Linette Greengrass
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Anglia
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: spiker radiowy – praca tymczasowa; bawię się w wybuchy w kociołku – kiedyś będę znana jako twórca znakomitych eliksirów
Wzrost: 168 cm
Waga: 57 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: zielony
Znaki szczególne: po alkoholu mówię za głośno to z pewnością mój znak szczególny
jedenaście cali, dość giętka, leszczyna, sierść szczuroszczeta
Hufflepuff
nie umiem
inferius
zapach bryzy morskiej I jeśli kociołki jakoś pachną, to z pewnością kociołek!
jestem światowej sławy alchemikiem
eliksiry, podróże, retoryka, wiersze, sztuka (nawet ta mugolska)
jastrzębie z falmouth
chodzę I zwiedzam
najbardziej lubię muzykę z lat trzydziestych
Kornelia Strzelecka
Dlaczego nie słuchasz mnie, kiedy mówię, żebyś odszedł? Nie mam dziś ochoty na rozmowę z tobą. Słuchaj mnie proszę uważnie, I pójdź, jak najdalej ode mnie, bym nie musiała patrzeć na żadną twarz, nie-słuchać zdań tak wielu, mając myśli złe w swojej głowie. One mówią mi wiele rzeczy, że nie powinnam, że nie potrafię, że mam p r z e s t a ć. Mama mi niegdyś mówiła, że to sumienie. Sumienie to taka część nas, która istnieje, ale którą można wyłączyć. Wtedy na takich ludzi mówi się, że są nieczuli, nie mają serca. Moje jeszcze bije, bum, bum, bum. Dlatego może zostań jednak przy mnie, przytul mnie I powiedz, że wszystko jakoś się ułoży, a ja obiecam ci wszystko, czego tylko chcesz. Nieważne, że zapomnę do jutra połowę z tych obietnic, albo I jeszcze więcej, dla mnie liczyć będziesz się tylko ty obok mnie przez całą noc. Wyszeptuj mi kilka ładnych słówek, tak na pocieszenie, na zakończenie złego dnia. I tego abym nie robiła sobie więcej chaosu w głowie, w jednym wielkim nieporządku. I abym nie wchodziła do umysłów innych, bawiąc się nimi brzydko. I abym tak wielu nieprawdziwych zdań nie wypowiadała. Zabierz ode mnie to całe zło, pozbaw mnie kpiącego uśmiechu; balansowania na granicy – to przede wszystkim. Nie chcę więcej parzyć ludzi, ktoś się kiedyś spalić może. Mnie gasi wczesnymi porankami woda, w radiu odnajduję ciszę oraz spokój. Popołudniami natomiast bawię się w alchemika. Na koncie mam już kilka dobrych wybuchów. Więc chwyć mnie za rękę I żyj ze mną lub podupadaj. Pójdźmy I skoczmy z klifu do oceanu, trzymając się za ręce lub wypijmy cały trunek, prowadząc dysputy, zatraćmy się w pocałunkach I nie pamiętajmy nad ranem, co robiliśmy poprzedniego dnia.
Nie patrz na mnie takim wzrokiem, nie ma na co ślinić się, jeśli lubisz klasyczne piękno. Zresztą, nie nudzi cię to? Wiecznie te same twarze, mijane na ulicach, miliony zarobione przez różne instytucję, zajmujące się ich facjatami. Może któregoś dnia zostanę jednym z nich – poprawię ci twoją ładną twarz I niczego sobie ciało, które jednak pragniesz zmienić, chcąc dogonić kanon piękna narzucany przez społeczeństwo. Wyłam się proszę, nie każ mi zwrócić śniadania, było naprawdę dobre, jeśli jednak tego nie zrobisz to chodź potrzymaj mi moje blond włosy nad umywalką. Kiedy tak patrzysz na mnie, orientujesz się, że nawet mój ubiór podpowiada ci to jedno zdanie o mnie, które już na wstępie powinien wiedzieć każdy – nie mam zasad, robię, co chcę, nie obowiązują mnie regulaminy, jestem ponad prawem. Będąc dzieckiem, byłam naprawdę słodka, mała blondyneczka z zielonymi oczkami, ubrana w kolorowe sukieneczki od najlepszych projektantów. Teraz bawię się modą I kolorami jak tylko potrafię. Chcę mieć radość w każdym aspekcie życia. Nie próbuj mnie ograniczać w żadnej sferze mojej egzystencji, inaczej będę musiała liczyć do dziesięciu, ale tylko po to, by przy ósemce dać ci w twarz. Metaforycznie oczywiście. Damy się przecież nie biją. Ale tak – lubię eksperymentować, w k a ż d e j dziedzinie.
Dawno, dawno temu.
Początki miałam piękne – było tam szczęścia i jeszcze więcej szczęścia. Pamiętam również wieczorne dysputy przy kominku z moją familią oraz spacery po naszej posiadłości. Pamiętam też naukę czytania i pisania oraz to, iż jak już potrafiłam bezbłędnie łączyć literki w słowa to zaczęłam pasjonować się zagłębianiem w lektury, których do końca nie potrafię zrozumieć. Pamiętam jeszcze wczesny pociąg do eliksirów. Może dlatego, że moja mama wywodzi się ze Slughornów? To tam znajdywałam raj i znajduję go po dziś – w posiadłości moich dziadków. Mają tak wiele składników dzięki którym mój kociołek zaczyna nie mieć dna lub jego zawartość po prostu wybucha przez liczne eksperymenty.
W Hogwarcie znalazłam się w Hufflepuffie. Widocznie nie jestem ani odważna ani ambitna ani mądra. Dlatego zawartość mojego kociołka wciąż wybucha, a ja już nawet nie próbuję dostać się na kurs alchemii w katedrze alchemii I uzdrowicielstwa przy klinice magicznych chorób i urazów świętego Munga. Wracając jednak do okresu nauki. Oceny miałam przyzwoite lub prawie przyzwoite, chociaż najlepiej radziłam sobie z eliksirami I zielarstwem na każdym etapie szkoły. Znajomych z dzieciństwa – z okresu zanim przyjęto mnie do Hogwartu – miałam w domach innych niż mój, więc początkowo było mi naprawdę trudno odnaleźć się w świecie podszeptywań oraz otwartych wytykań palcami. Mówiono mi, że trafiłam do domu strasznych przygłupów, fajtłap oraz ludzi miernot i że nie zasługuję na towarzystwo przyjaciół z barwami zielonymi. Dzieci bywają naprawdę okrutne, aczkolwiek z czasem większość rzeczy uległo zmianie i na ponów potrafiliśmy śmiać się razem, choć wydaje mi się, iż wciąż za moimi plecami mówiono o mnie ta co trafiła do miernot. Jeśli o mnie chodzi to po stokroć bardziej wolałam te miernotki, które nie odwracały się do mnie plecami lub też nie wbijały mi w te moje plecki noża ostrego. Nigdy jednak nie wybrałam ostatecznie między przyjaciółmi z dzieciństwa a tymi [I]miernotkami[/b] żółtymi, bowiem przy każdym zostawiałam swoje serduszko.
Kiedy skończyłam Hogwart.
Po niezaliczeniu egzaminów wstępnych (ach, te nierealne marzenia o zostaniu alchemikiem) zaczęłam zwiedzać świat z grupą znajomych i kontynuowałam to, kiedy nie przeszłam przez nie po raz drugi. Teraz już nawet nie próbuję, aczkolwiek znalazłam pracę jako spiker w radiu. Współprowadzę poranny program w weekendy. Początkowo ożywiałam ludzi w nocy i chyba bardziej to wolałam - pozwalano mi puszczać własną muzykę. W między czasie, w wolnych chwilach – czyli praktycznie zawsze – chodziłam – i wciąż chodzę – do familii od strony mojej mamy, gdzie uczyłam się – i czasem wciąż to robię – ważenia eliksirów, lecznictwa i trochę czarnej magii, jednak o tym nikomu nie wolno mi mówić. Gdybyście widzieli, ile oni mają w swojej biblioteczce czaronomagicznych pozycji! Stanowczo więcej niż w mojej. Z pewnością z takimi umiejętnościami mogłabym już spokojnie startować na kurs, ale o tym nie wiem.
W międzyczasie wszystkiego.
Nie pamiętam, kiedy zdołałam się tak zatracić, kiedy zmieniłam się tak bardzo, kiedy uciekły mi dwa lata lub i nawet trzy z życia. Może to było trzy lata temu, może dwa – tak sądzę, bo wtedy nie dostałam się na kurs. Nie wiem sama, jak wielu rzeczy zresztą. Przepraszam, czy istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że orientujesz się w moim życiu i mógłbyś udzielić mi kilku odpowiedzi? Dziękuję, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, już myślałam, że to tylko złuda, to moje wrażenie, iż większość osób zna mnie bardziej niż ja siebie. Nie było Cię tam, ale i tak mi powiesz, co zrobiłam źle lub byłeś tam, siedząc w mojej głowie I dokładnie wiesz, dlaczego zrobiłam to i to, i jeszcze tamto. Dziękuję, że przy mnie jesteś, mój pierdolony obserwatorze dwadzieścia cztery na siedem. Gdyby nie moje podróże to nie wiem jak bym wytrzymała wiele sytuacji. Szkoda tylko, że teraz Ciebie zabrakło i jedynie mogę sobie wyobrażać, co byś powiedział, będąc przy mnie. Czytałam gdzieś kiedyś, że tylko niewielki procent tego, co inscenizujemy w swoich umysłach, wydarzyłoby się naprawdę. Moja strata, udzielasz mi tam naprawdę dobrych rad.
Najbliżej teraźniejszości.
Teraz wydaje mi się, że mam kogoś, kto zastąpił ciebie. Mówi, że nazywa się Franz Diggory. Mówi też, że zmarł zanim w ogóle się urodziłam albo karmi mnie informacjami o sztuce. To dzięki niemu tak bardzo ją lubię. Mogę godzinami siedzieć w kawiarni, słuchając jego opowieści o spotkaniach z przedstawicielami ekspresjonizmu. Nie wiem jednak w jakich okolicznościach zmarł, wiem natomiast kim był – żołnierzem. Ma piękny mundur i ma też brzydkie trzy rany postrzałowe. Może zasłonił swoim ciałem piękną kochankę? Może uratował kolegę z wojska? A może oddał życie za wiele osób? Chociaż mi ta wojna do niego nie pasuje ani trochę – on ma zbyt artystyczną duszę. Wracając do kawiarni oraz jeszcze kawałka przeszłości, to ciekawsza historia od moich licznych rozważań na temat Franza.
Dziewiętnaście lat i jeszcze ponad rok dalej.
Wyprowadziłam się z domu rodzinnego. Ma familia przyjęła to ze spokojem, w końcu miałam całe dziewiętnaście lat. Nie jestem pierwszą ani ostatnią latoroślą moich rodziców, więc nie stanowiło dla nich ogromnego problemu, aby wypuścić mnie spod swoich skrzydełek. Kupili mi piękne mieszkanie w kamienicy do którego od czasu do czasu zaglądał młodzieniec, wywodzący się z bardzo dobrego rodu. Myślę, że nasze familie chciały nas zeswatać. Ja jednak (jeśli akurat nie przebywałam poza granicami kraju, podróżując) dnie spędzałam, robiąc szalone eksperymenty, łącząc przeróżne składniki w moim kociołku aż coś wybuchało, otrułam siebie lub kogoś, odpadł mi nos, moje włosy nie zrobiły się różowe lub po prostu nic się nie stało. Od czasu do czasu odwiedzałam swoich dziadków od strony matki, którzy byli, i wciąż są, najlepszymi nauczycielami w moim życiu począwszy od eliksirów przez lecznictwo aż po czarną magię kończąc. To wszystko łączy się w całość, więc proszę nie dziwić się, iż moje zainteresowania krążą wokół tych trzech rzeczy – kiedyś chcę zostać światowej sławy alchemikiem, proszę mnie nie winić za nic. Nocami natomiast prowadziłam audycję w radiu. Umilałam czas nocnym markom oraz puszczałam im muzykę, dopasowaną pod moje nastroje. Nie potrafiłam upchnąć w swoim życiu młodzieńca z dobrego rodu, co moim rodzicom nie przypadło aż nadto do gustu. We wcześniejszych etapach egzystencji mocno mi pobłażali nawet w momencie, kiedy nie dostałam się na kurs alchemii dwa razy z rzędu. Wszystko to trwało ponad rok, gdzie po tym czasie zaczęłam odczuwać presję ze strony familii odnośnie zamążpójścia. Ja jednak po t y m mężczyźnie z czasów szkoły, nie chcę wiązać się z nikim. I tu się zaczyna historia z kawiarnią.
Za kilka miesięcy mam mieć dwadzieścia jeden lat.
Pewnego ranka lub świtu – zależy jak na to spojrzeć, dla mnie to już świt nie był, gdyż dostałam awans i miałam zacząć pierwszy dzień w porannej, weekendowej audycji – obudziłam się nagle. Przed sobą zobaczyłam tego żołnierzyka, duszka, patrzącego na mnie jak śpię lub nie śpię, jeśli chodzi o tamten moment. Dosyć mnie to przeraziło, nie będę kłamać. No bo kogo by nie przeraziła świadomość, że odkąd tu mieszkam, tak mogło być noc w noc? Ktoś patrzył na mnie, obserwował mnie.
Nie pamiętam jak to się stało, ale przez ostatnie kilka dobrych miesięcy lub może już nawet rok prawie, tak ten czas szybko leci, zaprzyjaźniliśmy się ogromnie. Chyba więcej niż zaprzyjaźniliśmy. Początkowo zaczęło się od rozmów o sztuce, mówił o niej dużo, a ja lubiłam słuchać o niej dużo i jego też lubiłam słuchać dużo, dlatego staliśmy się kompanami do konwersacji idealnymi. Pod moim domem była k a w I a r n i a i to tam często się początkowo spotykaliśmy. Może to właśnie tam umarł? Nie wiem, wydaje mi się, że to jego ulubione miejsce i na pewno musi być powiązane z jego przeszłością. Czasem, kiedy słyszysz te wybuchy w moim kociołku, to próbuję wynaleźć coś, dzięki czemu mój drogi duszek, zacznie nie być duszkiem tylko człowiekiem. Przecież on tu jest i chociaż nie mogę go dotknąć, to na pewno istnieje sposób, by stał się cielesny. Możesz nazywać to szaleństwem, ale ja wiem, że potrafię to zrobić. On ma taką twarz piękną i pięknie do mnie mówi, a ja pięknie nocami czytam księgi czarnomagiczne i chodzę do dziadków Slughorn, brać garściami ich wiedzę. Moi rodzice mówią, że popadam w obłęd, że gubię siebie, i gdzie moje cele życiowe się podziały. Plotą głupoty, choć trochę się boję, że zaraz wyślą kolejnego młodzieńca pod moje drzwi albo mi w twarz powiedzą, że o to za tego masz teraz wyjść.
Cierpię na dotyk meduzy, ale jeszcze o tym nie wiem, choć palce u rąk czasem mi sztywnieją, kiedy siedzę w naszej kawiarni. Zdarza się to jednak naprawdę z małą częstotliwością, tak więc nie zmartwiło mnie to jeszcze ani odrobinę. Nie wiem też o tym, że nie dostałam się na kurs, gdyż zeżarł mnie stres. Sądzę, iż jestem po prostu zbyt głupia, ale nie powiem Ci tego na głos.
1 | |
1 | |
2 | |
12 | |
5 | |
4 | |
0 |
różdżka, teleportacja, sowa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.