Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Tajny Bunkier
Strona 2 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tajny Bunkier
Skryty w środku lasu bunkier wybudowany w czasach II Wojny Światowej. Po zaprzestaniu walk przejęty, zagospodarowany i dostosowany do potrzeb mugolskich bojowników. Bardzo trudno do niego trafić, jest pilnie strzeżony, a przypadkowi przechodnie są narażeni na atak strażników, którzy nieustannie patrolują okolice prowadząc regularne warty. Wszelkie pojazdy chowane są w bezpiecznej odległości, byle tylko odciągnąć uwagę od przesuwanej, masywnej płyty umożliwiającej wejście do środka.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Umorusany, brudny mężczyzna sprawiał wrażenie obłąkanego. Nie, on z pewnością był obłąkany, potwierdzał to każdym swym słowem, które licznie padały z ust. Rookwood zaczęła się zastanawiać - jak wiele czasu tu spędził? Dlaczego był w takim stanie? To nie był Azkaban, to nie mógł być przecież Azkaban, tłumaczyła sobie w głowie. Do niego nikt nie wtrąciłby aurorów, tam było zupełnie inaczej; od razu wyczułaby ich obecność. W tej celi czuła jedynie smród brudu i gówna.
- Nem - powiedziała w końcu, gdy więzień tak uparcie domagał się ich imion. Nie skłamała, podała mu swoje imię, tyle że drugie. Utkwiła w nim spojrzenie, żądało odpowiedzi na wcześniej zadane pytania - tyle, że mężczyzna kontynuował swój obłąkańczy monolog.
Rozszarpią, rozszczepią, wyjmą gałkę oczną, słowa te brzmiały jak dobry plan,. który pragnęła wcielić w życie, zastosować te metody na tych, którzy wtrącili ją do tej brudnej celi - tak i wiele innych. Miała zaskakująco bujną wyobraźnię w tej dziedzinie.
- Jaką dziewczynę? - spytała od razu, próbując cokolwiek z szaleńca wyciągnąć.
List?, powtórzyła w myślach; wspomnieniami powróciła do polany, do ostatnich chwil podczas Dyniobrania, kiedy pojawiła się dziwna, obezwładniająca mgła, a z nieba poleciały strzępki pergaminy, niby płatki śniegu. Złapała jeden. Czy to była część tego listu? Tyle, że po co był im on potrzebny?
Nie zdążyła jednak zapytać, bo pojawił się strażnik. Przycisnęła plecy do ściany, nie chcąc, by zobaczył,. że uwolniła ręce. Trzymał w ręku coś, czego nie rozpoznawała. Zanim zdążyła jednak się odezwać, on wyciągnął drugi, metalowy, nie wyglądało to jak różdżka - a jednak huknęło mocno, a na koszuli szaleńca pojawiła się krew. Otworzyła szerzej oczy, zdziwiona i zdezorientowana; co to było? Nie wypowiedział żadnego zaklęcia - a jednak obłąkany już nie żył.
Był mugolem?
Za tym przemawiały jego słowa. W takim wypadku więzień musiał być czarodziejem. Uwięzionym tu czarodziejem. Strażnik zniknął, a Sigrun podeszła do materaca, pod którym zobaczyła malutkie liściki, podobne do tego, który sama złapała. Wyciągnęła te kartki, uważając, aby nie wdepnąć w kałużę krwi.
- Ktoś wie co to było? - zastanowiła się, myśląc o tym przedmiocie z metalu, który huknął i zabił więźnia. - Na polanie rozrzucili te strzępki listu - powiedziała, przeglądając kawałki pergaminu. - Złapaliście jakieś kartki? - spytała innych, skupiając się na tym, że musi się stąd wydostać i znaleźć różdżkę - jak najszybciej.
Rozejrzała się jeszcze wokół, próbując odnaleźć spojrzeniem coś, co więzień mógł jeszcze przed strażnikami ukryć - a co mogłoby im pomóc. W jakikolwiek sposób.
|rzucam na spostrzegawczość
- Nem - powiedziała w końcu, gdy więzień tak uparcie domagał się ich imion. Nie skłamała, podała mu swoje imię, tyle że drugie. Utkwiła w nim spojrzenie, żądało odpowiedzi na wcześniej zadane pytania - tyle, że mężczyzna kontynuował swój obłąkańczy monolog.
Rozszarpią, rozszczepią, wyjmą gałkę oczną, słowa te brzmiały jak dobry plan,. który pragnęła wcielić w życie, zastosować te metody na tych, którzy wtrącili ją do tej brudnej celi - tak i wiele innych. Miała zaskakująco bujną wyobraźnię w tej dziedzinie.
- Jaką dziewczynę? - spytała od razu, próbując cokolwiek z szaleńca wyciągnąć.
List?, powtórzyła w myślach; wspomnieniami powróciła do polany, do ostatnich chwil podczas Dyniobrania, kiedy pojawiła się dziwna, obezwładniająca mgła, a z nieba poleciały strzępki pergaminy, niby płatki śniegu. Złapała jeden. Czy to była część tego listu? Tyle, że po co był im on potrzebny?
Nie zdążyła jednak zapytać, bo pojawił się strażnik. Przycisnęła plecy do ściany, nie chcąc, by zobaczył,. że uwolniła ręce. Trzymał w ręku coś, czego nie rozpoznawała. Zanim zdążyła jednak się odezwać, on wyciągnął drugi, metalowy, nie wyglądało to jak różdżka - a jednak huknęło mocno, a na koszuli szaleńca pojawiła się krew. Otworzyła szerzej oczy, zdziwiona i zdezorientowana; co to było? Nie wypowiedział żadnego zaklęcia - a jednak obłąkany już nie żył.
Był mugolem?
Za tym przemawiały jego słowa. W takim wypadku więzień musiał być czarodziejem. Uwięzionym tu czarodziejem. Strażnik zniknął, a Sigrun podeszła do materaca, pod którym zobaczyła malutkie liściki, podobne do tego, który sama złapała. Wyciągnęła te kartki, uważając, aby nie wdepnąć w kałużę krwi.
- Ktoś wie co to było? - zastanowiła się, myśląc o tym przedmiocie z metalu, który huknął i zabił więźnia. - Na polanie rozrzucili te strzępki listu - powiedziała, przeglądając kawałki pergaminu. - Złapaliście jakieś kartki? - spytała innych, skupiając się na tym, że musi się stąd wydostać i znaleźć różdżkę - jak najszybciej.
Rozejrzała się jeszcze wokół, próbując odnaleźć spojrzeniem coś, co więzień mógł jeszcze przed strażnikami ukryć - a co mogłoby im pomóc. W jakikolwiek sposób.
|rzucam na spostrzegawczość
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Im dłużej przebywał w zatęchłej celi, im więcej padających słów wychwytywał, tym bardziej był przekonany, że pozostali przebywający tutaj więźniowie byli dokładnie tak samo zdezorientowani, jak on. W powietrzu, nadal ciężkim i nieprzynoszącym otrzeźwienia, zawisały pytania, nie odnajdując jednak sensownych odpowiedzi, a jedynie rozsierdzając brudnego mężczyznę, wyrzucającego z siebie pozbawione sensu strzępki zdań. W pewnym momencie Percival przestał go słuchać, stwierdzając, że szaleniec postradał zmysły; znów przemknął spojrzeniem po celi, dostrzegając wbity w niego wzrok nieznajomego z naprzeciwka. Zmarszczył brwi, przyglądając się uważniej obcej, pooranej zmarszczkami twarzy, ale chociaż próbował, nie potrafił przypisać ostrych rysów do żadnego imienia czy wspomnienia. Otworzył usta, chcąc zadać najbanalniejsze z pytań – czy my się znamy? – ale w ostatniej chwili zmienił zdanie, ograniczając się jedynie do zdezorientowanego spojrzenia, które następnie przeniósł na więzy, celowo i ostentacyjnie nie patrząc już w kierunku Craiga, choć przez cały czas czuł na sobie jego świdrujący wzrok.
Szarpnął raz jeszcze spętanymi nadgarstkami i, ku swojemu zdumieniu, poczuł, jak liny puszczają; przyciągnął dłonie do siebie, rozmasowując posiniaczoną skórę, ale w tym samym momencie w jego umyśle rozległ się inny głos – głos, który z całą pewnością nie miał prawa rozbrzmieć tutaj, dziesiątki, być może setki kilometrów od jego właściciela. A mimo to Percival odwrócił gwałtownie głowę, rozglądając się intensywnie po celi, zupełnie jakby spodziewał się zauważyć przeoczoną jakimś cudem sylwetkę Jaimiego. Bezskutecznie; zamrugał intensywnie, potrząsając jednocześnie głową – w skroni nadal mu pulsowało, musiał ulegać halucynacjom – być może ulegał im również krzyczący więzień, nękany tak długo, że postradał zmysły? Odnalazł go spojrzeniem, chciał wstać i potrząsnąć mężczyzną, by przywrócić mu resztki poczucia rzeczywistości, ale odgłos kroków zatrzymał go w miejscu. Instynktownie poszedł w ślady nieznajomej kobiety, przyciskając dłonie do ściany, jakby wciąż był do niej przykuty, ale mężczyzna, który pojawił się po drugiej stronie krat wcale nie patrzył na niego. Scena, która rozegrała się przed jego oczami była dziwnie krótka i tak surrealistyczna, że Percival czuł się, jakby oglądał zapętloną fotografię: błysk metalowego przedmiotu, ogłuszający wystrzał i milknący raz na zawsze czarodziej, upadający na brudną posadzkę w kałuży krwi.
Czy to działo się naprawdę?
Co najmniej setka pytań rozprysnęła się po umyśle Notta, wbijając się we wnętrze czaszki jak seria wyjątkowo ostrych, szklanych odłamków; co właśnie się stało? Dlaczego nie usłyszeli słów inkantacji? Co dziwnie ubrany mężczyzna trzymał w dłoni? Fragmenty układanki nie chciały za nic dopasować się do siebie, a on sam czuł, że brakuje mu kluczowego elementu, by zrozumieć sytuację. Dlaczego nic nie pamiętał z ostatnich godzin? Zacisnął powieki, dopiero teraz orientując się, że w ustach czuł smak żółci, a żołądek podszedł mu do samego gardła. Starał się oddychać przez usta, żeby nie czuć rdzawego, mdlącego odoru świeżej krwi; kobieta mówiła o polanie, czy mogła mieć na myśli polanę w Krainie Jezior? Pamiętał, że planował się tam wybrać, był umówiony z handlarzem, od którego miał odzyskać skradzione smocze jajo – ale nie mógł przywołać z pamięci żadnego, nawet najdrobniejszego wspomnienia z samego przyjęcia. Wiedział jedynie jedno – musiał się stąd wydostać.
Odczekawszy, aż mężczyzna z nieznaną bronią odejdzie, dźwignął się z trudem na nogi. Kolana drżały pod nim niebezpiecznie, jakby od bardzo długiego czasu na nich nie stał, ale udało mu się utrzymać równowagę. Szybki rekonesans pozwolił mu na stwierdzenie, że niemal wszyscy pozbyli się więzów – wszyscy, za wyjątkiem długowłosego mężczyzny, który nadal wydawał się Percivalowi dziwnie znajomy. Zatrzymał na nim wzrok na dłużej, wpatrując się w bladą skórę i charakterystyczne rysy twarzy, i właśnie wtedy coś w jego umyśle kliknęło: widział go już wcześniej w towarzystwie Ulli, słyszał jego nazwisko – i to nie tylko z jej ust; wypowiedział je również w zalanej słońcem kuchni Ben, uspokajając go, gdy rozmawiali o Zakonie Feniksa. Czy mógł mu zaufać? Co więcej, czy on wiedział, z kim ma do czynienia?
To instynkt, nie zdrowy rozsądek, kazały mu podejść do Skamandera. – Pomogę ci – powiedział krótko, cicho, bez zbędnych emocji, wyciągając ręce w stronę krępujących czarodzieja więzów. Z tej pozycji powinno mu być znacznie łatwiej go z nich uwolnić, niż jemu – związanemu, z ramionami wygiętymi pod dziwnym kątem. Zacisnął palce na supłach, wydawały się niezbyt mocno zaciśnięte; szarpnął nimi, próbując rozerwać je za pomocą siły, przekonując samego siebie, że robił to dlatego, że potrzebowali każdej pary rąk do pomocy – razem mieli większe szanse, niż w pojedynkę.
Słysząc słowa kobiety, odwrócił się przez ramię. – Jakie kartki? – zapytał, przyglądając jej się, gdy wyciągała spod materaca pocięte strzępki. – Nie pamiętam nic z polany – przyznał, rozglądając się po reszcie; czy tylko on jeden utracił pamięć?
| rzut na sprawność, próbuję pomóc Samuelowi się uwolnić
Szarpnął raz jeszcze spętanymi nadgarstkami i, ku swojemu zdumieniu, poczuł, jak liny puszczają; przyciągnął dłonie do siebie, rozmasowując posiniaczoną skórę, ale w tym samym momencie w jego umyśle rozległ się inny głos – głos, który z całą pewnością nie miał prawa rozbrzmieć tutaj, dziesiątki, być może setki kilometrów od jego właściciela. A mimo to Percival odwrócił gwałtownie głowę, rozglądając się intensywnie po celi, zupełnie jakby spodziewał się zauważyć przeoczoną jakimś cudem sylwetkę Jaimiego. Bezskutecznie; zamrugał intensywnie, potrząsając jednocześnie głową – w skroni nadal mu pulsowało, musiał ulegać halucynacjom – być może ulegał im również krzyczący więzień, nękany tak długo, że postradał zmysły? Odnalazł go spojrzeniem, chciał wstać i potrząsnąć mężczyzną, by przywrócić mu resztki poczucia rzeczywistości, ale odgłos kroków zatrzymał go w miejscu. Instynktownie poszedł w ślady nieznajomej kobiety, przyciskając dłonie do ściany, jakby wciąż był do niej przykuty, ale mężczyzna, który pojawił się po drugiej stronie krat wcale nie patrzył na niego. Scena, która rozegrała się przed jego oczami była dziwnie krótka i tak surrealistyczna, że Percival czuł się, jakby oglądał zapętloną fotografię: błysk metalowego przedmiotu, ogłuszający wystrzał i milknący raz na zawsze czarodziej, upadający na brudną posadzkę w kałuży krwi.
Czy to działo się naprawdę?
Co najmniej setka pytań rozprysnęła się po umyśle Notta, wbijając się we wnętrze czaszki jak seria wyjątkowo ostrych, szklanych odłamków; co właśnie się stało? Dlaczego nie usłyszeli słów inkantacji? Co dziwnie ubrany mężczyzna trzymał w dłoni? Fragmenty układanki nie chciały za nic dopasować się do siebie, a on sam czuł, że brakuje mu kluczowego elementu, by zrozumieć sytuację. Dlaczego nic nie pamiętał z ostatnich godzin? Zacisnął powieki, dopiero teraz orientując się, że w ustach czuł smak żółci, a żołądek podszedł mu do samego gardła. Starał się oddychać przez usta, żeby nie czuć rdzawego, mdlącego odoru świeżej krwi; kobieta mówiła o polanie, czy mogła mieć na myśli polanę w Krainie Jezior? Pamiętał, że planował się tam wybrać, był umówiony z handlarzem, od którego miał odzyskać skradzione smocze jajo – ale nie mógł przywołać z pamięci żadnego, nawet najdrobniejszego wspomnienia z samego przyjęcia. Wiedział jedynie jedno – musiał się stąd wydostać.
Odczekawszy, aż mężczyzna z nieznaną bronią odejdzie, dźwignął się z trudem na nogi. Kolana drżały pod nim niebezpiecznie, jakby od bardzo długiego czasu na nich nie stał, ale udało mu się utrzymać równowagę. Szybki rekonesans pozwolił mu na stwierdzenie, że niemal wszyscy pozbyli się więzów – wszyscy, za wyjątkiem długowłosego mężczyzny, który nadal wydawał się Percivalowi dziwnie znajomy. Zatrzymał na nim wzrok na dłużej, wpatrując się w bladą skórę i charakterystyczne rysy twarzy, i właśnie wtedy coś w jego umyśle kliknęło: widział go już wcześniej w towarzystwie Ulli, słyszał jego nazwisko – i to nie tylko z jej ust; wypowiedział je również w zalanej słońcem kuchni Ben, uspokajając go, gdy rozmawiali o Zakonie Feniksa. Czy mógł mu zaufać? Co więcej, czy on wiedział, z kim ma do czynienia?
To instynkt, nie zdrowy rozsądek, kazały mu podejść do Skamandera. – Pomogę ci – powiedział krótko, cicho, bez zbędnych emocji, wyciągając ręce w stronę krępujących czarodzieja więzów. Z tej pozycji powinno mu być znacznie łatwiej go z nich uwolnić, niż jemu – związanemu, z ramionami wygiętymi pod dziwnym kątem. Zacisnął palce na supłach, wydawały się niezbyt mocno zaciśnięte; szarpnął nimi, próbując rozerwać je za pomocą siły, przekonując samego siebie, że robił to dlatego, że potrzebowali każdej pary rąk do pomocy – razem mieli większe szanse, niż w pojedynkę.
Słysząc słowa kobiety, odwrócił się przez ramię. – Jakie kartki? – zapytał, przyglądając jej się, gdy wyciągała spod materaca pocięte strzępki. – Nie pamiętam nic z polany – przyznał, rozglądając się po reszcie; czy tylko on jeden utracił pamięć?
| rzut na sprawność, próbuję pomóc Samuelowi się uwolnić
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Oswobodzenie się kosztowało Burke'a trochę wysiłku, nie dało się ukryć... Musiał się dość mocno wyginać, narażając tym samym swoje stawy na przeszywające iskry bólu. Skóra zaczęła się pocić, co sprawiło, że sznur odrobinkę łatwiej zaczął zsuwać się z jego przegubów. Starał się też nie zwracać uwagi na ględzenie obłąkanego, brudnego mężczyzny. Takich jak on Craig widział wielu. W Azkabanie było ich na pęczki. Żaden z nich nie potrafił sklecić porządnego, sensownego zdania. Burke bez trudu mógł przywołać wspomnienie więźnia, który tak jak on sam, dał radę wydostać się z celi i który w pewnym momencie postanowił chyba pożywić się mięsem arystokraty. Dobrze, że po tamtym ugryzieniu nie została mu żadna blizna... Możliwe, że prędzej czy później ich obecny koleżka, tak chętnie oferujący im grę o przywilej spania na pryczy, także chciałby zeżreć swoich nowych towarzyszy z celi.
Właściwie Burke już miał otworzyć usta, by zrobić użytek ze swojego warkliwego tonu, który miał kazać mężczyźnie zamknąć się, ale właśnie wtedy właśnie echo niosące się po korytarzu doniosło im, że ktoś się zbliża. Burke odruchowo również uniósł dłonie ze sznurem ku górze, udając, że wciąż jest spętany, tak aby strażnik nie nabrał podejrzeń. Fakt, że został do tego zmuszony, sprawił, że poczuł się zwyczajnie poniżony. Nie minęło jednak kilka chwil, a wszystkie myśli o podobnym wydźwięku zaraz uleciały z jego głowy. W momencie gdy w dłoni napastnika zobaczył przedziwny, ciemny przedmiot, jedynie zmarszczył brwi, jednakże gdy nagle rozległ się huk, a obłąkany więzień padł na posadzkę martwy, Burke odruchowo napiął wszystkie mięśnie. Trwał w zupełnym bezruchu, dopóki mężczyzna zza krat odszedł dalej korytarzem. Ciężko mu było przetrawić wszystko to, co się przed chwilą zadziało. Dopiero po chwili zorientował się, że wciąż ma uniesione w górę ręce - czym prędzej je więc opuścił, szybko pozbywając się resztek liny, która owijała mu przeguby. Kartki, które wysunęły się z kieszeni zabitego przykuły jego wzrok natychmiast, nie od razu jednak podjął się tego, by po nie sięgnąć. Ostatni raz odetchnął głęboko, próbując się definitywnie uspokoić i zebrać myśli. Wiele razy widział już śmierć. Sam miał krew na rękach. A jednak to morderstwo, tak głośne, nagłe, dziwne, nieco nim zatrzęsło.
Gdy w końcu podniósł się ze swojego miejsca, splunął pod nogi, chcąc pozbyć się resztek nieprzyjemnego, metalicznego posmaku. Mieli do czynienia z mugolami. Na pewno. Czarodziej nie kpiłby z Munga ani z rangi uzdrowicieli. No i ta dziwaczna, głośna broń...
- Szaleniec wspominał coś o liście - odezwał się, sięgając po karteczki, które wysunęły się spod materaca. Może jednak wariat miał do powiedzenia coś sensownego. W innym przypadku Burke spróbowałby się skupić raczej na drzwiach celi, niż na jakichś ufajdanych zapiskach. - Jedna wygląda znajomo - mruknął bardziej do siebie, niż do innych. W całym tym zamieszaniu chwilowo postanowił darować sobie poważną, męską rozmowę, którą musieli odbyć z Percivalem. To nie był czas ani miejsce - najpierw musieli się stąd wydostać, bo wkrótce wszyscy mogli skończyć jak martwy szaleniec. Nie oznaczało to jednak, że Nott nie był od czasu do czasu lustrowany kolejnym przeszywającym spojrzeniem. - Niech ktoś sprawdzi, co go zabiło - warknął, wczytując się w karteczki i próbując z nich ułożyć logiczną całość. Coś mu podpowiadało, że rana, którą widzieli na czole pierwszego trupa może być podobna do tej, która spowodowała śmierć ich niedawnego przyjaciela. Chociaż wciąż nie dałoby to im dokładnej odpowiedzi co to było, ani jak właściwie działało.
To brzmi jak listy mugola, który nagle odkrył magię i anomalie, pomyślał, wstając z karteczkami w ręku. Jakie były szanse, że oni wszyscy wylądowali tu właśnie przez nadawcę tego listu? I skąd niby mugol miałby wiedzieć o dyniobraniu?
|Spostrzegawczość?
Właściwie Burke już miał otworzyć usta, by zrobić użytek ze swojego warkliwego tonu, który miał kazać mężczyźnie zamknąć się, ale właśnie wtedy właśnie echo niosące się po korytarzu doniosło im, że ktoś się zbliża. Burke odruchowo również uniósł dłonie ze sznurem ku górze, udając, że wciąż jest spętany, tak aby strażnik nie nabrał podejrzeń. Fakt, że został do tego zmuszony, sprawił, że poczuł się zwyczajnie poniżony. Nie minęło jednak kilka chwil, a wszystkie myśli o podobnym wydźwięku zaraz uleciały z jego głowy. W momencie gdy w dłoni napastnika zobaczył przedziwny, ciemny przedmiot, jedynie zmarszczył brwi, jednakże gdy nagle rozległ się huk, a obłąkany więzień padł na posadzkę martwy, Burke odruchowo napiął wszystkie mięśnie. Trwał w zupełnym bezruchu, dopóki mężczyzna zza krat odszedł dalej korytarzem. Ciężko mu było przetrawić wszystko to, co się przed chwilą zadziało. Dopiero po chwili zorientował się, że wciąż ma uniesione w górę ręce - czym prędzej je więc opuścił, szybko pozbywając się resztek liny, która owijała mu przeguby. Kartki, które wysunęły się z kieszeni zabitego przykuły jego wzrok natychmiast, nie od razu jednak podjął się tego, by po nie sięgnąć. Ostatni raz odetchnął głęboko, próbując się definitywnie uspokoić i zebrać myśli. Wiele razy widział już śmierć. Sam miał krew na rękach. A jednak to morderstwo, tak głośne, nagłe, dziwne, nieco nim zatrzęsło.
Gdy w końcu podniósł się ze swojego miejsca, splunął pod nogi, chcąc pozbyć się resztek nieprzyjemnego, metalicznego posmaku. Mieli do czynienia z mugolami. Na pewno. Czarodziej nie kpiłby z Munga ani z rangi uzdrowicieli. No i ta dziwaczna, głośna broń...
- Szaleniec wspominał coś o liście - odezwał się, sięgając po karteczki, które wysunęły się spod materaca. Może jednak wariat miał do powiedzenia coś sensownego. W innym przypadku Burke spróbowałby się skupić raczej na drzwiach celi, niż na jakichś ufajdanych zapiskach. - Jedna wygląda znajomo - mruknął bardziej do siebie, niż do innych. W całym tym zamieszaniu chwilowo postanowił darować sobie poważną, męską rozmowę, którą musieli odbyć z Percivalem. To nie był czas ani miejsce - najpierw musieli się stąd wydostać, bo wkrótce wszyscy mogli skończyć jak martwy szaleniec. Nie oznaczało to jednak, że Nott nie był od czasu do czasu lustrowany kolejnym przeszywającym spojrzeniem. - Niech ktoś sprawdzi, co go zabiło - warknął, wczytując się w karteczki i próbując z nich ułożyć logiczną całość. Coś mu podpowiadało, że rana, którą widzieli na czole pierwszego trupa może być podobna do tej, która spowodowała śmierć ich niedawnego przyjaciela. Chociaż wciąż nie dałoby to im dokładnej odpowiedzi co to było, ani jak właściwie działało.
To brzmi jak listy mugola, który nagle odkrył magię i anomalie, pomyślał, wstając z karteczkami w ręku. Jakie były szanse, że oni wszyscy wylądowali tu właśnie przez nadawcę tego listu? I skąd niby mugol miałby wiedzieć o dyniobraniu?
|Spostrzegawczość?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Tylko jedna, jedyna osoba na świecie, potrafiła wymówić jego imię w taki sposób. Dźwięk odbijający się od wnętrza czaszki, niby melodia ulubionej, chociaż zatartej w pamięci melodii. Samuel poruszył niemo ustami przez krótką sekundę próbując odwrócić się i znaleźć właścicielkę śpiewnego tonu - Gaby - ciche, ledwie poruszone wargami słowo, niemal zapomniane, a wciąż żywe, rozlewające się słodyczą przez udręczone ciało. Odetchnął głębiej, pozwalając, by powieki opadły na chwilę dłużej niż powinny, oddzielając go od stęchłego obrazu, który rysował mu się przed oczami. Daleki od prawdy. Daleki od znaczenia toczących się przez myśli wyrazów. Kiedy zdążyła mu tak powiedzieć? Na jawie, czy w którymś z niekończących się snów? Nie pamiętał. Ale prawda przybyła ścieżką, jak nić plącząca się gdzieś w umyśle, chwycona w palce i prowadząca do szerokiej pajęczej sieci wspomnień i tożsamości, zalewających go skłębiona falą znaczeń.
Powtórne zderzenie z rzeczywistością przywitało go ciężkim odorem brudu i zgrzytliwym głosem, który już słyszał. Zmarszczył brwi otrzymując nie tyle zdawkową co szaleńcza odpowiedź. Ale słuchał, czujny i bardziej świadomy kim był i...z kim był. Przynajmniej częściowo. Plany z Foxem, Jackie...nieszczęśliwie i parszywie znajome oblicze Burke'ya i... jeszcze jedna twarz, którą powinie pamiętać. Nazwisko brata szeptane na bladych ustach Ulli - Imiona mają znaczenie... - zaczął powoli, kierując przytomny wzrok na nieznajomego, ale zamarł z dłońmi wciąż uwieszonymi nad głową. Więzy nie puściły, pozostawiając wygięcie ramion nienaturalnie wysoko. Nim podjął jednak wyzwanie powtórnego skonfrontowania się ze słowami wychudzonego więźnia, zanim wpadł na pomysł, by rzeczywiście dowiedzieć się od szaleńca? czegoś więcej, albo podjął się kolejnego szarpnięcia, w pobliżu krat pojawił się mężczyzna. Nim Samuel wypuścił skłębione powietrze, w dłoni nieznajomego agresora pojawiła się broń. Brzydki huk wystrzału zagłuszył jakikolwiek inny dźwięk, a niespełna rozumu więzień, upadł na ziemię z ziejąca krwawo dziurą. Do chaosu mdłych zapachów dołączył kolejny, krwawy. I tak zakończył się plan wyciągnięcia informacji. Tym bardziej, że Samuel nie potrafił wskazać momentu i przyczyny, dla której znalazł się w zatęchłej celi. Jaki cel przyświecał ich ...wrogom? - Broń palna - odpowiedział bezwiednie nieznajomej kobiecie. Widział czym jest, ale nigdy nie sięgnął po tajniki rozumienia jej działania. Mugolska kultura chociaż fascynująca, posiadała tajemnice, których Samuel nigdy nie chciał poznać.
Próba wyciągnięcia wniosków i odnalezienia wskazówki w skołowanym wciąż umyśle kończyła się bólem w skroniach i nieprzyjemnym drętwieniu, które tliło się aż w dłoniach.
Nie spodziewał się zobaczyć przed sobą akurat jego. Nott. Nachylił się przed nim i w pierwszym, instynktownym wrażeniu, Samuel wziął gest mężczyzny za wymierzony atak. Ale ciche słowa, które pojawiły się wraz z nim, zatrzymały odruch wykonania nagłego szarpnięcia. Ciemne ślepia zmierzył z tymi, należącymi do Percivala, jakby oceniając prawdziwość słów. I wtedy też przypominając sobie w odmętach umysłu rozmowę z Wrightem.
Możesz mu ufać.
Wolno kiwną głową, tym samym pozwalając, by złamał przestrzeń obok. Nieregularny chrzęst nad głową wieścił, że mogło się udać, a uwolnione z więzów dłonie, powoli będzie mógł opuścić, rozmasowując obtarte nadgarstki. Zanim to jednak nastąpiło, a sylwetka Notta przysłoniła mu widok, Samuel zdecydował się skupić na miejscu, w którym się znalazł. Obiegł spojrzeniem celę i przestrzeń poza kratami, starając się dostrzec jak najwięcej, pomocnych szczegółów. Mogło się to przydać później. A na pewno, kiedy spróbują (spróbuje?) wydostać się z więzienia.
Zerknął na Burke'ya, który ruszył się z miejsca, podążając do rozsypanych na ziemi fragmentów. Coś Samuelowi mówił opadający na ziemię "śnieg" skrawków, ale za nic nie umiał ulokować wspomnienia w czymś znajomym. Ładna kobieta po drugiej stronie, również znalazła się przy rozerwanym? liście. Czy nie o tym wspominał zamordowany przed chwilą?
| Rzut na spostrzegawczość
Powtórne zderzenie z rzeczywistością przywitało go ciężkim odorem brudu i zgrzytliwym głosem, który już słyszał. Zmarszczył brwi otrzymując nie tyle zdawkową co szaleńcza odpowiedź. Ale słuchał, czujny i bardziej świadomy kim był i...z kim był. Przynajmniej częściowo. Plany z Foxem, Jackie...nieszczęśliwie i parszywie znajome oblicze Burke'ya i... jeszcze jedna twarz, którą powinie pamiętać. Nazwisko brata szeptane na bladych ustach Ulli - Imiona mają znaczenie... - zaczął powoli, kierując przytomny wzrok na nieznajomego, ale zamarł z dłońmi wciąż uwieszonymi nad głową. Więzy nie puściły, pozostawiając wygięcie ramion nienaturalnie wysoko. Nim podjął jednak wyzwanie powtórnego skonfrontowania się ze słowami wychudzonego więźnia, zanim wpadł na pomysł, by rzeczywiście dowiedzieć się od szaleńca? czegoś więcej, albo podjął się kolejnego szarpnięcia, w pobliżu krat pojawił się mężczyzna. Nim Samuel wypuścił skłębione powietrze, w dłoni nieznajomego agresora pojawiła się broń. Brzydki huk wystrzału zagłuszył jakikolwiek inny dźwięk, a niespełna rozumu więzień, upadł na ziemię z ziejąca krwawo dziurą. Do chaosu mdłych zapachów dołączył kolejny, krwawy. I tak zakończył się plan wyciągnięcia informacji. Tym bardziej, że Samuel nie potrafił wskazać momentu i przyczyny, dla której znalazł się w zatęchłej celi. Jaki cel przyświecał ich ...wrogom? - Broń palna - odpowiedział bezwiednie nieznajomej kobiecie. Widział czym jest, ale nigdy nie sięgnął po tajniki rozumienia jej działania. Mugolska kultura chociaż fascynująca, posiadała tajemnice, których Samuel nigdy nie chciał poznać.
Próba wyciągnięcia wniosków i odnalezienia wskazówki w skołowanym wciąż umyśle kończyła się bólem w skroniach i nieprzyjemnym drętwieniu, które tliło się aż w dłoniach.
Nie spodziewał się zobaczyć przed sobą akurat jego. Nott. Nachylił się przed nim i w pierwszym, instynktownym wrażeniu, Samuel wziął gest mężczyzny za wymierzony atak. Ale ciche słowa, które pojawiły się wraz z nim, zatrzymały odruch wykonania nagłego szarpnięcia. Ciemne ślepia zmierzył z tymi, należącymi do Percivala, jakby oceniając prawdziwość słów. I wtedy też przypominając sobie w odmętach umysłu rozmowę z Wrightem.
Możesz mu ufać.
Wolno kiwną głową, tym samym pozwalając, by złamał przestrzeń obok. Nieregularny chrzęst nad głową wieścił, że mogło się udać, a uwolnione z więzów dłonie, powoli będzie mógł opuścić, rozmasowując obtarte nadgarstki. Zanim to jednak nastąpiło, a sylwetka Notta przysłoniła mu widok, Samuel zdecydował się skupić na miejscu, w którym się znalazł. Obiegł spojrzeniem celę i przestrzeń poza kratami, starając się dostrzec jak najwięcej, pomocnych szczegółów. Mogło się to przydać później. A na pewno, kiedy spróbują (spróbuje?) wydostać się z więzienia.
Zerknął na Burke'ya, który ruszył się z miejsca, podążając do rozsypanych na ziemi fragmentów. Coś Samuelowi mówił opadający na ziemię "śnieg" skrawków, ale za nic nie umiał ulokować wspomnienia w czymś znajomym. Ładna kobieta po drugiej stronie, również znalazła się przy rozerwanym? liście. Czy nie o tym wspominał zamordowany przed chwilą?
| Rzut na spostrzegawczość
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Ściągnięte brwi nie mogły zbudować pomostu pomiędzy mną i Percivalem - tak samo jak nie pomagała w tym zamaskowana twarz. Nie mogłem jednak się ujawnić - nawet przed Jackie, chociaż złośnica łatwo mogła rozpoznać mnie nie tylko po głosie, ale i pierścieniu widniejącym na mojej lewej dłoni. Zupełnie nieistotnym, a jednocześnie tak dosłownym dla tych, którzy wiedzieli jak patrzeć. Nott nie mógł wiedzieć. Nie mógł też poznać mojego głosu - a przynajmniej nie sądziłem, aby pamiętał jego barwę. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez lata (nie licząc chłodnego, klubowego pojedynku - trudno jednak rozpatrywać go w kategorii konwersacji), udając, że nie mamy o czym. I być może to było moim błędem - pogodzenie się z faktem utraty przyjaciela, buta wywołana jego tchórzostwem. Nie, wcale nie miałem wielu powodów do dumy. Myślę jednak, że Nott nie miał ich mniej. Czułem, że zdradził mnie na każdym możliwym poziomie; jakby wypił eliksir zapomnienia i zaprzedał własną duszę, by pławić się w luksusach. A kiedy luksusów było mało - być może nawet przyszło mu się pławić w cudzej krwi. Jakaś część mnie negowała taki scenariusz. Nie chciała uwierzyć, że ktoś, kto zwykł mi być bliski jak brat, stał się zaprzeczeniem wszystkiego, w co wierzyliśmy. Nie byłby jednak pierwszym - a skoro był tutaj… czy oznaczało to, że zaszczycił swą obecnością Krainę Jezior? Jeśli tak - to w jakim celu? Nie mógł oderwać się od przeszłości, czy może jednak nie zerwał z nią wcale? Chciałem wierzyć w słowa Jamiego - tak samo jak chciałem wierzyć w słowa Percivala. Trudno było jednak o zaufanie, kiedy wokół narastały rzesze zdrajców, kiedy zakłamanie rozkwitało żyźnie niczym chwasty, kiedy w oczach każdego przechodnia poszukiwałem Voldemorta lub jego popleczników.
Mimowolnie skupiłem swoją uwagę na szaleńcu; próbowałem odnaleźć sens w jego słowach, jednak nic nie trzymało się jakichkolwiek zasad logiki. Bredził. Bredził jak typowy więzień, który spędził za dużo czasu za kratami w towarzystwie strażników - a ci, jak wiadomo, lubili więźniów. A jeszcze bardziej lubili władzę, którą dawały im kraty i poczucie absolutnej bezbronności przeciwnika. [i]Odpowiedzi. Imiona[i]. Brzmiało to jak mantra przesłuchujących strażników, długo i intensywnie wyciągających informacje z mężczyzny. Powtarzał najczęściej zadawane pytania? Musiał trafić już tu o wiele wcześniej - na to wskazywał jego stan fizyczny oraz psychiczny.
Rozejrzałem się nerwowo, słysząc kobiecy głos. Czułem, że dochodził zza moich pleców, tam jednak znajdowała się jedynie stęchła ściana więziennej celi, bijąca ciszą i chłodem. Zgromiłem wzrokiem pozostałych, jakby w strachu, że usłyszeli moje nazwisko; nikt jednak nie wydawał się tak przejęty jak ja, a jednak głos wydawał się na tyle rzeczywisty, iż nie mógł być majakiem. Nie rozumiałem sensu tych słów, nie potrafiłem rozpoznać, czy barwa głosu była mi znajoma, jednak sygnowanie wypowiedzi miłością mogło wskazywać tylko na jedną osobę…
Musiałem wyplątać się z więzów; nie tylko ja zdawałem się wpaść na ten pomysł. Kobieta - przedstawiająca się jako Nem - również zdawała się posiadać równie silny instynkt przetrwania co ja. Nie zdołałem jednak odpowiedzieć szaleńcowi. Zanim to się stało, z ciemności wyłonił się strażnik, jednym strzałem odbierając mężczyźnie życie. Tak po prostu - zupełnie jak przy rzuceniu śmiercionośnej klątwy. I o ile doskonale wiedziałem, czym była broń palna i niejednokrotnie widziałem śmierć, krocząc z nią ramię w ramię, tak przeszywający huk i powoli rosnąca kałuża krwi sprawiły, że mój żołądek wykonał podwójne salto.
Tym bardziej, że ze słów strażnika jasno wynikało, iż był czarodziejem.
Strzępki pergaminu, które nagle zatańczyły w powietrzu, było ostatnim, co pamiętałem sprzed obudzenia się w celi. Mimowolnie wyciągnąłem po nie uwolnione już dłonie, by dopiero teraz spostrzec, kim był ostatni mężczyzna znajdujący się w celi. W pierwszej chwili go nie rozpoznałem - i w zasadzie nie byłem do końca pewien, jednak dorastając z Craigiem Burke przez siedem lat w jednym dormitorium trudno byłoby mi pomylić go z kimś innym. Krew zawrzała w moich żyłach i przez chwilę byłem pewien, że gotów jestem uczynić z nim to samo, czego strażnik dokonał z uzdrowicielem. Spojrzałem przenikliwie na Skamandera i Jackie, jakbym próbował porozumieć się z nimi bez słów. Paradoksalnie - w tej chwili jechaliśmy na jednym wózku, nie miałem jednak dla Burka współczucia. Byłem wręcz zaskoczony, z jaką złością odkryłem w sobie myśl, że kula przebiła ciało nieznanego mężczyzny, nawet nie muskając przy tym sługusa Lorda Voldemorta. Znaczy, pardon - Rycerza Walpurgii. Tacy byli wszyscy, kurwa, szlachetni.
- Dziewiętnasty września, Kumbria. Coś mówi to komuś z was? - Odpowiedziałem na pytanie Nem niespodziewanie spokojnym głosem, odkładając na bok falę nienawiści. Była to ostatnia rzecz, którą zapamiętałem z festiwalowych rozrywek. - O jakich środkach mówił strażnik? Z tego, co mi wiadomo, mugole nie znają się na sztuce warzenia eliksirów. - A w działaniu, niewątpliwie, eliksir przypominał. Tylko jaki? Nigdy nie byłem orłem. - Myślicie, że to od tego stał się taki obłąkany? Pracował w Mungu. - Zauważyłem; nie mógł więc być wariatem, choć więzienie niewątpliwie nie pomagały w zachowaniu zdrowego rozsądku. No, chyba, że pomyliło mu się z oddziałem zamkniętym - w innych okolicznościach ten żart zapewne by mnie rozbawił. Ale sytuacja rysowała się zbyt poważnie, by z niej drwić. Nawet ja nie miałem wystarczająco dużych jaj, by śmiać się realnemu zagrożeniu w twarz.
Miałem ich za to wystarczająco dużo, by w głowie układać plan ucieczki. Rozejrzałem się po celi, szukając newralgicznych punktów, po czym podszedłem do trupa, licząc na to, że strzępki pergaminu zdradzą cokolwiek, zanim zdołają utonąć w kałuży krwi. Nie umknął mi szlachetny czyn Notta; nadal jednak nie czułem, bym mógł zaufać mu w pełni; wielkiej wyrwy w sercu, którą mi pozostawił, nie dało załatać się kilkoma słowami i drobnymi gestami.
spostrzegawczość
Mimowolnie skupiłem swoją uwagę na szaleńcu; próbowałem odnaleźć sens w jego słowach, jednak nic nie trzymało się jakichkolwiek zasad logiki. Bredził. Bredził jak typowy więzień, który spędził za dużo czasu za kratami w towarzystwie strażników - a ci, jak wiadomo, lubili więźniów. A jeszcze bardziej lubili władzę, którą dawały im kraty i poczucie absolutnej bezbronności przeciwnika. [i]Odpowiedzi. Imiona[i]. Brzmiało to jak mantra przesłuchujących strażników, długo i intensywnie wyciągających informacje z mężczyzny. Powtarzał najczęściej zadawane pytania? Musiał trafić już tu o wiele wcześniej - na to wskazywał jego stan fizyczny oraz psychiczny.
Rozejrzałem się nerwowo, słysząc kobiecy głos. Czułem, że dochodził zza moich pleców, tam jednak znajdowała się jedynie stęchła ściana więziennej celi, bijąca ciszą i chłodem. Zgromiłem wzrokiem pozostałych, jakby w strachu, że usłyszeli moje nazwisko; nikt jednak nie wydawał się tak przejęty jak ja, a jednak głos wydawał się na tyle rzeczywisty, iż nie mógł być majakiem. Nie rozumiałem sensu tych słów, nie potrafiłem rozpoznać, czy barwa głosu była mi znajoma, jednak sygnowanie wypowiedzi miłością mogło wskazywać tylko na jedną osobę…
Musiałem wyplątać się z więzów; nie tylko ja zdawałem się wpaść na ten pomysł. Kobieta - przedstawiająca się jako Nem - również zdawała się posiadać równie silny instynkt przetrwania co ja. Nie zdołałem jednak odpowiedzieć szaleńcowi. Zanim to się stało, z ciemności wyłonił się strażnik, jednym strzałem odbierając mężczyźnie życie. Tak po prostu - zupełnie jak przy rzuceniu śmiercionośnej klątwy. I o ile doskonale wiedziałem, czym była broń palna i niejednokrotnie widziałem śmierć, krocząc z nią ramię w ramię, tak przeszywający huk i powoli rosnąca kałuża krwi sprawiły, że mój żołądek wykonał podwójne salto.
Tym bardziej, że ze słów strażnika jasno wynikało, iż był czarodziejem.
Strzępki pergaminu, które nagle zatańczyły w powietrzu, było ostatnim, co pamiętałem sprzed obudzenia się w celi. Mimowolnie wyciągnąłem po nie uwolnione już dłonie, by dopiero teraz spostrzec, kim był ostatni mężczyzna znajdujący się w celi. W pierwszej chwili go nie rozpoznałem - i w zasadzie nie byłem do końca pewien, jednak dorastając z Craigiem Burke przez siedem lat w jednym dormitorium trudno byłoby mi pomylić go z kimś innym. Krew zawrzała w moich żyłach i przez chwilę byłem pewien, że gotów jestem uczynić z nim to samo, czego strażnik dokonał z uzdrowicielem. Spojrzałem przenikliwie na Skamandera i Jackie, jakbym próbował porozumieć się z nimi bez słów. Paradoksalnie - w tej chwili jechaliśmy na jednym wózku, nie miałem jednak dla Burka współczucia. Byłem wręcz zaskoczony, z jaką złością odkryłem w sobie myśl, że kula przebiła ciało nieznanego mężczyzny, nawet nie muskając przy tym sługusa Lorda Voldemorta. Znaczy, pardon - Rycerza Walpurgii. Tacy byli wszyscy, kurwa, szlachetni.
- Dziewiętnasty września, Kumbria. Coś mówi to komuś z was? - Odpowiedziałem na pytanie Nem niespodziewanie spokojnym głosem, odkładając na bok falę nienawiści. Była to ostatnia rzecz, którą zapamiętałem z festiwalowych rozrywek. - O jakich środkach mówił strażnik? Z tego, co mi wiadomo, mugole nie znają się na sztuce warzenia eliksirów. - A w działaniu, niewątpliwie, eliksir przypominał. Tylko jaki? Nigdy nie byłem orłem. - Myślicie, że to od tego stał się taki obłąkany? Pracował w Mungu. - Zauważyłem; nie mógł więc być wariatem, choć więzienie niewątpliwie nie pomagały w zachowaniu zdrowego rozsądku. No, chyba, że pomyliło mu się z oddziałem zamkniętym - w innych okolicznościach ten żart zapewne by mnie rozbawił. Ale sytuacja rysowała się zbyt poważnie, by z niej drwić. Nawet ja nie miałem wystarczająco dużych jaj, by śmiać się realnemu zagrożeniu w twarz.
Miałem ich za to wystarczająco dużo, by w głowie układać plan ucieczki. Rozejrzałem się po celi, szukając newralgicznych punktów, po czym podszedłem do trupa, licząc na to, że strzępki pergaminu zdradzą cokolwiek, zanim zdołają utonąć w kałuży krwi. Nie umknął mi szlachetny czyn Notta; nadal jednak nie czułem, bym mógł zaufać mu w pełni; wielkiej wyrwy w sercu, którą mi pozostawił, nie dało załatać się kilkoma słowami i drobnymi gestami.
spostrzegawczość
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Lina ustąpiła, nadgarstki wysunęły się spod niej wyraźnie zaczerwienione i obolałe. Rozmasowując je, słuchała mówiącego do nich człowieka, analizowała słowo po słowie, mając nadzieję, że niczym myśliwski pies wpadnie na trop. Kilka wyraźnie ją zainteresowało. Mówił, że ich rozszczepią - ale jak? Mieli do czynienia z czarodziejami, którzy wymuszali teleportację w czasie trwających anomalii? Na to pytanie odpowiedziała sobie pośrednio sama, gdy do celi zajrzał jeden z ich wrogów i z hukiem zabił ich jedyne źródło informacji - oszalałe, to prawda, ale jedyne. Spięła się, przeraziła znowu dźwięku, który rozbrzmiał. Przełknęła ślinę i zerknęła w bok, gdy poczuła na sobie spojrzenie. Dziwnie znajome.
Te oczy. Poruszyła ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku - Fox?
- Może ciszej, co? Nie chcecie chyba skończyć jak on? - rzuciła do towarzystwa bardzo cicho, ciężkim szeptem, nadając mu ostrzegawczą nutę.
Byli na terytorium wroga i póki nie było innego wyjścia, musieli działać według jego zasad.
Mieli teraz w celi dwa trupy. Jeden z nich był czarodziejem, jak się dowiedzieli, ale drugi? Większość plątała się przy kartkach i liście, gdyby do nich dołączyła, w tak małej celi pewnie zobaczyłaby tylko rąbki pergaminu. Podeszła zatem do drugiego trupa, tego starszego i zaczęła go przeszukiwać, mając nadzieję, że znajdzie przy nim różdżkę. Jeśli nie, na co były większe szanse, cokolwiek, co mogło im pomóc. I wtedy zobaczyła pod oknem dziurę. Z tej pozycji nie wiedziała, jaka jest głęboka, ale jeśli...
- Chyba próbowali stąd uciekać - rzuciła szeptem do reszty.
| rzucam na przeszukanie pana Martwego pod ścianą, między Samuelem a Percim
Te oczy. Poruszyła ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku - Fox?
- Może ciszej, co? Nie chcecie chyba skończyć jak on? - rzuciła do towarzystwa bardzo cicho, ciężkim szeptem, nadając mu ostrzegawczą nutę.
Byli na terytorium wroga i póki nie było innego wyjścia, musieli działać według jego zasad.
Mieli teraz w celi dwa trupy. Jeden z nich był czarodziejem, jak się dowiedzieli, ale drugi? Większość plątała się przy kartkach i liście, gdyby do nich dołączyła, w tak małej celi pewnie zobaczyłaby tylko rąbki pergaminu. Podeszła zatem do drugiego trupa, tego starszego i zaczęła go przeszukiwać, mając nadzieję, że znajdzie przy nim różdżkę. Jeśli nie, na co były większe szanse, cokolwiek, co mogło im pomóc. I wtedy zobaczyła pod oknem dziurę. Z tej pozycji nie wiedziała, jaka jest głęboka, ale jeśli...
- Chyba próbowali stąd uciekać - rzuciła szeptem do reszty.
| rzucam na przeszukanie pana Martwego pod ścianą, między Samuelem a Percim
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
-Nem. Piękne imię.- uśmiechnął się nieco łagodniej rozglądając się po wszystkich innych z widoczną nadzieją, iż pójdą w jej ślady. Mylił się. -Nie wiem, ten stary coś mamrotał pod nosem.- odpowiedział dziewczynie kompletnie ignorując obecność reszty grupy, jakoby tylko ona znajdowała się wówczas w celi. Wtem jeszcze nie przypuszczał, że będzie to ostatnia z osób, które przyjdzie mu poznać w swym krótkim, przepełnionym kłamstwem i cierpieniem, życiu. Wystarczyło być po prostu miłym.
Strażnik zlekceważył uwolnionych więźniów, choć najpewniej nawet tego nie zauważył. Był zbyt pochłonięty pragnieniem pozbycia się uciążliwego mężczyzny i gdy tylko wydał na niego wyrok śmierci oddalił się niewzruszony w ciemność. Sigrun korzystając z sytuacji od razu znalazła się przy strzępkach listu, musiała je czym prędzej pozbierać jeśli nie chciała dopuścić, aby zanurzyły się w coraz większej kałuży krwi. Mogła spostrzec, że każda karteczka miała ołówkiem nabazgrany numer w lewym, dolnym rogu. Czyżby ktoś już postarał się ułożyć odpowiednią kolejność? -Mamo!- dziecięcy głos rozszedł się echem w umyśle Rookwood. Mogła być przekonana, że płynął od strony krat. -Mamo! Pomóż mi. Mamo, nie mogę ruszać nóżkami. Mamo!- dziewczęca, melodyjna barwa zmieniła się momentalnie w szloch, nieznośny krzyk. -Mamo! To ja Rue, twoja córka.- dodała błagalnym tonem, po czym wszystko ucichło.
Percival bez trudu pomógł uwolnić się Skamandrowi, który w końcu mógł poruszyć rękoma. Wrażenie czyjejś obecności za plecami nie opuszczało Notta mimo pragnieniu uwolnienia się od owego głosu, którego właściciel miał rzekomo znajdować się setki mil stąd. Runąwszy momentalnie na ścianę wskutek popchnięcia mógł być przekonany, że zrobiło to coś co przed sekundą otuliło go swymi ramionami. Krew wypłynęła z jego wargi jeszcze bardziej brudząc szatę. -Po której jesteś stronie? - ten sam szept nie odpuszczał.
Craig podobnie jak Sigrun posłuchał więźnia i starał się ułożyć strzępki w jedną całość, ale gdy tylko zaczął zastanawiać się nad ich logicznym sensem spostrzegł kawałek kartki wystający z kieszeni martwego mężczyzny. Co to było? Burke oczywiście nie miał konieczności sięgania po ów znalezisko. Momentalnie mógł być przekonany, że trup otworzył oczy, a jego wargi wygięły się w kpiącym, złowieszczym uśmiechu. Czarne jak węgiel tęczówki wlepiły się w niego w nienawistnym wyrazie. -Szaleniec? Śmiesz mnie tak nazywać?- spytał drwiąco. - Zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknijsię, ZAMKNIJ SIĘ! Czy ty wiesz kim ja jestem, kim ja jestem, kimjajestem! Zamknij się! Zamknij...!- wypowiedział głosem Burke podnosząc nieznacznie głowę. -Mogliśmy zostać przyjaciółmi, dogadalibyśmy się. Imiona, odpowiedzi.- dodał już swoją charakterystyczną barwą, po czym opadł na materac – Craig doskonale wiedział, że cały czas był martwy. Tylko on widział ów zdarzenie, ale pewności, że był jednym świadkiem mieć nie mógł.
Głos Gaby nie powrócił, Skamander został sam. Uwolniony z więzów rozejrzał się po wnętrzu celi i choć początkowo myślał, że to złudzenie, wzrok go nie mylił. Wyjątkowe skupienie pozwoliło mu dostrzec, że kłódka zwisająca między metalowym prętem, a rozsuwanymi kratami celi okazała się… otwarta. - Nie masz na mnie monopolu. Nie możesz o mnie decydować.- kolejny, dziwnie znajomy głos dobiegł uszu Samuela. Mógł być przekonany, że dochodził zza ściany, jakoby pomieszczenia obok.
Frederick tuż po tym jak Rookwood przeglądała strzępki mógł dostrzec na ich odwrocie napis ołówkiem. Widział, że należało ułożyć odpowiednią kolejność, aby móc przeczytać całą informację, a charakter pisma wskazywał, że nie umieścił jej tam autor listu. Może to była jakaś wskazówka?
Po chwili, podobnie jak Nott, mógł czuć za swymi plecami oddech, czyjąś obecność. Mrowienie na ramieniu nastąpiło na skutek dziwnego, wręcz niewytłumaczalnego ruchu jaki poczuł w owej okolicy. - Wolałabym, byś kupował u mnie momenty zapomnienia, a nie próbował wszystko tak analizować. W świecie, który może zaraz runąć, to chwile mają znaczenie, prawda? Więc zamilcz w końcu- ponownie kobiecy głos zawładnął jego umysłem, by zaraz po tym mógł poczuć dotyk w okolicy ust. Coś momentalnie przeniknęło ciało aurora powodując wyraźny problem z oddechem – jego płuca zalała fala lodowatej wody, mógł mieć wrażenie, że dosłownie się topi. Po chwili wszystko ustało.
-A może wolisz skończyć jak ja?- trup momentalnie otworzył oczy, kiedy Jackie postanowiła go przeszukać.
-Malutkie zwinne rączki, takie jak lubię.- rzucił ukazując linię zepsutych, żółtych zębów, a z rany na jego głowie zaczął wydobywać się śmierdzący, czarny płyn kapiący na szatę czarownicy. -Zabiliście swoje jedyne źródło informacji. Imiona, odpowiedzi.- dodał chwytając ręką jej przedramię w żelaznym uścisku. -On był pod wpływem mugolskich środków odurzających, został jedynym w tej dziurze żywym i o zdrowych zmysłach czarodziejem. Brawo, idioci.- zwieńczył. Jackie ponownie mogła poruszyć dłonią, mężczyzna ponownie sprawiał wrażenie nieżywego. Nie mogła wiedzieć, że tylko ona widziała ów zjawisko.
W kieszeni jego szaty dostrzegła pełną butelkę alkoholu, karteczkę z fragmentem listu oraz kilka papierosów. Nic więcej.
| Informacje odnośnie zapisanego tekstu na odwrocie Frederick otrzyma drogą prywatnej wiadomości. Nie musi się tym dzielić z resztą grupy.
Numery przy poniższych fragmentach sugerują poprawną kolejność listu zgodnie z tym, co odnalazła Sigrun.
W zakładce "Mapa" znajduje się pergamin odnaleziony przez Craiga. Jest on ręcznie narysowany - ołówkiem.
Pamiętajcie, że rzut na biegłość, statystykę, bądź wypicie eliksiru jest akcją.
Na odpis macie 48h.
Proszę jednak o dodanie posta - rzecz jasna w miarę możliwości - do jutra, do godziny 19.00, wtem uda mi się jeszcze odpisać przed zlotem.
Strażnik zlekceważył uwolnionych więźniów, choć najpewniej nawet tego nie zauważył. Był zbyt pochłonięty pragnieniem pozbycia się uciążliwego mężczyzny i gdy tylko wydał na niego wyrok śmierci oddalił się niewzruszony w ciemność. Sigrun korzystając z sytuacji od razu znalazła się przy strzępkach listu, musiała je czym prędzej pozbierać jeśli nie chciała dopuścić, aby zanurzyły się w coraz większej kałuży krwi. Mogła spostrzec, że każda karteczka miała ołówkiem nabazgrany numer w lewym, dolnym rogu. Czyżby ktoś już postarał się ułożyć odpowiednią kolejność? -Mamo!- dziecięcy głos rozszedł się echem w umyśle Rookwood. Mogła być przekonana, że płynął od strony krat. -Mamo! Pomóż mi. Mamo, nie mogę ruszać nóżkami. Mamo!- dziewczęca, melodyjna barwa zmieniła się momentalnie w szloch, nieznośny krzyk. -Mamo! To ja Rue, twoja córka.- dodała błagalnym tonem, po czym wszystko ucichło.
Percival bez trudu pomógł uwolnić się Skamandrowi, który w końcu mógł poruszyć rękoma. Wrażenie czyjejś obecności za plecami nie opuszczało Notta mimo pragnieniu uwolnienia się od owego głosu, którego właściciel miał rzekomo znajdować się setki mil stąd. Runąwszy momentalnie na ścianę wskutek popchnięcia mógł być przekonany, że zrobiło to coś co przed sekundą otuliło go swymi ramionami. Krew wypłynęła z jego wargi jeszcze bardziej brudząc szatę. -Po której jesteś stronie? - ten sam szept nie odpuszczał.
Craig podobnie jak Sigrun posłuchał więźnia i starał się ułożyć strzępki w jedną całość, ale gdy tylko zaczął zastanawiać się nad ich logicznym sensem spostrzegł kawałek kartki wystający z kieszeni martwego mężczyzny. Co to było? Burke oczywiście nie miał konieczności sięgania po ów znalezisko. Momentalnie mógł być przekonany, że trup otworzył oczy, a jego wargi wygięły się w kpiącym, złowieszczym uśmiechu. Czarne jak węgiel tęczówki wlepiły się w niego w nienawistnym wyrazie. -Szaleniec? Śmiesz mnie tak nazywać?- spytał drwiąco. - Zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknijsię, ZAMKNIJ SIĘ! Czy ty wiesz kim ja jestem, kim ja jestem, kimjajestem! Zamknij się! Zamknij...!- wypowiedział głosem Burke podnosząc nieznacznie głowę. -Mogliśmy zostać przyjaciółmi, dogadalibyśmy się. Imiona, odpowiedzi.- dodał już swoją charakterystyczną barwą, po czym opadł na materac – Craig doskonale wiedział, że cały czas był martwy. Tylko on widział ów zdarzenie, ale pewności, że był jednym świadkiem mieć nie mógł.
Głos Gaby nie powrócił, Skamander został sam. Uwolniony z więzów rozejrzał się po wnętrzu celi i choć początkowo myślał, że to złudzenie, wzrok go nie mylił. Wyjątkowe skupienie pozwoliło mu dostrzec, że kłódka zwisająca między metalowym prętem, a rozsuwanymi kratami celi okazała się… otwarta. - Nie masz na mnie monopolu. Nie możesz o mnie decydować.- kolejny, dziwnie znajomy głos dobiegł uszu Samuela. Mógł być przekonany, że dochodził zza ściany, jakoby pomieszczenia obok.
Frederick tuż po tym jak Rookwood przeglądała strzępki mógł dostrzec na ich odwrocie napis ołówkiem. Widział, że należało ułożyć odpowiednią kolejność, aby móc przeczytać całą informację, a charakter pisma wskazywał, że nie umieścił jej tam autor listu. Może to była jakaś wskazówka?
Po chwili, podobnie jak Nott, mógł czuć za swymi plecami oddech, czyjąś obecność. Mrowienie na ramieniu nastąpiło na skutek dziwnego, wręcz niewytłumaczalnego ruchu jaki poczuł w owej okolicy. - Wolałabym, byś kupował u mnie momenty zapomnienia, a nie próbował wszystko tak analizować. W świecie, który może zaraz runąć, to chwile mają znaczenie, prawda? Więc zamilcz w końcu- ponownie kobiecy głos zawładnął jego umysłem, by zaraz po tym mógł poczuć dotyk w okolicy ust. Coś momentalnie przeniknęło ciało aurora powodując wyraźny problem z oddechem – jego płuca zalała fala lodowatej wody, mógł mieć wrażenie, że dosłownie się topi. Po chwili wszystko ustało.
-A może wolisz skończyć jak ja?- trup momentalnie otworzył oczy, kiedy Jackie postanowiła go przeszukać.
-Malutkie zwinne rączki, takie jak lubię.- rzucił ukazując linię zepsutych, żółtych zębów, a z rany na jego głowie zaczął wydobywać się śmierdzący, czarny płyn kapiący na szatę czarownicy. -Zabiliście swoje jedyne źródło informacji. Imiona, odpowiedzi.- dodał chwytając ręką jej przedramię w żelaznym uścisku. -On był pod wpływem mugolskich środków odurzających, został jedynym w tej dziurze żywym i o zdrowych zmysłach czarodziejem. Brawo, idioci.- zwieńczył. Jackie ponownie mogła poruszyć dłonią, mężczyzna ponownie sprawiał wrażenie nieżywego. Nie mogła wiedzieć, że tylko ona widziała ów zjawisko.
W kieszeni jego szaty dostrzegła pełną butelkę alkoholu, karteczkę z fragmentem listu oraz kilka papierosów. Nic więcej.
| Informacje odnośnie zapisanego tekstu na odwrocie Frederick otrzyma drogą prywatnej wiadomości. Nie musi się tym dzielić z resztą grupy.
Numery przy poniższych fragmentach sugerują poprawną kolejność listu zgodnie z tym, co odnalazła Sigrun.
W zakładce "Mapa" znajduje się pergamin odnaleziony przez Craiga. Jest on ręcznie narysowany - ołówkiem.
Pamiętajcie, że rzut na biegłość, statystykę, bądź wypicie eliksiru jest akcją.
- Informacje:
- Żywotność:
Sigrun - 213/213
Craig - 248/248
Frederick - 270/270
Samuel - 266/266
Jackie - 211/211
Percival - 266/266
? - 0/230
- Mapa:
- Strzępki listu:
Fragment 3:
Śnieg w letni poranek? Uwielbiasz słońce, uwielbiasz przyjemny wiatr, a mimo to nie chciałaś dać wiary mojej hipotezie, że dzieje się coś dziwnego – nie potrafiłaś wstawić się za mną, gdy upewniałem cię, że coś właśnie się wydarzyło, co media starannie ukryły.
Fragment 8:
Wyglądał jak diabeł, koszmar. Dlaczego wciąż nie chcesz mi wierzyć? A może się boisz, bo to wykracza poza twe psychologiczne analizy zgodne z tymi badziewnymi, pseudonaukowymi książkami?
Nie odpisujesz mi już od dawna, ale to nieważne. Nic nie jest już ważne. Dosięgnę swego, powstrzymam to czym by to nie było, dowiem się.
Fragment 5:
Zamknęli mnie bo widziałem coś, być może moja zafascynowana nadprzyrodzonymi rzeczami głowa szwankuje, ale oczy nie potrafią kłamać, nie płatają figli. Zakapturzona postać poruszyła wargami, widziałem to, mówiła do siebie i nagle wszędzie pojawiły się węże. Krwiożercze bestie.
Fragment 9:
Droga Louise,
jutro wychodzę. Sarah odbije mnie wraz z grupą ochotników. Moje badania nie pójdą na marne, odsłonię prawdę przed tobą i całym światem.
Fragment 1:
Droga Louise,
podobno mają mnie wypuścić. Sarah znalazła dowody, wpadła na trop, którego mi nie pozwolili zbadać. Miałem rację. Zawsze mam rację. Wiesz to.
Fragment 10:
Nieważne jakim i czyim kosztem. 19 września, Kumbria - zapamiętaj tą datę i miejsce.
Fragment 7:
Kojarzysz ten wieczór dwunastego maja? Opowiadałem Ci o rozmowie z dzieckiem, którego twarz momentalnie zmieniła się w nagą czaszkę o głębokich, pustych oczodołach.
Fragment 2:
Pamiętasz jak pisałem ci o dziecku? Tym małym, szczupłym chłopcu, który stał wraz z ojcem w lodziarni w zoo? Nie wierzyłaś mi, że kolor jego włosów się zmienił, gdy ten odmówił mu kolejnej porcji. Wpadł w złość, tupał nogami jak opętany, a na jego głowie można było po kolei spostrzec wszystkie kolory tęczy. Widać było dezorientację u mężczyzny, pragnienie usunięcia się w cień, jesteś psychologiem znasz te sztuczki, kiedy ktoś traci grunt pod nogami i stara czym prędzej uciec unikając przy tym gapiowskich spojrzeń. Ludzie to zignorowali, ale ja nie jestem jak inni.
Fragment 4:
Był pierwszy maja, a ty wyciągałaś z szafy kurtkę puchową dla Tiffany, kiedy ja nie chciałem jej wypuścić z domu. Grozi nam niebezpieczeństwo, czyha ono na nasze dziecko, a ty to ignorujesz Louise. Z kim walczymy?
Fragment 6:
Wszędzie Louise, zaatakowały wszystkich, a on uciekł i ja też zdołałem podążając prosto do parlamentu – co było moim największym błędem. Był najbliżej, chciałem to zgłosić, dowiedzieć się, ale szybko postawili diagnozę izolując mnie od świata. Tyle lat żyłaś z wariatem i byś tego nie zauważyła?
Na odpis macie 48h.
Proszę jednak o dodanie posta - rzecz jasna w miarę możliwości - do jutra, do godziny 19.00, wtem uda mi się jeszcze odpisać przed zlotem.
Miał wrażenie, że wariował. Dziwna obecność, którą wyczuwał obok siebie, za nic nie chciała się rozproszyć, podążając za nim krok w krok i wyszeptując mu do ucha słowa, które sprawiały, że drętwiała mu skóra na karku. Nie miał wątpliwości, że były to halucynacje – głos, który słyszał, był zbyt idealnie odwzorowany, by mógł pochodzić z innego miejsca, niż jego własne wspomnienia – ale ta świadomość wcale nie sprawiała, że czuł się lepiej. Wciąż miał przed oczami martwą postać więźnia, jeszcze minutę wcześniej wyrzucającego z siebie bezsensowne strzępki zdań. Czy miał skończyć jak on? Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli; utrata zmysłów byłaby gorsza od śmierci – wolałby umrzeć, niż zostać sprowadzonym do śliniącej się formy, mamroczącej bez celu i pozbawionej zdolności logicznego myślenia.
Ale czy to, co się działo, naprawdę działo się tylko w jego umyśle?
Wypuścił gwałtownie powietrze, gdy niewidzialna siła popchnęła do w kierunku chropowatej ściany, na którą w następnej sekundzie wpadł z impetem, nie zdążając nawet zamortyzować zderzenia ramionami. Oderwał się od niej, ponownie stając na własnych nogach i instynktownie przykładając dłoń do twarzy; gdy ją odsunął, na opuszkach palców zobaczył krew, ciepłą i gęstą, podczas gdy jego usta wypełnił rdzawy posmak. Odwrócił się w stronę reszty zgromadzonych w celi osób, przemykając po nich spojrzeniem, jakby chciał sprawdzić, czy widzieli, co się stało – i jednocześnie jakby oczekiwał, że ktoś mu to wytłumaczy. Gdyby nie to, że już jakiś czas temu porzucił okłamywanie samego siebie, byłby w stanie przypuszczać, że po prostu się potknął, ale echo fantomowego dotyku na plecach jeszcze go nie opuściło.
Wziął głęboki wdech, jeszcze raz starając się oczyścić własne myśli. Jeżeli chciał się stąd wydostać – a w tamtej chwili niewiele było rzeczy, których pragnął bardziej – to musiał myśleć trzeźwo. – Znaleźliście coś? – zapytał, swoje słowa kierując bardziej do Nem i nieznajomego mężczyzny, niż do rzucającego mu intensywne spojrzenia Craiga; miał nadzieję, że Burke nie planował rozgrzebywania wiszących między nimi niedopowiedzeń tutaj, zignorował też jego polecenie, gdy jak gdyby nigdy nic zaczął wydawać rozkazy. Minęły już czasy, w których uznawałby jego zwierzchnictwo; obecnie znacznie większy respekt budził w nim starszy mężczyzna, który wydawał się odnajdywać w sytuacji najlepiej, wyciągając najrozsądniejsze wnioski. Ta – i tylko ta – obserwacja sprawiła, że zdecydował się odpowiedzieć mu szczerze. – Miałem tam być – rzucił niepewnie, nie podając jednak żadnych dodatkowych informacji. Zawahał się – ryzykował, że uznają go za szaleńca – ale ostatecznie kontynuował. – Nie mam pojęcia, o jakie środki chodziło, ani czy to od nich utracił zmysły, ale czy tylko ja czuję się nieco… dziwnie? – zapytał, tym razem rozglądając się po wszystkich. Nie chciał nazywać rzeczy po imieniu i prosto z mostu przyznawać, że słyszy głos człowieka, którego zdecydowanie tu nie ma, ale jednocześnie czuł, że jeżeli działo się z nimi coś podejrzanego, to sama świadomość stanowiła pierwszy krok do rozwiązania problemu. – Broń palna? – powtórzył za Skamanderem, licząc na to, że rozwinie temat; nie miał pojęcia, co oznaczało to połączenie słów.
Ostrożnie stawiając kroki, podszedł do krat, oddzielających ich od korytarza. Nie liczył na to, że uda mu się wyjść – nie zauważył otwartej kłódki – ale uznał, że warto było ocenić sytuację. Niemal przyciskając czoło do metalowych prętów, spojrzał więc najpierw w prawo, a później w lewo, jednocześnie nasłuchując; starał się wychwycić cokolwiek: odgłos kroków, mignięcie postaci strażnika, wyjście; cokolwiek, co pomogłoby im się stąd wydostać.
| spostrzegawczość
Ale czy to, co się działo, naprawdę działo się tylko w jego umyśle?
Wypuścił gwałtownie powietrze, gdy niewidzialna siła popchnęła do w kierunku chropowatej ściany, na którą w następnej sekundzie wpadł z impetem, nie zdążając nawet zamortyzować zderzenia ramionami. Oderwał się od niej, ponownie stając na własnych nogach i instynktownie przykładając dłoń do twarzy; gdy ją odsunął, na opuszkach palców zobaczył krew, ciepłą i gęstą, podczas gdy jego usta wypełnił rdzawy posmak. Odwrócił się w stronę reszty zgromadzonych w celi osób, przemykając po nich spojrzeniem, jakby chciał sprawdzić, czy widzieli, co się stało – i jednocześnie jakby oczekiwał, że ktoś mu to wytłumaczy. Gdyby nie to, że już jakiś czas temu porzucił okłamywanie samego siebie, byłby w stanie przypuszczać, że po prostu się potknął, ale echo fantomowego dotyku na plecach jeszcze go nie opuściło.
Wziął głęboki wdech, jeszcze raz starając się oczyścić własne myśli. Jeżeli chciał się stąd wydostać – a w tamtej chwili niewiele było rzeczy, których pragnął bardziej – to musiał myśleć trzeźwo. – Znaleźliście coś? – zapytał, swoje słowa kierując bardziej do Nem i nieznajomego mężczyzny, niż do rzucającego mu intensywne spojrzenia Craiga; miał nadzieję, że Burke nie planował rozgrzebywania wiszących między nimi niedopowiedzeń tutaj, zignorował też jego polecenie, gdy jak gdyby nigdy nic zaczął wydawać rozkazy. Minęły już czasy, w których uznawałby jego zwierzchnictwo; obecnie znacznie większy respekt budził w nim starszy mężczyzna, który wydawał się odnajdywać w sytuacji najlepiej, wyciągając najrozsądniejsze wnioski. Ta – i tylko ta – obserwacja sprawiła, że zdecydował się odpowiedzieć mu szczerze. – Miałem tam być – rzucił niepewnie, nie podając jednak żadnych dodatkowych informacji. Zawahał się – ryzykował, że uznają go za szaleńca – ale ostatecznie kontynuował. – Nie mam pojęcia, o jakie środki chodziło, ani czy to od nich utracił zmysły, ale czy tylko ja czuję się nieco… dziwnie? – zapytał, tym razem rozglądając się po wszystkich. Nie chciał nazywać rzeczy po imieniu i prosto z mostu przyznawać, że słyszy głos człowieka, którego zdecydowanie tu nie ma, ale jednocześnie czuł, że jeżeli działo się z nimi coś podejrzanego, to sama świadomość stanowiła pierwszy krok do rozwiązania problemu. – Broń palna? – powtórzył za Skamanderem, licząc na to, że rozwinie temat; nie miał pojęcia, co oznaczało to połączenie słów.
Ostrożnie stawiając kroki, podszedł do krat, oddzielających ich od korytarza. Nie liczył na to, że uda mu się wyjść – nie zauważył otwartej kłódki – ale uznał, że warto było ocenić sytuację. Niemal przyciskając czoło do metalowych prętów, spojrzał więc najpierw w prawo, a później w lewo, jednocześnie nasłuchując; starał się wychwycić cokolwiek: odgłos kroków, mignięcie postaci strażnika, wyjście; cokolwiek, co pomogłoby im się stąd wydostać.
| spostrzegawczość
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Strona 2 z 21 • 1, 2, 3 ... 11 ... 21
Tajny Bunkier
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland