bardziej jara mnie fakt, że działam, jakoś, że pracuję, że ktoś pracuje na mnie, że podbijam to pekabe. Na chuja mi ten Hogwart, arytmetyki tam nie uczyli, myślenia - również.
-To prestiżowa nagroda - zaperzam się, unosząc lekko brew. Zaraz jeszcze zaproponuje, byśmy mierzyli obwody bicepsów, a jak tak dalej pójdzie, to dojdziemy do penisów w tej samczej przepychance. Na której mi nie zależy i to wcale nie dlatego, że moje mięśnie brzucha to bieda mięśnie. Wcale nie.
-Chętnie, chociaż największą słabość mam do kontynentalnej, małomiasteczkowej Italii. Żadne Mediolany i Rzymy - odpowiadam, klimat włoskiej wsi uważam za niepowtarzalny, wino nawet ze średniej półki smakuje przepysznie, a drzewa są zieleńsze. Zawsze, tam, gdzie nas nie ma.
-Mówiłem z jej ojcem - kłamię - Cynthia to przecież jeszcze bobas, o czym miałbym z nią rozmawiać? - kpię, między nami jest ponad dziesięć lat różnicy, a skoro nie zapowiadają nam swatów, to, faktycznie, nawiązywanie więzi może wydawać się bezcelowe. I z tego też korzystam, gratulując sobie sprytu w pociągnięciu Haverlocka za język. Gdyby wypił więcej byłby jeszcze łatwiejszy.
-Czemu sądzisz, że ma o tobie złe zdanie? Ukłoniłeś się przed nią zbyt płytko? - drwię dalej, wykorzystując wyniosłość kuzynki, by wywiedzieć się co nieco. Gdy okazuje rezerwę jest ostra jak szpileczka, mi się to podoba, bo subtelna kpina wypowiedziana z najsłodszym na świecie uśmiechem działa na mnie jak cholera. No i bez podjazdu do posypanych talkiem laleczek, którym pranie mózgu dosłownie wyżęło szare komórki. Przynajmniej tak to wygląda publicznie - a ona ci się podoba? Jest ładniutka - dopytuję, celowo sięgając po dość lekceważące określenie - i posłuszna. Słowo ojca to dla niej świętość, więc i mężowi nie będzie sprawiać problemów - zauważam, przemilczając naturalnie mordercze zapędy Cynthii i jej przygotowania do opuszczenia dworu w Wilton. W czym sam maczam palce, więc mimo wszystko, nie życzę Havowi, żeby padł jej ofiarą. Z drugiej strony, jeśli wybór to ona czy on, to jak dla mnie, wszystko jasne.
-Mogę posłuchać? Czy to jakiś projekt top-top-top-secret? - pytam, wyjmując z kieszeni paczkę fajek. Zapominam jednak, że zamokły, więc tylko przeklinam siarczyście i wpycham je z powrotem do spodni - napraw sobie facjatę, bo z obcym chyba gadać nie będą - przypominam, przeciągając się leniwie. Auć, te prycze dały mi w kość - jak myślisz, znajdziemy tu jakąś masażystkę?


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Środek Oceanu - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Środek Oceanu [odnośnik]29.05.20 1:40
Ciche mruknięcie wyrwało się z ust lorda Travers.
- Pamiętam każdy sztorm. - Mruknął zamyślonym tonem, zupełnie jakby przez jego głowę przewijały się słodko-gorzkie wspomnienia z Wietnamu… Czy jakiegoś innego, okrutnego cholerstwa, w tej kwestii z pewnością nie był specem. Wystarczyło jedno, króciutkie pytanie by pociągnąć go za język. Jedno, niewielkie pytanie dzieliło Francisa od długiej, kilkugodzinnej opowieści pełnej przygód oraz wspomnień Haverlocka, zwieńczonych kolejną długą opowieścią z rejsu, w którym zginęła jego słodka Lucy Lou I. Ekscentryczny lord z pewnością zaliczał się do gatunku gawędziarza, a opowiadanie o jego przygodach stanowiło jedną z jego pasji. Zwłaszcza, gdy te odpowiedzi były suto zakrapiane alkoholem.
- No, są urocze. Rekin jednak nie zadowoli się byle szprotką. Wyrobiliśmy sobie odpowiednią renomę, od dawna nie zwracamy uwagi na malutkie interesiki, które nie są w stanie nic nam zaoferować. Rozumiesz, jak to jest. Biznes to jest biznes. - Wzruszył ramionami, nie chcąc teraz wchodzić we wszystkie, nawet najmniejsze szczególiki tego, jak działały interesy jego rodu z resztą… To nie to było jego obowiązkiem. On miał dbać, by wpływy były poszerzane oraz by port w Cromer funkcjonował najlepiej jak potrafił. Z tych dwóch zadań, o wiele bardziej wolał poszerzanie wpływów, niż tkwienie w porcie głos nestora był jednak głosem, niemal świętym w jego oczach.
Prychnął jedynie z rozbawieniem kręcąc głową. Na mierzenie bicepsów jak był jeszcze odrobinę za trzeźwy, nawet jeśli był pewien swojej wygranej. W końcu, nie bez powodu zyskał dar metamorfomagii.
Temat Włoch zdawał się być tematem mniej ciekawym od tego, dotyczącego jasnowłosej lady. Niezależnie od tego, jak bardzo uwielbiał krzywą mordę Lestrange, nie miał zamiaru zmieniać obranego przez siebie frontu. Kto wie, jaki front przyjęła lady Malfoy.
- A kto Cię tam wie, Lestrange. Może dobieracie razem te no, szmatki co się wiesza w okna do Wenus? - Mruknął z rozbawieniem, próbując wyobrazić sobie kumpla wśród beli materiałów, jak próbuje odróżnić aksamit od welwetu!
- Proszę Cię, dobrze wiesz, że nie jestem ulubieńcem tych salonów. Kto wie, kto i co nagadał jej na mój temat. A kłaniam się zawsze za płytko. - Mruknął z poirytowaniem w głosie. Większość swego życia spędził na morzu co sprawiło, że nie miał okazji dobrze poznać wielu wyliniałych lordów, tym samym uchodząc za ekscentryka. Pozostawało mu jedynie domyślać się, jakie historie krążyły o jego osobie… I mieć nadzieję, że część tych prawdziwych, nie doszła do niepowołanych uszu. Uważne, niebieskie spojrzenie przyjrzało się postaci Lestrange. Co to, to nie! Haverlock Travers nie da się podejść nawet tej krzywej mordzie!
- Lady Malfoy należy do pięknych kobiet, tego nie można jej odmówić. - Dyplomatyczna odpowiedź godna pokojowej nagrody Nobla! Travers winien już przygotowywać sobie odpowiednią mowę dziękczynną. - Ciekawi mnie jednak prawdziwa ona. Widzisz, próbowałem podpytać ją o jej zainteresowania, zawsze jednak odpowiadała wymijająco. Widzisz, jeśli nestorzy zadecydują, chciałbym, aby miała dobrze w Corbenic Castle. - Ach, jakże piękne słowa padały z jego ust! Ukochana matka z pewnością byłaby w tym momencie z niego dumna! Co prawda jego zamiary nie do końca były aż tak czyste, prawdą jednak było, że jego żona - o ile taką kiedyś będzie miał - będzie miała zapewnione wszystko, czego by potrzebowała.
- Możesz, tylko się nie wtrącaj. - Haverlock pogroził towarzyszowi palcem, by następnie skinąć głową na słowa dotyczące zmiany twarzy. Tym jednak razem pozwolił sobie dokonać zmiany w towarzystwie Francisa, chyba pierwszy raz podczas jego znajomości (a jeśli nie, pewnie był wtedy pijany). Ostrożnie powrócił do swojej prawdziwej twarzy.
- Jest dobrze? - Upewnił się, zerkając kątem oka na Lestrange. Bez lustra nie był w stanie dokładnie ocenić, czy wszystko wróciło tak, jak dokładnie powinno. - Jeśli nie, zawsze możemy zacząć się z kimś prać. - Mruknął z rozbawieniem, niestety musząc porzucić temat gdyż mężczyzna, z którym miał ubijać interesy właśnie wchodził na pokład jego statku.
Lord Travers rozłożył przyjaźnie ręce, by finalnie ucisnąć dłoń Hiszpana oraz rozpocząć to, po co tu przypłynęli - interesy.
Żywa była rozmowa, jaką przeprowadził Travers z Hiszpanem - oscylowali między kurtuazyjnymi uprzejmościami a szczerą, niczym nie zmąconą kłótnią, kilka razy wyjmując nawet na siebie różdżki. Dobre czterdzieści minut zajęło mężczyznom dojście do porozumienia które obaj skwitowali zadowolonymi minami, uściskiem dłoni oraz odpowiednią wymianą - Haverlock otrzymał plik pieniędzy oraz cztery skrzynie, a Hiszpan otrzymał piętnaście skrzyń z ładowni słodkiej Lucy Lou. Zadowolony lord podszedł do Francisa.
- No, teraz możemy się zabawić. - Zaczął, po czym odliczył odpowiednią sumę i wręczył ją Lestrange. - Trzymaj, to Twoja zapłata za rejs, żebyś później nie marudził, że Cię wykorzystuję. - Mruknął z rozbawieniem. Nie wyobrażał sobie, by nie zapłacić przyjacielowi który z pewnością jeszcze zdąży się napracować na pokładzie Lucy Lou II. A gdy interesy zostały dobite, mężczyźni mogli pozwolić sobie na odrobinę zabawy w Hiszpańskim porcie, nim wrócą do domu.

/z.t.

| Przekazuję Francisowi 420PM


I have sea foam in my veins
I understand the language of waves

Haverlock Travers
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8259-haverlock-travers#238681 https://www.morsmordre.net/t8313-skrzynka-odbiorcza-lorda-travers#240601 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t8315-skrytka-bankowa-nr-1988#240603 https://www.morsmordre.net/t8316-haverlock-travers#240604
Re: Środek Oceanu [odnośnik]11.02.21 4:02
przywiało mnie stąd po krytycznej 1

Poczuł jak magia wsysa go przez ten stary zegarek, którym miał posłużyć za świstoklik i nagle trach. Minęło kilkanaście sekund, a Stevie poczuł jedynie jak spada na niego fala deszczu. Zobaczył coś jedynie dzięki goglom, które całe szczęście ciągle miał na twarzy. Zimno. Gdzie, do cholery, był i na czym, do cholery, stał? Znowu go deportowało. Co to miało oznaczać? Czy za miesiąc znów znajdzie się gdzieś daleko od domu? Może był już po prostu za stary na to wszystko i należało porzucić świstokliki, a potem oddać się pracom w ogrodzie i uprawiać pomidory?
Dopiero po chwili rozejrzał się wokół siebie. Środek morza, a może oceanu? Wyglądało to strasznie. Potężne fale uderzały w... łódkę? Tak do łódka. Kuter rybacki, uf! Czyli mugole. Całe szczęście, mugoli rozumiał dobrze, sam przecież kiedyś taki był. Tyle, że jak niby wyjaśnić im miał skąd właściwie się na ich kutrze znalazł. Na wszelki wypadek różdżkę wepchnął do kieszeni. Czarodzieje wśród mugoli nie mogli mieć teraz najlepszej opinii, zważając na to co działo się w całym kraju.
- Panowie... Śmieszna sytuacja, zaraz wszystko opowiem, tylko się przedstawię... - zaczął spokojnie do odwróconych do niego plecami dwóch mężczyzn. - Dzień dobry, Stevie Beckett - wyciągnął dłoń by uścisnąć dłonie mężczyzn.
Kultura zobowiązywała, a nawet jeśli zjawił się na ich statku kompletnie nieproszony i to w środku sztormu, to wypadało się przywitać. Był przecież szanowanym naukowcem, starszym czarodziejem i przede wszystkim przyjaznym człowiekiem. Nie miał jednak bladego pojęcia w jaki sposób zareagują na niego rybacy. Merlin jeden wiedział czy nie zamierzają strzelić mu w pysk i wrzucić do oceanu. Oby nie! Przecież jutro miał iść pomóc Anthony'emu przy szklarni na ślub Alexa i jego pięknej narzeczonej. Nie mógłby przecież tak po prostu się nie pojawić, zwłaszcza, że na weselu odbywać się miały tańce, a tych nie chciał za wszelką cenę przepuścić.
Co za okropny pech ostatnio go nawiedzał. Gdyby tylko istniała szansa by kupić sobie trochę szczęścia, na pewno wyciągnąłby ze skarpety wszystkie oszczędności i kupił sobie czterolistną koniczynę.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 24.03.21 20:01, w całości zmieniany 1 raz
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Środek Oceanu [odnośnik]01.03.21 0:38
Sztorm był okropny, rzucał łodzią to na lewo, to na prawo i wcale nie zanosiło się na to, by raptowne przeżeganie się przez Rickiego miało na to cokolwiek zaradzić. Stracili już dwie sieci, na więcej nie mogli sobie pozwolić, ale puste żołądki odbierały zdolność trzeźwego myślenia i sprawiały, że mężczyźni brnęli w to bagno, przyrzekając sobie, że nie spoczną, dopóki nie przytachają do domu jakiejś pokaźnej ryby. Mieli dzieci do wykarmienia - i smutne wspomnienia z Londynu, skąd zostali wygnani, jedynie cudem uchodząc z życiem z absurdalnej zawieruchy. Diabły, demony, to one osiedliły się teraz w znanych uliczkach i przejęły we władanie brytyjską stolicę, skazując takich jak oni, poczciwych ludzi, na radzenie sobie na własną rękę wbrew wyrokom natury.
- Jak tak dalej pójdzie to sami wylądujemy w brzuchu jakiegoś diabła - zawołał Ricky do swojego szwagra, Juliana, próbując w tym czasie otrzeć ciężkie krople deszczu z oczu i wycisnąć je z brązowej brody. Byli przemoknięci, w ustach czuli słony smak morskiej wody, a od ciągnięcia sieci wyżłobiły im się czerwone ślady na dłoniach, głębokie i bolesne. Nie zagoją się zbyt szybko.
- Nie bój - odparł Julian i rzucił się w bok, by przytrzymać plecionkę. Coś jakby w niej siedziało, a może to tylko kolejna fala zaczepiła ją o podstawę kutra i miała przerwać splot? Nawet nie chciał o tym myśleć. - Pamiętaj o Randym i Lucy. My nie damy rady, one dziś nie jedzą - maleństwa oczekiwany w domu u boku swoich zmartwionych matek, jednej z nich chorej na dziwną bladość, która od czasu wygnania z Londynu spędzała kobiecie sen z powiek. I Julian już miał odezwać się znów, kiedy ktoś za ich plecami wypowiedział specyficzne powitanie, na które dwóch mężczyzn obróciło się jakby na środku wód oparzył ich ogień.
- Jaki znowu Beckett? Skąd pan żeś się tu wziął, siedziałeś pod pokładem? - złowrogo spytał Julian. Nie uścisnął dłoni mężczyzny, sięgnął za to do harpuna leżącego nieopodal, gotów bronić siebie i swojego szwagra, który pisnął przeraźliwie, z oczyma wielkimi jak monety.
- Demon! Jezu, miej nas w opiece, Jezu - powtarzał przerażony, ledwo utrzymując siatkę w dłoniach. Najchętniej puściłby ją żeby znów wykonać znak krzyża, ale Randy i Lucy... Nawet w obliczu samego Diabła musiał o nich pamiętać.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Środek Oceanu - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Środek Oceanu [odnośnik]24.03.21 20:14
Potężny wiatr uderzał w kuter rybacki, a Beckett miał wrażenie, jakby zaraz miał z tego statku wypaść. Kompletnie niecodzienna sytuacja, która go spotkała była skutkiem źle przeprowadzonego procesu tworzenia śwwstoklika. Ostatnim razem spotkało go to w październiku, gdy świstokliki produkował wręcz masowo, walcząc z tykającym zegarem. Wtedy znalazł się na jakiejś górze, teraz zaś na morzu. Co będzie następnym razem? Wykopie go na pustynie?
- Beckett, Stevie - powtórzył raz jeszcze, gdy drugi mężczyzna wyskoczył na niego z harpunem. Na brodę Merlina! Nie mógł przecież zginąć na środku oceanu, przedziurawiony bronią na wieloryby. Trixie by go zabiła. - Spokojnie... - powiedział jeszcze, chociaż wcale nie wydawało się, jakoby mężczyźni mieli się uspokoić. Musiał szybko wymyślić dobrą wymówkę, przecież nie powie im, że go tam teleportowało, bo świstoklik zadziałał nie tak, jak powinien. To poza tym chyba byli mugole... Święta Roweno... - Tak! - odkrzyknął, gdy potężna fala znowu uderzyła o kuter, a jakaś beczka przeturlała się tuż obok niego. Cudem jej odskoczył. - Pod pokładem, tak! Zasnąłem, bo... Bo się upiłem - wypalił ostatnie zdanie mówiąc już z nieco bardziej zrezygnowanym głosem. Stał tam w marynarce, przecież nie mogli go podejrzewać, że szykował się na taką prywatkę na statku. - Panowie, poratujcie... Podwieźcie do brzegu - proszę.
Zawsze mógłby chwycić za różdżkę, zamienić ich w króliki i raz-dwa pokierować łódką, tak by dopłynęła do brzegu (najlepiej angielskiego), stamtąd już sobie jakoś poradzi. Było jednak kilka problemów z takim rozwiązaniem. Po pierwsze, to byłoby trochę nieetyczne, by zamieniać nic niewinnych mugoli w króliki. Po drugie, kto wie, czy nie zdążyliby go strzelić tym harpunem, zanim by sięgnął po różdżkę. Po trzecie, nie miał bladego pojęcia, w jaki sposób prowadzić łódkę. Ostatecznie więc, w ramach szybkich obliczeń, Beckett doszedł do wniosku, że musi z nimi po ludzku porozmawiać. Znał się przecież na mugolach, wychował się z takimi, w Dolinie Godryka również mieszkało ich wielu. Przecież mogli znaleźć wspólny język, o ile uwierzą mu, że nawalony spał cały ten czas pod pokładem.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Środek Oceanu [odnośnik]24.03.21 20:31
Spokojna to była jego matka jak umierała we śnie, a nie Julian. Zaciśnięty w potężnych dłoniach harpun błysnął złowrogo, odbijając światło przecinającej niebo błyskawicy, podczas gdy bohaterski Ricky profilaktycznie oddalił się od dwóch mężczyzn i szeptał pod nosem słowa jakiejś modlitwy, której Julian nie był w stanie usłyszeć. Fale szalały za głośno, niosły kuter to w jedną stronę, to drugą i majtały nim jak chorągiewką, podczas gdy on wciąż wymierzał ostry kraniec broni w kierunku nieznajomego. Jakiegoś Steviego Meczeta. Zbyt dumny, by przyznać się do tego, że nie dosłyszał, rybak ostrzegawczo dźgnął bronią przed siebie, ale nie na tyle mocno, by faktycznie dosięgnąć nią pasażera na gapę.
- Upierdoliłeś się naszym rumem? - to już usłyszał. Zmarszczone, krzaczaste brwi kruczego koloru podkreśliły malującą się na pomarszczonej twarzy złość, no on mu zaraz pokaże. - Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie są tanie rzeczy? Ricky, to jakiś oszołom, bierz go, za burtę - zdecydował i krzyknął głośno do towarzysza, ale ten tylko wykonał prędki znak krzyża i pokręcił głową w panice.
- Nie będziemy zabijać! - pisnął, po czym doskoczył do pogrążonych w konflikcie, kiedy Julian ryknął kolejne przekleństwo w odpowiedzi na prośbę podwiezienia Steviego na brzeg. Czy ten człowiek naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że nie byłoby ich tu gdyby nie potrzeba? Nie mogli teraz zawrócić. - Spokojnie, ma rację! Jules, dajmy mu sieć, niech pomoże łowić, no... Panie Beckett, pan nam pomożesz, a my odstawimy pana na brzeg jak coś złapiemy. I jak przeżyjemy... - zaproponował kompromis, na który Julian zgodził się wściekłym mruknięciem i ostatecznie odstawił harpun na miejsce, bez słowa skupiając się na własnej sieci. Woda co rusz uderzała o boki kutra i przelewała się przez burty, ale nie była jeszcze tak wielkim zagrożeniem, żeby musieli ją wylewać własnoręcznie. - Tu. Wiesz jak? - zapytał Ricky, wcisnąwszy w dłonie Becketta sieć. Jedna z niewielu, która im się dziś ostała. - Dla dzieci łow... - wyjaśnił, ale nie dokończył, kiedy piorun trzasnął gdzieś w wodę w oddali i Ricky skulił się w strachu.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Środek Oceanu - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Środek Oceanu [odnośnik]24.03.21 20:45
Nie ich rumem, nie ich... Tylko jak to wyjaśnić, bo w rzeczywistości Stevie wcale nie pił. Oczywiście, czasem zdarzało się mu wypić lampkę koniaku albo nawet piwo, ale to od okazji i na pewno nie na pokładzie kutra rybackiego, a już na pewno nie spał tam pijany. Oczywiście ta wymówka była wygodna, zresztą ten Julien sam mu do podsunął. Gdy jednak zasugerował, że należy Becketta wywalić za burtę, ten instynktownie cofnął się o krok, dłoń zatrzymując na spoczywającej w kieszeni różdżce. Nie wyciągnął jej, jednak wciąż czekając na rozwój wydarzeń.
- Nie! Po co zabijać, panowie... Ja mam dzieci! - dziecko, sztuk jeden. Znaczy, jedno żywe i na pewno jak wejdzie do warsztatu, bo bardzo się zdenerwuje. Przecież obiecał jej ostatnio, że jeśli będzie mógł, to zostawi jej informację, gdzie wyruszał. Tutaj jednak nie mógł. Można rzec, że wszystko było dość... niespodziewane... - Nie waszym, nie! To w porcie mi dali - ale za Chiny nie zgadłby, z jakiego portu właściwie wypłynęli. - Upiłem się, znalazłem sobie miejsce do spania i po obudzeniu widzę was panowie - Ricky wydawał się być jednak nieco mądrzejszy, a na pewno spokojniejszy, bo zamiast łapać go i wyrzucać za burtę, zaproponował znośny kompromis. Normalnie Stevie wycofałby się i zupełnie zrezygnował z takiego rozwiązania, ale tu prawdopodobnie nie miał innego wyjścia. Łowienie ryb na środku oceanu na kutrze rybackim i tak brzmiało o wiele lepiej niż wylądowanie pomiędzy rybami w środku oceanu pod kutrem rybackim. Złapał sieć i chociaż trząsł się z zimna, to nie chciał prosić o jakieś okrycie w trakcie tego łowienia. Jeszcze tego by brakowało, by znowu im podpaść, skoro wydawało się, że kryzys został w miarę zażegnany. - No nie bardzo... Pokaże pan? Ja niemiejscowy jestem, ale dla dzieci pomogę! Sam mam córkę, wie pan... Też bym sobie nie darował, gdybym jej nie miał co dać jeść - nie głodowali, ale z dostępem do frymuśnej żywności było ciężko. Ostatnio brakowało im nawet herbaty... To jedynie przypomniało Beckettowi o tym jak ostatnio był chory, po tym gdy skakał do lodowatej wody, by ratować samobójcę. Naprawdę wolałby teraz tego uniknąć. Trixie już na pewno by go zabiła, a przecież pojutrze miało być wesele.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Środek Oceanu [odnośnik]24.03.21 21:56
W sumie gdyby go tak zabili, pokroili, ugotowali, usmażyli i zjedli, nie mówiąc dzieciom skąd nagle tyle mięsa i to nie rybiego... Nie, Julian skrzywił się na samą myśl i splunął na deski podłogi kurta, zostawiając Rickiego samego, by ten zajął się ich gościem na gapę. Może to wspomnienie potomstwa sprawiło, że jednak odstawił harpun na bok i zajął się sieciami. Jedna z nich wyglądała na całkiem już napchaną i o ile nie nałapali do niej jakichś śmieci, to był bardzo dobry znak.
- To już nie o ten rum chodzi, tylko o to, że pan wszedłeś do nas na kuter, a my tu mamy... No spory problem - wyjaśnił prędko Ricky, unosząc dłonie ku niebu. Gdyby nie głodne żołądki dzieci i fakt, że Lahey znów wystawił ich do wiatru z obiecaną dostawą, zamiast tego nasyłając na mężczyzn patrol, wcale nie śniliby nawet o wybieraniu się w podróż o tak szturmowej porze, ale co zrobić? Beckett musiał to jednak dobrze rozumieć, skoro sam miał dzieci, chociaż Rickiemu nie mieściło się w głowie jakim cudem to szło z pijackimi balangami w parze.
Widząc, że ubranie nieznajomego było właściwie już do cna przemoczone, Ricky jako ten dobry z dwójki sięgnął po płaszcz przeciwdeszczowy i rzucił go mężczyźnie, zanim jeszcze zajęli się siecią. Z mokrego i zgniłego niewiele mieliby pożytku, a tak to może chociaż odpracuje dostarczenie na brzeg w jednym kawałku.
- Toż tu nikt niemiejscowy - wytknął, znajdowali się na pełnym morzu, miejscowe były jedynie ryby i inne ośmiornice; mimo to pokazał Steviemu co i jak, wyjaśnił w jaki sposób zarzucić ją za burtę i zaplątać o specjalnie wystające wypustki, żeby kuter samodzielnie ciągnął ją naprzód.
- Mniej gadać, pracować! - ryknął wściekle Julian, mocując się z jego własnym przydziałem rybackiego splotu. Doglądał przy okazji steru i próbował utrzymać kuter na falach w miarę prosto, chociaż było to trudne i cała ich walka trwała może godzinę, może dłużej... A kiedy czarne niebo nieco się uspokoiło, byli mokrzy nie tylko od wody, ale i własnego potu. Na pokładzie leżało trochę zgromadzonych ryb.
- Alleluja, no panowie, chyba jednak wrócimy dzisiaj do domów. Patrzcie! Dobre zbiory, dzieciaki najedzą się do syta, jak to dobrze. Nieźle sobie poradziłeś, Stevie, równy gość jesteś - ucieszył się Ricky, podczas gdy Julian obrał kurs na linię brzegową. Sztorm szczęśliwie nie wyrzucił ich zbyt daleko od zamierzonych wód, a to znaczyło, że mniej więcej wiedział jak doprowadzić ich do znajomych mielizn. Zgubili się tylko trzy razy.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Środek Oceanu - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Środek Oceanu [odnośnik]24.03.21 22:10
Rzeczywiście fakt, że wszedł na kuter bez pytania, nie był szczególnie komfortowy. Było to co najmniej dziwne, skoro byli na środku oceanu, a wokół zdawało się nie być żywego ducha, oprócz oczywiście ryb, które udało im już się złapać lub tych, które dopiero złapać planowali. Stevie uśmiechnął się jeszcze zakłopotany, w duchu czując jedynie ulgę, że pozornie udało się uniknąć zagrożenia. Przynajmniej tu. Trixie zdecydowanie go zabije, jeśli nie wróci szybko do domu. Zapowiadało się jednak na to, że będzie musiał odpracować swoje. Na pewno jej o tym nie powie. Na pewno nikomu o tym nie powie. Już nawet wersja o upiciu się i zaśnięciu gdzieś w porcie, brzmiała o wiele przyjemniej i... wiarygodniej. Ubrał szybko płaszcz przeciwdeszczowy, który podrzucił mu jeden z rybaków. Śmierdział rybą, ale to nic. W obliczu okoliczności nie był to właściwie żaden problem. Chłonął wiedzę o tym jak zarzucić sieć. Kto wie, może jeszcze kiedyś mu się to przyda? Mógłby zbudować jakąś małą łódź i zabrać Trixie na ryby. Jeśli jednak dwóch doświadczonych rybaków miało problem ze złapaniem czegokolwiek, szczerze wątpił, że jemu i Trixie by się udało. Faktycznie, zarzucił sieć, doglądając wciąż czy na pewno z nią wszystko w porządku. W końcu jednak burza się uspokoiła, a chociaż z Becketta ciekł pot, udało się coś złowić. Ha! Kto to widział, żeby w takim wieku jeszcze się czegoś uczyć. Co prawda wolałby teraz leżeć w łóżku z książką, ale cała ta wyprawa przywołała mu na myśl pewien pomysł. A gdyby tak skonstruować kombinezon, który mógłby ochronić go przed teleportowaniem się w kompletnie losowe miejsce, gdy coś ze świstoklikiem pójdzie nie tak? Z taką częstotliwością (raz na miesiąc), naprawdę miał wrażenie, że mogłoby się to przydać, chociaż z pewnością wyglądałoby komicznie.
- Tak, dziękuję... - odparł szybko, gdy Ricky go skomplementował, chociaż wypatrywał już tylko brzegu, aby jak najszybciej wrócić do domu, zdjąć z siebie przemoczone ubrania i walnąć szklankę czegoś mocniejszego. Może rzeczywiście rumu... Czemu nie?

zt x2


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Środek Oceanu [odnośnik]08.03.22 0:54
Żagle załopotały donośnie, kiedy jacht wreszcie stanął w linii wiatru. Fale obijały się o jego dziób, wprowadzając łajbę w kolejne przechyły. Salazar stał już jednak twardo na pokładzie, trzymając rumpel jedną ręką, drugą zabierając szot grota od Drew.
- Tyle wystarczy - uśmiechnął się kiedy wiejący mu wprost w brodę wiatr rozwiał jego rozczochrane, sklejone morską wodą włosy. - Teraz ciągnij tamtą - machnął ręką w kierunku targanej kolejnymi podmuchami i łopotem żagla, który miała trzymać liny. Jeżeli wypłynęli z północnych wybrzeży Szkocji, zwrot się na południe powinien pozwolić im dotrzeć prędzej czy później do brzegu. Biorąc pod uwagę kierunek fal i wiatru, musieli odbić jeszcze nieco na wschód i popłynąć pełnym bajdewindem. Przy odrobinie szczęścia, jeżeli rzeczywiście nie wpadli po drodze w jakieś zbłąkane świstokliki albo inne zdolne przeteleportować ich anomalie, powinni dotrzeć do lądu przed zmierzchem. Travers wolał uniknąć pływania nocą po wodach, których nie był pewien i na jachcie, którego nie znał.
- Jeżeli taki jest zabawny - Salazar spochmurniał na myśl o potencjalnym mściwym małżonku cycatej blondynki, - to sam niedługo się dowie jak smakują szczochy goblina.
Były rzeczy, których się żeglarzom nie robiło. Jeżeli kapitana zatopić to tylko z jego statkiem, a nie na łupince orzecha. Niech by to kelpie porwały, jakże on teraz tęsknił za Morgawrem. Jak go znowu zobaczy, to wycałuje każdy fragment jego pokładu, wszystkie zenzy i bakisty nawet, własnymi rękami mu kotwicę wypoleruje na błysk.
- Nigdy bym nie zastawił Morgawra - oburzenie w głosie Salazara było prawdziwe. - Duszę bym mógł przegrać w karty albo własną wątrobę, ale nigdy mój stateczek najpiękniejszy - wymamrotał jeszcze pod nosem zanim dodał głośniej - Ciągnij tę linę.
Jach pomału zaczął się obracać i obierać wyznaczony kierunek. Salazar poluzował grota zanim zaknagował szot i korzystając z poplątanej cumy, unieruchomił ster żeby podejść do Macnaira i przyjrzeć się przedniemu żaglowi.
- Różnie - odparł przyglądając się pracy foka na wietrze. - Stałej załogi trzydziestu sprawdzonych ludzi, na dłuższe rejsy potrzeba więcej rąk do pracy - otaksował wzrokiem drugiego mężczyznę zabierając od niego linę. - Dałbyś radę, gdybyś chciał się kiedyś zaciągnąć - błysnął zębem w kolejnym uśmiechu zanim zaknagował kolejnego szota. Nie zamierzał zmieniać kursu zbyt szybko. Zanim więc wrócił do steru uprzątnął rozbuchtowane liny, rozłożył cumy na dziobie i rufie i uprzątnął pagaje żeby nie potknąć się o nie podczas chodzenia po pokładzie. A wszystko to trzymając się skrzypiących po wpływem przechyłów i wiatru want, którym do końca nie ufał. Na Neptuna, oby wytrzymały, bo jak im maszt spadnie na głowy to nikomu nie opowiedzą już tej historii.
- Przynajmniej nie ma sztormu - mruknął wracając do steru i zaklął siarczyście gdy huk gromu w tym właśnie momencie przetoczył się po wodzie. Nie powiedział już nic więcej krzywiąc się i siadając tak by oprzeć się o burtę. Z kieszeni wyciągnął fajkę i tytoń, który jakimś cudem nie zmókł. Ukontentowany odpalił ją nie zważając na coraz bardziej zachmurzone niebo, z którego w każdej chwili mógł spaść deszcz.
- Ach, chyba pamiętam - uśmiechnął się na wspomnienie miękkich i ciepłych piersi w swoich dłoniach. Jakże by chętnie zanurzył się w nich jeszcze raz. Kto wie, może jak znajdzie winnego obecnej przygody i odkryje, że to był jej mąż, jeszcze raz doceni obfity biust, tym razem pilnując by zazdrosny idiota dokładnie wszystko widział. Uśmiechnął się do siebie rozmarzony.
- Nie, siadaj, teraz po prostu płyniemy - machnął ręką dając mu do zrozumienia żeby zostawił linę i wyciągnął fajkę w kierunku Macnaira oferując mu jedyną używkę, jaką jeszcze miał przy sobie. Wiatr w brodzie i we włosach otrzeźwił go lepiej niż resztka rumu znaleziona w butelce. Wziął głęboki wdech napawając się wolnością, jaką potrafiło dać tylko morze.
- W jednym porcie znałem Rudą Rosę. Cycki miała takie sobie, ale żebyś widział jej tyłek. I ten ogień w oczach, jakby pożoga się w nich paliła. I jak tym tyłkiem wywijała i co nim roiła... - znowu uśmiechnął się do wspomnień. - Jak mnie raz ugryzła w udo to przez miesiąc ślad mi nie schodził. Na pamiątkę mam tam tatuaż róży wiatrów. Ogień, nie kobieta!
Gdyby mógł zakończyłby toastem, ale z braku alkoholu pod ręką, klepnął Macnaira zamaszyście w plecy.
- Jeszcze niejedną pierś wypucujesz obiecał mu spoglądając znad burty, szukając śladów czegokolwiek. Miał nadzieję nie znaleźć więcej chmur zwiastujących deszcz i burzę. Było mu już dostatecznie zimno, ten element przygody zdecydowanie chętnie by pominął.
- W mordę jeżowca! Mewa! - Zaśmiał się donośnie ponownie klepiąc Drew w ramię. - Nie tylko nie utoniemy, ale jeszcze wrócimy na ląd!
Czyli jednak żadna teleportacja. Aż mu się gorąco z tej ulgi zrobiło. Z ulgi i ze wspomnień o Rudej Rosie. Co za kobieta, że jedno słowo i już mu szczęście przyniosła. Pocałowałby tatuaż zrobiony na jej pamiątkę, gdyby tylko potrafił sięgnąć ustami pod lewy pośladek. Zamiast tego znowu błysnął złotym zębem i zaśmiał się patrząc na kołującą nad nimi mewę.


Port, to jest poezjaumu i koniaku, port, to jest poezja westchnień cudzych żon. Wyobraźnia chodzi z ręką na temblaku, dla obieżyświatów port, to dobry dom.

Salazar Travers
Salazar Travers
Zawód : kapitan, pirat, grabieżca
Wiek : 40
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I butelkę rumu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
We will rant and we will roar
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5840-salazar-travers https://www.morsmordre.net/t5903-capricorn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle
Re: Środek Oceanu [odnośnik]16.03.22 13:26
Pijackich przygód miewał wiele, ale nigdy nie zdarzyło mu się wylądować na samym środku oceanu i to jeszcze z mości lordem u boku. Całe szczęście, że w krwi Traversa płynęła piracka krew, albowiem inaczej skończyliby jako rozbitkowie tudzież trupy leniwie bujające się na krystalicznej tafli wody. Sam nawet nie potrafił uwiązać liny za pomocą odpowiedniego węzła , a co dopiero obrać właściwego kursu, kiedy dookoła krajobraz wyglądał dokładnie tak samo. Błękit, błękit i jeszcze raz błękit.
Skinął głową na polecenie kapitana, po czym złapał kolejną z lin, obwiązał kraniec dookoła dłoni i pociągnął ile sił w rękach. Napocił się przy tym niemiłosiernie, jakby cały dzień ktoś kazał przenosić mu kamienie bez pomocy różdżki. Nie był świadom jak ciężki był to kawałek chleba, ale chociaż wyjaśniła się tajemnica nieustannego wlewania alkoholu do gardła. Kto by wytrzymał taką harówę na trzeźwo? Bez publiczności, pięknych kobiet i odrobiny spokojnego snu? -To tak cały czas? Biegasz od liny do liny, jak poparzony cholerną anomalią i ciągniesz je do zdarcia skóry?- wyrzucił zdyszany. Szybkim ruchem przetarł pot z czoła i wziął głęboki oddech, kiedy wiatr rozbił się o jego policzki. Przyspieszyli, Travers dał popis swoich umiejętności.
-Jeśli się dowiem, że to naprawdę on- przeciągnął ostatnie słowo wyginając wargi w złośliwym uśmiechu. W myślach przywoływał sobie najgorsze klątwy, jakimi nakarmiłby tego sukinsyna. -Klnę się na piersi jego kobitki, że tego pożałuje- zawyrokował skupiając spojrzenie na towarzyszu. Wiedział, iż Salazar gotów był zasmakować zemsty równie bardzo jak on.
Szatyn nie rozumiał przywiązania kapitanów do ich statków, ale nigdy z tego nie szydził. Każdy miał swe dziwactwa i należało podejść do nich z dystansem, szczególnie kiedy były równie istotne dla rozmówcy. Travers wyrażał się z taką czułością o swym statku, że mogła być o niego zazdrosna jego kobieta, jeśli takowa w ogóle istniała. Prawdopodobnie miał żonę, jak na lorda w tym wieku przystało, ale widywał go jedynie w objęciach różnej maści kochanek – tych bardziej lub mniej urodziwych w zależności od stanu upojenia. Być może to właśnie ta inność na tle reszty szlachty sprawiała, że darzył sympatią gościa z wyższych sfer. Zwykle czuł się w ich towarzystwie nieswojo, może nawet niekomfortowo, zaś w tym przypadku było zupełnie inaczej. Zapewne gdyby nie znał jego nazwiska uznałby, iż byli ulepieni z tej samej, nokturnowskiej gliny.
-Ta- mruknął pod nosem poniekąd dając wiarę słowom kolegi. -Nawet pijany w sztok? Pewnie nawet zapomniałeś własnego imienia- westchnął próbując włożyć w pracę jeszcze więcej sił, ale tępy ból głowy to uniemożliwiał. Nigdy nie mógł pochwalić się wielkim bicepsem – zawsze stawiał na wiedzę. -No ale wierzę ci, naprawdę- zaczął, ale nim skończył musiał wziąć kilka głębokich wdechów. Coraz mocniejsze podmuchy wiatru szarpały żagiel, dlatego odpowiednie naciągnięcie liny było trudniejsze i bardziej wymagające. -Pewnie dbasz o niego bardziej jak o własny tyłek i nawet gdyby wydłubali Ci oczy wyczułbyś go nosem- skwitował i wyraźną ulgą zwolnił uścisk, gdy tylko Travers dał ku temu sygnał. Opadł na pokład plecami opierając się o drewnianą ławeczkę. Palcami rozcierał obolałe ramiona. -Kurwa co to za przyjemność- mruknął sam do siebie zmarnowany. -Lepsza już sinica od nieudanej klątwy- burknął na poprawę własnego nastroju, choć nic teraz by nie pomogło równie mocno jak siarczysty łyk alkoholu. To właśnie ta myśl sprawiła, że instynktownie sięgnął do szaty i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął metalową piersiówkę. Najwierniejszą kochankę, która była zawsze przy jego sercu. -Na brodę Merlina- potrząsnął ją upewniając się, że coś było w środku. Oby nie szczochy tych żartownisiów. -Uratowani- zaśmiał się triumfalnie, po czym bezmyślnie pociągnął łyk, a na twarzy pojawiła się widoczna błogość. -Musiałbyś mnie zaciągnąć tu siłą- rzucił mu posępne spojrzenie dając wyraźny znak, że żegluga nie była dla niego. -Trzydziestu chłopa? Co wy niby wtedy przewozicie? Sam rum zajmie cały statek- zaśmiał się pod nosem wyciągając w jego kierunku piersiówkę, a samemu zabierając nabitą fajkę. Tytoń śmierdział oceanem, podobnie jak trunek, ale nie dbał o to w ogóle. Liczył, że niedługo będą mogli uzupełnić zapasy.
-No i tego szkwału, czy jak to się tam zwie. Jeden długobrody opowiadał mi kiedyś jak go w sam środek wpakowało, dziw że przeżył. Może pierdolił głupoty, żeby wtrącić co do rozmowy, ale był przekonywujący. Podobno łajbę złamało, wszystko poszło na dno- opowiedział przesuwając się na wskazane przez Traversa miejsce. Mieli płynąć, pozostawało pytanie jak długo.
Przywołanie wspomnienia rudej rosy wprawiło go w lepszy nastrój. Zaśmiał się głośno i trącił łokciem towarzysza, kiedy ten nawiązał do ugryzienia, a finalnie tatuażu. -Co te kobiety z nami robią- skwitował pozwalając sobie na melancholijną nutę w głosie. -Podobno to my rządzimy nimi, a w gruncie rzeczy to one nami. No, ale powiedz mi jak można oprzeć się tym ich wdziękom, ustom. Doskonale wiedzą jak nas podejść- wiedział, że miał w tej kwestii racje. -Tylko później płacz, że obudziłeś się w ramionach innej. Cholera, wszystkie są takie same. Czy naprawdę jedna noc to uwiązanie na przyszłość? Same się pchają, wodzą za nos, a potem oczekują złotych gór- zerknął kątem oka na towarzysza. -Choć w twoim przypadku złotych zębów- rozłożył ręce w geście bezradności i pokiwał wolno głową.
Okrzyk sprawił, że szatyn wstał na równe nogi i zaczął rozglądać się po niebie. Niby ptak, nic nadzwyczajnego i jeszcze nie wiedział z czego się cieszyć, jednak triumf Traversa był aż nadto widoczny, aby przypuszczać, że stało się coś pozytywnego. Zmarszczył brwi, gdy obwieścił, iż nie wszystko stracone. Czyżby naprawdę zbliżali się ku lądowi? Szlag, miał czujne oko, ale nic nie widział na horyzoncie. -Skąd ta pewność? Wspomnienie pucowania, czy jednak w tej piersiówce było co innego jak tania ognista?- spytał hamując w sobie nadmierny optymizm.
Nie minęła jednak chwila, a jego oczom ukazały się, rozmyte jeszcze przez odległość, drzewa. Podbiegł na dziób i oparł dłoń o czoło, aby móc lepiej przyjrzeć się odkryciu. Oby to nie było złudzenie, bo nie pamiętał kiedy równie mocno pragnął stanąć na twardym lądzie.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Środek Oceanu [odnośnik]31.01.23 19:37
Dziwny jest ten świat
3 lipca 1958 r.
Noc była pełna strachów. Zbudzone nad ranem oczy łaknęły dalszego snu, ale ten napawał niepokojem. Niejasne wspomnienia przywoływały czerwone światło, czy było postrzępionym fragmentem snu, czy rzeczywiście dobiegało zza okna? Niewypoczęte ciało wydawało się spięte, lekki ból głowy subtelnie stukał w czaszkę ze wszystkich stron. Każda napotkana od rana twarz wydawała się równie zmęczona. Mogły dotrzeć do ciebie pogłoski o krwawym księżycu, który nocą pokazał się na niebie, barwiąc gęste obłoki szkarłatem. Zawieszenie działań wojennych winno przynieść chwilowy oddech, a jednak...

Hannah: Brak snu wydał ci się szczególnie dotkliwy, zwiększając tylko poranne rozdrażnienie. Ciężkie powieki same opadały, ciało wydawało się cięższe niż zwykle, lecz nie mogłaś poddać się dzisiaj złemu samopoczuciu - zaraz z rana miałaś odwiedzić niemagicznych przyjaciół twoich rodziców, którzy chcieli opuścić kraj. Nic trudnego, należało im tylko wskazać drogę. Ta wiodąca ku szkockim wzgórzom, choć daleka, miała być spokojna i bezpieczna. Przygotowany świstoklik miał zabrać cię prosto do wioski, w której znajdował się ich domek - nic trudnego, a jednak wizja ścisku w żołądku wywołanego teleportacją przywodziła na myśl upiorne mdłości i, co dziwniejsze, od rana nie opuszczała cię też natrętna myśl, że coś miało pójść nie tak, że o czymś zapomniałaś, że to nie był twój dzień. Czy czarne ptaszysko o wyraziście żółtych oczach, które przysiadło na sznurze przygotowanym na rozwieszenie prania, a które, nastroszone, wpatrywało się prosto w twoje oczy, mogło pogłębić te wątpliwości? Spłoszone zwierzę zniknęło w kilka chwil, twoim odruchem było spojrzeć, za czym ucieka; gigantyczny czarny brytan przypominający ponuraka stał nieruchomo w bezpiecznej odległości. Może przypadkiem, może umyślnie umykając przed tym spotkaniem, chwyciłaś świstoklik.
Zgodnie z twoimi obawami ścisk w żołądku był dotkliwszy, niż kiedykolwiek; wiedziałaś, że podróż będzie bezpieczna dla twojego stanu, ale mimo to dobitnie złe samopoczucie tego dnia dawało o sobie znać. I nie tylko, jakaś moc, coś wołało cię w całkiem inne miejsce. Magia nie działała jak powinna, coś w niej drżało, wymykało się z ram, którymi przeważnie była opisywana. Nie słyszałaś żadnego głosu, nikt cię nie dotknął, lecz czułaś wyraźnie, że magia przyciąga cię w zupełnie inne miejsce. Ostatecznie wylądowałaś w błocie, które chlusnęło pod ciężarem twojego upadku - czułaś jego ziemisty zapach. Już wydawało się, że możesz odetchnąć z ulgą, gdy otworzyłaś oczy, którym ukazał się znajomy z dzieciństwa widok szkockiej wioski będącej celem twojej podróży. Nagle zza jednej z chat wyfrunęła gromada czarnych ptaszysk, kraczących tak upiornie, jak nie było ci dane słyszeć jeszcze nigdy. Minęła tylko chwila, potem druga, nie zdążyłaś powstać, a obraz znów zawirował. Poczułaś ten sam zbyt silny ścisk w żołądku. Tym silniejszy, gdy wszystko zaczęło się kołysać...

Manannan: Bezsenna noc i zmęczenie na pokładzie dawało się we znaki praktycznie u każdego członka załogi - marynarze byli bardziej pochmurni niż zwykle, niechętnie i z ociąganiem brali się do pracy, póki nie zostali odpowiednio zdyscyplinowani. Niektórzy z nich już od rana wyglądali na pijanych, inni agresywniej podchodzili do siebie nawzajem - pozostawali ci jednak posłuszni i byłeś w stanie utrzymać ich w ryzach. Statek miał patrolować tereny wokół Wielkiej Brytanii, zapewniając dochowanie paktu o zawieszeniu broni. Szalona Selma właśnie wypływała na szkockie wody przybrzeżne, gdy kątem oka dostrzegłeś małą istotę gnającą wzdłuż burty. Zwróciłeś na niego uwagę od razu, jego żółta kurteczka nie pozostawiała wątpliwości: widziałeś klabautermanna. Po raz pierwszy w życiu - nic dziwnego, każdy marynarz wiedział, że te małe stworzenia ukazują się załodze statku, którym się opiekują, wtedy i tylko wtedy, kiedy wszystkim na statku grozi nieunikniona zagłada. Słyszałeś o tych istotach z opowieści rozbitków w różnych portach świata. Opowiadali o nich, pijąc, bo przeważnie stracili już wszystko: statek, załogę i szansę na powrót do domu. Zapewne dlatego trzask, który rozległ się chwilę później, wywołał u ciebie dreszcz niepokoju, miałeś prawo spodziewać się najgorszego. Statek wpłynął prosto w magiczny wir wodny, który nagle - znikąd - pojawił się na wodzie; nikt nie zdołał przewidzieć podobnego zjawiska, choć przecież ruchy ciał niebieskich pozwalały na przewidywanie zachowań mas magicznych nad wodą. Morze było dziś dziwne, inne i niespokojne. Nawet nie rozdrażnione - a wściekłe i zajadłe. Przestrzeń zaczęła wirować, burty trzeszczeć, kawał masztu odpadł z łoskotem - wydawało ci się, że przez chwilę dostrzegłeś wspiętego na sam szczyt ułamanego masztu klabautermanna. Wokół rozpętało się piekło, marynarze robili wszystko, by odzyskać panowanie nad statkiem, ale Szalona Selma tego dnia wydawała się naprawdę szalona: wirowała wkoło coraz szybciej, aż nagle - tuż przed przed tobą - zmaterializował się zły omen, po którym można byłoby się spodziewać, że był przyczyną wszelkich nieszczęść na wodzie: kobieta.

Umorusana błotem Hannah była trudna do rozpoznania dla kogokolwiek, kto wciąż mógłby pamiętać jej wizerunek, szybko musiała sobie jednak uzmysłowić, że- jak? - znalazła się na pokładzie statku targanego szalejącym wichrem, a dziesiątki par oczu gniewnych i przynajmniej w części pijanych mężczyzn spoglądało prosto na nią. I częściowo na swojego kapitana, kiedy ktoś krzyknął:
- Uspokoimy gniew morza, kiedy wyleci za burtę! - Potakujące pomruki ucichły jednak szybko, gdy mimo wiatru zrywającego w powietrze olbrzymie fale wody na pokład przedarło się więcej światła, które wcale nie niosło spokoju. Gniew przeobraził się w przerażenie, kiedy...

Na niebie rozgorzała kometa, za którą ciągnął się złocisty warkocz. Przyciągała wzrok w przedziwny sposób, jakby hipnotyzowała samą swoją obecnością na niebie. Jaśniała jak drugie słońce, trwała nieruchomo, a im dłużej oko spoglądało w jej światło, tym większy budziła niepokój. Jakby to światło wnikało gdzieś w umysł, w serce, pozostawiając po sobie trwogę i przerażającą pustkę, której nie sposób było zrozumieć.

Mistrz gry nie kontynuuje rozrywki, ale jest gotów odpowiedzieć na ewentualne wątpliwości. Zakończony wątek należy zgłosić w temacie dziwny jest ten świat; jeżeli współgracz nie pojawi się w wątku lub przestanie pisać w jego trakcie postać oczekująca może zaprosić dowolną inną, która odnajdzie się w sytuacji, w zamian za uciekiniera.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Środek Oceanu - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Środek Oceanu [odnośnik]19.03.23 18:41
Ciąża przebiegła bez większych komplikacji, przynajmniej tak sądziła — nie narzekała na zbyt wiele bólowych dolegliwości. Pracowała wokół domu, gotowała, a kiedy czuła się zbyt zmęczona przeglądała potwornie nudną księgę od starszej pani w Oazie, która przed rokiem zgodziła się ją tego nauczyć. Ta noc była inna od wszystkich. Wzbudzała niepokój, a w kobiecie, która pod sercem nosiła życie, także strach o nie i o to, czy nie zechce pojawić się na świecie przedwcześnie. Nie zmrużyła tej nocy oka, przewracając się z boku na bok z nadzieją, że odnajdzie wygodną dla siebie pozycję. Ale sen nie nadchodził. Powieki były ciężkie, a zmęczenie ściskało ją mocno. I tak wciąż nie mogła zasnąć. Złe przeczucia nie ustąpiły, gdy wstała i przygotowała się do drogi, a jednak nic nie zwiastowało katastrofy.
Po śniadaniu, zostawiwszy Billemu karteczkę z informacją dokąd się udaje (wyszedł przed nią, wiedziała, że miał dziś do dostarczenia kilka paczek), wyszła z domu. Świstoklik miał zabrać ją prosto do wioski znajomych rodziców, którym miała dziś pomóc. To nie był jej dzień i nie będzie — wiedziała to już, a jednak myśl, że mogła zawieść ludzi, którzy na nią liczyli ciążyła na niej w najgorszych wyrzutach sumienia. Kiedy jej stopy stanęły na kamiennym chodniku, drgnęła, spoglądając na siedzącą na sznurze do prania wronę, która spoglądała na nią czarnymi jak paciorki oczami. Kiedy poderwała się do lotu wyjrzała w drugą stronę — poderwała się na tyle nagle, że coś musiało ją wystraszyć. Nie spodziewała się tego widoku. Nim dobrze zdążyła się przyjrzeć, w napływie rosnącej paniki, wyciągnęła świstoklik i z potwornym uczuciem w żołądku zniknęła.
Zatonęła w brudzie i błocie, ledwie zdążać pomyśleć, że ze świstoklikiem coś było nie tak. Podróż była dziwna, jej wrażenia z niej były dziwne i miejsce, w które trafiła było dziwne. To był tylko pies, nie ponurak. Pies, skarciła się w myślach, swoim roztargnieniem tłumacząc dziwną pomyłkę w podróży. Nie była pewna, czy to w ogóle miało sens, czy było możliwe. Przetarła jednak twarz z błota i zaklęła siarczyści, po szkocku, jak zwykł robić jej ojciec i zaciśniętymi pięściami uderzyła w błotnistą kałużę, która rozchlapała się ponownie. Wyglądała jak prosię. Tarzające się w błocie prosię. Nie wypuściwszy śwwstoklika z rąk uniosła głowę. Widziała przed sobą dom znajomych, ale niebo pokryło się chmarą czarnych ptaków.
— Co, do licha...— szepnęła, klękając w błocie, ale zebrało jej się na mdłości. Od początku wiedziała, że to się tak skończy. Kiedy była już gotowa, by zwrócić poranne śniadanie — zniknęła.
Upadła raz jeszcze, tym razem na twarde deski kołyszącego się okrętu. Była gotowa na wymiotowanie, nic podobnego jednak nie nadeszło — żołądek zacisnął się w niej, kiedy ujrzała przed sobą stado dzikich, nieogolonych, wściekłych korsarzy. — Na brodę Merlina...— szepnęła cicho, odnajdując wzrokiem kapitana. Bywała na takich statkach. Bywała ośmieszana, upokarzana, uprzedmiotawiana, , kiedy dobijała targu z kupcami ściągającymi drewno do Londynu. Na moment ją sparaliżowało. Czas się zatrzymał na kilka sekund — czy to był koniec? To będzie koniec. Na wskutek przerażającej pomyłki trafiła właśnie tutaj, na morze, daleko od lądu. Czy świstoklik, który trzymała w dłoni w postaci zniszczonego widelca miał szansę ją przenieść z powrót do domu?
Głos marynarzy dotarł do jej uszu; nerwowo pokręciła głową, wstając na kolana, a potem na równe nogi. Blask gwiazdy rozlał się po pokładzie, uniosła wysoko głowę i spróbowała dostrzec przedziwne zjawisko; była pewna, że to nie mogło być słońce, a jednak nie zdążyła mu się przyjrzeć. Cofnęła się w kierunku burty, zaciskając mocno palce na widelcu.
— Jeśli to zrobicie to... to... To przyzwę swoje syrenie siostry, by was pożarły żywcem! —krzyknęła wściekle, wskazując w nich wszystkich widelcem. — Nie zostawią na was skrawka, rozumiecie?! Nie podchodzić! — Krzyknęła, a kiedy statek zafalował musiała chwycić się burty; włosy brudne z błota przylepiły się do jej szyi, a sukienka do ciała. — Skończycie na dnie, kamraci!


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Środek Oceanu - Page 3 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Środek Oceanu [odnośnik]20.03.23 18:24
Nie znosił takich rejsów. Kolejny dzień morskiego patrolu zaczął się tak samo jak poprzednie, dłużące się w nieskończoność, okraszone lejącym się z nieba słońcem i prawie bezwietrzną pogodą – pozbawione wyzwań, które w naturalny sposób rozbudziłyby przysypiającą załogę. Z jednej strony: spokój panujący na przybrzeżnych wodach powinien być dobrym zwiastunem, ogłoszone parę dni wcześniej zawieszenie broni miało wszak zapewnić im wszystkim chwilę potrzebnego oddechu, ale z drugiej: Manannan się nudził. A co gorsza, nudzili się pływający pod jego rozkazami marynarze; widział na ich twarzach potęgujące się znużenie, a tylko tego ranka musiał zainterweniować dwukrotnie, żeby powstrzymać idące w ruch pięści, nim durna sprzeczka o zgubioną przez jednego z żeglarzy piersiówkę zakończyłaby się wyrzuceniem rzekomego winowajcy za burtę. Póki co z zaprowadzeniem porządku nie miał problemu, obawiał się jednak, co się stanie, gdy taki stan utrzyma się dłużej; zwłaszcza, że wyglądało na to, iż pośród załogi od paru dni rozpleniła się epidemia bezsenności – dotykając też i samego Traversa, tej nocy spał wyjątkowo źle – nawiedzany zabarwionymi czerwienią koszmarami o stojącym w płomieniach okręcie, a kiedy się wybudzał, za każdym razem dostrzegał kątem oka sylwetkę martwego przyjaciela, rozłożonego jakby nigdy nic na ulubionym fotelu w jego kajucie – dokładnie w tym samym miejscu, w którym przesiadywał, zanim zdecydował się podjudzić jego ludzi do buntu.
Mignięcie żółtego materiału na sterburcie wziął w pierwszej chwili za przywidzenie – pojedynczy rozbłysk słońca, płatający figle zmęczonemu wzrokowi – ale gdy mimowolnie podążył spojrzeniem za przemykającą ponad pokładem postacią, wszystkie wątpliwości wyparowały z niego w ułamku sekundy. Serce zadudniło mu mocniej, znał historie o klabaternikach – a chociaż nigdy w życiu żadnego nie widział, to pamiętał odbicie strachu i zrezygnowania w twarzach odratowanych z morskich katastrof marynarzy, których spotykał czasami w zagranicznych portach. Zrobił krok do przodu, mimowolnie podążając za uciekającym duchem, zaraz jednak pokręcił głową, nie – to było niemożliwe, Selma znajdowała się na bezpiecznych, przybrzeżnych, szkockich wodach, poza tym…
Gwałtowne uderzenie wiatru szarpnęło okrętem, głośny trzask, który za nim podążył, mógł oznaczać tylko jedno; Manannan zaklął siarczyście, w pierwszym odruchu unosząc wzrok w górę, gdzie klabaternik zeskakiwał właśnie z ułamanej części masztu. – Zwinąć bezan! – krzyknął, wskazując dłonią na zwisające bezwładnie olinowanie, skąd wziął się ten wiatr? Pokład znów przechylił się pod jego stopami, wychylił się przez sterburtę – dopiero teraz dostrzegając wzburzone masy wody, wściekłą, ułożoną w wir ścianę stalowoszarych fal. Nie wierzył – że mogli nie zauważyć w porę morskiego wiru, ani że mógł powstać tak nagle – tworząc się na przestrzeni minut. – Odciążyć bakburtę! – krzyknął na miotających się po pokładzie żeglarzy, którzy teraz już przynajmniej nie wyglądali na sennych. Nie mógł pozwolić, żeby statek zbytnio się przechylił, w innym wypadku wir wciągnie go pod wodę. Wiedział, że Szalona Selma była sobie w stanie z nim poradzić, ale teraz wydawała się nieposłuszna, dzika; jak morze, które nagle wzburzyło się gniewnie dookoła. Na ogół bez trudu odnajdywał się w podobnym chaosie, ten wydawał mu się jednak inny, dziwny, nienaturalny – a już na pewno do naturalnych nie należał trzask, który rozległ się tuż obok, wypluwając z wietrznej przestrzeni umorusaną błotem kobietę.
Zamarł na równą sekundę, przyglądając się, jak nieznajoma prostuje się chwiejnie, najwyraźniej równie zaskoczona pojawieniem na pokładzie, co przyglądająca się jej załoga. Ale czy na pewno, czy to mógł być przypadek – że zmaterializowała się akurat teraz, kiedy jego okręt wciągany był w wodny wir? Uniósł rękę, chcąc powstrzymać tym gestem marynarzy przed pochopnym działaniem i zrobił krok w stronę brudaski; miał zamiar uzyskać odpowiedzi.
Zanim zdążyłby się odezwać, kolejny podmuch wiatru szarpnął Selmą, a pokład zalało dziwne światło, które w pierwszej chwili wziął na przedzierające się przez nawiane wiatrem chmury słońce – ale prawda okazała się znacznie gorsza, nad morzem zawisła kometa; zawiesił na niej spojrzenie na długą sekundę, czując, jak ogarnia go zbudowany na głęboko zakorzenionych przesądach lęk. Spadająca gwiazda zdawała się migotać złowrogo, co zwiastowała? Jakie nieszczęście? Jakie wydarzenia miała wprawić w ruch? I jaki związek miała z nimi drąca się kobieta, wywrzaskująca pod ich adresem (z pewnością puste) przestrogi? – Syrenie siostry? – powtórzył z kpiną, starając się przekrzyczeć huk wiejącego wiatru i skrzypienie burt walczących z nieokiełznanym żywiołem. Widelec tkwiący w zaciśniętej dłoni czarownicy (a może mugolki?) nie zrobił na nim wrażenia, nie miał też zamiaru wdawać się z nią w dyskusje, nie miał na to czasu; wraz z każdą zmarnowaną sekundą Szalona Selma, jego ukochany okręt, zbliżał się coraz mocniej ku środkowi morskiego wiru. – Spróbuj, wezwij je – zadrwił, robiąc kolejny krok w stronę kobiety i wyciągając rękę, żeby zacisnąć dłoń na jej nadgarstku, uniemożliwić dalsze wymachiwanie widelcem. – Kim jesteś i jak się tu znalazłaś? – zapytał, przyglądając się ubłoconej twarzy, brudnym, pozlepianym włosom. – Mów – inaczej naprawdę będziesz zdana tylko na łaskę syren – ostrzegł. Nie wierzył, że wyrzucenie jej za burtę odegna wir, ale jeśli miało podnieść morale załogi: nie zawaha się tego zrobić.

| chyba na sprawność rzucam




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Środek Oceanu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach