Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Wyspa niczyja - misja poboczna
AutorWiadomość
Maxine Desmond i Jessa Diggory w poszukiwaniu starożytnego kręgu na legendarnej wyspie.
opłacone
I show not your face but your heart's desire
Matka bardzo rzadko opowiadała córkom baśnie, legendy i bajki, w których pojawiały się czary i magia. Zabraniał tego kościół i ich chrześcijańska wspólnota. Zdecydowanie częściej czytywała Maxine i Jean biblijne przypowieści, bądź historie świętych, czy męczenników. Baśnie o Królewnie Śnieżce, Śpiącej Królewnie, czy Jasiu i Małgosi poznawała, gdy nauczyła się czytać i zaczęła chodzić do szkolnej biblioteki; albo wtedy, gdy matki nielicznych koleżanek im je opowiadały. Desmond pamiętała, że jedna z nich mówiła o sekretnym miejscu za woalką mgieł, o wyspie wznoszącej się na granicy dwóch mórz, gdzie istniała prawdziwa magia. Wtedy, rzecz jasna, wzięła to za jedną z bajek, nierealną i nieprawdziwą, a czas zatarł tę historię w jej pamięci. Nie wracała do niej nawet wówczas, gdy na własne oczy przekonała się o prawdziwości magii, gdy nauczyciel z Hogwartu obwieścił jej i rodzicom, że Maxine jest czarownicą.
Opowieść ta wyłoniła się z jej pamięci na minionym spotkaniu Zakonu Feniksa, gdy członkowie jednostki badawczej opowiadali o zapomnianych, starożytnych kręgach, kumulujących moc. Trudno było jej uwierzyć w to, że mieli za zadanie dostać się do Azkabanu. Wciąż nie zdążyła do końca tego przetrawić, wciąż układała to sobie w głowie; nie mogły jednak z Jessą zwlekać. Zostały przydzielone razem do zadania odnalezienia jednego z kręgów. Maxine krótko po spotkaniu udała się do rodzinnej miejscowości, do biblioteki, którą dawniej odwiedzała; świadomość, że jest tak blisko swych rodziców była bardzo bolesna, lecz skupiła się na zadaniu. Odnalazła odpowiednią książkę z bajkami, gdzie jedną ze stronic zdobiła rzekoma mapa. Po kryjomu wyrwała ją z książki i wsunęła do kieszeni. Nie wiedziała ile ma wspólnego z rzeczywistością, ale innego tropu nie miały, a czekała je z Jessą podróż długa i wyczerpująca.
Wyruszyły z samego rana piętnastego września. Poranek był ciepły i rześki, lecz gdy wzniosły się wysoko na miotłach, Maxine poczuła chłód. Im dalej na północ się znalazły, tym zimniej było; przygotowała się na to jednak. Ubrała grubszą, wygodną szatę ze spodniami, skórzane rękawiczki, twarz owinęła szalem, a na nos założyła gogle, aby silny wiatr nie utrudniał jej widzenia. Maxine dosiadała swego najnowszego nabytku: nowego modelu sportowej miotły, najszybszej jaka była teraz dostępna, a i tak leciały z Jessą długie godziny.
- W porządku?! - krzyknęła, starając się przebrzmieć ponad huk wiatru, który był bardzo głośny na tak wysokich wysokościach. Nie mogły odpocząć nawet przed chwilę. Od długiego czasu szybowały nad morską tonią, która teraz zdawała się nie mieć końca. Powietrze przesycone solą przywodziło na myśl dom, który kupiła dla siebie i Jean.
W końcu zniżył lot, gdy Maxine dostrzegła wystające z wody kamienie; mogły być przypadkowe, albo mogły je doprowadzić do wysepki. Legenda mówiła, że klify i wiry wodne układają się w określone kształty. Wyciągnęła z kieszeni starannie złożoną kartkę, gdy zawisła nad wodą nieruchomo.
- To powinno być gdzieś tutaj - zwróciła się do Diggory, gdy do niej podleciała.
Opowieść ta wyłoniła się z jej pamięci na minionym spotkaniu Zakonu Feniksa, gdy członkowie jednostki badawczej opowiadali o zapomnianych, starożytnych kręgach, kumulujących moc. Trudno było jej uwierzyć w to, że mieli za zadanie dostać się do Azkabanu. Wciąż nie zdążyła do końca tego przetrawić, wciąż układała to sobie w głowie; nie mogły jednak z Jessą zwlekać. Zostały przydzielone razem do zadania odnalezienia jednego z kręgów. Maxine krótko po spotkaniu udała się do rodzinnej miejscowości, do biblioteki, którą dawniej odwiedzała; świadomość, że jest tak blisko swych rodziców była bardzo bolesna, lecz skupiła się na zadaniu. Odnalazła odpowiednią książkę z bajkami, gdzie jedną ze stronic zdobiła rzekoma mapa. Po kryjomu wyrwała ją z książki i wsunęła do kieszeni. Nie wiedziała ile ma wspólnego z rzeczywistością, ale innego tropu nie miały, a czekała je z Jessą podróż długa i wyczerpująca.
Wyruszyły z samego rana piętnastego września. Poranek był ciepły i rześki, lecz gdy wzniosły się wysoko na miotłach, Maxine poczuła chłód. Im dalej na północ się znalazły, tym zimniej było; przygotowała się na to jednak. Ubrała grubszą, wygodną szatę ze spodniami, skórzane rękawiczki, twarz owinęła szalem, a na nos założyła gogle, aby silny wiatr nie utrudniał jej widzenia. Maxine dosiadała swego najnowszego nabytku: nowego modelu sportowej miotły, najszybszej jaka była teraz dostępna, a i tak leciały z Jessą długie godziny.
- W porządku?! - krzyknęła, starając się przebrzmieć ponad huk wiatru, który był bardzo głośny na tak wysokich wysokościach. Nie mogły odpocząć nawet przed chwilę. Od długiego czasu szybowały nad morską tonią, która teraz zdawała się nie mieć końca. Powietrze przesycone solą przywodziło na myśl dom, który kupiła dla siebie i Jean.
W końcu zniżył lot, gdy Maxine dostrzegła wystające z wody kamienie; mogły być przypadkowe, albo mogły je doprowadzić do wysepki. Legenda mówiła, że klify i wiry wodne układają się w określone kształty. Wyciągnęła z kieszeni starannie złożoną kartkę, gdy zawisła nad wodą nieruchomo.
- To powinno być gdzieś tutaj - zwróciła się do Diggory, gdy do niej podleciała.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Rewelacje zasłyszane na zebraniu Zakonu wzburzyły Jessę do głębi – była wściekła na wszystkie osoby, które twierdziły, że śmierć niewinnych dzieci będzie w stanie czemukolwiek pomóc, lecz najbardziej zła była na samą siebie za dopuszczenie myśli o słuszności takiego działania. Jedna, samotna idea wdarła się do jej umysłu i nie dało się jej powstrzymać. Bo czyż nie chodziło o przyszłość Amosa i jego bezpieczeństwo? Jego życie, kontra życie nieznajomego dziecka… wybór tylko pozornie wydawał się być trudny, a rudowłosa nienawidziła tego, że gdyby sytuacja faktycznie postawiła ją przed decyzją, wybrałaby egoistycznie i samolubnie. Nie zawahałaby się przed niczym, by ochronić swojego syna, poświęciłaby nie tylko swoją godność i honor, ale także życie. W takim rozrachunku utrata sumienia nie była wielką ceną do zapłaty.
Nie mogła jednak ciągle rozmyślać o tym, jak potoczyło się spotkanie i teoretyzować na temat poglądów członków Zakonu. Byłaby hipokrytką, gdyby krytykowała ich działania, a sama siedziała w ciepłych, domowych pieleszach, dlatego prędko umówiła się z Maxine na dzień, w którym wyruszą w podróż i spróbują wykonać swoją misję.
Wyleciały o świcie, ubrane stosownie do pogody. Jessa była przyzwyczajona do trudnych warunków oraz długiej podróży, a mimo to zimno i zmęczenie zaczęły doskwierać jej po kilku godzinach lotu. Nie mogła narzekać na swoją miotłę, choć niewątpliwie na rynku dostępne były już lepsze modele; ten jednak spełniał swoją rolę i choć nie był tak zwrotny, jak nabytek Maxine, obie czarownice bez szwanku dotarły na miejsce.
Rudowłosa poprawiła gogle i zaczęła rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu wysepki z legend. Nie poddawała wątpliwościom słów przyjaciółki i jeśli Desmond twierdziła, że ich cel znajdował się gdzieś blisko, Jessa wierzyła w to i usiłowała skupić się na jego odnalezieniu. Podleciała bliżej Max i zerknęła jej przez ramię; huk morskiej wody utrudniał komunikację, a tym bardziej dostrzeżenie czegokolwiek, lecz wyspa nie była przecież wielkości złotego znicza! Diggory odleciała kawałek, nachylona nad trzonkiem miotły i wpatrzona w krajobraz pod sobą.
- Jest! – wykrzyknęła wreszcie, choć z tej odległości przyjaciółka nie mogła jej słyszeć, rudowłosa zamachała więc energicznie i wskazała palcem miejsce, które udało jej się wypatrzeć – Spójrz tam!
Zadowolona, zaczęła pikować w dół, by jak najszybciej poczuć pod stopami ziemię. Pośród pięknej okolicy ujrzała wysoką wieżę i to właśnie w jej kierunku zwróciła miotłę. Wylądowała na jej czubku, ale nie zdecydowała się jeszcze na wlot do środka – jedyna droga do celu wydawała się być wyjątkowo złowroga, dlatego rudowłosa wolała poczekać na przyjaciółkę, która pojawiła się u jej boku już po chwili.
- Nie mamy chyba innej drogi – skrzywiła się, na samą myśl o zanurkowaniu w ciemność.
Nie mogła jednak ciągle rozmyślać o tym, jak potoczyło się spotkanie i teoretyzować na temat poglądów członków Zakonu. Byłaby hipokrytką, gdyby krytykowała ich działania, a sama siedziała w ciepłych, domowych pieleszach, dlatego prędko umówiła się z Maxine na dzień, w którym wyruszą w podróż i spróbują wykonać swoją misję.
Wyleciały o świcie, ubrane stosownie do pogody. Jessa była przyzwyczajona do trudnych warunków oraz długiej podróży, a mimo to zimno i zmęczenie zaczęły doskwierać jej po kilku godzinach lotu. Nie mogła narzekać na swoją miotłę, choć niewątpliwie na rynku dostępne były już lepsze modele; ten jednak spełniał swoją rolę i choć nie był tak zwrotny, jak nabytek Maxine, obie czarownice bez szwanku dotarły na miejsce.
Rudowłosa poprawiła gogle i zaczęła rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu wysepki z legend. Nie poddawała wątpliwościom słów przyjaciółki i jeśli Desmond twierdziła, że ich cel znajdował się gdzieś blisko, Jessa wierzyła w to i usiłowała skupić się na jego odnalezieniu. Podleciała bliżej Max i zerknęła jej przez ramię; huk morskiej wody utrudniał komunikację, a tym bardziej dostrzeżenie czegokolwiek, lecz wyspa nie była przecież wielkości złotego znicza! Diggory odleciała kawałek, nachylona nad trzonkiem miotły i wpatrzona w krajobraz pod sobą.
- Jest! – wykrzyknęła wreszcie, choć z tej odległości przyjaciółka nie mogła jej słyszeć, rudowłosa zamachała więc energicznie i wskazała palcem miejsce, które udało jej się wypatrzeć – Spójrz tam!
Zadowolona, zaczęła pikować w dół, by jak najszybciej poczuć pod stopami ziemię. Pośród pięknej okolicy ujrzała wysoką wieżę i to właśnie w jej kierunku zwróciła miotłę. Wylądowała na jej czubku, ale nie zdecydowała się jeszcze na wlot do środka – jedyna droga do celu wydawała się być wyjątkowo złowroga, dlatego rudowłosa wolała poczekać na przyjaciółkę, która pojawiła się u jej boku już po chwili.
- Nie mamy chyba innej drogi – skrzywiła się, na samą myśl o zanurkowaniu w ciemność.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Maxine nie czuła wściekłości na konkretne osoby, które wysunęły propozycję takiego rozwiązania, a raczej całą tę sytuację, która ich wszystkich do tego słyszała. Dość jasno zostało zaznaczone, iż mimo prób nie zdołano odnaleźć innego sposobu, że to ostateczność. To na całe te anomalie, na Grindelwalda, na świat była wściekła, że ich do tego popychał. Moralnie było to z pewnością wątpliwe, ale wojna zmuszała ludzi do podejmowania decyzji niełatwych, trudnych, ciężkich. Jeśli oni mieli stracić sumienie, aby ocalić resztę - niewinne dzieci, w tym Amosa, czarodziejów, nie będących w stanie bronić się przed anomaliami, mugoli - musieli to zrobić. Desmond cały czas biła się z myślami, czy będzie w stanie, co poczuje, gdy znajdą się już w Azkabanie.
Teraz starała je od siebie odepchnąć, zepchnąć za skraj świadomości, ukryć gdzieś, nie mogła pozwolić, aby ją teraz rozproszyły. Aby w ogóle doszło do tego, że znajdą się w tamtym strasznym miejscu, najpierw musiały odnaleźć inne - wyspę bez nazwy, bez imienia, zaznaczoną jedynie na stronie z księgi z baśniami. Owianą legendami i tajemnicą. Odnalezienie jej wcale nie było proste i oczywiste. Im dłużej leciały, tym silniejszy stawał się wiatr, niekiedy niebo spowite ciężkimi chmurami grzmiało, a morze stawało się niespokojne. Przeczucie mówiło Maxine, że nie dzieje się to bez przyczyny. Może to magia chroniła w ten sposób to miejsce? Parły uparcie przed siebie, a sokoli wzrok Maxine próbował odnaleźć klify i skały układające się w konkretne kształty. Te, nad którymi właśnie się znalazły wydawały się znajome, a szybkie oględziny mapy potwierdziły te przypuszczenie. Oderwała od kartki wzrok od razu, gdy rozległ się krzyk Diggory. Potężny podmuch wiatru niemal strącił Maxine z miotły, wyrwał kartkę z dłoni i zanurkowała po nią zjawiskowo, chwytając w ostatniej chwili niczym złotego znicza - nie mogły jej stracić. Dopiero kilka chwil później dołączyła do przyjaciółki, by przyjrzeć się znalezisku - rzeczywiście wyglądało na to, że dotarły na miejsce.
Pomknęła w ślad za Rudą w kierunku tajemniczej Wyspy, zachowując przy tym jednak ostrożność. Warunki pogodowe były zdradliwe, obawiała się także, że samo to miejsce może spróbować je stąd przegnać... Szybowały nad gęstą zielenią, ale wzrok przykuwała jednak od razu wieża. Ogromna, kamienista, otoczona roślinnością. Było w niej coś mistycznego i sekretnego zarazem. Czarownice poderwały miotły i wzleciały ku niej. Wiatr wył wtedy potępieńczo.
Maxine zatrzymała się na krawędzi wieży, wciąż z miotłą między nogami, na wypadek, gdyby silniejszy podmuch strącił ją z niej.
- Chyba tak. Nie widziałam nigdzie ani drzwi, ani okien - przyznała Rudej rację niechętnym tonem; nie bała się pikowania pionowo w dół, potrafiła wszak wykonać zwód Wrońskiego, była zawodową szukającą - ale ta ciemność miała w sobie coś niepokojącego. - Damy radę, Jess. Jak zawsze - powiedziała, chcąc dodać otuchy im obu. - Nikt nie może równać się z nami w lataniu na miotle! - oświadczyła, próbując się zdobyć na uśmiech. - Polecę pierwsza.
Muszą to potraktować jak sportowe wyzwanie. Maxine wyciągnęła różdżkę z kieszeni i wsadziła za pazuchę, tak, aby mogła łatwo jej dosięgnąć, ale by nie wypadła podczas lotu. Zacisnęła dłonie mocno na trzonku miotły, wzięła głęboki oddech, wzleciała na niewielką wysokość... A potem gwałtownie opuściła trzonek miotły, by niemal pionowo zanurkować w ciemność, w głąb tajemniczej wieży, nie wiedząc co może je tam spotkać... Albo kto.
Teraz starała je od siebie odepchnąć, zepchnąć za skraj świadomości, ukryć gdzieś, nie mogła pozwolić, aby ją teraz rozproszyły. Aby w ogóle doszło do tego, że znajdą się w tamtym strasznym miejscu, najpierw musiały odnaleźć inne - wyspę bez nazwy, bez imienia, zaznaczoną jedynie na stronie z księgi z baśniami. Owianą legendami i tajemnicą. Odnalezienie jej wcale nie było proste i oczywiste. Im dłużej leciały, tym silniejszy stawał się wiatr, niekiedy niebo spowite ciężkimi chmurami grzmiało, a morze stawało się niespokojne. Przeczucie mówiło Maxine, że nie dzieje się to bez przyczyny. Może to magia chroniła w ten sposób to miejsce? Parły uparcie przed siebie, a sokoli wzrok Maxine próbował odnaleźć klify i skały układające się w konkretne kształty. Te, nad którymi właśnie się znalazły wydawały się znajome, a szybkie oględziny mapy potwierdziły te przypuszczenie. Oderwała od kartki wzrok od razu, gdy rozległ się krzyk Diggory. Potężny podmuch wiatru niemal strącił Maxine z miotły, wyrwał kartkę z dłoni i zanurkowała po nią zjawiskowo, chwytając w ostatniej chwili niczym złotego znicza - nie mogły jej stracić. Dopiero kilka chwil później dołączyła do przyjaciółki, by przyjrzeć się znalezisku - rzeczywiście wyglądało na to, że dotarły na miejsce.
Pomknęła w ślad za Rudą w kierunku tajemniczej Wyspy, zachowując przy tym jednak ostrożność. Warunki pogodowe były zdradliwe, obawiała się także, że samo to miejsce może spróbować je stąd przegnać... Szybowały nad gęstą zielenią, ale wzrok przykuwała jednak od razu wieża. Ogromna, kamienista, otoczona roślinnością. Było w niej coś mistycznego i sekretnego zarazem. Czarownice poderwały miotły i wzleciały ku niej. Wiatr wył wtedy potępieńczo.
Maxine zatrzymała się na krawędzi wieży, wciąż z miotłą między nogami, na wypadek, gdyby silniejszy podmuch strącił ją z niej.
- Chyba tak. Nie widziałam nigdzie ani drzwi, ani okien - przyznała Rudej rację niechętnym tonem; nie bała się pikowania pionowo w dół, potrafiła wszak wykonać zwód Wrońskiego, była zawodową szukającą - ale ta ciemność miała w sobie coś niepokojącego. - Damy radę, Jess. Jak zawsze - powiedziała, chcąc dodać otuchy im obu. - Nikt nie może równać się z nami w lataniu na miotle! - oświadczyła, próbując się zdobyć na uśmiech. - Polecę pierwsza.
Muszą to potraktować jak sportowe wyzwanie. Maxine wyciągnęła różdżkę z kieszeni i wsadziła za pazuchę, tak, aby mogła łatwo jej dosięgnąć, ale by nie wypadła podczas lotu. Zacisnęła dłonie mocno na trzonku miotły, wzięła głęboki oddech, wzleciała na niewielką wysokość... A potem gwałtownie opuściła trzonek miotły, by niemal pionowo zanurkować w ciemność, w głąb tajemniczej wieży, nie wiedząc co może je tam spotkać... Albo kto.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Długa podróż sprzyjała pogrążaniu się w nie do końca pozytywnych rozmyślaniach, lecz im bliżej celu były, tym mocniej Jessa usiłowała skupić się tylko i wyłącznie na wykonaniu powierzonego im zadania. Gdyby zawiodły, być może Zakon nie dostałby nawet szansy na spełnienie tego, o czym rozprawiano podczas ostatniego zebrania; obie z Maxine musiały dać z siebie wszystko, niezależnie od tego, jakie było ich zdanie na ten temat. Być może rzeczywiście rozsądniejszym rozwiązaniem było przesunięcie uwagi tylko i wyłącznie na malowniczą, lecz jednocześnie złowrogą wyspę, której odnalezienie zajęło im tyle czasu. Gdyby okoliczności były sprzyjające, piknik na wyspie wydawałby się cudownym pomysłem, ale dzisiejszego dnia wiatr z całej siły próbował zrzucić dwie czarownice z mioteł, a aura tego miejsca nie była zbyt gościnna.
Słowa Maxine dały radę ją pocieszyć, dodać wymaganą odrobinę otuchy przed zanurkowaniem do miejsca, do którego w normalnych okolicznościach nawet by się nie zbliżała. Nie było jednak innego wyjścia, a jedyną drogą była droga w dół. Rudowłosa odczuwała lekki niepokój, lecz przyjaciółka przetarła jej szlaki – Desmond chwyciła pewnie swoją miotłę i zaczęła pikować w dół, a Diggory nie zamierzała zbyt długo pozostawać w tyle. Złapała trzonek miotły i odepchnęła się nogami od krawędzi wieży, by śladem blondynki pofrunąć w dół. Droga z pozoru nie miała wydawać się długa, lecz w ogólnym rozrachunku okazała się być mrożącym krew w żyłach doświadczeniem. Gdyby Jessa nie była pewna swoich umiejętności, na pewno roztrzaskałaby się gdzieś po drodze; słabe oświetlenie zdołało ją przed tym ochronić. Kilka spadających kamieni trafiło w miotłę, powodując jej drżenie, lecz koniec końców obie czarownice wylądowały na dnie w jednym kawałku, choć gdy Diggory schodziła z miotły, wciąż była jeszcze trochę roztrzęsiona.
- Dobrze trafiłyśmy – uznała, rozglądając się dookoła i zauważając kamienny krąg porośnięty mchem. Właśnie po to tu przyleciały, przed nimi rozpościerało się więc ostatnie zadanie do wykonania – Poczekaj chwilę. Magicus Extremos! – dobyła różdżki i spróbowała wzmocnić przyjaciółkę; w miejscu, w którym anomalie nie mogły im zagrozić, czarowało jej się zdecydowanie swobodniej.
Słowa Maxine dały radę ją pocieszyć, dodać wymaganą odrobinę otuchy przed zanurkowaniem do miejsca, do którego w normalnych okolicznościach nawet by się nie zbliżała. Nie było jednak innego wyjścia, a jedyną drogą była droga w dół. Rudowłosa odczuwała lekki niepokój, lecz przyjaciółka przetarła jej szlaki – Desmond chwyciła pewnie swoją miotłę i zaczęła pikować w dół, a Diggory nie zamierzała zbyt długo pozostawać w tyle. Złapała trzonek miotły i odepchnęła się nogami od krawędzi wieży, by śladem blondynki pofrunąć w dół. Droga z pozoru nie miała wydawać się długa, lecz w ogólnym rozrachunku okazała się być mrożącym krew w żyłach doświadczeniem. Gdyby Jessa nie była pewna swoich umiejętności, na pewno roztrzaskałaby się gdzieś po drodze; słabe oświetlenie zdołało ją przed tym ochronić. Kilka spadających kamieni trafiło w miotłę, powodując jej drżenie, lecz koniec końców obie czarownice wylądowały na dnie w jednym kawałku, choć gdy Diggory schodziła z miotły, wciąż była jeszcze trochę roztrzęsiona.
- Dobrze trafiłyśmy – uznała, rozglądając się dookoła i zauważając kamienny krąg porośnięty mchem. Właśnie po to tu przyleciały, przed nimi rozpościerało się więc ostatnie zadanie do wykonania – Poczekaj chwilę. Magicus Extremos! – dobyła różdżki i spróbowała wzmocnić przyjaciółkę; w miejscu, w którym anomalie nie mogły im zagrozić, czarowało jej się zdecydowanie swobodniej.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Dobrze, że to właśnie one zostały oddelegowane na tę bezimienną, dawno przez Merlina zapomnianą maleńką wysepkę na pograniczu Morza Norewskiego i Północnego. Gdzie kończyło się jedno, gdzie zaczynało drugie? Albo na odwrót? Jak się to ustalało? Wpatrując się w bezkresną, zielonkawo-niebieską toń była tego ciekawa. Jak mugolscy geografowie zaznaczali to na mapie, czy to jedynie umowne granice, czy miało to związek z różnicami w składzie wody... ? Nie miała pojęcia i dawno się nad tym nie zastanawiała. Od chwili ukończenia siedemnastego roku życia rzadko bywała w mugolskim świecie. Nie chciano jej tam przecież. W czarodziejskim także. Wszędzie była dziwadłem - poza boiskiem quidditcha. Na nim stawała się wschodzącą gwiazdą sportu, jaśniejącą z każdym sezonem coraz mocniej; wróżono jej świetlaną kierę, a Maxine miała zamiaru uczynić wszystko, by osiągnąć swój cel. Na miotle latała doskonale, zjawiskowo, mistrzowsko - i chyba tylko ta umiejętność pozwoliła, aby dotarła do celu.
Zanurkowała odważnie w głąb wieży, w zimną i nieznaną ciemność, nie wiedząc co, albo kto na nie czeka wewnątrz. Słyszała, że Jessa ruszyła za nią. W towarzystwie rudowłosej przyjaciółki czuła się pewniej, choć bała się o nią niezmiernie, bo przelot w dół okazał się... przerażający. Było zimno i ciemno. Wiatr wył potępieńczo, a blade światło, które sączyło się przez otwór w niewielkim stopniu, w ostatniej chwili obnażyło przed czarownicami krawędzie ostrych skał.
- UWAŻAJ, JESS! - krzyknęła Maxine, szarpiąc za trzonek miotły. Nowiuteńki model skręcił natychmiast, lekko i bez najmniejszego problemu, w ogóle nie szarpała, ale to nie był koniec ich problemów.
Usłyszała huk kamieni, które obijały się o ściany i spadały wprost na nie; Maxine uniknęła ich w ostatniej chwili, niby zwinne uciekając przed złośliwymi tłuczkami - ale nie udało jej się przed wszystkimi. Najwyraźniej zostały posłane przez wyjątkowo utalentowanego pałkarza. Kilka z ostrych skał uderzyło w witki miotły, wprowadzając ją w niebezpieczne drżenie; Desmond próbowała zapanować nad nową miotłą. Wciąż się z nią zgrywała.
Droga była dłuższa niż przypuszczały. Najwyraźniej czakram ukryty był głęboko pod ziemią. Maxine wylądowała na ziemi z mocno bijącym sercem. Dobrze było czuć pewny grunt pod nogami, to musiała przyznać.
- Wszystko w porządku, Jess? - spytała z troską; chyba obie były wciąż dość roztrzęsione po tak niełatwej przeprawie. - Dziękuję - szepnęła z ulgą, czując przypływ magicznych sił - pragnęła odwdzięczyć się tym samym. - Magicus Extremos! - powiedziała, gdy wyciągnęła swoją różdżkę z czerwonego dębu. Maxine rozejrzała się uważnie, szukając spojrzeniem czakramu. - Musi gdzieś tu być... - mruknęła.
Magicus Extremos: +17 1/3
Zanurkowała odważnie w głąb wieży, w zimną i nieznaną ciemność, nie wiedząc co, albo kto na nie czeka wewnątrz. Słyszała, że Jessa ruszyła za nią. W towarzystwie rudowłosej przyjaciółki czuła się pewniej, choć bała się o nią niezmiernie, bo przelot w dół okazał się... przerażający. Było zimno i ciemno. Wiatr wył potępieńczo, a blade światło, które sączyło się przez otwór w niewielkim stopniu, w ostatniej chwili obnażyło przed czarownicami krawędzie ostrych skał.
- UWAŻAJ, JESS! - krzyknęła Maxine, szarpiąc za trzonek miotły. Nowiuteńki model skręcił natychmiast, lekko i bez najmniejszego problemu, w ogóle nie szarpała, ale to nie był koniec ich problemów.
Usłyszała huk kamieni, które obijały się o ściany i spadały wprost na nie; Maxine uniknęła ich w ostatniej chwili, niby zwinne uciekając przed złośliwymi tłuczkami - ale nie udało jej się przed wszystkimi. Najwyraźniej zostały posłane przez wyjątkowo utalentowanego pałkarza. Kilka z ostrych skał uderzyło w witki miotły, wprowadzając ją w niebezpieczne drżenie; Desmond próbowała zapanować nad nową miotłą. Wciąż się z nią zgrywała.
Droga była dłuższa niż przypuszczały. Najwyraźniej czakram ukryty był głęboko pod ziemią. Maxine wylądowała na ziemi z mocno bijącym sercem. Dobrze było czuć pewny grunt pod nogami, to musiała przyznać.
- Wszystko w porządku, Jess? - spytała z troską; chyba obie były wciąż dość roztrzęsione po tak niełatwej przeprawie. - Dziękuję - szepnęła z ulgą, czując przypływ magicznych sił - pragnęła odwdzięczyć się tym samym. - Magicus Extremos! - powiedziała, gdy wyciągnęła swoją różdżkę z czerwonego dębu. Maxine rozejrzała się uważnie, szukając spojrzeniem czakramu. - Musi gdzieś tu być... - mruknęła.
Magicus Extremos: +17 1/3
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
- Tak, jest dobrze, a jak u Ciebie? – zerknęła czujnie na przyjaciółkę, upewniając się, że i z nią wszystko jest w porządku – Zabieram się do roboty jak tylko przestanie szumieć mi w uszach – spróbowała zażartować, lecz dłoń zacisnęła mocniej na trzonki miotły, z której zsiadła przed chwilą.
W drugiej trzymała różdżkę, a po nowym miejscu rozglądała się czujnie. Mimo iż wyspa była teoretycznie ukryta, to przecież one odnalazły do niej drogę i wrogowie mogli uczynić to samo. Choć jej postawie daleko było do paranoi, czujność jeszcze nikomu nie zaszkodziło – lepiej było spodziewać się na ewentualny atak i nie dać się zaskoczyć, niż zostać rozbrojonym w pięć sekund. Nie tylko Zakon Feniksa interesował się powstrzymaniem anomalii, a czas stanowił dla nich kluczową wartość. Im szybciej uda się aktywować wszystkie czakramy, tym większą przewagę będą w stanie zdobyć, o ile w ogóle o takowej mogła być mowa.
Diggory westchnęła, przenosząc wzrok od jednego omszałego kamienia, do drugiego. Nie mogła pozwolić sobie na niepewność, lecz nie mogła ukryć, że nie była do końca zorientowana w teorii magii, którą miały rozbudzać. Na szczęście praktyka przychodziła jej łatwo! Nie była naukowcem, nie należała do jednostki badawczej, lecz sprawozdanie złożone na poprzednim zebraniu Zakonu oraz podpytanie kilku znajomych utwierdziło ją w przekonaniu odnośnie tego, co muszą zrobić z Maxine na wyspie.
Magicus Extremos wyszedł jej bez zarzutu i uśmiechnęła się widząc, jak przyjaciółka reaguje na wzmocnienie. Choć magia na moment zawiodła Desmond, Jessa nie miała jej tego za złe. Teraz musiały się skupić już tylko na podążaniu za wskazówkami jednostki badawczej, a skoro pokonały już cięższą część misji, następna powinna iść im jak z płatka, prawda?
Rudowłosa postąpiła kilka kroków i odnalazła dogodne dla siebie miejsce, w którym miała doskonały widok na porośnięty mchem krąg. Wciągnęła mroźne powietrze i wypuściła je razem z obłoczkami pary już po chwili. Odłożywszy miotłę kilka metrów dalej, teraz trzymała już tylko różdżkę – wiodącą dłonią uniosła ją nieco, by w ten sposób ułatwić sobie aktywację mocy. Musiała rozbudzić to miejsce własną magią, co kojarzyło jej się nieodzownie z jednym z etapów walki z anomalią. Przymknęła oczy, usiłując skupić się na wydobyciu własnej energii; chciała przekazać ją temu miejscu, by krąg poczuł ją i wybudził się z długowiecznego snu.
| opcm, wysoka moc: ST = 70
W drugiej trzymała różdżkę, a po nowym miejscu rozglądała się czujnie. Mimo iż wyspa była teoretycznie ukryta, to przecież one odnalazły do niej drogę i wrogowie mogli uczynić to samo. Choć jej postawie daleko było do paranoi, czujność jeszcze nikomu nie zaszkodziło – lepiej było spodziewać się na ewentualny atak i nie dać się zaskoczyć, niż zostać rozbrojonym w pięć sekund. Nie tylko Zakon Feniksa interesował się powstrzymaniem anomalii, a czas stanowił dla nich kluczową wartość. Im szybciej uda się aktywować wszystkie czakramy, tym większą przewagę będą w stanie zdobyć, o ile w ogóle o takowej mogła być mowa.
Diggory westchnęła, przenosząc wzrok od jednego omszałego kamienia, do drugiego. Nie mogła pozwolić sobie na niepewność, lecz nie mogła ukryć, że nie była do końca zorientowana w teorii magii, którą miały rozbudzać. Na szczęście praktyka przychodziła jej łatwo! Nie była naukowcem, nie należała do jednostki badawczej, lecz sprawozdanie złożone na poprzednim zebraniu Zakonu oraz podpytanie kilku znajomych utwierdziło ją w przekonaniu odnośnie tego, co muszą zrobić z Maxine na wyspie.
Magicus Extremos wyszedł jej bez zarzutu i uśmiechnęła się widząc, jak przyjaciółka reaguje na wzmocnienie. Choć magia na moment zawiodła Desmond, Jessa nie miała jej tego za złe. Teraz musiały się skupić już tylko na podążaniu za wskazówkami jednostki badawczej, a skoro pokonały już cięższą część misji, następna powinna iść im jak z płatka, prawda?
Rudowłosa postąpiła kilka kroków i odnalazła dogodne dla siebie miejsce, w którym miała doskonały widok na porośnięty mchem krąg. Wciągnęła mroźne powietrze i wypuściła je razem z obłoczkami pary już po chwili. Odłożywszy miotłę kilka metrów dalej, teraz trzymała już tylko różdżkę – wiodącą dłonią uniosła ją nieco, by w ten sposób ułatwić sobie aktywację mocy. Musiała rozbudzić to miejsce własną magią, co kojarzyło jej się nieodzownie z jednym z etapów walki z anomalią. Przymknęła oczy, usiłując skupić się na wydobyciu własnej energii; chciała przekazać ją temu miejscu, by krąg poczuł ją i wybudził się z długowiecznego snu.
| opcm, wysoka moc: ST = 70
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Jeszcze przez kilka chwil kręciło jej się w głowie, przez co pierwsze kilka kroków było dość chwiejne. Nie z powodu samego pikowania w dół, a bardziej z emocji, które im towarzyszyły; przeprawa w głąb w wieży była przerażająca przez ciemność, ostre, spadające na nie kamienie i ostre zakręty.
- Tak... To takie uczucie jak przy pierwszym zwodzie Wrońskiego - odpowiedziała przyjaciółce, aby ją uspokoić; Diggory nie musiała się martwić, takie akrobacje na miotle nie były dla Maxine żadną nowością. Dość często sięgała po ten jakże trudny manewr, choć nie aż tak jakby mogła - nie chciała stać się dla przeciwnika zbyt przewidywalna. Inaczej bardzo prędko szukający przeciwnych drużyn przestaliby dać się nabierać na te meczowe psoty i triki.
Szybko wróciła do siebie. Kilka głębszych oddechów, cisza i spokój jakie panowały pod ziemią, pozwoliły Maxine na zebranie myśli, ale mimo to nie udało jej się wzmocnić przyjaciółki, wiedziała to, zaklęcie się nie powiodło. W tej ciszy było coś fascynującego i przerażającego zarazem. Bardzo starego i mistycznego. Objęła spojrzeniem kamienie składające się na starożytny czakran. Niemal czuła pulsującą od niego energię, nie potrafiła jednak stwierdzić, czy jest ona dobra, czy też może zła. Nie była ani numerologiem, ani naukowcem, nie znała się na prawach magii; ufała słowom członków jednostki badawczej Zakonu Feniksa, miała nadzieję, że zrozumiała ich dość dobrze, aby dziś nie zawieść i postąpić zgodnie z procedurą. W przypadku kilku szalejących anomalii się powiodło. Zarówno ona, jak i Diggory coraz lepiej panowały nad białą magią, dlaczego więc miałoby się nie powieść?
Rudowłosa po raz kolejny dowiodła swych imponujących umiejętności. Z łatwością, zdawałoby się, zdołała przebudzić czakram, skupiając w nim obecną tu magię. Stare, omszone kamienie jęły jarzyć się jasnym blaskiem.
- Brawo! - szepnęła - nie wiedząc dlaczego zniżyła głos - z zachwytem, po czym sama uniosła własną różdżkę z czerwonego dębu. Teraz zgodnie z instrukcjami miały rzucić zaklęcie patronusa, który wzmocniony magią tętniącą w czakramie, miałby wniknąć w przygotowany przez profesor Bagshot świstoklik. Desmond wzięła głębszy oddech, zacisnęła palce na różdżce i skupiła się na odpowiednim ruchu nadgarstka, który pozwoli jej przywołać srebrzystą fokę: - Expecto Patronum!
| wysoka siła -> st 70
Magicus Extremos: +17 1/3
- Tak... To takie uczucie jak przy pierwszym zwodzie Wrońskiego - odpowiedziała przyjaciółce, aby ją uspokoić; Diggory nie musiała się martwić, takie akrobacje na miotle nie były dla Maxine żadną nowością. Dość często sięgała po ten jakże trudny manewr, choć nie aż tak jakby mogła - nie chciała stać się dla przeciwnika zbyt przewidywalna. Inaczej bardzo prędko szukający przeciwnych drużyn przestaliby dać się nabierać na te meczowe psoty i triki.
Szybko wróciła do siebie. Kilka głębszych oddechów, cisza i spokój jakie panowały pod ziemią, pozwoliły Maxine na zebranie myśli, ale mimo to nie udało jej się wzmocnić przyjaciółki, wiedziała to, zaklęcie się nie powiodło. W tej ciszy było coś fascynującego i przerażającego zarazem. Bardzo starego i mistycznego. Objęła spojrzeniem kamienie składające się na starożytny czakran. Niemal czuła pulsującą od niego energię, nie potrafiła jednak stwierdzić, czy jest ona dobra, czy też może zła. Nie była ani numerologiem, ani naukowcem, nie znała się na prawach magii; ufała słowom członków jednostki badawczej Zakonu Feniksa, miała nadzieję, że zrozumiała ich dość dobrze, aby dziś nie zawieść i postąpić zgodnie z procedurą. W przypadku kilku szalejących anomalii się powiodło. Zarówno ona, jak i Diggory coraz lepiej panowały nad białą magią, dlaczego więc miałoby się nie powieść?
Rudowłosa po raz kolejny dowiodła swych imponujących umiejętności. Z łatwością, zdawałoby się, zdołała przebudzić czakram, skupiając w nim obecną tu magię. Stare, omszone kamienie jęły jarzyć się jasnym blaskiem.
- Brawo! - szepnęła - nie wiedząc dlaczego zniżyła głos - z zachwytem, po czym sama uniosła własną różdżkę z czerwonego dębu. Teraz zgodnie z instrukcjami miały rzucić zaklęcie patronusa, który wzmocniony magią tętniącą w czakramie, miałby wniknąć w przygotowany przez profesor Bagshot świstoklik. Desmond wzięła głębszy oddech, zacisnęła palce na różdżce i skupiła się na odpowiednim ruchu nadgarstka, który pozwoli jej przywołać srebrzystą fokę: - Expecto Patronum!
| wysoka siła -> st 70
Magicus Extremos: +17 1/3
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Choć aura tego miejsca wciąż pozostawała dla niej odrobinę złowroga, Diggory udało się skupić i osiągnąć zamierzony cel. Uwolniła swoją magię i napełniła nią czakram, a kamienie zaczęły jarzyć się delikatną poświatą, wywołaną przez przekazaną moc. Jessa poczuła ulgę, że jeden z etapów mają już za sobą, jednocześnie mając nadzieję, że właśnie o taki efekt chodziło członkom jednostki badawczej, gdy opisywali przed innymi Zakonnikami cele misji. Podziwiała nie tylko ich wiedzę, ale i determinację z jaką działali dla organizacji – odkrycie wszystkiego, o czym mówiła profesor Bagshot zdecydowanie wykraczało poza akademicką wiedzę i tylko prawdziwi specjaliści w swoich dziedzinach mogli pomóc w sięgnięciu po przewagę. Rudowłosa cieszyła się, że mają ich w swoim gronie, lecz jednocześnie nie wyrzucała już sobie, że nie może przydać się Zakonowi tak bardzo, jak inni jego członkowie. Aurorzy czy uzdrowiciele również mieli ważne zadania, lecz ona sama rozwijała się w szeregach organizacji, ćwiczyła nieustannie, by własną poprzeczkę zawieszać coraz wyżej i wyżej; obrona przed czarną magią stała się jej pasją, tak samo wielką, jaką był Quidditch.
Komentarz Maxine przywitała z szerokim uśmiechem. Była z siebie dumna i nie zamierzała tego ukrywać. Skinęła głową przyjaciółce, dając znać, że nadeszła jej kolej w podjęciu działań. Z nadzieją obserwowała poczynania Desmond i radość wymalowała się na jej twarzy, gdy powietrze przecięła srebrzysta foka, patronus sławnej szukającej.
- Świetnie! – powiedziała głośno, a jej słowa odbiły się echem po dnie wieży.
Czuła, że przejście zostanie napełnione wielką mocą, a ich zadanie zostało w pełni zrealizowane. Wierzyła, że profesor Bagshot będzie z nich dumna, podobnie jak inni członkowie Zakonu; rudowłosa podeszła bliżej przyjaciółki i położyła dłoń na jej ramieniu, ściskając je lekko. Były naprawdę dobrze zgrane, potrafiły współpracować i tworzyły wspaniały duet – na ten moment Jessa nie potrzebowała więcej.
Diggory rozejrzała się po okolicy, lecz poza emanującą energią nie wyczuła ani nie zauważyła niczego niepokojącego. Magia była stabilna i wydawało się, że ich misja dobiegała końca.
- Zadanie wykonane – uśmiechnęła się, spoglądając na towarzyszkę – Czas wracać.
Odwróciła się i powędrowała po miotłę, dając Maxine czas na upewnienie się, że wszystko w tym miejscu działa tak, jak należy.
Komentarz Maxine przywitała z szerokim uśmiechem. Była z siebie dumna i nie zamierzała tego ukrywać. Skinęła głową przyjaciółce, dając znać, że nadeszła jej kolej w podjęciu działań. Z nadzieją obserwowała poczynania Desmond i radość wymalowała się na jej twarzy, gdy powietrze przecięła srebrzysta foka, patronus sławnej szukającej.
- Świetnie! – powiedziała głośno, a jej słowa odbiły się echem po dnie wieży.
Czuła, że przejście zostanie napełnione wielką mocą, a ich zadanie zostało w pełni zrealizowane. Wierzyła, że profesor Bagshot będzie z nich dumna, podobnie jak inni członkowie Zakonu; rudowłosa podeszła bliżej przyjaciółki i położyła dłoń na jej ramieniu, ściskając je lekko. Były naprawdę dobrze zgrane, potrafiły współpracować i tworzyły wspaniały duet – na ten moment Jessa nie potrzebowała więcej.
Diggory rozejrzała się po okolicy, lecz poza emanującą energią nie wyczuła ani nie zauważyła niczego niepokojącego. Magia była stabilna i wydawało się, że ich misja dobiegała końca.
- Zadanie wykonane – uśmiechnęła się, spoglądając na towarzyszkę – Czas wracać.
Odwróciła się i powędrowała po miotłę, dając Maxine czas na upewnienie się, że wszystko w tym miejscu działa tak, jak należy.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Zaklęcie patronusa nie było proste, nie tak znowu wielu czarodziejów potrafiło go przywołać. To zaawansowana biała magia, niezwykle potężna, będąca w stanie przegnać najobrzydliwszą istotę - dementora. Czy mógł wzmocnić świstoklik na tyle, aby utorować im wszystkim drogę do samego Azkabanu? Jeden patronus z pewnością nie, ale jeśli powiedzie się i innym...
Maxine wolała nie myśleć co będzie, gdy zawiodą. Skupiła się na tym, aby przywołać swego patronusa. Sięgała pamięcią do najszczęśliwszych chwil swojego życia; nauka zaklęcia patronusa nie była dla Desmond prosta, właśnie ze względu na traumatyczne, trudne dzieciństwo, lecz mimo to - paradoksalnie - to wtedy zdarzyło się kilka tych najszczęśliwszych chwil. Zawsze w tych wspomnieniach obecna była Jean, młoda i ukochana siostra Maxine, najważniejsza dla niej osoba na świecie właściwie od zawsze, jej oczko w głowie. Wymykały się rodzicom, zapominały o nich, uciekały w świat fantazji i marzeń. Wspinały się razem na drzewa, aby nazbierać czereśni, szabrowały w sadzie sąsiada, kradnąc maliny, kąpały się w rzece, ścigały po łące, przy ognisku opowiadały sobie historie ze snów. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czuła porównywalnej beztroski i szczęścia. Powrót do tamtych chwil - niemal poczuła słodki smak czereśni na języku i ciepłe promienie słońca na policzkach - pozwolił na poprawne rzucenie zaklęcia.
Czuła się jeszcze pewniej mając u swego boku zaufaną, serdeczną przyjaciółkę. Dłoń Jessy na ramieniu dodała Desmond otuchy. Po chwili zmaterializowała się przed kobietami srebrzysta, zwinna foka szara, która zerknęła na nich figlarnie, po czym wniknęła w świstoklik; Maxine czuła doskonale energię, którą emanowała foka - był to silny patronus. Na usta szukającej Harpii z Holyhead wychynął triumfalny uśmiech.
Udało im się.
- Czuję się jakbym złapała znicza w meczu z Jastrzębiami - stwierdziła z zadowoleniem.
Do satysfakcji płynącej z wygranej w mistrzostwach ligi było jeszcze daleko. Może poczuje to, gdy zdołają ostatecznie pokonać anomalie, ale to, co będą musieli uczynić, by tak się stało, skutecznie może zatruć słodycz zwycięstwa.
Zaczekała jeszcze kilka chwil, choć sama nie wiedziała na co; czego więcej się spodziewała? Objęła spojrzeniem jarzące się wciąż mocnym światłem kamienie i kamienne ściany.
- Wracajmy. Zmarzłam i jestem strasznie głodna - skinęła głową na znak zgody, ruszyła w kierunku miejsca, gdzie zostawiła swoją miotłę.
Zerknęła z niepokojem w górę: znów czekała je przeprawa przez wieżę, choć miała nadzieję, że w górę pójdzie im już zdecydowanie łatwiej.
Maxine wolała nie myśleć co będzie, gdy zawiodą. Skupiła się na tym, aby przywołać swego patronusa. Sięgała pamięcią do najszczęśliwszych chwil swojego życia; nauka zaklęcia patronusa nie była dla Desmond prosta, właśnie ze względu na traumatyczne, trudne dzieciństwo, lecz mimo to - paradoksalnie - to wtedy zdarzyło się kilka tych najszczęśliwszych chwil. Zawsze w tych wspomnieniach obecna była Jean, młoda i ukochana siostra Maxine, najważniejsza dla niej osoba na świecie właściwie od zawsze, jej oczko w głowie. Wymykały się rodzicom, zapominały o nich, uciekały w świat fantazji i marzeń. Wspinały się razem na drzewa, aby nazbierać czereśni, szabrowały w sadzie sąsiada, kradnąc maliny, kąpały się w rzece, ścigały po łące, przy ognisku opowiadały sobie historie ze snów. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czuła porównywalnej beztroski i szczęścia. Powrót do tamtych chwil - niemal poczuła słodki smak czereśni na języku i ciepłe promienie słońca na policzkach - pozwolił na poprawne rzucenie zaklęcia.
Czuła się jeszcze pewniej mając u swego boku zaufaną, serdeczną przyjaciółkę. Dłoń Jessy na ramieniu dodała Desmond otuchy. Po chwili zmaterializowała się przed kobietami srebrzysta, zwinna foka szara, która zerknęła na nich figlarnie, po czym wniknęła w świstoklik; Maxine czuła doskonale energię, którą emanowała foka - był to silny patronus. Na usta szukającej Harpii z Holyhead wychynął triumfalny uśmiech.
Udało im się.
- Czuję się jakbym złapała znicza w meczu z Jastrzębiami - stwierdziła z zadowoleniem.
Do satysfakcji płynącej z wygranej w mistrzostwach ligi było jeszcze daleko. Może poczuje to, gdy zdołają ostatecznie pokonać anomalie, ale to, co będą musieli uczynić, by tak się stało, skutecznie może zatruć słodycz zwycięstwa.
Zaczekała jeszcze kilka chwil, choć sama nie wiedziała na co; czego więcej się spodziewała? Objęła spojrzeniem jarzące się wciąż mocnym światłem kamienie i kamienne ściany.
- Wracajmy. Zmarzłam i jestem strasznie głodna - skinęła głową na znak zgody, ruszyła w kierunku miejsca, gdzie zostawiła swoją miotłę.
Zerknęła z niepokojem w górę: znów czekała je przeprawa przez wieżę, choć miała nadzieję, że w górę pójdzie im już zdecydowanie łatwiej.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Choć nie wiedziała, jakim konkretnym wspomnieniem posiłkuje się Maxine, wyczarowując patronusa, to nie musiała się wcale długo zastanawiać, by zacząć podejrzewać, że może być ono związane z Jean i beztroskimi czasami, które siostry Desmond spędziły razem. Sama Jessa sięgała po podobne, dotyczące najbliższej i najważniejszej osoby na świecie – Amosa. Przymykając powieki widziała zawsze jego uśmiechniętą buzię, rumiane policzki i rozwiane wiatrem włosy; dosiadał pierwszej dziecięcej miotełki i śmiał się w niebogłosy. Byli wtedy razem w ogrodzie za domem, w czasach, gdy o anomaliach jeszcze nikt nie słyszał, a Bagman nie kręcił się w okolicy i nie próbował powrócić do ich życia. Choć zaklęcia z dziedziny obrony przed czarną magią szły jej już naprawdę dobrze, wyczarowanie patronusa nigdy nie było błahostką, tym bardziej więc rudowłosa była dumna z przyjaciółki.
Wedle tego, co mówili badacze i co zakładała sama profesor Bagshot, uaktywnienie czakramów i napełnienie ich energią patronusa miało finalnie pomóc w kwestii świstoklika, którego zadaniem było przeniesienie Zakonników oraz dzieci do Azkabanu. Jessa bardzo chciała wziąć udział w tej misji, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe zadanie. Już sama myśl o dawnym więzieniu przyprawiała ją o dreszcze, lecz jeśli chciała pozostać w zgodzie z samą sobą, nie mogła siedzieć bezczynnie, podczas gdy inni mieli narażać swoje życia. Na razie jednak do wyprawy pozostawało jeszcze trochę czasu, za to z tajemniczej wyspy należało się już wydostać.
- Co się odwlecze, to nie uciecze – uśmiechnęła się promiennie do Maxine, na wspomnienie Quidditcha uciekając na moment do tabeli ligi. Spotkanie Harpii i Jastrzębi zbliżało się szybciej, niż myślały.
Obie czarownice, z poczuciem spełnionej misji, powróciły do swoich mioteł i po szybkiej wymianie spojrzeń uznały, że nie powinny zwlekać. Droga powrotna była długa, lecz dzięki odniesionemu tutaj sukcesowi nie powinna być bardziej męcząca. Na razie jednak należało pokonać wąski tunel wieży, co obie Zakonniczki szybko uczyniły – i tym razem nie obyło się bez spadających kamieni i złowrogiej ciemności, lecz doświadczenie zrobiło swoje, a Jessa i Maxine wydostały się wreszcie na powierzchnię i po raz ostatni spojrzały za siebie, na wyspę. Odleciały bez słowa, a miejsce zniknęło we mgle szybciej, niż się tego spodziewały.
| ztx2
Wedle tego, co mówili badacze i co zakładała sama profesor Bagshot, uaktywnienie czakramów i napełnienie ich energią patronusa miało finalnie pomóc w kwestii świstoklika, którego zadaniem było przeniesienie Zakonników oraz dzieci do Azkabanu. Jessa bardzo chciała wziąć udział w tej misji, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe zadanie. Już sama myśl o dawnym więzieniu przyprawiała ją o dreszcze, lecz jeśli chciała pozostać w zgodzie z samą sobą, nie mogła siedzieć bezczynnie, podczas gdy inni mieli narażać swoje życia. Na razie jednak do wyprawy pozostawało jeszcze trochę czasu, za to z tajemniczej wyspy należało się już wydostać.
- Co się odwlecze, to nie uciecze – uśmiechnęła się promiennie do Maxine, na wspomnienie Quidditcha uciekając na moment do tabeli ligi. Spotkanie Harpii i Jastrzębi zbliżało się szybciej, niż myślały.
Obie czarownice, z poczuciem spełnionej misji, powróciły do swoich mioteł i po szybkiej wymianie spojrzeń uznały, że nie powinny zwlekać. Droga powrotna była długa, lecz dzięki odniesionemu tutaj sukcesowi nie powinna być bardziej męcząca. Na razie jednak należało pokonać wąski tunel wieży, co obie Zakonniczki szybko uczyniły – i tym razem nie obyło się bez spadających kamieni i złowrogiej ciemności, lecz doświadczenie zrobiło swoje, a Jessa i Maxine wydostały się wreszcie na powierzchnię i po raz ostatni spojrzały za siebie, na wyspę. Odleciały bez słowa, a miejsce zniknęło we mgle szybciej, niż się tego spodziewały.
| ztx2
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Wyspa niczyja - misja poboczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże