Armand Mawgan Howard
Krwawy Baron
Data śmierci: 24 października 1011
Okoliczności śmierci: samobójstwo
Nazwisko matki: d’Arquien
Miejsce zamieszkania: Hogwart
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: za życia Armand był nie tylko politykiem i możnowładcą, lecz również wybitnym żołnierzem na usługach króla Anglii Ethelreda II Bezradnego
Wzrost: 1,83 m
Kolor włosów: brąz
Kolor oczu: zielony
Znaki szczególne: niematerialność typowa dla ducha, plamy srebrzystej krwi na ubraniu, szabla przytroczona do pasa, okowy łańcucha na nadgarstkach oraz kostkach, zacięty wyraz twarzy, staromodny sposób wyrażania się
slytherin
wychudzony, wygłodniały wilk
zakrwawiony nóż
gdybym czuł ją, czułbym bez, morską bryzę i polne kwiaty
żywą helenę
szermierką i szeroko rozumianym fechtunkiem, historią, naukami geograficznymi i politycznymi
slytherin
pokutuję, patrzę z daleka na szarą damę, kręcę się po lochach, trzymając w ryzach rozbrykane bachory
szczęku łańcuchów
tom burke
And it burns beyond the grave
There's lead inside my belly
'Cause my soul has lost its way
Mglistego dnia jesiennego zapuszczałem się między listowie albańskich drzew, których smukłe konary rosły gęsto, podpierając osnute ciemnymi obłokami niebo, nie przepuszczając choćby promienia ryżego słońca. Czułem jak ciężkie krople wilgoci osiadły na mym ubraniu, gdy samotnie przeczesywałem spustoszone miejsca grozy niczym zaklęte w szklanej kuli półcienie wysuwające swe szpony k'mnie. Obsesyjnie, kompulsywnie poszukiwałem śladów prowadzących ku ciału, które znaleźć miałem, prowadzony do niego niczym niewidzialną nicią Ariadny. Poświęcałem się temu bez wytchnienia, pozwalając, by ułudne demony błąkały się w mych myślach, gdy zmysły zawodziły w znalezieniu odpowiedniej drogi — nie raz zdawało mi się, że dostrzegałem majaczącą zjawę lub czyjeś oczy niby z piekieł wgapiały się w mą postać. Posępne towarzystwo nie było moim jedynym ciemiężeniem, choć wtórowały temu wilcze skowyty sapiące nieprzerwanie od granicy Zall-Bastar. Wszak niewiadoma, powtarzam, niewiadoma ryła swym dłutem w mej pamięci obrazy zwodnicze i upiorne, gdy podążałem ścieżką mającą na swym końcu odpowiedzi na me pytania. Wszechogarniająca mnie niepewność gnała me siły, a one mego wierzchowca, by nie ziściły się najokrutniejsze mary, których czy na jawie, czy we śnie doznawałem. Gnałem przed siebie w szaleńczym wyścigu pragnień, ścigany przez własne demony jakby czas zmaterializował się, a jego klepsydra wybrzmiewała niczym dzwon ostatnie jego momenty. Wyskakiwałem wciąż do przodu, popędzany ogarami; nie pozwoliłem jednakowoż by trwoga, znękanie, niemoc ogarnęły me serce, a żaden bodziec wyobraźni nie mógł sprawić, bym zaprzestał trwania przy swoim. Obiecałem, złożywszy obietnicę i zapuszczając się w dalekie krainy, miałem jej dotrzymać, byle tylko nie stać się wiarołomcą gnębionym wyrzutami sumienia. Na skrzydłach swego szaleństwa wędrowałem bez wytchnienia i zapomnienia, oddając się mgłom osnuwającym trakt niczym opary opium umysł palacza — ile to już dni i nocy znajdowałem się w tym stanie otępiałego poszukiwania? Spotkanie z kobietą, której lico schowane było pod granatowym całunem, wbiło się w mej pamięci twardo i jednoznacznie, a głos jej posłał mnie ku Albanii. Skutek był taki, że niezwłocznie uległem tym nawoływaniom, a serce wtórowało ich melodii. Szukałem tej jedynej, przyobiecanej w kraju, w którym wyobraźnia pobudzona każdym z możliwych bodźców przywoływała atmosferę niespokrewnioną z przestworem niebiosów — opary wydobywające się ze spróchniałych drzew, widzialne, ciężkie, nieruchome, a tubylcy milczący, zamknięci, niby duchy zaklęci. Co za idea zagnała cię tu, moja miłości, by pomiędzy tak różnymi od ciebie, zabonnymi strachami się skryć? Jednak nie przestałem wypatrywać twego znajomego, nauczonego na pamięć zarysu, nie wątpiąc, że kiedy go ujrzę, me smutki zostaną precz odegnane, a twoja twarz znów stanie się jasna jak niegdyś.
With a potion or a priest
When you're cursed you're always hoping
That a prophet would be grieved
Nieszczęście nie przybiera jednakiej formy. Nie ukazuje się marnym tego świata w sposób oczywisty. Wszechogarniającą można ją nazywać, nieskończoną, nie do uniknięcia. Niczym przysięga, która wydziera się zza zasnutego letnim deszczem nieba, przeróżnymi kolorami pięknego łuku, rozpościerającego się nad stworzeniem i otulającego niczym ramiona troskliwej rodzicielki. Rozpostarta nad rozległym widnokręgiem na wzór tęczy. Jakim więc nieprzebranym sposobem symbol piękna, niewinności i ideału niedoścignionego mogłem przekuć w godło brzydoty? Sprzeniewierzyłem się naturze i umieściłem smutek na pierwszym miejscu, odrzucając wspaniałości tego świata? Lecz to nie był świat pełen spokoju — tam, gdzie złe było wynikiem dobrych chęci, tak samo wśród nas z radości rodzą się bóle. Albo wspomnienie minionego szczęścia rozpaczą napełnia dzień dzisiejszy, albo męka, która się staje, ród swój wywodzi od uniesień, które stać się mogły. Groza dziedzictwa, które nałożyłem na me nazwisko, winna być zbyta milczeniem, jednak przekorny los wyrwał ducha z mego umarłego ciała, zaklinając równocześnie historię w zastygłą klepsydrę czasu. W czasach równoległych do mego narodzenia nie było na ziemiach angielskich domu możnowładcy, który nie słyszałby o nazwisku należącym do ojca mojego — nie było miejsca bardziej osławionego i ugruntowanego w tradycjach od rodzinnego zamczyska, domu rycerskich panów i wielkich magów. Ród nasz od wieków uznawano za twardych, posępnych i zamkniętych na obce siły, zupełnie jakbyśmy niczym wilki krążyli wkoło ogniska domowego i uwypuklało się to nasze poświęcenie w najmniejszych przekonaniach. We freskach zdobiących Salę Królów, w rytach komnat dziennych i obiciach sypialnianych azylów, w malowniczych ozdobach filarów podpierających zbrojownię, a przede wszystkim w galerii antycznych obrazów, w zewnętrznym pozorze biblioteki i wreszcie w zgoła odmiennej od reszty wnętrz matczyny alkierz – znajdowało się w nim coś, czego natury nigdy pojąć nie umiałem i nie śmiałem się doszukiwać. Zupełnie jakby chociażby najdrobniejsza o tym myśl, zakłócić miała spokój w nim panujący. Wspomnienia dzieciństwa i lat młodocianych związane były w sposób nierozerwalny, ścisły i trwały właśnie z ów czterema ścianami, z ich zdobieniami, modelami antycznych rzeźb. Z aromatem bzu który unosił się wkoło, przypominając o pani domu i jej matczynych gestach upiększających dnie ledwo sięgającego stołu dziedzica. Przemilczę relacje moich rodziców. W tych komnatach jednak zaszywała się francuska księżna. Tam właśnie umarła moja matka. Tam właśnie przyszedłem na świat. Czy już wtedy byłem skazany na wieki potępienia? Czy moja dusza błąkała się po pustkowiach, zanim trafiła w ciało zawiniątka? Nadaremnie próbowano by zaprzeczyć temu, że Los nie skierował mych kroków ku zagładzie przedstworzennej. Szaleńcem byłem, będąc w łonie matki czy może wszak to wcale nie ma wynaturzona wyobraźnia stworzyła wizje bezcielesne, acz tak dla mnie żywe? Chłopcem będąc zaledwie, dopatrywałem się zjaw przodków swych, którzy wałęsali się po korytarzach posiadłości ojcowskiej, nieprzystępni, niewidzialni dla oczu innych. A jednak widziałem ślepia ich zamglone i nieobecne; wieczni potępieńcy. Oto czym był mój ród. Wspomnienie z lat dziecięcych blakło wraz z każdym przeżytym rokiem, lecz się wzbraniało wszelkim próbom zapomnienia, nawracając nieustępliwie. Niczym rodzaj cień nawiedzała mnie w czasach dorosłości w sposób nieprzenikniony, zamglony i niewyraźny, i dopóki mój duch będzie trwał, dopóty nie mogę się zgodzić na rozłąkę z tym cieniem, który był mą rzeczywistością.
You can look and you can touch
It's a real fine day at the black parade
And I swear it won't cost much
Lata mej nauki w gnieździe rodzinnym wychodziły dalece poza wiedzę mych rówieśników, jednak wymogi, którym mnie traktowano jako jedynaka, były czymś oczywistym. Pozbawiony oparcia w następnych dziedzicach to na mnie ułożono wszelkie nadzieje kontynuowania rodzimych tradycji i patrzono z wyraźnym umartwianiem na każde potknięcie, nie szczędząc przy okazji batów. To właśnie wtedy mój grzbiet stwardniał i uodpornił się na cierpienia, wzdrygające mym ciałem niegdyś tak okrutnie, a z oczu wyciskając łzy. W stajni przytroczony niczym własnym rumak zbierałem naganę za kolejne wykroczenie, czekając, aż mój rodzic zakończy torturę, która sprawiała, że w jego oczach jawił się diabelski czort. Tamtego dnia przyrzekłem sobie, by zawiązać pakt milczenia i nie uronić już ani jednej ciężkiej łzy strachu od ojcowskich batów, którymi mnie regularnie raczył. Zmierzając do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, znałem więc okrucieństwo rodzica i najgorsze kary za nieposłuszeństwo. Jakimże mnie więc zdziwieniem powziął szacunek na korytarzach między dziecinną hałastrą, w którą zostałem wrzucony niczym ten ostry odłamek niepasujący do niczego. Slytherin. Tym domem mnie wołano, a ma posowiała twarz zdawała się niczym odbicie założyciela — nauczyciela przebijającego każdego uważnym spojrzeniem i wymagającego dyscypliny. Pochylałem głowę w szacunku wobec wielkiego maga, dopatrując się w nim niedoścignionego ideału, który sprawiał, że me członki drgały w napięciu, lecz nie ze strachu jak w przypadku ojca; wyczekiwanie na kolejne połacie wiedzy rozpościerające się przede mną napełniało mnie chęcią do sięgania dalej i po więcej od towarzyszących mi sympatyków. Musiałem być przed nimi w tym wyścigu po siłę, naznaczającą tak wyraźnie ówczesne czasy. Mężczyzną byłem, kończąc lat czternaście i wiedząc, że to w naukach politycznych widziałem swą przyszłość, a dobywając oręża, czułem prawdziwą wolność i swobodę, nie bojąc się nikogo i pokonując wszystkich na swej drodze, którzy śmiali podnieść mą rękawicę. Wróżono mi przyszłość usłaną błogosławieństwami i pomyślnościami, gdym wiódł zasłużony prym, nie zważając na obecnych; zarzucano, że sukcesy nadchodziły do mnie zbyt łatwo, zbyt prozaicznie, choć nie znał nikt blizn na moich plecach, których niezliczona sieć znaczyła skórę na podobieństwo gwiazd. Nie posiadałem już wtedy wrażliwości na piękno, z daleka było mi do trwożnych zrywów serca łaknących zadowolić anielskie lico, wygrywając w jej imieniu turniej między najodważniejszymi. Ponad kobiece westchnienia łaknąłem wojny, a satysfakcja płynąca strumieniami z roztrzaskiwania ich pewności siebie noszonej jak zbroi słowem, nie nikła, a wzrastała wraz z każdym mym triumfem. Szturmem wzięła mię wiadomość o chorobie matki, zaskakując tuż przed egzaminami, mającymi ocenić, jaką rolę w magicznym społeczeństwie pełnić powinienem. Popędziłem k'niej, zarzucając wszystko, co miałem, wiedząc, że dnia nie cofnę, a strach poganiał aetonana wraz z mym batem. Wbrew słowom opiekuna uciekłem ze szkolnych murów, słysząc niemalże matczyne skowyty w agonii, której doznawała. Postać jej żywcem stoi mi w oczach, gdy demon choroby dopadł jej ciała i opętał niczym nieprzenikniony całun, zaciskając swe pęta na jej drżących członkach. Mumią była owiewaną przez samum i nawet wówczas, gdy czuwałem przy jej łożu, smętne zanikanie nie ustępowało, dając popis swego okrucieństwa na mych oczach. Stepowało nad umierającą, by pewnego dnia przyjść i już nie odejść, zatruwając ofiarę już ostatecznie.
You can’t remain the prey
You have to become
An equal nn every way
Powróciwszy do Hogwartu, me myśli nie targane były strachem przed ostatnią próbą, której wyczekiwali bogobojnie rówieśnicy trzymający ledwo pióra. To nie w ich słowach o mym zniknięciu doszukiwałem się prawdy i trwogi o swą przyszłość. Wiedziałem, że nic już nie było mi straszne, nie gdy zostało mi odebrane to, na czym jeszcze mi zależało tak boleśnie i realnie. Zapałałem nienawiścią gorejącą do męskiego rodzica, dostrzegając w jego oczach odpowiedź na najważniejsze z pytań szalejących w mym młodym, niepokornym duchu. Snułem plan zemsty za sprowadzenie śmierci na swą żonę i opuszczając mury zamkowej uczelni, nie radowałem się ze zdobytych osiągnięć i wyróżnień. Daleko było mi do tego. Wiedziałem, że uzyskałem wolność i mogłem stanąć twarzą w twarz z ojcem, z którym spotkania tak niecierpliwie wyczekiwałem. Wyciągnąłem go na polowanie ku zagłębieniom puszczy naszej, samotnie jechaliśmy ramię w ramię, nie dając wytchnienia wierzchowcom ni sobie samym. Czy przeczuwał swój kres przed upadkiem? Czy widział, że dłoń nie drgnęła mi, gdy spadał do pieczary, której miejsce tak dokładnie znałem i której lokatorów nie karmiłem? Patrzyłem jak ginął pod sztosem kłębiących się nad nim wygłodniałych wilków, rozszarpujących bezlitośnie jego opływające w tłuszcz cielsko i jak zahipnotyzowany nie odwróciłem spojrzenia. Wzrastałem przy każdym jego wrzasku, przekleństwie, które nie urągały mi w żaden sposób, lecz pozwalały na to, by nieodparta, zasadnicza, władcza siła zalęgła się w umyśle młodym i gorejącym nienawiścią. Czekałem, aż nie umilkło ostatnie kwilenie, a czerwona fala nie obmyła piasków. Jakże prostym było wytłumaczenie, iż to pomyłka i ułuda skarpy, że jeździec wraz z rumakiem spadli do lęgowiska rozwścieczanych ogarów. Me pokrwawione dłonie i przywiezione cielsko jednego z basiorów było poświadczeniem mego dla ojca poświęcenia i zadośćuczyniłem jego pamięci, wydając bankiet na jego cześć. Jak dobrze było pustoszyć jego piwnice, jak dobrze było palić jego księgi, pić, przepuszczać majątek, na który ten pomiot nie zasługiwał. Oto jestem ojcze. Ten syn, na którego tak długo czekałeś i na którego edukację łożyłeś. Wybraniec. Przybyłem w roli marnotrawnego dziedzica, lecz jedyne co mogłem ci zaoferować to ogień i nienawiść płynące z mych słów k'tobie. Tylko jej cześć oddałem — tej, której obraz chciałem zachować i której dobroć wspominałem w chwilach utrudzenia i smutku, które zdarzyły mi się nader często od jej śmierci. Ma rozpacz nie została niezauważona i wkrótce majestatyczny kruk osiadł na węzgłowiu łoża, gdy próbowałem się zapić, myśląc jedynie o tym, by wytłumić żale. Lecz oto niezapowiedziany gość upuścił kopertę z pieczęcią Ravenclawów sąsiadujących z moimi teraz ziemiami. Imię tej, która dłoń spisywała pełne niepokoju słowa, było mi doskonale znane, a łatwość odszukania również jej bladego lica w pamięci równała się sięgnięciu po różdżkę i przywołaniu zwoju pergaminu, gdzie kreśliłem w pijackim amoku odurzenia odpowiedzi. Ocknąłem się następnego wieczora z pustą butelką trucizny obok, zaczytując się ponownie w treść przesłane k'mnie wiadomości. Niestrudzone i wielogodzinne rozmyślania z uwagą, ważenia oferty zdawała mi się irracjonalna w stosunku do tego, co działo się w wątłym świecie przeszłości. Lecz stanąłem na wezwanie. Stanąłem na drodze Roweny Raveclaw.
We don’t have to hide
Do I terrify you
Or do you feel alive?
Mój rozum, tracący równowagę pod wpływem błahostek, został poskromiony przez kobietę bliżej mi nieznajomą, choć trzeba było wspomnieć, iż przebywała w tym samym czasie w Hogwarcie, gdy pobierałem tam nauki. Szczerze zaniepokojona nieustannymi donosami pochodzącymi z mych rodzimych stron, współczująca śmierci obojga rodzicieli, wyciągnęła dłoń, która miała pomóc powstać mi z kolan i wydobyć się z toni żalu. Dostrzegała we mnie gorejące serce gotowe do gargantuicznych poświęceń i niepowstrzymany gniew, który nie poprzestał tlić się pod skorupą dekadencji i stępionymi używkami zmysłami. To dzięki niej znów stałem się tym, kim winienem być, a rozpalony ogień zapłonął całym płomieniem — żywym i potężnym. Włożyła w mą dłoń oręż i przypomniała o tym, że palce z łatwością znalazły swe miejsce na rękojmie, a ożywione wspomnienie ekstazyjnego uczucia patrzenia na pierwszą śmierć rozgorzało na nowo. Byłem gotowy, by zaprzedać swą duszę zwycięstwu i uczuciu krwi znów płynącej po skórze, która wchłaniała się niby przeze mnie i napędzała dalej. Nie opiszę wszystkich bitew, które odbyłem i którymi dowodziłem. Nie zliczę ofiar, padających pod mym mieczem niczym ucięte gałęzie martwego drzewa, którym byli najeźdźcy naszych ziem. Byli jedynie smugami w bladych wspomnieniach pełnego żądzy krwi żywota panującego nad ciałem, do którego pasa przytroczono głowy zabitych i ich niekończące się nawoływania. Ileż duchów błąkających się widziałem po polach bitewnych, powracając do świata, w którym dzieckiem zaledwie byłem i przodków swoich spotykałem. Snułem się między nimi na wzór potępieńca, lecz jeśli Los życzyłby sobie odebrać mi ostatnie tchnienie, zrobiły to już dawno temu. Dlategoż właśnie oni pomarli, a ja żyłem wciąż. Żywy umarłym byłem. Rozkoszowałem się kolejnymi uderzeniami klingi niczym ojcowskimi batami, a przy każdym następnym krzyki były jakby śpiewem świstu bicza w moment przed ostatecznym bólem. Lecz ojca już nie było. Ktoś o umyśle mało błyskotliwym uważałby za rzecz zgoła prostą i niewątpliwą, że straszliwa zmiana, która pod wpływem tragicznego splotu wydarzeń zaszła w poważnie nadpsutym mym sercu, winna była dostarczyć mi niejednej pobudki do owych natężonych i przerażonych rozmyślań, których celem byłoby wyratowanie nikłego człowieczeństwa. Otóż nic podobnego nie miało wcale miejsca. Spełnienie odczuwałem w momentach iście demonicznych, a brutalność, z jakąś traktowałem przeciwników, rozeszła się wotum po wrogich obozach, plasując mnie na diabła samego, a nie człowieka. Zapomniałem niemalże jak to było żyć w zamku, dlatego kolejny list z godłem kruka jawił mi się jako zły omen, bo czymże zamartwiać się mogła przesławna Rowena, że sięgała aż po zbrodniarza wojennego, błagając go o powrót na matczyne ziemie? Zaprawiony nieprzerwanie w boju od ponad dziesięciolecia wiedzieć miałem, że to nie na długo. Że przysługę miałem odbyć i wrócić tam, gdzie Duńczycy i Norwegowie plądrowali bezkarnie lądy. Nie wiedziałem jednak, że nie dane mi będzie już nigdy zatopić ostrza w żołnierskiej chwale; że magia w nim zaklęta nie posłuży do obrony królestwa nieumiejętnie tak rządzonego przez władcę naszego.
nothing on my tail
But there was something in you
I knew could make that change
Najwspanialsze dnie mego znikającego człowieczeństwa nie wyróżniały się ów oddechem łagodności, którego doznałem, wracając z wojennych krańców, a na granicy mych włości dostrzegłszy nieporównywalne piękno. W swym brutalnie chaotycznym życiu nie odczułem nigdy namiętności innych niż tych, które wypełzały z mroków rozumu i napędzały krwią znaczoną ścieżkę. Docierając do mej samozwańczej matrony, w głowie miałem całą plejadę słów pełnych nabożnych zachwytów nad zjawiskiem, lecz z ust mych dobiegły jedynie słowa troski skierowane w stronę gospodyni. Jakże rozchwiane jej usta i drżące członki wzbudziły we mnie wspomnienia matczynej agonii. Rowena nie była jednak w stanie wyzionięcia ducha, list jej jednak chciał zobaczyć mą naznaczoną bliznami twarz, zanim jedno z nas pożegna ten padół łez. Głos jej poważny jednak nie bał się powściągnąć, iż to właśnie jej czas nadejdzie szybciej, a obietnicą miałem obłożyć córkę jej, Helenę. By strzec jej, gdy nadejdzie moment najwłaściwszy; by niczym wilczy strażnik czuwać nad nią i ustrzec przed zagładą brutalnie posiekanego złem świata. Roweno — jakżem okrutnym była twa prośba, gdy siepacza żyć ludzkich słałaś ku dziecku ukochanemu i najczystszemu; pragnęłaś bezpieczeństwa dla niej, a z kim mogła być pewniejsza niźli z największą bestią, któraś nigdy by sięgnąć jej nie pozwoliła? Przysięgę złożyłem, winnym ci ją będąc i niezachwianym w mym słowie, osiadłem w rodzinnym gnieździe, opustoszałym i rozgrabionym przez lata nieobecności, rozmyślając o cudnej istocie napotkanej po powrocie. Oh, przewrotny diable Życia. To ty nasłałeś na mnie łaknienie posiadania i brak cierpliwości, której porywczość sięgała najgłębszych poziomów piekielnych, gdzie zamarznięci w lodowym Kocycie zdrajcy swych dobroczyńców znajdowali swe miejsce zdrajcy dobrodziejów swoich — Judasz Iskariota, a obok niego Brutus i Kasjusz. Zrozumiałem twe plany, gdy tylko poznałem dziecię Roweny. Byłże to skutek zbyt rozszalałych myśli, czy też wpływ posępnych oparów unoszących się dokoła, czy raczej tańca półcieni rysujących swe sylwetki na ścianach komnaty — lub może drżenie rozmywało ostry zarys jej sylwetki, której nie potrafiłem zidentyfikować jako ludzkiej istoty? Nie umiem udzielić na to odpowiedzi. Wiedzieć, wiedziałem jednak, że to ów boskość stawała na mej umęczonej drodze potępienia stworzenie niby anielskie, doskonałe i purytanizmowi jednakie, niezasłużenie dla mej haniebnej przeszłości. Zmysł matczyny śmiałej Roweny wniknął w umysł pokrzywdzony i poznał najgłębsze pragnienia serca mojego. Czy właśnie dlatego uczyniłaś propozycję, by mię i twe dziecię sakramentalnym węzłem małżeńskim połączyć; czy dostrzegałaś płomienie skrzące się za oczami tego, którego za syna sobie przybrałaś? O, Izydo, Wielka Matko stworzenia, przybyłaś by mnie wyratować czy przekląć? Wzrok mój żarliwie wędrował ku twarzy córki twojej, lecz wiedziałem, że to tylko mej strony dusza ciągnęła w stronę niewieścia, nie otrzymując nic w zamian. Zazdrością gnany zdeptałem serca jej bicie, nieumślnie przyczyniając się do ucieczki, która stała się powodem mej po kniei tułaczki.
Held back the flood, until the sky fell
I see the future covered in roses
Waves of gold as the door closes
Krwiste rubiny znaczyły ziemię, gdyśmy ducha wyzionęli - wpierw ukochana moja, następnie sam uderzyłem się w pierś ostrzem solidnym, Excaliburem drogocennym towarzyszącym mi na bitwy polu. Na wzór kompana i wiernego przyjaciela go widziałem w duecie do kordy uderzenia, lecz zwiódł mię i gesty wojenne pozostałe w ciele, które do zadawania śmierci nawykłe jeno ją stworzyć mogły. Niebiańska Heleno, czemuż słowa twoje w rozognionym trwały uporze? Czy nie mogłaś zamilknąć, gdy wzrok twój odnajdywał gniew w twarzy mojej? Zaplątani w nierozerwalne, nieodwracalne gesty, umarliśmy, pozostając ciałami na wieki w albańskich lasach między bielą śniegów górskich. Jakimże więc zwodniczym niezrozumieniem zdałem sobie sprawę, żem ocknął się z koszmarnego snu w komnatach matczynych, ramionami opierając się o łoża jego krawędź. Ni głodu, ni pragnienia, ni zmęczenia nie odczuwałem, choć przysiąc, bym mógł, żem urwany oddech miał do krótkiej chwili. Czy mara nocna ode mnie odstąpiła, czy widziadło jakieś kostnymi palcami sięgło wyczerpanego umysłu? Włóczyłem się po zamkowych korytarzach, szukając celu swego istnienia, gdym przez przypadek uderzył ramieniem w ostałą kaneforę, lecz cóż to! Ciało moje przeszło na wylot i nie uszkodziło pięknego, rzeźbionego dziewczęcia, które perlistym szczebiotem nazwała mnie panicza zjawą. O, gdybyż Bóg zwolił, abym nigdy z wojny na prośbę opiekunki swojej nie wrócił lub, raz ujrzawszy list od niej, skonał! Ni wróg, ni stworzenie żadne nie odebrało mi tchu, lecz ja sam sobie to zrobiłem! Bezbożny Gniewie, któryś mię opętał, Losie niezbadany — szczęśliwiś z dzieła swojego, którego ciężar nosiłem i nosić miałem do krańca świata swojego? Tułałem się więc, lecz nie sam. Z lat dziecięcych znów widziadła jęły się wylęgać, przodkowie po jednej, w rodzinnym gnieździe stronie. Po drugiej stronie stali zaś oni — kompanie moi, którym życia przez całe lata odbierał i zsyłał do Hadesa królestwa, a ich głosy niosły się k'mnie w hymnu wrzenie. Bracie, witaj. A czy druga matka moja wciąż oddychała? Czy wciąż jej członki drgały przy każdym z trudem łapanym oddechu? Choć duchem będąc, wyłoniłem się z legowiska pełnym dusz umarłych i przeciąłem dystans między zamczyskami dwóch sąsiadujących rodów. Roweno, blade twoje czoło nie przypominało dawnej ciebie, a pogrążone w żałobie oczy zaszły łzami, gdyś tylko mnie, zjawę zobaczyła. Łkania wydobywającego się z kobiecego gardła nigdy nie zapomnę; jakżebym mógł, jeśli prawdę dla jej dobra ukryłem i zachowałem czyn mordu dla siebie z daleka od zmysłów chorej. Widząc zagubienie moje w nowej popłoce, zapłakała nad mym losem, wskazując dawną szkołę jako miejsce azylu. W jego murach miałem odnaleźć ukojenia spełnienie przy wiecznym potępieniu. Byłem przy niej, gdy odetchnęła raz ostatni, oddając ducha w ręce Niebytu, stając się nicością, lecz ileś bym dał, by rozpłynąć się w kosmicznej nicości jak ona! Odpoczywaj, Wielka Matko i niech przeznaczenie pchnie cię w ramiona twej córki - obyś znalazła ją w świecie lepszym od tego, z daleka ode mnie, z daleka od rozpaczy, której byłem posłańcem.
All of the clouds hang like gallows
Hey are you listening? I cannot reach you
I'm on the other side, trying to break through
Nic nie porasta mojego grobu. Zostały jedynie pokryte miedzią ostrza szabli i przeklętego noża, którego imadło prowadziła diabelska siła owładniająca mą duszę. Nazwisko zszargane przez ostatniego z dziedziców, porzucone jak posiadłość, której mury gryzą się, by w końcu popaść w ruinę. Zdegradowani, zapomniani, odrzuceni. Tkwimy jedynie w pamięci tych, którzy raczyli ułudzić się kartami historii odległej, niechcianej. A teraz... Lochów mroki stały się mym domem, odbiciem duszy, której już nie posiadałem, a hałas i brzęk łańcuchów, które nosiłem na znak kary, odbijał się echem po labiryncie nicości. Na wieki całe zaszyłem się między tymi półcieniami, odstraszając najmężniejszych sercem mieszkańców hogwarckich ścian, wiedząc, że na górnych piętrach czaiło się coś, co trwogą przejmowało me niematerialne już serce. Czy szok mógł zmrozić ducha? Poznałem tę odpowiedź, obserwując perfekcyjnie znaną sobie twarz mej ostatniej ofiary — najniewinniejszej, niezasługującej na cios, który pozbawił jej ciała ciepła i radości niesionej tak wytrwale przez lata. A więc potępieńcem została, swym czynem i ją przywołałem do życia w zawieszonym czasie, wiecznym ze mną piekle świadomości naszej obok obecności. Heleno Trojańska, oczy twoje były bez życia, gdy znów cię ujrzałem, bezblasku, szlikstością pełną nienawiści obdarzyłaś mię spojrzeniem, nie chcąc, bym odnalazł spokój między tymi samymi co ty murami. Lecz i tu stałem się twym przekleństwem, gdy założyciele zdecydowali, iż zostać mogłem i wręcz powinienem, by mym gniewem poskromić żywych jeszcze, a nieposłusznych. I zostałem. Trwałem całymi wiekami, unikając obecności błękitnej damy, lecz wpatrując się z wytęsknieniem w najczcigodniejszy skrawek sukna, który szeleściłby, gdyby owiał go najmniejszy dech wiatru. Trwałem, a królestwa rodziły się i upadały, książęta przychodzili pod szyld dawnego mego domu, by pobierać nauki w tym samym miejscu, w którym sam niegdyś byłem, chłopcem będąc. Oddałbym świat cały za możność ucieczki od cierpienia, za możność pozbycia się jadowitych wpływów śmierci, za jeden choćby łyk świeżego powietrza, zaczerpniętego z wiecznotrwałych niebiosów. Mój los przesądzony, na piekło na ziemi skazany. Z sercem pełnym trwogi i obarczony obawami, z odrazą patrzyłem na śmierć dobrodzieja naszego, Albusa. Czy kiedyś nie postępowałem w ten sam sposób? Gwałtownością podpisywałem cyrograf na potępienie, a obserwując zmagania samozwańczego dyrektora, widziałem jakby odbicie siebie żywego, oszalałego i nieposkromionego. Umrzeć można było lub żyć i obracać świat w proch. Czyż nie to właśnie wybrałeś, Grindelwaldzie? Spokoju naszego mącicielu? A potem zniknąłeś, oczyszczony jak oczyszczany bywał brzeg z wrogów naszych wieki temu — to nie był wszak koniec diabła zwanego Łaknieniem. Dziatki z łóżek znikały, a strach krzywdzenia niewinnych ogarnął gorejących. I znów wojna u bram, lecz mój duch, choć umarły, żyć będzie i póki ma pokuta trwałą będzie, nie opuszczę gardy i chronić zamku będę. Domu mego. Domu waszego.
Where good and bad cease to exist
Here your command is our wish
These chains of freedom are yours to keep
[bylobrzydkobedzieladnie]