Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
RFN - misja poboczna
AutorWiadomość
Anthony Skamander i Pomona Sprout udają się do Spikeroog w RFN żeby odnaleźć i aktywować krąg, a potem przenieść jego siłę w odpowiednie miejsce.
opłacone - misja poboczna
I show not your face but your heart's desire
Jeszcze przed wyruszeniem w podróż starał się w typowym dla siebie zwyczaju odpowiednio odrobić zadaną sobie samemu pracę domowa dotyczącą zebrania informacji na temat wyspy. Przyglądał więc mapy, dokumenty, sięgał nawet po te trudniej dostępne, lecz ostatecznie skończył z niewiele większą wiedzą niż tą która posiadał na początku.
Wyspa Spiekeroog leżała w północno-zachodniej Republiki Federalnej Niemiec. Na jej terenie na przestrzeni lat dochodziło do większych lub mniejszych incydentów, które nie zyskały jednak nigdy większego nagłośnienia - tajemnicze zaginięcia, przelotnie widziane zjawy, błąkające się duchy. Przyczyną tych nieszczęść był rzekomo czarnoksiężnik pragnący przywłaszczyć dla siebie wyspę po wypłoszeniu mugolskiej społeczności. Dokumentacja nie posiadała jednak żadnych wzmianek o aktywnych czarodziejskich ruchach na tych ziemiach. Można było więc uznać, że albo była to bajka, albo też owemu czarnoksiężnikowi plany nie wypaliły. Miejsce jednak bez wątpienia przyciągało magią. Nie koniecznie ta radosną i pełna życia. Ale na to był przygotowany. Jego szata skrywała wzmacniającą go magiczną biżuterię oraz talizmany, w jednej kieszeni spoczywały eliksiry, a w drugiej gotowa do poruszenia różdżka.
- Istnieje możliwość, że napotkany duchy. Wyspa jest powiązana z katastrofa morską. Jeżeli te czakramy są pełne w magiczną energię to istnieje możliwość że przyciągnął ofiary tejże ku sobie - podzielił się ciekawostką po tym, jak byli już na obcej sobie ziemi. Wyspa nie była specjalnie odległa Anglii toteż łańcuch pokątnych świstoklików, a następnie krótka podróż łodzią nie była uciążliwa. Od razu ruszyli zatem ku celu, a wyznaczona ścieżka prowadziła przez niewielką wioskę.
- Wygląda na to, że w razie potrzeby nie możemy raczej liczyć na gościnność miejscowych... - skomentował w stronę Pommny czując na sobie niechętne spojrzenia sztyletujące jego plecy. Uśmiechnął się nieznacznie, a wzroku nie odrywał od obranego kierunku nie unikając ostentacyjnych gestów obgadywania. Znajdowali się na obcej sobie ziemi, a on nie wiedział jak wrażliwi są tubylcy. Wolał ich nie prowokować - Musimy załatwić to od razu - by nie przeciągać swojego pobytu.
Ledwie skończył myśl, a do jego uszu doszedł trzask zamykanej okiennicy mijanego mieszkania za którym nastąpił szczęk ryglowanych drzwi.
Wyspa Spiekeroog leżała w północno-zachodniej Republiki Federalnej Niemiec. Na jej terenie na przestrzeni lat dochodziło do większych lub mniejszych incydentów, które nie zyskały jednak nigdy większego nagłośnienia - tajemnicze zaginięcia, przelotnie widziane zjawy, błąkające się duchy. Przyczyną tych nieszczęść był rzekomo czarnoksiężnik pragnący przywłaszczyć dla siebie wyspę po wypłoszeniu mugolskiej społeczności. Dokumentacja nie posiadała jednak żadnych wzmianek o aktywnych czarodziejskich ruchach na tych ziemiach. Można było więc uznać, że albo była to bajka, albo też owemu czarnoksiężnikowi plany nie wypaliły. Miejsce jednak bez wątpienia przyciągało magią. Nie koniecznie ta radosną i pełna życia. Ale na to był przygotowany. Jego szata skrywała wzmacniającą go magiczną biżuterię oraz talizmany, w jednej kieszeni spoczywały eliksiry, a w drugiej gotowa do poruszenia różdżka.
- Istnieje możliwość, że napotkany duchy. Wyspa jest powiązana z katastrofa morską. Jeżeli te czakramy są pełne w magiczną energię to istnieje możliwość że przyciągnął ofiary tejże ku sobie - podzielił się ciekawostką po tym, jak byli już na obcej sobie ziemi. Wyspa nie była specjalnie odległa Anglii toteż łańcuch pokątnych świstoklików, a następnie krótka podróż łodzią nie była uciążliwa. Od razu ruszyli zatem ku celu, a wyznaczona ścieżka prowadziła przez niewielką wioskę.
- Wygląda na to, że w razie potrzeby nie możemy raczej liczyć na gościnność miejscowych... - skomentował w stronę Pommny czując na sobie niechętne spojrzenia sztyletujące jego plecy. Uśmiechnął się nieznacznie, a wzroku nie odrywał od obranego kierunku nie unikając ostentacyjnych gestów obgadywania. Znajdowali się na obcej sobie ziemi, a on nie wiedział jak wrażliwi są tubylcy. Wolał ich nie prowokować - Musimy załatwić to od razu - by nie przeciągać swojego pobytu.
Ledwie skończył myśl, a do jego uszu doszedł trzask zamykanej okiennicy mijanego mieszkania za którym nastąpił szczęk ryglowanych drzwi.
Find your wings
Boję się. Strach i wątpliwości kłują boleśnie aż pod skórę, powodując narastanie wszelkich obaw - emocjonalność od zawsze jest częścią mnie i choćbym nie wiem jak się starała, to nie wyplewię z siebie tego elementu. Dobrze, że misja ma się odbyć z kuzynem, jego chłodna, inteligentna głowa pozwoli przezwyciężyć chęci podyktowane uczuciami. Być może nawet nie umrzemy krocząc po Spikeroog. Tajemniczej, bez wieści, bez historii. Jakby nigdy nie istniała lub ktoś zadbał o to, żeby inni tak myśleli. To z kolei wywołuje ciarki na plecach, niepokój narastający w żołądku. Walczę z nim ostatkiem sił, nie będąc pewną co dalej. Znów muszę się mentalnie oprzeć na ramieniu spokojnego Tony’ego, który kalkuluje wszystko tak, żeby po prostu wykonać misję. Tak, musimy dać z siebie wszystko, tak po prostu.
Podróż nie należy do najprzyjemniejszych - czego nie ułatwia informacja o katastrofie morskiej w tym miejscu. Jeszcze podróż świstoklikami jest do zniesienia, nawet jeśli odbija się potworną czkawką oraz zawrotami głowy, ale ta łódka… patrzę na nią jakby miała mnie zaraz zabić. Postawienie stóp na ziemi powinno wywołać we mnie falę ulgi, ale to nieprawda. Brak konkretnych wieści na temat Spikeroog denerwuje mnie dokładnie tak samo jak bujanie szalupy. Jeszcze tylko delikatny podmuch wiatru i możemy znaleźć się pod wodą. Na zawsze.
- Ty to zawsze umiesz pocieszyć - mruczę do Skamandera w trakcie przesuwania się w głąb lądu, w poszukiwaniu jakichś domostw. Rozglądam się uważnie dookoła oraz pod nogi. Nie wiadomo co możemy tutaj ujrzeć. - Szkoda, że nie wzięliśmy Florka - dodaję krótko potem, przypominając sobie, że to Fortescue pracował kiedyś z duchami. Pewnie dogadałby się z nimi lepiej niż my, ale kto wie. Może skrywamy w sobie ukryte talenty?
Nim zdołaliśmy się zorientować to już jesteśmy w miasteczku. W miejscu, gdzie chyba nie ma żadnej przyjaznej duszy. Trzaskanie okiennic, wrogie spojrzenia oraz ucieczki mieszkańców nie napawają optymizmem. - Dzień… - rzucam, chcąc się przywitać, ale mężczyzna wraz z dzieckiem nikną barykadując się we własnym domu. - O co im chodzi? - pytam kuzyna zdezorientowana. Potem macham jednak ręką. - Poradzimy sobie, to miejsce nie może być duże - stwierdzam dziwnie przekonana. Rzeczywiście, szybko docieramy do końca wioski. Pięknego końca - kamienny pomnik wraz z zadbanymi kwiatami. - Patrz, to zatrwian. Często rosną w pobliżu mórz - mówię do Anthony’ego, podchodząc bliżej monumentu. - Ta data, wydaje się znajoma - dodaję przyglądając się uważnie tabliczce. Zerkam na mężczyznę obok zastanawiając się czy on wie coś więcej na ten temat.
Podróż nie należy do najprzyjemniejszych - czego nie ułatwia informacja o katastrofie morskiej w tym miejscu. Jeszcze podróż świstoklikami jest do zniesienia, nawet jeśli odbija się potworną czkawką oraz zawrotami głowy, ale ta łódka… patrzę na nią jakby miała mnie zaraz zabić. Postawienie stóp na ziemi powinno wywołać we mnie falę ulgi, ale to nieprawda. Brak konkretnych wieści na temat Spikeroog denerwuje mnie dokładnie tak samo jak bujanie szalupy. Jeszcze tylko delikatny podmuch wiatru i możemy znaleźć się pod wodą. Na zawsze.
- Ty to zawsze umiesz pocieszyć - mruczę do Skamandera w trakcie przesuwania się w głąb lądu, w poszukiwaniu jakichś domostw. Rozglądam się uważnie dookoła oraz pod nogi. Nie wiadomo co możemy tutaj ujrzeć. - Szkoda, że nie wzięliśmy Florka - dodaję krótko potem, przypominając sobie, że to Fortescue pracował kiedyś z duchami. Pewnie dogadałby się z nimi lepiej niż my, ale kto wie. Może skrywamy w sobie ukryte talenty?
Nim zdołaliśmy się zorientować to już jesteśmy w miasteczku. W miejscu, gdzie chyba nie ma żadnej przyjaznej duszy. Trzaskanie okiennic, wrogie spojrzenia oraz ucieczki mieszkańców nie napawają optymizmem. - Dzień… - rzucam, chcąc się przywitać, ale mężczyzna wraz z dzieckiem nikną barykadując się we własnym domu. - O co im chodzi? - pytam kuzyna zdezorientowana. Potem macham jednak ręką. - Poradzimy sobie, to miejsce nie może być duże - stwierdzam dziwnie przekonana. Rzeczywiście, szybko docieramy do końca wioski. Pięknego końca - kamienny pomnik wraz z zadbanymi kwiatami. - Patrz, to zatrwian. Często rosną w pobliżu mórz - mówię do Anthony’ego, podchodząc bliżej monumentu. - Ta data, wydaje się znajoma - dodaję przyglądając się uważnie tabliczce. Zerkam na mężczyznę obok zastanawiając się czy on wie coś więcej na ten temat.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Okolica była dla niego obca, lecz mimo to nie tracił na pewności siebie. Mieli wskazówki, wiedzieli również czego mają szukać. Tego się więc trzymał. Podobnej praktyki nauczyła go już nie jedna aurorska akcja - tego by nie wybiegać za daleko poza cel. Niepokoić mogło to, że nie wiedzieli za dużo o wyspie, że wszystko co było z nią związane osnute było mgiełką tajemnicy. Było to jednak tło.
- Dzięki, staram się nie wypaść z formy - przyznał z rozbawioną nutą. Zaraz potem starał sobie wyobrazić Floreana, który najpewniej w tym momencie wykrzesał by z siebie wyjątkowo żywą i niekoniecznie zdrową iskrę zainteresowania sprawą. Anthony skinął ostatecznie potakująco głową jednak pomyślał, że dobrze się stało, że lodziarza tu mimo wszystko nie było - Nie przejmuj się tym zanadto. To tylko stare historie. Roztrząsać się nad nimi możemy zacząć dopiero kiedy nie będziemy mogli znaleźć tego po co tu przybyliśmy albo gdy uczepi się nas upierdliwa mara - teraz starał się ją pocieszyć mając nadzieję, że nieco się uspokoi. Pomna była wrażliwa. Być może nieco za bardzo na pracę w terenie. Jednak nie można było jej odmówić tak bardzo potrzebnej w tym momencie umiejętności władania białą magią w której on sam kulał. Bez wątpienia uzupełniali się i oby to przyniosło korzyść.
Zmarszczył czoło lustrując ostrą reakcję na próbę okazania życzliwości przez Pomnę.
- Może to kwestia izolacji? Żyją w małej społeczności na wyspie o której prawie nikt nic nie wie, a potem pojawia się dwójka obcych. Nie zdziwiłbym się gdyby nie rozumieli nas tak samo jak my ich - ciekawe czy jakiekolwiek tu wieści ze świata dochodziły? - Fakt - przyznał kuzynce rację i nawet jeżeli byłoby obszerniejsze to było wszak ograniczone. Teraz, kiedy tu byli to miała być kwestia czasu. Dadzą sobie radę i bez nich.
Przystanął przy kamiennym pomniku, a może jakiejś magicznej kapliczce - tak uznał po złożonych przy niej kwiatach. Czując na sobie pytające spojrzenie Pomny wzruszył ramionami. Jemu wyryta data nic nie mówiła.
- Rozejrzymy się jeszcze. Może to zwyczajny nagrobek - zagadnął nie mając pojęcia o tym, że z chwilą przekroczenia jego granicy przyjdzie mu nieco zmienić zdanie. Ledwie bowiem to uczynił wraz z towarzyszącą mu czarownica, a jego umysł napadły obce głosy. Przeszywały myśli paraliżując podobnie jak niemalże obezwładniający chłód mający za nic gruby splot szat. Anthony nie miał pojęcia jak to mogłoby się skończyć, gdyby przy rzeczywistości nie przytrzymał go obcy, męski głos niosący się zza ich pleców. Ocknąwszy się chwycił kuzynkę za przedramię i zrobił te dwa kroki w tył tak by na nowo znaleźć się przed płytą.
- Wszystko w porządku? - zagaił. Na nim samym dziwne wydarzenie zrobiło wrażenie sprawiając, że klatka piersiowa poruszała się niespokojnie. Zaraz potem spojrzał na rozemocjonowanego człowieka który do nich podbiegł.
- Dzięki, staram się nie wypaść z formy - przyznał z rozbawioną nutą. Zaraz potem starał sobie wyobrazić Floreana, który najpewniej w tym momencie wykrzesał by z siebie wyjątkowo żywą i niekoniecznie zdrową iskrę zainteresowania sprawą. Anthony skinął ostatecznie potakująco głową jednak pomyślał, że dobrze się stało, że lodziarza tu mimo wszystko nie było - Nie przejmuj się tym zanadto. To tylko stare historie. Roztrząsać się nad nimi możemy zacząć dopiero kiedy nie będziemy mogli znaleźć tego po co tu przybyliśmy albo gdy uczepi się nas upierdliwa mara - teraz starał się ją pocieszyć mając nadzieję, że nieco się uspokoi. Pomna była wrażliwa. Być może nieco za bardzo na pracę w terenie. Jednak nie można było jej odmówić tak bardzo potrzebnej w tym momencie umiejętności władania białą magią w której on sam kulał. Bez wątpienia uzupełniali się i oby to przyniosło korzyść.
Zmarszczył czoło lustrując ostrą reakcję na próbę okazania życzliwości przez Pomnę.
- Może to kwestia izolacji? Żyją w małej społeczności na wyspie o której prawie nikt nic nie wie, a potem pojawia się dwójka obcych. Nie zdziwiłbym się gdyby nie rozumieli nas tak samo jak my ich - ciekawe czy jakiekolwiek tu wieści ze świata dochodziły? - Fakt - przyznał kuzynce rację i nawet jeżeli byłoby obszerniejsze to było wszak ograniczone. Teraz, kiedy tu byli to miała być kwestia czasu. Dadzą sobie radę i bez nich.
Przystanął przy kamiennym pomniku, a może jakiejś magicznej kapliczce - tak uznał po złożonych przy niej kwiatach. Czując na sobie pytające spojrzenie Pomny wzruszył ramionami. Jemu wyryta data nic nie mówiła.
- Rozejrzymy się jeszcze. Może to zwyczajny nagrobek - zagadnął nie mając pojęcia o tym, że z chwilą przekroczenia jego granicy przyjdzie mu nieco zmienić zdanie. Ledwie bowiem to uczynił wraz z towarzyszącą mu czarownica, a jego umysł napadły obce głosy. Przeszywały myśli paraliżując podobnie jak niemalże obezwładniający chłód mający za nic gruby splot szat. Anthony nie miał pojęcia jak to mogłoby się skończyć, gdyby przy rzeczywistości nie przytrzymał go obcy, męski głos niosący się zza ich pleców. Ocknąwszy się chwycił kuzynkę za przedramię i zrobił te dwa kroki w tył tak by na nowo znaleźć się przed płytą.
- Wszystko w porządku? - zagaił. Na nim samym dziwne wydarzenie zrobiło wrażenie sprawiając, że klatka piersiowa poruszała się niespokojnie. Zaraz potem spojrzał na rozemocjonowanego człowieka który do nich podbiegł.
Find your wings
Chłodne podejście do sprawy gwarantowało sukces. Muszę więc szybko wyzbyć się wszelkich emocji mogących zakłócić odbiór sytuacji w jakiej się znajdowaliśmy. Powinniśmy być uważni. Może nie tyle w stawianiu kroków co zachowaniu. Być przede wszystkim czujni. Być może nic nam tu nie grozi, ale to nie jest wcale takie pewne patrząc na zachowanie tubylców. Coś ukrywali lub czegoś się obawiali - każda z tych interpretacji nie napawa mnie optymizmem, a wręcz wywołuje uzasadnione obawy co do naszej misji w tym miejscu. Nie mogę dać się zwariować, po prostu musimy zrobić swoje - to staram się sobie powtarzać w umęczonej główce.
- No, no, świetnie ci idzie. Coś czuję, że na aurorskim kursie mieliście mnóstwo godzin ćwiczeń z pocieszania - podchwytuję temat, żeby za moment nie oszaleć. Z niepewności i lęku wstrząsającym ciałem. Staram się podejść do zadania optymistycznie, ale ostatnio coraz ciężej jest mi to uczynić.
- Mimo wszystko mam nadzieję, że uda nam się osiągnąć cel. Bez zbędnych niespodzianek. To chyba naiwne, co? - rzucam spokojnie i uśmiecham się półgębkiem. Zapinam mocniej płaszcz, gdyż mam wrażenie, że jest tutaj cholernie chłodno. A może to emocje powodują, że odnoszę takie wrażenie? Mam gęsią skórkę i głowę pełną czarnych scenariuszy, jakie staram się wypchnąć ze świadomości. Niepotrzebnie się przejmuję. Kiwam głową Antkowi i biorę głęboki wdech. Wszystko po to, żeby powitać mieszkańców Spikeroog, ale oni nie mają podobnego podejścia. A wręcz przeciwnie. Są wrogo nastawieni, przestraszeni - jeszcze bardziej niż ja sama.
- Ale aż tak? Przecież ich nie zjemy - mruczę niezadowolona. Wolałabym z kimś porozmawiać, chociaż instynkt podpowiada mi, że tubylcy nie znają angielskiego. My zaś jesteśmy na bakier z niemieckim. Może to i lepiej, że nie próbujemy wygłupić się udając, że się dogadujemy, a w rzeczywistości machając zaciekle rękoma, byleby tylko ktokolwiek nas zrozumiał. Bez sensu.
W przeciwieństwie do pięknego pomnika, który stoi tutaj nie bez powodu. Jednak kuzyn nie rozpoznał widniejącej na tabliczce daty, więc kiwam tylko głową, nie zastanawiając się dłużej nad tym zagadnieniem. Chociaż ciągle chodzi mi po głowie, jak mucha, która co jakiś czas powraca nim zostanie ostatecznie zabita. Wzdycham, po czym idę w ślad za aurorem. To nasz błąd. Przekroczenie mglistej granicy wywołuje ból głowy oraz mnogość głosów dudniących w czaszce. Rozglądam się przerażona dookoła, próbując dostrzec źródło cierpiętniczych zawodzeń. I jeszcze czyjś dotyk na barku, wypychający dalej. Odwracam głowę za siebie, ale nikogo nie widzę. Tylko Anthony jest dziwnie skonsternowany. Nie dostrzegam mężczyzny, nie słyszę również jego głosu - dobrze, że Skamander postanawia mnie pociągnąć za sobą. Sama na pewno poszłabym dalej, na zatracenie.
- Mhm - mruczę bez przekonania, dalej zdezorientowana tym, co się wydarzyło przed chwilą. Do tego jest mi tak potwornie zimno. Patrzę na nieznajomego nie rozumiejąc co mówi. Niemiecki brzmi potwornie szorstko i nieprzyjemnie. Dopiero kiedy pokazuje na kwiaty staram się połączyć to w jakąś całość. - Chyba musimy je zabrać - stwierdzam cicho, chociaż nie mam najmniejszego pojęcia o co chodzi.
- No, no, świetnie ci idzie. Coś czuję, że na aurorskim kursie mieliście mnóstwo godzin ćwiczeń z pocieszania - podchwytuję temat, żeby za moment nie oszaleć. Z niepewności i lęku wstrząsającym ciałem. Staram się podejść do zadania optymistycznie, ale ostatnio coraz ciężej jest mi to uczynić.
- Mimo wszystko mam nadzieję, że uda nam się osiągnąć cel. Bez zbędnych niespodzianek. To chyba naiwne, co? - rzucam spokojnie i uśmiecham się półgębkiem. Zapinam mocniej płaszcz, gdyż mam wrażenie, że jest tutaj cholernie chłodno. A może to emocje powodują, że odnoszę takie wrażenie? Mam gęsią skórkę i głowę pełną czarnych scenariuszy, jakie staram się wypchnąć ze świadomości. Niepotrzebnie się przejmuję. Kiwam głową Antkowi i biorę głęboki wdech. Wszystko po to, żeby powitać mieszkańców Spikeroog, ale oni nie mają podobnego podejścia. A wręcz przeciwnie. Są wrogo nastawieni, przestraszeni - jeszcze bardziej niż ja sama.
- Ale aż tak? Przecież ich nie zjemy - mruczę niezadowolona. Wolałabym z kimś porozmawiać, chociaż instynkt podpowiada mi, że tubylcy nie znają angielskiego. My zaś jesteśmy na bakier z niemieckim. Może to i lepiej, że nie próbujemy wygłupić się udając, że się dogadujemy, a w rzeczywistości machając zaciekle rękoma, byleby tylko ktokolwiek nas zrozumiał. Bez sensu.
W przeciwieństwie do pięknego pomnika, który stoi tutaj nie bez powodu. Jednak kuzyn nie rozpoznał widniejącej na tabliczce daty, więc kiwam tylko głową, nie zastanawiając się dłużej nad tym zagadnieniem. Chociaż ciągle chodzi mi po głowie, jak mucha, która co jakiś czas powraca nim zostanie ostatecznie zabita. Wzdycham, po czym idę w ślad za aurorem. To nasz błąd. Przekroczenie mglistej granicy wywołuje ból głowy oraz mnogość głosów dudniących w czaszce. Rozglądam się przerażona dookoła, próbując dostrzec źródło cierpiętniczych zawodzeń. I jeszcze czyjś dotyk na barku, wypychający dalej. Odwracam głowę za siebie, ale nikogo nie widzę. Tylko Anthony jest dziwnie skonsternowany. Nie dostrzegam mężczyzny, nie słyszę również jego głosu - dobrze, że Skamander postanawia mnie pociągnąć za sobą. Sama na pewno poszłabym dalej, na zatracenie.
- Mhm - mruczę bez przekonania, dalej zdezorientowana tym, co się wydarzyło przed chwilą. Do tego jest mi tak potwornie zimno. Patrzę na nieznajomego nie rozumiejąc co mówi. Niemiecki brzmi potwornie szorstko i nieprzyjemnie. Dopiero kiedy pokazuje na kwiaty staram się połączyć to w jakąś całość. - Chyba musimy je zabrać - stwierdzam cicho, chociaż nie mam najmniejszego pojęcia o co chodzi.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie, wcale nie - odpowiedział spokojnie odwzajemniając pół uśmiech. Zdawał się być pewny swych słów. Sprawił jednak takie wrażenie specjalnie dla Pomny bo osobiście faktycznie uważał to za nieco naiwne. Trzeba było jednak podnieść morale. Własnie - propos podnoszenia. Skamander sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej szaty wyciągając z niej dwie podłużne fiolki.
- Mam przy ze sobą narośl ze szczuroszczeta. Nie zapobiegnie, lecz jeżeli coś się wydarzy na pewno pomoże z pokonaniem niespodzianki. Tak więc...za powodzenie...? - zaproponował toast z półuśmiechem podając jej jedną fiolkę. Z dźwięcznym, delikatnym stuknięciem zbił jej fiolkę swoją przypieczętowując toast, a następnie upił zawartość. Nawet jeżeli moc wywaru miała nie zostać w pełni wykorzysta nie miało to znaczenia, jeżeli tylko Pomna poczuje się po jego zażyciu pewniej. Potem poszli dalej.
Przemieszczając się przez wioskę nie mogli nie poczuć na sobie nieprzychylnych spojrzeń mieszkańców. Faktycznie ci tak długo, jak nie byli z czekoladowej masy nie musieli obawiać się z ich (a właściwie Pomny) strony zagrożenia. Nie było jednak sensu wchodzić z nimi w dyskusje i próbować do siebie przekonać. Ci ludzie byli zlęknieni, a fakt, że nie mogliby dojść do porozumienia w niczym nie pomagał. Należało zwyczajnie przyśpieszyć zatem kroku zostawiając za sobą dziwną wioskę i jej mieszkańców w spokoju. Zostawili też za sobą kamienną płytę - i to był błąd. kto wie jaka zguba by ich czekała, gdyby nie szczęśliwy przebłysk świadomości. Pomimo iż oboje byli już na nowo przed granicą do skąpanej w kakofonicznych dźwiękach tragedii krainy Anthony wciąż czuł na skórze ciarki, a w uszach dudniło mu upiorne zawodzenie. Mówiący do niego w obcym języku, rozemocjonowany człowiek nie pomagał w przegonieniu dezorientacji. Gdy pojawiła się chwila ciszy, a pomna mruknęła cicho swój domysł auror ujął łodygę jednego z kwiatów. Nie wydawał się być magiczny ale może tu nie o tego typu magię chodziło?
- Ja, z tym, mogę tam? - jak najprościej przy pomocy słów i gestów starał przekazał patrząc, czy mimika twarzy człowieka przed nim się uspokaja. Zerknął zaraz na kuzynkę - Niewątpliwie jest tu dziwnego rodzaju bariera. W innym przypadku granica między tą cisza tu, a ta kakofonią....nie byłaby tak wyraźna. Może faktycznie te głosy to zjawy poległych...? Wiesz, ta katastrofa - wspomniał o niej na samym początku. Nie wątpił, że to było powiązane w jakiś sposób z tym czego przed chwilą doświadczyli - Czułaś te ciągnięcie, popychanie w głąb, prawda? Ta siła czegoś chciała. Może właśnie tego...? - a może po prostu naszej zguby? -Spróbujmy - cicho skonsultował z kuzynką pomysł i sięgnął po kolejny kwiat darując jej go. Skiną dziękczynnie do człowieka, który jako jedyny w wiosce okazał im zainteresowanie. Ale czy zbawienne? Skamander ponownie przekroczył niepisaną granicę światów trzymając w dłoni fioletowy kwiat on, czy auror jest tym czego chciały ponure głosy? Czy pozwolą im teraz przejść w głąb i odnaleźć im to czego poszukiwali?
|zażywam jedną marynowaną narośl ze szczuroszczeta i jedną marynowaną narośl ze szczuroszczeta przekazuję Pom
- Mam przy ze sobą narośl ze szczuroszczeta. Nie zapobiegnie, lecz jeżeli coś się wydarzy na pewno pomoże z pokonaniem niespodzianki. Tak więc...za powodzenie...? - zaproponował toast z półuśmiechem podając jej jedną fiolkę. Z dźwięcznym, delikatnym stuknięciem zbił jej fiolkę swoją przypieczętowując toast, a następnie upił zawartość. Nawet jeżeli moc wywaru miała nie zostać w pełni wykorzysta nie miało to znaczenia, jeżeli tylko Pomna poczuje się po jego zażyciu pewniej. Potem poszli dalej.
Przemieszczając się przez wioskę nie mogli nie poczuć na sobie nieprzychylnych spojrzeń mieszkańców. Faktycznie ci tak długo, jak nie byli z czekoladowej masy nie musieli obawiać się z ich (a właściwie Pomny) strony zagrożenia. Nie było jednak sensu wchodzić z nimi w dyskusje i próbować do siebie przekonać. Ci ludzie byli zlęknieni, a fakt, że nie mogliby dojść do porozumienia w niczym nie pomagał. Należało zwyczajnie przyśpieszyć zatem kroku zostawiając za sobą dziwną wioskę i jej mieszkańców w spokoju. Zostawili też za sobą kamienną płytę - i to był błąd. kto wie jaka zguba by ich czekała, gdyby nie szczęśliwy przebłysk świadomości. Pomimo iż oboje byli już na nowo przed granicą do skąpanej w kakofonicznych dźwiękach tragedii krainy Anthony wciąż czuł na skórze ciarki, a w uszach dudniło mu upiorne zawodzenie. Mówiący do niego w obcym języku, rozemocjonowany człowiek nie pomagał w przegonieniu dezorientacji. Gdy pojawiła się chwila ciszy, a pomna mruknęła cicho swój domysł auror ujął łodygę jednego z kwiatów. Nie wydawał się być magiczny ale może tu nie o tego typu magię chodziło?
- Ja, z tym, mogę tam? - jak najprościej przy pomocy słów i gestów starał przekazał patrząc, czy mimika twarzy człowieka przed nim się uspokaja. Zerknął zaraz na kuzynkę - Niewątpliwie jest tu dziwnego rodzaju bariera. W innym przypadku granica między tą cisza tu, a ta kakofonią....nie byłaby tak wyraźna. Może faktycznie te głosy to zjawy poległych...? Wiesz, ta katastrofa - wspomniał o niej na samym początku. Nie wątpił, że to było powiązane w jakiś sposób z tym czego przed chwilą doświadczyli - Czułaś te ciągnięcie, popychanie w głąb, prawda? Ta siła czegoś chciała. Może właśnie tego...? - a może po prostu naszej zguby? -Spróbujmy - cicho skonsultował z kuzynką pomysł i sięgnął po kolejny kwiat darując jej go. Skiną dziękczynnie do człowieka, który jako jedyny w wiosce okazał im zainteresowanie. Ale czy zbawienne? Skamander ponownie przekroczył niepisaną granicę światów trzymając w dłoni fioletowy kwiat on, czy auror jest tym czego chciały ponure głosy? Czy pozwolą im teraz przejść w głąb i odnaleźć im to czego poszukiwali?
|zażywam jedną marynowaną narośl ze szczuroszczeta i jedną marynowaną narośl ze szczuroszczeta przekazuję Pom
Find your wings
Nie jest naiwne. Daję za wygraną, nie wypatrując w słowach Antka jakiegokolwiek fałszu, ale może powinnam. Wszak nikt o zdrowych zmysłach nie wierzyłby w to, co ja, czyli wychodziłoby na to, że oboje jesteśmy szaleni. Może to rodzinna przypadłość Skamanderów, a może jednak blef - nie zajmuję się tym dłużej. Nie po to tu przybyliśmy. Musimy uważnie rozglądać się dookoła i być czujni, nie zdekoncentrowani jakimiś mało istotnymi sprawami. Chodźmy dalej, po prostu.
Więc idziemy, a widok wystraszonych, niechętnych obcym mieszkańcy nie są tym, czego się mimo wszystko spodziewałam. Pewnie wiedzą więcej niż powinni. I niż chcieliby powiedzieć nam. W końcu co złego może się stać jeśli zamienią z nami parę słów? Nie chcę wierzyć w jakieś klątwy lub inne powody niż wewnętrzny, niepotrzebny strach. Pogrążam się w tych dość pesymistycznych myślach i dopiero po chwili orientuję się, że kuzyn gada o jakimś szczuroszczecie. Mrugam intensywnie próbując zrozumieć jaki to ma związek z widniejącymi w dłoniach fiolkami, ale w końcu łączę porozrzucane dotąd kropki. Eliksir, no tak. Musimy wspomóc swoje umiejętności znajomości białej magii przed zetknięciem się z czakramami.
- Za powodzenie - rzucam z lekkim uśmiechem, wciąż mając nadzieję, że rzeczywiście mamy szansę na sukces w tej misji. Odbieram swój przydział i unoszę szkło w geście toastu, następuje lekkie stuknięcie obu naczyń, po czym otwieram je i wypijam zawartość. Nie jest to najpyszniejsza rzecz pod słońcem, ale najważniejsze, że działa. Pozostałość chowam do kieszeni.
Dobrze, że Antek nie wypowiedział na głos swoich myśli, na pewno nabrałabym ogromnej ochoty na czekoladę.
Niestety wszelkie przyjemności muszą odejść w tymczasową niepamięć, gdyż docieramy do interesującego nas miejsca, z którego powinniśmy udać się do czakramów. Tak przynajmniej sądzę oglądając osobliwy pomnik wraz z równie osobliwą datą na nim wyrytą. Ozdobiony pięknymi zatrwianami musi mieć w sobie magię, skoro kwiaty jeszcze nie zwiędły lub nie uschły. Wyglądały jak świeżo ścięte, to aż dziwne.
Jednak nawet to nie wzbudza mojej podejrzliwości na tyle, żeby w porę się opamiętać przed wkroczeniem w mgliste, tajemnicze tereny. Początkowo nie widzę w tym nic złego - do czasu, aż dopadają mnie te potworne hałasy, krzyki, słowa? Nie wiem, ale w głowie robi mi się cholernie tłoczno i nieprzyjemnie, mam ochotę ścisnąć sobie czaszkę tak, żeby ten koszmar się skończył. Kończy się, dzięki aurorowi, co ostatecznie kwituję westchnieniem ulgi. Kiedy już się w miarę uspokajam. - Dzięki - mówię do mężczyzny z wdzięcznością, a potem zerkam na tubylca. Nic nie rozumiem. Dobrze, że Antek ma głowę na karku. Mężczyzna wyraźnie kiwa głową, że powinniśmy wziąć zatrwiany i wtedy możemy udać się do miejsca, którego szukamy. Dziękuję mu uniwersalnym, międzynarodowym gestem, mam nadzieję i odbieram od towarzysza niedoli fioletową roślinę. - Też mi się wydaje, że ma to związek z tą katastrofą i tymi duchami - przytakuję z lekką obawą do ponownego rzucenia się w wir przerażającej bariery. - Tak, jakby coś mnie popychało dalej… to było straszne - potwierdzam nadal. - Spróbujmy - powtarzam po czarodzieju, a potem rzeczywiście wraz z nim i kwiatem przekraczam granicę. Zamykam oczy czując jak łomocze mi serce. Będzie dobrze, musi być.
Wypijam prezent od Antka do dna!
Więc idziemy, a widok wystraszonych, niechętnych obcym mieszkańcy nie są tym, czego się mimo wszystko spodziewałam. Pewnie wiedzą więcej niż powinni. I niż chcieliby powiedzieć nam. W końcu co złego może się stać jeśli zamienią z nami parę słów? Nie chcę wierzyć w jakieś klątwy lub inne powody niż wewnętrzny, niepotrzebny strach. Pogrążam się w tych dość pesymistycznych myślach i dopiero po chwili orientuję się, że kuzyn gada o jakimś szczuroszczecie. Mrugam intensywnie próbując zrozumieć jaki to ma związek z widniejącymi w dłoniach fiolkami, ale w końcu łączę porozrzucane dotąd kropki. Eliksir, no tak. Musimy wspomóc swoje umiejętności znajomości białej magii przed zetknięciem się z czakramami.
- Za powodzenie - rzucam z lekkim uśmiechem, wciąż mając nadzieję, że rzeczywiście mamy szansę na sukces w tej misji. Odbieram swój przydział i unoszę szkło w geście toastu, następuje lekkie stuknięcie obu naczyń, po czym otwieram je i wypijam zawartość. Nie jest to najpyszniejsza rzecz pod słońcem, ale najważniejsze, że działa. Pozostałość chowam do kieszeni.
Dobrze, że Antek nie wypowiedział na głos swoich myśli, na pewno nabrałabym ogromnej ochoty na czekoladę.
Niestety wszelkie przyjemności muszą odejść w tymczasową niepamięć, gdyż docieramy do interesującego nas miejsca, z którego powinniśmy udać się do czakramów. Tak przynajmniej sądzę oglądając osobliwy pomnik wraz z równie osobliwą datą na nim wyrytą. Ozdobiony pięknymi zatrwianami musi mieć w sobie magię, skoro kwiaty jeszcze nie zwiędły lub nie uschły. Wyglądały jak świeżo ścięte, to aż dziwne.
Jednak nawet to nie wzbudza mojej podejrzliwości na tyle, żeby w porę się opamiętać przed wkroczeniem w mgliste, tajemnicze tereny. Początkowo nie widzę w tym nic złego - do czasu, aż dopadają mnie te potworne hałasy, krzyki, słowa? Nie wiem, ale w głowie robi mi się cholernie tłoczno i nieprzyjemnie, mam ochotę ścisnąć sobie czaszkę tak, żeby ten koszmar się skończył. Kończy się, dzięki aurorowi, co ostatecznie kwituję westchnieniem ulgi. Kiedy już się w miarę uspokajam. - Dzięki - mówię do mężczyzny z wdzięcznością, a potem zerkam na tubylca. Nic nie rozumiem. Dobrze, że Antek ma głowę na karku. Mężczyzna wyraźnie kiwa głową, że powinniśmy wziąć zatrwiany i wtedy możemy udać się do miejsca, którego szukamy. Dziękuję mu uniwersalnym, międzynarodowym gestem, mam nadzieję i odbieram od towarzysza niedoli fioletową roślinę. - Też mi się wydaje, że ma to związek z tą katastrofą i tymi duchami - przytakuję z lekką obawą do ponownego rzucenia się w wir przerażającej bariery. - Tak, jakby coś mnie popychało dalej… to było straszne - potwierdzam nadal. - Spróbujmy - powtarzam po czarodzieju, a potem rzeczywiście wraz z nim i kwiatem przekraczam granicę. Zamykam oczy czując jak łomocze mi serce. Będzie dobrze, musi być.
Wypijam prezent od Antka do dna!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiele już mówił przed wejściem do wioski. Okolica wydawała się wyludniona oraz jałowa. Gdy zaś już do niej dotarli wrażenie to się jedynie nasiliło. Miejscowi ustępowali im z drogi na długo przed. Otwarte dotąd drzwi, uchylone okiennice domknęły się uszczelniając mieszkania i kryjących się w nich mugoli. Nieprzychylne, uważne spojrzenia co odważniejszych pełzały nieprzyjemnie po plecach mogąc wpędzić w paranoję. Auror jednak nie odczuł, by strach i nieufność wzbierała w nich na tyle by mogli podjąć się jakichś niebezpiecznych wobec nich działań. Obserwował ukradkiem wszystkich miejscowych pozostając we wzmożonej gotowości aż do chwili w której nie minęli wioski. Nie zatrzymując się przemieszczali się dalej dochodząc do kamiennego nagrobka za którym czekało ich zapadające w pamięci uczucie bycia tłamszonym przez siły silniejsze niż te wywoływane zwykłą magią. Te szczęśliwie ich nie pochłonęły. Z dudniącym w piersi sercem Anthony będąc już na no nowo przed granicą spoglądał z uwagą na kuzynkę, czy też to poczuła. Ulga i rozluźnienie na jej twarzy potwierdziło, że to nie był jego osobisty wymysł. Coś się tam działo. Jeszcze nie wiedział co, lecz tajemniczy tubylec miał rzucić nieco mętnego światła na sprawę. Nie potrafili się z nim porozumieć. Jednak przejęcie które nim targało oraz drobne gesty pozwoliły im podejrzewać czego od nich oczekiwał. Czego oczekiwały zmory czające się za barierą. Trzymając łodyżkę rośliny spojrzał raz jeszcze na mężczyznę, który skinął głową dając Anthonemu znak, że tak jest dobrze. O tym auror miał się zaraz przekonać. Trzymając w dłoni ofiarę z zioła ostrożnie przekroczył barierę. Atak zjaw i widziadeł jednak nie nastał. Z nowym talizmanem u boku spojrzał na Pomonę, czy również nie doświadcza niechcianych ingerencji w swoje myśli. Po upewnieniu się ruszył dalej prowadząc siebie, jak i towarzyszącą czarownicę dalej. W pewnej chwili twarda, żwirowata nawierzchnia ustąpiła litej kamiennej, omszonej.
- Udało się - orzekł, kiedy to przykucnął i odgarnął kępę mchu z wilgotnej skały. Gdzieś z jej wnętrza, głęboko dało się wyczuć uśpioną moc, magię - Przygotuj się. Spróbuję ją wybudzić - tę moc. Wyciągniętą różdżkę przyłożył w zagłębienie w środku kamiennego kręgu i zaczął oddziaływać na niego białą magią.
|marynowaną narośl ze szczuroszczeta 9/10, +5 opcm
|docelowa moc: ST = 50
- Udało się - orzekł, kiedy to przykucnął i odgarnął kępę mchu z wilgotnej skały. Gdzieś z jej wnętrza, głęboko dało się wyczuć uśpioną moc, magię - Przygotuj się. Spróbuję ją wybudzić - tę moc. Wyciągniętą różdżkę przyłożył w zagłębienie w środku kamiennego kręgu i zaczął oddziaływać na niego białą magią.
|marynowaną narośl ze szczuroszczeta 9/10, +5 opcm
|docelowa moc: ST = 50
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Obawy nie opuszczają mnie ani na chwilę, ale muszę dzielnie stawiać kolejne kroki i brnąć do przodu. Do rozwiązania zagadki. Oddycham miarowo, spokojnie, staram się przynajmniej. Mijam kolejne budynki, wypijam eliksir i chociaż nie czuję się jakoś inaczej to wierzę, że mikstura działa. Nie patrzę już na złowrogich mieszkańców, interesuje mnie jedynie dotarcie do celu. Celem okazuje się być kamienny pomnik z tabliczką, która mgliście przypominała o jakimś wydarzeniu. To musi być wydarzenie, skoro widnieje tam data. Prawdopodobnie chodzi o tę całą katastrofę, ale nie mogę mieć pewności. Wzdycham więc czując, że mogłam przygotować się na misję dużo lepiej. Po raz kolejny poprawiam poły płaszcza w nadziei, że zimny wiatr nie przeniknie mnie na wskroś wzbudzając drżenie ciała. Jakże naiwnie. To nie pierwszy raz kiedy myślę, że wszystko się uda, wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi. Nie mam pojęcia skąd we mnie tyle optymizmu, ale czasem muszę go w sobie wzbudzać, żeby nie załamać się całkowicie. Kilka powodów do wesołości może znalazłoby się jakbym intensywnie przeszukała myśli, ale nie chcę się rozpraszać. Musimy ukończyć misję. Z sukcesem lub nie, ale ostatecznie wrócić do domu.
Wszystko wskazuje na to, że umrzemy właśnie tu i właśnie teraz. Takie mam odczucie po przekroczeniu granicy oraz słuchaniu tych wszystkich przerażających głosów. Nie wiem czy znajdują się one w mojej głowie czy gdzieś całkowicie indziej, ale jest strasznie. Wzdrygam się jeszcze długo po tym, jak Antek wyrywa mnie z macek śmierci. Usiłuję nie myśleć o tym, co było i zamiast tego skoncentrować się na zrozumieniu starca. Mówiącego po niemiecku. Później przerzucającego się na pokazywanie palcem. Chyba tylko stąd wiemy, że mamy zabrać ze sobą zatrwiany. Są piękne, pachnące, w ogóle jakby rosły na tym kamieniu zamiast schnąć lub więdnąć. Dziwna sprawa.
Wreszcie ruszamy, a ja czuję jak serce zawzięcie przyspiesza swoją pracę. Bolesną. Jednak magiczna bariera zostaje za nami i nie czuję tego skutków. Żadnych głosów. Widocznie nieznajomy nie kłamał. To przynosi pewną ulgę na zmęczone serce.
- Tak - przytakuję wraz z dotarciem na twardą powierzchnię. Taką, która nie wykręca nóg podczas wędrówki. - Myślałam już, że umrzemy - mruczę, chociaż to miał być pogodny element tej całej operacji. Nabieram powietrza w płuca kiedy auror wzbudza krąg magicznej mocy. Pozostaje zatem sprawa patronusa. Przełykam ślinę dobywając różdżki. Bardzo chciałabym nie zepsuć pracy Antka. - Expecto patronum - mówię zdecydowanie, możliwie płynnie oraz starannie. Modląc się w duchu, żeby i moja moc okazała się wystarczająca do pełnego wzbudzenia czakramów. Serce znów niebezpiecznie przyspiesza, ręka drży, ale myśli nieco giną pod wpływem ogromnej ilości emocji. Emocji, jakie staram się w sobie wzbudzić. Za pomocą najszczęśliwszych wspomnień.
Wypita narośl ze szczuroszczeta, +5 do OPCM. Próbuję moc docelową, ST 50.
Wszystko wskazuje na to, że umrzemy właśnie tu i właśnie teraz. Takie mam odczucie po przekroczeniu granicy oraz słuchaniu tych wszystkich przerażających głosów. Nie wiem czy znajdują się one w mojej głowie czy gdzieś całkowicie indziej, ale jest strasznie. Wzdrygam się jeszcze długo po tym, jak Antek wyrywa mnie z macek śmierci. Usiłuję nie myśleć o tym, co było i zamiast tego skoncentrować się na zrozumieniu starca. Mówiącego po niemiecku. Później przerzucającego się na pokazywanie palcem. Chyba tylko stąd wiemy, że mamy zabrać ze sobą zatrwiany. Są piękne, pachnące, w ogóle jakby rosły na tym kamieniu zamiast schnąć lub więdnąć. Dziwna sprawa.
Wreszcie ruszamy, a ja czuję jak serce zawzięcie przyspiesza swoją pracę. Bolesną. Jednak magiczna bariera zostaje za nami i nie czuję tego skutków. Żadnych głosów. Widocznie nieznajomy nie kłamał. To przynosi pewną ulgę na zmęczone serce.
- Tak - przytakuję wraz z dotarciem na twardą powierzchnię. Taką, która nie wykręca nóg podczas wędrówki. - Myślałam już, że umrzemy - mruczę, chociaż to miał być pogodny element tej całej operacji. Nabieram powietrza w płuca kiedy auror wzbudza krąg magicznej mocy. Pozostaje zatem sprawa patronusa. Przełykam ślinę dobywając różdżki. Bardzo chciałabym nie zepsuć pracy Antka. - Expecto patronum - mówię zdecydowanie, możliwie płynnie oraz starannie. Modląc się w duchu, żeby i moja moc okazała się wystarczająca do pełnego wzbudzenia czakramów. Serce znów niebezpiecznie przyspiesza, ręka drży, ale myśli nieco giną pod wpływem ogromnej ilości emocji. Emocji, jakie staram się w sobie wzbudzić. Za pomocą najszczęśliwszych wspomnień.
Wypita narośl ze szczuroszczeta, +5 do OPCM. Próbuję moc docelową, ST 50.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Doga prowadziła w stronę wzgórza. Być może istniała tu kiedyś wydeptana ścieżka, lecz obecnie wszędzie rosła jednolicie bujna. Nie czyniło to wyprawy łatwą, lecz ważne, że skuteczną - w końcu obcas buta natrafił na szarą, kamienną płytę. Udało im się. nie można było mówić jeszcze o sukcesie, lecz przynajmniej udało im się na chwilę obecną znaleźć okrąg którego kształt i rozmiar był wykrzywiany przez pochłaniającą budowlę roślinność. Anthony zrobił kilka leniwych okrążeń w trakcie których badał znalezisko aż ostatecznie przykucnął odnajdując centrum, a w nim - nieprzypadkowe żłobienia skrywane pod wierzchnią warstwą mchu. Odgarnął ją na bok niechętnie brudząc sobie ręce. nie był biegłym znawca magii. Znał jedynie podstawy numerologii. Mimo to potrafił wyczuć kłębiącą się, stłumiona silę skrywaną pod kamieniem. A skoro tak było to już świadczyło same za siebie. Przyłożył różdżkę do kamienia i po tym jak zebrał skupienie zaczął oddziaływać na magiczne miejsce białą magią. Starał się nie śpieszyć by nie stracić kontroli nad wpuszczanym w pradawny kamień magią, która oplatała i wyciągała na wierzch skrywaną przez lata magię. Magiczny krąg zajaśniał. Skamander spojrzał na Pomonę. Teraz to była jej kolej. I trzeba było przyznać że nie traciła czasu. Zbierała wybudzoną magie przekuwając ją na tą posłańca mającego ponieść ją dalej. Jaśniejąca łuna magii przybrała wymagany kształt oraz formę i poniosła się w stronę nieba. Oboje z Pomoną doskonale wiedzieli w jakim kierunku.
- Cóż...to by było chyba na tyle - przerwał cisze przenosząc wzrok z szarego nieba na kuzynkę. Leniwym krokiem schodził z poruszonego magią okręgu. Czekała ich jeszcze droga powrotna nie krótsza od tej która pokonali by się tu dostać. Nim jednak za nią się zabrali - Anthony przystanął odnajdując miejsce zwieńczone stosem mniej lub bardziej świeżych kwiatów tego samego rodzaju złożonych jak gdyby w ofierze niewidzialnemu nagrobkowi bądź pomnikowi. Skamander obrócił cienką łodyżkę między palcami i odłożył ją do innych kwiatów. nie lubił duchów, zjaw. współpraca z nimi zawsze była cudaczna. Przykład tej wyspy jedynie to potwierdzał. Nie mógł jednak nie być wdzięczny, że chciały jedynie takiej ofiary.
- Cóż...to by było chyba na tyle - przerwał cisze przenosząc wzrok z szarego nieba na kuzynkę. Leniwym krokiem schodził z poruszonego magią okręgu. Czekała ich jeszcze droga powrotna nie krótsza od tej która pokonali by się tu dostać. Nim jednak za nią się zabrali - Anthony przystanął odnajdując miejsce zwieńczone stosem mniej lub bardziej świeżych kwiatów tego samego rodzaju złożonych jak gdyby w ofierze niewidzialnemu nagrobkowi bądź pomnikowi. Skamander obrócił cienką łodyżkę między palcami i odłożył ją do innych kwiatów. nie lubił duchów, zjaw. współpraca z nimi zawsze była cudaczna. Przykład tej wyspy jedynie to potwierdzał. Nie mógł jednak nie być wdzięczny, że chciały jedynie takiej ofiary.
Find your wings
Boję się. Wciąż się boję, myśląc, że nam się nie uda i cały trud pójdzie na marne. Staram się jednak nie popaść w panikę ani paranoję, to nie jest nam obecnie potrzebne. W przeciwieństwie do sprawnego przejścia przez zarośniętą ścieżkę. Niech się Antek cieszy, że nie musi chodzić w butach na obcasach, to dopiero jest dramat! Zwłaszcza w tak beznadziejnych warunkach jakie były w Spikeroog. Jednak nie narzekam, chyba nawet nie zauważam niedogodności, gdyż przejęta jestem zadaniem - tym, żeby wykonać je możliwie dobrze. Kontroluję każdy oddech, każdą myśl, starając się nastroić pozytywnie do naszej misji. Skoro mam rzucać zaklęcie patronusa, to muszę oczyścić się ze wszelkich negatywnych myśli i emocji. Tak. Sięgam w głąb siebie, do wspomnień z dzieciństwa, do radości jaką dawały wspólne, wieczorne ogniska niedaleko domu. Byliśmy wtedy wszyscy razem. Nikt nie umierał, nikt nie miał żadnych zmartwień. Istnieliśmy tylko my, chociaż świat o nas nie wiedział. Trwaliśmy w symbiozie - rodzina, ogień, las i gwieździste niebo nad naszymi głowami. Śmiechy i rozmowy, gonitwy dookoła płomieni, słodki smak przypieczonej pianki. Wszystko, co składa się na szczęście, na najprawdziwszą radość. Coś, czego już nigdy nie doświadczę - nie w takiej formie. Ale zamiast łez pojawia się uśmiech. Będzie dobrze, musi być.
Chwytam pewnie różdżkę, koncentrując się na zaklęciu najmocniej jak potrafię. Pozwalam, żeby biała magia przepłynęła przez prawą dłoń i skumulowała się na końcu różdżki. Otwieram przymknięte dotąd oczy i widzę jak świetlista salamandra rusza w niebo. Najprawdziwsza moc, którą udało nam się wzbudzić i ukierunkować na pożądane tory. Z serca oraz ramion spada największy ciężar tej przeprawy. Odbija się głucho od ziemi, zaś usta wypuszczają ze świstem powietrze pełne ulgi. Udało się. Dokonaliśmy tego. Może nie najlepiej, za to bezpiecznie. Zerkam na kuzyna i kiwam głową na potwierdzenie jego słów. To koniec. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Schodzę za nim w dół, uważnie patrząc pod nogi i zadzierając delikatnie sukienkę, żeby nie zaplątała się między stopy.
Wędrówka nie jest długa, za to naznaczona wielorakimi myślami. Wreszcie mijamy opuszczony niedawno pomnik przystrojony zatrwianami. Ja jednak swój zostawiam w dłoni. Ususzę go na pamiątkę tragicznych wypadków jakie mają miejsce na całym świecie. Potem idę prosto do łodzi, która ma nas zawieźć do pozostawionego wcześniej świstoklika. Oglądam się przez ramię tylko jeden, jedyny raz - przeszłość nas nie ściga, możemy spokojnie wracać do kraju.
zt. x2
Chwytam pewnie różdżkę, koncentrując się na zaklęciu najmocniej jak potrafię. Pozwalam, żeby biała magia przepłynęła przez prawą dłoń i skumulowała się na końcu różdżki. Otwieram przymknięte dotąd oczy i widzę jak świetlista salamandra rusza w niebo. Najprawdziwsza moc, którą udało nam się wzbudzić i ukierunkować na pożądane tory. Z serca oraz ramion spada największy ciężar tej przeprawy. Odbija się głucho od ziemi, zaś usta wypuszczają ze świstem powietrze pełne ulgi. Udało się. Dokonaliśmy tego. Może nie najlepiej, za to bezpiecznie. Zerkam na kuzyna i kiwam głową na potwierdzenie jego słów. To koniec. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Schodzę za nim w dół, uważnie patrząc pod nogi i zadzierając delikatnie sukienkę, żeby nie zaplątała się między stopy.
Wędrówka nie jest długa, za to naznaczona wielorakimi myślami. Wreszcie mijamy opuszczony niedawno pomnik przystrojony zatrwianami. Ja jednak swój zostawiam w dłoni. Ususzę go na pamiątkę tragicznych wypadków jakie mają miejsce na całym świecie. Potem idę prosto do łodzi, która ma nas zawieźć do pozostawionego wcześniej świstoklika. Oglądam się przez ramię tylko jeden, jedyny raz - przeszłość nas nie ściga, możemy spokojnie wracać do kraju.
zt. x2
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
RFN - misja poboczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże