Oranżeria
W oranżerii pojawił się stół z przekąskami. Jest długi, ustawiony blisko sadzawki, tutaj muzyka jest zdecydowanie cichsza, wygrywane melodie mieszają się z szumem wody. Na stole znajdują się dobre alkohole, różne rodzaje win w tym wysokiej jakości wino skrzacie, Quintin, nie brakuje także dobrej, starej whisky prosto z destylarni Blishena czy Toujours Pur w eleganckich kieliszkach.
Nie tylko alkoholami człowiek żyje, piękna zastawa pełna jest także słodyczy zarówno magicznych jak i bardziej zwyczajnych, zawsze jednak magicznie pysznych. Kokosowe kuleczki ucieszą niewątpliwie każde podniebienie, elegancko zdobione sałatki zdobią zarówno oko jak i język, koreczki, galaretki, przekąski mięsne - każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, skrzaty pracujące w kuchni Ollivanderów zdecydowanie nie próżnowały przed weselem, oby więc goście zadbali o to by ich trud nie poszedł na marne, a wszystkie przekąski zniknęły!
Dzieci mają obowiązek rzucić dwiema kośćmi k20 przy każdym poście - suma kości wskazuję anomalię lub jej brak - zastępuje to kość anomalie - DN.
- anomalie dzieci:
2. Na okres trzech kolejek grawitacja zaczyna działać dla Ciebie inaczej. Unosisz się i opadasz powoli i płynnie co kilkanaście sekund na wysokość metra i znów na ziemię.
3 .Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
4. Zamieniasz się na głosy z osobą która stoi najbliżej Ciebie. Efekt utrzyma się dwie kolejki.
5. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
6. W Twojej ręce pojawia się waniliowa babeczka.
7. Nie przytafiają Ci się żadne anomalie.
8. Nie wiadomo skąd spada na Ciebie kolorowe konfetti.
9. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
10. Przyciągasz okoliczne ptactwo, dookoła pojawia się kilka ptaków, trzy najodważniejsze osiadają na Twoich ramionach/rękach.
11. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
12. Zaczynasz świecić delikatnym ale zauważalnym światłem. Efekt utrzyma się 5 kolejek.
13. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
14. Na Twojej głowie wyrastają kwiaty (stokrotki lub niezapominajki) które same układają się we wianek. Efekt utrzyma się do wieczora, kwiaty same opadną kiedy będziesz kłaść się spać.
15. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
16. Zaczynasz pachnieć jak amortencja Twojej matki. Efekt utrzyma się 5 kolejek.
17. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie
18. Na czas jednej fabuły rośniesz, wyglądasz jak dwudziestoletnia wersja siebie.
19. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
20. W Twojej dłoni pojawia się bukiet białych róż.
21. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
22. Znikąd pojawia się chmurka brokatowego pyłu która po chwili Cię obsypuje.
23. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie
24. Kichasz, wypuszczając przy tym chmurki pyłu w pastelowych kolorach, które unoszą się ku górze. Trwa jedną turę.
25. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
26. Nad Twoją głowę nadlatuje stadko biedronek które zaczynają latać w kółko kilka centymetrów nad Tobą.
27. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
28. Zaczynasz mówić wierszem, przez trzy kolejki nie jesteś w stanie wypowiedzieć się nie układając zdań w taki sposób by kończyły się rymami.
29. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
30. Twoje ręce zmieniają się w skrzydła ptaka. Mocno machając wywołujesz wiatr, ale możesz unieść się najwyżej na wysokość pół metra. Efekt utrzymuje się tylko jedną kolejkę.
31. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
32. Twoje włosy dzwonią jak delikatne dzwoneczki przy każdym ruchu. Efekt utrzyma się jedną fabułę.
33. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
34. Malejesz. Wszystkie proporcje zostają zachowane, jednak malejesz do wzrostu nie większego niż dwadzieścia centymetrów. Efekt utrzyma się dwie tury.
35. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
36. Z Twoich dłoni przez kilkanaście sekund tryskają zimne ognie. Nie parzą, nie robią nikomu krzywdy, nie pozostawiają po sobie śladu.
37. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
38. Na Twojej skórze pojawiają się linie układające się we wzory kwiatu paproci. Efekt zniknie po kolejce.
39. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
40. Masz coś na wzór krótkiej wizji jasnowidza - przez kilka sekund do Twojego umysłu przychodzi wyobrażenie, jesteś pewien że dokładnie wiesz z czego będzie się składała i jak będzie wyglądała Twoja różdżka.
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 12.03.23 22:23, w całości zmieniany 1 raz
Wciąż jednak, choć od tamtej chwili miał na karku trzy lata więcej, czuł się nie ma miejscu, kiedy ktokolwiek proponował mu używki w obecności rodziców... a nawet Archibalda - w końcu w jego przypadku zacierała się granica pomiędzy bratem a rodzicem.
Rory odrobinę się zawahał, podchodząc do starszego Prewetta z całym naręczem obiecująco pobrzękujących butelek. Ale kiedy, jak nie weselu siostry, powinna mieć miejsce ich wspólna alkoholowa inicjacja (żadna libacja, kulturalne sączenie trunków jak na dżentelmenów przystało - być może, jeśli czarodziejską społeczność ukarano tak okrutnie, powstała kontynuacja niezastąpionego podręcznika dobrych manier, tym razem w wersji dla dorosłych - tam z pewnością opisaliby zalecenia dotyczące spożywania procentów w podobny sposób).
- Lord Prewett pozwoli, że zaprezentuję dzisiejszą ofertę... - z wielce poważną miną karykaturalnym gestem położył trzy butelki na podłużnym stole - tuż obok kokosowych kuleczek. - Degustację zalecałbym zacząć od najmniej szumiącego w głowie Quintina - dumny dwudziestolatek był już w stanie bez problemu otworzyć wino, zabezpieczone w taki sposób, że niemożliwym okazywała się próba przechytrzenia producentów i odkorkowania alkoholu przez niepełnoletnich czarodziejów (nie to, żeby miał jakieś doświadczenie...). - Odpowiednio schłodzone, gospodarze dobrze się spisali - to by było na tyle, jeśli chodzi o jego znajomość magicznych trunków. Nie czekając na protesty brata, nalał mu odrobinę do szklaneczki, po czym polał również sobie i oparł się kościstymi czterema literami o suto zastawiony stół. Mrugnął do Archibalda porozumiewawczo, kończąc przedstawienie (przynajmniej na ten moment).
- Nigdy nie przywyknę do jej nowego nazwiska - wyrwało się Gideonowi, nim zdążył powstrzymać się od wypowiedzenia tych słów. Ich gorzkawy posmak zneutralizował łykiem wina.
Ciekaw był, czy i Archie potrafi dostrzec w tym radosnym dniu więcej szarości niż kolorów; czy i brat nie do końca jest się w stanie pogodzić z koleją rzeczy - z tym, że i ona musiała w końcu opuścić ich przystań. - Wiesz, czy... Lorrie miała może... widziała jej przyszłość? To, jak odnajduje się w nowej roli? - pod powierzchnią pozornej neutralności kryło się wiele emocji; nigdy nie potrafił sceptycznie patrzeć na to, co widziało trzecie oko wybrańców - dlatego z takim szacunkiem odnosił się do jakichkolwiek refleksów hipotetycznie dokonanych w enigmatycznej przyszłości zdarzeń.
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
Ostatecznie dotarł do oranżerii, uświadamiając sobie, że z przejęcia nie zjadł nawet śniadania. Zaczął rozglądać się po suto zastawionym stole, kiedy usłyszał obok siebie dobrze znajomy głos młodszego brata. - Zamieniam się w słuch - skrzyżował ręce na piersi, przyglądając mu się z uwagą. Duża różnica wieku nigdy nie pozwoliła im na typową braterską relację, ale Archibald odnosił wrażenie, że mimo wszystko zaczyna się ona pomału zacierać. Rory dorósł, on się nie zestarzał. Mogli razem pić wino na ślubie siostry. - Interesują mnie dwie pozostałe butelki, ale niech będzie - zgodził się, odbierając od niego kieliszek, by odwrócić się i oprzeć w ten sam sposób o stół. Zawiesił wzrok na stojących nieopodal ludziach, wyraźnie prowadzących jakąś żywą dyskusję. Nie kojarzył ich zbyt dobrze, to musieli być goście pana młodego. - W końcu przywykniesz - westchnął, leniwie kręcąc kieliszkiem. Przynajmniej tak mu się wydawało, że dzisiejszy nierealny dzień stanie się czymś odległym. - Nie wiem czy ona przywyknie - musiał z kimś podzielić się tą obawą, a Rory też na pewno zauważył z jaką niechęcią Julia podchodziła do ewentualnego ożenku. Wypił łyk schłodzonego wina, faktycznie pysznego, takiego jakie lubił najbardziej. - Ulysses to dobry człowiek - musiał to powiedzieć również dlatego, żeby samemu poczuć się lepiej. Znał go od dziecka i nigdy się na nim nie zawiódł, Julia mogła trafić o wiele gorzej. Chociaż z drugiej strony wątpił, żeby nestor był zdolny do wybrania jej całkiem niepasującego wybranka - wuj Eddard rzadko popełniał w tym temacie błędy, nie licząc wpadki z niedoszłą żoną Archibalda. Całe szczęście, że Archie zdobył się na sprzeciw i wziął sprawy w swoje ręce, w przeciwnym wypadku zapewne do końca swojego życia chodziłby zły i sfrustrowany.
- Wydaje mi się, że nie - Lorraine nigdy o tym nie wspomniała, a raczej starała się z nim dzielić swoimi wizjami, nawet jeżeli Archibald w ogóle ich nie rozumiał. Dar żony wciąż pozostawał dla niego niezbadaną zagadką i podchodził do niego dość sceptycznie. Westchnął cicho, upijając jeszcze jeden łyk wina, po czym ponownie zaczął przyglądać się zawartości stołu. Był głodny, co tu kryć. - Na Merlina, Rory, jesteśmy na ślubie siostry, musimy się rozchmurzyć - stwierdził, zerkając na brata, kiedy poszukiwał dla siebie odpowiedniej przekąski. Zainteresowały go mięsne koreczki, ale obawiał się w nich wieprzowiny - miał lekką paranoję na tym punkcie. Ostatecznie postanowił nałożyć sobie na talerzyk trochę sałatki. - Opowiadałem ci jak pierwszy raz piłem wino? Miałem wtedy sześć lat - zaśmiał się na to przezabawne wspomnienie, chociaż skończyło się szlabanem stulecia. Już wtedy Ulysses wydawał się nad wyraz dojrzały jak na swój wiek.
and began again in the morning
- Wypijmy więc właśnie za to - żeby z czasem Julie odnalazła tu swój dom - niekoniecznie przywyknęła do tego stanu, bo zakłada to bierną postawę i przyzwolenie na to, by o własnym szczęściu decydowały czynniki zewnętrzne; ona - choć bez wątpienia chwilowo daleko jej do entuzjazmu - jest w stanie o to szczęście zawalczyć. Nie brak jej zawziętości; jeśli spojrzy na Ulyssesa nieco przychylniej... kto wie, czy nie skończyłoby się to przyjaźnią - choć na pierwszy rzut oka nie uznałby lorda Ollivandera za idealny materiał na jej przyjaciela, to jednak wbrew pozorom ta dwójka - absolutne przeciwieństwa - mogłaby okiełznać nawzajem swoje temperamenty, uzupełnić się tworząc spójną całość (chciał, naprawdę chciał w to wierzyć).
- W porządku - wtrącił rudzielec ugodowo, choć nie powstrzymał się przed cichym westchnięciem; Archibald miał oczywiście rację, ale Rory nie był najlepszy w tłumieniu swoich uczuć; martwił się o siostrę i nie potrafił tego ukryć - uroczyście przysięgam, że nie będę już dzisiaj więcej smęcił - dodał pompatycznym tonem dla pokreślenia wagi przysięgi i, kiedy Archie nakładał sobie na talerz sałatkę, bezczelnie podkradł mu jeden z mięsnych koreczków. Jednocześnie - lekceważąc tradycję (do dzisiaj pamięta płomienną przemowę któregoś z Macmillanów dotyczącą tego, że Ognistą należy pić wyłącznie w niedużych, masywnych szklankach) - zapełnił opróżnione kieliszki whisky Blishena.
- Nie, tego chyba jeszcze nie słyszałem... - Archie dysponował pokaźnym repertuarem tym podobnych opowiastek, więc Rory nie był w stu procentach pewien, czy nie słyszał już tej historii, ale najpewniej nie, skoro nie mógł jej z niczym skojarzyć. - Chcesz powiedzieć, że ta wpadka z Winnie'em to była tak naprawdę kontynuacja zapoczątkowanej przez ciebie tradycji? - roześmiał się, przypominając sobie alkoholową inicjację najmłodszego z Prewettów.
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
Archibald uwielbiał dzielić się z bratem zabawnymi historiami, chociaż zazwyczaj ograniczał się do tych, w których jedną z głównych ról grała ta najmłodsza prewettowa latorośl. W końcu pamiętał najwcześniejsze momenty jego życia, więc mógł napisać opasłą mineję z osobną historią na każdy dzień roku. Rzadko wracał do tych odległych czasów, kiedy Rory'ego nie było jeszcze na świecie - przede wszystkim dlatego, że sam niewiele z tego pamiętał. Już wziął głęboki wdech, już otworzył usta, kiedy usłyszał wcale-nie-tak-zabawne pytanie. - To nie była wpadka. Kto jak kto, ale ty powinieneś dobrze wiedzieć, że wyliczona dawka odpowiedniego alkoholu dobrze wpływa na trawienie - wytłumaczył szybko, żeby już skończyć ten męczący temat. Wystarczyło mu, że Lorraine bez przerwy wypomina mu ten felerny dzień. Gdyby chociaż wiedziała cokolwiek o magomedycynie! - Natomiast ja wypiłem je z własnej woli razem z Garrettem, bo wydawało nam się, że to magiczny eliksir, który sprawi, że zrobimy się dorośli - nie potrafił powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na usta, bo teraz ten proces myślowy wydawał mu się niedorzeczny! - Traf chciał, że po jakimś czasie przyjechali Ollivanderowie i Ulysses nakrył nas na tym haniebnym uczynku - jedna z oliwek uciekała przed widelcem i musiał zrobić krótką przerwę, żeby wreszcie ją nabić i zjeść. - Wiesz co zrobił? Zabrał nam to wino i powiedział, że w ten sposób zapobiega katastrofie - Powiedział wtedy dużo więcej, ale te słowa najbardziej zapadły Archibaldowi w pamięci. Tak samo jak poważna wina ośmioletniego Ulyssesa. - Zawsze był bardzo rozsądny i sprawiał wrażenie jakby miał co najmniej dwadzieścia lat więcej niż w rzeczywistości. Jestem pewny, że będzie o nią dbał. To... po prostu dobry człowiek - wzruszył ramionami, biorąc łyk kojącego alkoholu. Wiedział, że Julia ma całkiem inny charakter: bardziej porywczy, jak każdy z nich. Jednak znał ją na tyle dobrze, by sądzić, że taki rozważny Ulysses u jej boku może być ogromną pomocą, gwarantem bezpieczeństwa, szczególnie teraz. - Nie, to było smęcenie, Rory! Zrób coś!
and began again in the morning
- Ciotka Euphemia powiedziałaby, że tylko winni się tłumaczą... - wyszczerzył się do brata, prezentując całą gamę zębów. - Ale ja oczywiście w pełni się z tobą zgadzam... Nic tak świetnie nie nadaje się na problemy z trawieniem pięciolatka, jak hojny kieliszek procentów - to z pewnością będzie jedna z tych historii, którymi będzie raczył już nieco starszą Miri i Winnie'ego. Archie może i dysponował sporym arsenałem historii z dzieciństwa Roratio, ale Rory równie skrupulatnie odnotowywał w pamięci te, w których bratu na śliskiej drodze ojcostwa czasem podwija się noga. Żeby potem - kiedy przyjdzie już czas na spełnienie tej powinności i jemu, mógł w razie czego do nich sięgnąć, gdy Archie stanie się świadkiem popisowych wpadek i zacznie mu je wypominać. Bo tego, że nie nadaje się na ojca, Rory był całkowicie pewien. Aż dolał sobie ukradkiem ognistej i zapił myśl o ewentualnych dzieciach... ta perspektywa stawała się coraz mniej odległa, zważywszy na fakt, że zdążył się już zaręczyć.
Słysząc puentę tej uroczej historii z dzieciństwa, roześmiał się głośno, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Przyznaj się, że to ty jako pierwszy wysnułeś ten wniosek - dodał po chwili, wiedziony ciekawością. - Jestem sobie to w stanie wyobrazić tak dobrze, jakbym oglądał to wspomnienie w myślodsiewni... cały Ulysses, on chyba urodził się z powagą godną lorda - wciąż jeszcze pamiętał ich pierwsze spotkanie; znacznie starszy chłopiec trochę go przerażał swoim spokojem i czujnym spojrzeniem, które zdawało się widzieć wszystko. Nawet te sprytnie wrzucone pod stół brukselki. - Fakt, to już można zakwalifikować do kategorii smęcenia... to teraz czas na kolejną historię z serii alkoholowe inicjacje. W moim przypadku wyglądało to nieco mniej zabawnie, ot, na którymś weselu zaciekawił mnie cudaczny kieliszek, z którego piła coraz weselsza babcia... - tej historii Archie nie mógł znać, akurat zdążył się już rozpocząć rok szkolny w Hogwarcie, na ślubie padał śnieg, a Rory po raz pierwszy założył na nogi łyżwy - potem, gdy ona zaczęła dziarsko gibać się na parkiecie, zawstydzając chyba wszystkich, którzy się na nim znajdowali, upiłem łyka czerwonego soczku; a że napój był słodki, zagarnąłem całość i gdy dno naczynia świeciło już pustką, poczułem tylko jak świat zabawnie się wygina. Jakąś godzinę później zgarniali mnie śpiącego z krzesła, opowiadając wszystkim, jak to uczyłem się do późna i stąd ta cała senność... czerwonych wypieków na twarzy i bełkotu nie potrafili logicznie uzasadnić - biedny papa, ile on się wtedy najadł wstydu; potem przez kilka najbliższych wesel Rory był pod jego czujnym nadzorem.
- Wiesz co... rozgrzewka za nami, zmierzmy się z Toujours pur... a potem możemy iść poszukać dziadka Brena i jego najwspanialszej laski - drewnianej, gwoli niedomówień - on jest chyba najskuteczniejszym antidotum na smutki...
Nic nie zwiastowało tego, jak mocny był to trunek. Po jednym łyku Rory wykrzywił się, nie dając rady udawać, że to dla niego nic takiego. - Jak... - odkaszlnął, a grymas na jego twarzy zarysował się wyraźniej - jak tym się można delektować? - czy do alkoholu z najwyżej półki trzeba... dorosnąć?
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
- Ciotka Euphemia powiedziała w swoim życiu parę mądrych rzeczy, ale tym razem się nie zgadzam - westchnął zniecierpliwiony, bo już dość miał tłumaczenia rzeczy oczywistych. - Rory, jestem toksykologiem, nie otrułbym własnego dziecka - dodał, mając nadzieję, że to ostatecznie zakończy tę dyskusję. Pewnie i tak Lorraine będzie mu to wypominać przez najbliższe osiemdziesiąt lat. Wolał skupić się na zabawnej anegdotce, chociaż trzymał nerwy na wodzy, wspominając Garretta.
- Już nie pamiętam, ale to możliwe - zaśmiał się, lepiej zapamiętując koniec tej historii, zapewne przez silne emocje związane z konfrontacją z rozwścieczonym ojcem. Cóż, potrafił być surowy, kiedy wymagała tego sytuacja.
Zamienił się w słuch, kiedy Rory postanowił podzielić się swoją alkoholową historią. Naprawdę słuchał go z zainteresowaniem, bo jakimś cudem nigdy nie słyszał tej opowieści, a przecież musiał ją poznać! Na pewno obfitowała w wiele krępujących sytuacji, które mógłby wspominać - och, dlaczego go wtedy tam nie było? - Nie wierzę - zaśmiał się szczerze, odwracając się, żeby pochwycić bezmięsny koreczek. - Ile bym dał żeby zobaczyć reakcję rodziców - otarł pojedynczą łzę śmiechu z policzka, próbując wyobrazić sobie całe zajście, ale na pewno w rzeczywistości było jeszcze zabawniejsze. - To dlatego wtedy na ślubie lorda Lestrange musiałeś cały czas siedzieć przy matce - oświeciło go nagle po tych wszystkich latach. Mały Rory siedział znudzony przy stole, kiedy on razem z siostrami próbowali go odbić z nadopiekuńczych rąk rodzicielki, ale nawet ich trójka nie dała wtedy rady.
- Niech będzie - zgodził się, wszak dziadek Bren nigdy nie tracił pogody ducha. Archibald nie wiedział jak to robi, sam był na co dzień dość poważny. - Może po drodze trafimy na moje dzieci. Mam nadzieję, że niczego nie spaliły - westchnął, odbierając od Rory'ego kieliszek z Toujours pur. Anomalie bywały nieobliczalne, ale dopóki obok Winniego i Miriam był jakiś dorosły, starał się nie martwić. Uniósł kieliszek, a widząc, że brat już swój wypija, szturchnął go w ramię. - A toast? Teraz wypijmy za to, żeby Julia - zaciął się na moment, nie bardzo wiedząc jak ugryźć ten temat - była bezpieczna i szczęśliwa - dodał szybko, wypijając zawartość swojego kieliszka, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Też nie był fanem tego trunku, chyba wolał wytrawne wino. - Nie wiem - wzruszył ramionami, spoglądając na brata. - O, uważaj, wujek Maurycy - Archibald od razu się odwrócił, przyglądając się sałatce, jakby była najciekawszą rzeczą tego wieczoru, ten jeden wyjątkowy raz przeklinając rudy kolor swoich włosów. Może ich nie zauważy.
and began again in the morning
Dumał chwilę nad odpowiednim miejscem - musiało być odpowiednio zaciszne, a jednocześnie dobrze położone względem całego zamku, trasa z niego nie mogła zająć zbyt wiele. Nie próbował tworzyć konkretnych scenariuszy, nie dało się przewidzieć, jaka sytuacja mogła zmusić do użycia świstoklika, lecz im bardziej przemyślane i strategiczne położenie wybierze, tym lepiej. Ostateczny wybór padł na oranżerię. Roślinność stanowiła całkiem dobrą kryjówkę przed wścibskimi spojrzeniami krewnych, mało kto zauważyłby aportację w tym właśnie miejscu, a na tym mu zależało. Miał aż nadto wścibskich pytań i dobrych rad, chciał zwyczajnie robić swoje. Na początek - prostsze. Rozejrzał się kontrolnie, obserwując dokładnie dobrze znajome otoczenie. Dłoń zaciskała się już na drewnianej, niewielkiej figurce, przedstawiającej pawie pióro - dębowy liść uznał za zbyt oczywisty. Przedmiot ułożył na ziemi, chwycił szklaną, zakorkowaną fiolkę i przyjrzał się jej zawartości, połyskującej w porannym świetle. Księżycowy pył nie miał takiej mocy, jak inne ingrediencje astronomiczne, lecz był całkowicie wystarczający i dobry na rozgrzewkę przed maratonem wytwórstwa, który dziś czekał Ollivandera. Odkorkował fiolkę, starając się nie rozsypać przy tym pyłu, po czym wysypał zawartość na drewniane dzieło, starając się rozłożyć proszek równomiernie. Ot, czysty perfekcjonizm. Pochylił się nad przedmiotem, koncentrując na nim spojrzenie i celując w niego różdżką - tą jednak od czasu do czasu kierował na różne strony pomieszczenia, ściągając magiczne wiązki z otoczenia w ten jeden splot, którego supłem miał być świstoklik. W skupieniu zajmował się magią, nie pozwalając myślom na odpłynięcie gdzieś dalej, w zakątki, które mogłyby zaszkodzić całemu procesowi, aż wreszcie, sadząc, że zrobił już wystarczająco, skierował tabebujowe drewno ponownie na pawie pióro.
- Portus - wypowiedział pod nosem, pragnąc przemienić przedmiot w magiczny przekaźnik, środek transportu. Pył z wolna wchłaniał się w drewno, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów ani smug, a Ollivander czekał cierpliwie, chcąc, by cała ingrediencja została wchłonięta.
| świstoklik typu I, z księżycowego pyłu (st 40), drewniana figurka pawiego pióra
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
'k100' : 38
Chłonął otoczenie powoli, ostrożnie, skupiając się na każdej wiązce magii z osobna, jakby chciał zamknąć szczegóły oranżerii w małym kluczyku, leżącym u jego stóp. Było to zadanie bardzo angażujące, ale niezmiennie ciekawiące Ollivandera. Aspekt numerologiczny był mu już dobrze znany, jedynie ta transmutacja, stawiająca ograniczenia... - Portus - powtórzył, uznawszy, że może już przejść do inkantacji.
| świstoklik typ I, księżycowy pył (st 40), drewniana figurka - klucz
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
'k100' : 12
Następna wylosowana figurka była zwykłą, drewnianą kulą, bardzo gładką i przyjemną z dotyku, bez żadnych wystających drzazg. Ułożył ja ostrożnie na niedużym kopcu z księżycowego pyłu, by przypadkiem nie sturlała się z pochyłości - nie było sensu obsypywać jej, gdyż cały pył i tak rozsypałby się na boki. Nim powrócił do łapania otoczenia w magicznych wiązkach, rozciągnął się nieco, pozwalając sobie na chwilę przerwy - parę kroków tu, parę tam, szybka powtórka teorii i mógł wracać do pracy. Różdżka została uniesiona, krótkie machnięcie zainicjowało cały proces i znów koncentrował się na scenerii, obserwując skrupulatnie każdą roślinę po kolei, wsłuchując się w szum wody i odległe dźwięki dziedzińca. Wszystko to składało się na owe miejsce, nawet zapach wilgotnej ziemi, przebijający się przez zmysły. Czerpał z oranżerii, prowadząc magię według własnych zasad, gdyż posiadł już do tego stosowne umiejętności - powoli splatał kolejne elementy.
- Portus - padło po raz trzeci, z takim samym opanowaniem, mimo dwóch porażek. Nie skupiał się na nich. Zaklęcie łączyło różdżkę z przedmiotem, z niepozorną kulą, przewodząc między nimi magię, która miała zapieczętować całość i sprowokować ingrediencję do ujawnienia drzemiącego w niej potencjału. Prawdę mówiąc, miał nadzieję, że tym razem powiedzie mu się lepiej, bo o ile nie miał nic przeciwko ćwiczeniom, nie mógł spędzić w oranżerii całego dnia.
| świstoklik typ I, księżycowy pył (st 40), drewniana figurka - kula
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
'k100' : 72
Czarna figura w kształcie ćwierci księżyca znalazła się na dłoni Ollivandera, czekając na swoją kolej. Przyglądał się jej chwilę, nim położył (tak jak wcześniejsze) na ziemi. Obawiał się, że wytwórstwo silniejszych wersji świstoklików może skończyć się fiaskiem, dlatego wolał nie marnować cennych ingrediencji, zajmie się tym w swoim czasie, gdy poczuje się nieco pewniej w transmutacji, do której wracał już od jakiegoś czasu. Teraz ponownie używał księżycowego pyłu, powoli i równomiernie osrebrzając niewielką rzeźbę, stającą się przez ingrediencję coraz bardziej dosłownym księżycem. Mężczyzna szukał punktu zaczepienia przez parę sekund, wyznaczając sobie początek w... sadzawce. To od niej planował czerpać najpierw. Uniósł różdżkę powoli i niczym dyrygent prowadził coraz dalej, z miejsca na miejsce, ściągając całe to otoczenie w niepozorny przedmiot. Starał się utrzymywać przepływ magii na jak najbardziej stabilnym poziomie, pilnował go skrupulatnie, mając w myślach ciche pluski wody, intensywną zieleń liści wspaniałych roślin. Uczył się tego miejsca na nowo, jakby chciał zapoznać z nim świstoklik i podskórnie wiedział, że jest to właściwa droga.
- Porstus - wypowiedział cicho, gdy po wyczerpującej godzinie mógł wreszcie zamknąć oranżerię w małym księżycu - a przynajmniej taką miał nadzieję, powoli dopadało go zmęczenie.
| świstoklik typ I, księżycowy pył (st 40), drewniana figurka - księżyc
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
Strona 1 z 2 • 1, 2