Gabinet Archibalda
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Archibalda
Gabinet Archibalda znajduje się we wschodnim skrzydle posiadłości niedaleko biblioteki. Główną część pomieszczenia zajmuje mosiężne biurko, na którym zawsze leży mnóstwo papierów i zużytych piór. Obok biurka stoi regał z książkami, które Archibald woli mieć zawsze pod ręką: przede wszystkim są to grube encyklopedie, poświęcone uzdrowicielstwu lub roślinności. Po obu stronach biurka stoją wygodne fotele, które nierzadko służą za dodatkową półkę. Archibald nie potrafi utrzymać tutaj porządku.
Naprzeciwko biurka znajduje się duże okno, wyglądające na tyły posiadłości, przez które w ciągu dnia wpada mnóstwo światła.
Naprzeciwko biurka znajduje się duże okno, wyglądające na tyły posiadłości, przez które w ciągu dnia wpada mnóstwo światła.
Miał ochotę powiedzieć coś więcej. Że niekomfortowa to mało powiedziane, że ta sytuacja jest najgorszą rzeczą z jaką przyszło mu się ostatnio mierzyć. Że nestorski sygnet mu ciąży na palcu i najchętniej wyrzuciłby go przez okno, ale przecież nie może tego zrobić. Że ma mu za złe ten rozwód i w innych okolicznościach na pewno dałby mu to odczuć. Jednak nie powiedział nic, biorąc zamiast tego jeszcze jeden łyk ciepłej herbaty. Jako nestor musiał bardziej liczyć się ze słowami, co wciąż było dla niego trudne. Szczególnie, kiedy ich ślub wciąż był rozpatrywany z perspektywy pomyłki – dlaczego w takim razie nie skończyli tego wcześniej, obyłoby się bez tylu skandali. Tego jednak też nie powiedział. Wyjątkowo wolał zachować te myśli dla siebie, ale zapewne prędzej czy później i tak wszystko z siebie wyrzuci. - Cóż, wykopywanie wojennego topora nie byłoby rozsądne - odparł, odrywając wzrok od filiżanki z herbatą. Spojrzał na Ulyssesa, zastanawiając się czy dla niego ta sytuacja jest autentycznie trudna czy raczej odczuwa ulgę. Pewnie odczuwa ulgę, w końcu pozbywa się niefrasobliwej żony i zaczyna wszystko od nowa. Dla Julii to nie będzie takie proste. - Oczywiście - chociaż nie mógł poświadczyć za ciotkę Brunhildę, ta kobieta zawsze znajdzie temat do plotek, a taki to w ogóle spełnienie jej marzeń.
Zapomniał już o posagu. W ogóle mu na nim nie zależało, a najbardziej chciał po prostu zapomnieć o tej trudnej sytuacji. Trudnej również dla niego, ale najbardziej dla Julii. Nawet nie chciał w tej chwili myśleć o tym jak potoczy się jej życie; wciąż miał nadzieję, że uda jej się wreszcie choć trochę uspokoić. - Dobrze - skwitował krótko, uznając ich rozmowę za zakończoną. Nie tak chciał załatwić tę sprawę, ale nie miał innego wyjścia jak uznać winę swojej siostry, przynajmniej częściową.
- Nie mam innego wyjścia - zmusił się na uśmiech, wstając ze swojego miejsca. - Nie, dlaczego. Poproszę skrzata, żeby cię do nich zaprowadził - sam nie wiedział gdzie teraz są. Podejrzewał, że w salonie, chociaż z dziećmi nigdy nie było wiadomo. - Raz lepiej, raz gorzej. Sam najlepiej wiesz jak to wygląda. Najgorzej znosi zakaz biegania, ale wierzę, że w końcu się do tego przyzwyczai - w zasadzie nie miała innego wyjścia. Archibald zawołał do siebie skrzata, który miał zaprowadzić Ulyssesa do reszty rodziny. Sam nie zamierzał mu towarzyszyć, nie miał teraz ochoty na pogawędki.
|zt x2
Zapomniał już o posagu. W ogóle mu na nim nie zależało, a najbardziej chciał po prostu zapomnieć o tej trudnej sytuacji. Trudnej również dla niego, ale najbardziej dla Julii. Nawet nie chciał w tej chwili myśleć o tym jak potoczy się jej życie; wciąż miał nadzieję, że uda jej się wreszcie choć trochę uspokoić. - Dobrze - skwitował krótko, uznając ich rozmowę za zakończoną. Nie tak chciał załatwić tę sprawę, ale nie miał innego wyjścia jak uznać winę swojej siostry, przynajmniej częściową.
- Nie mam innego wyjścia - zmusił się na uśmiech, wstając ze swojego miejsca. - Nie, dlaczego. Poproszę skrzata, żeby cię do nich zaprowadził - sam nie wiedział gdzie teraz są. Podejrzewał, że w salonie, chociaż z dziećmi nigdy nie było wiadomo. - Raz lepiej, raz gorzej. Sam najlepiej wiesz jak to wygląda. Najgorzej znosi zakaz biegania, ale wierzę, że w końcu się do tego przyzwyczai - w zasadzie nie miała innego wyjścia. Archibald zawołał do siebie skrzata, który miał zaprowadzić Ulyssesa do reszty rodziny. Sam nie zamierzał mu towarzyszyć, nie miał teraz ochoty na pogawędki.
|zt x2
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
jakoś na początku lutego, między 4 a 13
Trochę się stresowałem kiedy miesiąc wstecz oddawałem wreszcie skończony fresk, ale lord Prewett wyglądał na zadowolonego pomimo niewielkiej obsuwy. Tłumaczyłem się na różne sposoby, a prawda była taka, że w większości przypadków po prostu zachlałem pałkę i nie byłem w stanie pojawić się w posiadłości. Ale pan Archibald wyskoczył z kolejnym zleceniem i nie mogłem odmówić, kiedy miałem do namalowanie portret samego nestora jednego ze szlachetnych rodów. JA! Znaczy... w sumie to bardziej Eugene, ale kto by się przejmował? To tylko kwestia czasu, aż wreszcie przyznam się do kłamstwa. Nie powiem, trochę obawiałem się reakcji lorda Prewetta i nie do końca wiedziałem z której strony ugryźć ten problem, ale cóż, najwyżej będę improwizował.
W każdym razie przez cały styczeń widywaliśmy się bardzo często; on chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego na co się pisze, kiedy prosił mnie o obraz... Bo od tamtej pory byłem jego cieniem. W Weymouth pojawiałem się zanim zdążył wstać i towarzyszyłem mu ciągle od śniadania, ślęczałem gdzieś z tyłu kiedy załatwiał swoje nestorskie sprawy, łaziłem z nim do pracy i jadłem kolację, nie wchodziłem za nim chyba tylko do klopa i to tylko i wyłącznie dlatego, że mi zakazał. Tak było co trzy dni, przez cały miesiąc. Czasem w międzyczasie wpadałem na chwilę do Munga, albo do dworku i znikałem ledwie po kilku godzinach. Zadawałem dużo pytań, robiłem mnóstwo szkiców i notatek, których nie pokazywałem nikomu, nawet samemu Archibaldowi. Nie wypada by artysta chwalił się publice nieskończonym dziełem, prawda? Widziałem, że czasem ma mnie dość, że najchętniej zrezygnowałby z tego przedsięwzięcia, ale później zaciskał zęby, a ja znikałem na kilka dób, tym samym dając mu chwilę wytchnienia.
Mniej więcej w połowie stycznia przysiedliśmy do malowania i zaczęły się te długie wieczory kiedy sterczał bez ruchu (teoretycznie), a ja smarowałem pędzlem po płótnie, starając się oddać nie tylko podobieństwo fizyczne, ale również psychiczne; tłumaczyłem to już milion razy. Tak, lordzie Prewett, to wszystko jest KONIECZNE do stworzenia dobrego obrazu. Nie, lordzie Prewett, NIE MOŻEMY sobie darować tych wszystkich spotkań, bo wtedy równie dobrze mógłbym malować ze zdjęcia, a ze zdjęcia to może lorda namalować każdy podrzędny rzemieślnik, który miał kiedykolwiek pędzel w ręku. Jeśli płacił (a płacił słono za tę przyjemność), to wymagał, a jeśli wymagał, to chciałem dać z siebie sto procent, zamiast odwalać jakąś chałturę.
- Lordzie Prewett, czy mogę lorda prosić by chociaż przez chwilę, przez PIĘTNAŚCIE MINUT, patrzył lord prosto na mnie i się nie ruszał? - wiercił się gorzej niż dziecko - Obiecuję, że po piętnastu minutach zrobimy przerwę - uśmiecham się lekko. Zawsze tak mówiłem - zrobimy przerwę po piętnastu minutach i malowaliśmy kolejne trzydzieści, hehe. Teraz byliśmy już prawie na finiszu, właściwie miałem nadzieję dzisiaj skończyć, więc ze zmarszczonymi brwiami i ogromnym skupieniem, nakładałem na płótno kolejne warstwy magicznych farb - Jak lord spędził dzisiejszy dzień? - pytam, zerkając to na mężczyznę, to na jego malowane odbicie. Poprawiam się na stołku i wsuwam końcówkę pędzla w usta, przez chwilę dumając nad swoim dziełem.
Trochę się stresowałem kiedy miesiąc wstecz oddawałem wreszcie skończony fresk, ale lord Prewett wyglądał na zadowolonego pomimo niewielkiej obsuwy. Tłumaczyłem się na różne sposoby, a prawda była taka, że w większości przypadków po prostu zachlałem pałkę i nie byłem w stanie pojawić się w posiadłości. Ale pan Archibald wyskoczył z kolejnym zleceniem i nie mogłem odmówić, kiedy miałem do namalowanie portret samego nestora jednego ze szlachetnych rodów. JA! Znaczy... w sumie to bardziej Eugene, ale kto by się przejmował? To tylko kwestia czasu, aż wreszcie przyznam się do kłamstwa. Nie powiem, trochę obawiałem się reakcji lorda Prewetta i nie do końca wiedziałem z której strony ugryźć ten problem, ale cóż, najwyżej będę improwizował.
W każdym razie przez cały styczeń widywaliśmy się bardzo często; on chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego na co się pisze, kiedy prosił mnie o obraz... Bo od tamtej pory byłem jego cieniem. W Weymouth pojawiałem się zanim zdążył wstać i towarzyszyłem mu ciągle od śniadania, ślęczałem gdzieś z tyłu kiedy załatwiał swoje nestorskie sprawy, łaziłem z nim do pracy i jadłem kolację, nie wchodziłem za nim chyba tylko do klopa i to tylko i wyłącznie dlatego, że mi zakazał. Tak było co trzy dni, przez cały miesiąc. Czasem w międzyczasie wpadałem na chwilę do Munga, albo do dworku i znikałem ledwie po kilku godzinach. Zadawałem dużo pytań, robiłem mnóstwo szkiców i notatek, których nie pokazywałem nikomu, nawet samemu Archibaldowi. Nie wypada by artysta chwalił się publice nieskończonym dziełem, prawda? Widziałem, że czasem ma mnie dość, że najchętniej zrezygnowałby z tego przedsięwzięcia, ale później zaciskał zęby, a ja znikałem na kilka dób, tym samym dając mu chwilę wytchnienia.
Mniej więcej w połowie stycznia przysiedliśmy do malowania i zaczęły się te długie wieczory kiedy sterczał bez ruchu (teoretycznie), a ja smarowałem pędzlem po płótnie, starając się oddać nie tylko podobieństwo fizyczne, ale również psychiczne; tłumaczyłem to już milion razy. Tak, lordzie Prewett, to wszystko jest KONIECZNE do stworzenia dobrego obrazu. Nie, lordzie Prewett, NIE MOŻEMY sobie darować tych wszystkich spotkań, bo wtedy równie dobrze mógłbym malować ze zdjęcia, a ze zdjęcia to może lorda namalować każdy podrzędny rzemieślnik, który miał kiedykolwiek pędzel w ręku. Jeśli płacił (a płacił słono za tę przyjemność), to wymagał, a jeśli wymagał, to chciałem dać z siebie sto procent, zamiast odwalać jakąś chałturę.
- Lordzie Prewett, czy mogę lorda prosić by chociaż przez chwilę, przez PIĘTNAŚCIE MINUT, patrzył lord prosto na mnie i się nie ruszał? - wiercił się gorzej niż dziecko - Obiecuję, że po piętnastu minutach zrobimy przerwę - uśmiecham się lekko. Zawsze tak mówiłem - zrobimy przerwę po piętnastu minutach i malowaliśmy kolejne trzydzieści, hehe. Teraz byliśmy już prawie na finiszu, właściwie miałem nadzieję dzisiaj skończyć, więc ze zmarszczonymi brwiami i ogromnym skupieniem, nakładałem na płótno kolejne warstwy magicznych farb - Jak lord spędził dzisiejszy dzień? - pytam, zerkając to na mężczyznę, to na jego malowane odbicie. Poprawiam się na stołku i wsuwam końcówkę pędzla w usta, przez chwilę dumając nad swoim dziełem.
| 10 stycznia
Odmowa przyjścia na tegoroczny sabat nie przyszła Archibaldowi z łatwością, bo w obecnej sytuacji politycznej była zarazem wyraźnym bojkotem obecnej władzy, a Archibald nie czuł się jeszcze zbyt pewnie w tych salonowych gierkach. Poza tym naprawdę lubił bale i dotychczas pojawiał się na każdym z nich, zazwyczaj świetnie się bawiąc. Lubił tańczyć, rozmawiać, głośno się śmiać z opowiadanych dowcipów. Przyglądać się Lorraine, która nigdy nie wiedziała jaką suknię balową sobie zamówić u zaprzyjaźnionych krawcowych. Brać udział w zabawnych grach, o które zawsze organizatorzy świetnie dbali. Wychowywano go na arystokratę i na arystokratę wyrósł – zdawał sobie sprawę, że nie każdy czułby się komfortowo na sabacie, ale sam czuł się tam jak ryba w wodzie. A tym razem musiał zostać w domu, co początkowo wydawało mu się czymś okropnym, ale teraz wstydził się tych myśli. Spędzenie tej szczególnej nocy z najbliższą rodziną okazało się dużo przyjemniejsze niż przypuszczał. Przede wszystkim ze względu na dzieci, dopiero wtedy sobie uświadomił, że dotychczas zostawały tego dnia same. A gdyby tak w przyszłym roku samemu coś zorganizować? To były odległe myśli, na razie musiał zająć się problemami dnia codziennego.
Jednym z nich było malowanie portretu. Niestety potrzebował go do kolekcji portretów pozostałych nestorów, więc napisał w tej sprawie do pana Denouement. Dobrze sprawdził się przy renowacji fresku, więc Archibald nie widział powodu, dla którego miały dalej nie korzystać z jego usług. Cóż, nie wiedział na co się pisze. Malowanie portretu okazało się niezwykle wyczerpujące, chociaż malowanie to za dużo powiedziane, bo przez pierwsze tygodnie Eugene po prostu na niego patrzył. Z początku Archibald podskakiwał za każdym razem, kiedy go zobaczył – był jak duch, czaił się na niego w najmniej spodziewanych miejscach. I patrzył, ale tak przenikliwie, że Archibald zaczynał się czuć nieswojo w swoim własnym domu. Zaczynał więcej czasu spędzać w szpitalu, tłumacząc się dużą ilością pracy, ale wtedy Eugene zaczynał go nachodzić również tam. Pewnego dnia nawet chciał mu towarzyszyć w miejscu, do którego nestor chodzi piechotą, ale to już byłoby jawne pogwałcenie wszelkich zasad dobrego wychowania, więc Archibald podniósł głos i dosadnie dał mu do zrozumienia, że tam nie ma wstępu. Bez przesady, przecież do obrazu nie jest mu potrzebny widok jego pośladków. A może to jakiś degenerat?! W pewnym momencie Archibald wręcz zaczął się go bać, ale dosyć szybko wytłumaczył sobie, że z tą myślą posunął się za daleko. I tak zdarzało mu się wybuchnąć, lecz po paru dniach przypominał sobie, że naprawdę potrzebuje tego portretu i pisał do Eugene'a list z przeprosinami. To już się stało ich swego rodzaju tradycją.
Dzisiaj obraz miał zostać ukończony. Archibald wyczekiwał tego dnia od miesiąca, aż dziwnie mu się wstało z myślą, że jutrzejszego poranka nie spotka Denouementa z kieliszkiem wina na kanapie, gotowego do pracy. Niestety okazało się, że ostatni dzień będzie jednocześnie apogeum wszystkich pozostałych dni. Och, jak niewygodnie mu było na tym krześle! Wiercił się gorzej niż jego pięcioletni syn, ale naprawdę już nie mógł wytrzymać, wszystko go swędziało. - Dobrze, już, siedzę - odpowiedział, biorąc głęboki wdech, by przygotować się do tych piętnastu minut. I wtedy zaczął go swędzieć nos, ale to tak zaczął go swędzieć, że o Merlinie! Próbował zignorować ten swąd, myśląc o swoich pacjentach, o antidotach i truciznach, o powstaniach goblinów, o najnowszym rysunku Miriam, o gargulkach. Nie pomogło, swędziało jak diabli. Obserwował bacznie swojego malarza, a kiedy ten tylko spuścił wzrok na płótno, szybko podrapał się po nosie. Może nie zauważy. - Dzisiaj miałem długi dyżur w szpitalu. Uzdrowiciele z pozaklęciówki nie mogli sobie poradzić z jednym przypadkiem, człowiek strasznie się męczył, i gdybym przypadkiem nie przechodził obok to pewnie męczyłby się dalej. Przecież to oczywiste, że ktoś musiał go otruć agonią – objawy nie mogły być jeszcze bardziej widoczne, a do takich przypadków trzeba dodatkowo wzywać magiczną policję, żeby zebrali zeznania! Uzdrowiciele z pozaklęciówki są tak skupieni na sobie, naprawdę nie widzą innych specjalizacji poza swoją własną - prychnął niezadowolony, nawet nie zauważając kiedy zaczął żywo gestykulować, ale to było silniejsze od niego. Denouement spędził z nim już tyle czasu, że Archibald zaczął go traktować jako stały wystrój posiadłości. W pewien sposób się z nim zakolegował, chociaż i tak potrafił doprowadzić go do szału.
Odmowa przyjścia na tegoroczny sabat nie przyszła Archibaldowi z łatwością, bo w obecnej sytuacji politycznej była zarazem wyraźnym bojkotem obecnej władzy, a Archibald nie czuł się jeszcze zbyt pewnie w tych salonowych gierkach. Poza tym naprawdę lubił bale i dotychczas pojawiał się na każdym z nich, zazwyczaj świetnie się bawiąc. Lubił tańczyć, rozmawiać, głośno się śmiać z opowiadanych dowcipów. Przyglądać się Lorraine, która nigdy nie wiedziała jaką suknię balową sobie zamówić u zaprzyjaźnionych krawcowych. Brać udział w zabawnych grach, o które zawsze organizatorzy świetnie dbali. Wychowywano go na arystokratę i na arystokratę wyrósł – zdawał sobie sprawę, że nie każdy czułby się komfortowo na sabacie, ale sam czuł się tam jak ryba w wodzie. A tym razem musiał zostać w domu, co początkowo wydawało mu się czymś okropnym, ale teraz wstydził się tych myśli. Spędzenie tej szczególnej nocy z najbliższą rodziną okazało się dużo przyjemniejsze niż przypuszczał. Przede wszystkim ze względu na dzieci, dopiero wtedy sobie uświadomił, że dotychczas zostawały tego dnia same. A gdyby tak w przyszłym roku samemu coś zorganizować? To były odległe myśli, na razie musiał zająć się problemami dnia codziennego.
Jednym z nich było malowanie portretu. Niestety potrzebował go do kolekcji portretów pozostałych nestorów, więc napisał w tej sprawie do pana Denouement. Dobrze sprawdził się przy renowacji fresku, więc Archibald nie widział powodu, dla którego miały dalej nie korzystać z jego usług. Cóż, nie wiedział na co się pisze. Malowanie portretu okazało się niezwykle wyczerpujące, chociaż malowanie to za dużo powiedziane, bo przez pierwsze tygodnie Eugene po prostu na niego patrzył. Z początku Archibald podskakiwał za każdym razem, kiedy go zobaczył – był jak duch, czaił się na niego w najmniej spodziewanych miejscach. I patrzył, ale tak przenikliwie, że Archibald zaczynał się czuć nieswojo w swoim własnym domu. Zaczynał więcej czasu spędzać w szpitalu, tłumacząc się dużą ilością pracy, ale wtedy Eugene zaczynał go nachodzić również tam. Pewnego dnia nawet chciał mu towarzyszyć w miejscu, do którego nestor chodzi piechotą, ale to już byłoby jawne pogwałcenie wszelkich zasad dobrego wychowania, więc Archibald podniósł głos i dosadnie dał mu do zrozumienia, że tam nie ma wstępu. Bez przesady, przecież do obrazu nie jest mu potrzebny widok jego pośladków. A może to jakiś degenerat?! W pewnym momencie Archibald wręcz zaczął się go bać, ale dosyć szybko wytłumaczył sobie, że z tą myślą posunął się za daleko. I tak zdarzało mu się wybuchnąć, lecz po paru dniach przypominał sobie, że naprawdę potrzebuje tego portretu i pisał do Eugene'a list z przeprosinami. To już się stało ich swego rodzaju tradycją.
Dzisiaj obraz miał zostać ukończony. Archibald wyczekiwał tego dnia od miesiąca, aż dziwnie mu się wstało z myślą, że jutrzejszego poranka nie spotka Denouementa z kieliszkiem wina na kanapie, gotowego do pracy. Niestety okazało się, że ostatni dzień będzie jednocześnie apogeum wszystkich pozostałych dni. Och, jak niewygodnie mu było na tym krześle! Wiercił się gorzej niż jego pięcioletni syn, ale naprawdę już nie mógł wytrzymać, wszystko go swędziało. - Dobrze, już, siedzę - odpowiedział, biorąc głęboki wdech, by przygotować się do tych piętnastu minut. I wtedy zaczął go swędzieć nos, ale to tak zaczął go swędzieć, że o Merlinie! Próbował zignorować ten swąd, myśląc o swoich pacjentach, o antidotach i truciznach, o powstaniach goblinów, o najnowszym rysunku Miriam, o gargulkach. Nie pomogło, swędziało jak diabli. Obserwował bacznie swojego malarza, a kiedy ten tylko spuścił wzrok na płótno, szybko podrapał się po nosie. Może nie zauważy. - Dzisiaj miałem długi dyżur w szpitalu. Uzdrowiciele z pozaklęciówki nie mogli sobie poradzić z jednym przypadkiem, człowiek strasznie się męczył, i gdybym przypadkiem nie przechodził obok to pewnie męczyłby się dalej. Przecież to oczywiste, że ktoś musiał go otruć agonią – objawy nie mogły być jeszcze bardziej widoczne, a do takich przypadków trzeba dodatkowo wzywać magiczną policję, żeby zebrali zeznania! Uzdrowiciele z pozaklęciówki są tak skupieni na sobie, naprawdę nie widzą innych specjalizacji poza swoją własną - prychnął niezadowolony, nawet nie zauważając kiedy zaczął żywo gestykulować, ale to było silniejsze od niego. Denouement spędził z nim już tyle czasu, że Archibald zaczął go traktować jako stały wystrój posiadłości. W pewien sposób się z nim zakolegował, chociaż i tak potrafił doprowadzić go do szału.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Uśmiecham się lekko, przyjmując słowa lorda Archibalda z cichym westchnieniem, bo wiedziałem, że tak dobrze to na bank nie będzie i jak tylko wdamy się w rozmowę, to jego ręce znowu wystrzelą w każdym możliwym kierunku - przez ten wspólnie spędzony czas zdążyłem trochę poznać nestora Prewetta, jego gesty i mimikę, temperament. I chyba nawet go polubiłem, chociaż czasem miałem ochotę na niego wrzeszczeć, albo rzucić drętwotę by przestał się ruszać. No bo naprawdę, wystarczyło bym na sekundę spuścił z niego spojrzenie, a on już drapał się po nosie, uchu, policzku i Bóg jeden wie czym jeszcze. Miałem ochotę wywracać oczami, ale powstrzymałem się - w zamian postukałem końcówką pędzla w krawędź płótna, na znak, żeby się nie rozpraszał. A później miękkie włosie zamoczone w farbie na nowo zatańczyło na nierównej płaszczyźnie podobrazia, zostawiając za sobą barwne pasma rudych włosów nestora. Wsłuchuję się w jego słowa i kiwam delikatnie głową... No i masz, zanim się obejrzę lord Prewett już gestykuluje jak oszalały. ZA CO, NO ZA JAKIE GRZECHY PRZYSZŁO MI WSPÓŁPRACOWAĆ Z TAK ROZTARGNIONYM MODELEM! Zaciskam wargi w wąską kreskę, bo w przeciwnym razie wystrzeli spomiędzy nich potok przekleństw, a zdecydowanie największym minusem tej fuszki był fakt, że właściwie nie mogłem powiedzieć nic. Bo kimże byłem żeby się wydzierać na lorda nestora?... No właśnie. Oprócz tego jednego mankamentu całkiem nieźle bawiłem się spędzając czas na ziemiach Weymouth; trochę gorzej było w Mungu, bo niektóre zgromadzone tam ciężkie przypadki sprawiały, że miałem koszmary albo zwyczajnie chciało mi się rzygać, jednak to doświadczenie sprawiło, że nabrałem trochę szacunku do zawodu magomedyka. Mieli naprawdę ciężki orzech do zgryzienia z tymi wszystkimi choróbskami. Nie zazdroszczę. Wzdycham głośno.
- Naprawdę? Bez sensu, to po co sobie w ogóle wybierali taki zawód? - kręcę lekko głową - Dobrze, że mamy jeszcze w Mungu jakiś KOMPETENTNYCH uzdrowicieli, bo inaczej już dawno wykończyłaby nas jakaś zaraza. Swoją drogą namnożyło się szczurów w Londynie - otwieram szerzej oczy; chociaż może to tylko w porcie? Tam aż się roiło od gryzoni, naszych angielskich i takich, które przybyły na statkach z odległych ziem. Zadzwonił dźwięk pędzla obijającego się o krawędzie słoja z wodą, kiedy wymieniłem go na mniejszy egzemplarz. Przesunąłem spojrzeniem po palecie, szukając nań odpowiednich kolorów - No dobrze, może porozmawiajmy o czymś mniej emocjonującym, szczerze powiedziawszy wolałbym uwiecznić lordowską twarz w nieco... łagodniejszym wydaniu. No chyba, że życzy lord sobie wyglądać groźnie? - pytam, zatrzymując pędzel w połowie drogi; może taką miał zachciankę, by się na płótnie prezentować jak jakiś nestor Archibald "Przerażający" Prewett? To by dopiero było! Aż się uśmiechnąłem szerzej na tę myśl.
- Naprawdę? Bez sensu, to po co sobie w ogóle wybierali taki zawód? - kręcę lekko głową - Dobrze, że mamy jeszcze w Mungu jakiś KOMPETENTNYCH uzdrowicieli, bo inaczej już dawno wykończyłaby nas jakaś zaraza. Swoją drogą namnożyło się szczurów w Londynie - otwieram szerzej oczy; chociaż może to tylko w porcie? Tam aż się roiło od gryzoni, naszych angielskich i takich, które przybyły na statkach z odległych ziem. Zadzwonił dźwięk pędzla obijającego się o krawędzie słoja z wodą, kiedy wymieniłem go na mniejszy egzemplarz. Przesunąłem spojrzeniem po palecie, szukając nań odpowiednich kolorów - No dobrze, może porozmawiajmy o czymś mniej emocjonującym, szczerze powiedziawszy wolałbym uwiecznić lordowską twarz w nieco... łagodniejszym wydaniu. No chyba, że życzy lord sobie wyglądać groźnie? - pytam, zatrzymując pędzel w połowie drogi; może taką miał zachciankę, by się na płótnie prezentować jak jakiś nestor Archibald "Przerażający" Prewett? To by dopiero było! Aż się uśmiechnąłem szerzej na tę myśl.
Jeden gumochłon, dwa gumochłony, trzy gumochłony, cztery gumochłony... Żaden z tych głupich sposobów nie działa. Archibald od razu zaczynał o czymś myśleć, a te myśli przekładały się na wiercenie i gestykulacje. Zachowywał się jak swój pięcioletni syn, chociaż lat ma już trzydzieści. Może nawet gorzej, bo dzieciom udawało się wcisnąć jakąś historyjkę, która zmuszała ich do siedzenia bez ruchu. Archibald w żadną grę nie uwierzy. Niby sam zamówił ten portret i teraz był zmuszony siedzieć na tym krzesełku z własnej woli, ale to niczego nie ułatwiało. Cały czas pamiętał o tym, że jest nestorem, i na dobrą sprawę może to wszystko odwołać i zamówić malarza na inny rok. Przecież nikt mu nie zabroni. Chociaż wolał zacisnąć zęby i jednak mieć to już za sobą.
- Dziękuję, panie Denouement - odpowiedział, odbierając wzmiankę o kompetentnych uzdrowicielach jako komplement. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że Archibald starał się uczciwie wypełniać swoje obowiązki i ciągle się szkolił, żeby nie popełniać tak elementarnych błędów jak ci z pozaklęciówki. - Naprawdę? Nie zauważyłem - zdziwił się, ale tak naprawdę jedyne budynki w jakich spędzał większość czasu to rodowa posiadłość i szpital – żadne z tych dwóch miejsc nie ma prawa mieć szczurów. Na dobrą sprawę chyba nigdy nie widział szczura na żywo. Może w starej chacie?
- Groźnie? Nie, absolutnie nie - pokręcił energicznie głową, żeby podkreślić swój protest. Podejrzewał, że z taką groźną miną będzie wyglądał co najmniej absurdalnie. Nie chciał wyglądać absurdalnie, chciał wyglądać poważnie i dostojnie jak na nestora szlachetnego rodu przystało. - Łagodnie też nie - dodał po chwili, bo nie chciał też być uwieczniony jako bez sensu uśmiechnięty pan. Czasy nastały ciężkie, jego wizerunek musiał to odzwierciedlać, a jednocześnie pokazywać, że jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. - Coś pomiędzy. Pan na pewno rozumie o czym mówię - dodał, ale przecież nie opuszczał go na krok od wielu tygodni, musiał coś z nich wynieść. W przeciwnym wypadku nie miał pojęcia po co znosił jego towarzystwo i do tego dlaczego ustalił tak wysokie honorarium.
- Dziękuję, panie Denouement - odpowiedział, odbierając wzmiankę o kompetentnych uzdrowicielach jako komplement. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że Archibald starał się uczciwie wypełniać swoje obowiązki i ciągle się szkolił, żeby nie popełniać tak elementarnych błędów jak ci z pozaklęciówki. - Naprawdę? Nie zauważyłem - zdziwił się, ale tak naprawdę jedyne budynki w jakich spędzał większość czasu to rodowa posiadłość i szpital – żadne z tych dwóch miejsc nie ma prawa mieć szczurów. Na dobrą sprawę chyba nigdy nie widział szczura na żywo. Może w starej chacie?
- Groźnie? Nie, absolutnie nie - pokręcił energicznie głową, żeby podkreślić swój protest. Podejrzewał, że z taką groźną miną będzie wyglądał co najmniej absurdalnie. Nie chciał wyglądać absurdalnie, chciał wyglądać poważnie i dostojnie jak na nestora szlachetnego rodu przystało. - Łagodnie też nie - dodał po chwili, bo nie chciał też być uwieczniony jako bez sensu uśmiechnięty pan. Czasy nastały ciężkie, jego wizerunek musiał to odzwierciedlać, a jednocześnie pokazywać, że jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. - Coś pomiędzy. Pan na pewno rozumie o czym mówię - dodał, ale przecież nie opuszczał go na krok od wielu tygodni, musiał coś z nich wynieść. W przeciwnym wypadku nie miał pojęcia po co znosił jego towarzystwo i do tego dlaczego ustalił tak wysokie honorarium.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Uśmiecham się i kiwam delikatnie głową; cóż, trochę poprzyglądałem się pracy lorda nestora i musiałem przyznać, że w swoim fachu jest naprawdę dobry, musiał też mieć nerwy ze stali, żeby wytrzymać z niektórymi pacjentami. Szczerze? Ja już dawno rzuciłbym to w cholerę... chociaż z drugiej strony w aktualnej chwili mierzyłem się z równie niesfornym elementem, ale oczami wyobraźni już widziałem błysk złotych galeonów, w uszach zaś słyszałem strzęk obijających się o siebie monet i chyba tylko to sprawiało, że do tej pory nie zrezygnowałem. Co jednak kierowało Prewettem? Chęć zarobku czy niesienia pomocy? Obstawiałem to drugie, bogaty byłby nawet wtedy, kiedy zajmowałby się tylko włóczeniem po komnatach dworu w Weymouth; kwestia urodzenia.
- Pewnie dlatego, że nie włóczy się pan po norach - mówię, kiwając głową, a później dochodzi do mnie, że ja, jako pan Denouement, szanowany artysta i przedstawiciel klasy wyższej, także nie powinienem się po nich włóczyć, więc parskam głośnym śmiechem, z rozbawieniem kręcąc głową - Byłem ostatnio w porcie po barwniki, jest tam takie jedno miejsce, gdzie mają tak intensywne kolory, że wystarczy odrobina... w każdym razie cała szczurza rodzinka przebiegła mi drogę, a ze statków zeszło jeszcze kilka takich grup - kiwam głową, to taka anegdotka na wytłumaczenie; macham ręką, na znak, że to właściwie nieistotne. Przekrzywiam głowę na jedną i drugą stronę, twardą końcówkę pędzla opierając na dolnej wardze, później wsuwam ją do ust i gryzę przez chwilę, taki odruch bezwarunkowy, dlatego wszystkie moje pędzle miały wymiętolone zakończenia; jakoś nie potrafiłem się oduczyć, zresztą zwykle robiłem to nieświadomie, dopiero po czasie zauważając, że zniszczyłem kolejne narzędzie. Później unoszę wzrok na mężczyznę i kiwam głową - Mhm, wiem, wiem, żartowałem tylko. Zapewniam, że wszystko zostanie odpowiednio zrównoważone - uśmiecham się. Nie chciałem narażać się na gniew nestora, zresztą było to moje pierwsze tak poważne zlecenie i naprawdę chciałem żeby wyszło perfekcyjnie; kto wie, może jeśli panu Archibaldowi spodoba się moje dzieło to zamówi także portret swojej żony i dzieci, a później poleci mnie także innym szlachcicom? Johnatan Bojczuk, mugolski artysta malujący towarzyską śmietankę... nie, wróć, przecież tutaj nie byłem Johnatanem Bojczukiem, co czasem mnie męczyło. Powinienem pracować na własne nazwisko, nie czyjeś, ale jednocześnie jakoś głupio było mi przyznać się do kłamstwa, szczególnie, że Prewett okazał mi tyle cierpliwości i dobroci, kiedy włóczyłem się za nim krok w krok. To musiało być denerwujące. Więc ciągnąłem to przedstawienie, wiedząc, że kiedyś będę musiał powiedzieć prawdę. Ale nie teraz - Hm, myślę, że możemy zrobić krótką przerwę, jestem już prawie na finiszu - kiwam głową, po czym mrużę nieznacznie oczy, celując pędzlem w mężczyznę - Ale tylko 5 minut, żeby rozprostować nogi - dodaję, bo jak dam mu za dużo swobody to znowu dzisiaj nie skończymy, a chyba obydwoje chcielibyśmy mieć to już za sobą. Odkładam narzędzie i naciągam na płótno zasłonę, żeby przypadkiem nie podejrzał nieskończonego dzieła, po czym sam wstaję ze stołka i się przeciągam. Kolana mi się zastały od tego siedzenia - O właśnie, nie miałem jeszcze okazji zapytać pana o fresk, nie kruszy się, nie pęka? To znaczy... nie powinien, używałem najlepszych materiałów - które kosztowały krocie, żal - Podoba się? - pytam, bo jakoś nie było czasu na zapytanie o opinię; spędzaliśmy go ze sobą mnóstwo, ale zwykle wtedy obserwowałem lub pytałem o ważniejsze, bardziej istotne rzeczy.
- Pewnie dlatego, że nie włóczy się pan po norach - mówię, kiwając głową, a później dochodzi do mnie, że ja, jako pan Denouement, szanowany artysta i przedstawiciel klasy wyższej, także nie powinienem się po nich włóczyć, więc parskam głośnym śmiechem, z rozbawieniem kręcąc głową - Byłem ostatnio w porcie po barwniki, jest tam takie jedno miejsce, gdzie mają tak intensywne kolory, że wystarczy odrobina... w każdym razie cała szczurza rodzinka przebiegła mi drogę, a ze statków zeszło jeszcze kilka takich grup - kiwam głową, to taka anegdotka na wytłumaczenie; macham ręką, na znak, że to właściwie nieistotne. Przekrzywiam głowę na jedną i drugą stronę, twardą końcówkę pędzla opierając na dolnej wardze, później wsuwam ją do ust i gryzę przez chwilę, taki odruch bezwarunkowy, dlatego wszystkie moje pędzle miały wymiętolone zakończenia; jakoś nie potrafiłem się oduczyć, zresztą zwykle robiłem to nieświadomie, dopiero po czasie zauważając, że zniszczyłem kolejne narzędzie. Później unoszę wzrok na mężczyznę i kiwam głową - Mhm, wiem, wiem, żartowałem tylko. Zapewniam, że wszystko zostanie odpowiednio zrównoważone - uśmiecham się. Nie chciałem narażać się na gniew nestora, zresztą było to moje pierwsze tak poważne zlecenie i naprawdę chciałem żeby wyszło perfekcyjnie; kto wie, może jeśli panu Archibaldowi spodoba się moje dzieło to zamówi także portret swojej żony i dzieci, a później poleci mnie także innym szlachcicom? Johnatan Bojczuk, mugolski artysta malujący towarzyską śmietankę... nie, wróć, przecież tutaj nie byłem Johnatanem Bojczukiem, co czasem mnie męczyło. Powinienem pracować na własne nazwisko, nie czyjeś, ale jednocześnie jakoś głupio było mi przyznać się do kłamstwa, szczególnie, że Prewett okazał mi tyle cierpliwości i dobroci, kiedy włóczyłem się za nim krok w krok. To musiało być denerwujące. Więc ciągnąłem to przedstawienie, wiedząc, że kiedyś będę musiał powiedzieć prawdę. Ale nie teraz - Hm, myślę, że możemy zrobić krótką przerwę, jestem już prawie na finiszu - kiwam głową, po czym mrużę nieznacznie oczy, celując pędzlem w mężczyznę - Ale tylko 5 minut, żeby rozprostować nogi - dodaję, bo jak dam mu za dużo swobody to znowu dzisiaj nie skończymy, a chyba obydwoje chcielibyśmy mieć to już za sobą. Odkładam narzędzie i naciągam na płótno zasłonę, żeby przypadkiem nie podejrzał nieskończonego dzieła, po czym sam wstaję ze stołka i się przeciągam. Kolana mi się zastały od tego siedzenia - O właśnie, nie miałem jeszcze okazji zapytać pana o fresk, nie kruszy się, nie pęka? To znaczy... nie powinien, używałem najlepszych materiałów - które kosztowały krocie, żal - Podoba się? - pytam, bo jakoś nie było czasu na zapytanie o opinię; spędzaliśmy go ze sobą mnóstwo, ale zwykle wtedy obserwowałem lub pytałem o ważniejsze, bardziej istotne rzeczy.
To malowanie portretu trwało w nieskończoność. Archibald tak bardzo chciał mieć to za sobą, ale pan Denouement ciągle upierał się przy kolejnych próbach i spotkaniach. Kim był Archibald, żeby się z nim sprzeczać? Na sztuce znał się tyle, ile nauczono go w dzieciństwie podczas zajęć z guwernantką, a i tak połowę zapomniał. Był człowiekiem nauki, o wiele bliższe od pociągnięć pędzlem były dla niego numerologiczne wykresy. Mimo wszystko starał się jak mógł, żeby zbytnio nie wiercić się na tym miękkim fotelu, ale nawet on po takim czasie stawał się nie do zniesienia. - Nie włóczę się, to prawda - po co miałby? Kiwnął głową dla potwierdzenia i dopiero po fakcie przypomniał sobie, że przecież miał się nie ruszać. Że też zachciało mu się portretu! Mógł pójść z duchem czasu i zrobić sobie porządne zdjęcie. Trwałoby dużo krócej, a rezultat pewnie byłby porównywalny. Cóż, już było za późno na zmianę. - W portach to w ogóle jest okropnie - aż się wzdrygnął na tę myśl. - Brudno, tłoczno, nie dziwota, że nawet szczury się tam zalęgły - mógłby policzyć na palcach jednej ręki jak często bywał w porcie, ale to mu nie przeszkadzało w wydawaniu nieproszonych opinii. Wyprostował się nieznacznie, kiedy sobie uświadomił, że przez zmęczenie zaczął się lekko garbić. Nie mógł się garbić na swoim nestorskim portrecie. Miał być idealny.
- Mam nadzieję. Nie chciałbym przechodzić przez ten cały proces jeszcze raz. Był dość... męczący - stwierdził bardzo łagodnie, bo prawda była taka, że pan Denouement potrafił swoją dociekliwością doprowadzić go do szału. Co prawda ostatecznie go polubił, ale mimo wszystko to była dość skomplikowana relacja.
- Ooo, przerwa - nie trzeba było mu powtarzać. Od razu wstał i się wyciągnął, bo jeszcze chwilę temu odnosił wrażenie, że przez to wielogodzinne siedzenie w jednej pozycji zaczyna zapominać jak to jest ruszać swoimi kończynami. Wezwał swojego skrzata, żeby przyniósł im coś do picia. Grusia już wiedziała co przynosić panu Denouement – zazwyczaj odpowiadał tak samo. Za to Archibald tym razem miał ochotę na białą herbatę, coś lekkiego, co ukoi jego nerwy.
- Z freskiem wszystko w porządku. Nie kruszy się, nie pęka. Nie dzieje się z nim nic niepokojącego - odpowiedział, wyglądając przez okno na ogród, gdzie Winnie bawił się z Miriam. Był przekonany, że żadne z nich nie wytrzymałoby na tym fotelu dłużej niż pół minuty, nawet jeżeli w nagrodę obiecałby im wielki prezent. - Oczywiście, że się podoba. Chyba nigdy nie widziałem go w tak dobrym stanie - rozpadał się odkąd pamiętał. Wuj Eddard, piastując wówczas stanowisko nestora, chyba miał inne rzeczy na głowie niż zajmowanie się rodowym dziedzictwem kulturalnym. Za to Archibald nie mógł patrzeć na ten rozpadający się fresk. W ogóle miał zamiar zaprowadzić w Weymouth porządki, bo wbrew pozorom sporo rzeczy wymagało naprawy albo odnowienia.
- Panie Denouement, proszę mi powiedzieć, jak został pan malarzem? Uczęszczał pan do jakiejś szkoły? Szkolił się pan u jakiegoś mistrza? Czy nauczył się pan sam? - Ostatni wariant rzucił trochę na doczepkę, bo trochę nie chciało mu się wierzyć, żeby taki salonowy malarz nigdy nie pobierał żadnych lekcji, chociaż kto wie, podobno w świecie sztuki wielu było samorodków.
- Mam nadzieję. Nie chciałbym przechodzić przez ten cały proces jeszcze raz. Był dość... męczący - stwierdził bardzo łagodnie, bo prawda była taka, że pan Denouement potrafił swoją dociekliwością doprowadzić go do szału. Co prawda ostatecznie go polubił, ale mimo wszystko to była dość skomplikowana relacja.
- Ooo, przerwa - nie trzeba było mu powtarzać. Od razu wstał i się wyciągnął, bo jeszcze chwilę temu odnosił wrażenie, że przez to wielogodzinne siedzenie w jednej pozycji zaczyna zapominać jak to jest ruszać swoimi kończynami. Wezwał swojego skrzata, żeby przyniósł im coś do picia. Grusia już wiedziała co przynosić panu Denouement – zazwyczaj odpowiadał tak samo. Za to Archibald tym razem miał ochotę na białą herbatę, coś lekkiego, co ukoi jego nerwy.
- Z freskiem wszystko w porządku. Nie kruszy się, nie pęka. Nie dzieje się z nim nic niepokojącego - odpowiedział, wyglądając przez okno na ogród, gdzie Winnie bawił się z Miriam. Był przekonany, że żadne z nich nie wytrzymałoby na tym fotelu dłużej niż pół minuty, nawet jeżeli w nagrodę obiecałby im wielki prezent. - Oczywiście, że się podoba. Chyba nigdy nie widziałem go w tak dobrym stanie - rozpadał się odkąd pamiętał. Wuj Eddard, piastując wówczas stanowisko nestora, chyba miał inne rzeczy na głowie niż zajmowanie się rodowym dziedzictwem kulturalnym. Za to Archibald nie mógł patrzeć na ten rozpadający się fresk. W ogóle miał zamiar zaprowadzić w Weymouth porządki, bo wbrew pozorom sporo rzeczy wymagało naprawy albo odnowienia.
- Panie Denouement, proszę mi powiedzieć, jak został pan malarzem? Uczęszczał pan do jakiejś szkoły? Szkolił się pan u jakiegoś mistrza? Czy nauczył się pan sam? - Ostatni wariant rzucił trochę na doczepkę, bo trochę nie chciało mu się wierzyć, żeby taki salonowy malarz nigdy nie pobierał żadnych lekcji, chociaż kto wie, podobno w świecie sztuki wielu było samorodków.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- Mhm - kiwam głową, a moje usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu; miał rację - w portach było okropnie, dokładnie tak jak to ujął, brudno i tłoczno, na domiar złego śmierdząco, to był prawdziwy raj dla obdartusów, złodziejów i dziwek, Nibylandia dla dorosłych. Lubiłem zatracić się w tym całym gnoju i pić przez tydzień, nie przejmując się, że nie wypada. Tam wypadało, właściwie im więcej potrafiłeś w siebie wlać, tym bardziej cię szanowali - Nie we wszystkich, port w Cromer prezentuje się dosyć... bogato - kiwam głową. Tamten należał do Traversów, więc nie dziwota - Albo te wszystkie małe, nadmorskie miasteczka nad Lazurowym Wybrzeżem, naprawdę powinien pan tam kiedyś polecieć na wczasy, mają tam sporo lokalnych gatunków nadwodnej flory, prawdziwy raj dla botaników. Dzieci też na pewno miałyby co robić, a tamtejsze zachody słońca poruszą serce każdej damy - uśmiecham się znacząco, wiadomo co mam na myśli. O, może nawet lepiej byłoby udać się na taki urlop tylko we dwoje? Nie chcę jednak mówić tego głośno, żeby nie zostać źle odebranym, pan Prewett i tak był bardzo tolerancyjny względem niektórych moich komentarzy. Później parskam śmiechem - Przepraszam, malarstwo czasem wymaga trochę poświęcenia - a nawet zawsze, tak prawdę mówiąc. Co prawda zwykle to artysta wypruwał sobie flaki, ale takie poważne zlecenia prosto od nestora jednego ze szlachetnych rodów, wymagały zaangażowania obu stron; niemniej może być pewien, że odjebane będzie miał perfekcyjnie. Teraz odbieram od skrzata szklankę z alkoholem i rzucam ciche dzięki. Doceniałem ich pracę, były naprawdę pomocne i dużo silniejsze niż nam się wydawało. Gdybym miał swojego traktowałbym go tak, jak na to zasłużył, a każdy zasługiwał na przynajmniej odrobinę szacunku. Popijam powoli mocny alkohol, smakuje tak drogo i wykwintnie, że nawet nie wykrzywia mordy, w międzyczasie kiwam lekko głową, wbijając w lorda nestora spojrzenie. Dobrze słyszeć, że z freskiem wszystko w porządku, a rzucony mimochodem komplement przyjemnie łechta ego. Nie ukrywam, na początku trochę się bałem, że spierdolę, ale im więcej godzin spędziłem na pracy, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to nie aż takie trudne. Jak skończyłem to byłem w takiej euforii, że mógłbym z miejsca odmalować nawet i sklepienie kaplicy Sykstyńskiej - Jak zostałem malarzem? - powtarzam, nie kryjąc zdziwienia, unoszę nieznacznie brwi i wbijam zaskoczone spojrzenie w lorda nestora. Powoli spijam kolejny łyk - Wie pan, moja mama jest artystką, więc malarstwo i w ogóle sztuka, zawsze były obecne w moim życiu. Ona nauczyła mnie podstaw, później pobierałem prywatne nauki u jej znajomych, brytyjski świat sztuki wbrew pozorom jest dosyć... hermetyczny, wszyscy się znają, więc nie było problemu ze znalezieniem mistrza. Jak kończyłem Hogwart to już było wiadomo, że zajmę się malarstwem, więc przez jakiś czas podróżowałem spotykając się z artystami z całej Europy, samemu wyciągając pewne wnioski - nie to, żeby były jakieś odkrywcze, Denouement malował w typowo akademickim stylu, a ja właściwie nie znałem jego historii, teraz po prostu plotłem to co ślina na język przyniosła, chyba brzmiało całkiem legitnie - Łatwiej wejść w ten świat kiedy ma się już przetarte szlaki, no ale dobrze, ostatnie dwie minuty i wracamy do pracy, im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy - mówię, po czym spijam resztę alkoholu na raz, a zostało tam jeszcze przynajmniej pół szklanki, pustą odkładam na jakiś blat.
Porty były dla Archibalda owiane tajemnicą. Odnosił wrażenie, że utworzyły się tam oddzielne światy. Ludzie, którzy tam mieszkali, posługiwali się zagadkowym językiem. Marynarze krzyczeli coś o grotach i fokach, pijąc przy tym trunki, których Archibald nie odważyłby się wziąć do ust. Przynajmniej nie bez bezoaru w kieszeni. Mnogość skrzyń i kontenerów sprawiała, że było tam ciaśniej niż być powinno. W dodatku nie wszystkie statki były tak czyste i piękne jak z obrazka, a to wszystko razem wzięte nie pozwalało zachwycać się widokiem morza. Archibald zdecydowanie wolał spokojne klify w Dorset. Słyszał jednak o porcie w Cromer – zdarzyło mu się stamtąd wypłynąć do Francji, kiedy jeszcze stosunki między rodami nie były tak napięte jak obecnie. - Byłem kiedyś w Cromer - przyznał rację malarzowi, choć tak naprawdę już niewiele z tej wizyty pamiętał. To było dość dawno, poza tym był zbyt przejęty chorobą morską, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Zainteresował go jednak opis miasteczek nad Lazurowym Wybrzeżem. Na moment przestał się wiercić, głęboko się zamyślając. Kiedy ostatnio wyjeżdżali poza granicę kraju? Ba! Kiedy ostatnio wyjeżdżali poza granicę własnego hrabstwa? Przez tę wojnę wszyscy zapomnieli czym jest odpoczynek. Archibaldowi spodobała się wizja urlopu we Francji. Lorraine też powinna być zadowolona, przecież spędziła w tym kraju wiele lat podczas nauki w tamtejszej akademii magii. - Przemyślę to - stwierdził, a z każdą kolejną minutą ten pomysł wydawał mu się jeszcze lepszy. Niech tylko się skończy ta przeklęta wojna.
Przerwa jawi się Archibaldowi jak zbawienie. Wreszcie może wyprostować kości i bez stresu się podrapać. Zwilżenie suchych ust ciepłą herbatą też jest przyjemniejsze niż normalnie, kiedy może to robić o każdej porze dnia i nocy.
- Rozumiem - w zasadzie takiego życiorysu się spodziewał. - Z kolei mój ojciec też jest uzdrowicielem. Wszystko zostaje w rodzinie - doskonale rozumiał sytuację, w której zawód przechodzi z pokolenia na pokolenie. Z jednej strony ma się mnóstwo wspólnych tematów, a z drugiej łatwo o kłótnię przez różne podejście. Archibald nie potrafił zliczyć swoich sprzeczek z ojcem. - Pewnie dużo panu dały takie podróże. Był pan na Bałkanach? - Od razu pomyślał o przygodach Anthony'ego i na tym kończyła się jego wiedza o tamtych odległych rejonach Europy, niemniej chciał się trochę wykazać i porozmawiać o czymś innym niż Paryż i Rzym. Chociaż i tak nie mieli czasu na pogawędki, bo znowu musiał usiąść i przestać się ruszać. I znowu zaswędział go nos. - A maluje pan coś poza takimi zamówieniami? W której galerii można oglądać pańskie prace? - Zainteresował się, bo w zasadzie skoro już namalował mu portret, równie dobrze Archibald mógłby się się udać na jakąś wystawę. Przeszło mu przez myśl, że mógł zadać to pytanie zanim go zatrudnił, ale na razie nie miał wobec niego żadnych obiekcji. Z podziwem tylko patrzył jak wiele alkoholu potrafi w siebie wlać w krótkim czasie, nie przejawiając żadnych objawów. Ach, artyści.
Przerwa jawi się Archibaldowi jak zbawienie. Wreszcie może wyprostować kości i bez stresu się podrapać. Zwilżenie suchych ust ciepłą herbatą też jest przyjemniejsze niż normalnie, kiedy może to robić o każdej porze dnia i nocy.
- Rozumiem - w zasadzie takiego życiorysu się spodziewał. - Z kolei mój ojciec też jest uzdrowicielem. Wszystko zostaje w rodzinie - doskonale rozumiał sytuację, w której zawód przechodzi z pokolenia na pokolenie. Z jednej strony ma się mnóstwo wspólnych tematów, a z drugiej łatwo o kłótnię przez różne podejście. Archibald nie potrafił zliczyć swoich sprzeczek z ojcem. - Pewnie dużo panu dały takie podróże. Był pan na Bałkanach? - Od razu pomyślał o przygodach Anthony'ego i na tym kończyła się jego wiedza o tamtych odległych rejonach Europy, niemniej chciał się trochę wykazać i porozmawiać o czymś innym niż Paryż i Rzym. Chociaż i tak nie mieli czasu na pogawędki, bo znowu musiał usiąść i przestać się ruszać. I znowu zaswędział go nos. - A maluje pan coś poza takimi zamówieniami? W której galerii można oglądać pańskie prace? - Zainteresował się, bo w zasadzie skoro już namalował mu portret, równie dobrze Archibald mógłby się się udać na jakąś wystawę. Przeszło mu przez myśl, że mógł zadać to pytanie zanim go zatrudnił, ale na razie nie miał wobec niego żadnych obiekcji. Z podziwem tylko patrzył jak wiele alkoholu potrafi w siebie wlać w krótkim czasie, nie przejawiając żadnych objawów. Ach, artyści.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- I podobało się panu? - pytam, naprawdę ciekaw jego opinii na temat tamtejszych ziem. Widzę, że lord Prewett staje się jakiś bardziej zamyślony, a przez to i mniej ruchliwy, więc staram się wykorzystać ten moment, kreśląc dokładniejsze rysy twarzy. Na moim licu maluje się prawdziwe skupienie - raczej nieczęsty widok. Potem kiwam głową na jego słowa - Prawda - chociaż osobiście wolałbym nie iść aż tak w ślady matki, wolałbym wrócić do żeglarstwa i wypłynąć na morze choćby jutro, bez zbędnych przygotowań, z wsiąkiewkowym workiem przy pasie i może kilkoma drobiazgami upchniętymi w magicznej torbie; niestety, najwidoczniej los miał względem mnie inne plany - Bardzo dużo, wielokrotnie spotykałem się z odmiennym spojrzeniem na sztukę i cóż, myślę, że udało mi się z tego wyciągnąć tyle ile się dało. Wie pan, że mugolska sztuka właśnie teraz, na przestrzeni tych kilku lat wstecz i zapewne jeszcze kilku wprzód przeżywa... hm, swój drugi renesans? Jeśli mogę tak to ująć - działy się rzeczy, które czarodziejom (zamkniętym w ramach sztuk akademickich) nawet się nie śniły. Niektórzy, tacy jak ja na przykład, próbowali przemycić trochę świeżości w skostniałe, utarte kanony, ale magiczna Wielka Brytania chyba jeszcze nie była na to gotowa... to znaczy przynajmniej w kręgach, które się liczyły. Byłem zresztą prawie pewien, że pomimo całej sympatii, którą pokładałem w nestorze Prewettów, gdybym pokazał mu choćby Picassa, uznałby to za jakieś bohomazy niewarte swojej ceny - Byłem, taka Grecja chociażby, to jakby kolebka cywilizacji, a już na pewno sztuki. Każdy artysta powinien zobaczyć tamtejsze wielkie dzieła, to co prawda w większości rzeźby i architektura, ale znajdzie się też kilka ważnych malowideł - kiwam głową, ale póki co nie ciągnę tematu, ponownie przysiadając do pracy. Wbijam w pana Prewetta spojrzenie, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co właściwie powinienem mu powiedzieć? Malarstwo Denouementa było dla mnie... mdłe i niezbyt ciekawe, niekoniecznie śledziłem jego karierę, chociaż może powinienem, skoro się pod niego bezczelnie podszywałem? Niemniej chrząkam cicho i ponownie rozłączam wargi - W Galerii Narodowej wisi kilka moich obrazów, głównie historycznych. W sensie, o tematyce historycznej - to akurat prawda, pamiętałem te monumentalne płótna ze spacerów wśród innych wspaniałych obrazów - Jednak póki co zajmuję się głównie zleceniami, przyjmuję też uczniów - wzruszam lekko ramionami. Zlecenia, uczniowie, artykuły do tematycznej prasy - nic w tym dziwnego, że nie mam czasu na tworzenie do galerii, prawda? Coby się czasem nie pogrążyć, albo nie palnąć czegoś głupiego, powracam do poprzednich tematów i zaczynam gadkę o moich na wpół zmyślonych podróżach po Bałkanach, bo i bywaliśmy w tamtejszych portach, ale zamiast po muzeach włóczyliśmy się po zamtuzach. Trwa to jeszcze dobre pół godziny nieprzerwanej pracy, aż w końcu odkładam pędzel i spoglądam na swoje dzieło - No, chyba skończyłem, jeszcze tylko jedna rzecz - tym razem zaciskam palce na trzonie różdżki i macham nią kilka razy, aż postać na obrazie zacznie się poruszać - Może pan spojrzeć. Lordzie Prewett proszę poznać... eee... lorda Prewetta - odsuwam się lekko, by lepiej mógł przyjrzeć się swojemu portretowi - Proszę dużo z nim rozmawiać, magiczne portrety mają to do siebie, że mogą się od nas uczyć, im więcej czasu będzie pan mu poświęcał, tym większe będzie podobieństwo, to znaczy, wydaje mi się, że uchwyciłem najważniejsze cechy - jak choćby to jaki był uparty - ale... no, sam pan zresztą rozumie - kończę, ponownie machając różdżką, by zapakować do torby wszystkie swoje rzeczy - Lordzie nestorze - zaczynam, trochę jakby nieśmiało, bo oto nadszedł moment, w którym powinienem przyznać się do swojego obrzydliwego kłamstwa i chociaż pan Archibald nie wyglądał na kogoś, kto miałby mnie za to posiekać i użyć do nawożenia roślin, to jakoś... jakoś nie mogło mi to przejść przez gardło - ufam, że jest lord zadowolony z naszej współpracy - kończę, wbijając w niego spojrzenie.
Archibald niewiele pamiętał ze swojej wyprawy do Cromer. Nie przykładał szczególnej wagi to wyglądu tego miejsca, a poza tym płynął do Francji dobrych kilka lat temu i po prostu już nie pamiętał. Pozostały mu jedynie mgliste spojrzenia, ale w większości statku, niżeli portu samego w sobie. Stwierdził jednak, że nie mogło tam być bardzo brudno, bo inaczej na pewno by to zapamiętał. Cenił sobie czystość, ład i porządek – prawdopodobnie wyniósł to przyzwyczajenie z pracy, bo jako dziecko i młody szlachcic nie przykładał do tego aż takiej roli jak obecnie. - Nie przypominam sobie, żeby coś zwróciło tam moją uwagę - odpowiedział dyplomatycznie, nie mając ochoty kontynuować tego tematu. Zresztą teraz port w Cromer przywodził mu na myśl rozwścieczone twarze Traversów, kiedy kłócili się o czystość krwi na szczycie. Brr.
Uprzejmie kiwał głową, kiedy pan Denouement opowiadał o swoich wrażeniach z podróży do Grecji, chociaż sam nigdy tam nie był, a ich sztuka nieszczególnie go interesowała. Nauczono go podtrzymywać rozmowę, choćby nie miał zielonego pojęcia o czym mowa, i właśnie teraz korzystał z tych przydatnych umiejętności. - Mugolska sztuka, też coś! - Zdziwił się, bo tak jak na czarodziejskiej sztuce trochę się znał, tak na mugolskiej w ogóle. - Ich obrazy się nie ruszają - przypomniał, wyraźnie się przy tym dziwiąc, bo nie wiedział, jak oni tego dokonują. Jak można namalować komuś portret i zamknąć go na zawsze w tej jednej pozie? To wyglądało trochę złowróżbnie.
- W takim razie w najbliższym czasie będę musiał się udać do galerii - stwierdził, chociaż zawsze był człowiekiem nauki i od galerii zdecydowanie bardziej wolał biblioteki. Cóż, dla swojego nadwornego malarza zrobi wyjątek.
O dziwo, koniec prac nie dłużył się Archibaldowi tak bardzo jak sam początek. Nos go tak nie swędział i nawet zdołał usiedzieć w miejscu kilka długich minut, tylko od czasu do czasu coś mrucząc pod nosem, żeby podtrzymywać rozmowę – kto to widział, żeby w ogóle się nie odzywać, przecież to obraza drugiego człowieka. - Już? Koniec? Naprawdę? - Uniósł brwi wysoko, bo ten proces trwał tak długo, że pewnego dnia Archibald zaczął podejrzewać, że tak już będzie zawsze.
Niepewnie wstał ze stołka i podszedł do płótna, na którym zobaczył samego siebie. Przedziwne uczucie. Pochylił się bliżej obrazu, chcąc dokładniej przyjrzeć się swojej twarzy, chyba trochę wygładzonej, bo w rzeczywistości na jego czole pojawiło się już kilka bruzd. Malowany Archibald zmrużył lekko oczy i przyglądał się temu prawdziwemu z taką samą przenikliwością. - Podoba mi się - wydał wyrok po kilku minutach, ale i tak nie był pewny, czy powiesi ten portret na schodach obok pozostałych nestorów. Nie miał ochoty ciągle na siebie patrzeć, nawet w tak przystojnym i władczym wydaniu.
- Przyznam, że początki były trudne - powiedział, odrywając się od portretu, by zwrócić się do pana Denouementa. - I czasem miałem pana dość, bo potrafił pan być strasznie upierdliwy - wyznał, nie zważając już na słownictwo, na chwilę pochmurniejąc na twarzy. - Ale nie wyobrażam sobie teraz współpracować z kimś innym - taka była prawda. Jeżeli już jakiś malarz miał go znowu wyprowadzać z równowagi, to zdecydowanie Eugene. Wyjął czek z wewnętrznej kieszeni eleganckiej marynarki i podał go mężczyźnie. - W Weymouth czeka jeszcze kilka zabytków do odrestaurowania - dodał znacząco, żeby Denouement już teraz robił zapisy w swoim kajeciku na współpracę z Prewettami. - Och, byłbym zapomniał. Grusiu! - Zawołał skrzatkę, która nieśmiało pojawiła się u jego boku z kryształową butelką średnich rozmiarów z charakterystycznym zatopionym wężem w środku. - Toujours Pur. Zauważyłem, że panu posmakowała - mimo wszystko zdążył polubić tego nieco ekscentrycznego malarza, czego dowodem miał być ten dodatkowy skromny upominek. Intrygujący człowiek, który zdawał się wiedzieć więcej niż zapewniał. Archibald poprosił skrzatkę, by odprowadziła go do drzwi, a sam usiadł przed swoim portretem, żeby jeszcze go pooglądać.
zt
Uprzejmie kiwał głową, kiedy pan Denouement opowiadał o swoich wrażeniach z podróży do Grecji, chociaż sam nigdy tam nie był, a ich sztuka nieszczególnie go interesowała. Nauczono go podtrzymywać rozmowę, choćby nie miał zielonego pojęcia o czym mowa, i właśnie teraz korzystał z tych przydatnych umiejętności. - Mugolska sztuka, też coś! - Zdziwił się, bo tak jak na czarodziejskiej sztuce trochę się znał, tak na mugolskiej w ogóle. - Ich obrazy się nie ruszają - przypomniał, wyraźnie się przy tym dziwiąc, bo nie wiedział, jak oni tego dokonują. Jak można namalować komuś portret i zamknąć go na zawsze w tej jednej pozie? To wyglądało trochę złowróżbnie.
- W takim razie w najbliższym czasie będę musiał się udać do galerii - stwierdził, chociaż zawsze był człowiekiem nauki i od galerii zdecydowanie bardziej wolał biblioteki. Cóż, dla swojego nadwornego malarza zrobi wyjątek.
O dziwo, koniec prac nie dłużył się Archibaldowi tak bardzo jak sam początek. Nos go tak nie swędział i nawet zdołał usiedzieć w miejscu kilka długich minut, tylko od czasu do czasu coś mrucząc pod nosem, żeby podtrzymywać rozmowę – kto to widział, żeby w ogóle się nie odzywać, przecież to obraza drugiego człowieka. - Już? Koniec? Naprawdę? - Uniósł brwi wysoko, bo ten proces trwał tak długo, że pewnego dnia Archibald zaczął podejrzewać, że tak już będzie zawsze.
Niepewnie wstał ze stołka i podszedł do płótna, na którym zobaczył samego siebie. Przedziwne uczucie. Pochylił się bliżej obrazu, chcąc dokładniej przyjrzeć się swojej twarzy, chyba trochę wygładzonej, bo w rzeczywistości na jego czole pojawiło się już kilka bruzd. Malowany Archibald zmrużył lekko oczy i przyglądał się temu prawdziwemu z taką samą przenikliwością. - Podoba mi się - wydał wyrok po kilku minutach, ale i tak nie był pewny, czy powiesi ten portret na schodach obok pozostałych nestorów. Nie miał ochoty ciągle na siebie patrzeć, nawet w tak przystojnym i władczym wydaniu.
- Przyznam, że początki były trudne - powiedział, odrywając się od portretu, by zwrócić się do pana Denouementa. - I czasem miałem pana dość, bo potrafił pan być strasznie upierdliwy - wyznał, nie zważając już na słownictwo, na chwilę pochmurniejąc na twarzy. - Ale nie wyobrażam sobie teraz współpracować z kimś innym - taka była prawda. Jeżeli już jakiś malarz miał go znowu wyprowadzać z równowagi, to zdecydowanie Eugene. Wyjął czek z wewnętrznej kieszeni eleganckiej marynarki i podał go mężczyźnie. - W Weymouth czeka jeszcze kilka zabytków do odrestaurowania - dodał znacząco, żeby Denouement już teraz robił zapisy w swoim kajeciku na współpracę z Prewettami. - Och, byłbym zapomniał. Grusiu! - Zawołał skrzatkę, która nieśmiało pojawiła się u jego boku z kryształową butelką średnich rozmiarów z charakterystycznym zatopionym wężem w środku. - Toujours Pur. Zauważyłem, że panu posmakowała - mimo wszystko zdążył polubić tego nieco ekscentrycznego malarza, czego dowodem miał być ten dodatkowy skromny upominek. Intrygujący człowiek, który zdawał się wiedzieć więcej niż zapewniał. Archibald poprosił skrzatkę, by odprowadziła go do drzwi, a sam usiadł przed swoim portretem, żeby jeszcze go pooglądać.
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
4.07
Steffen pojawił się w gabinecie po uprzednim zaanonsowaniu się listownie. Sprawę Morgany Selwyn należało doprowadzić do końca, a on ufał wreszcie w swoje możliwości fotograficzne. Na szyi miał aparat fotograficzny, a w kieszeni własną (trochę pomiętą) korespondencję. Chciał sobie co nieco porównać.
Wiedział, że nie zostanie mu już dana taka swoboda, jak za pierwszym razem. Wtedy w końcu musiał znaleźć przeklęty przedmiot wśród wszystkiego, co było zgromadzone w gabinecie. Teraz zaś list od Morgany leżał bezpiecznie w szkatułce, obłożony zaklęciem uniemożliwiającym dotknięcie go.
Jak jednak przekonać Archibalda do pozwolenia na obejrzenie innych listów? Ten od Franca nie dawał Steffenowi spokoju.
Powitał lorda ni to skinieniem głowy, ni to ukłonem (trochę nie umiał się jeszcze zachować).
-Dzień dobry! Chciałbym sfotografować list lady dojenne - wymawiał to słowo źle, trudno. -tym razem porządnie. Coś mi mówi, że lord nestor Sorphon Macmillan będzie rad z namacalnego dowodu w postaci zdjęcia. I... może by opisać w Proroku, że lady Selwyn para się czarną magią, oczywiście z zachowaniem anonimowości lorda? No i jak się lord czuje, czy efekty uboczne już ustąpiły? - dopytywał, ciekaw jak organizm i psychika Archibalda poradziły sobie z klątwą po dwóch miesiącach. Wiele czytał o klątwie odkąd ją zdjął (mądry Steffen po szkodzie) i wśród wymienionych w książkach efektów ubocznych były lęki, halucynacje... aż zaczął się martwić. Klątwa była w końcu wyjątkowa silna, kto wie jakie spustoszenie poczyniła w głowie biednego Archibalda. Lady Selwyn zasługiwała na potępienie, choć nie wiadomo, jak publiczne! Dość, że lord Sorphon dowie się prawdy.
-I... jest lord pewien, że nikt jeszcze nie życzy lordowi krzywdy? Bo... przeglądając podejrzane listy znalazłem też jakiś od Franca, nie dość, że to brzmi dość anonimowo, to ten ktoś strasznie lorda wyzywał. - rzucił konspiracyjnym tonem, rumieniąc się lekko. Nie chciał się przyznawać, że co nieco przeczytał, ale przecież na tym polegała jego praca! Na strzeżeniu klientów przed złem i w ogóle. List od Franca nie był przeklęty, był tego pewny, ale może ten ktoś współpracował z wrogami lorda Prewetta? Przynajmniej tak Steff tłumaczył sobie narastającą ciekawość.
Steffen pojawił się w gabinecie po uprzednim zaanonsowaniu się listownie. Sprawę Morgany Selwyn należało doprowadzić do końca, a on ufał wreszcie w swoje możliwości fotograficzne. Na szyi miał aparat fotograficzny, a w kieszeni własną (trochę pomiętą) korespondencję. Chciał sobie co nieco porównać.
Wiedział, że nie zostanie mu już dana taka swoboda, jak za pierwszym razem. Wtedy w końcu musiał znaleźć przeklęty przedmiot wśród wszystkiego, co było zgromadzone w gabinecie. Teraz zaś list od Morgany leżał bezpiecznie w szkatułce, obłożony zaklęciem uniemożliwiającym dotknięcie go.
Jak jednak przekonać Archibalda do pozwolenia na obejrzenie innych listów? Ten od Franca nie dawał Steffenowi spokoju.
Powitał lorda ni to skinieniem głowy, ni to ukłonem (trochę nie umiał się jeszcze zachować).
-Dzień dobry! Chciałbym sfotografować list lady dojenne - wymawiał to słowo źle, trudno. -tym razem porządnie. Coś mi mówi, że lord nestor Sorphon Macmillan będzie rad z namacalnego dowodu w postaci zdjęcia. I... może by opisać w Proroku, że lady Selwyn para się czarną magią, oczywiście z zachowaniem anonimowości lorda? No i jak się lord czuje, czy efekty uboczne już ustąpiły? - dopytywał, ciekaw jak organizm i psychika Archibalda poradziły sobie z klątwą po dwóch miesiącach. Wiele czytał o klątwie odkąd ją zdjął (mądry Steffen po szkodzie) i wśród wymienionych w książkach efektów ubocznych były lęki, halucynacje... aż zaczął się martwić. Klątwa była w końcu wyjątkowa silna, kto wie jakie spustoszenie poczyniła w głowie biednego Archibalda. Lady Selwyn zasługiwała na potępienie, choć nie wiadomo, jak publiczne! Dość, że lord Sorphon dowie się prawdy.
-I... jest lord pewien, że nikt jeszcze nie życzy lordowi krzywdy? Bo... przeglądając podejrzane listy znalazłem też jakiś od Franca, nie dość, że to brzmi dość anonimowo, to ten ktoś strasznie lorda wyzywał. - rzucił konspiracyjnym tonem, rumieniąc się lekko. Nie chciał się przyznawać, że co nieco przeczytał, ale przecież na tym polegała jego praca! Na strzeżeniu klientów przed złem i w ogóle. List od Franca nie był przeklęty, był tego pewny, ale może ten ktoś współpracował z wrogami lorda Prewetta? Przynajmniej tak Steff tłumaczył sobie narastającą ciekawość.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Steffen spadł mu z nieba. Cóż za wspaniały specjalista! Archibald wychwalił go podczas ostatniej wizyty, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby wychwalić go ponownie. Jego profesjonalizm i sprawne działanie zapobiegły niejednej katastrofie: politycznej i rodzinnej, Archibald sam nie był pewny, która przerażała go bardziej. Po tych okropnych wydarzeniach Steffen zdecydowanie awansował do grona zaufanych osób, może nawet przyjaciół rodziny, dlatego Archibald nie miała zamiaru odmówić jego prośbie przyjścia do Weymouth, chociaż miał tego dnia dużo innych obowiązków. To niesamowite, że nawet będąc poszukiwanym listem gończym, a więc pozbawionym części praw i oficjalnych zadań, wciąż miał tyle zadań do wypełnienia! Strach pomyśleć co by się działo, gdyby był pełnoprawnym obywatelem tego kraju.
- Doyenne - odruchowo poprawił Steffena. - Lady doyenne - spróbował się uprzejmie uśmiechnąć, tak jak uśmiechał się do większości gości, ale podczas wspominania Morgany na jego twarzy pojawił się jedynie grymas, może trochę przypominający uśmiech. Nienawidził tej kobiety z całego serca, co ciekawe, już od dziecka, ale dopiero będąc dorosłym mężczyzną przekonał się o jej prawdziwych możliwościach.
- Co prawda rozmawiałem już z lordem Sorphonem, ale jestem przekonany, że przesłanie mu takiego dowodu nie zaszkodzi. Wie pan, panie Steffenie, relacje między rodami to rzecz krucha i skomplikowana. Wpływa na nie tak wiele czynników, że... - urwał i spojrzał na swojego towarzysza, jakby chciał ocenić jego możliwość zrozumienia trudnej kilkusetletniej historii magicznych arystokratycznych rodów Wielkiej Brytanii, i ostatecznie machnął ręką. - Nieważne, to nie temat na dzisiaj. Niemniej jeszcze raz panu dziękuję, że jest pan tak zaangażowany w tę sprawę. Gdyby tylko pan czegoś potrzebował... Proszę pamiętać, że ja również służę pomocą - powiedział, skłaniając lekko głowę. Chciał, żeby te słowa jeszcze raz wybrzmiały, a pan Cattermole nigdy nie zapominał o długu wdzięczności, który miał u Archibalda.
Wreszcie doszli do jego gabinetu, który znajdował się na samym końcu prawego skrzydła z oknem wychodzącym na okazały ogród. Puścił gościa przodem, poczym zamknął za nimi drzwi, żeby przypadkiem nikt nie postanowił tutaj wpaść im przeszkadzać. - Och, tak, czuję się bardzo dobrze - odpowiedział zgodnie z prawdą, odruchowo poprawiając kałamarz z piórem, który stał trochę krzywo na biurku. - Och, w obecnych czasach ktoś na pewno życzy mi źle - o dziwo zaśmiał się, wypowiadając te ponure słowa, ale już dawno pogodził się z prawdą. Nie spodziewał się jednak pytania o Francisa. Najpierw spojrzał na Steffena wyraźnie zaskoczony, dopiero po chwili przypominając sobie o zachowaniu większej neutralności i powagi. - Ten... Franc, to mój stary znajomy, lord Lestrange. Owszem, jest dość... emocjonalny, ale nie uważam go za żadne zagrożenie - uśmiechnął się uprzejmie. - Cóż, w takim razie nie będę panu przeszkadzał w pracy. Nakazałem skrzatowi, żeby był dzisiaj panu posłuszny, dlatego jeżeli będzie pan mnie potrzebował albo chciał się czegoś napić czy przekąsić, wystarczy, że ją pan zawoła. Nazywa się Grusia - dodał, poczym opuścił gabinet.
zt
- Doyenne - odruchowo poprawił Steffena. - Lady doyenne - spróbował się uprzejmie uśmiechnąć, tak jak uśmiechał się do większości gości, ale podczas wspominania Morgany na jego twarzy pojawił się jedynie grymas, może trochę przypominający uśmiech. Nienawidził tej kobiety z całego serca, co ciekawe, już od dziecka, ale dopiero będąc dorosłym mężczyzną przekonał się o jej prawdziwych możliwościach.
- Co prawda rozmawiałem już z lordem Sorphonem, ale jestem przekonany, że przesłanie mu takiego dowodu nie zaszkodzi. Wie pan, panie Steffenie, relacje między rodami to rzecz krucha i skomplikowana. Wpływa na nie tak wiele czynników, że... - urwał i spojrzał na swojego towarzysza, jakby chciał ocenić jego możliwość zrozumienia trudnej kilkusetletniej historii magicznych arystokratycznych rodów Wielkiej Brytanii, i ostatecznie machnął ręką. - Nieważne, to nie temat na dzisiaj. Niemniej jeszcze raz panu dziękuję, że jest pan tak zaangażowany w tę sprawę. Gdyby tylko pan czegoś potrzebował... Proszę pamiętać, że ja również służę pomocą - powiedział, skłaniając lekko głowę. Chciał, żeby te słowa jeszcze raz wybrzmiały, a pan Cattermole nigdy nie zapominał o długu wdzięczności, który miał u Archibalda.
Wreszcie doszli do jego gabinetu, który znajdował się na samym końcu prawego skrzydła z oknem wychodzącym na okazały ogród. Puścił gościa przodem, poczym zamknął za nimi drzwi, żeby przypadkiem nikt nie postanowił tutaj wpaść im przeszkadzać. - Och, tak, czuję się bardzo dobrze - odpowiedział zgodnie z prawdą, odruchowo poprawiając kałamarz z piórem, który stał trochę krzywo na biurku. - Och, w obecnych czasach ktoś na pewno życzy mi źle - o dziwo zaśmiał się, wypowiadając te ponure słowa, ale już dawno pogodził się z prawdą. Nie spodziewał się jednak pytania o Francisa. Najpierw spojrzał na Steffena wyraźnie zaskoczony, dopiero po chwili przypominając sobie o zachowaniu większej neutralności i powagi. - Ten... Franc, to mój stary znajomy, lord Lestrange. Owszem, jest dość... emocjonalny, ale nie uważam go za żadne zagrożenie - uśmiechnął się uprzejmie. - Cóż, w takim razie nie będę panu przeszkadzał w pracy. Nakazałem skrzatowi, żeby był dzisiaj panu posłuszny, dlatego jeżeli będzie pan mnie potrzebował albo chciał się czegoś napić czy przekąsić, wystarczy, że ją pan zawoła. Nazywa się Grusia - dodał, poczym opuścił gabinet.
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Lord Archibald wyglądał o wiele lepiej niż w maju, dał nawet radę się uśmiechać! Podczas samego wesela, biedny lord Prewett na zmianę krzyczał i się dąsał, a gdy Steffen był tutaj ostatni raz, nestor był blady i wyraźnie zmęczony. Pracował zresztą wtedy całkowicie solo. Był wdzięczny za to, że Archibald - nawet "wytrzeźwiawszy" po okropnych przeżyciach - nadal obdarzał go zaufaniem i pozwolił mu jeszcze raz popracować w bibliotece.
Uśmiech Archibalda spełzł z jego twarzy, a Steffen stropił się nieco.
-W... moich kręgach nazywalibyśmy ją lejdi hetera! Tak... się czasem podśmiewamy z wyższych sfer, uhm. Ale oczywiście nie z Prewettów, wszyscy lubią Prewettów. - zapewnił pośpiesznie, najpierw chcąc załagodzić nastrój Archibalda żartem, a potem orientując się, że zabrzmiał wybitnie niezręcznie.
-Bardzo dziękuję! Z przyjemnością podejmę się udokumentowania dowodu. - zapewnił, gdy doszli do gabinetu. Z ulgą przyjął informacje, że lord Prewett czuje się dobrze, choć śmiech przy kolejnych słowach był nieco niepokojący. Steffen miał nadzieję, że klątwa nie zmieniła nic w mózgu Archibalda... czy coś. Na szczęście, byli teraz dobrymi znajomymi, więc Steff będzie miał mnóstwo okazji, by dyskretnie go obserwować. Nadal planował specjalizację z zakresu klątw wpływających na psychikę - cóż to za zbieg okoliczności, przyjaźnić się z ofiarą takowej!
-Lestrange! - powtórzył, wybałuszając oczy. -Ten, który prowadzi b...b...b... RESTAURACJĘ? - wypalił, nie podejrzewając Archibalda o takie znajomości, ale zaraz się zreflektował. Nie potrzebował plotek, zaraz sam się wszystkiego dowie!
-Zresztą niewaażne! Dziękuję za informacje, to wszystko! - zapewnił pośpiesznie. Gdy tylko za Archibaldem zamknęły się drzwi, Steff pośpiesznie wyjął ze swojej torby własne listy, które przyniósł do porównania. Większość odłożył na bok, pozostawił na stole tylko te od Francisa Lestrange. Proszę, proszę.
-Grusiu, przygotuj mi proszę list od Franca, czyli lorda Lestrange, a ja w tym czasie zajmę się sfotografowaniem listu lady doyejenne. - poprosił uprzejmie skrzatkę i sięgnął po starannie zabezpieczone pudełko z listem od Morgany. Nadal było na nim zaklęcie niedotykalności, ale Steff nie musiał go dotykać. Otworzył pudełko i nachyilł się nad listem z aparatem, starając się wdrożyć w życie lekcje od Johnatana. Przezornie wykonał całą sesję fotograficzną, uwzględniając runy, a potem skierował się ku korespondencji od Francisa/Franca aby porównać oba charaktery pisma.
1. fotografuję list od Morgany (biegłość I), na wszelki wypadek rzucam kostką
2. Archibald potwierdził mi tożsamość Franca, porównuję jeszcze jego list z własnymi listami od lorda Francisa Lestrange
Uśmiech Archibalda spełzł z jego twarzy, a Steffen stropił się nieco.
-W... moich kręgach nazywalibyśmy ją lejdi hetera! Tak... się czasem podśmiewamy z wyższych sfer, uhm. Ale oczywiście nie z Prewettów, wszyscy lubią Prewettów. - zapewnił pośpiesznie, najpierw chcąc załagodzić nastrój Archibalda żartem, a potem orientując się, że zabrzmiał wybitnie niezręcznie.
-Bardzo dziękuję! Z przyjemnością podejmę się udokumentowania dowodu. - zapewnił, gdy doszli do gabinetu. Z ulgą przyjął informacje, że lord Prewett czuje się dobrze, choć śmiech przy kolejnych słowach był nieco niepokojący. Steffen miał nadzieję, że klątwa nie zmieniła nic w mózgu Archibalda... czy coś. Na szczęście, byli teraz dobrymi znajomymi, więc Steff będzie miał mnóstwo okazji, by dyskretnie go obserwować. Nadal planował specjalizację z zakresu klątw wpływających na psychikę - cóż to za zbieg okoliczności, przyjaźnić się z ofiarą takowej!
-Lestrange! - powtórzył, wybałuszając oczy. -Ten, który prowadzi b...b...b... RESTAURACJĘ? - wypalił, nie podejrzewając Archibalda o takie znajomości, ale zaraz się zreflektował. Nie potrzebował plotek, zaraz sam się wszystkiego dowie!
-Zresztą niewaażne! Dziękuję za informacje, to wszystko! - zapewnił pośpiesznie. Gdy tylko za Archibaldem zamknęły się drzwi, Steff pośpiesznie wyjął ze swojej torby własne listy, które przyniósł do porównania. Większość odłożył na bok, pozostawił na stole tylko te od Francisa Lestrange. Proszę, proszę.
-Grusiu, przygotuj mi proszę list od Franca, czyli lorda Lestrange, a ja w tym czasie zajmę się sfotografowaniem listu lady doyejenne. - poprosił uprzejmie skrzatkę i sięgnął po starannie zabezpieczone pudełko z listem od Morgany. Nadal było na nim zaklęcie niedotykalności, ale Steff nie musiał go dotykać. Otworzył pudełko i nachyilł się nad listem z aparatem, starając się wdrożyć w życie lekcje od Johnatana. Przezornie wykonał całą sesję fotograficzną, uwzględniając runy, a potem skierował się ku korespondencji od Francisa/Franca aby porównać oba charaktery pisma.
1. fotografuję list od Morgany (biegłość I), na wszelki wypadek rzucam kostką
2. Archibald potwierdził mi tożsamość Franca, porównuję jeszcze jego list z własnymi listami od lorda Francisa Lestrange
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Gabinet Archibalda
Szybka odpowiedź