Leśny Staw
W tym szczególnym dniu droga nad staw z dwóch stron oznaczona została świeczkami dającymi przyjemne, ciepłe światło. Nikt rzecz jasna nie każe pięknie odzianym damom oraz dżentelmenom brodzić eleganckimi butami w ziemi - ścieżka wyłożona została specjalnie dla nich drewnem, aby wszyscy czyści i piękni mogli dotrzeć do celu. Zwalone pnie nad jeziorem ozdobione zostały delikatnie lampionami, nie ma ich jednak zbyt wielu, oświetlenie dookoła także nie jest zbyt silne, by nie burzyć efektu jaki widoczny będzie o północy - gdy już wszyscy chętni puszczą w wodę swoje świeczki. Można je brać z niewielkiego drewnianego stolika, jest ich dużo, odpowiednio by wystarczyło dla każdego. Jedna świeczka symbolizuje jedno życzenie, a jej los ma być wróżbą co do jego spełnenia. Jeśli ogień utrzyma się do północy - wtedy przepowiednia jest pozytywna, a prośba z jaką posłano świeczkę powinna zostać spełniona. Należy oczywiście pamiętać, że jest to jedynie zabawa!
Rzut kostką k100:
1-30 świeczka wywraca się i wpada do wody
31-50 świeczka dociera niemal do środka jeziora, płonie pięknym światłem, niestety jednak wiatr sprawia że gaśnie przed północą
51-100 świeczka będzie pięknie płonąć całą noc
Dzieci mają obowiązek rzucić dwiema kośćmi k20 przy każdym poście - suma kości wskazuję anomalię lub jej brak - zastępuje to kość anomalie - DN.
- anomalie dzieci:
- 2. Na okres trzech kolejek grawitacja zaczyna działać dla Ciebie inaczej. Unosisz się i opadasz powoli i płynnie co kilkanaście sekund na wysokość metra i znów na ziemię.
3 .Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
4. Zamieniasz się na głosy z osobą która stoi najbliżej Ciebie. Efekt utrzyma się dwie kolejki.
5. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
6. W Twojej ręce pojawia się waniliowa babeczka.
7. Nie przytafiają Ci się żadne anomalie.
8. Nie wiadomo skąd spada na Ciebie kolorowe konfetti.
9. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
10. Przyciągasz okoliczne ptactwo, dookoła pojawia się kilka ptaków, trzy najodważniejsze osiadają na Twoich ramionach/rękach.
11. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
12. Zaczynasz świecić delikatnym ale zauważalnym światłem. Efekt utrzyma się 5 kolejek.
13. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
14. Na Twojej głowie wyrastają kwiaty (stokrotki lub niezapominajki) które same układają się we wianek. Efekt utrzyma się do wieczora, kwiaty same opadną kiedy będziesz kłaść się spać.
15. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
16. Zaczynasz pachnieć jak amortencja Twojej matki. Efekt utrzyma się 5 kolejek.
17. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie
18. Na czas jednej fabuły rośniesz, wyglądasz jak dwudziestoletnia wersja siebie.
19. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
20. W Twojej dłoni pojawia się bukiet białych róż.
21. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
22. Znikąd pojawia się chmurka brokatowego pyłu która po chwili Cię obsypuje.
23. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie
24. Kichasz, wypuszczając przy tym chmurki pyłu w pastelowych kolorach, które unoszą się ku górze. Trwa jedną turę.
25. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
26. Nad Twoją głowę nadlatuje stadko biedronek które zaczynają latać w kółko kilka centymetrów nad Tobą.
27. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
28. Zaczynasz mówić wierszem, przez trzy kolejki nie jesteś w stanie wypowiedzieć się nie układając zdań w taki sposób by kończyły się rymami.
29. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
30. Twoje ręce zmieniają się w skrzydła ptaka. Mocno machając wywołujesz wiatr, ale możesz unieść się najwyżej na wysokość pół metra. Efekt utrzymuje się tylko jedną kolejkę.
31. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
32. Twoje włosy dzwonią jak delikatne dzwoneczki przy każdym ruchu. Efekt utrzyma się jedną fabułę.
33. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
34. Malejesz. Wszystkie proporcje zostają zachowane, jednak malejesz do wzrostu nie większego niż dwadzieścia centymetrów. Efekt utrzyma się dwie tury.
35. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
36. Z Twoich dłoni przez kilkanaście sekund tryskają zimne ognie. Nie parzą, nie robią nikomu krzywdy, nie pozostawiają po sobie śladu.
37. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
38. Na Twojej skórze pojawiają się linie układające się we wzory kwiatu paproci. Efekt zniknie po kolejce.
39. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
40. Masz coś na wzór krótkiej wizji jasnowidza - przez kilka sekund do Twojego umysłu przychodzi wyobrażenie, jesteś pewien że dokładnie wiesz z czego będzie się składała i jak będzie wyglądała Twoja różdżka.
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 12.03.23 22:11, w całości zmieniany 1 raz
Ben nie wierzył, że dożyje dnia ślubu przyjaciela: już w szkole zakładał się o to, że nieco przemądrzały druh dokona żywota jako jednoosobowe różdżkarskie przedsiębiorstwo, przepisując cały swój majątek swym szkolnym kompanom. Po cichu nawet na to liczył, był wtedy biedny jak mysz ministerialna, ale z biegiem lat i rozwojem pasji do smoków kwestie finansów przestały spędzać mu sen z powiek, mógł więc wspaniałomyślnie życzyć Uly'emu jak najlepiej. Wielokrotnie sprzedawał mu złote rady na zmianę z jowialnymi kuksańcami, mającymi popchnąć go w ramiona jakiejś uroczej dzierlatki, zawsze jednak jego próby kończyły się fatalną porażką. Szczęśliwie Ollivander sam odnalazł drugą połówkę samotnego do tej pory serca - Wright nie wnikał, czy Julia spadła mu z nieba czy też została zepchnięta z balkonu wyższego piętra przez niecierpliwego nestora, tracącego już wiarę w godne prowadzenie się swego krewnego - i Jaimie mógł wzruszać się małżeńską przysięgą.
A potem topić wzruszenie w alkoholu. Najpierw konsumowanym z pewną nieśmiałością człowieka z gminu, zaproszonego na tak wystawną, arystokratyczną imprezę, a później, z każdym kolejnym kieliszkiem, coraz mocniej rozkoszującego się wykwintnymi trunkami. Próbował przeróżnych smaków a zmieszanie alkoholu nie wpłynęło zbawiennie na jego trzeźwość: już po kilku tańcach z przychylnymi mu kuzynkami Ulyssesa, rozpoznającymi w nim dawną gwiazdę Quidditcha, nieco kręciło mu się w głowie. Czerpał z wieczoru pełnymi garściami, kosztując także przekąsek, które nieelegancko zgarnął na malutki talerzyk całą wielką kopą, obsypującą się z porcelany przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Nie omieszkał także rzewnie pogratulować panu młodemu, prawie miażdżąc mu żebra w niedźwiedzim uścisku, oraz wręcz podnieść do góry rudowłosą pannę młodą, obcałowując ją szorstką brodą. Zdążył też, w ferworze rozrywek wszelakich, zapomnieć o tym, jak wyglądał. Pełne niepokoju lub współczucia spojrzenia, rzucane mu ukradkiem z leśnych zakątków, rozmyły się w zapadającym zmierzchu oraz fantasmagoryjnych podszeptach pijanego umysłu.
W momencie, w którym prawie zadeptał jakąś porwaną do tańca, wiekową staruszkę, uświadomił sobie, że potrzebuje chwili odosobnienia i chłodu. Nieco chwiejnym krokiem opuścił główne tereny ślubu, spacerkiem torując sobie drogę przez las w stronę stawu. Lśniącego od maleńkich świeczek - w pierwszej chwili był pewny, że to jakaś dziwaczna, egzotyczna odmiana ramor - przyzywających go niczym najsłodszy śpiew syreny. Wkrótce stanął przy brzegu i spostrzegł charakterystyczną, rudą czuprynę. Szybko zmienił plany dotyczące ochłonięcia w samotności i ruszył w stronę Weasleya, szeroko rozpościerając ramiona. - Brendan, ty mój geniuszu - powitał go jak niewidzianego trzy dekady rodzonego brata, zamykając go w krótkim uścisku nawet pomimo ewentualnych protestów. - Miłość, piękna rzecz, prawda? Wspaniała. Cieszę się, że Ulysses mnie zaprosił, to dobry przyjaciel. Ale ty - jesteś chyba lepszym. Zwłaszcza po wczoraj - wybełkotał całkiem chaotycznie, wzdychając ciężko, tak, jakby te filozoficzne wywody kosztowały go wiele fizycznych sił. - Jak się masz, poskładali cię widzę, do kupy - i to całkiem przystojnej kupy. Poderwałeś już jakąś druhenkę, co? - zagadnął z ciekawością, przystając tuż obok mężczyzny. Wsunął ręce do kieszeni przymałych spodni i głęboko zaciągnął się wieczornym, wilgotnym powietrzem, przesyconym zapachem jeziora i wosku.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
To nie tak, że źle życzył Julii i Ulyssesowi, wręcz przeciwnie. Tylko śluby zawsze kojarzyły mu się z utratą czegoś oraz układami. Uroki bycia szlachcicem, przez co nie patrzy się normalnie na zwykłe sprawy.
Artur zszedł z przygotowanej ścieżki, uważając jednak, aby za bardzo nie zabrudzić eleganckich, choć przy tym nieco niewygodnych, butów. Dostrzegł skrytą w w bujnej roślinności maleńką plażę, która dawała trochę odosobnienia od innych gości, więc skierował tam swoje kroki. Nie był to jednak bezpański zakątek, bowiem stała tam w cieniu dobrze znana mu postać. Nigdy nie spodziewałby się zobaczyć jej tutaj, nad wodą. Miała w sobie coś smutnego, jak marmurowy posąg, który mimo swojego piękna pozostawał zimny w dotyku. Zawahał się przez moment, rozważając pozostawienie jej w spokoju, ale musiała go usłyszeć, bo drgnęła i odwróciła się w jego stronę. Nie potrafił rozgryźć wyrazu twarzy, odczuła ulgę na jego widok czy może raczej zawód...
- Just, chyba też potrzebowałaś chwili z dala od tego zamieszania - "przywitał się" bez ceregieli. - Dziwnie jest być na ślubie w takich czasach, nie sądzisz? - spytał, stając obok niej.
Chyba tym bardziej wesele było w obecnej sytuacji tak... cenne? Namiastka normalności, chwila wytchnienia od otaczających ich okropieństw. Na jeden dzień przenosili się do czarownego snu, żeby zapomnieć o całej reszcie. Problem w tym, że Artur nie potrafił.
- Ładnie wyglądasz - rzucił niespodziewanie komplement.
Spojrzał na taflę stawu, na którym niezliczone światełka tworzyły baśniową atmosferę. Przypominały małe gwiazdki, z dziwnego powodu wybrały sobie jako dom wodę, a nie niebo nad ich głowami.
- Każde światło to jakieś marzenie, mniejsze lub większe - rzucił nieco rozmarzonym tonem, zebrało mu się na poetyckie gadanie. - Jest tam może jakieś twoje?
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
Oplotła się dłońmi i po cichu wymknęła się z głównego miejsca zdarzenia wędrując po pięknych okolicach z nieprzeniknioną miną. Oddalała się z każdą chwilą wdzięczna, że mijała coraz mniejszą liczbę osób, do których należało posłać krótki, radosny uśmiech. Kroczyła powoli drewnianą ścieżką docierając do leśnego stawu, zostawiła buty przy podeście i zeszła na trawę. Czuła jej zimno pod bosymi stopami. Migotliwe światełka przesuwały się po tafli wody, która od czasu Próby ponownie zdawała jej się ciężka do wytrzymania. A jednak potrzebowała tego panicznego uczucia strachu, które z każdą chwilą ogarniło ją coraz mocniej. Wolała skupić się na nim, na kolejnej walce niż na myślach, które nie chciały opuścić jej głowy.
Ale przecież wybrała. Dopięła swego - czyż nie? Została gwardzistką, o czym przypominały jej szramy na ciele skryte pod opatrunkami niezmiennie roznoszącymi za nią zapach mieszkanki specyficznych ziół. Pod bandażami, które wystawaly spod jasnej sukienki, dokładnie tej samej którą nosiła na ślubie Eileen. Nie miała innej. Jej szafa oscylowała w jasne koszule i spodnie, kilka swetrów i luźniejszych bluzek. Tyle wystarczało, nie potrzebowała więcej. Jedyna suknia o jakiejś niegdyś marzyła była już poza jej zasięgiem. Nie wydłużyła magicznie rękawów by ukryć zabandażowane ręce przed ciekawskimi spojrzeniami. Nie tylko je, ale i obojczyk i szyja na której znajdował się bandaż i który wystawał nad sukienkę. Była stażystką, była zakonniczką a nader wszystko w końcu gwardzistką.
A jednak, mimo wszystko, nadal pozostawała kobietą. Emocjonalną, pragnącą rzeczy których się wyrzekła. Wzrok zawisł na światełkach i obserwował jak spokojnie bujają się na falach tworzonych przez wiatr jednocześnie wlewając w jej serce niepokój i nadając twarzy bladości. Nie zamierzała puścić żadnego z nich, nie miała już złudzeń.
Drgnęła słysząc odgłos łamanych pod naciskiem buta gałązek, serce zabiło jej mocniej nadal wierząc, choć rozum podpowiadał coś innego, dłoń automatycznie powędrowała do wszytej kieszeni by złapać za różdżkę i z nieprzeniknioną twarzą odwróciła się w kierunku odgłosu dostrzegając Artura. Oswobodziła dłoń czując jednocześnie ulgę i zawód.
- Turry. - przywitało go, przybierając na ust łagodny choć smutny uśmiech, nie odpowiedziała na jego pierwsze słowa. Tak, potrzebowała. Radość innych cieszyła ją, ale przypominała też o decyzjach i wyrzeczeniach których sama się podjęła. Odwróciła na powrót spojrzenie ku tafli wody, chyba lekko drżała z wysiłku który wkładała by nie poddać się panicznemu uczuciu, które owijało się wokół jej ramion. - Potrzebujemy tego. Nadziei, radości, optymizmu. - zawiesiła na kilka sekund głos. - Miłości. - dodała w końcu, choć ostatnia zgłoska zadrżała lekko. Słysząc komplement, który wydobył się z jego ust poczuła się… inaczej. Wspomnienie porwało ją nad brzeg jeziora nad którym Eileen i Barty przyrzekali sobie wieczność. Kiedy Skamander powiedział jej, że wygląda ładnie - może dlatego i dzisiaj ją założyła, bo on ją lubił w niej. Komplement Artura jednak nie był w stanie rozruszać jej poranionego serca, nie poczuła mocniejszego bicia i znajomego uczucia rozchodzącego się dreszczem po ciele, gdy był blisko.
- Dziękuję. - powiedziała jednak zerkając w jego kierunku i uśmiechając się lekko. - To nawet dobrze, skoro mam tylko jedną. - dodała lekko, starając się odsunąć od siebie chmury gromadzące się nad jej myślami od samego rana. Odwróciła spojrzenie znów do światełek gdy zaczął o nich mówić. Marzenia, dostała je wszystkie przecież. Miała dom. Dom z niebieskimi drzwiami który wyglądał tak, jak tego chciała. Miała jego, kochającego ją, będącego w tym domu. W domu w którym dorastały jej dzieci. Dzieci, które nosiła pod sercem. Pamiętała dokładnie to uczucie, tak realne, tak żywe. Dłoń uniosła się by trafić na brzuch, płaski, skryty pod suknią i bandażami, pełen brzydkich blizn. Uniosła lekko brodę opuszczając rękę.
- Nie. - odpowiedziała mu uśmiechając się lekko rozkojarzona, uśmiech jednak ten wyglądał smutno, dłoń uniosła się, by założyć kilka kosmyków za ucho. - Nie myślę już o tym, co mogłaby być - nie myślę, bo przecież widziałam to na własne oczy. - Skupiam się na tym, co jest. - dodała jeszcze znów splatając dłonie przed sobą. Jednak teraz nie oplatała się nimi, jakby chroniąc się przed światem. Jej postawa, sylwetka, stały się surowsze, pewniejsze. Dziwnie kontrastując z jasną sukienką, którą miała na ramionach
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Justine wyglądała trochę groteskowo, z tymi wystającymi bandażami przypominała zepsutą lalkę, którą właśnie ktoś naprawił. Paskudne porównanie, ale może mające nieco słuszności. Próba ją zniszczyła, ale jednocześnie w jakiś dziwny sposób naprawiła. Ją, gwardzistkę. Artur gdzieś tam w głębi duszy nie mógł uwierzyć kim stała się ta dziewczyna z Hogwartu, która zmieniała swój wygląd pod wpływem emocji. Najśmieszniejsze, było w tym to, że przy niej Longbottom czuł się taki słaby. Przerosła go w magii, choć otwarcie może by tego nie przyznała. Przerosła go w Zakonie Feniksa, stając się Gwardzistką. Przede wszystkim jednak przerosła go w poświęceniu, na które chyba jeszcze nie był aż tak gotów. Przeszła przez piekło, Artur wątpił czy zdołałby z niego wyjść.
- Tak, potrzebujemy tego - przyznał, zmieniając rozmyślnie na "my". - Czasem łatwo zapomnieć, że jesteśmy nadal ludźmi.
Mimowolnie rozbawiło go jej wyznanie o sukience, zaśmiał się cicho, starając sobie przy okazji przypomnieć jakieś inne tego typu ubrania u Just. Na razie nie zdołał.
- Wiesz jak to mówią - lepiej iść w jakość, nie ilość - oznajmił wesoło.
Jej postawa stała się pewniejsza, co poprawiło też humor u Artura. Zastanawiał się czy ostatnio nie zaczął jej trochę unikać, od czasu wspólnego zwalczania anomalii. Gdy zobaczył, że jej serce przecinało głębokie pęknięcie, a on nic nie jest w stanie z tym zrobić.
- Każdy ma jakąś przyszłość, nawet tacy szaleni bohaterowie jak my - oznajmił z lekkim uśmiechem, śledząc wzrokiem jedną ze świeczek. - Zapal, nic nie kosztuje mieć nadzieję.
Dawno temu potrafili się razem śmiać, ale teraz wydawało się to tak nieznośnie odległe. Chyba Dumbledore miał rację, gdy mówił, żeby nie żałować umarłych, zamiast tego żywych... a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.
- Myślałaś co zrobisz... po tym wszystkim? - spytał, mając na myśli zakończenie ich walki.
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
Nie była pewna, czy wolałaby być sama, czy też w towarzystwie kogoś. Ale nie zastanawiała sie nad tym, gdy Artur znalazł się zaraz obok niej. Wzrok lustrował taflę walcząc z niewygodnym odczuciem, które na nowo do niej powróciła. Panika szalejąca w jej ciele zdawała się przynosić ból i trudność w kontroli, jednak chyba w jakimś masochistycznych odczuciu potrzebowała czuć to, by nie czuć wszystkiego innego. Bo wszystko inne miało zaatakować ją i tak ponowne.
Jedynie jej jasne tęczówki zmieniły pozycję zawieszając się na przyjacielu. Mierzyła go krótko po tym, jak wypowiedział swoje słowa, a później lekko westchnęła przymykając powieki.
- Bardziej myślałam o innych. Tych niewinnych. Tych nieświadomych. Wiedzą, że coś jest nie tak, ale nie wiedzą co. - mruknęła ponuro przenosząc wzrok znów na taflę jeziora. Przez jej myśli przebiegły wszystkie osoby, które padły ofiarami zarówno anomalii, jak i działań poprzedniego rządu. Lila znów przyszła do jej myśli. Tonks postanowiła ją odwiedzić, od czasów Złotej Wieży się nie widziały. Początkowo naumyślnie nie kierowała kroków w jej kierunku, niosła ze sobą wspomnienia. Ale teraz… teraz nie wiedziała, czy sama umyślnie jej nie unika nie potrafiąc spojrzeć jej w twarz. - Żyją w strachu, niepewności. Łatwo w chaosie zapomnieć o tym, co dobre. - dodała jeszcze, jakby myśląc na głos. Przymknęła powieki czując jak owiewa ją lekki wiatr. Sukienka poruszyła się w nadany przez niego rytm.
Zaśmiała się lekko na jego słowa, w końcu szczerze, łagodnie, prawdziwie. Jedna sukienka w szafie szalonej Tonks. Tak, to zdecydowanie było do przewidzenia. Przypomniała sobie ciocię Ronanę, która jasno zagroziła jej, jeśli zjawiłaby się w spodniach. A rozzłoszczonej ciotki chyba bała się mocniej niż Rycerzy Walpurgii.
- Nadzieja, to moje przekleństwo Arturze. - odpowiedziała mu poważnie. Nie powinna jej już mieć. Miała cel, miała misję. Jednak nadzieja, nie miała w sobie mocy sprawczej. Nie mogła nic zrobić. A jednak nadal miała nadzieję, że uda im się wygrać. Miała nadzieję, że uda im się przeżyć. Miała nadzieję, że będą mogli żyć razem, szczęśliwi. I to właśnie nadzieja podszeptami wdarła się w emocje, a te mogły zaszkodzić nie tylko jej, ale i im wszystkim. Oderwała spojrzenie od tafli jeziora. Jednak teraz jej cała jednostka skierowała się w jego stronę. Brwi zmarszczyły się leciutko.- Nie, Arturze. To kolejne nadzieje, kolejne marzenia. Nie potrzebuję ich. - a może nawet nie chcę ich mieć mimo tego, że nadal wracają. Zabrzmiała szorstko, zmarszczka na jej czole pogłębiła się, a potem rozluźniła i zniknęła. - A ty co planujesz? - zapytała przekrzywiając lekko głowę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
- Wiesz, mogłabyś czasem pomyśleć tak tylko o sobie - oznajmił z udawanym wyrzutem. - Wyszłoby ci na zdrowie.
Ani trochę go nie zdziwiło, że zamartwiała się losem innych. Taka już była, ale niestety tego typu cnota często wyniszczała jej posiadacza. Chciał powiedzieć, żeby przestała, żeby zatroszczyła się też o siebie, jednak żadne słowo nie chciało mu więcej przejść przez gardło. Po prostu rozumiał, najzwyczajniej w świecie nie był w stanie jej za coś takiego krytykować. Pokiwał jedynie głową w geście rezygnacji i zrozumienia. Taka była w końcu droga aurora i Zakonnika, prawda?
- Wielu ludzi się pogubiło w tym wszystkim - stwierdził. - Jak sądzisz, jest jeszcze jakaś szansa dla tych po drugiej stronie barykady? - spytał, mając na myśli Rycerzy.
Just, choć chyba głośno by tego nie przyznał (z pewnej złośliwości), cieszyła się jego zaufaniem i szacunkiem. Miał wrażenie, że od kiedy jeszcze jest Gwardzistką, jakoś wie co robić, wie jak wybierać. Czy po tym wszystkim w jej sercu było jeszcze miejsce na przebaczenie i drugą szansę? Lub inaczej, czy powinno być?
Miło było usłyszeć jej śmiech, równie rzadki co łzy feniksa. Poczuł lekki wiatr, który poruszył nikłymi płomykami na tafli stawu. Część wyglądała bardzo niepewnie, jakby miały za chwilę zgasnąć, jednak jakimś cudem dalej płonęły.
- Nadzieja to bardzo uparte stworzonko, niesamowicie wytrzymałe - stwierdził zupełnie poważnie. - Może wydawać się głupia, ale w nawet najgorszej chwili jest w stanie dać siłę do działania. Nie odtrącaj jej tak łatwo - dodał z nieukrywaną troską.
No proszę, miał się za takiego rozsądnego, ale teraz bronił nadziei. Bronił czegoś ulotnego, co nie było niczym namacalnym. Wierzył w rozum, ale jakoś mimo wszystko nie mógł się pozbyć przywiązania do tej głupiej nadziei.
- Wiele dziwnych pomysłów chodzi mi po głowie. Myślałem nad utworzeniem ruch walczącego o emancypację skrzatów domowych - wyznał pół żartem, pół... serio? - Mogłabyś być moim sekretarzem - spojrzał na przyjaciółkę, mając nadzieję zobaczyć na jej twarzy choć cień wesołości.
Czy naprawdę by tak zrobił? Sam nie wiedział, w powoli otaczających ich ciemnościach przygasała nadzieja na zwycięstwo. Czy tak ma potoczyć się historia czarodziejskiego świata? Oby nie, ale czy w ostatecznym rozrachunku będzie w stanie coś zmienić? Jest tylko małą, nic nie znaczącą kroplą... z drugiej jednak strony, czy potężny ocean nie jest po prostu baaaardzo dużą ilością takich kropel?
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
- Dobrze wyglądasz, Ben - Jak na kogoś, kto parę tygodni temu prawie wyzionął ducha. Na tym weselu nie było miłości, ale nie było też nienawiści, celebracja związku dwójki ludzi, których połączył los, pomijając aspekt szybciej bijących serc, motyli ocierających się o wnętrze brzucha i innych frazesów głoszonych przez rozmarzone małolaty. Może było w tym coś dojrzałego - ale nie tak dojrzałego jak miłość, która miała przyjść dopiero z czasem. Mimo to - nie zaprzeczył słowom Wrighta, nie należało mówić tego dzisiaj na głos. - Julia promienieje - stwierdził więc wymijająco, odnajdując twarz Benjamina. - Dobrze razem wyglądają, mam nadzieję, że równie dobrze będzie im się wiodło. Znacie się z Ulyssesem? - Nie podejrzewał lorda o kontakty z czarodziejami pokroju Wrighta - wydawali się podchodzić z dwóch różnych światów, ale być może pan młody miał go zadziwić dzisiaj więcej niż raz. - Daj spokój - Klepnął Bena po ramieniu - Dobrze było być tam z tobą - mogło być naprawdę gorąco. - Poradzili sobie głównie dzięki sprytowi, czarodzieje, naprzeciw których stanęli, byli od nich potężniejsi - takie odnosił niepokojące wrażenie. Na pewno od niego samego. - Żałuję, że udało im się uciec. Ale to nie koniec, jeszcze ich spotkamy. - Czy tego chcieli, czy nie - to akurat było pewne. Uśmiechnął się półgębkiem, w odświętnej czarodziejskiej szacie, dość eleganckiej, upiętych włosach jak u salonowego pudla i z wypucowanymi butami nie przypominał siebie zalanego po kolana brudną wodą z łazienki świętego Munga. - Przysięgam, jeśli znów będę miał przed sobą mordę Mulcibera, skopię mu ją tak, że sam się w lustrze nie pozna. - Nigdy dotąd nie spotkał człowieka tak arognackiego jak on. I choć jego osoba nie była kimś wartym wspomnienia w trakcie tej ceremonii, Brendan nie potrafił już dopuszczać do siebie beztroski. - Nie miałem okazji - odparł dyplomatycznie, nie oglądał się dziś za dziewczętami, jego myśli zaprzątnięte były czymś innym. - Tobie się poszczęściło?
Odnalazł spojrzeniem Justine i Artura, którzy pojawili się nieopodal - i skinął im na powitanie głową, nie wchodząc w ich rozmowy.
Prawie jak w treści jakiejś bajki ruszył drogą oświetloną świeczkami, zastanawiając się, gdzie go zaprowadzi. Może liczył na jakiś skarb albo coś w tym guście? Na szczęście rzeczywistość nie była rozczarowująca. Staw i jego okolice wyglądały niesamowicie. Idąc tutaj Heath zdołał coś usłyszeć na temat puszczania świeczek. Brzmiało to wszystko całkiem fajnie. Na razie jednak nie brał ze stolika świeczki tylko ruszył na sam brzeg, w lekkim oddaleniu od grupki dorosłych. Gdy już się nad nim znalazł przykucnął i zaczął się wpatrywać w taflę wody. Miał wrażenie, że słyszał jakiś żabi rechot, ale nie był do końca pewien. Czy żaby nie wydawały swoich odgłosów bardziej na wiosnę? A może tylko mu się wydawało i ktoś miał tylko taki głupi śmiech? Postanowił jeszcze chwilę posiedzieć w tym miejscu i ponasłuchiwać. Może się powtórzy. Swoją drogą fajnie byłoby złapać żabę. Dawno już tego nie robił.
#1 'k20' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 6
Problem pojawił się jednak, kiedy dziewczynka dotarła już nad staw. Wtedy właśnie dostrzegła świece, które dryfowały na jego powierzchni, a także te niezapalone, ustawione na stoliczku. Właściwie gdy teraz próbowała sobie przypomnieć, czy rodzice wspominali jej, jaką formę miały te przepowiednie, nie potrafiła powiedzieć wprost, że tak. Chyba była nieco zbyt zaaferowana całością uroczystości, by dbać o taki niewielki szczegół. Kłopotem jednak było to, że Kyra nie chciała się dotykać ognia. Po prostu się go bała. No i nie miała niczego do zapalenia świecy, nawet gdyby chciała jednak się tego podjąć. Z cichym westchnięciem zerknęła na jedną z opiekunek, która szła za dziewczynką krok w krok. Chyba ona będzie musiała to zrobić...
Nieco zniechęcona Kyra doszła aż do samego brzegu stawu, dopiero tutaj dostrzegając, że tuż obok na ziemi zasiadł jeszcze ktoś. Niewielki ktoś, mniej więcej w jej wieku. Ojej, Kyra zupełnie nie wiedziała, że na przyjęciu będą jeszcze jakieś dzieci! - Cześć! Fajnie tu, prawda? - zawołała więc, uznając, że jako iż pochodzi z rodu, na ziemiach którego cała ta impreza się odbywa, jej obowiązkiem jest powitać chłopca - Co robisz?
'k20' : 5, 17
-Wystraszyłaś mnie!- oznajmił, ale wyglądało na to, że nie był specjalnie zły, bo uśmiechał się szeroko w stronę starszej dziewczynki. Zawsze to lepiej niż nudzić się samemu. - Fajnie - zgodził się ze swoją rozmówczynią.
-Jestem Heath, a ty?- przedstawił się od razu dziewczynce. Na pierwszy rzut oka wydawała się całkiem sympatyczna.
-Przyszedłem tutaj po tej drodze ze świeczek. Wygląda super!- w sumie to jakby się uparli to mogli odpalić świeczki do wróżb od tych, które oświetlały drogę nad staw, prawda? Przynajmniej Heath mógłby spróbować, ale zapewne opiekunka Kyry by im nie pozwoliła na zabawę z ogniem.
-Wiesz na czym mają polegać tw wróżby tutaj?- zapytał ją jeszcze. -Słyszałem po drodze, że jakieś mają być, ale nie wiem nic więcej- dodał jeszcze. Może ona była bardziej zorientowana.
-Słyszałaś! Znowu!- wykrzyknął nagle i położył palec na ustach nakazując dziewczynce ciszę. Pech chciał, że raczej nic więcej nie usłyszeli.
-Wydaje mi się, że tam w stawie jest jakaś duża żaba... albo ropucha. Słyszałem wcześniej jej rechot. Tylko czy to nie dziwne? One nie powinny rechotać na wiosnę? Jakby była gdzieś blisko to chciałbym ją złapać- dopiero teraz wyjaśnił swojej towarzyszce co tutaj robi. -Czym w ogóle różnią się żaby od ropuch?- zapytał jeszcze nie spodziewając się odpowiedzi. Skąd miał wiedzieć, że natrafił na żabią ekspertkę?
Pewnie Heath kontynuowałby dalej swój słowotok gdyby nie to, że zniknąd pojawiła się jakaś dziwna chmurka, która obsypała czymś Kyrę, jakimś drobnym pyłkiem czy czymś w tym guście. W sumie to wyglądało całkiem nieźle. Lepszy brokat od sadzy, prawda?
-Wooo, cała się świecisz! Wyglądasz teraz jak jakaś wróżka z bajki!- efektu dodawały delikatne światła świec, które sprawiały, że brokat na dziewczynce od czasu do czasu miewał odblaski.
'k20' : 7, 18
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3