Komnaty Blaithin
AutorWiadomość
Komnaty Blaithin
Komnaty utrzymane są w ciepłych, pastelowych kolorach. Niewiele zmieniło się w nich od lat. Magiczny gramofon podarowany lady Fawley przez jej ciotkę dalej stoi w kącie pomieszczenia, a toaletka z podstawowymi specyfikami upiększającymi niezmiennie ulokowana jest zaraz obok tarasu z widokiem na pejzaż Krainy Jezior. Z okien widać szeroko rozciągniętą taflę jeziora, przez co wchodząc do pomieszczenia można odnieść wrażenie, że patrzy się na morze. Dopiero przechodząc głębiej dostrzega się dumę Fawleyów – piękny, bujny ogród, cieszący oko różnorodną roślinnością. Na etażerce obok wygodnego łoża zawsze leży szklanka z wodą i aktualnie czytane recenzje muzyczne oraz nuty utworów cenionych muzyków. Mosiężne biurko ugina się natomiast od licznych pergaminów i woluminów książek luźno i precyzyjniej prawiących o muzyce. Zaś w wolnej przestrzeni komnaty znajduje się miejsce na wygodną sofę i stolik na herbatę, służące do przyjmowania bliskich gości, czy zrelaksowania się przy filiżance herbaty w niedzielne popołudnie.
Pierwsze miesiące powrotu do Anglii stanowiły ogromną próbę dla jej twórczości artystycznej. Przytłoczona panującymi anomaliami i napięciami społecznymi, intuicyjnie poddawała się walce o desperackie utrzymanie swojej liryczności. Była jeszcze nieświadoma, że nowe doświadczenia, nie tylko nie gasiły jej weny, a stwarzały ją jako artystkę kompletniejszą, a przekaz jej słów pełniejszy i głębszy. Wszelkie niedogodności, jakie napotkały ją w Anglii, poszerzały jej perspektywy. Zasiadłszy się we Francji na stałe przez okres ostatnich czterech lat, zapomniała, że właściwy krytyk muzyczny prócz wydawania eksperckiej opinii, powinien potrafić sądzić tak samo utwory muzyczne i prawić o ich analizie oraz interpretacji, jak i sądzić siebie oraz przekaz, jaki chce osiągnąć. Bowiem nie sztuką być publicystą, krytykiem z samej pasji do rzetelnej oceny. Wiele w świecie było osób wartościujących, ironizujących, a wśród nich samozwańczych krytyków muzycznych, choć byli jedynie rezenzentami, komentatorami i dziennikarzami, a samo pisanie i mówienie o muzyce nie czyniło z nich jeszcze rzemieślników ciężkiej sztuki krytykowania. Musiała zadać sobie pytanie, co w jej własnym mówieniu i pisaniu o muzyce czyniło z niej krytyka. W jaki sposób wyznaczała ścieżki muzyczne, pośredniczyła w przekazie między muzyką, a jej odbiorcami i co w jej ocenie było istotne, jaką nosiło w sobie oryginalność i przewodnictwo. Siedząc we Francji, moszcząc się gotową renomą, stała się zbyt wygodna. Przestała zadawać sobie odpowiednie pytania, tym samym nie mogąc sobie na nie udzielić właściwej odpowiedzi. Bez tego nie mogąc obrać adekwatnej drogi.
Tutaj, w Anglii, było inaczej. Obserwowała zmiany środowiskowe – w swojej posiadłości, za oknem, gdzie niesamowite, zjawiskowe tereny Fawleyów teraz wydawały się zaledwie wspaniałe. Rozpatrywałą również zmiany społeczne – odbite choćby w pełnym melancholii wyrazie twarzy jej kuzynki. Pozornie nie miało to nic wspólnego z jej pracą. Było to jednak błędne założenie. Widząc te zmiany, otworzyła oczy na błędy, jakie popełniła w ostatnich latach w swojej pracy. Uległa kilku złym w jej profesji nawykom.
Stabilności. Wygodzie. Braku dociekliwości. Monotonii. Ironii i pewnej bezcelowości swoich działań.
A powinna pamiętać o nowatorskości. Motywacji. Oryginalności. Prekursorstwie i niesionych ideałach.
Poddając profesjonalnej ocenie nie tylko muzykę, ale też jej cenne dla czarodziejów atrybuty, odkryła w sobie nowe pokłady weny. Zadawała sobie pytania, jaką wartość ma sztuka tutaj, w Anglii i z jakimi wartościami, mówiąc o niej, ona, powinna ją zestawić. Jak opisać jej dyferencyjność dziś i kiedyś. Z piórem zawieszonym nad pergaminem, zastanawiała się nad kontekstem praktyk muzycznych pięciu muzyków, których twórczość opisywała w swoim tekście. W pierwszej kolejności podjęła się dokładnej analizy środowiska. W swoich badaniach nad problematyką odtwórczą muzyki renesansu, oceniała celowość czerpania przez nich inspiracji z muzyki instrumentalnej u schyłku renesansu i baroku.
Miała przed sobą dwa pergaminy. Jeden szkic tekstu krytycznego, jaki później przekaże na łamy mediów magicznych do publikacji oraz drugi, przygotowawczy do tematu. Pełen analizy poznawczej, badań i wniosków na tematy bliskie i pokrewne dla poruszonego wątku. Teraz wyjęła również i trzeci pergamin, mający uporządkować strukturę i luźne myśli szkicu, który czytała czwarty raz, wyłapując w nim kolejne nieprawidłowości. Wydawał się zbyt sztywny, naukowy, opiniodawczy. Dokładnie taki, za jaki ceniono ją we Francji. Precyzyjny. Ale chciała być więcej niż tylko precyzyjna.
Uruchomiła gramofon machnięciem różdżki, przymknęła powieki, chłonąc emocje i możliwości interpretacyjne odsłuchiwanego utworu. Chwilę później wstała z miejsca, nie otwierając oczu, poruszając się w rytm muzyki klasycznej. Lawirowała po środku swoich komnat, poddana muzyce, oddając się jej i swoim zdolnościom analitycznym. Każde brzmienie, które potrafiło wywołać mrowienie jej serca, zapisywała sobie w pamięci i nadpisywała je w głowie słowem. Ten rodzaj prowadzonego procesu myślenia – teoretyczno-praktyczny, rzucał nowe cienie na jej ocenę muzyczną. Kiedy utwór dobiegł końca, a ona przystanęła w miejscu, pozostawiając swoje poruszenie i wrazliwość do muzyki jeszcze świeże, od razu przystała do pisania. Zdała się na swoją intuicję oraz lekkość pióra, stwarzając kolejny szkic tego samego tekstu bardziej osobliwym, ale nie subiektywnym. Pisała, z perspektywy krytyka, ale też wcielając umysł w ciało każdego dowolnego odbiorcy muzycznego. Krytyk muzyczny musiał potrafić polemizować o muzyce, nie wydawać jednotorowych osądów. Proste, wąskie rozwiązania były dla ludzi o ograniczonym myśleniu. Przeciętniaków. Ona nie chciała być przecietna i nie chciała, żeby jej teksty były przeciętne. Kolejny raz wycelowała różdżką w sprzęt muzyczny.
Zapisywała kolejną myśl w akompaniamencie towarzyszącego jej tła melodii. Myśli miała czyste, skonkretyzowane, pełne nowych odkryć, a dłoń od kilku minut nie odrywała się od pergaminu ani na moment. Ręka nie nadążała z pisaniem nad spostrzeżeniami kołatającymi się w pełnym kreatywnego uniesienia umyśle. W następnych minutach, zdrętwiałe od nieprzerwanego pisania palce, potrzebowały przerwy. Blaithin rozluźniła dłoń, wypuszczając z niej pióro. Bażancia lotka opadła miękko na mosiężne biurko, kiedy kobieta odchyliła głowę w tył, rozluźniając kark.
— Jeszcze raz — szepnęła, przerwę dla rozluźnienia mięśni wykorzystując na kolejne przesłuchanie następnych w kolejce do opisania utworów.
Zimna herbata czekała do spożycia na etażerce. Zadzwoniła po służbę, żeby ją wyniesiono i zastąpiono nową. Potrzebowała chwili odetchnienia, dla zgromadzenia większej ilości energii do pisania. Dotąd oddana swojemu nagłemu przebłyskowi weny, zapomniała o jedzeniu i piciu. Rozmasowała sobie kark, pochylając się nad kartką. Objęła spojrzeniem wstęp i pierwsze akapity, podczas, gdy czekała na przyniesienie świeżej, popołudniowej herbaty. Pomimo, że zbliżał się już wieczór.
Smakując przyniesioną czarną herbatę z maślanym croissantem, wprowadziła poprawki stylistyczne w napisanym już tekście. Nie było ich tak wiele, jak mogła się spodziewać. Poprawiła zaledwie kilka przecinków, oprócz nich dodała kilka przykładów muzycznych, obok tych, które już uwzględniła. Więcej błędów nie wyłapała, więc wróciła spojrzeniem do pergaminów z badaniami muzycznymi. Przekartkowała je, zaznaczając podkreśleniem wnioski, które powinna wykorzystać w następnych akapitach eseju. Miała właśnie skosztować pierwszym kęsem francuskiego rogalika, kiedy jej uwagę ściągnął niezbyt znaczący szczegół jej recenzji. Tekst zawierał wiele francuskojęzycznych zapożyczeń. Dla wprawnych pasjonatów muzyki nie powinno to stanowić problemu, ale sprawiedliwie krytykując własną krytykę, powinna dostosować swój tekst pod grupę docelowych odbiorców. Dlatego odłożyła croissanta na porcelanowy talerzyk. Otrzepując dłonie z okruszków, wyszła obmyć je w łazience wodą. Wracając do swoich komnat, miała już w głowie kilka sformułowań mogących zastąpić francuskie zaciągi poprawną, czystą angielszczyzną.
Przywołała swojego skrzata, zdając sobie sprawę z faktu, że jej angielski nieco zardzewiał. Brakowało jej kilku barwnych, specjalistycznych określeń. Brakowało jej synonimów, odpowiednio, inteligentnie brzmiących.
— Otwórz słownik angielsko-francuski i angielsko-włoski i słownik języka angielskiego i znajdź mi najpierw angielski odpowiednik harmoniczności, a później jej kilka synonimów w odniesieniu do muzyki. Potem znajdź hasła: Diferencias. tabulatura, vihuela i spisz mi wszystkie związane z nimi definicje pokrewne.
Sama w tym czasie skupiła się na tym, co mogła zredagować bez wsparcia słownika poprawnej angielszczyzny. Zredagowanie pozostałych akapitów zajęło jej chwilę. W momencie, w którym oderwała wzrok od pergaminu, przecierając zmęczone oczy, zwróciła kolejny raz uwagę na skrzata zajmującego się porządkiem w posiadłości. Być może do jego obowiązków nie należało obsługiwanie lady Fawley, ale wyraźnie nie zwróciła na to uwagi, wydając mu następne polecenie:
— Kiedy to zrobisz… napisz do służby ciotki, że chcę żeby mi wysłali moje Samopiszące Pióro. Lady Fawley, jak podejrzewam, znajduje się teraz w Riwierze.
Oparła się kolejny raz z westchnieniem na miękkim obiciu fotela i zwróciła twarz ku sufitowi. Oglądając ładne freski, uśmiechnęła się kątem ust, chwilę potem zerkając na porozrzucane na biurku pergaminy. Rozprostowała i zacisnęła kilka razy zmęczone od pisania palce, ale nie zamierzała teraz odrywać się na długo od pracy. Musiała poczekać aż zdobędzie niezbędne jej do dalszego pisania informacje, ale nie trwała w tym oczekiwaniu cierpliwie. Przeczesywała wzrokiem kolejne wersy tekstu, doszukując się niedoskonałości, których przecież pozbyła się kilka minut temu.
Chciała jednak, żeby ten tekst był… idealny.
Dlatego korzystając z zebranych przez skrzata informacji, dokończyła go należycie, ozdabiając bawnymi, angielskimi sformułowaniami, których wcześniej jej było brak. Nie skończyła jednak tylko na tym. Spisała nowe słowa, których znaczenie chciała poznać. Spisywała je jeszcze przez kilka następnych dni, zanim w końcu gotowy tekst wysłała do korekty gazecie, która miała go opublikować w następnym wydaniu.
| zt
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 14.09?
Wrześniowe dni mijały, a Cressida czuła dziwny, bliżej nieokreślony niepokój spowodowany zbliżającym się szczytem w Stonehenge oraz obecną napiętą sytuacją, wyczuwalną także w posiadłości artystycznych Fawleyów. Coś się zmieniało – wyczuwała to w powietrzu wyraźnie, mogąc odnieść wrażenie, że nerwowa atmosfera szczególnie towarzyszyła mężczyznom, ale i kobiety dostrzegały zmianę nastroju.
Jej mąż wydawał się zaniepokojony. Często spoglądał w jej stronę i starał się poświęcać jej dużo uwagi, troszcząc się o nią. Nie pozwalał jej także samotnie opuszczać dworu dalej niż do ogrodów, ewentualne wyprawy do Londynu wchodziły w grę tylko w towarzystwie. William często także zamykał się w gabinecie swego ojca, Juliusa Fawleya i zapewne o czymś rozmawiali, jednak mąż nie chciał wtajemniczać młodej żony w polityczne sprawy. Było też pewne, że nie zostanie zabrana na szczyt; jej mąż i teść zgodnie uznali, że jest zbyt delikatna i wrażliwa na twarde, męskie rozmowy o polityce, pomijając oczywisty fakt, że była kobietą, a więc i tak nie miałaby prawa głosu.
Opuszczała posiadłość rzadko, głównie podczas wizyt w rodzinnej posiadłości oraz rzadziej u innych krewnych. Tak, jak miało to miejsce w dzieciństwie, głównie ptaki przynosiły jej różne wieści. Próbowała malować obrazy, ale twórcze soki ostatnio nie płynęły w niej jak należy, podczas malowania często przerywała nagle i pogrążała się w myślach, a gdy wyrywała się z zadumy, natchnienie pryskało jak bańka mydlana, a na płótnach coraz częściej pojawiały się ciemniejsze barwy. Starała się możliwie dużo czasu poświęcać dzieciom, a choć po ich urodzeniu czuła tylko szczęście, od maja stanowczo zbyt często towarzyszył mu niepokój i strach ściskający serduszko dziewczątka. Często także prześladowały ją okropne sny o utracie potomstwa, którego w żadnym z tych koszmarów nie potrafiła ochronić przed złem i budziła się z krzykiem, lękając się tego, co może przynieść przyszłość.
Po kolacji udała się do pokoju dziecięcego, by upewnić się, czy opiekunka dobrze wykonała swoje wieczorne obowiązki przy dzieciach. Bliźnięta leżały w swoich kołyskach, ale jej córka jeszcze nie spała. Cressie ostrożnie wzięła ją na ręce i usiadła w fotelu obok łóżeczka, po czym zaczęła cicho nucić. Emocje i obawy, które nagle ścisnęły ją w środku, sprawiły, że zacisnęła powieki, a po piegowatych policzkach spłynęło kilka łez, skapując na jasne ubranko delikatnie obejmowanego dziecka. Z westchnieniem odłożyła zasypiającą Portię z powrotem do kołyski i opuściła sypialnię, dłonią szybko ocierając łzy. Gdyby tak napotkała Williama, to nie chciała żeby widział, że znowu płakała.
Ale tym razem to nie na poszukiwania męża się udała. W głębi duszy pragnęła teraz kobiecego towarzystwa, najlepiej siostry, ewentualnie którejś z kuzynek, ale niestety nie było ich tu. Leandra z pewnością znajdowała się teraz w ich rodzinnym dworze, otoczona rodziną, a Cressida została wyrwana ze znajomego środowiska już ponad rok temu i od tamtego czasu mieszkała wśród krewnych męża. Po chwili zastanowienia skierowała się w stronę komnat Blaithin. Cieszyła się, że kuzynka jej męża, będąca zarazem szkolną przyjaciółką, znowu tutaj mieszkała. Cressie potrzebowała towarzystwa ludzi w bliskim jej wieku, zwłaszcza kobiet. Kto lepiej zrozumiałby dziewczęce bolączki, jak nie inna młoda dziewczyna? Nie o wszystkim mogła porozmawiać z mężem bądź jego matką.
Zatrzymała się przed drzwiami komnaty Blaithin i zapukała do drzwi. W końcu był wieczór, krewna męża mogła właśnie szykować się do snu, ale dziewczątko miało nadzieję, że znajdzie chwilę na rozmowę.
- To ja, Cressida – odezwała się. – Nie przeszkadzam? Mogę wejść? – zapytała przez drzwi.
Wrześniowe dni mijały, a Cressida czuła dziwny, bliżej nieokreślony niepokój spowodowany zbliżającym się szczytem w Stonehenge oraz obecną napiętą sytuacją, wyczuwalną także w posiadłości artystycznych Fawleyów. Coś się zmieniało – wyczuwała to w powietrzu wyraźnie, mogąc odnieść wrażenie, że nerwowa atmosfera szczególnie towarzyszyła mężczyznom, ale i kobiety dostrzegały zmianę nastroju.
Jej mąż wydawał się zaniepokojony. Często spoglądał w jej stronę i starał się poświęcać jej dużo uwagi, troszcząc się o nią. Nie pozwalał jej także samotnie opuszczać dworu dalej niż do ogrodów, ewentualne wyprawy do Londynu wchodziły w grę tylko w towarzystwie. William często także zamykał się w gabinecie swego ojca, Juliusa Fawleya i zapewne o czymś rozmawiali, jednak mąż nie chciał wtajemniczać młodej żony w polityczne sprawy. Było też pewne, że nie zostanie zabrana na szczyt; jej mąż i teść zgodnie uznali, że jest zbyt delikatna i wrażliwa na twarde, męskie rozmowy o polityce, pomijając oczywisty fakt, że była kobietą, a więc i tak nie miałaby prawa głosu.
Opuszczała posiadłość rzadko, głównie podczas wizyt w rodzinnej posiadłości oraz rzadziej u innych krewnych. Tak, jak miało to miejsce w dzieciństwie, głównie ptaki przynosiły jej różne wieści. Próbowała malować obrazy, ale twórcze soki ostatnio nie płynęły w niej jak należy, podczas malowania często przerywała nagle i pogrążała się w myślach, a gdy wyrywała się z zadumy, natchnienie pryskało jak bańka mydlana, a na płótnach coraz częściej pojawiały się ciemniejsze barwy. Starała się możliwie dużo czasu poświęcać dzieciom, a choć po ich urodzeniu czuła tylko szczęście, od maja stanowczo zbyt często towarzyszył mu niepokój i strach ściskający serduszko dziewczątka. Często także prześladowały ją okropne sny o utracie potomstwa, którego w żadnym z tych koszmarów nie potrafiła ochronić przed złem i budziła się z krzykiem, lękając się tego, co może przynieść przyszłość.
Po kolacji udała się do pokoju dziecięcego, by upewnić się, czy opiekunka dobrze wykonała swoje wieczorne obowiązki przy dzieciach. Bliźnięta leżały w swoich kołyskach, ale jej córka jeszcze nie spała. Cressie ostrożnie wzięła ją na ręce i usiadła w fotelu obok łóżeczka, po czym zaczęła cicho nucić. Emocje i obawy, które nagle ścisnęły ją w środku, sprawiły, że zacisnęła powieki, a po piegowatych policzkach spłynęło kilka łez, skapując na jasne ubranko delikatnie obejmowanego dziecka. Z westchnieniem odłożyła zasypiającą Portię z powrotem do kołyski i opuściła sypialnię, dłonią szybko ocierając łzy. Gdyby tak napotkała Williama, to nie chciała żeby widział, że znowu płakała.
Ale tym razem to nie na poszukiwania męża się udała. W głębi duszy pragnęła teraz kobiecego towarzystwa, najlepiej siostry, ewentualnie którejś z kuzynek, ale niestety nie było ich tu. Leandra z pewnością znajdowała się teraz w ich rodzinnym dworze, otoczona rodziną, a Cressida została wyrwana ze znajomego środowiska już ponad rok temu i od tamtego czasu mieszkała wśród krewnych męża. Po chwili zastanowienia skierowała się w stronę komnat Blaithin. Cieszyła się, że kuzynka jej męża, będąca zarazem szkolną przyjaciółką, znowu tutaj mieszkała. Cressie potrzebowała towarzystwa ludzi w bliskim jej wieku, zwłaszcza kobiet. Kto lepiej zrozumiałby dziewczęce bolączki, jak nie inna młoda dziewczyna? Nie o wszystkim mogła porozmawiać z mężem bądź jego matką.
Zatrzymała się przed drzwiami komnaty Blaithin i zapukała do drzwi. W końcu był wieczór, krewna męża mogła właśnie szykować się do snu, ale dziewczątko miało nadzieję, że znajdzie chwilę na rozmowę.
- To ja, Cressida – odezwała się. – Nie przeszkadzam? Mogę wejść? – zapytała przez drzwi.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Jedyne światło, jakie panowało w komnatach Blaithin to te, które rzucały świece z żyrandola i te ze złotego lichtarzyka ulokowanego bezpośrednio na mosiężnym biurku. Blaithin stała przy nim, pogrążona w swoich rozważaniach, przeglądając po raz któryś dawną pocztę i tą dzisiejszą, poranną. Zmarszczyła brwi, nieukontentowana brakiem kilku listów, na które czekała, jak i treścią tych, które otrzymała. Zacisnęła smukłe palce na pergaminie trzymanym w dłoni, dając upust swojemu rozdrażnieniu, które jednak nie odbiło się w żaden sposób w łagodnych rysach twarzy. Przymknęła powieki, chłonąc spokój z otoczenia. Z wieczornej ciszy i chwilowego braku kolejnych niedogodności, jakie zwykle napotykały ją jak tylko opuściła rodzinne mury posiadłości w Ambleside.
Niegłośne pukanie przebiło się przez wszechobecną bezdźwięczność, na co Blaith uniosła powieki, spoglądając niechętnie na drzwi. Cała jej nieprzychylność rozwiała się, jak tylko usłyszała delikatny głos żony kuzyna. Odłożyła listy na sekretarzyk, odpowiadając niemal od razu.
— Wejdź. Nigdy mi nie przeszkadzasz.
Dla pewności zbliżyła się do wejścia do własnych komnat, a kiedy drzwi się uchyliły, skrzyżowała spojrzenie z lekko poruszoną twarzą Cressidy. Przynajmniej takie miała wrażenie. Nie spytała jednak o to od wejścia. Wpuściła ją najpierw do środka, pozwalając jej rozgościć się w pomieszczeniu.
— Właściwie, miałam do ciebie przyjść, ale nie byłam pewna czy na pewno jeszcze nie śpisz i czy nie odbiorę czasu Tobie i Williamowi. Usiądź.
Zaprosiła ją gestem ręki do ugoszczenia się na sofie i sama zajęła miejsce po jej prawej stronie, bystre spojrzenie zielonych oczu ulokowawszy na kobiecie.
— Wszystko w porządku? — spytała zdając się na swój instynkt.
Czekała w ciszy, bez ponaglania swojej kuzynki. Wzrok też miała cierpliwy i wyrozumiały. Nawet wtedy, kiedy ledwie dostrzegalnie ściągnęła brwi, zastanawiając się, w jaki sposób może zachęcić dziewczynę do zdradzenia przyczyny jej pochmurnego wyrazu twarzy. Blaithin, co czasami okazywało się jej przekleństwem, zbyt mocną wagę przykładała do emocji wypisanych w facjacie, szczególnie najbliższych, których o wiele łatwiej było odczytać. Nawet pomimo czasu, jaki spędziła w rozłące od rodzinnego domu.
— Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko, Cressie, prawda?
Niegłośne pukanie przebiło się przez wszechobecną bezdźwięczność, na co Blaith uniosła powieki, spoglądając niechętnie na drzwi. Cała jej nieprzychylność rozwiała się, jak tylko usłyszała delikatny głos żony kuzyna. Odłożyła listy na sekretarzyk, odpowiadając niemal od razu.
— Wejdź. Nigdy mi nie przeszkadzasz.
Dla pewności zbliżyła się do wejścia do własnych komnat, a kiedy drzwi się uchyliły, skrzyżowała spojrzenie z lekko poruszoną twarzą Cressidy. Przynajmniej takie miała wrażenie. Nie spytała jednak o to od wejścia. Wpuściła ją najpierw do środka, pozwalając jej rozgościć się w pomieszczeniu.
— Właściwie, miałam do ciebie przyjść, ale nie byłam pewna czy na pewno jeszcze nie śpisz i czy nie odbiorę czasu Tobie i Williamowi. Usiądź.
Zaprosiła ją gestem ręki do ugoszczenia się na sofie i sama zajęła miejsce po jej prawej stronie, bystre spojrzenie zielonych oczu ulokowawszy na kobiecie.
— Wszystko w porządku? — spytała zdając się na swój instynkt.
Czekała w ciszy, bez ponaglania swojej kuzynki. Wzrok też miała cierpliwy i wyrozumiały. Nawet wtedy, kiedy ledwie dostrzegalnie ściągnęła brwi, zastanawiając się, w jaki sposób może zachęcić dziewczynę do zdradzenia przyczyny jej pochmurnego wyrazu twarzy. Blaithin, co czasami okazywało się jej przekleństwem, zbyt mocną wagę przykładała do emocji wypisanych w facjacie, szczególnie najbliższych, których o wiele łatwiej było odczytać. Nawet pomimo czasu, jaki spędziła w rozłące od rodzinnego domu.
— Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko, Cressie, prawda?
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mimo miłości do dzieci i przyjaźni oraz zaufania, którymi darzyła męża, niekiedy czuła się tu nieco osamotniona, co prawdopodobnie było naturalne dla każdej młodej mężatki. Ostatecznie nie urodziła się tutaj, nie dorastała jako Fawley, a jako Flint. Żyła z Fawleyami w dobrych relacjach, a jej pozycja na ich dworze została ugruntowana narodzinami bliźniąt, w tym dziedzica Williama. Nie dało się jednak zapomnieć o jej niezwykle bliskiej więzi z panieńskim rodem, a tęsknota była szczególnie odczuwalna w obecnych trudnych czasach. Panicznie bała się utraty względów Flintów, choć teraz, odkąd Fawleyowie wrócili po rozum do głowy, już trochę mniej. Nowo zawarty rodowy sojusz miał szansę sprawić, że nie utraci relacji z rodziną – dlatego była w stanie przeboleć to upolitycznienie jej małżeństwa. Choć zawsze czuła się tą gorszą, mniej kochaną córką, zdanie ojca nadal się dla niej liczyło, a z matką zawsze miała bardzo ciepłe relacje. Tęskniła też za bratem i siostrą, Leandrą, która krótko po ślubie Cressidy nieszczęśliwie zachorowała – a młódka czuła wyrzuty sumienia, że nie może spędzać przy niej więcej czasu, choć i tak odwiedzała Charnwood gdy tylko mogła, bo pragnęła być przy ludziach, których kochała całym swoim malutkim serduszkiem.
Gdyby nadal mieszkała w Charnwood, to do komnaty siostry skierowałaby kroki. Położyłyby się obok siebie jak za dawnych czasów i szczerze porozmawiały. Ale nie była już mieszkanką Charnwood, a Ambleside – i postanowiła udać się do Blaithin, wierząc, że będzie najlepszą osobą do takiej rozmowy. W końcu znały się na długo przed tym, zanim Cressie poślubiła Williama, zaprzyjaźniły się już w szkole; różne grupy i pasje nie były przeszkodą, uczniów pochodzących z brytyjskich rodów nie było aż tak znowu wielu, a Cressida trzymała się tylko w ich gronie, rzadko zawierając znajomości z osobami z zewnątrz, wyjątek czyniąc niekiedy dla uczniów czystej krwi z szanowanych francuskich rodzin. Mogła znajdować się daleko od ojca, ale zawsze wystrzegała się zakazanych znajomości, których Leander Flint by nie zaaprobował. Jak przystało na osobę nieśmiałą nigdy nie była otoczona tłumem ludzi, łatwiej przychodziło jej nawiązywanie interakcji z ptakami, szczególnie na początku nauki, gdy była tak onieśmielona nowym miejscem znajdującym się w obcym kraju. Ale ptaki na całym świecie mówiły własnym językiem, który rozumiała, choć nigdy się go nie uczyła, więc nie było większej różnicy między tymi w Anglii a tymi we Francji.
Słysząc głos Blaithin, zapraszający ją do środka, weszła. Choć łzy zdążyły wyschnąć, jej oczy były nieznacznie zaczerwienione, a wyraz jasnej buzi zdradzał frasunek. W przeciwieństwie do większości dam, zawsze była beznadziejna w kłamstwach i w ukrywaniu swoich emocji. Była na to zbyt szczera i prostolinijna.
- Jeszcze nie spałam, byłam u dzieci – rzekła. Choć główny ciężar zajmowania się bliźniętami spoczywał na opiekunce, Cressie starała się możliwie często do nich zaglądać, i przed samym snem pewnie znowu to zrobi. W kwestii bycia matką żałowała tylko jednej rzeczy: że jej dzieci nie narodziły się w spokojniejszych czasach, by nie musiała na każdym kroku drżeć o ich bezpieczeństwo.
Usiadła na sofie, przygładzając materiał sukni. Zielone oczy dziewczątka napotkały podobny odcień tęczówek Blaithin. Słysząc jej pytanie zawahała się na moment; nie chciała się żalić ani przygniatać jej ciężarem swoich trosk, ale obawiała się, że inne kobiety Fawleyów dzieliły sporo z nich. Ostatecznie wszystkie znajdowały się w podobnej sytuacji, nie mając pojęcia, co przyniosą nadchodzące dni i tygodnie, a także szczyt w Stonehenge.
- Wiem – rzekła. – I naprawdę się z tego cieszę, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze wspólne szkolne wspomnienia. Cieszy mnie myśl, że mam tu inną przyjazną duszę poza mężem i dlatego właśnie przychodzę, bo czuję, że są rzeczy, o których może łatwiej byłoby mi porozmawiać z inną kobietą niż z Williamem – zaczęła; William był od niej dziesięć lat starszy i nie rozumiał niektórych trosk dwudziestoletniej żony, ponadto mężczyźni na wiele spraw patrzyli inaczej. Potrzebowała poznać punkt widzenia Blaithin. – Wiem, że pewnie nie powinnam się interesować tym tematem, skoro jestem kobietą, ale nie potrafię nie myśleć o nadchodzącym szczycie w Stonehenge. – Ostatecznie tu nie chodziło tylko o nudną politykę, która nigdy nie leżała w kręgu jej zainteresowania, ale także o przyszłość ich samych, ich rodzin, a także jej dzieci. Właśnie dlatego musiała zejść z obłoków na ziemię i zacząć się pewnymi sprawami interesować. – Naprawdę się martwię tego, co może nastąpić. Już teraz da się zauważyć pewne... zmiany. Wiem, że spędziłaś ostatnie lata we Francji, ale na pewno także możesz zauważyć, że jest inaczej niż wtedy, kiedy tu byłaś po raz ostatni?
Była ciekawa, jak to wygląda z perspektywy kogoś, kto wrócił do kraju dopiero niedawno. Cressida mogła zauważać zmianę nastrojów stopniowo, a Blaithin została nagle wrzucona w rzeczywistość, w której relacje między rodami ulegały nagłym zmianom, nie mówiąc o atmosferze panującej w świecie magii po wybuchu anomalii i pożarze w ministerstwie.
Gdyby nadal mieszkała w Charnwood, to do komnaty siostry skierowałaby kroki. Położyłyby się obok siebie jak za dawnych czasów i szczerze porozmawiały. Ale nie była już mieszkanką Charnwood, a Ambleside – i postanowiła udać się do Blaithin, wierząc, że będzie najlepszą osobą do takiej rozmowy. W końcu znały się na długo przed tym, zanim Cressie poślubiła Williama, zaprzyjaźniły się już w szkole; różne grupy i pasje nie były przeszkodą, uczniów pochodzących z brytyjskich rodów nie było aż tak znowu wielu, a Cressida trzymała się tylko w ich gronie, rzadko zawierając znajomości z osobami z zewnątrz, wyjątek czyniąc niekiedy dla uczniów czystej krwi z szanowanych francuskich rodzin. Mogła znajdować się daleko od ojca, ale zawsze wystrzegała się zakazanych znajomości, których Leander Flint by nie zaaprobował. Jak przystało na osobę nieśmiałą nigdy nie była otoczona tłumem ludzi, łatwiej przychodziło jej nawiązywanie interakcji z ptakami, szczególnie na początku nauki, gdy była tak onieśmielona nowym miejscem znajdującym się w obcym kraju. Ale ptaki na całym świecie mówiły własnym językiem, który rozumiała, choć nigdy się go nie uczyła, więc nie było większej różnicy między tymi w Anglii a tymi we Francji.
Słysząc głos Blaithin, zapraszający ją do środka, weszła. Choć łzy zdążyły wyschnąć, jej oczy były nieznacznie zaczerwienione, a wyraz jasnej buzi zdradzał frasunek. W przeciwieństwie do większości dam, zawsze była beznadziejna w kłamstwach i w ukrywaniu swoich emocji. Była na to zbyt szczera i prostolinijna.
- Jeszcze nie spałam, byłam u dzieci – rzekła. Choć główny ciężar zajmowania się bliźniętami spoczywał na opiekunce, Cressie starała się możliwie często do nich zaglądać, i przed samym snem pewnie znowu to zrobi. W kwestii bycia matką żałowała tylko jednej rzeczy: że jej dzieci nie narodziły się w spokojniejszych czasach, by nie musiała na każdym kroku drżeć o ich bezpieczeństwo.
Usiadła na sofie, przygładzając materiał sukni. Zielone oczy dziewczątka napotkały podobny odcień tęczówek Blaithin. Słysząc jej pytanie zawahała się na moment; nie chciała się żalić ani przygniatać jej ciężarem swoich trosk, ale obawiała się, że inne kobiety Fawleyów dzieliły sporo z nich. Ostatecznie wszystkie znajdowały się w podobnej sytuacji, nie mając pojęcia, co przyniosą nadchodzące dni i tygodnie, a także szczyt w Stonehenge.
- Wiem – rzekła. – I naprawdę się z tego cieszę, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze wspólne szkolne wspomnienia. Cieszy mnie myśl, że mam tu inną przyjazną duszę poza mężem i dlatego właśnie przychodzę, bo czuję, że są rzeczy, o których może łatwiej byłoby mi porozmawiać z inną kobietą niż z Williamem – zaczęła; William był od niej dziesięć lat starszy i nie rozumiał niektórych trosk dwudziestoletniej żony, ponadto mężczyźni na wiele spraw patrzyli inaczej. Potrzebowała poznać punkt widzenia Blaithin. – Wiem, że pewnie nie powinnam się interesować tym tematem, skoro jestem kobietą, ale nie potrafię nie myśleć o nadchodzącym szczycie w Stonehenge. – Ostatecznie tu nie chodziło tylko o nudną politykę, która nigdy nie leżała w kręgu jej zainteresowania, ale także o przyszłość ich samych, ich rodzin, a także jej dzieci. Właśnie dlatego musiała zejść z obłoków na ziemię i zacząć się pewnymi sprawami interesować. – Naprawdę się martwię tego, co może nastąpić. Już teraz da się zauważyć pewne... zmiany. Wiem, że spędziłaś ostatnie lata we Francji, ale na pewno także możesz zauważyć, że jest inaczej niż wtedy, kiedy tu byłaś po raz ostatni?
Była ciekawa, jak to wygląda z perspektywy kogoś, kto wrócił do kraju dopiero niedawno. Cressida mogła zauważać zmianę nastrojów stopniowo, a Blaithin została nagle wrzucona w rzeczywistość, w której relacje między rodami ulegały nagłym zmianom, nie mówiąc o atmosferze panującej w świecie magii po wybuchu anomalii i pożarze w ministerstwie.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Blaithin spojrzała za ramieniem Cressidy na drzwi do swojej sypialni, wzrokiem szukając jednak znacznie więcej niż tylko dębowego drewna. Kąciki jej ust drgnęły na słowa Cressie. Lady Fawley nie wierzyła, żeby rudowłosa miała w tym domu zaledwie dwójkę przyjaznych dusz, ją i Williama. To była chyba jedynie kwestia pojmowania, czy Cressida poczuwała się bardziej do bycia Flintem, czy Fawleyem, bo zarówno jedni, jak i teraz drudzy, trzymali jej stronę. Nie wyobrażała sobie, żeby William mógł pozwolić na cokolwiek innego. Dlatego wracając uwagą do oczu Cressie, zajrzała w nie głębiej, ale nie byłaby w stanie wyczytać z nich jej poczucia tożsamości, dlatego posłała jej jedynie swobodny uśmiech, chwytając jej dłonie, zapewniając:
— W tym domu jest więcej przyjaznych Ci dusz niż się tego spodziewasz, Cressido.
Ale nie pociągnęła tego tematu dalej, bo nie on był głównym wątkiem, miała takie wrażenie. Już niedługo później wyjaśniło się jakie myśli zajmowały śliczną głowę żony Williama. Już po jej gestach wiedziała, że będzie to poważna kwestia. Po przygładzeniu przez młódkę sukni, co sama Blaithin robiła jedynie kiedy nie miała co zrobić z rękoma, bądź z jakiegoś powodu chciała, żeby jej wizerunek wyglądał nienagannie, najczęściej aby odwrócić uwagę od zmartwień wypisanych w oczach.
— Szczyt w Stonehenge… — powtórzyła za Cressidą w zamyśleniu, bo chociaż niosła ze sobą podobne obawy co dziewczę, nie mogła się na tym szczycie pojawić. Nie miałaby dla siebie tam miejsca, nie będąc bardzo blisko ani z nestorem, ani z przedstawicielem ich rodu, ani nie mając obok siebie męża, którego mogłaby wesprzeć w jego politycznych wyborach. W przeciwieństwie do młodej lady, którą miała przed sobą, ona o wszelkich ustaleniach na szczycie, będzie musiała się dowiedzieć znacznie później, więc będzie trwała w tej niepewności zdecydowanie dłużej. Uśmiechnęła się ironicznie pod nosem, uznając, że pojawiła się w Anglii albo w czas, żeby obserwować najważniejsze zmiany, albo zdecydowanie za szybko, skoro te zmiany, choć jeszcze żadne nie zaszły, już teraz miały wpływ na jej życie i zakłócały jej spokój.
— Kiedy wyjeżdżałam z Anglii, byliśmy bezstronni. Wracając zmuszeni jesteśmy opowiedzieć się po jakiejś stronie. Naturalnie wybieramy tą, która jest nam bliższa, ale… na pewno? Widzisz. Sytuacja polityczna angażująca dotąd neutralne rody chłonie ze sobą, niczym Szatańska Pożoga wszystkie idee i znajomości, na których się wychowywałam.
Mimo wszystko słowa wypowiadała bez żalu, dojmująco świadoma decyzji, jaką podjął jej ród i konsekwencji, jakie ze sobą te decyzje niosły. Z niektórymi mogła się nie zgadzać, niektóre mogły personalnie okazać się dla niej dotkliwsze niż dla innych, a niektóre swoje smutki podzielała z rodziną. Nie tylko ona szargana była emocjami, nie tylko ją obowiązywały zaleciałości i słabości do rodów, których na szczycie Fawleyowie mieli się poniekąd wyrzec, stając po przeciwnej stronie politycznej. Już teraz Blaithin odczuwała na sobie tą ciężką aurę, zmuszona zrezygnować z goszczenia na ślubie niegdysiejszych przyjaciół rodziny.
— Mogę Cię zapewnić, że te zmiany, które zajdą, dla Ciebie mogą zajść tylko na lepsze. W najgorszym wypadku nic się dla Ciebie nie zmieni, a w najlepszym wychowasz dzieci w myśl tego, jak wychowywali Cię rodzice. Ja natomiast, będę musiała wyrzec się przyjaźni, znajomości i więzów, jakie nabyłam w dzieciństwie, które wiążą mnie nie tylko historią, ale sentymentem i miłością. Wierz mi, jeśli ja mogę sobie z tym poradzić, ty też dasz radę czemukolwiek, co przyniesie nam szczyt.
— W tym domu jest więcej przyjaznych Ci dusz niż się tego spodziewasz, Cressido.
Ale nie pociągnęła tego tematu dalej, bo nie on był głównym wątkiem, miała takie wrażenie. Już niedługo później wyjaśniło się jakie myśli zajmowały śliczną głowę żony Williama. Już po jej gestach wiedziała, że będzie to poważna kwestia. Po przygładzeniu przez młódkę sukni, co sama Blaithin robiła jedynie kiedy nie miała co zrobić z rękoma, bądź z jakiegoś powodu chciała, żeby jej wizerunek wyglądał nienagannie, najczęściej aby odwrócić uwagę od zmartwień wypisanych w oczach.
— Szczyt w Stonehenge… — powtórzyła za Cressidą w zamyśleniu, bo chociaż niosła ze sobą podobne obawy co dziewczę, nie mogła się na tym szczycie pojawić. Nie miałaby dla siebie tam miejsca, nie będąc bardzo blisko ani z nestorem, ani z przedstawicielem ich rodu, ani nie mając obok siebie męża, którego mogłaby wesprzeć w jego politycznych wyborach. W przeciwieństwie do młodej lady, którą miała przed sobą, ona o wszelkich ustaleniach na szczycie, będzie musiała się dowiedzieć znacznie później, więc będzie trwała w tej niepewności zdecydowanie dłużej. Uśmiechnęła się ironicznie pod nosem, uznając, że pojawiła się w Anglii albo w czas, żeby obserwować najważniejsze zmiany, albo zdecydowanie za szybko, skoro te zmiany, choć jeszcze żadne nie zaszły, już teraz miały wpływ na jej życie i zakłócały jej spokój.
— Kiedy wyjeżdżałam z Anglii, byliśmy bezstronni. Wracając zmuszeni jesteśmy opowiedzieć się po jakiejś stronie. Naturalnie wybieramy tą, która jest nam bliższa, ale… na pewno? Widzisz. Sytuacja polityczna angażująca dotąd neutralne rody chłonie ze sobą, niczym Szatańska Pożoga wszystkie idee i znajomości, na których się wychowywałam.
Mimo wszystko słowa wypowiadała bez żalu, dojmująco świadoma decyzji, jaką podjął jej ród i konsekwencji, jakie ze sobą te decyzje niosły. Z niektórymi mogła się nie zgadzać, niektóre mogły personalnie okazać się dla niej dotkliwsze niż dla innych, a niektóre swoje smutki podzielała z rodziną. Nie tylko ona szargana była emocjami, nie tylko ją obowiązywały zaleciałości i słabości do rodów, których na szczycie Fawleyowie mieli się poniekąd wyrzec, stając po przeciwnej stronie politycznej. Już teraz Blaithin odczuwała na sobie tą ciężką aurę, zmuszona zrezygnować z goszczenia na ślubie niegdysiejszych przyjaciół rodziny.
— Mogę Cię zapewnić, że te zmiany, które zajdą, dla Ciebie mogą zajść tylko na lepsze. W najgorszym wypadku nic się dla Ciebie nie zmieni, a w najlepszym wychowasz dzieci w myśl tego, jak wychowywali Cię rodzice. Ja natomiast, będę musiała wyrzec się przyjaźni, znajomości i więzów, jakie nabyłam w dzieciństwie, które wiążą mnie nie tylko historią, ale sentymentem i miłością. Wierz mi, jeśli ja mogę sobie z tym poradzić, ty też dasz radę czemukolwiek, co przyniesie nam szczyt.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cressie z większością Fawleyów żyła dobrze, choć wiadomo, że łatwiej było szukać kontaktu z osobami bliższymi jej wiekiem niż z kobietami w wieku jej matki lub babki – choć większość ciotek Williama, a także jego matka, traktowały ją życzliwie, choć jeszcze przed narodzinami bliźniąt niektóre wzdychały i spoglądały w jej stronę z obawą, czy tak wątłe dziewczę o wąskich biodrach zdoła donosić ciążę i powić dziedzica.
Była to też kwestia tego, że nadal bardziej poczuwała się do bycia Flintem, niecałe półtora roku życia wśród Fawleyów prezentowało się marnie przy prawie dziewiętnastu latach spędzonych jako lady Flint, wśród bliskich, których kochała i którzy nadal byli jej niezwykle drodzy. Ale i więzy stworzone z Fawleyami stawały się coraz silniejsze, powiła dzieci będące Fawleyami i miała naprawdę dobre relacje z mężem, którego mogła nazwać przyjacielem z czystym sumieniem. To cementowało ją z nowym rodem i sprawiało, że już nie czuła się tak obcym elementem układanki, jak w pierwszych dniach po ślubie. Ale wciąż stała niejako na pograniczu, będąc Fawleyem, ale nigdy nie przestając w głębi duszy być Flintem. Choć w rodzinnym domu często czuła się dla ojca tą mniej kochaną córką i niekiedy doskwierało jej poczucie odstawania od idealnego, lepszego rodzeństwa, nie zmieniało to faktu, że była silnie związana z panieńskim rodem i wyznawanymi przezeń wartościami.
Uśmiechnęła się blado, choć wiedziała, że tematy, które miały poruszyć, nie były sielankowe. Wolałaby teraz oddawać się pogawędkom na temat sztuki czy innych typowo kobiecych zajęć, tak, jak to robiły w szkole. Ale perspektywa zbliżającego się szczytu była jak wbity w skórę cierń, którego nie dało się na dłuższą metę ignorować.
- Nie będę tam obecna. Zostaję w domu z dziećmi, to ojciec Williama wybierze się tam z nestorem – powiedziała, akceptując swoją rolę. Mężczyźni do polityki, kobiety do zajmowania się dziećmi. Zawsze akceptowała podział na tradycyjne role, wiedząc, że każda młoda lady powinna dobrze wyjść za mąż i urodzić mężowi potomstwo. I choć William zawsze liczył się z jej zdaniem i szanował jej opinie, to jej obecności na szczycie nie chciano, obawiając się, że tak delikatne dziewczę się tam nie odnajdzie i byłoby to zbyt wiele trosk znów zrzuconych na jej drobne barki.
Jej także bardziej odpowiadała bezstronność, którą jeszcze niedawno wyznawały oba rody, i Flintowie i Fawleyowie. Niezwykle żałowała, że nie mogło tak pozostać już zawsze.
- W momencie, kiedy wychodziłam za mąż, i Flintowie pozostawali neutralni. Nie myślałam, że to się kiedyś zmieni, że kilka miesięcy po ślubie może się okazać, że mój ród obierze inną ścieżkę, a Fawleyowie inną – zaczęła. – Ale oczywistym jest, że skoro już trzeba dokonywać wyboru, należy popierać szlachecki porządek, a nie mugoli – światopoglądowo była bardziej Flintem niż Fawleyem. Nie czuła nienawiści do mugoli, zawsze byli jej obojętni, ale nie zamierzała też okazywać im sympatii, to nie uchodziło. Szlacheckie rody nie powinny narażać swojej pozycji w imię obrony niemagicznych. Fawleyowie z początku mieli zamiar to zrobić, co bardzo nie spodobało się jej ojcu i Cressidzie groziła utrata względów najbliższych, czego panicznie się bała, i dopiero zmiana nastawienia rodu jej męża sprawiła, że jej ulżyło. Byli tam, gdzie powinni być, po tej samej stronie, po której byli Flintowie i większość rodów.
- Ojciec nie był zadowolony z kierunku, który początkowo obrali Fawleyowie. Gdyby nie ta zmiana... groziła mi utrata względów mego rodu, a przynajmniej tego się bałam przez ostatnich parę miesięcy, aż do sierpnia. Może było w tym wiele paranoi, ale naprawdę bałam się, że ojciec... już nie będzie chciał mnie widzieć – mówiła dalej, wyznając to, co przez parę miesięcy ją dręczyło. Wiedziała, że jej ojciec żałował wówczas, że przystał na układ z Fawleyami, żałował że oddał im swoją córkę. Oddawał ją wszak rodowi neutralnemu, nie promugolskiemu, bo tego by nigdy nie zrobił. Był konserwatywny i wierny tradycjom. A gdyby ojciec postanowił się od niej odciąć, zabraniając kontaktu także innym Flintom, byłaby chyba najnieszczęśliwszą osobą na świecie. Jej matka i rodzeństwo pewnie i tak znaleźliby sposób, by podtrzymywać relacje, ale nie mogliby się przyjaźnić oficjalnie. – Obecny kierunek odpowiada mojej rodzinie dużo bardziej, zgodzili się na sojusz. Nie tylko ty musisz się czegoś wyrzekać, ja teraz także będę musiała wyrzec się przyjaźni z połową swojej rodziny: tej od strony matki – dodała gorzko. I ją to bolało, bo przecież całe życie żyła w dobrych stosunkach z krewnymi od strony Ollivanderów. Także miała tam przyjaciół. Wtedy, gdy była dzieckiem i nastolatką, i oni byli neutralni. Mogła przyjaźnić się z bliskimi z obu stron. Z Flintami, Blackami, Ollivanderami, Carrowami, Yaxleyami, a nawet z gałęzią Longbottomów spokrewnioną z Ollivanderami. Wtedy nikomu to nie przeszkadzało, a ona nie przejmowała się rodowymi konfliktami. Teraz nagle wszyscy wokół zaczęli przejmować się dużo bardziej. – Ulysses jest moim kuzynem, a jednak nie mogłam pojawić się na jego ślubie. Zapraszając gmin podjął kontrowersyjną i nieobyczajną decyzję, która ściągnęła na jego rodzinę niechęć innych rodów. Wtedy zdałam sobie sprawę, że moje dalsze przyjaźnie z krewnymi od strony Ollivanderów stoją pod dużym znakiem zapytania, ale nie chciałabym samej zostać posądzoną o sprzyjanie mugolakom. Ja także dokonałam wyboru, i wybieram Flintów i Fawleyów.
Było to dla niej oczywiste, że bardziej sprzyjała rodzinie, która ją wychowała w większym stopniu, której nazwisko nosiła przez prawie dziewiętnaście lat. Ollivanderowie także byli jej bliscy, ale byli tylko rodziną ze strony matki, więc ich więzi nie były aż tak silne jak te stworzone z krewnymi ze strony ojca. Nie zamierzała narazić swojej reputacji na szwank, pojawiając się na ślubie krewnego, który otwarcie sprzeciwił się tradycji. W imię czego, przyjaźni z pospólstwem? Ojciec ani nestorzy nie musieli jej nawet zabraniać pojawienia się tam, sama wiedziała, że nie może przyjąć zaproszenia. Czuła się jednak zawiedziona Ollivanderami, że pozwolili Ulyssesowi i Julii na taki krok. Przez to ich ród znalazł się po przeciwnej stronie barykady, a Cressida wiedziała, że część jej przyjaźni nieuchronnie dobiegnie końca – bo była wierna wartościom, w których ją wychowano i nigdy by się im nie przeciwstawiła.
Była to też kwestia tego, że nadal bardziej poczuwała się do bycia Flintem, niecałe półtora roku życia wśród Fawleyów prezentowało się marnie przy prawie dziewiętnastu latach spędzonych jako lady Flint, wśród bliskich, których kochała i którzy nadal byli jej niezwykle drodzy. Ale i więzy stworzone z Fawleyami stawały się coraz silniejsze, powiła dzieci będące Fawleyami i miała naprawdę dobre relacje z mężem, którego mogła nazwać przyjacielem z czystym sumieniem. To cementowało ją z nowym rodem i sprawiało, że już nie czuła się tak obcym elementem układanki, jak w pierwszych dniach po ślubie. Ale wciąż stała niejako na pograniczu, będąc Fawleyem, ale nigdy nie przestając w głębi duszy być Flintem. Choć w rodzinnym domu często czuła się dla ojca tą mniej kochaną córką i niekiedy doskwierało jej poczucie odstawania od idealnego, lepszego rodzeństwa, nie zmieniało to faktu, że była silnie związana z panieńskim rodem i wyznawanymi przezeń wartościami.
Uśmiechnęła się blado, choć wiedziała, że tematy, które miały poruszyć, nie były sielankowe. Wolałaby teraz oddawać się pogawędkom na temat sztuki czy innych typowo kobiecych zajęć, tak, jak to robiły w szkole. Ale perspektywa zbliżającego się szczytu była jak wbity w skórę cierń, którego nie dało się na dłuższą metę ignorować.
- Nie będę tam obecna. Zostaję w domu z dziećmi, to ojciec Williama wybierze się tam z nestorem – powiedziała, akceptując swoją rolę. Mężczyźni do polityki, kobiety do zajmowania się dziećmi. Zawsze akceptowała podział na tradycyjne role, wiedząc, że każda młoda lady powinna dobrze wyjść za mąż i urodzić mężowi potomstwo. I choć William zawsze liczył się z jej zdaniem i szanował jej opinie, to jej obecności na szczycie nie chciano, obawiając się, że tak delikatne dziewczę się tam nie odnajdzie i byłoby to zbyt wiele trosk znów zrzuconych na jej drobne barki.
Jej także bardziej odpowiadała bezstronność, którą jeszcze niedawno wyznawały oba rody, i Flintowie i Fawleyowie. Niezwykle żałowała, że nie mogło tak pozostać już zawsze.
- W momencie, kiedy wychodziłam za mąż, i Flintowie pozostawali neutralni. Nie myślałam, że to się kiedyś zmieni, że kilka miesięcy po ślubie może się okazać, że mój ród obierze inną ścieżkę, a Fawleyowie inną – zaczęła. – Ale oczywistym jest, że skoro już trzeba dokonywać wyboru, należy popierać szlachecki porządek, a nie mugoli – światopoglądowo była bardziej Flintem niż Fawleyem. Nie czuła nienawiści do mugoli, zawsze byli jej obojętni, ale nie zamierzała też okazywać im sympatii, to nie uchodziło. Szlacheckie rody nie powinny narażać swojej pozycji w imię obrony niemagicznych. Fawleyowie z początku mieli zamiar to zrobić, co bardzo nie spodobało się jej ojcu i Cressidzie groziła utrata względów najbliższych, czego panicznie się bała, i dopiero zmiana nastawienia rodu jej męża sprawiła, że jej ulżyło. Byli tam, gdzie powinni być, po tej samej stronie, po której byli Flintowie i większość rodów.
- Ojciec nie był zadowolony z kierunku, który początkowo obrali Fawleyowie. Gdyby nie ta zmiana... groziła mi utrata względów mego rodu, a przynajmniej tego się bałam przez ostatnich parę miesięcy, aż do sierpnia. Może było w tym wiele paranoi, ale naprawdę bałam się, że ojciec... już nie będzie chciał mnie widzieć – mówiła dalej, wyznając to, co przez parę miesięcy ją dręczyło. Wiedziała, że jej ojciec żałował wówczas, że przystał na układ z Fawleyami, żałował że oddał im swoją córkę. Oddawał ją wszak rodowi neutralnemu, nie promugolskiemu, bo tego by nigdy nie zrobił. Był konserwatywny i wierny tradycjom. A gdyby ojciec postanowił się od niej odciąć, zabraniając kontaktu także innym Flintom, byłaby chyba najnieszczęśliwszą osobą na świecie. Jej matka i rodzeństwo pewnie i tak znaleźliby sposób, by podtrzymywać relacje, ale nie mogliby się przyjaźnić oficjalnie. – Obecny kierunek odpowiada mojej rodzinie dużo bardziej, zgodzili się na sojusz. Nie tylko ty musisz się czegoś wyrzekać, ja teraz także będę musiała wyrzec się przyjaźni z połową swojej rodziny: tej od strony matki – dodała gorzko. I ją to bolało, bo przecież całe życie żyła w dobrych stosunkach z krewnymi od strony Ollivanderów. Także miała tam przyjaciół. Wtedy, gdy była dzieckiem i nastolatką, i oni byli neutralni. Mogła przyjaźnić się z bliskimi z obu stron. Z Flintami, Blackami, Ollivanderami, Carrowami, Yaxleyami, a nawet z gałęzią Longbottomów spokrewnioną z Ollivanderami. Wtedy nikomu to nie przeszkadzało, a ona nie przejmowała się rodowymi konfliktami. Teraz nagle wszyscy wokół zaczęli przejmować się dużo bardziej. – Ulysses jest moim kuzynem, a jednak nie mogłam pojawić się na jego ślubie. Zapraszając gmin podjął kontrowersyjną i nieobyczajną decyzję, która ściągnęła na jego rodzinę niechęć innych rodów. Wtedy zdałam sobie sprawę, że moje dalsze przyjaźnie z krewnymi od strony Ollivanderów stoją pod dużym znakiem zapytania, ale nie chciałabym samej zostać posądzoną o sprzyjanie mugolakom. Ja także dokonałam wyboru, i wybieram Flintów i Fawleyów.
Było to dla niej oczywiste, że bardziej sprzyjała rodzinie, która ją wychowała w większym stopniu, której nazwisko nosiła przez prawie dziewiętnaście lat. Ollivanderowie także byli jej bliscy, ale byli tylko rodziną ze strony matki, więc ich więzi nie były aż tak silne jak te stworzone z krewnymi ze strony ojca. Nie zamierzała narazić swojej reputacji na szwank, pojawiając się na ślubie krewnego, który otwarcie sprzeciwił się tradycji. W imię czego, przyjaźni z pospólstwem? Ojciec ani nestorzy nie musieli jej nawet zabraniać pojawienia się tam, sama wiedziała, że nie może przyjąć zaproszenia. Czuła się jednak zawiedziona Ollivanderami, że pozwolili Ulyssesowi i Julii na taki krok. Przez to ich ród znalazł się po przeciwnej stronie barykady, a Cressida wiedziała, że część jej przyjaźni nieuchronnie dobiegnie końca – bo była wierna wartościom, w których ją wychowano i nigdy by się im nie przeciwstawiła.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zaśmiała się. Dlatego nie poruszała nigdy tematów polityki. Były dla niej za ciężkie i wprowadzały ją w zakłopotanie, a to nie powinno nigdy gościć na twarzy lady. Nawet pomimo, że potrafiła je ukryć za rozbawionym uśmiechem i bezstroską mimiką. Zagubiona w temacie heraldyki i polityczności rodu Flintów, przysłoniła swoje zażenowanie ciszą, w jakiej szukała zdrowej i sensownej odpowiedzi na słowa Cressidy. Nie chciała, żeby kobieta poczuła się urażona jej nieznajomością historii jej rodziny, a brnięcie głębiej w tą rozmowę, niebezpiecznie zbliżało je obie do tego stanu. Nie spodziewała się, że przyjęcie na siebie trosk drugiej lady Fawley okaże się dla niej sporym wyzwaniem. Nie była pewna, czy chciała zdradzać kobiecie prawdziwą opinię, jaką miała na ten temat. Dlatego przemilczała znaczną część wypowiedzi rudowłosej, szukając spojrzeniem ostoi w pomieszczeniu. Odnalazła je na obrazie, zawieszonym na ścianie, który w tej chwili zdecydowała się wymienić. Mając podzielną uwagę, nie ignorowała słów Cressidy. Jedynie odwlekała w czasie odpowiedź.
— Tak myślisz? Jesteś tego pewna? — zwróciła twarz w jej kierunku — Ponieważ mam wrażenie, że kiedyś, w przeszłości podlegaliśmy pewnemu zdrowemu porządkowi. Dziś… patrząc na to, co dzieje się na ulicach Londynu, czy w naszych własnych domach, odnoszę wrażenie, że wisi nad nami coś niepokojącego. Zaczynam rozumieć wszystkie twoje przestrogi dotyczące wyładowań magicznych. Ale czy nie jest to sygnał, że być może podążamy złą drogą?
Zawiesiła ton, pozwalając kobiecie oswoić się z każdym wypowiedzianym przed chwilą słowem. Spuściła wzrok, unosząc kącik ust w enigmatycznym uśmiechu. Gest ten adresowała bardziej do siebie, niż do swojej towarzyszki rozmowy. Przymknęła powieki, skupiając myśli, chociaż przez chwilę, na rzeczach przyjemniejszych, wprawiających ją w stan błogiego spokoju. Dopiero, kiedy echa ulubionych utworów zalały jej umysł, pozwalając jej się rozluźnić, kontynuowała swoją wypowiedź. W sposób jak najwierniejszy jej sercu. Założyła, że ta rozmowa zostanie między nimi, dlatego pozwoliła sobie na większą swobodę.
— Nie zrozum mnie źle. Pochwalam ideę, jak i dbam wyłącznie o dobro czarodziejskie i szanuję tradycję, tak samo jak szanuję zdanie naszych nestorów, ale kiedy bezmyślne wyżynanie brudnej krwi, z niebywale błędnym wyrachowaniem, przysłoniło tą ideę? Kiedy bezcelowe śmierci, dopełniane z lżejszą ręką niż przy oprawianiu świń, stały się porządkiem dziennym? Zalewającym ulice szlamem, niepokojem i złymi wzorcami, za którymi podążać będą nasze dzieci?
Miała wrażenie, że i tak może zostać źle zrozumiana, dlatego na chwilę zamilkła, pozwalając emocjom ochłonąć i nie przebijać się więcej to jej wypowiedzi. Pochwalała wyższość szlachty i czystości krwi, magiczność ponad mugolami. Nie uznawała jednak towarzyszącej temu aury grozy, śmierci i nieopuszczajacego Anglii smrodu za konieczność. Nie była pewna, jak długo jeszcze chcieli błądzić w tak niespokojnych czasach i chyba nie rozumiała celu, do jakiego zmierzały bieżące działania szlachetnych rodów. Podejrzewała jednak, że to nie mugole prowadziły wobec siebie tą nienawistną wendetę, a jej podobna arystokracja. Gdyby znała przyczynę… i dążenie… łatwiej byłoby jej tą mowę nienawisci zrozumieć.
Jako jednak kobieta wrażliwa, odseparowana od tego obszaru codzienności, miała prawo nie rozumieć pewnych kwestii i dlatego się o nich nie wypowiadać. Cressida mogła chcieć rozmawiać, ale Blaithin miała zbyt odważne spostrzeżenia, żeby móc kontynuować tą rozmowę. Zbyt mocno świadoma, że jako kobieta inteligentna, powinna tą inteligencję wykorzystać do milczenia i śledzenia dalszych wydarzeń. Tak, aby zamiast siać swoją wątpliwość, rozwiać ją, mogąc mieć nadzieję, że wszystko, czego teraz nie rozumie, ma swój słuszny cel.
— Więc nie rozmawiajmy o tym. Nie rozmawiajmy o naszych stratach i poświęceniach, jakie musimy dokonać w imię rodu. Spróbuj o tym nie myśleć, Cressie. Niech mężczyźni zajmą się ważnymi sprawami, kiedy my będziemy dziergać koronki i grać na fortepianie. Czy tak nie będzie… zabawniej?
Chwyciła obie jej dłonie, uśmiechając się do niej zachęcająco w subtelnej zmianie tematu.
— Tak myślisz? Jesteś tego pewna? — zwróciła twarz w jej kierunku — Ponieważ mam wrażenie, że kiedyś, w przeszłości podlegaliśmy pewnemu zdrowemu porządkowi. Dziś… patrząc na to, co dzieje się na ulicach Londynu, czy w naszych własnych domach, odnoszę wrażenie, że wisi nad nami coś niepokojącego. Zaczynam rozumieć wszystkie twoje przestrogi dotyczące wyładowań magicznych. Ale czy nie jest to sygnał, że być może podążamy złą drogą?
Zawiesiła ton, pozwalając kobiecie oswoić się z każdym wypowiedzianym przed chwilą słowem. Spuściła wzrok, unosząc kącik ust w enigmatycznym uśmiechu. Gest ten adresowała bardziej do siebie, niż do swojej towarzyszki rozmowy. Przymknęła powieki, skupiając myśli, chociaż przez chwilę, na rzeczach przyjemniejszych, wprawiających ją w stan błogiego spokoju. Dopiero, kiedy echa ulubionych utworów zalały jej umysł, pozwalając jej się rozluźnić, kontynuowała swoją wypowiedź. W sposób jak najwierniejszy jej sercu. Założyła, że ta rozmowa zostanie między nimi, dlatego pozwoliła sobie na większą swobodę.
— Nie zrozum mnie źle. Pochwalam ideę, jak i dbam wyłącznie o dobro czarodziejskie i szanuję tradycję, tak samo jak szanuję zdanie naszych nestorów, ale kiedy bezmyślne wyżynanie brudnej krwi, z niebywale błędnym wyrachowaniem, przysłoniło tą ideę? Kiedy bezcelowe śmierci, dopełniane z lżejszą ręką niż przy oprawianiu świń, stały się porządkiem dziennym? Zalewającym ulice szlamem, niepokojem i złymi wzorcami, za którymi podążać będą nasze dzieci?
Miała wrażenie, że i tak może zostać źle zrozumiana, dlatego na chwilę zamilkła, pozwalając emocjom ochłonąć i nie przebijać się więcej to jej wypowiedzi. Pochwalała wyższość szlachty i czystości krwi, magiczność ponad mugolami. Nie uznawała jednak towarzyszącej temu aury grozy, śmierci i nieopuszczajacego Anglii smrodu za konieczność. Nie była pewna, jak długo jeszcze chcieli błądzić w tak niespokojnych czasach i chyba nie rozumiała celu, do jakiego zmierzały bieżące działania szlachetnych rodów. Podejrzewała jednak, że to nie mugole prowadziły wobec siebie tą nienawistną wendetę, a jej podobna arystokracja. Gdyby znała przyczynę… i dążenie… łatwiej byłoby jej tą mowę nienawisci zrozumieć.
Jako jednak kobieta wrażliwa, odseparowana od tego obszaru codzienności, miała prawo nie rozumieć pewnych kwestii i dlatego się o nich nie wypowiadać. Cressida mogła chcieć rozmawiać, ale Blaithin miała zbyt odważne spostrzeżenia, żeby móc kontynuować tą rozmowę. Zbyt mocno świadoma, że jako kobieta inteligentna, powinna tą inteligencję wykorzystać do milczenia i śledzenia dalszych wydarzeń. Tak, aby zamiast siać swoją wątpliwość, rozwiać ją, mogąc mieć nadzieję, że wszystko, czego teraz nie rozumie, ma swój słuszny cel.
— Więc nie rozmawiajmy o tym. Nie rozmawiajmy o naszych stratach i poświęceniach, jakie musimy dokonać w imię rodu. Spróbuj o tym nie myśleć, Cressie. Niech mężczyźni zajmą się ważnymi sprawami, kiedy my będziemy dziergać koronki i grać na fortepianie. Czy tak nie będzie… zabawniej?
Chwyciła obie jej dłonie, uśmiechając się do niej zachęcająco w subtelnej zmianie tematu.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
I Cressida nigdy takich tematów nie lubiła. Jeszcze niedawno nie przejawiała żadnego zainteresowania polityką, dopiero gdy między rodami zaczęło się coś zmieniać, zaczęła czuć obawy, że zmiany mogą ugodzić w nią i jej dzieci. Zaczęła bać się odsunięcia się jej panieńskiego rodu od Fawleyów, ich poparcia dla sprawy mugolskiej, a w konsekwencji utraty szacunku innych rodów, a może nawet szlacheckiej pozycji i konieczności życia jak zwykła czarownica. Nie chciała dla swoich dzieci takiego losu, pragnęła wychować je w duchu wartości, które sama otrzymała, by rozumiały wagę swojego pochodzenia i błękitnej krwi płynącej w żyłach.
Nie znaczyło to wcale, że pragnęła krzywdy zwykłych czarodziejów i mugoli. Nigdy nie życzyła im źle. Całkowicie odpowiadał jej dotychczasowy porządek, w którym wyższe sfery żyły swoim życiem, gmin swoim, a mugole swoim. Ich światy nigdy nie powinny się zmieszać, bo krew czysta musiała taką pozostać, ale nie przeszkadzało jej to, że po prostu istnieją i żyją swoim życiem. Swojego jednak nie zamierzała narażać, była przecież matką. I nigdy nie miała żadnych ciągot do buntu, była osobą biernie płynącą z prądem tak, jak większość szlacheckiego stanu. Choć była artystką, zawsze bała się kontrowersji i wyłamywania. Już w rodzinnym domu słuchała się ojca i pragnęła go zadowolić.
Anomalie nie wydawały się jej związane z sytuacją w szlacheckim świecie, choć ich istnienie pewnie mogło ją zaognić. Nawet ona zdawała sobie też sprawę, że teraz prawdopodobnie nie ma innej drogi, choć chciałaby, żeby była. Jest albo poparcie dla większości rodów oraz szlacheckich tradycji, albo popieranie mugoli i upadku wartości, które wyznawali. Mąż wspomniał jej o tym lakonicznie, gdy zapytała go, dlaczego nie mogą dłużej pozostać neutralni, jak kiedyś. Naiwnie zadała mu takie pytanie, przekonana, że neutralność i nie angażowanie się w nie swoje sprawy jest najlepszym wyjściem z możliwych. Bo przecież dbałość o szlacheckie tradycje nie musi, a nawet nie powinna wiązać się z krzywdą reszty społeczeństwa. Przecież mogli być kimś wyjątkowym bez posuwania się do tak odrażających rzeczy. Cressida, która nigdy nie potrafiła zabić nawet zwierzęcia, przymuszanie przez ojca do polowań odbierając dość traumatycznie, z pewnością nigdy nie będzie postrzegać zabijania ludzi jako coś dobrego. Nawet, jeśli byli to mugolacy i mugole.
Słysząc zbyt szczere i dosadne słowa Blaithin, po prostu się rozpłakała. Chciała z nią porozmawiać o swoich niepokojach, ale gdy szlachcianka od razu zeszła na tak nieprzyjemne tematy, których istnienie młódka starała się ignorować i udawać, że nic takiego nie ma miejsca, lady Fawley musiała o tym przypomnieć i pokazać, że świat nie jest wcale taki piękny i dobry, jak chciałaby, żeby był. A zawsze pragnęła naiwnie wierzyć w to, że wszyscy jej bliscy są dobrzy, że nikt z jej rodziny nie krzywdzi innych.
Najpierw zaczęły drżeć jej usteczka, a potem łzy zaczęły szybko spływać po nakrapianych policzkach wystraszonego, zamartwiającego się od dłuższego czasu dziewczątka.
- Nie chcę, żeby tak było. Kocham moją rodzinę i kocham bycie szlachcianką... ale czy to naprawdę tak wygląda? – mówiła przez łzy. – Chciałabym, żeby było tak, jak kiedyś. Żeby nic się nigdy nie zmieniało. Żeby nie było anomalii i tych wszystkich... zmian. – Jej głos wyraźnie drżał, a malutkie serduszko szybko trzepotało w wątłej piersi jak szamoczący się ptak. Była wyraźnie wystraszona i niespokojna, znacznie bardziej niż w momencie, kiedy tu weszła. Oczekiwała spokojnej rozmowy i zrozumienia, zamiast tego znalazła jeszcze więcej strachu, bo Blaithin wypowiedziała to, co Cressida zawsze starała się spychać do głębokiej nieświadomości – obnażyła mroczną stronę ludzkiej natury, która w dobie szalejących anomalii zdawała się dochodzić do głosu coraz częściej. Jakby nie wystarczyło, że czuła się nieszczęśliwa przez sam fakt, że prawdopodobnie utraci relacje z częścią rodziny od strony matki, i że każdego dnia bała się anomalii, a także tego, że jej dzieciom, mężowi oraz rodzinie może się coś stać.
- Chciałabym, żeby ignorowanie wszystkiego nadal było tak łatwe, jak zawsze, ale... mam dzieci, a więc już nie mogę myśleć tylko o sobie. Boję się o ich przyszłość. Co innego mogłoby sprawić, bym zaczęła myśleć o sprawach, o których nie myślałam nigdy wcześniej?
Polityka nigdy nie zaprzątała jej młodej, naiwnej główki. Potrafiła zaprzyjaźnić się z każdym, kto był dla niej dobry – pod warunkiem że miał czystą krew, bo nigdy nie posunęłaby się do takiego buntu wobec zasad, jak przyjaźń z mugolakiem. Na rodowe konflikty nigdy nie zwracała większej uwagi. Żyła w swoim własnym, kolorowym świecie, w mydlanej bańce. A teraz ściany bańki zaczynały pokrywać się siecią spękań, zza których ziała straszna, szara rzeczywistość – i bała się, że wszystko, w co wierzyła, runie. Że runie nie tylko jej świat, ale i świat jej dzieci, bezpieczna i spokojna przyszłość, którą sobie dla nich wymarzyła, pragnąc dla nich równie wspaniałego dzieciństwa jak jej własne.
Nawet, kiedy Blaithin chwyciła jej dłonie, Cressida nadal była smutna i zapłakana, choć starała się uspokoić.
- Wybacz, za dużo kłębi się we mnie ostatnimi czasy emocji i strachu, które wcześniej były mi obce – szepnęła. Dopiero niedawno poznała smak tych uczuć, od pierwszego maja. Wcześniej jedyne, czego mogła się bać to tego, że ojciec kocha ją mniej niż jej rodzeństwo. Nie wiedziała, czym jest ten tlący się na skraju świadomości lęk rodzący w głowie ponure myśli, odcinające się od tych jasnych i kolorowych, które były w niej obecne wcześniej. Nie musiała też wcześniej wyrzekać się żadnych relacji; nawet po ślubie zachowała relacje z tymi spośród swoich krewniaków, których rody żyły z Fawleyami w negatywnych stosunkach.
- Chciałabym nie musieć się niczego bać i myśleć tylko o tym, o czym myślałam dotychczas, martwić się tylko tym, kiedy pójdę na kolejny wernisaż i jaka suknia będzie najbardziej odpowiednia – dodała już spokojniej, choć pociągnęła piegowatym noskiem i otarła policzki jedną z dłoni.
Nie znaczyło to wcale, że pragnęła krzywdy zwykłych czarodziejów i mugoli. Nigdy nie życzyła im źle. Całkowicie odpowiadał jej dotychczasowy porządek, w którym wyższe sfery żyły swoim życiem, gmin swoim, a mugole swoim. Ich światy nigdy nie powinny się zmieszać, bo krew czysta musiała taką pozostać, ale nie przeszkadzało jej to, że po prostu istnieją i żyją swoim życiem. Swojego jednak nie zamierzała narażać, była przecież matką. I nigdy nie miała żadnych ciągot do buntu, była osobą biernie płynącą z prądem tak, jak większość szlacheckiego stanu. Choć była artystką, zawsze bała się kontrowersji i wyłamywania. Już w rodzinnym domu słuchała się ojca i pragnęła go zadowolić.
Anomalie nie wydawały się jej związane z sytuacją w szlacheckim świecie, choć ich istnienie pewnie mogło ją zaognić. Nawet ona zdawała sobie też sprawę, że teraz prawdopodobnie nie ma innej drogi, choć chciałaby, żeby była. Jest albo poparcie dla większości rodów oraz szlacheckich tradycji, albo popieranie mugoli i upadku wartości, które wyznawali. Mąż wspomniał jej o tym lakonicznie, gdy zapytała go, dlaczego nie mogą dłużej pozostać neutralni, jak kiedyś. Naiwnie zadała mu takie pytanie, przekonana, że neutralność i nie angażowanie się w nie swoje sprawy jest najlepszym wyjściem z możliwych. Bo przecież dbałość o szlacheckie tradycje nie musi, a nawet nie powinna wiązać się z krzywdą reszty społeczeństwa. Przecież mogli być kimś wyjątkowym bez posuwania się do tak odrażających rzeczy. Cressida, która nigdy nie potrafiła zabić nawet zwierzęcia, przymuszanie przez ojca do polowań odbierając dość traumatycznie, z pewnością nigdy nie będzie postrzegać zabijania ludzi jako coś dobrego. Nawet, jeśli byli to mugolacy i mugole.
Słysząc zbyt szczere i dosadne słowa Blaithin, po prostu się rozpłakała. Chciała z nią porozmawiać o swoich niepokojach, ale gdy szlachcianka od razu zeszła na tak nieprzyjemne tematy, których istnienie młódka starała się ignorować i udawać, że nic takiego nie ma miejsca, lady Fawley musiała o tym przypomnieć i pokazać, że świat nie jest wcale taki piękny i dobry, jak chciałaby, żeby był. A zawsze pragnęła naiwnie wierzyć w to, że wszyscy jej bliscy są dobrzy, że nikt z jej rodziny nie krzywdzi innych.
Najpierw zaczęły drżeć jej usteczka, a potem łzy zaczęły szybko spływać po nakrapianych policzkach wystraszonego, zamartwiającego się od dłuższego czasu dziewczątka.
- Nie chcę, żeby tak było. Kocham moją rodzinę i kocham bycie szlachcianką... ale czy to naprawdę tak wygląda? – mówiła przez łzy. – Chciałabym, żeby było tak, jak kiedyś. Żeby nic się nigdy nie zmieniało. Żeby nie było anomalii i tych wszystkich... zmian. – Jej głos wyraźnie drżał, a malutkie serduszko szybko trzepotało w wątłej piersi jak szamoczący się ptak. Była wyraźnie wystraszona i niespokojna, znacznie bardziej niż w momencie, kiedy tu weszła. Oczekiwała spokojnej rozmowy i zrozumienia, zamiast tego znalazła jeszcze więcej strachu, bo Blaithin wypowiedziała to, co Cressida zawsze starała się spychać do głębokiej nieświadomości – obnażyła mroczną stronę ludzkiej natury, która w dobie szalejących anomalii zdawała się dochodzić do głosu coraz częściej. Jakby nie wystarczyło, że czuła się nieszczęśliwa przez sam fakt, że prawdopodobnie utraci relacje z częścią rodziny od strony matki, i że każdego dnia bała się anomalii, a także tego, że jej dzieciom, mężowi oraz rodzinie może się coś stać.
- Chciałabym, żeby ignorowanie wszystkiego nadal było tak łatwe, jak zawsze, ale... mam dzieci, a więc już nie mogę myśleć tylko o sobie. Boję się o ich przyszłość. Co innego mogłoby sprawić, bym zaczęła myśleć o sprawach, o których nie myślałam nigdy wcześniej?
Polityka nigdy nie zaprzątała jej młodej, naiwnej główki. Potrafiła zaprzyjaźnić się z każdym, kto był dla niej dobry – pod warunkiem że miał czystą krew, bo nigdy nie posunęłaby się do takiego buntu wobec zasad, jak przyjaźń z mugolakiem. Na rodowe konflikty nigdy nie zwracała większej uwagi. Żyła w swoim własnym, kolorowym świecie, w mydlanej bańce. A teraz ściany bańki zaczynały pokrywać się siecią spękań, zza których ziała straszna, szara rzeczywistość – i bała się, że wszystko, w co wierzyła, runie. Że runie nie tylko jej świat, ale i świat jej dzieci, bezpieczna i spokojna przyszłość, którą sobie dla nich wymarzyła, pragnąc dla nich równie wspaniałego dzieciństwa jak jej własne.
Nawet, kiedy Blaithin chwyciła jej dłonie, Cressida nadal była smutna i zapłakana, choć starała się uspokoić.
- Wybacz, za dużo kłębi się we mnie ostatnimi czasy emocji i strachu, które wcześniej były mi obce – szepnęła. Dopiero niedawno poznała smak tych uczuć, od pierwszego maja. Wcześniej jedyne, czego mogła się bać to tego, że ojciec kocha ją mniej niż jej rodzeństwo. Nie wiedziała, czym jest ten tlący się na skraju świadomości lęk rodzący w głowie ponure myśli, odcinające się od tych jasnych i kolorowych, które były w niej obecne wcześniej. Nie musiała też wcześniej wyrzekać się żadnych relacji; nawet po ślubie zachowała relacje z tymi spośród swoich krewniaków, których rody żyły z Fawleyami w negatywnych stosunkach.
- Chciałabym nie musieć się niczego bać i myśleć tylko o tym, o czym myślałam dotychczas, martwić się tylko tym, kiedy pójdę na kolejny wernisaż i jaka suknia będzie najbardziej odpowiednia – dodała już spokojniej, choć pociągnęła piegowatym noskiem i otarła policzki jedną z dłoni.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Blaithin nie chciała wywołać tak wielkiej fali emocji. Sama czasem ulegała swoim namiętnościom i nadmiernej uczuciowości, ale rozmawiajac z Cressidą na tematy polityczne, niepotrzebnie zahaczyła też o rodzinne. Tak podejrzewała, że w ten sposób może się skończyć konwersacja na tematy, których szlachcianki nie muszą, a nawet czasami nie powinny poruszać. Uśmiechnęła się blado, bo chociaż wiedziała, że rozmowa może zejść na tak złe tory, mimo wszystko, łez nie zakładała. Ubódł ją ten widok. Zawiodła ją też jej intuicja. Zaciśnięte gardło dawało jej do zrozumienia, że zawiodła oprócz siebie jeszcze żonę swojego kuzyna.
— Cressida, proszę — zwróciła się do niej łagodnie, próbując zachować spokój. Objęła ją najdelikatniej jak potrafiła, mając wrażenie, że mocny uścisk mógłby ją teraz rozkruszyć, jak delikatną, kosztowną porcelanę. Nabierała pewności, że efekt całkowitego sztormu rozemocjonowania nie był przez nią planowany i najwyraźniej źle go przyjęła, bo westchnęła w duchu. Chciała zrozumieć Cressie, ale w przeciwieństwie do niej, nie musiała myśleć o rodzinie, o dzieciach, o mężu, o narzeczonym, o nikim. Blaithin była jeszcze nieograniczona takimi normami i jeszcze nieświadoma odpowiedzialności, jaka mogła na niej przez to spoczywać. Pogładziła kuzynkę po plecach, poczuwając się jednak do przeprosin.
— Nie przepraszaj mnie. To ja powinnam przeprosić. Dlatego ogromnie przepraszam. Nie powinnam była tak przeprowadzać tej rozmowy. Wybaczysz mi?
Odsunęła się na odległość ramion, patrząc na twarz Cressidy. Pomogła otrzeć rudzielcowi twarz z łez i uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
— Musisz wierzyć, że to wszystko niedługo się skończy. Na pewno nikt nie pozostaje bierny. Magiczny świat radził sobie z większymi wyzwaniami. I te anomalie niedługo zostaną pewnie poskromione. Bądź dobrej myśli, Cressie. Nie zadręczaj się tym. Skup się na swojej rodzinie. Pięknych dzieciach. Mężu.
Przez chwilę trwała w milczeniu, aż w końcu wyprostowała się i wstała z sofy, patrząc na Cressidę z góry.
— Jesteś zmęczona. Powinnaś odpocząć.
Nic nie wymęczało tak bardzo i tak szybko jak płacz. Kucnęła przed Cressie, opierając ręce na jej kolanach.
— Co robi William? Jeśli nie chcesz go martwić, możesz zawsze spać u mnie. Wiesz o tym, prawda? Poinformuję o tym Williama. Dawno nie miałyśmy czasu tylko dla siebie. Zrozumie. A nam też się przyda trochę prywatności. Możemy porozmawiać o rzeczach przyjemniejszych. Poczekaj tu na mnie. Rozgość się. W szafie masz czyste stroje do przebrania. Możesz potraktować je jak własne. Ja zaraz wrócę.
| zt
— Cressida, proszę — zwróciła się do niej łagodnie, próbując zachować spokój. Objęła ją najdelikatniej jak potrafiła, mając wrażenie, że mocny uścisk mógłby ją teraz rozkruszyć, jak delikatną, kosztowną porcelanę. Nabierała pewności, że efekt całkowitego sztormu rozemocjonowania nie był przez nią planowany i najwyraźniej źle go przyjęła, bo westchnęła w duchu. Chciała zrozumieć Cressie, ale w przeciwieństwie do niej, nie musiała myśleć o rodzinie, o dzieciach, o mężu, o narzeczonym, o nikim. Blaithin była jeszcze nieograniczona takimi normami i jeszcze nieświadoma odpowiedzialności, jaka mogła na niej przez to spoczywać. Pogładziła kuzynkę po plecach, poczuwając się jednak do przeprosin.
— Nie przepraszaj mnie. To ja powinnam przeprosić. Dlatego ogromnie przepraszam. Nie powinnam była tak przeprowadzać tej rozmowy. Wybaczysz mi?
Odsunęła się na odległość ramion, patrząc na twarz Cressidy. Pomogła otrzeć rudzielcowi twarz z łez i uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
— Musisz wierzyć, że to wszystko niedługo się skończy. Na pewno nikt nie pozostaje bierny. Magiczny świat radził sobie z większymi wyzwaniami. I te anomalie niedługo zostaną pewnie poskromione. Bądź dobrej myśli, Cressie. Nie zadręczaj się tym. Skup się na swojej rodzinie. Pięknych dzieciach. Mężu.
Przez chwilę trwała w milczeniu, aż w końcu wyprostowała się i wstała z sofy, patrząc na Cressidę z góry.
— Jesteś zmęczona. Powinnaś odpocząć.
Nic nie wymęczało tak bardzo i tak szybko jak płacz. Kucnęła przed Cressie, opierając ręce na jej kolanach.
— Co robi William? Jeśli nie chcesz go martwić, możesz zawsze spać u mnie. Wiesz o tym, prawda? Poinformuję o tym Williama. Dawno nie miałyśmy czasu tylko dla siebie. Zrozumie. A nam też się przyda trochę prywatności. Możemy porozmawiać o rzeczach przyjemniejszych. Poczekaj tu na mnie. Rozgość się. W szafie masz czyste stroje do przebrania. Możesz potraktować je jak własne. Ja zaraz wrócę.
| zt
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cressida była wrażliwa i łatwo ulegała emocjom. A gdy w grę wchodziła rodzina, zarówno ta panieńska, jak i mąż i dzieci, o emocje było bardzo łatwo. Gdyby nie przejmowanie się bliskimi kwestie nadchodzącego szczytu pewnie nie absorbowałyby jej tak silnie. Polityka nigdy jej nie interesowała, ale interesowała ją rodzina. Teraz nawet dwie rodziny, obie których była częścią. I miała się o kogo bać – nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o ludzi, których kochała. W tym momencie nie mogła jeszcze wiedzieć, że szczyt potoczy się znacznie gorzej, niż wszyscy sądzili; obawiała się raczej możliwych rozdźwięków i różnic poglądów między rodem pochodzenia a rodem męża, a także pogłębiającej się przepaści między rodami w ogóle, która sprawiała, że dotychczas zgodni członkowie Skorowidzu zaczynali się dzielić na dwa obozy. I to właśnie przez ten podział rodziły się różnice i przepaści pomiędzy nią a niektórymi członkami rodziny i znajomymi, którzy nagle znaleźli się po tej drugiej stronie. I choć wolałaby również być bezstronna, bała się, że ją też zmuszą do zajęcia konkretnego stanowiska. A dla dobra dzieci oraz ze strachu przed utratą więzi z panieńskim rodem była gotowa na wiele.
Blaithin bardzo ją wystraszyła, mówiąc o takich brutalnych i okropnych rzeczach. Tak bezpośrednie podejście do dręczących ją obaw odnośnie nadchodzącego wydarzenia musiało doprowadzić ją do płaczu. Była zbyt delikatna, by słuchać o zabijaniu i tego typu sprawach.
Jej wątłe plecy drżały, ale pozwoliła się objąć. Łzy dziewczątka wsiąkały teraz w materiał odzienia Blaithin. Kuzynka jej męża prawdopodobnie nie czuła jeszcze ciężaru, który odczuwała Cressida, mająca męża i ledwie półroczne dzieci, i w dodatku dopiero niewiele ponad rok mieszkająca z daleka od rodziców i rodzeństwa, o których też się bała.
Chwilę trwało, zanim młódce udało się uspokoić. Skinęła głową, przyjmując przeprosiny. Blaithin prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, że dziewczę tak zareaguje. Najwyraźniej w jej francuskim środowisku ludzie byli bardziej bezpośredni w wyrażaniu swoich myśli.
- Mam nadzieję, że niedługo się skończy. Moje dzieci... Nie chcę, żeby musiały żyć w tak niespokojnym świecie – powiedziała cicho. Z powodu anomalii i tak przez dużą część czasu musiały być pojone łagodnymi dawkami eliksiru słodkiego snu, a Cressida co jakiś czas myślała coraz poważniej o tym, by wraz z opiekunką wysłać je do krewnych Williama we Francji. Może sama także by do nich dołączyła, gdyby sytuacja przybrała gorszy obrót? Nie wiadomo było, kiedy anomalie się skończą i czy nie wydarzy się coś jeszcze gorszego.
Pociągnęła piegowatym noskiem i spojrzała na Blaithin. Otarła z policzków łzy.
- Masz rację, powinnam odpocząć. Ale nie chcę, żeby William widział, że znowu płakałam. Martwiłby się. – Cressie nie chciała niepokoić męża. – Podejrzewam, że jest u swojego ojca. Ostatnio często zamykają się w jego gabinecie i o czymś rozmawiają. – Pewnie o szczycie, ale mężczyźni nie wtajemniczali Cressie w te sprawy. A dziewczątko nauczyło się nie pytać. – Zostanę. Możemy porozmawiać o twoim francuskim życiu. I o sztuce. O czymkolwiek, co jest przyjemniejsze od obecnych i nadchodzących wydarzeń.
Tak więc zrobiły. Przypominało to Cressie czasy, kiedy jeszcze mieszkała w rodzinnym domu i wieczorami często rozmawiała z siostrą, leżąc z nią w jednym łóżku. Ale teraz nie była już w Charnwood, a w Ambleside. I jej dzisiejszą wieczorną towarzyszką została właśnie Blaithin, choć Cressie starannie unikała ponownego poruszania trudnych, niepokojących tematów, nawet jeśli jej myśli wciąż były zabarwione niepokojem.
| zt.
Blaithin bardzo ją wystraszyła, mówiąc o takich brutalnych i okropnych rzeczach. Tak bezpośrednie podejście do dręczących ją obaw odnośnie nadchodzącego wydarzenia musiało doprowadzić ją do płaczu. Była zbyt delikatna, by słuchać o zabijaniu i tego typu sprawach.
Jej wątłe plecy drżały, ale pozwoliła się objąć. Łzy dziewczątka wsiąkały teraz w materiał odzienia Blaithin. Kuzynka jej męża prawdopodobnie nie czuła jeszcze ciężaru, który odczuwała Cressida, mająca męża i ledwie półroczne dzieci, i w dodatku dopiero niewiele ponad rok mieszkająca z daleka od rodziców i rodzeństwa, o których też się bała.
Chwilę trwało, zanim młódce udało się uspokoić. Skinęła głową, przyjmując przeprosiny. Blaithin prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, że dziewczę tak zareaguje. Najwyraźniej w jej francuskim środowisku ludzie byli bardziej bezpośredni w wyrażaniu swoich myśli.
- Mam nadzieję, że niedługo się skończy. Moje dzieci... Nie chcę, żeby musiały żyć w tak niespokojnym świecie – powiedziała cicho. Z powodu anomalii i tak przez dużą część czasu musiały być pojone łagodnymi dawkami eliksiru słodkiego snu, a Cressida co jakiś czas myślała coraz poważniej o tym, by wraz z opiekunką wysłać je do krewnych Williama we Francji. Może sama także by do nich dołączyła, gdyby sytuacja przybrała gorszy obrót? Nie wiadomo było, kiedy anomalie się skończą i czy nie wydarzy się coś jeszcze gorszego.
Pociągnęła piegowatym noskiem i spojrzała na Blaithin. Otarła z policzków łzy.
- Masz rację, powinnam odpocząć. Ale nie chcę, żeby William widział, że znowu płakałam. Martwiłby się. – Cressie nie chciała niepokoić męża. – Podejrzewam, że jest u swojego ojca. Ostatnio często zamykają się w jego gabinecie i o czymś rozmawiają. – Pewnie o szczycie, ale mężczyźni nie wtajemniczali Cressie w te sprawy. A dziewczątko nauczyło się nie pytać. – Zostanę. Możemy porozmawiać o twoim francuskim życiu. I o sztuce. O czymkolwiek, co jest przyjemniejsze od obecnych i nadchodzących wydarzeń.
Tak więc zrobiły. Przypominało to Cressie czasy, kiedy jeszcze mieszkała w rodzinnym domu i wieczorami często rozmawiała z siostrą, leżąc z nią w jednym łóżku. Ale teraz nie była już w Charnwood, a w Ambleside. I jej dzisiejszą wieczorną towarzyszką została właśnie Blaithin, choć Cressie starannie unikała ponownego poruszania trudnych, niepokojących tematów, nawet jeśli jej myśli wciąż były zabarwione niepokojem.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Komnaty Blaithin
Szybka odpowiedź