Wydarzenia


Ekipa forum
Melania Abbott
AutorWiadomość
Melania Abbott [odnośnik]20.12.18 1:55

Melania Audrina Abbott (zd. Greengrass)

Data urodzenia: 15 marca 1928 roku
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: magibotanik i hodowca magicznych roślin
Wzrost: 155 cm
Waga: 60 kg
Kolor włosów: kasztanowy
Kolor oczu: piwny
Znaki szczególne: Bardzo kobieca budowa ciała, piegi pokrywające większość jej twarzy, szeroki nos, kilka niewielkich, wyblakłych blizn na dłoniach – pamiątka przypominająca o tym, aby do pracy zawsze zakładać rękawice


Stanowiła swoiste rozczarowanie od dnia narodzin. A przynajmniej sama długo tak uważała, z biegiem lat coraz bardziej dostrzegając swoją odmienność, czasem wręcz zaprzeczenie tym wszystkim regułom i pseudonaukowym faktom dotyczącym dzieci szlachetnej krwi. I, choć nigdy nie dano jej tego odczuć – miała trochę racji. Nie tak znów wiele; patrząc na całokształt, niemalże wcale, jednaże sam początek jej życia rzeczywiście obfitował w więcej rozczarowań niż radości, choć krewni nigdy nie skąpili jej ciepłych uczuć. Może prędzej uwagi. Dlaczego więc, skoro nigdy nie zapowiadała się na czarną owcę, diabelskie nasienie, mogła rozczarowywać? Powód nie stanowił żadnej zagadki, banalnie prosty do odgadnięcia w swej oczywistości.


Melania Auridna Greengrass winna była urodzić się chłopcem.


Dla starych rodów narodziny córki nigdy nie stanowiły problemu, póki w zanadrzu znajdował się już chłopiec, szczególnie w głównej linii. Melania zaś dostąpiła zaszczytu przyjścia na świat jako córka najstarszego syna Ofera Greengrassa. Niefortunnie dla siebie popełniła również nietakt wyprzedzenia na tym łez padole potencjalnych przyszłych braci, co wśród arystokracji zawsze odczuwało się jako pewną porażkę. Syn stanowił zysk, córka natomiast swoiste straty i, choć bez wątpienia się przydawała przy ustawianiu kolejnych partii na szachownicy rodowych intryg oraz układów, powinna zaczekać na swą kolej. Tak jak przystoi każdej wysoko urodzonej damie. Melania musiała najwyraźniej opuścić tę lekcję przednarodzinowej etykiety, zapewne stojąc w kolejce po nieśmiałość lub inną cechę, równie uciążliwą dla kogoś żyjącego na świeczniku. Te bowiem w przyszłości miały charakteryzować ją najwyraźniej przez wiele lat, przykrywając zalety, całkiem wszak liczne i istotne.
W każdym razie, swymi narodzinami Melania rozczarowała rodziców, choć – jak większość rzeczy w swoim życiu – to również uczyniła nieprzesadnie. Była zdrowym i całkiem dorodnym niemowlęciem, stanowiącym pozytywną wróżbę na przyszłość oraz stan zdrowia kolejnych potomków. Rzeczywiście, już rok po niej, jako błyskawiczny owoc dalszych starań państwa Greengrass, na świat przyszedł jej brat – Cyprian, a po nim, nadal zachowując doskonały roczny odstęp pomiędzy kolejnymi okazjami do świętowania, Bartholomew oraz Ulysses. Dzięki temu czteroletnia już Melania została w oczach rodziców, dziadków oraz wszelkich pociotków do reszty rozgrzeszona ze swego zbędnego i niekulturalnego pośpiechu.


Dorastanie w cieniu młodszego rodzeństwa nigdy dziewczynce nie przeszkadzało, należało to wszak do oczywistości w otaczającym ją świecie. Zresztą bardzo szybko, wraz z nabieraniem przez chłopców charakteru, można było odnieść wrażenie, jakby to Melania urodziła się ostatnią latoroślą Greengrassów. Zawsze krok za braćmi, prędko nauczywszy chować się za ich plecami, niechętnie zabierając głos jako pierwsza. To ona powinna bronić ich, szybko zaś stało się oczywistym, że Cyprian i reszta odczuwają raczej podobne instynkty wobec starszej siostry.
Nie da się zresztą ukryć, że Melania sprawiała wrażenie, jak gdyby tej obrony potrzebowała. Jako dziecko chorobliwie nieśmiała, a zakompleksiona jeszcze gorzej, najchętniej spędzałaby całe dnie w rodzinnym ogrodzie, wyklejając własnoręcznie robione, amatorskie zielniki. Pośród rówieśnic czuła się niczym chwast wśród wielobarwnych róż. A raczej jak bulwa, zważywszy na swój niski wzrost i krępą budowę ciała. Przyuczana wszystkiego, co młoda dama wiedzieć powinna, okazała się kompletnie niemuzykalna – co prawda potrafiła docenić piękno melodii, lecz jej samej na ucho musiał nadepnąć co najmniej troll, gdyż słynnego rodowego Greensleeves do dziś nie jest w stanie nawet czysto zanucić. Dużo lepiej radziła sobie z rysunkiem, jej talent przejawiał się nawet w bazgranych ukradkiem karykaturach guwernantek, jednak sama wciąż na nowo przeżywała swą muzyczną ułomność zawsze, gdy słyszała czysty śpiew którejś z rówieśnic. Lepiej miały się sprawy z tańcem – Matka Natura poskąpiła Melanii figury baletnicy, acz dziewczynka dobrze radziła sobie, poznając kolejne rodzaje tańców obowiązujących na balach. Nie, żeby panna Greengrass lubiła tańczyć. To znaczy, lubiła, acz jedynie, póki miała pewność, że partnerem pozostaje któryś z jej braci – oni jej wszak nie wyśmieją, a na pewno nie publicznie. W ocenie swych umiejętności, które w przyszłości miały do pewnego stopnia decydować kiedyś o wartości na rynku matrymonialnym, Melania od zawsze wykazywała się surowością zaskakującą u dziecka, szczególnie dziecka otaczanego miłością. Być może czasem nieco szorstką, czasem trochę nieuważną, lecz bez wątpienia miłością. Istniało zaledwie jedno pole, które stanowiło dla niej większą bolączkę.
Należne czarownicy zdolności.


Jeśli wierzyć dokumentom datowanym na XVIII wiek, Melania powinna objawić swe moce magiczne do trzeciego roku życia. Choć Greengrassowie nie podchodzili aż tak ufnie do manuskryptów stworzonych tą samą ręką, która w jakichś esejach z pewnością odsądzała cały ich ród od czci, wiary, a przede wszystkim godności (wszak ich pochodzenie jest niczym przy pozostałych szlachetnych rodzinach!), w progi posiadłości zawitał niepokój, gdy po swych trzecich urodzinach Melania nadal nie uczyniła niczego niezwykłego za sprawą magicznych mocy. Kolejne miesiące upływały na zastanawianiu się, czy aby w rodzinie nie powito charłaka. Bardziej optymistyczne (o ile można nazwać to optymizmem) głosy sugerowały Serpentynę, lecz oba te podejrzenia okazały się równie błędne.
Kilka dni po czwartych urodzinach, gdy wszyscy zaczęli godzić się ze spisaniem dziewczynki na straty, zdolności Melanii uległy objawieniu w sposób tak bezczelnie typowy i spokojny, jakby wszyscy krewni nie wypatrywali ich od dwunastu miesięcy. Przez kolejne dwa tygodnie niemal codziennie zdarzały się drobne sytuacje, które każdy rodzic małego czarodzieja czy czarownicy uznałby za zupełnie rutynowe, jednakże samej Melanii dodały tyle pewności siebie, iż dopiero po latach zdołała osiągnąć podobny poziom. Chyba nigdy nie przypominała Greengrassa z krwi i kości bardziej niż wówczas, zabierając głos przy każdej możliwej okazji, aby pochwalić się drobnostkami mającymi miejsce w jej otoczeniu. Czuła się prawdziwą specjalistką, nareszcie rzeczywiście widziała dla siebie miejsce pośród tych wszystkich lepszych od siebie krewnych... I zapewne dlatego jej rozczarowanie, gdy wszystko wróciło do normy, było aż tak wielkich rozmiarów. Choć rodzice pocieszali Melanię, że to normalne; że gdy pójdzie do szkoły i nauczy się używać różdżki, efekty będą nawet lepsze i zupełnie zamierzone, dziewczynka czuła się niepocieszona. W przyszłości, gdy słowa lorda oraz lady Greengrass miały okazać się jedynie słowami, zawód naszej bohaterki miał jedynie wzrosnąć, a pogodzenie z tym stanem rzeczy stanowić długi, żmudny proces.
Nim Melania ukończyła jedenasty rok życia, wszyscy zamieszkujący Grove Street 12 już od dawna doskonale wiedzieli, że zostanie posłana do Hogwartu. Nawet jeśli w przeszłości przebąkiwano coś o chęciach wysłania dziewczynki do Beauxbatons, aby nabrała więcej ogłady i pewności siebie, lady Greengrass stanowczo zbywała podobne sugestie, zbyt przywiązana do nieśmiałej, stawiającej teorię ponad praktyką, a przede wszystkim jedynej córki. Należy bowiem przyznać, iż mimo swoistego rozczarowania po uświadomieniu sobie, że Melania nigdy nie zostanie jedną z tych młodych dam, których debiut na Sabacie jest powszechnie oczekiwany, lady Greengrass z wiekiem coraz bardziej doceniała posiadanie córki, mając porównanie w postaci trzech żywiołowych, śmiałych chłopców, dużo bardziej oddających ducha i przekonania swej rodziny. W uczuciach wobec Melanii stawała się aż nadopiekuńcza, chociażby popierając lękliwe sprzeciwy dziewczynki, gdy przyszła jej pora na poznanie bliżej rodowego rezerwatu. Nieco z rezygnacji, a nieco z chęci sprawienia, aby ulubione dziecko czuło się szczęśliwe, pozwalała Melanii spędzać całe dnie wśród książek lub roślin. Ostatecznie żadna z tych umiejetności nie ujmuje dobrej żonie, którą mała lady Greengrass miała się stać w przyszłości, a wręcz przeciwnie – zarówno wiedza dotycząca sztuki, jak i roślin, należy do rzeczy dosyć pożądanych.


Nadszedł jednak wreszcie czas rozpoczęcia nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy Melania miała wsiąść do pociągu na Peronie 9 i ¾, towarzyszli jej bliscy. Już wówczas wyraźnie sprawiała wrażenie młodszej od Cypriana, a nawet od Bartholomewa, niższa i zdecydowanie bardziej wystraszona niż zainteresowana tym, co ją czeka na końcu drogi, jaką miała przebyć. To również ona rozpłynęła się na pożegnanie we łzach, choć należy oddać tu sprawiedliwość, że najmłodszy z braci też kilkakrotnie pociąnął nosem. Kiedy dziewczynka wreszcie wszystkich wyściskała, zapewniając po parę razy o pisaniu listów z zamku niemal codziennie, wsiadła do pojazdu, zmierzając ku nieznanemu.
Początki przygody z pełnoprawną edukacją nie należały do najprzyjemniejszych. Najpierw Melania trafiła do jednej łódki z kimś na tyle nadpobudliwym, że niewiele brakowało, aby trzeba było nieszczęsną Greengrassównę wyławiać z jeziora. Później przeszła przez ducha, który uświadomił ją, jak bardzo to nieuprzejme. Następnie zaś podczas Ceremonii Przydziału trafiła do Hufflepuffu, co do czego miała wyjątkowo mieszane uczucia. Jej krewni cenili sobie najbardziej Ravenclaw i Slytherin, z kolei Puchoni nie mieli sławy osób szczególnie asertywnych, co ogromnie trapiło Melanię, świadomą, jak bardzo rodzinie zależy, aby wreszcie stała się Greengrassem z krwi i kości.
Jak się jednak okazało – dom Helgi Hufflepuff pomógł dziewczynce osiągnąć to, czego być może nigdy nie osiągnęłaby trafiając w miejsce, o jakie nie miała śmiałości prosić Tiary Przydziału.


Kłamstwem byłoby powiedzieć, że początki nie stanowiły dla Melanii udręki. Choć śmielsi koledzy z roku prędko wciągnęli arystokratkę do swego grona, poza życiem towarzyskim istniała również nauka. A nauka powodowała, że dziewczynka odczuwała rozczarowanie, złość i wiele innych negatywnych emocji, odkrywszy, że czarowanie z różdżką wcale nie przychodzi jej tak łatwo, jak oczekiwała. Dopiero inni musieli uświadomić Puchonce, iż braki nadrabia tam, gdzie inni legną sromotnie. Czy miało być to jedynie pocieszenie, czy może ktoś rzeczywiście uznał fascynację zielarstwem za coś zdolnego wyrównać absolutny antytalent do transmutacji – trudno powiedzieć. Melania jednak rzeczywiście zaczęła patrzeć inaczej na swoje dokonania, robiąc po raz pierwszy coś, co miało odnieść zbawienne skutki: przestała porównywać się z innymi.
Po przełknięciu gorzkiej pigułki, jaką stanowiło pogodzenie się z faktem, że różdżka nigdy nie będzie dla niej stanowić naturalnego przedłużenia ramienia, pannę Greengrass zaczęło rzeczywiście fascynować zgłębianie kolejnych dziedzin magicznej teorii. Nie tylko zielarstwa, które ukochała już dawno, lecz również historii magii, astronomii czy numerologii, nierzadko spędzała również długie godziny nad podręcznikami dotyczącymi eliksirów. Zresztą zainteresowanie tymi ostatnimi w połączeniu z nazwiskiem zafundowało jej zaproszenie do Klubu Ślimaka, które – nieco wbrew swej introwertycznej naturze – przyjęła z radością, traktując jako wyróżnienie. Fascynowało ją to wszystko, co znajdowało się w starych księgach, co mogła zbadać z naukową precyzją, nie przejmując się zmiennymi nastrojami różdżki. Żałowała jedynie, że antytalent transmutacyjny oraz przeciętność w posługiwaniu się magią praktyczną odcinały jej drogę do zostania uzdrowicielem, choć w duchu miała świadomość, że podobna kariera zawodowa i tak nie została stworzona dla osób o jej pochodzeniu, szczególnie kobiet.
Mimo wszystko nabranie wiary we własne zdolności oraz poczucie, że nareszcie odnalazła swoje miejsce w czarodziejskim świecie pozwoliły Melanii nabrać pewności siebie. Nie utraciła swej małomówności, lecz tak, jak wcześniej wynikała ona z przekonania, że nikogo nie interesują słowa Puchonki, tak teraz był to efekt rozsądku i poczucia, że jedno treściwe zdanie ma większą wartość niż dziesięć pustych. Nie brała udziału w słownych przepychankach i często brakło jej odwagi, aby stanąć w obronie tych, którym dokuczano ze względu na pochodzenie – kto by wszak obronił ją samą, gdyby przeciwnicy zechcieli przejść od słów do czynów? – lecz znajdując się przypadkiem w środku dyskusji na kontrowersyjne tematy, zaczęła nareszcie zabierać głos. Nawet, a może szczególnie wówczas, gdy jej opinia odbiegała od tej dyskutantów. Nie uważała się za zdrajczynię krwi, jak kilkakrotnie ją nazwano, gdyż niczego nie zdradzała, uznając poniżanie osób o mniej szlachetnym pochodzeniu za prostactwo. Jej rodzina nie praktykowała szerzenia nienawiści wobec mugoli i mugolaków, toteż tak skrajnych uczuć nie żywiła wobec nich również Melania. Nie szukała towarzystwa osób takowego pochodzenia, często nawet nie rozumiejąc połowy tego, co mówili, jednakże samo urodzenie pośród ludzi niemagicznych nie stanowiło dla niej czynnika dyskryminującego potencjalną znajomość.
Wciąż pozostawała zamkniętą w sobie szarą myszką; nadal odczuwała z pełną mocą kompleksy, widząc smukłe, jasnowłose rówieśnice, za którymi oglądali się chłopcy; obawiała się czarnej magii, a otwarcie Komnaty Tajemnic jawiło się jej wówczas jako najplugawsze wydarzenie, jakiego będzie świadkiem w całym swym życiu. Nie stała się silna w powszechnym pojęciu, gdyż to zdawało się nie leżeć w jej naturze, jednakże czuła się silna jako ona sama. I nawet lubiła taką siebie, choć przecież jeszcze kilka lat wstecz uznałaby to za nierealne.


Ukończenie szkoły oznaczało dla Melanii dwie rzeczy: jedną dobrą i jedną złą. Dobrą bez wątpienia była możliwość kontynuowania edukacji na własną rękę oraz poszerzania horyzontów. Zajęcie to, zdaniem wielu niezbyt potrzebne młodej damie, nie kolerowało z obowiązkami towarzyskimi... Które z kolei stanowiły tę złą rzecz. W kwestii pewności siebie pośród elit punkt widzenia Melanii niewiele zmienił się, odkąd liczyła sobie zaledwie parę lat. Nadal przeszkadzał jej własny niedorzecznie niski wzrost, pełna budowa ciała, piegi oraz cała masa innych rzeczy, które w gruncie rzeczy wcale jej nie szpeciły. Sama siebie widziała jedynie jako tło dla ładniejszych, doskonalszych dam. Łatwo się więc domyślić, że debiut na Sabacie traktowała jako przykry obowiązek, od którego najchętniej by uciekła. I choć nie debiutowała bez partnera, została zaproszona jedynie ze względu na przyjazne stosunki pomiędzy rodzinami obu stron, co w duchu uznała za skrajnie upokarzające. Nie rozumiała również, cóż tak fantastycznego i atrakcyjnego widzą inni w całej imprezie – sama zawsze, gdy mogła pominąć kolejny Sabat, robiła to z prawdziwą ulgą.
Miała zresztą ku temu solidny powód – kiedy, co zdziwiło ją samą, zdała część teoretyczną egzaminów z transmutacji wystarczająco dobrze, aby móc kontynuować ten przedmiot w klasach owutemowych, w jej głowie zaczęło rodzić się nieśmiało pewne marzenie. Motywowało ją ono do osiągnięcia przyzwoitego poziomu w tej dziedzinie magii, przynajmniej według standardów szkolnych. Melania bowiem, wciąż w pełni świadoma, że nigdy nie będzie jej dane kroczyć oficjalną ścieżką zawodową uzdrowicielki, chciała mimo tego zgłębiać tajniki magii leczniczej. Ten rodzaj czarów stał się przez lata wyjątkowo bliski jej sercu dzięki łatwości, z jaką przychodziły dziewczynie kolejne ćwiczenia, zupełnie jakby nawet różdżka Melanii w tym jednym przypadku rozumiała doskonale zamiary właścicielki. Dlatego też jeszcze przed ukończeniem szkoły młoda lady Greengrass zaczęła przy rodzicach wyrażać chęci podjęcia się nauki w Szpitalu Świętego Munga. Rozmowy nie należały do łatwych, szczególnie ze strony ojca, jednakże agitacje faworyzującej córkę małżonki oraz zapewnienia samej Melanii, że jest absolutnie świadoma, iż jej nauka nigdy nie pozostanie niczym więcej, a samo posiadanie takowej wiedzy nie powinno być przecież w oczach elit czymś gorszym od wykształcenia alchemicznego, przyniosły wreszcie skutek. Tym samym młoda lady Greengrass łączyła przyjemne z pożytyczenym, jednocześnie zgłębiając interesujące ją dziedziny nauki oraz posiadając doskonałą wymówkę, aby Sabatów unikać. Spędziła w Mungu trzy lata, obfitujące zarówno w sukcesy, jak i porażki – ostatecznie niekażdy z oddziałów specjalizował się w czymś, czemu Melania, pozostająca czarownicą przeciętną (choć brak predyspozycji nadrabiającą ciężką pracą), umiałaby podołać. Zdecydowanie najlepiej radziła sobie na oddziale zatruć eliksiralnych i roślinnych, był on wszak najbliższy jej największym pasjom, wciąż stale obecnym w życiu kobiety. Dlatego też zaskoczenie niektórych wywołał fakt, że po upływie trzech lat nauki Melania nie podjęła się następującego dalej stażu. Stanowiło to nie tylko efekt umowy zawartej z rodzicami, lecz również osobistych decyzji. Czas spędzony w Mungu pozwolił Melanii uznać, że – mimo wszystko – kariera uzdrowiciela nigdy nie była jej przeznaczeniem. Zbyt łatwo przejmował ją los pacjentów, a arystokratyczne wychowanie nie zawsze zdawało egzamin w starciu ze sztywnymi regułami szpitala. Ostatnie trzy lata przepełniało również wiele dni nerwowych, które przyprawiały Melanię o szybkie zmęczenie czy migreny, jednak nie było to nic na tyle uciążliwego, by tego niedbale nie zbywać – ustało zresztą prędko po odejściu z Munga, mając o sobie przypomnieć dopiero w przyszłości. Pozostawszy bez zajęcia, panna Greengrass postanowiła powrócić do swojej pierwotnej i największej pasji: zielarstwa.
Zaczynała godzić się z myślą o czekającym ją staropanieństwie, ba! Sama się na nie w duchu skazywała, nie mając litości dla żadnej z wartości, które poddawano u niej do oceny na rynku matrymonialnym. Spychała w głąb podświadomości swój beznadziejny romantyzm, woląc spędzać czas na nauce niż gorzkich rozczarowaniach, że nie jest dostrzegana. Rodzice, początkowo bardziej zainteresowani poszukiwaniami małżonki dla najstarszego z synów, nie zwracali uwagi na bezsensowny bierny upór Melanii i samonapędzający się mechanizm, jaki tworzyła swym stronieniem od przebywania w towarzystwie częściej i dłużej niż to konieczne.
A gdy wreszcie zrozumieli, że muszą wziąć sprawy we własne ręce, było już za późno.


Na drodze panny Greengrass pojawił się bowiem on. Nie był szlachcicem. Nie był nawet owocem mezaliansu. Nie był nikim, kogo przewidzieliby dla Melanii krewni. Może w tym tkwił powód, dla którego oboje odczuwali tak silną wzajemną fascynację, choć dla jednej ze stron ta znajomość stawiała na ostrzu nożai całe dotychczasowe życie.
Jego oczarowała dama z wyższych sfer, inteligentna, pełna rozsądku, o słodkim poczuciu humoru i ukrywająca nieśmiałość za fasadą rezerwy. Jej imponowała jego pewność siebie, samowystarczalność, wszystkie te cechy i szczegóły, których nie potrafiła nawet nazać, lecz z pewnością nie znalazłaby ich (swoim zdaniem) u żadnego znanego sobie arystokraty. Ostatecznie Melanię uwiodło jednak zainteresowanie, jakim ją obdarzał; pełna szacunku adoracja, dotychczas zarezerwowana dla dziewcząt, od których całe życie czuła się gorsza. Być może rzeczywiście uczucie było ogromne i silne. A być może Melania ukazała typową dla młodej, zakompleksionej dziewczyny naiwność. Utrzymywana pod swoistym kloszem przez matkę, z wiekiem coraz bardziej pobłażliwą wobec odstępstw jedynej córki od norm przyjętych wśród panien wysokiego rodu znajdujących się na wydaniu. Rzecz jasna, kobieta spodziewała się sprzeciwów ze strony krewnych, jednakże rozsądek szepczący o wydziedziczeniu był zagłuszany przez obudzoną nagle wiarę w cuda, by nie rzec wprost w bajki. W każdym razie, czuła gotowość, aby postawić wszystko na jedną kartę.
A jej rodzice, naturalnie, nie chcieli o tym słyszeć. Lady Greengrass oponowała z większą zażartością, a wręcz agresją, niż małżonek. Padały prośby,  zarzuty o wpędzanie do grobu, a przede wszystkim to, czego Melania nie chciała wcześniej dopuszczać do świadomości – groźby wydziedziczenia, jeśli postąpi wbrew woli rodu, wiążąc z nikim. Łzy płynęły strumieniami, zaklinano się na prawdopodobnie każdego zmarłego Greengrassa, a nawet kilku Slughornów. Do porozumienia nie doszło; nie było miejsca na dyskusje, jeśli dziewczyna chciała zachować rodzinę, którą wszak kochała. Melania zaś po raz pierwszy złamała panujące zasady, postępując wbrew woli najbliższych. Co prawda nie spotykała się z ukochanym twarzą w twarz, lecz w dalszym ciągu słała listy mimo wyraźnych zakazów. Czekała na lepszy moment, by uderzyć ponownie, nadal wierząc w cudowną odmianę zdania rodziców. Czekała na moment, gdy ci stracą czujność, aby uciec w nieznane, niepomna nazwiska oraz tych, których wszak kochała. Czekała... właściwie sama nie wiedziała, na co konkretnie. Na zmianę.
I dostała. Niestety inną niż oczekiwała.


Lucan Abbott.
Musiałaby żyć pod kamieniem, aby te dwa słowa nic jej nie mówiły. Szczególnie w świetle ostatniej tragedii łączącej rody Abbottów oraz Longbottomów. Tragedii, należy zaznaczyć, której Melania ogromnie współczuła wszystkim w nią uwikłanym, jednak nie sądziła, aby miało to w jakikkolwiek sposób wpłynąć na jej własne życie. Los najwyraźniej postanowił sobie okrutnie zadrwić z panny Greengrass, skoro to właśnie ona, nikt inny, miała zastąpić lady Longbottom na ślubnym kobiercu u boku lorda Abbotta. A, choć bez wątpienia istniało wiele dziewcząt chętnych z mniej lub bardziej egoistycznych pobudek służyć wsparciem dziedzicowi Abbottów w tej trudnej chwili, Melania nie znajdowała się pośród nich.
Raz jeszcze więc posiadłość Greengrassów wypełniły lamenty, płacze, a nawet bezsilne groźby – bez pokrycia ze strony najstarszej latorośli, a jak najbardziej realne z ust rodziców. Nieszczęsna narzeczona z przymusu udowodniła, jak bardzo wzięła sobie do serca rodowe nauki, potrafiąc perrorować całymi godzinami nad bezsensownością tej decyzji, usiłując udowodnić, że jej wyjście jest lepsze. Z idealistyczną naiwnością powoływała się nawet na samo pochodzenie rodu, w połowie przecież mugolskie. Nie zdziałała jednak nic poza wywołaniem gniewu rodziców.
Oni również nie osiągnęli nic poza wściekłością i rozżaleniem córki, toteż postanowiła ona spróbować od drugiej strony, proponując listownie ucieczkę semu ukochanemu, przedstawiwszy mu również całą sytuację. Nie dbała o wydziedziczenie, wykreślenie raz na zawsze z historii Greengrassów, kierując się w tamtej chwili jedynie gniewem, rozżaleniem i poczuciem niesprawiedliwości, gdy cienkie szkło klosza, pod którym trzymano ją tyle lat, zostało rozbite w jednej chwili. Odpowiedź, jaką otrzymała, zraniła ją po stokroć bardziej niż plany rodziców.
Być może zlękł się on gniewu nie jednego nawet, a dwóch rodów. Być może odznaczał się większym realizmem niż młoda i zaślepiona złością dziewczyna, świadom, że Melania nie potrafiłaby żyć z dala od przepychu, pieniędzy, luksusów. A być może po prostu nie kochał jej tak bardzo, jak sądziła. W każdym razie – odmówił. I zakończył tę znajomość natychmiast.


Jak gdyby odgórnie ustalony ślub z mężczyzną, którego w ogóle nie znała, oraz złamane serce nie stanowiły zbyt wielu problemów, na głowę Melanii spadło coś jeszcze. Od chwili otrzymania listu niszczącego wszystkie jej, najbardziej nawet nieśmiałe marzenia, zaczęła czuć się słabiej. Wyraźnie marniała w oczach, co rodzina początkowo brała za naturalny efekt smutku na skutek ich decyzji. Gdy jednak z dnia na dzień zaczynała gasnąć w oczach, sprawą zajęli się uzdrowiciele. Diagnoza była prosta i szybka: trauma krwi. Jak się niefortunnie okazało, prawie dwadzieścia dwa lata zajęło Melanii doznanie na tyle głębokiego szoku emocjonalnego, aby choroba postanowiła się ujawnić, tym samym uaktywniając.
Prawdę powiedziawszy, lady Greengrass wolałaby trwać w niewiedzy, jednakże musiała przed sobą przyznać, iż taki obrót spraw miał swoje zalety. Przede wszystkim, ślub został nieznacznie odsunięty w czasie, by ona sama mogła wrócić do zdrowia. To zaś dawało jej czas na myślenie. Jedynym pomysłem, na jaki wpadła zdesperowana dziewczyna, było zdradzenie przed przyszłymi teściami prawdziwej przyczyny zmienienia daty wesela, licząc, że się rozmyślą i zerwą umowę. Co też uczyniła, lecz nie wiedziała, że rodzice przewidzieli tę próbę, jako pierwsi przyznając się Abbottom do choroby córki. Bez wyolbrzymiania i przekłamywania faktów, jakich chciała użyć w swej wersji sama Melania, niepomna faktu, że fałsz i intrygi nie leżą w jej naturze, toteż zdradziłaby ją sama mowa ciała.
Tym też sposobem wszelkie plany sabotażu ostatecznie upadły, a decyzja głów rodzin pozostała niezmienna.


Ślub odbył się w 1950 roku na ziemiach Abbottów i nie mógł być dalszy od wyobrażeń Melanii. Czuła się jak na własnym pogrzebie, czy raczej egzekucji, a Lucan Abbott występował w roli kata. Rozsądek podpowiadał, że jej małżonek nie chce tego wszystkiego równie mocno, co ona; że o to nie prosił; że oboje są tu ofiarami rodziców, którzy wszak chc a dobrze. Melania nie słuchała jednak rozsądku, tamtego dnia czując jedynie bezkresną nienawiść wobec mężczyzny, którego nazwisko przyjmowała. Nienawidziła jego niedorzecznie wysokiego wzrostu, jego głosu, jego twarzy, jego dotyku na swojej dłoni. Nienawidziła nawet jego narzeczonej, bo to ją musiała przecież zastąpić. W duchu czuła się z tego powodu jeszcze bardziej pokrzywdzona. Czy złamane serce nie było dla niej wystarczającym cierpieniem? Dlaczego musiała teraz spędzić resztę życia związana z kimś porównującym ją do jednej z dziewcząt, w cieniu których spędziła całe życie? Słuchanie rozsądku byłoby przejawem dojrzałości, a dojrzałość cechowała Melanię Greengrass. Melanię Abbott przepełniała infantylna wściekłość i chęć zemsty na całym świecie.
Dlatego też, wbrew swemu charakterowi, wbrew całej swej naturze, pokazała się nowemu towarzyszowi życia od najgorszej strony. Nie chciała na niego patrzeć, słuchać go, nawet oddychać tym samym powietrzem. Nie zamierzała przebywać z nim na osobności w żadnym pomieszczeniu, niezależnie od przeznaczenia tegoż. Na posiłkach ignorowała jego obecność, zresztą prędko zaczęła spożywać je w zaciszu sypialni, jeśli alternatywą było zasiadanie z Lucanem przy jednym stole. Ostentacyjnie krzywiła się na sam dźwięk jego głosu na korytarzu, wymownie trzaskając drzwiami, by zaznaczyć, gdzie ma nie wchodzić. Poświęcała całe dnie lekturze, przede wszystkim ksiąg naukowych, ignorując, że słowa przeciekają jej przez palce. Przestała malować, co od dziecka bardzo lubiła, gdyż nie potrafiła czerpać z niczego przyjemności. Samopoczucie kobiety w równym stopniu zatruwała choroba, małżeństwo oraz poczucie winy. Była bowiem świadoma tego, jak niesprawiedliwie i okrutnie traktuje człowieka, który przeżył tragedię podobną jej własnej. Podobną, a nawet – co przyznawała z niechęcią – gorszą. Nieszczęście nowej lady Abbott stanowiła niewłaściwa lokacja uczuć. Lucan Abbott utracił miłość w sposób nieporównywalnie bardziej okrutny.
Wyrzuty sumienia doprowadzały tę nową, mściwą i dziecinną Melanię do szewskiej pasji. To właśnie one wkładały dawnej Puchonce w usta złośliwe odpowiedzi, kazały ignorować małżonka i sabotować każdą jego próbę nawiązania kontaktu. Posuwała się nawet do skrajnie niedojrzałych złośliwych psikusów, których powstydziłoby się dziecko. Być może właśnie to było tym ostatecznym bodźcem, po którym pewnego ranka otworzyła oczy ze świadomością, że już nikt poza nią nie rujnuje jej życia. Co więcej, że rujnuje je aż dwóm osobom, raniąc swym egoizmem jeszcze więcej. Nie poznawała osoby, którą stała się na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy. Nie poznawała i nie chciała zawierać z nią bliższej znajomości. Musiała się zmienić.
Jednakże duma, mało znana kość czaszki usztywniająca kark, nie pozwalając nam go zgiąć, nie dawała Melanii przeprosić męża wprost. Owszem, przyszła do jego gabinetu pewnego wieczoru, aby porozmawiać. I, prawdę powiedziawszy, wyglądała wówczas jak dziecko, które zbiło komuś szybę kaflem, acz boi się do tego przyznać. Jednakże ani razu nie umiała wykrztusić przepraszam, licząc, że Lucan zrozumie, iż właśnie bycie miłą stanowi jej formę przeprosin. Trudno stwierdzić, czy małżonek nie wyraził dostatecznie jasno zrozumienia dla tej pokrętnej postaci zadośćuczynienia, czy może sama Melania czuła, że to za mało z jej strony po tym wszystkim, co zrobiła. W każdym razie – wyznała swe uczucia od A do Z w liście, który zaadresowała na stanowisko Lucana w pracy. Chciała dzięki temu ugrać kilka godzin na przemyślenie wszystkich możliwych scenariuszy rozmowy. Zyskała jedynie migrenę, bolący z nerwów żołądek i dziwną minę męża, gdy wrócił z Ministerstwa Magii. Niemniej Melania od tamtego właśnie momentu datuje prawdziwy początek ich przyjaźni.


Zejście z wojennej ścieżki z mężczyzną, z którym musiała spędzić resztę życia, stanowiło pierwszy krok do poznania zupełnie innego świata. Odnalazła w Lucanie wspaniałego partnera dyskusji, przewodnika po nieznanych sobie terenach, powiernika sekretów... Mogłaby bez końca wymieniać role, jakie nagle zaczął odgrywać w jej życiu małżonek. Łącznie z tą człowieka o zerowej wiedzy na temat tego, jakiej drużynie quidditcha należy kibicować.
Jednakże, według Melanii pomiędzy ich dwojgiem nadal wisiał cień lady Longbottom. Nie miała śmiałości o nią pytać, przekonana o nadal żywych uczuciach lorda Abbotta wobec dawnej ukochanej. Początkowo to przekonanie wzbudzało w niej jedynie współczucie wobec najbliższego przyjaciela, który zmagał się z tak wielką stratą. Jednakże stopniowo wypierał je ból; dyskretny, acz zawsze obecny, niczym sączona powoli trucizna. Zakochana we własnym mężu, uważała się za niemądrą, skoro pozwoliła emocjom po raz kolejny wziąć górę. Nie było więc na Wyspach kobiety zdumionej bardziej od Melanii Abbott, gdy małżonek poprosił ją o rękę. I bardziej przekonanej o swych słowach, kiedy nie wahała się ani chwili, mówiąc tak.
Sielanka, jaka nastąpiła później, nie tylko przywróciła światu dawnego lorda Abbotta, lecz również pozwoliła ujrzeć światło dzienne nowej Melanii. Bliższej tej dawnej, niezgorzkniałej dziewczyny, jednak pewniejszej siebie. Czuła się szczerze kochana i tym razem nie miała zaznać odrzucenia, a to dawało jej siłę. Podjęła się wreszcie pracy, która interesowała ją od dziecka, a której nie mogła wykonywać wcześniej – ślub z Lucanem wzięła u progu kariery magibotanika, zaś następujące po nim miesiące nie sprzyjały powrocie do czegoś, co ledwo zaczęła; szczególnie w okresie, gdy nie miała serca do niczego poza uprzykrzaniem małżonkowi życia. Teraz jednak nic nie stało na przeszkodzie, by wreszcie właściwie rozpocząć karierę naukową. Nauka o roślinach – nie tym, jak je sadzić czy utrzymywać przy życiu, lecz jak odpowiadać na pytania takie jak dlaczego zachodzą w nich procesy?  – jawiła się Melanii i wciąż drzemiącemu w niej molowi książkowemu szczególnie interesująco. Nie została stworzona do odkrywania nowych roślin, jednak z radością podjęła się badania i opisywania cudzych odkryć, porównywania ich z tym, co czarodzejom już znane oraz katalogowania tego. Publikacje naukowe zaczęły gładko wychodzić spod jej pióra, stosunkowo prędko zyskując sobie pewne uznanie wśród mistrzów zielarstwa dzięki dokładnemu omówieniu przez Melanię podejmowanych tematów. W wolnych chwilach, których przy takiej pracy miała całkiem sporo, lady Abbott podjęła się również hodowli magicznych roślin, choć traktuje to raczej jako zajęcie dorywcze, często służące raczej jako element praktyczny badań i obiekt obserwacyjny potrzebny do pracy naukowej.
Nie dokuczało jej również zdrowie i, choć grzecznie słuchała zaleceń magomedyków, przypisywała ten zbawienny stan zmianie, jaka dokonała się na całym jej życiu.


Ukoronowaniem osiągniętego przez małżonków szczęścia stało się dziecko. Syn, który zawładnął sercami obojga rodziców, a Melanię utwierdził w przekonaniu, że zła passa jej życia zakończyła się raz na zawsze. Rzecz jasna, nie miałaby nic przeciw córce, jednakże... na córkę mieli jeszcze czas. Zaś wówczas trzymała w ramionach najpiękniejszego chłopca, jakiego kiedykolwiek dane było jej ujrzeć.
Jak się okazało, rację miał niestety ten, kto nie chciał chwalić dnia przed zachodem słońca. Gdy w posiadłości Abbottów panowała radość, reszta świata nie zamierzała się dostosowywać. Grindelwald został obwołany dyrektorem Hogwartu, co wzbudziło liczne wątpliwości i niepokoje, nie pozostawiając w obojętności również Doliny Godryka. W przeciwieństwie do Lucana, Melania nie mogła nawet próbować czegokolwiek zdziałać. W jej przypadku przyniosłoby to jedynie pusty śmiech oponentów, skoro polityka stanowiła obszar zupełnie poza jej kompetencjami, wykształceniem oraz dotychczasową działalnością. I choć czas w Dolinie Godryka zdaje się nadal płynąć spokojnie, lady Abbott wystarczy obserwować męża, by wiedzieć, że ich sielanka stanowi jedynie ułudę.


Coś dzieje się tuż pod jej nosem, jest tego świadoma. Ma oczy, uszy, a przede wszystkim rozum – jak mogłaby się nie domyślać? I chciałaby pomóc. Merlin jeden wie, jak bardzo chciałaby. Lecz zdaje sobie sprawę z własnej słabości, przeciętności, nieprzydatności. Z tego, że ze swoją chorobą narobiłaby więcej szkody niż pożytku. I z tego, że gdyby poszła do Lucana i oświadczyła, że chce pomóc, zapewne by się nie zgodził. Może nawet zaprzeczyłby dzianiu się czegokolwiek. Nawet by mu się nie dziwiła. Nawet gdyby była lepszą czarownicą, czary nie uczynią jej odporniejszą na stres, a nawet teraz, nadal pilnie spełniając zalecenia uzdrowicieli, zdarza się jej poczuć słabiej, gdy docierają do niej niepokojące pogłoski.
Dlatego też pozostaje jej trwać na pozycji wspierającej małżonki, którą nauczyła się być. Dba o męża, o syna, a dopiero potem o siebie. Nie zaniedbuje obowiązków, zarówno zawodowych, jak i tych nierozerwalnie związanych ze swą pozycją społeczną. Oraz, czego na razie nie ma świadomości ani ona, ani Lucan, oczekuje drugiego dziecka. Może i lepiej, że obecnie o niczym nie wiedzą. Czasy są chwilowo zbyt niespokojne, by Melania mogła powitać tę wieść z radością.


Patronus: Melania nie posiada fizycznej formy Patronusa. Nie posiada również formy nie-fizycznej, gdyż nigdy nawet nie próbowała się tego zaklęcia nauczyć, świadoma niemalże pewnej porażki.

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 61 (rożdżka)
Zaklęcia i uroki:20
Czarna magia:00
Magia lecznicza:164 (rożdżka)
Transmutacja:10
Eliksiry:100
Sprawność:1Brak
Zwinność:4Brak
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaII10
AstronomiaI2
Historia MagiiI2
NumerologiaII10
ONMSI2
RetorykaI2
SpostrzegawczośćII10
ZielarstwoIII25
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Szlachecka EtykietaI0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
NeutralnyNeutralny
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy, konkretniej prac naukowych)I0.5
Literatura (wiedza)I0.5
Malarstwo (tworzenie)II3
Malarstwo (wiedza)I0.5
Muzyka (wiedza)I0.5
Rzeźba (wiedza)I0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec balowyI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0.5

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Melania Abbott dnia 17.01.19 0:44, w całości zmieniany 13 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Melania Abbott [odnośnik]20.01.19 13:05

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Rozważna i romantyczna - czy Melania zasługiwała na to miano? Od dziecka była pełna życia i werwy, przebiegając przez korytarze posiadłości z perlistym śmiechem. Młodziutka lady Greengras zaskakiwała dość introwertycznym zachowaniem, niepasując do kwiecistego świata szlachcianek. Jej najlepszymi przyjaciółkami stały się rośliny, dopiero później, w okresie Hogwartu zastąpione przez rówieśników. Czarownica nabrała nieco pewności siebie, zwłaszcza gdy zorientowała się w swych talentach do flory. Wkrótce po wkroczeniu w dorosłość, jej serce zabiło do mężczyzny wątpliwego pochodzenia. Uczucie, które narodziło się w Melanii, prawie doprowadziło do jej zguby - od której uchroniła ją osoba Lucana Abbotta, któremu przeznaczono pannę Greengrass. Lady Abbott odnalazła swój nowy dom, wypracowując nowy związek i tworząc nowe życie. Jak potoczą się dalsze losy Melanii? Czy stanie po którejś ze stron toczącej się wojny? Czy jej zielarskie zdolności przydadzą się Zakonowi Feniksa? I czy ochroni swoje dzieci przed reperkusjami odważnych decyzji swego małżonka?  

 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Trauma krwi, ciąża (sierpień 56)
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
Kartę sprawdzała: Deirdre Mericourt
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Melania Abbott Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Melania Abbott [odnośnik]20.01.19 13:05
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa

ELIKSIRY-

INGREDIENCJEposiadane: -

BIEGŁOŚCI-

HISTORIA ROZWOJU[20.12.18] Karta postaci, -50 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Melania Abbott Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Melania Abbott
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach