Shelta Vane
AutorWiadomość
Shelta Vane
Data urodzenia: 28 sierpnia 1931
Nazwisko matki: Wadock
Miejsce zamieszkania: Fleetwood w Lancashire
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Naukowiec: alchemik, numerolog, konstruktorka magicznych połączeń teleportacyjnych
Wzrost: 170
Waga: 55
Kolor włosów: ciemno brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: Ciemniejsza karnacja skóry, piegi
Nazwisko matki: Wadock
Miejsce zamieszkania: Fleetwood w Lancashire
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Naukowiec: alchemik, numerolog, konstruktorka magicznych połączeń teleportacyjnych
Wzrost: 170
Waga: 55
Kolor włosów: ciemno brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: Ciemniejsza karnacja skóry, piegi
12 cali, gięta, pekan i włos centaura
Hufflepuffu
Nie umie
Wielki, dwu i pół metrowy gumochłon. szarżuje ku mnie produkując niepokojąco nadmiarowe ilości śluzu...
Morska bryza, palony tytoń, ciemny rum
Nieskazitelnie czyste nocne niebo obsypane gwiazdami. Na letniej trawie siedzi ojciec. Wskazuje jeden z wielu gwiazdozbiorów i odwraca się ku mnie z uśmiechem
teleportacja, alchemia, numerologia, literatura, smakoszka herbaty oraz kawy
Nie kibicuje
Taniec, szachy czarodziei, badania
Skoczne, żwawe melodie
Zoe Barnard
Rodzina od strony matki, jak i ona sama była magiczna bardziej niż można było sobie to wyobrazić zwykłym czarodziejom. Byli Romami, nazywani dziwakami, czasem również szaleńcami, lecz takimi, którzy podbijali serca. Dziadkowie Shelty swoją życzliwością i otwartością zaskarbili sobie przychylność portowej wioski do której przybyli z początkiem XX wieku. Otworzyli kantynę w której strudzeni morskimi podbojami ludzie morza mogli odnaleźć dla siebie bezpieczną przystań, wyspać się pod pierzyną, zasmakować w dobrym jedzeniu i cieple którym roztaczali. To właśnie to ostatnie uwiodło czarodzieja i marynarza Nicholas Vane w półkrwi Vadomie Wadock, która tak jak jej przodkowie w otaczającej magii dostrzegała coś więcej niż większość - niewidzialne duchy o różnych imionach; pradawne siły mnogiej ilości minionych pokoleń; coś mistycznego czego nie dało się zamknąć w zwykłych słowach, a co jednak pozwalało na snucie baśniowych ballad ku ich chwale. Wiara ta obfita była w dziwne rytuały, zapomniane i śmieszne pogańskie ceremoniały, niewytłumaczalne zachowania, pełne barw i życia taneczne obrządki przy ogniu. Było w tym coś mistycznego oraz romantycznego. I to też Nicholas w niej pokochał.
Domem Shelty i jej rodzeństwa stało się piętro karczmy dzielone z najbliższą rodziną. Zawsze było przepełniony hałasem, kolorem, życiem. Tętniły nim ściany niewielkich pokoi dzielonych z licznym rodzeństwem, kuchenna podłoga w porze obiadowej, salon z kołyszącym się w rytm matczynej piosnki paleniskiem, przestrzeń korytarza gdy tylko ojcowska stopa oznajmiała swym stukotem powrót z długiej, morskiej podróży. Dziewczynka była gorliwą słuchaczką ojcowskich opowieści o błękitnym bezkresie, szalonych przygodach, jak również magii. Nie takiej zwyczajnej, a tej dotyczącej nieba. To od niego przejęła miłość do gwiazd, astronomii, jednego nieba rozciągającego się nad każdym i wskazującym drogę tym, którzy się w nie zapatrzą. W noc w którą odszedł patrzyła w ciemne sklepienie przeszklonymi oczami dopóki nie nastał świt. To była noc spadających gwiazd.
Niespokojne morze potrafi wyciągnąć piętrzącą się falę po tych, których ukochało i tak też się stało w przypadku ojca Shelty. Najgorszy po stracie nie był jednak żal, a tęsknota. Otwartą ranę zasklepywała rodzinna miłość oraz czas. Ten w końcu płynął dalej dla małej czarownicy odkrywającej już nie tylko domowe ciepło, lecz również te kryjące się w rodzinnej karczmie. Gwar głównej sali, snute przez podchmielonych marynarzy opowieści zapełniały lukę. Zabawny wujek, który konspiracyjnie serwował najlepsze kremowe piwo pilnował by smutek nie zaprzątał jej buzi. Dziadek co prawda wyganiał z kuchennego zaplecza, gdy pojawiły się pierwsze przebłyski niekontrowanej dziecięcej magii zmieniającej napitki w losowo inne, lecz robił to z taką zręcznością, że krzacząca się magia nie była taka straszna, a zabawna. Nieco szalona babcia była lekarstwem na każdy rodzai nudy. Mama zaś najlepszą doradczynią - to w końcu ona pomogła wybrać najlepszą sowę podczas szkolnych zakupów. Wszystko to sprawiło, że pomimo doznanej straty dzieciństwo miała wspominać w przyszłości z przyjemnością.
Trafiła pod skrzydła Hufflepuffu. Domu otwartego na wszystkich tak bardzo pasującego do jej samej. Nie czuła się osamotniona. Wiedziała, że w tych samych murach znajdowali się jej bliscy. Zawsze byli gdzieś nieopodal. Może niekoniecznie obok, lecz za którąś ścianą z kolei zawsze. Wyczuwam ich magię - powtarzała nieraz pod nosem wyglądając przez okno w stronę gwiezdnego nieba i choć było to jedynie jej wyobrażenie wierzyła w nie tak głęboko, że pokrzepiała ją ta myśl za każdym razem gdy tego potrzebowała. A zdarzało się to często. Hogwart był podzielony przez skorowidz, przez ponure wydarzenia wywołujące strach i niepokój, a niedługo również przez wojnę której konsekwencje rzucały cień na bezpieczne niegdyś mury szkoły. Shelta była gdzieś w tle tego wszystkiego. Jej krew nie była rozcieńczona do tego stopnia by spotykał ją ostracyzm, jak również nie była na tyle czysta by czuła się w obowiązku gardzić gorszymi. Wychowano ją w cieple i życzliwości, równości wobec nieba, ziemi, morskiego sztormu. W tych nieciekawych czasach przyjęła rolę ostoi, pocieszycielki dla tych którzy sami cierpieli z samotności niezrozumienia, szarości świata.
Uczennicą była co do zasady pokorną, sumienną nie oznaczało to jednak, że wybitną. Nie radziła sobie z praktycznymi zajęciami związanymi z urokami. Ledwie lepiej było z białą dziedziną magii. Na podobnie mizernym poziomie klasowała się z zajęć lotu na miotle czy historii magii przewidując pomimo braku daru, że nie grozi jej kariera gwiazdy quddicha lub brylowanie na sali posiedzeń wizengamotu. Jednak naukowa - jak najbardziej. Była wybitna z numerologii. Tam gdzie inni dostrzegali męczące i niemające końca wyliczenia tam ona widziała język za pomocą którego mogła wchodzić w dialog z magią. Rozmawiała z nią niezwykle płynnie co przekładało się na osiągnięcia w dziedzinie transmutacji. Biegle radziła sobie również z mapami nieba. Astronomia była dla niej ojcowską spuścizną o którą dbała. Alchemia czerpiąca z mocy tejże stała się więc w sposób naturalny jej siłą. Nie poruszała się tak sprawnie w świecie ingrediencji, jak babcia, lecz umiejętności te nie przeszkadzały jej w osiąganiu sukcesów przy ważeniu mikstur.
Na przerwy świąteczne oraz wakacyjne zawsze wracała do domu. Czerpała z rodzinnej bliskości. Pomagała również w prowadzeniu karczmy odciążając dziadków oraz matkę przesiadując na kuchennym zapleczu, wirując między stolikami z zamówieniami bądź porządkując noclegowe pokoje. latem spacerowała po plaży, tańczyła przy ognisku. Zimą rysowała łyżwiami magicznie zamrożony płat morza. Gdy dzień był luźniejszy, a atmosfera sprzyjająca śpiewała wraz z biesiadnikami, tańczyła. Gęste od papierosowego dymu powietrze, słony swąd potu, morza oraz ostry zapach rumu odprężał odganiając zbliżające się z roku na rok widmo egzaminów. Nie czuła obaw związanych z osiągnięciem określonego pułapu punktów. Obawiała się tego, co miało przyjść po tym. Jak dotąd to nauczyciele stawiali przed nią wyzwania, zadawali prace domowe. Rodzina kochała ją bezwarunkowo. Nie mieli wobec niej żadnych oczekiwań. Kiedy więc opuściła szkolne mury pierwszy raz czuła się zagubiona. Jej życie zależało od niej. Problem w tym, że nie wiedziała czego chce.
Z chwilą otrzymania wyników rozesłała podania o przyjęcie na staż do wszystkich możliwych departamentów. Po przeciągającej się ciszy na parapecie w końcu zasiadła ministralna sowa. W dziobie trzymała odpowiedź z Departamentu Magicznych Gier i Sportów i to tam, w Urzędzie Patentów Absurdalnych zaczęła się jej dorosła przygoda. Stawiane przed nią zadania nie należały do trudnych. Problem polegał na tym, że z czasem nie wyobrażała sobie spędzenia całego swojego życia na próbie tłumaczenia, że samorozpakowujące się papierki do cukierków nie mają sensu, kiedy to nie da się w nie nic zapakować. By uchronić się od popadnięcia w mizantropię uciekła do Departament Transportu Magicznego na stanowisko asystentki jednego ze szkoleniowców w Komisji Kwalifikacyjnej Teleportacji. O ile teleportacja zawsze fascynowała ją jako magiczny proces tak praktyczna jej strona bez zagłębiania się w teorie była nudna. Rutynę monotonni pomagania w wypełnianiu formularzy przez kursantów, organizowania sal, instruowania w zasady bezpieczeństwa przerywana była na szczęście przez wypadki inicjowane przez tych nieuważnie słuchających instrukcji śmiałków. I niech Melin im będzie za to wdzięczny. Po podwyższeniu swoich kwalifikacji poprzez zdobycie oficjalnej, alchemicznej licencji udało jej się wywalczyć przeniesienie do Biuro Głównego Sieci Fiuu gdzie początkowo była odpowiedzialna za nadzorowanie jakości oraz samą produkcję udostępnianego do publicznego użytku proszku Fiuu, a potem również za konserwowanie samej sieci. Z powodu braków kadrowych po roku została przeniesiona do Urzędu Świstoklików niby na chwilę, lecz ostatecznie została na dłużej. Podobała jej się praca, lecz nagła stabilizacja dopuściła do głosu pytanie: tak będzie aż do emerytury?
Z dnia na dzień porzuciła pracę w Ministerstwie po którym tłukła się od departamentu do departamentu przez prawie pięć lat. Zrezygnowana i bez planu na siebie czy nawet na kolejny dzień wróciła do rodzinnego domu. Pomagała prowadzić rodzinną karczmę, jak również realizowała drobne alchemiczne i świstoklikowe zlecenia. W ten sposób któregoś razu nawiązała kontakt z drobnym naukowcem potrzebującym numerologicznej konsultacji. Wieść o tym poniosła się dalej pocztą pantoflową. Dobre słowo sprawiło, że coraz więcej miała podobnych ofert zarobku. Jedną z takich prac wspomina co prawda bardzo nieprzyjemnie... Pomagała pewnemu znawcy fauny w badaniach nad gumochłonami. Niefortunny wypadek sprawił, że wpadła do wanny w której było prowizorycznie przetrzymywane całe stado. Wspomina to wydarzenie z niewypowiedzianą odrazą i do tej pory skóra jej cierpnie na widok niepozornego stworzenia. Niemniej - ku jej zaskoczeniu, okazało się, że to jest coś czego szukała od samego początku. Naukowa kariera okazała się być samą w sobie ścieżką rozwoju, pasji, pracy. Nie rozumiała czemu zdała sobie z tego sprawę dopiero w chwili kiedy stało się to jej życiem. Coraz rzadziej pomagała w karczmie, tańczyła, bawiła się na lodzie. Częściej przesiadywała nad grubymi tomami oraz rozległymi mapami nieba.
Obecnie prócz oferowania konsultacji numerologicznych, realizowania alchemicznych zleceń oraz konstruowania świstoklików sama zaczyna wykorzystywać zgromadzoną wiedzę do podejmowania się własnych badań. Jej pracownią i domem stała się stara latarnia znajdująca się w tym samym miasteczku co rodzinna karczma. Zakupiła ją z uzbieranych przez siebie środków oraz wsparciu mecenasa który dostrzegł w niej potencjał. Co prawda latarnia wciąż potrzebowała remontu, lecz teraz kiedy nastał niespokojny czas była wdzięczna, że mogła znajdować się blisko rodziny. Każdy dzień spokoju darowany jej przez los przyjmowała z wdzięcznością nie wiedząc jeszcze jaką rolę przyjdzie jej przyjąć tym razem, w tym zmąconym świecie, nad którym ponownie pochylała się wojna. Do dziś pluła sobie w brodę na wspomnienie swej naiwnej ulgi gdy doszły ją informacje o rzekomym pokoju, który zdawał się być fikcją. Nie była głucha. Słyszała narzekania rodziców na Hogwart, na metody Gellerta chcącego wojny, nowego porządku oblanego niepotrzebną i nie wartą tego wszystkiego krwią. Wzburzała się słysząc o nowych, nieudolnych pomysłach kolejno następujących po sobie Ministrów. Nie potrafiła się jednak poruszać w po politycznych tematach, nie miała na nie wpływu. Starała się więc wpłynąć na to co umiała - na szalejącą magię. Anomalie nie były czymś naturalnym. Nie potrafiła jeszcze ustalić ich przyczyny, wyłączyć ich, lecz pracowała nad tym nie wiedząc jeszcze, że przed końcem roku '56 pojawi się jeszcze większe zagrożenie dla świata magicznego oraz mugolskiego niż Grindewald czy anomalie.
Patronus: Nie umie wyczarować
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 10 | +2 różdżka | |
Zaklęcia i uroki: | 0 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 25 | +1 różdżka | |
Eliksiry: | 5 | +2 różdżka | |
Sprawność: | 1 | Brak | |
Zwinność: | 9 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Angielski (rodzimy) | II | 0 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Zielarstwo | I | 2 | |
ONMS | I | 2 | |
Astronomia | II | 10 | |
Numerologia | IV | 40 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Rozpoznawalność | I | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 | |
Gotowanie | I | 0,5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Taniec współczesny | I | 0,5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 19,5 |
angel heart | devil mind
Ostatnio zmieniony przez Shelta Vane dnia 26.01.19 12:52, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzała: Deirdre Mericourt
bezoar, czułki szczuroszczeta, strączki wnykopieńki, żądło mantykory;
proszek Fiuu, sproszkowany meteoryt x6, srebrny gwiezdny pył x9;
[13.02.19] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[01.04.19] Ingrediencje (listopad/grudzień)
[03.10.19] Ingrediencje (sty/lut/mar)
[07.07.20] Ingrediencje (kwiecień-czerwiec)
[28.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik) +1 PB
[29.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień) +0,5 PB
[18.02.20] Wsiąkiewka (sty-mar): +1 PB
[17.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +1 PB
[28.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): + 0,5 PB
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +1PB, +60PD
[28.03.19] Wykonywanie zawodu (wrzesień/październik): +50 PD
[24.07.19] Wykonywanie zawodu (listopad/grudzień), +50 PD
[29.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień) +30 PD, +0,5 PB
[18.02.20] Wsiąkiewka (sty-mar): +60 PD
[17.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +60 PD
[30.08.20] Zdobycie osiągnięcia: Weteran (I); +100 PD
[20.09.20] Rozwój postaci: +6 T; -480 PD
[22.01.21] Aktualizacja postaci
[28.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): + 30 PD
Shelta Vane
Szybka odpowiedź