Kostnica
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Kostnica
W pobliżu wejścia do Ministerstwa Magii i mugolskiego komisariatu zlokalizowany jest niepozorny budynek, w którym znajduje się niemagiczna kostnica; jednak do środka można dostać się także przez drugie wejście, ukryte za wielką szybą, po drugiej stronie gmachu. Nie bez powodu zabezpieczone jest zaklęciami podobnymi do tych z Munga. By nie stwarzać podejrzeń mugoli, czarodzieje zlokalizowali kostnicę w tym samym miejscu. Trafiają tutaj zwłoki odnalezione w ciemnych uliczkach, lasach, pokiereszowane przez zwierzęta lub złowrogie zaklęcia - czyli wszystkie te, które wymagają dochodzenia przyczyny śmierci. Przy współpracy z najróżniejszymi departamentami, pracują tutaj koronerzy. Pomieszczenia są niewielkie, dobrze oświetlone za pomocą długich lamp w oprawach hermetycznych. Podłogi pokrywają białe, małe kafle, które także naniesiono do połowy ścian. Tylko zapach jest specyficzny - mdły, wymieszany ze środkami czystości. Ciała przechowywane są w kostnicy, zabezpieczone przed dalszym rozkładem specjalnymi zaklęciami, które nałożono w momencie odnalezienia. Prócz tego za ścianką działową umieszczony jest również mały gabinet służący do sporządzania raportów. Jest to mały i skromny pokój. Jego centralną część stanowi biurko i krzesło, a obok nich umieszczone na całą ścianę schowki oznaczone alfabetycznie gdzie przechowywane są dane ofiar.
12 styczeń
Wczesny ranek
Dzisiejszy dzień był paskudy, zresztą jak większość z nich w Anglii. Nie padał śnieg, ale było niezwykle wietrznie i pochmurno. Z wielką ulgą weszła do pomieszczenia odkładając na bok parasol, którego nie miała okazji nawet użyć. Następnie zdjęła z siebie płaszcz i skórzane rękawiczki. Pierwszą część garderoby zawiesiła na wieszaku stojącego przy wejściu, zaś drugą część zostawiła na komodzie stojącej obok. To dla wielu ludzi nie było przyjemne miejsce. W sali wyczuwalny był stały jej towarzyszący mdły zapach, a samo pomieszczenie oświetlone białym światłem i utrzymane również w tym kolorze sprawiało wrażenie przebywania w sali operacyjnej... ale ona nie wyobraża sobie pracować gdziekolwiek indziej.
Udała się w stronę gabinetu, który całkowicie odstawał wyglądem od poprzedniego pokoju. Tu oświetlenie było żółte, ściany kremowe, a podłoga zamiast białych płytek była tu również jak i meble w tym pomieszczeniu dębowa. Na oparciu krzesła dosuniętego do biurka wisiał biały kitel, który ubrała na siebie. Tradycyjnie zapięła go tylko na jeden, środkowy guzik. Swoje zaś długie rude włosy upięła przy pomocy wsuwek i wstążki wysoko na głowie w kucyk. Dziś nie miała dużo do zrobienia. Nie było w tym tygodniu za wiele ofiar, a i większą część pracy papierkowej wykonała w domu, w czasie swojej krótkiej nieobecności wywołanej chorobą. Wbrew pozorom i temu co ludzie sobie wyobrażają na temat pracy koronera dość rzadko zdarzają jej się sprawy związane z zabójstwem. Gdyby było inaczej czarodzieje w Anglii już dawno by wyginęli. Pewnym krokiem podeszła do ścianki z przegródkami oznaczonymi alfabetycznie. Znajdowały się tam dokumenty, takie jak na przykład wyniki laboratoryjne, autopsji, czy akty zgonu. Jej wzrok skupił się na przegródkach z literą "K". Otworzyła trzecią z nich i lekko, niemal nieśmiało przejeżdżała palcem po teczkach szukając tego konkretnego nazwiska. Po chwili znalazła interesującą ją teczkę, wyjęła ją, a przegródkę zatrzasnęła. Rzuciła plik dokumentów na blat biurka sama siadając na krześle przy nim, a następnie otworzyła teczkę i zaczęła przeglądać dokumenty. Anastasia Keating, lat dwadzieścia trzy, mugolaczka niegdyś uczęszczająca do Hogwartu, pracowała jako kelnerka w mugolskiej kawiarni.
Teraz ta sama dziewczyna, której uśmiechnięte zdjęcie ma przypięte do akt leży nieopodal niej.
Praca jako koroner nie jest na pewno zawodem, którym może zajmować się każdy. Wymaga wiele czasu, spostrzegawczości i mocnych nerwów. Tego ostatniego najczęściej kandydatom brakuje. Zresztą nie dziwi się. Ona sama w niektórych sytuacjach najlepiej rzuciłaby tym wszystkim i wróciła do domu. Praca koronera jest w pewnym sensie podobna do tej wykonywanej przez uzdrowiciela i nie chodzi tu o fakt leczenia, co odkrywanie. Plus każda kolejna rozwiązana przyczyna zgonu to duży zastrzyk satysfakcji. Rowan nie wierzy w życie po śmierci, ale jeśli takowe istnieje chciałaby aby ludzie poznali prawdę o jej śmierci, zresztą jako śmiertelnik również tego pragnie.
Wczoraj w rzece jakieś piętnaście metrów znaleziono ciało tej kobiety. Jak się okazało miała przy sobie różdżkę, więc od razu interweniowało Ministerstwo wysyłając na miejsce funkcjonariuszy. Oczywiście Rowan została również wezwana na miejsce. Dość drobna jak na swój wiek, blond włosa dziewczyna leżała w tej wodzie martwa około trzy godziny zanim ktokolwiek ją znalazł. Na moście znaleziono buty dziewczyny, równo ustawione tak jakby kładła je na podłodze, obok łóżka szykując się do snu.
Rudowłosa kobieta pochwyciła w dłoń pióro i zaczęła uzupełniać braki w dokumentacji. Żadnych śniaków, bądź śińców, śladów walki, naskórka, nic co by wskazywało na morderstwo. Wyniki laboratoryjne stwierdziły również, że nie podano jej żadnej trucizny. Także wątpi aby rzucono na nią Imperiusa.
Kobieta w wielu miejscach ma biały, pofałdowany i matowy naskórek wskazujący na dłuższą obecność w wodzie. Doszło do obrzęku mózgu, wystąpiła również rozedma wodna płuc, a w żołądku i jelicie cienkim znalazła płyn topielny. Nie ma wątpliwości, ze przyczyną zgonu tej kobiety było utonięcie. Na razie sprawa wygląda na czyste samobójstwo, ale bez wyników śledztwa nie może go stwierdzić.
Przetarła oczy i odłożyła pióro, wstała, po czym skierowała się do jednej z wielu szuflad w kostnicy, którą otworzyła, a następnie ubrała rękawiczki. Na najbliższe kilka godzin koniec z małoletnimi samobójczyniami, powitajmy pana z szęśćdziesiątką i prawdopodobnym zawałem.
Późne popołudnie
I ponownie witamy w raju. Niegdyś lunche jadała z mężem, teraz albo siedzi przy stoliku sama, albo jakaś pożal się Melinie urzędniczka, której imienia nawet nie zna się do niej dosiądzie i zacznie swoją jakże interesującą przemowę na temat kolejnego artykułu w Czarownicy. Czasem zastanawia się czy nie lepiej już by było jadać tutaj, ale aż tak szalona jednak chyba nie jest.
Jak się okazało sympatyczny staruszek faktycznie zginął w wyniku zatrzymania akcji serca i z tego co mogła się dowiedzieć w drodze powrotnej do kostnicy teraz całkowicie mu się nie dziwi. Ta jego kochanka musiała być na prawdę dobra, że była wstanie doprowadzić mężczyznę do zgonu. Ponownie ubrała kitel i rękawiczki, podeszła znów do szuflad tym razem z zamiarem ponownego przyglądnięcia się ciału Anastasii. Na wszelki wypadek, aby niczego nie przeoczyć. Mogli o Rowan mówić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że nie była dokładna. Była idealistką jeśli chodziło o pracę, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, szczególnie jeśli chodziło o coś takiego. Słysząc otwierające się drzwi odwróciła się w ich stronę. Jako koroner musi współpracować z wieloma osobami. Aurorzy, ratownicy, uzdrowiciele... dlatego też nie zdziwiła się widząc jednego z funkcjonariuszy ministerstwa. Jest to wysoki, lecz przygarbiony mężczyzna, z tego co wie o jakieś dziesięć lat od niej starszy, a nazwiska... szczerze nie pamięta, chyba nawet nie chce pamiętać. Prowadzi on również sprawę tej dziewczyny, więc prawdopodobnie jego wizyta jest nią uwarunkowana.
-Ponownie brudna robota jak widzę- mężczyzna podszedł bliżej do ciała ofiary przez chwile się jej przyglądając, a następnie ponownie wrócił do mnie wzrokiem -Dobrze znów panią widzieć Lady Yaxley.
-I wzajemnie. Najgorsze i tak mam za sobą. Masz coś nowego dla mnie?- uniosłam brew spoglądając na dokumenty trzymane przez mężczyznę.
-Otóż tak... rodzina poszkodowanej potwierdziła, że ta niejednokrotnie chciała zamachać się na swoje życie, zostawiła również list pożegnalny. - Funkcjonariusz ponownie powrócił wzrokiem do ciała niewysokiej, młodej blondynki, przed którą świat stał otworem. Ludzie są naiwni w przekonaniu, iż śmierć ich uwolni. Jak bardzo ta dziewczyna się myliła... - Dlaczego akurat utonięcie? Jest milion innych sposobów na samobójstwo, na pewno mniej bolesnych.
- Może uznała, że będzie to bardziej romantyczne. - Powróciłam do pracy nie zwracając uwagi na pytający wzrok mężczyzny.
- Jak to? - Podszedł bliżej spoglądając raz na ciało raz na kobietę stojącą obok niego.
- Śmierć potrafi być romantyczna... na swój sposób. Niektórzy ją za taką uznają. Oddanie swej duszy temu co się wierzy, bądź za osobę którą się kocha.
-Też tak pani uważa?
Uważa tak? Chciałaby... tak bardzo pragnie aby śmierć była czymś więcej niż końcem, ale nie jest. Świat jest okrutny i jak szybko daruje nam życie tak i szybko je odbiera. Choć jeśli porównać to do wiecznej męki wampirów to już woli w zapomnieniu gnić pod ziemią.
-Nie, dla mnie śmierć to tylko śmierć.-Zdjęła rękawiczki i odwróciła się w stronę funkcjonariusza- Czyste samobójstwo, bez dwóch zdań. Przykro mi, ale dziś nie znaleźliśmy seryjnych morderców i ciał dziewic ułożonych w pentagram - Uśmiechnęła się krzywo w jego stronę, po czym nie czekając na jego odpowiedź udała się do gabinetu ponownie chwytając w swą prawą dłoń pióro skierowała je nad jedną z rubryk w aktach młodej Anastasii Keating wpisując tam "Samobójstwo". Przez dłuższy czas przyglądała się temu jednemu słowu, po czym zamknęła akta i wsadziła je do teczki odkładając tym samym pióro. Samą teczkę schowała na miejsce, tam gdzie będzie leżeć do czasu jej archiwizacji, w trzeciej przegródce podpisanej literą "K".
Wchodząc ponownie do pomieszczenia spostrzegła, że mężczyzny już nie było. No tak, przecież kultura wymaga wyjść bez pożegnania. Westchnęła po czym zamknęła szufladę, w której do czasu odbioru przez rodzinę przechowywane będzie ciało małej kelnereczki. Zdjęła kitel i rzuciła go lekceważąco na jedno ze stojących tam krzeseł, następnie rozwiązała włosy, które kaskadą spłynęły jej po plecach. Podeszła do wieszaka, ubrała się, po czym chwytając parasol zgasiła światła. Koniec pracy na dziś.
zt
Wczesny ranek
Dzisiejszy dzień był paskudy, zresztą jak większość z nich w Anglii. Nie padał śnieg, ale było niezwykle wietrznie i pochmurno. Z wielką ulgą weszła do pomieszczenia odkładając na bok parasol, którego nie miała okazji nawet użyć. Następnie zdjęła z siebie płaszcz i skórzane rękawiczki. Pierwszą część garderoby zawiesiła na wieszaku stojącego przy wejściu, zaś drugą część zostawiła na komodzie stojącej obok. To dla wielu ludzi nie było przyjemne miejsce. W sali wyczuwalny był stały jej towarzyszący mdły zapach, a samo pomieszczenie oświetlone białym światłem i utrzymane również w tym kolorze sprawiało wrażenie przebywania w sali operacyjnej... ale ona nie wyobraża sobie pracować gdziekolwiek indziej.
Udała się w stronę gabinetu, który całkowicie odstawał wyglądem od poprzedniego pokoju. Tu oświetlenie było żółte, ściany kremowe, a podłoga zamiast białych płytek była tu również jak i meble w tym pomieszczeniu dębowa. Na oparciu krzesła dosuniętego do biurka wisiał biały kitel, który ubrała na siebie. Tradycyjnie zapięła go tylko na jeden, środkowy guzik. Swoje zaś długie rude włosy upięła przy pomocy wsuwek i wstążki wysoko na głowie w kucyk. Dziś nie miała dużo do zrobienia. Nie było w tym tygodniu za wiele ofiar, a i większą część pracy papierkowej wykonała w domu, w czasie swojej krótkiej nieobecności wywołanej chorobą. Wbrew pozorom i temu co ludzie sobie wyobrażają na temat pracy koronera dość rzadko zdarzają jej się sprawy związane z zabójstwem. Gdyby było inaczej czarodzieje w Anglii już dawno by wyginęli. Pewnym krokiem podeszła do ścianki z przegródkami oznaczonymi alfabetycznie. Znajdowały się tam dokumenty, takie jak na przykład wyniki laboratoryjne, autopsji, czy akty zgonu. Jej wzrok skupił się na przegródkach z literą "K". Otworzyła trzecią z nich i lekko, niemal nieśmiało przejeżdżała palcem po teczkach szukając tego konkretnego nazwiska. Po chwili znalazła interesującą ją teczkę, wyjęła ją, a przegródkę zatrzasnęła. Rzuciła plik dokumentów na blat biurka sama siadając na krześle przy nim, a następnie otworzyła teczkę i zaczęła przeglądać dokumenty. Anastasia Keating, lat dwadzieścia trzy, mugolaczka niegdyś uczęszczająca do Hogwartu, pracowała jako kelnerka w mugolskiej kawiarni.
Teraz ta sama dziewczyna, której uśmiechnięte zdjęcie ma przypięte do akt leży nieopodal niej.
Praca jako koroner nie jest na pewno zawodem, którym może zajmować się każdy. Wymaga wiele czasu, spostrzegawczości i mocnych nerwów. Tego ostatniego najczęściej kandydatom brakuje. Zresztą nie dziwi się. Ona sama w niektórych sytuacjach najlepiej rzuciłaby tym wszystkim i wróciła do domu. Praca koronera jest w pewnym sensie podobna do tej wykonywanej przez uzdrowiciela i nie chodzi tu o fakt leczenia, co odkrywanie. Plus każda kolejna rozwiązana przyczyna zgonu to duży zastrzyk satysfakcji. Rowan nie wierzy w życie po śmierci, ale jeśli takowe istnieje chciałaby aby ludzie poznali prawdę o jej śmierci, zresztą jako śmiertelnik również tego pragnie.
Wczoraj w rzece jakieś piętnaście metrów znaleziono ciało tej kobiety. Jak się okazało miała przy sobie różdżkę, więc od razu interweniowało Ministerstwo wysyłając na miejsce funkcjonariuszy. Oczywiście Rowan została również wezwana na miejsce. Dość drobna jak na swój wiek, blond włosa dziewczyna leżała w tej wodzie martwa około trzy godziny zanim ktokolwiek ją znalazł. Na moście znaleziono buty dziewczyny, równo ustawione tak jakby kładła je na podłodze, obok łóżka szykując się do snu.
Rudowłosa kobieta pochwyciła w dłoń pióro i zaczęła uzupełniać braki w dokumentacji. Żadnych śniaków, bądź śińców, śladów walki, naskórka, nic co by wskazywało na morderstwo. Wyniki laboratoryjne stwierdziły również, że nie podano jej żadnej trucizny. Także wątpi aby rzucono na nią Imperiusa.
Kobieta w wielu miejscach ma biały, pofałdowany i matowy naskórek wskazujący na dłuższą obecność w wodzie. Doszło do obrzęku mózgu, wystąpiła również rozedma wodna płuc, a w żołądku i jelicie cienkim znalazła płyn topielny. Nie ma wątpliwości, ze przyczyną zgonu tej kobiety było utonięcie. Na razie sprawa wygląda na czyste samobójstwo, ale bez wyników śledztwa nie może go stwierdzić.
Przetarła oczy i odłożyła pióro, wstała, po czym skierowała się do jednej z wielu szuflad w kostnicy, którą otworzyła, a następnie ubrała rękawiczki. Na najbliższe kilka godzin koniec z małoletnimi samobójczyniami, powitajmy pana z szęśćdziesiątką i prawdopodobnym zawałem.
Późne popołudnie
I ponownie witamy w raju. Niegdyś lunche jadała z mężem, teraz albo siedzi przy stoliku sama, albo jakaś pożal się Melinie urzędniczka, której imienia nawet nie zna się do niej dosiądzie i zacznie swoją jakże interesującą przemowę na temat kolejnego artykułu w Czarownicy. Czasem zastanawia się czy nie lepiej już by było jadać tutaj, ale aż tak szalona jednak chyba nie jest.
Jak się okazało sympatyczny staruszek faktycznie zginął w wyniku zatrzymania akcji serca i z tego co mogła się dowiedzieć w drodze powrotnej do kostnicy teraz całkowicie mu się nie dziwi. Ta jego kochanka musiała być na prawdę dobra, że była wstanie doprowadzić mężczyznę do zgonu. Ponownie ubrała kitel i rękawiczki, podeszła znów do szuflad tym razem z zamiarem ponownego przyglądnięcia się ciału Anastasii. Na wszelki wypadek, aby niczego nie przeoczyć. Mogli o Rowan mówić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że nie była dokładna. Była idealistką jeśli chodziło o pracę, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, szczególnie jeśli chodziło o coś takiego. Słysząc otwierające się drzwi odwróciła się w ich stronę. Jako koroner musi współpracować z wieloma osobami. Aurorzy, ratownicy, uzdrowiciele... dlatego też nie zdziwiła się widząc jednego z funkcjonariuszy ministerstwa. Jest to wysoki, lecz przygarbiony mężczyzna, z tego co wie o jakieś dziesięć lat od niej starszy, a nazwiska... szczerze nie pamięta, chyba nawet nie chce pamiętać. Prowadzi on również sprawę tej dziewczyny, więc prawdopodobnie jego wizyta jest nią uwarunkowana.
-Ponownie brudna robota jak widzę- mężczyzna podszedł bliżej do ciała ofiary przez chwile się jej przyglądając, a następnie ponownie wrócił do mnie wzrokiem -Dobrze znów panią widzieć Lady Yaxley.
-I wzajemnie. Najgorsze i tak mam za sobą. Masz coś nowego dla mnie?- uniosłam brew spoglądając na dokumenty trzymane przez mężczyznę.
-Otóż tak... rodzina poszkodowanej potwierdziła, że ta niejednokrotnie chciała zamachać się na swoje życie, zostawiła również list pożegnalny. - Funkcjonariusz ponownie powrócił wzrokiem do ciała niewysokiej, młodej blondynki, przed którą świat stał otworem. Ludzie są naiwni w przekonaniu, iż śmierć ich uwolni. Jak bardzo ta dziewczyna się myliła... - Dlaczego akurat utonięcie? Jest milion innych sposobów na samobójstwo, na pewno mniej bolesnych.
- Może uznała, że będzie to bardziej romantyczne. - Powróciłam do pracy nie zwracając uwagi na pytający wzrok mężczyzny.
- Jak to? - Podszedł bliżej spoglądając raz na ciało raz na kobietę stojącą obok niego.
- Śmierć potrafi być romantyczna... na swój sposób. Niektórzy ją za taką uznają. Oddanie swej duszy temu co się wierzy, bądź za osobę którą się kocha.
-Też tak pani uważa?
Uważa tak? Chciałaby... tak bardzo pragnie aby śmierć była czymś więcej niż końcem, ale nie jest. Świat jest okrutny i jak szybko daruje nam życie tak i szybko je odbiera. Choć jeśli porównać to do wiecznej męki wampirów to już woli w zapomnieniu gnić pod ziemią.
-Nie, dla mnie śmierć to tylko śmierć.-Zdjęła rękawiczki i odwróciła się w stronę funkcjonariusza- Czyste samobójstwo, bez dwóch zdań. Przykro mi, ale dziś nie znaleźliśmy seryjnych morderców i ciał dziewic ułożonych w pentagram - Uśmiechnęła się krzywo w jego stronę, po czym nie czekając na jego odpowiedź udała się do gabinetu ponownie chwytając w swą prawą dłoń pióro skierowała je nad jedną z rubryk w aktach młodej Anastasii Keating wpisując tam "Samobójstwo". Przez dłuższy czas przyglądała się temu jednemu słowu, po czym zamknęła akta i wsadziła je do teczki odkładając tym samym pióro. Samą teczkę schowała na miejsce, tam gdzie będzie leżeć do czasu jej archiwizacji, w trzeciej przegródce podpisanej literą "K".
Wchodząc ponownie do pomieszczenia spostrzegła, że mężczyzny już nie było. No tak, przecież kultura wymaga wyjść bez pożegnania. Westchnęła po czym zamknęła szufladę, w której do czasu odbioru przez rodzinę przechowywane będzie ciało małej kelnereczki. Zdjęła kitel i rzuciła go lekceważąco na jedno ze stojących tam krzeseł, następnie rozwiązała włosy, które kaskadą spłynęły jej po plecach. Podeszła do wieszaka, ubrała się, po czym chwytając parasol zgasiła światła. Koniec pracy na dziś.
zt
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 03.11.16 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| połowa stycznia
Sprawa rodziców wciąż spędzała jej sen z powiek i chyba tylko praca pozwalała trzymać się względnie normalnego stanu. W końcówce grudnia i pierwszej połowie stycznia unikała domu, jak się dało, bo nie mogła znieść tej przygnębiającej ciszy i pustki, myśli, że dwoje tak bliskich jej ludzi już nigdy nie wróci. Zawsze była pełna uporu i potrafiła dostrzec jasność nawet tam, gdzie inni widzieli tylko ciemność, ale te tygodnie były dla niej prawdziwą próbą. To już trzy istnienia, którym nie zdołała pomóc. James, mama, tata. Była aurorem, już po kursie, ale zawiodła. Tak przynajmniej irracjonalnie czuła, chociaż przecież nie była w stanie przewidzieć żadnej z tych tragedii, wszystkie spadły na nią nagle i niespodziewanie.
Z najbliższej rodziny pozostał jej tylko Raiden, który po swoim powrocie do Anglii wciąż unikał domu, a ona nie potrafiła zdobyć się na to, by jako pierwsza wyciągnąć do niego rękę na zgodę. Nie powinna go obwiniać, a jednak obwiniała na równi z sobą. Tak czy inaczej, wciąż się wahała, pojawiała w domu późnym wieczorem, by rano znów zniknąć. Praca dawała jej ukojenie, i choć tu również stykała się z tragediami innych, czuła, że coś robi, nie stoi w miejscu, tylko użalając się nad sobą. Nie pomogła Jamesowi ani rodzicom, ale jeśli choć jedna rodzina nie zostanie rozdarta przez czarnomagiczny incydent, będzie to już jakiś sukces. Co prawda większość czasu spędzała w Biurze przekładając papiery, najwyraźniej bezpośrednio po tej tragedii obawiano się wysyłać ją w teren, ale w końcu trafił się ten dzień, kiedy ją ze sobą zabrano. Nikt nie mógł sobie pozwolić na takie marnotrawstwo, jak przetrzymywanie wyszkolonego aurora miesiącami tylko w samym Biurze, zresztą sama Sophia robiła wszystko, żeby sprawiać wrażenie, że trzyma się znacznie lepiej, niż w rzeczywistości. Że nie jest na skraju załamania, ani nie próbuje szukać zemsty, korzystając ze swoich uprawnień.
Ciało znaleziono gdzieś w zaułku, zdążyło już ostygnąć, zanim pojawiła się tam Sophia w towarzystwie starszego i bardziej doświadczonego kolegi po fachu. Nie lubiła takich widoków, ale były czymś normalnym w pracy aurora, o ile można było użyć takiego sformułowania. Na pewno dawno już przestało jej się zbierać na wymioty na widok ciał (i to prawdziwych, nie imitacji, jak to zazwyczaj było na szkoleniu), co nie znaczyło, że była zadowolona. Nie była, ale swoje musiała zrobić, a mianowicie, spróbować ustalić tożsamość ofiary i okoliczności jej śmierci, które mogłyby pomóc w namierzeniu sprawców. Że była to czarna magia, nie miała najmniejszych wątpliwości. Kończyny mężczyzny, na oko w średnim wieku, były nienaturalnie powykręcane, ktoś częściowo obdarł go ze skóry i prawdopodobnie połamał kilka kości, miał też sporo siniaków. I to tyle, jeśli chodzi o widoczne rany, ale aurę złej magii było niemal namacalnie czuć w powietrzu.
Zwłoki krótko po dokonaniu oględzin miejsca ich odnalezienia przetransportowano do podziemi ministerstwa. Miało to miejsce dwa dni temu; dzisiaj Sophia została wysłana do kostnicy, żeby poznać wstępny raport z oględzin i szczegółowy wykaz obrażeń, jakich doznał czarodziej. Znaleziony bez różdżki, więc ustalenie tożsamości było dodatkowo utrudnione.
Wzdrygnęła się, czując nieprzyjemny chłód i gryzący zapach, tak charakterystyczne dla tego typu miejsc, ale szybko zebrała się w sobie i zaczęła rozglądać za kompetentną osobą, która znała szczegóły jej sprawy.
Sprawa rodziców wciąż spędzała jej sen z powiek i chyba tylko praca pozwalała trzymać się względnie normalnego stanu. W końcówce grudnia i pierwszej połowie stycznia unikała domu, jak się dało, bo nie mogła znieść tej przygnębiającej ciszy i pustki, myśli, że dwoje tak bliskich jej ludzi już nigdy nie wróci. Zawsze była pełna uporu i potrafiła dostrzec jasność nawet tam, gdzie inni widzieli tylko ciemność, ale te tygodnie były dla niej prawdziwą próbą. To już trzy istnienia, którym nie zdołała pomóc. James, mama, tata. Była aurorem, już po kursie, ale zawiodła. Tak przynajmniej irracjonalnie czuła, chociaż przecież nie była w stanie przewidzieć żadnej z tych tragedii, wszystkie spadły na nią nagle i niespodziewanie.
Z najbliższej rodziny pozostał jej tylko Raiden, który po swoim powrocie do Anglii wciąż unikał domu, a ona nie potrafiła zdobyć się na to, by jako pierwsza wyciągnąć do niego rękę na zgodę. Nie powinna go obwiniać, a jednak obwiniała na równi z sobą. Tak czy inaczej, wciąż się wahała, pojawiała w domu późnym wieczorem, by rano znów zniknąć. Praca dawała jej ukojenie, i choć tu również stykała się z tragediami innych, czuła, że coś robi, nie stoi w miejscu, tylko użalając się nad sobą. Nie pomogła Jamesowi ani rodzicom, ale jeśli choć jedna rodzina nie zostanie rozdarta przez czarnomagiczny incydent, będzie to już jakiś sukces. Co prawda większość czasu spędzała w Biurze przekładając papiery, najwyraźniej bezpośrednio po tej tragedii obawiano się wysyłać ją w teren, ale w końcu trafił się ten dzień, kiedy ją ze sobą zabrano. Nikt nie mógł sobie pozwolić na takie marnotrawstwo, jak przetrzymywanie wyszkolonego aurora miesiącami tylko w samym Biurze, zresztą sama Sophia robiła wszystko, żeby sprawiać wrażenie, że trzyma się znacznie lepiej, niż w rzeczywistości. Że nie jest na skraju załamania, ani nie próbuje szukać zemsty, korzystając ze swoich uprawnień.
Ciało znaleziono gdzieś w zaułku, zdążyło już ostygnąć, zanim pojawiła się tam Sophia w towarzystwie starszego i bardziej doświadczonego kolegi po fachu. Nie lubiła takich widoków, ale były czymś normalnym w pracy aurora, o ile można było użyć takiego sformułowania. Na pewno dawno już przestało jej się zbierać na wymioty na widok ciał (i to prawdziwych, nie imitacji, jak to zazwyczaj było na szkoleniu), co nie znaczyło, że była zadowolona. Nie była, ale swoje musiała zrobić, a mianowicie, spróbować ustalić tożsamość ofiary i okoliczności jej śmierci, które mogłyby pomóc w namierzeniu sprawców. Że była to czarna magia, nie miała najmniejszych wątpliwości. Kończyny mężczyzny, na oko w średnim wieku, były nienaturalnie powykręcane, ktoś częściowo obdarł go ze skóry i prawdopodobnie połamał kilka kości, miał też sporo siniaków. I to tyle, jeśli chodzi o widoczne rany, ale aurę złej magii było niemal namacalnie czuć w powietrzu.
Zwłoki krótko po dokonaniu oględzin miejsca ich odnalezienia przetransportowano do podziemi ministerstwa. Miało to miejsce dwa dni temu; dzisiaj Sophia została wysłana do kostnicy, żeby poznać wstępny raport z oględzin i szczegółowy wykaz obrażeń, jakich doznał czarodziej. Znaleziony bez różdżki, więc ustalenie tożsamości było dodatkowo utrudnione.
Wzdrygnęła się, czując nieprzyjemny chłód i gryzący zapach, tak charakterystyczne dla tego typu miejsc, ale szybko zebrała się w sobie i zaczęła rozglądać za kompetentną osobą, która znała szczegóły jej sprawy.
Kolejny dzień i kolejne wyzwania. Uwielbiała tą pracę, ale wymagała ona wiele wysiłku i czasu. Trzeba było być precyzyjnym i dociekliwym. Zbadać najmniejszy trop, poszlakę. Szukać dowodów i rozwiązania sprawy. Nie zawsze miała wszystko podane jak na tacy, nie wszystkiego mogła być pewna. Kilka jej spraw nie doczekało się niestety rozwiązania. Był to cios w kierunku jej ambicji. W końcu nie bez powodu trafiła do Slytherinu. Dlatego satysfakcjonowała ją tak bardzo każda rozwiązana zagadka.
Aktualnie w pomieszczeniu obok leżały dwa ciała, a dokładnie dwa męskie ciała. Jeden z nich znaleziony dwa dni temu czekał na kolejne poszlaki w śledztwie, drugiego zaś dokumenty właśnie kończyła wypełniać, następnie procedurowo jego zwłoki poczekają w jednej z szuflad w kostnicy do momentu zgłoszenia się po nie rodziny. W innym przypadku, jeśli osoba zmarła nie posiada bliskich osób pogrzebem zajęłoby się Ministerstwo.
Zmęczona oparła się o krzesło wpatrując się przez chwilę w sufit. Ostatnio nie czuła się za dobrze, wbrew podawanym eliksirom i rutynowych badaniom w Świętym Mungu jej choroba genetyczna od czasu do czasu przybiera na sile to w wyniku stresu, bądź przemęczenia, lub po prostu tak jak tłumaczył jej uzdrowiciel z reakcji organizmu... bo przecież nawet wilk w owczej skóry musi od czasu do czasu wyjść. Słysząc otwierane się drzwi do kostnicy nie wyszła od razu z gabinetu. Najpierw włożyła dokumenty, które właśnie skończyła wypełniać do teczki odkładając je później na miejsce, po czym ubrała obcasy, które czasem zdejmowała gdy dłużej siedziała przy biurku. Nie było to wywołanie kwestą komfortu, jest urodzona do chodzenia w takim obuwiu, a jej nogi już lata temu przyzwyczaiły się do takiego wysiłku. Po prostu skoro spędzała w pracy tyle samo czasu co w domu, a nawet więcej to dlaczego miałaby się nie czuć jak w Yaxley Manor? W końcu wychyliła się z gabinetu widząc młodą rudowłosą aurorkę. Często musiała współpracować z jej starszym bratem. Szanowała ich oboje za profesjonalizm i poświęcenie w swoich obowiązkach. Stanęła wprost przed nią uprzejmie się uśmiechając.
-Panna Carter-Kiwnęła w jej stronę głową-Zgaduje, że przyszła pani w odwiedziny do naszego pana z zaułka.
Odwróciła się w kierunku jednego ze stołów prosektoryjnych, na którym leżał mężczyzna.
-Raport leży u mnie na biurku, ale zgaduje, że chciałaby pani usłyszeć skrócona wersję?- Przekręciła głowę w jej stronę.
-Mężczyzna, trzydzieści pięć, trzydzieści sześć lat. Pracował fizycznie i to dość ciężko, więc wysuwać możemy wnioski o jego czystości krwi. Ewidentnie użyto na nim czarno magicznych zaklęć. Połamane kości i wykrzywione kończyny były wynikiem właśnie ich. Cruciatus był rzucony na niego kilkukrotnie. Zmarł na skutek odniesionych obrażeń, a dokładnie mówiąc krwotoku wewnętrznego. Zostawili go tak na śmierć w męczarniach nie rzucając nawet na niego Avady.- Zatrzymała się tu na chwile spoglądając na zwłoki, następnie odsunęła z nich rąbek materiału odsłaniając część brzucha-Nie zadawano mu jedynie obrażeń za pomocą magii, doszło tu również do fizycznej przemocy. Widzi pani te dwa sińce?- Wskazała na nie drugą dłonią. -Są to ślady męskich obcasów. Dość dotkliwie go skopano. Co ciekawe te dwa ślady różnią się od siebie. Są to inne buty, więc napastników było co najmniej dwóch.-Odłożyła materiał na miejsce, znów wypełni zakrywając mężczyznę-Prócz tego do obdarcia skóry użyto zwykłego sztyletu widać to po ranach ciętych, są zbyt precyzyjne jak na zadanie ich przy pomocy zaklęcia.Wybite zęby, wyrwane włosy, prócz tego żadnych innych ran. Nie znalazłam żadnych materiałów biologicznych sprawców.- Odwróciła się do stołu plecami opierając się o niego i uniosła wzrok na kobietę.
-Wy coś znaleźliście?
Aktualnie w pomieszczeniu obok leżały dwa ciała, a dokładnie dwa męskie ciała. Jeden z nich znaleziony dwa dni temu czekał na kolejne poszlaki w śledztwie, drugiego zaś dokumenty właśnie kończyła wypełniać, następnie procedurowo jego zwłoki poczekają w jednej z szuflad w kostnicy do momentu zgłoszenia się po nie rodziny. W innym przypadku, jeśli osoba zmarła nie posiada bliskich osób pogrzebem zajęłoby się Ministerstwo.
Zmęczona oparła się o krzesło wpatrując się przez chwilę w sufit. Ostatnio nie czuła się za dobrze, wbrew podawanym eliksirom i rutynowych badaniom w Świętym Mungu jej choroba genetyczna od czasu do czasu przybiera na sile to w wyniku stresu, bądź przemęczenia, lub po prostu tak jak tłumaczył jej uzdrowiciel z reakcji organizmu... bo przecież nawet wilk w owczej skóry musi od czasu do czasu wyjść. Słysząc otwierane się drzwi do kostnicy nie wyszła od razu z gabinetu. Najpierw włożyła dokumenty, które właśnie skończyła wypełniać do teczki odkładając je później na miejsce, po czym ubrała obcasy, które czasem zdejmowała gdy dłużej siedziała przy biurku. Nie było to wywołanie kwestą komfortu, jest urodzona do chodzenia w takim obuwiu, a jej nogi już lata temu przyzwyczaiły się do takiego wysiłku. Po prostu skoro spędzała w pracy tyle samo czasu co w domu, a nawet więcej to dlaczego miałaby się nie czuć jak w Yaxley Manor? W końcu wychyliła się z gabinetu widząc młodą rudowłosą aurorkę. Często musiała współpracować z jej starszym bratem. Szanowała ich oboje za profesjonalizm i poświęcenie w swoich obowiązkach. Stanęła wprost przed nią uprzejmie się uśmiechając.
-Panna Carter-Kiwnęła w jej stronę głową-Zgaduje, że przyszła pani w odwiedziny do naszego pana z zaułka.
Odwróciła się w kierunku jednego ze stołów prosektoryjnych, na którym leżał mężczyzna.
-Raport leży u mnie na biurku, ale zgaduje, że chciałaby pani usłyszeć skrócona wersję?- Przekręciła głowę w jej stronę.
-Mężczyzna, trzydzieści pięć, trzydzieści sześć lat. Pracował fizycznie i to dość ciężko, więc wysuwać możemy wnioski o jego czystości krwi. Ewidentnie użyto na nim czarno magicznych zaklęć. Połamane kości i wykrzywione kończyny były wynikiem właśnie ich. Cruciatus był rzucony na niego kilkukrotnie. Zmarł na skutek odniesionych obrażeń, a dokładnie mówiąc krwotoku wewnętrznego. Zostawili go tak na śmierć w męczarniach nie rzucając nawet na niego Avady.- Zatrzymała się tu na chwile spoglądając na zwłoki, następnie odsunęła z nich rąbek materiału odsłaniając część brzucha-Nie zadawano mu jedynie obrażeń za pomocą magii, doszło tu również do fizycznej przemocy. Widzi pani te dwa sińce?- Wskazała na nie drugą dłonią. -Są to ślady męskich obcasów. Dość dotkliwie go skopano. Co ciekawe te dwa ślady różnią się od siebie. Są to inne buty, więc napastników było co najmniej dwóch.-Odłożyła materiał na miejsce, znów wypełni zakrywając mężczyznę-Prócz tego do obdarcia skóry użyto zwykłego sztyletu widać to po ranach ciętych, są zbyt precyzyjne jak na zadanie ich przy pomocy zaklęcia.Wybite zęby, wyrwane włosy, prócz tego żadnych innych ran. Nie znalazłam żadnych materiałów biologicznych sprawców.- Odwróciła się do stołu plecami opierając się o niego i uniosła wzrok na kobietę.
-Wy coś znaleźliście?
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ledwie pojawiła się w korytarzach otaczających obszar kostnicy, z jednego z pomieszczeń wyszła kobieta, rudowłosa i na oko w wieku około trzydziestu lat, którą już kiedyś tu spotkała przy okazji innej sprawy, chociaż wtedy jedynie przyglądała się, jak jej starszy współpracownik przeprowadza rozmowę. Teraz miała zrobić to sama. W kobiecie było coś szlacheckiego, co kazało Sophii podejrzewać, że ma do czynienia z przedstawicielką jednego ze starych rodów. Jak ona się nazywała? Szybkie spojrzenie na szatę przyniosło odpowiedź. Rowan Yaxley. Co w takim razie robiła w tak plugawym miejscu, zamiast zajmować się błyszczeniem na salonach, sztuką czy czym tam zazwyczaj zajmowały się szlachcianki? Sophia była zwyczajną, pospolitą dziewczyną ze zwykłej rodziny, ale i tak czuła się w tym miejscu nieswojo, zresztą chyba niewielu mogłoby powiedzieć, że lubi tu przebywać. Nawet większość znanych jej aurorów ograniczała pobyty w kostnicy do minimum. Nikt nie lubił aury śmierci i rozkładu, ale jednak musieli się z nimi stykać. Jaki powód miała ta kobieta, by zapuszczać się w odmęty piwnic ministerstwa? Była ciekawa, ale to nie był czas ani miejsce, żeby zaspokajać tego typu zainteresowanie.
- Dzień dobry – przywitała ją, po czym od razu przeszła do rzeczy. Ciekawe, ile pani Yaxley zdołała dowiedzieć się na temat znalezionej ofiary? – Owszem. Chciałabym dowiedzieć się jak najwięcej odnośnie przyczyn śmierci i użytych zaklęć.
Weszła za kobietą do pomieszczenia, gdzie stał prosty stół nakryty w tej chwili materiałem, pod którym było widać zarys zwłok. Zmarszczyła lekko nos pod wpływem zapachu i widoku, który za chwilę miała znowu ujrzeć, ale szybko zapanowała nad wyrazem twarzy. Była w pracy, musiała być profesjonalna. Tego ją uczono.
Wysłuchała odpowiedzi kobiety z nieskrywaną uwagą, jednocześnie chłonąc nowe informacje, których aurorom brakowało, a których bardzo potrzebowali. Sophia była zaledwie początkującą aurorką, więc wielu rzeczy mogła co najwyżej się domyślać, nie posiadała nieomylnego instynktu pozwalającego dokładnie typować użyte zaklęcia, nie wspominając o tym, że znajdując ofiarę na miejscu zdarzenia, mogła zaobserwować tylko to, co widoczne. Ciało nie wyglądało dobrze już wtedy, a teraz, w sterylnej przestrzeni kostnicy, wywoływało jeszcze bardziej niepokojące wrażenie, niezdrowo blade, poranione i zesztywniałe w pozycji, która na pierwszy rzut oka sugerowała cierpienie. Z ulgą powitała moment, kiedy Rowan Yaxley znowu przykryła całe ciało prześcieradłem.
- Dziękuję za tak szczegółowe wyjaśnienia, jestem pewna, że Biuro Aurorów zapozna się również z pełnym raportem – powiedziała, starając się brzmieć rzeczowo, zupełnie jakby nie rozmawiała o człowieku z krwi i kości, który być może miał swoje życie, rodzinę i plany, a umarł w straszliwy sposób, ale o kolejnym numerku w statystykach. – Jeśli chodzi o to, co my zauważyliśmy na miejscu zdarzenia... Cóż, rzuciła mi się w oczy mała ilość krwi, co każe mi sądzić, że mężczyzna odniósł te obrażenia w innym miejscu, a tam jedynie został porzucony, gdy umarł lub był jeszcze umierający. Biuro próbowało znaleźć jakichś świadków, póki co czekamy na wieści, ale zaułek znajdował się dość daleko od głównej ulicy i ktoś bez problemu mógłby się tam aportować z ofiarą. I tak zakrawa na cud, że w ogóle ktoś go znalazł i nas powiadomił, chociaż mógł tam leżeć już co najmniej dobę lub dwie – wyjaśniła; był styczeń, panowały zimne temperatury, więc ciało zachowało się we względnie dobrym stanie. Zdecydowała się podzielić własnymi informacjami, w końcu dla dobra sprawy ich działy powinny współpracować. – Nie zabezpieczyliśmy jednak żadnych konkretnych śladów poza niewyraźnymi odciskami butów w śniegu, ale to żaden dowód, mógł je zostawić ktokolwiek.
Znowu zerknęła na zwłoki.
- Może w ubraniach lub rzeczach osobistych ofiary, jeśli takie posiadał, było coś szczególnego? – zapytała po chwili namysłu.
- Dzień dobry – przywitała ją, po czym od razu przeszła do rzeczy. Ciekawe, ile pani Yaxley zdołała dowiedzieć się na temat znalezionej ofiary? – Owszem. Chciałabym dowiedzieć się jak najwięcej odnośnie przyczyn śmierci i użytych zaklęć.
Weszła za kobietą do pomieszczenia, gdzie stał prosty stół nakryty w tej chwili materiałem, pod którym było widać zarys zwłok. Zmarszczyła lekko nos pod wpływem zapachu i widoku, który za chwilę miała znowu ujrzeć, ale szybko zapanowała nad wyrazem twarzy. Była w pracy, musiała być profesjonalna. Tego ją uczono.
Wysłuchała odpowiedzi kobiety z nieskrywaną uwagą, jednocześnie chłonąc nowe informacje, których aurorom brakowało, a których bardzo potrzebowali. Sophia była zaledwie początkującą aurorką, więc wielu rzeczy mogła co najwyżej się domyślać, nie posiadała nieomylnego instynktu pozwalającego dokładnie typować użyte zaklęcia, nie wspominając o tym, że znajdując ofiarę na miejscu zdarzenia, mogła zaobserwować tylko to, co widoczne. Ciało nie wyglądało dobrze już wtedy, a teraz, w sterylnej przestrzeni kostnicy, wywoływało jeszcze bardziej niepokojące wrażenie, niezdrowo blade, poranione i zesztywniałe w pozycji, która na pierwszy rzut oka sugerowała cierpienie. Z ulgą powitała moment, kiedy Rowan Yaxley znowu przykryła całe ciało prześcieradłem.
- Dziękuję za tak szczegółowe wyjaśnienia, jestem pewna, że Biuro Aurorów zapozna się również z pełnym raportem – powiedziała, starając się brzmieć rzeczowo, zupełnie jakby nie rozmawiała o człowieku z krwi i kości, który być może miał swoje życie, rodzinę i plany, a umarł w straszliwy sposób, ale o kolejnym numerku w statystykach. – Jeśli chodzi o to, co my zauważyliśmy na miejscu zdarzenia... Cóż, rzuciła mi się w oczy mała ilość krwi, co każe mi sądzić, że mężczyzna odniósł te obrażenia w innym miejscu, a tam jedynie został porzucony, gdy umarł lub był jeszcze umierający. Biuro próbowało znaleźć jakichś świadków, póki co czekamy na wieści, ale zaułek znajdował się dość daleko od głównej ulicy i ktoś bez problemu mógłby się tam aportować z ofiarą. I tak zakrawa na cud, że w ogóle ktoś go znalazł i nas powiadomił, chociaż mógł tam leżeć już co najmniej dobę lub dwie – wyjaśniła; był styczeń, panowały zimne temperatury, więc ciało zachowało się we względnie dobrym stanie. Zdecydowała się podzielić własnymi informacjami, w końcu dla dobra sprawy ich działy powinny współpracować. – Nie zabezpieczyliśmy jednak żadnych konkretnych śladów poza niewyraźnymi odciskami butów w śniegu, ale to żaden dowód, mógł je zostawić ktokolwiek.
Znowu zerknęła na zwłoki.
- Może w ubraniach lub rzeczach osobistych ofiary, jeśli takie posiadał, było coś szczególnego? – zapytała po chwili namysłu.
Na słowa kobiety zamyśliła się. Obawiała się, że ta sprawa trafi do tych nierozwiązanych. Sytuacja była naprawdę skomplikowana. Brak świadków, rzeczowych dowodów, autopsja prawie nic nie wykazała, nawet tożsamość ofiary nie jest znana. Przymknęła na chwile oczy w zadumie. To nie był przypadkowy akt zbrodni, to było zaplanowane morderstwo, a ten człowiek jaką kanalią by w życiu nie był zasługuję na rozwiązanie zagadki jego śmierci.
-Czyli można by wnioskować, że nie była to przypadkowa ofiara, szczególnie jeśli odebrano mu różdżkę co sprawia problemy w identyfikacji.- Spojrzała na kobietę -Jeśli zaś chodzi o czas zgonu trafiła pani w dziesiątkę. Jest jednak haczyk, nie jestem w stanie stwierdzić dokładnego jego czasu. Zginął do pół godziny po odniesieniu ran wewnętrznych. Sądząc po stanie ciała bardziej sugerowałabym się na tą dobę. Był martwy w chwili odnalezienia nie mniej niż dwadzieścia godzin, nie więcej niż dwadzieścia cztery.- Była wdzięczna za dobrą współpracę i wymianę informacji. Niektórzy funkcjonariusze, czy też aurorzy byli dość... kłopotliwi. Chcieli robić wszystko na własną rękę, czy to przez wzgląd na jej pozycje, płeć, czy na samotny hołd w świetle reflektorów gdyby rozwiązali sprawę samotnie. Było to co najmniej denerwujące i kończyło się przeważnie tym, że i tak zmuszeni byli prosić ją o pomoc.
Dochodzenie to sznurki, które trzeba ze sobą połączyć. Ciało ofiary i to co odkrywa ona łączy ze sobą wszystkie fakty i dowody. Oczywiście nie zawsze jest tak kolorowo. Wystarczy, że zabraknie choć jednego sznurka...
-Cóż może i ktokolwiek, ale buty z takimi obcasami raczej są dość drogie.- poprawiła lekko materiał na ciele mężczyzny, czekając na kolejne słowa kobiety.
-Niestety nic nie znalazłam, ale z tego co zauważyłam nie tylko ja szukałam.- Podeszła do jednego ze stołów stojących przy ścianie gdzie leżało kilka worków, w każdym z nich włożona i oznaczona była odzież, bądź przedmioty znalezione przy ofierze. Pochwyciła jeden z worków i go otworzyła biorąc następnie w ręce duży czarny płaszcz. Odwróciła go w stronę aurorki pokazując jej jedną z dłoni rozprutą podszefkę. Była ukryta tam kieszeń. Nie jak w większości płaszczy jeszcze wewnątrz nich, a ukryta pod podszefką.- Ktoś albo się od niego dowiedział gdzie jest to coś ukrytego w kieszeni, albo bardzo mu zależało aby to odnaleźć.- Odłożyła z powrotem płaszcz na miejsce zamykając ponownie worek.
-Na razie więcej niestety nie pomogę. Tak jak mówiłam resztę ma pani w raportach.- Ponownie wskazała na teczkę ręką.
-Z tego pana wyciągnęłam co tylko mogłam, winowajców musicie znaleźć już wy.- Zmarszczyła lekko brwi, po czym lekko uśmiechnęła się w kierunku młodej kobiety. - Mogę życzyć jedynie powodzenia. Jeśli się czegoś pani dowie byłabym wdzięczna za danie mi znać.- Zdjęła rękawiczki, po czym je wyrzuciła, następnie ponownie zwróciła wzrok w kierunku kobiety. - Niestety, ale będę musiała panią przeprosić, mam jeszcze trochę pracy. No chyba, że przyszła pani tu jeszcze po coś.- Uniosła jedną brew wpatrując się w kobietę wręcz butnie. Od momentu gdy tylko aurorka weszła do pomieszczenia widać było, że jest spięta i cały czas chcę coś wpleść w rozmowę jednak będąc wciąż niezdecydowaną. Musi przyznać, że sama jest ciekawa jaki jest drugi powód wizyty panny Carter.
-Czyli można by wnioskować, że nie była to przypadkowa ofiara, szczególnie jeśli odebrano mu różdżkę co sprawia problemy w identyfikacji.- Spojrzała na kobietę -Jeśli zaś chodzi o czas zgonu trafiła pani w dziesiątkę. Jest jednak haczyk, nie jestem w stanie stwierdzić dokładnego jego czasu. Zginął do pół godziny po odniesieniu ran wewnętrznych. Sądząc po stanie ciała bardziej sugerowałabym się na tą dobę. Był martwy w chwili odnalezienia nie mniej niż dwadzieścia godzin, nie więcej niż dwadzieścia cztery.- Była wdzięczna za dobrą współpracę i wymianę informacji. Niektórzy funkcjonariusze, czy też aurorzy byli dość... kłopotliwi. Chcieli robić wszystko na własną rękę, czy to przez wzgląd na jej pozycje, płeć, czy na samotny hołd w świetle reflektorów gdyby rozwiązali sprawę samotnie. Było to co najmniej denerwujące i kończyło się przeważnie tym, że i tak zmuszeni byli prosić ją o pomoc.
Dochodzenie to sznurki, które trzeba ze sobą połączyć. Ciało ofiary i to co odkrywa ona łączy ze sobą wszystkie fakty i dowody. Oczywiście nie zawsze jest tak kolorowo. Wystarczy, że zabraknie choć jednego sznurka...
-Cóż może i ktokolwiek, ale buty z takimi obcasami raczej są dość drogie.- poprawiła lekko materiał na ciele mężczyzny, czekając na kolejne słowa kobiety.
-Niestety nic nie znalazłam, ale z tego co zauważyłam nie tylko ja szukałam.- Podeszła do jednego ze stołów stojących przy ścianie gdzie leżało kilka worków, w każdym z nich włożona i oznaczona była odzież, bądź przedmioty znalezione przy ofierze. Pochwyciła jeden z worków i go otworzyła biorąc następnie w ręce duży czarny płaszcz. Odwróciła go w stronę aurorki pokazując jej jedną z dłoni rozprutą podszefkę. Była ukryta tam kieszeń. Nie jak w większości płaszczy jeszcze wewnątrz nich, a ukryta pod podszefką.- Ktoś albo się od niego dowiedział gdzie jest to coś ukrytego w kieszeni, albo bardzo mu zależało aby to odnaleźć.- Odłożyła z powrotem płaszcz na miejsce zamykając ponownie worek.
-Na razie więcej niestety nie pomogę. Tak jak mówiłam resztę ma pani w raportach.- Ponownie wskazała na teczkę ręką.
-Z tego pana wyciągnęłam co tylko mogłam, winowajców musicie znaleźć już wy.- Zmarszczyła lekko brwi, po czym lekko uśmiechnęła się w kierunku młodej kobiety. - Mogę życzyć jedynie powodzenia. Jeśli się czegoś pani dowie byłabym wdzięczna za danie mi znać.- Zdjęła rękawiczki, po czym je wyrzuciła, następnie ponownie zwróciła wzrok w kierunku kobiety. - Niestety, ale będę musiała panią przeprosić, mam jeszcze trochę pracy. No chyba, że przyszła pani tu jeszcze po coś.- Uniosła jedną brew wpatrując się w kobietę wręcz butnie. Od momentu gdy tylko aurorka weszła do pomieszczenia widać było, że jest spięta i cały czas chcę coś wpleść w rozmowę jednak będąc wciąż niezdecydowaną. Musi przyznać, że sama jest ciekawa jaki jest drugi powód wizyty panny Carter.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sophia również się tego obawiała. Jakby nie patrzeć, wiele spraw nie doczekiwało się pomyślnego rozwiązania, lub dochodziło do tego po bardzo długim czasie. Wiele trafiało na półkę spraw niewyjaśnionych. Chociaż byli czarodziejami, znali się na magii, wciąż były rzeczy, których nawet z pomocą skomplikowanych zaklęć nie dało się przeskoczyć. Czasami trudno było się z tym pogodzić – potrafili robić tak niesamowite rzeczy, a byli zupełnie bezsilni w obliczu pewnych zjawisk.
- Możliwe. Może sprawcy znali ofiarę i wybrali ją celowo, dokładnie planując, co z nim zrobią i gdzie porzucą ciało. Ale równie dobrze mogli tylko zaplanować swoje zamiary, a ofiara została dobrana przypadkowo. Różdżka mogła zostać odebrana, by uniemożliwić ofierze obronę – powiedziała; oba scenariusze wydawały się prawdopodobne, w obu przypadkach sprawcy mogli chcieć utrudnić aurorom dochodzenie, zabierając różdżkę, lub po prostu zrobili to przypadkiem z chęci pozbawienia mężczyzny szans na obronę przed ich napaścią. – Tak dokładne określenie czasu również może się przydać, będziemy wiedzieli, jakim przedziałem czasowym powinniśmy się najbardziej zainteresować.
Sophia mimowolnie była pod wrażeniem tego, jak wiele Rowan Yaxley była w stanie wywnioskować z oględzin zwłok i należących do nich przedmiotów. Zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z naprawdę inteligentną i spostrzegawczą czarownicą, nie pustą salonową lalką, a takie wrażenie wywarła na niej spora część poznanych do tej pory szlachcianek.
- Mogę to zobaczyć? – zapytała odruchowo, kiedy kobieta wyciągnęła płaszcz ofiary. Zbliżyła się, zerkając na rozprutą wewnętrzną kieszeń. Jeśli zmarły miał tam coś ważnego, najprawdopodobniej zabrali to sprawcy. Może to z powodu owego tajemniczego przedmiotu nieznany czarodziej otrzymał takie obrażenia? Komuś musiało bardzo zależeć na tym, żeby to zdobyć. – Jeśli rzeczywiście tak było, to mógł być dla kogoś motyw, żeby go tak urządzić. – Tak, to też mogło być bardzo pomocne w sprawie, bo jeśli by się potwierdziło, wykluczyłoby przypadkowość ofiary. Ale dopóki tego nie potwierdzą, musieli brać pod uwagę wszystkie opcje.
- Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała, biorąc teczkę i zaciskając na niej dłonie. I odruchowo przywołała w pamięci tamten starannie wypierany ze wspomnień dzień, kiedy to ciała jej rodziców zostały tu dostarczone i ich sprawa została opisana w identycznej dokumentacji. Przez jej twarz przemknął cień, Rowan Yaxley musiała zauważyć zmianę w jej spojrzeniu, skoro wywnioskowała, że śledztwo nie było jedyną sprawą, która zdecydowała o tym, że Sophia tak łatwo zgodziła się, by tu przyjść, w to miejsce, które budziło w niej tak nieprzyjemne skojarzenia, odkąd znaleziono ciała jej rodziców.
- Jest jeszcze coś – zaczęła więc, ponownie przenosząc wzrok na kobietę. Złote oczy aurorki obserwowały ją uważnie, zastanawiała się, czy pani Yaxley zechce powiedzieć coś więcej, bo Sophia nie miała nawet pewności, czy to ona, czy inny pracownik dokonywał oględzin jej bliskich.
- Chodzi o sprawę Marlene i Williama Carterów – ciągnęła dalej. – Chciałabym się dowiedzieć... Czy może czegoś nie przeoczono.
Było to dla niej ważne. I chociaż jako przyczynę śmierci Carterów podano atak wilkołaka, który wdarł się do ich samochodu (jej ojciec był zafascynowany światem mugoli), kiedy wracali nocą w kierunku miasta, Sophia trochę w to nie wierzyła. I chciałaby usłyszeć cokolwiek, co potwierdzałoby jej przypuszczenia.
- Możliwe. Może sprawcy znali ofiarę i wybrali ją celowo, dokładnie planując, co z nim zrobią i gdzie porzucą ciało. Ale równie dobrze mogli tylko zaplanować swoje zamiary, a ofiara została dobrana przypadkowo. Różdżka mogła zostać odebrana, by uniemożliwić ofierze obronę – powiedziała; oba scenariusze wydawały się prawdopodobne, w obu przypadkach sprawcy mogli chcieć utrudnić aurorom dochodzenie, zabierając różdżkę, lub po prostu zrobili to przypadkiem z chęci pozbawienia mężczyzny szans na obronę przed ich napaścią. – Tak dokładne określenie czasu również może się przydać, będziemy wiedzieli, jakim przedziałem czasowym powinniśmy się najbardziej zainteresować.
Sophia mimowolnie była pod wrażeniem tego, jak wiele Rowan Yaxley była w stanie wywnioskować z oględzin zwłok i należących do nich przedmiotów. Zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z naprawdę inteligentną i spostrzegawczą czarownicą, nie pustą salonową lalką, a takie wrażenie wywarła na niej spora część poznanych do tej pory szlachcianek.
- Mogę to zobaczyć? – zapytała odruchowo, kiedy kobieta wyciągnęła płaszcz ofiary. Zbliżyła się, zerkając na rozprutą wewnętrzną kieszeń. Jeśli zmarły miał tam coś ważnego, najprawdopodobniej zabrali to sprawcy. Może to z powodu owego tajemniczego przedmiotu nieznany czarodziej otrzymał takie obrażenia? Komuś musiało bardzo zależeć na tym, żeby to zdobyć. – Jeśli rzeczywiście tak było, to mógł być dla kogoś motyw, żeby go tak urządzić. – Tak, to też mogło być bardzo pomocne w sprawie, bo jeśli by się potwierdziło, wykluczyłoby przypadkowość ofiary. Ale dopóki tego nie potwierdzą, musieli brać pod uwagę wszystkie opcje.
- Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała, biorąc teczkę i zaciskając na niej dłonie. I odruchowo przywołała w pamięci tamten starannie wypierany ze wspomnień dzień, kiedy to ciała jej rodziców zostały tu dostarczone i ich sprawa została opisana w identycznej dokumentacji. Przez jej twarz przemknął cień, Rowan Yaxley musiała zauważyć zmianę w jej spojrzeniu, skoro wywnioskowała, że śledztwo nie było jedyną sprawą, która zdecydowała o tym, że Sophia tak łatwo zgodziła się, by tu przyjść, w to miejsce, które budziło w niej tak nieprzyjemne skojarzenia, odkąd znaleziono ciała jej rodziców.
- Jest jeszcze coś – zaczęła więc, ponownie przenosząc wzrok na kobietę. Złote oczy aurorki obserwowały ją uważnie, zastanawiała się, czy pani Yaxley zechce powiedzieć coś więcej, bo Sophia nie miała nawet pewności, czy to ona, czy inny pracownik dokonywał oględzin jej bliskich.
- Chodzi o sprawę Marlene i Williama Carterów – ciągnęła dalej. – Chciałabym się dowiedzieć... Czy może czegoś nie przeoczono.
Było to dla niej ważne. I chociaż jako przyczynę śmierci Carterów podano atak wilkołaka, który wdarł się do ich samochodu (jej ojciec był zafascynowany światem mugoli), kiedy wracali nocą w kierunku miasta, Sophia trochę w to nie wierzyła. I chciałaby usłyszeć cokolwiek, co potwierdzałoby jej przypuszczenia.
Wiedziała, że coś jest na rzeczy i domyślała się, że chodzi właśnie o to. Nie spodziewała się jednak, że kobieta stojąca przed nią zapyta ją o to wprost. Musiała przyznać - Sophia Carter była odważną osobą. Pozostaje jednak pytanie: Czy równie głupią?
- Ma pani jakieś zastrzeżenia co do wyniku śledztwa. Muszę panią zawieść, ale nie ja przeprowadzałam autopsji ciał, a mój współpracownik. Ja tylko pomagałam. Jeśli ma pani jakieś pytania, bądź skargi proszę się zwrócić z nimi do niego.
Wiedziała, że mężczyzna ten i tak by jej nie pomógł. Uraziłoby to jego męską dumę, która jak wiadomo jest nieomylna. Prócz tego byłoby to działaniem wbrew procedurom. Śledztwo zostało zakończone, a my koronerzy nie jesteśmy osobami upoważnionymi do mówienia rodzinie o wynikach badań, nawet jeśli są oni aurorami.
- Ale on pani raczej nie pomoże. - Zmarszczyła brwi na swoje własne słowa i spojrzała z namysłem na kobietę. Nie odpuści, tego jest pewna. Nie ma interesu w pomocy jej, nawet po części nie chce tego robić. Nie ma w sobie nawet ziarnka empatii, a tym bardziej do osób o niższym statusie czystości krwi. Westchnęła i skierowała swoje kroki w stronę gabinetu. Będzie tego żałować...
-Teoretycznie nie powinnam tego robić, ale w praktyce... zdaje sobie sprawę co może pani czuć. - Nie zwracając uwagi na to, czy aurorka idzie za nią weszła do pomieszczenia. Dłonią przejechała po kilku rzędach szufladek oznaczonych alfabetycznie. Otworzyła drugą z literą "C" i po krótkiej chwili wyciągnęła dwie teczki. Odwróciła się w kierunku rudowłosej kobiety podając jej teczki.
-To raporty sporządzony przez mojego współpracownika. Musisz mi go oddać jeszcze jutro. Za dwa dni mamy mieć archiwizacje. Jeśli ktoś się dowie, że ci to dałam obie będziemy mieć problemy. -Nie zwracając nawet uwagi na brak zwrotów grzecznościowych w swoich słowach spoglądała na nią przez dłuższą chwilę, po czy podeszła do biurka lekko się o nie opierając i zamykając na moment oczy. Była zmęczona... a jej stan zdrowia w ostatnim czasie dość poważnie się pogorszył. Dzięki Merlinowi, że w przyszłym tygodniu zaczyna się jej urlop. Od czasu do czasu nawet ona musi wypocząć. Wyprostowała się i otworzyła oczy odwracając się do kobiety. Ryzykowała... jeśli ktoś dowiedziałby się o tym co przed chwila zrobiła mogliby ją nawet wylać. W Ministerstwie Magii dość poważnie podchodzili do sprawy ochrony danych osobowych. Sama nie wie czemu to robi. Nie jest miła i pomocna, nawet nie zna dobrze tej dziewczyny. Jednak w jej oczach jest widoczna ta naiwna szczerość i nadzieja, którą widzi nieraz w oczach swego syna. Zresztą gdyby była na miejscu tej kobiety chciałaby znać prawdę. Jednakże czy pomoc jej jest wart ryzyka?
-Nie jestem jednak pewna...-Przerwała na moment jeszcze raz szybko zastanawiając się, czy powinna zaczynać rozmowę na ten temat.- ...tego czy odnajdziesz tam to co cię interesuje.
- Ma pani jakieś zastrzeżenia co do wyniku śledztwa. Muszę panią zawieść, ale nie ja przeprowadzałam autopsji ciał, a mój współpracownik. Ja tylko pomagałam. Jeśli ma pani jakieś pytania, bądź skargi proszę się zwrócić z nimi do niego.
Wiedziała, że mężczyzna ten i tak by jej nie pomógł. Uraziłoby to jego męską dumę, która jak wiadomo jest nieomylna. Prócz tego byłoby to działaniem wbrew procedurom. Śledztwo zostało zakończone, a my koronerzy nie jesteśmy osobami upoważnionymi do mówienia rodzinie o wynikach badań, nawet jeśli są oni aurorami.
- Ale on pani raczej nie pomoże. - Zmarszczyła brwi na swoje własne słowa i spojrzała z namysłem na kobietę. Nie odpuści, tego jest pewna. Nie ma interesu w pomocy jej, nawet po części nie chce tego robić. Nie ma w sobie nawet ziarnka empatii, a tym bardziej do osób o niższym statusie czystości krwi. Westchnęła i skierowała swoje kroki w stronę gabinetu. Będzie tego żałować...
-Teoretycznie nie powinnam tego robić, ale w praktyce... zdaje sobie sprawę co może pani czuć. - Nie zwracając uwagi na to, czy aurorka idzie za nią weszła do pomieszczenia. Dłonią przejechała po kilku rzędach szufladek oznaczonych alfabetycznie. Otworzyła drugą z literą "C" i po krótkiej chwili wyciągnęła dwie teczki. Odwróciła się w kierunku rudowłosej kobiety podając jej teczki.
-To raporty sporządzony przez mojego współpracownika. Musisz mi go oddać jeszcze jutro. Za dwa dni mamy mieć archiwizacje. Jeśli ktoś się dowie, że ci to dałam obie będziemy mieć problemy. -Nie zwracając nawet uwagi na brak zwrotów grzecznościowych w swoich słowach spoglądała na nią przez dłuższą chwilę, po czy podeszła do biurka lekko się o nie opierając i zamykając na moment oczy. Była zmęczona... a jej stan zdrowia w ostatnim czasie dość poważnie się pogorszył. Dzięki Merlinowi, że w przyszłym tygodniu zaczyna się jej urlop. Od czasu do czasu nawet ona musi wypocząć. Wyprostowała się i otworzyła oczy odwracając się do kobiety. Ryzykowała... jeśli ktoś dowiedziałby się o tym co przed chwila zrobiła mogliby ją nawet wylać. W Ministerstwie Magii dość poważnie podchodzili do sprawy ochrony danych osobowych. Sama nie wie czemu to robi. Nie jest miła i pomocna, nawet nie zna dobrze tej dziewczyny. Jednak w jej oczach jest widoczna ta naiwna szczerość i nadzieja, którą widzi nieraz w oczach swego syna. Zresztą gdyby była na miejscu tej kobiety chciałaby znać prawdę. Jednakże czy pomoc jej jest wart ryzyka?
-Nie jestem jednak pewna...-Przerwała na moment jeszcze raz szybko zastanawiając się, czy powinna zaczynać rozmowę na ten temat.- ...tego czy odnajdziesz tam to co cię interesuje.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 03.11.16 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pewnie nie powinna o to pytać. Sama też kusiła los, bo Biuro Aurorów zapewne byłoby co najmniej zaniepokojone, wiedząc, że Sophia wciąż drążyła sprawę swoich rodziców, zupełnie jakby nie wierzyła oficjalnej wersji wydarzeń. Nie powinna babrać się w sentymentach, bo ktoś mógłby uznać, że po przeżytej tragedii nie jest zdolna do pełnienia zawodu. Do tego nie można było dopuścić, ale nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu zostawiła tę sprawę, gdyby pogodziła się z nią bez żadnego sprzeciwu, nie robiąc absolutnie nic, ani nie próbując choć trochę uspokoić swojego sumienia. Intuicja podpowiadała jej, że coś jest na rzeczy, i to przeczucie nie pozwoliło jej odejść zaraz po poznaniu szczegółów sprawy, z jaką przysłało ją tutaj Biuro Aurorów.
Została więc i zadała to pytanie, którego profesjonalny, potrafiący odciąć się od emocji i prywatnych spraw auror by nie zadał. Rowan Yaxley mogła ją stąd wyrzucić, powiedzieć, że nie ma czasu lub cokolwiek, jednak mimo to Sophia wpatrywała się w nią wyczekująco, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo liczyła na jakiekolwiek informacje.
- Chciałam jedynie się upewnić, czy aby na pewno niczego nie przeoczono – powiedziała. Zapewne wielu członków rodzin zmarłych było pełnych niedowierzania i zadawało tego typu pytania. A członek rodziny ofiary, który w dodatku był aurorem i coś wiedział o prowadzeniu śledztw i standardowych procedurach, był jeszcze bardziej nieznośny i uparty. Nie znała jeszcze zbyt dobrze pracowników kostnicy, ale wiedziała, o kim mówiła Rowan i przeczuwała, że rozmowa z tym mężczyzną nie będzie łatwa. Ostatecznie mało kto lubił, gdy ktoś z zewnątrz wtrącał się i próbował podważać jego kompetencje. – Oczywiście, zwrócę się. – Bo przecież nie da się tak łatwo odstraszyć, nie, kiedy chodziło o jej rodziców.
Wciąż podenerwowana i starająca się to ukryć, ruszyła za kobietą w stronę szafek z dokumentacjami. Na samym początku, w trakcie załatwiania formalności związanych z identyfikacją, odbiorem ciał i załatwianiem pogrzebu pobieżnie je widziała, nie miała ich jednak w ręku, bo sprawę dość szybko zamknięto. Ot, atak rozszalałego wilkołaka, który po nastaniu pełni nie panował nad swoimi instynktami i z łatwością wyczuł dwie ofiary jadące podmiejską drogą w mugolskim samochodzie. Rodzice mogli nawet z jakiegoś powodu zatrzymać się na poboczu, a drzwi pojazdu wbrew pozorom były marną ochroną w starciu z ogromnym, silnym cielskiem, wielką paszczą i ostrymi pazurami. I choć wszystko wydawało się wiarygodne, to Sophia miała wrażenie, że istniał jeszcze jakiś dodatkowy czynnik, że ten atak nie był zupełnie przypadkowy.
- Zwrócę to najszybciej, jak to możliwe – zapewniła, ostrożnie biorąc teczki. Pewnie żadna z nich nie powinna zrobić tego, co właśnie zrobiła, ale Sophia poczuła pewną wdzięczność do tej kobiety, że zdecydowała się pomóc chociaż w taki sposób. Może samodzielne wnikliwe przejrzenie akt pozwoli jej dostrzec coś, co mogli przegapić ci, którzy tak szybko zaszufladkowali i zamknęli sprawę? – Nawet, jeśli niczego nie znajdę, i tak dziękuję. – Bo może jednak czegoś się dowie. A jeśli nie, może to dziwne przeczucie zniknie i pojawi się niechętna akceptacja, po czym będzie mogła po prostu ruszyć dalej i stopniowo nauczyć się żyć z tą tragedią.
Została więc i zadała to pytanie, którego profesjonalny, potrafiący odciąć się od emocji i prywatnych spraw auror by nie zadał. Rowan Yaxley mogła ją stąd wyrzucić, powiedzieć, że nie ma czasu lub cokolwiek, jednak mimo to Sophia wpatrywała się w nią wyczekująco, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo liczyła na jakiekolwiek informacje.
- Chciałam jedynie się upewnić, czy aby na pewno niczego nie przeoczono – powiedziała. Zapewne wielu członków rodzin zmarłych było pełnych niedowierzania i zadawało tego typu pytania. A członek rodziny ofiary, który w dodatku był aurorem i coś wiedział o prowadzeniu śledztw i standardowych procedurach, był jeszcze bardziej nieznośny i uparty. Nie znała jeszcze zbyt dobrze pracowników kostnicy, ale wiedziała, o kim mówiła Rowan i przeczuwała, że rozmowa z tym mężczyzną nie będzie łatwa. Ostatecznie mało kto lubił, gdy ktoś z zewnątrz wtrącał się i próbował podważać jego kompetencje. – Oczywiście, zwrócę się. – Bo przecież nie da się tak łatwo odstraszyć, nie, kiedy chodziło o jej rodziców.
Wciąż podenerwowana i starająca się to ukryć, ruszyła za kobietą w stronę szafek z dokumentacjami. Na samym początku, w trakcie załatwiania formalności związanych z identyfikacją, odbiorem ciał i załatwianiem pogrzebu pobieżnie je widziała, nie miała ich jednak w ręku, bo sprawę dość szybko zamknięto. Ot, atak rozszalałego wilkołaka, który po nastaniu pełni nie panował nad swoimi instynktami i z łatwością wyczuł dwie ofiary jadące podmiejską drogą w mugolskim samochodzie. Rodzice mogli nawet z jakiegoś powodu zatrzymać się na poboczu, a drzwi pojazdu wbrew pozorom były marną ochroną w starciu z ogromnym, silnym cielskiem, wielką paszczą i ostrymi pazurami. I choć wszystko wydawało się wiarygodne, to Sophia miała wrażenie, że istniał jeszcze jakiś dodatkowy czynnik, że ten atak nie był zupełnie przypadkowy.
- Zwrócę to najszybciej, jak to możliwe – zapewniła, ostrożnie biorąc teczki. Pewnie żadna z nich nie powinna zrobić tego, co właśnie zrobiła, ale Sophia poczuła pewną wdzięczność do tej kobiety, że zdecydowała się pomóc chociaż w taki sposób. Może samodzielne wnikliwe przejrzenie akt pozwoli jej dostrzec coś, co mogli przegapić ci, którzy tak szybko zaszufladkowali i zamknęli sprawę? – Nawet, jeśli niczego nie znajdę, i tak dziękuję. – Bo może jednak czegoś się dowie. A jeśli nie, może to dziwne przeczucie zniknie i pojawi się niechętna akceptacja, po czym będzie mogła po prostu ruszyć dalej i stopniowo nauczyć się żyć z tą tragedią.
Przegryzła wargę zastanawiając się nad jeszcze jedną rzeczą. Wszyscy wiedzieli o powiązaniu rodziny Burke z czarną magią. Ba! To jej rodzina wymyśliła zaklęcie zabijające. Cały ich dom był przesiąknięty czarną magią i walały się w nim również takie oto artefakty, przez co i każdy osobnik z tego rodu był uwrażliwiony na takową magię. Spojrzała niemal wyzywająco na dziewczynę. Ludzie boję się tego czego nie znają, tajemniczości, potęgi, a to właśnie definiuje czarna magia. Została wychowana w przekonaniu o braku różnicy między nią a białą magią. I tak też uważała i uważa do tej pory. Jednakże inni ludzie nie spoglądają na to niestety w ten sam sposób. Kobieta stojąca przed nią jest aurorką, na domiar złego spostrzegawczą i inteligentną. Teoretycznie nie stanowi ona dla niej zagrożenia, nawet po tym czego mogłaby się dowiedzieć. Jej rodzina od zawsze była oskarżana o praktykowanie tej "złej" dziedziny magii. Jednak nie jesteśmy głupi. Nie wychodzimy na ulicę i nie posługujemy się nią na prawo i lewo, więc też nikt nie ma na to dowodów i pozostają im przez to jedynie domysły. Wolała jednak nie ryzykować, ale póki nie przyzna jej się wprost, czy też nie rzuci jej dowodów pod nos, ona i jej rodzina będzie bezpieczna. Rozsądek... jest ważniejszy od chęci niesienia pomocy, której nawet nie odczuwa.
-W tych aktach nie ma jednak pewnej rzeczy. Dobrze pamiętam każdy dzień, w którym po raz pierwszy pojawiają się tu, bądź w prosektorium nowe... -ugryzła się w język zastanawiając się nad dobraniem dobrego słowa, aby nie urazić kobiety stojącej przed nią.- ...ofiary.
Pamiętam również dzień kiedy pojawili się tu twoi rodzice. Mi też ta cała sprawa śmierdzi. Coś z tym wszystkim jest nie tak. Mieli obrażenia zadane przez wilkołaka to fakt i to śmiertelne temu nie zaprzeczam, ale coś mi tu nie pasuje. Gdy ich przywieziono wyczułam to - bardzo subtelną aurę czarnej magii. Niewyczuwalną dla mojego współpracownika, czy aurorów. Nie zadawaj pytań skąd ja o niej wiedziałam, bo i tak nie odpowiem. Jeśli choć trochę mnie szanujesz i jesteś mi wdzięczna za pomoc w tej sprawie to się nie mieszaj.-Odwróciła od niej wzrok i wbiła go w ścianę obok wciąż zastanawiając się czy dobrze robi mówiąc jej to wszystko. Nie dziwi się jej, że chce znać prawdę. Ona sama by chciała, choć nie raz spotykała osoby, które nie chciały rozgrzebywać starych ran. Nie wie co czuje ta dziewczyna. Ona nie miała za dobrych kontaktów z rodzicami, ale gdyby to było jej dziecko... Zadrżała na samą myśl.
-Twoi rodzice z niej nie korzystali na pewno, było to zbyt delikatne uczucie, zaś nawet jeśli wilkołak byłby czarnoksiężnikiem aura po przemianie się zmienia, nikt by o tym fakcie się nie dowiedział do momentu jego ponownego przeobrażenia się w człowieka. Na pewno również nie rzucono na nich takowego zaklęcia. To jedynie co mogę ci powiedzieć, nie wiem czy był to czarno-magiczny artefakt, czy może uczestnictwo w tym wszystkim potężnego czarnoksiężnika, ale przed swoją śmiercią musieli mieć z kimś takim bądź czymś takim kontakt.
Przerwała swoją wypowiedź przelotnie spoglądając na kobietę i udając się do drugiego pomieszczenia.
-Z tą wiedzą zrobisz co będziesz chciała, ale mnie już w to nie mieszaj.
-W tych aktach nie ma jednak pewnej rzeczy. Dobrze pamiętam każdy dzień, w którym po raz pierwszy pojawiają się tu, bądź w prosektorium nowe... -ugryzła się w język zastanawiając się nad dobraniem dobrego słowa, aby nie urazić kobiety stojącej przed nią.- ...ofiary.
Pamiętam również dzień kiedy pojawili się tu twoi rodzice. Mi też ta cała sprawa śmierdzi. Coś z tym wszystkim jest nie tak. Mieli obrażenia zadane przez wilkołaka to fakt i to śmiertelne temu nie zaprzeczam, ale coś mi tu nie pasuje. Gdy ich przywieziono wyczułam to - bardzo subtelną aurę czarnej magii. Niewyczuwalną dla mojego współpracownika, czy aurorów. Nie zadawaj pytań skąd ja o niej wiedziałam, bo i tak nie odpowiem. Jeśli choć trochę mnie szanujesz i jesteś mi wdzięczna za pomoc w tej sprawie to się nie mieszaj.-Odwróciła od niej wzrok i wbiła go w ścianę obok wciąż zastanawiając się czy dobrze robi mówiąc jej to wszystko. Nie dziwi się jej, że chce znać prawdę. Ona sama by chciała, choć nie raz spotykała osoby, które nie chciały rozgrzebywać starych ran. Nie wie co czuje ta dziewczyna. Ona nie miała za dobrych kontaktów z rodzicami, ale gdyby to było jej dziecko... Zadrżała na samą myśl.
-Twoi rodzice z niej nie korzystali na pewno, było to zbyt delikatne uczucie, zaś nawet jeśli wilkołak byłby czarnoksiężnikiem aura po przemianie się zmienia, nikt by o tym fakcie się nie dowiedział do momentu jego ponownego przeobrażenia się w człowieka. Na pewno również nie rzucono na nich takowego zaklęcia. To jedynie co mogę ci powiedzieć, nie wiem czy był to czarno-magiczny artefakt, czy może uczestnictwo w tym wszystkim potężnego czarnoksiężnika, ale przed swoją śmiercią musieli mieć z kimś takim bądź czymś takim kontakt.
Przerwała swoją wypowiedź przelotnie spoglądając na kobietę i udając się do drugiego pomieszczenia.
-Z tą wiedzą zrobisz co będziesz chciała, ale mnie już w to nie mieszaj.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Także Sophia słyszała różne rzeczy o niektórych spośród najstarszych rodów, ale były to tylko pogłoski, niepoparte żadnymi sensownymi dowodami. Tacy jak oni na pewno umieli tuszować swoje podejrzane sprawki, tym sposobem zwodząc Biuro Aurorów i unikając konsekwencji. Wbrew pozorom, czarodzieje parający się czarną magią nie zawsze byli odrażającymi oprychami z ciemnych zakamarków Nokturnu, wielu z nich wyglądało i zachowywało się zupełnie zwyczajnie. Chyba tacy byli najgorsi i najbardziej podstępni, a myśl o tym, że mogą czaić się za każdą z mijanych twarzy, sprawiała, że Sophia już nie mogła być tak ufna, jak dawniej. Praca aurora zmieniała ją.
Chwilę później usłyszała jednak pewną bardzo interesującą rzecz, która natychmiast zwróciła jej uwagę.
- Czarna magia? Jest pani pewna? – powtórzyła po niej z niedowierzaniem. Jej rodzice brzydzili się czarną magią, żadne nigdy nie interesowało się zaklęciami tego rodzaju ani podejrzanymi artefaktami. Byli porządnymi, uczciwymi ludźmi unikającymi wszelkich szkodliwych, nielegalnych praktyk magicznych, dlatego ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że ten czarnomagiczny przebłysk, który zauważyła Rowan Yaxley, był spowodowany przez nich. – Ale, skoro mówi pani, że nikt nie rzucał na nich zaklęć... – zawahała się i wzdrygnęła na samą myśl, że ktoś mógłby rzucać tak ohydne klątwy na jej rodziców. – To wszystko brzmi bardzo dziwnie. Ale dziękuję, że mi pani powiedziała.
Pewne było, że ta myśl długo nie da jej spokoju. Najwyraźniej słusznie podejrzewała, że coś było nie tak, bo nawet najbardziej nikłe ślady czarnej magii nie brały się z niczego. I nie każdy czarodziej potrafił je wyczuć. Dlaczego udało się to Yaxley? Sophia zrzuciła to na karb doświadczenia zawodowego i dużej styczności z ofiarami rozmaitych zaklęć. Może jak ona dłużej popracuje jako aurorka też wyrobi w sobie taki szósty zmysł?
- Nie będę już więcej zawracać głowy. Już i tak mi pani bardzo pomogła – powiedziała po chwili. – Wobec tego chyba będę się zbierać, i tak już zabrałam sporo czasu. Do widzenia.
Może w lepszych, mniej niezręcznych okolicznościach? Chociaż wizyty w kostnicy, nawet te tylko zawodowe, nigdy nie były przyjemne. Wciąż była poruszona tym, czego się dowiedziała i myślała o tym nawet, kiedy już pożegnała Rowan Yaxley i ruszyła w stronę wyjścia. Musiała jednak zająć się sprawą znalezionego czarodzieja, od którego w ogóle zaczęła się ta rozmowa.
| zt. dla Sophii
Chwilę później usłyszała jednak pewną bardzo interesującą rzecz, która natychmiast zwróciła jej uwagę.
- Czarna magia? Jest pani pewna? – powtórzyła po niej z niedowierzaniem. Jej rodzice brzydzili się czarną magią, żadne nigdy nie interesowało się zaklęciami tego rodzaju ani podejrzanymi artefaktami. Byli porządnymi, uczciwymi ludźmi unikającymi wszelkich szkodliwych, nielegalnych praktyk magicznych, dlatego ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że ten czarnomagiczny przebłysk, który zauważyła Rowan Yaxley, był spowodowany przez nich. – Ale, skoro mówi pani, że nikt nie rzucał na nich zaklęć... – zawahała się i wzdrygnęła na samą myśl, że ktoś mógłby rzucać tak ohydne klątwy na jej rodziców. – To wszystko brzmi bardzo dziwnie. Ale dziękuję, że mi pani powiedziała.
Pewne było, że ta myśl długo nie da jej spokoju. Najwyraźniej słusznie podejrzewała, że coś było nie tak, bo nawet najbardziej nikłe ślady czarnej magii nie brały się z niczego. I nie każdy czarodziej potrafił je wyczuć. Dlaczego udało się to Yaxley? Sophia zrzuciła to na karb doświadczenia zawodowego i dużej styczności z ofiarami rozmaitych zaklęć. Może jak ona dłużej popracuje jako aurorka też wyrobi w sobie taki szósty zmysł?
- Nie będę już więcej zawracać głowy. Już i tak mi pani bardzo pomogła – powiedziała po chwili. – Wobec tego chyba będę się zbierać, i tak już zabrałam sporo czasu. Do widzenia.
Może w lepszych, mniej niezręcznych okolicznościach? Chociaż wizyty w kostnicy, nawet te tylko zawodowe, nigdy nie były przyjemne. Wciąż była poruszona tym, czego się dowiedziała i myślała o tym nawet, kiedy już pożegnała Rowan Yaxley i ruszyła w stronę wyjścia. Musiała jednak zająć się sprawą znalezionego czarodzieja, od którego w ogóle zaczęła się ta rozmowa.
| zt. dla Sophii
-Nie ma za co, ale jednak prosiłabym aby zachowała pani tą rozmowę dla siebie. -Powiedziała spoglądając poważnie na młodą kobietę. Gdyby ich rozmowa i fakt przekazania osobie nieuprawnionej dokumentów się wydał obydwie miałyby poważne problemy. Wierzyła jednak w to, że panna Carter nie jest naiwna i na tyle zdeterminowana chęcią odkrycie prawdy o śmierci swoich rodziców, że nie zrobi niczego głupiego.
Cieszyła się, że mogła pomóc, nawet jeśli nagięła przez to reguły, ale który Burke tego nie robi? Może nie była wiecznie uśmiechniętą, leczącą skrzydła sową, pełną ciepła kobietą, ale przy bliższym poznaniu można by powiedzieć, że jej osoba zyskiwała w oczach innych.
-Cieszę się, że choć to mogłam zrobić.- uśmiechnęła się lekko w kierunku kobiety odprowadzając ją do drzwi.-Nie szkodzi, nawet ja czasem nie pracuje. Do zobaczenia.- Powiedziała figlarnie śledząc aurorkę wzrokiem.
Nie narzekała na towarzystwo, nawet Carterów, którzy ostatnio jak widać uparli się na towarzystwo jej osoby. Jeszcze niedawno był tu jej brat z podobnym pytaniem, tak jak i jemu siostrze nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek więcej. Ta sprawa była podejrzana, a ona sama miała cichą nadzieję, że doczeka się ona rozwiązania.
-Koniec wakacji.- westchnęła rozczarowana ponownie wracając do pracy.
|zt
Cieszyła się, że mogła pomóc, nawet jeśli nagięła przez to reguły, ale który Burke tego nie robi? Może nie była wiecznie uśmiechniętą, leczącą skrzydła sową, pełną ciepła kobietą, ale przy bliższym poznaniu można by powiedzieć, że jej osoba zyskiwała w oczach innych.
-Cieszę się, że choć to mogłam zrobić.- uśmiechnęła się lekko w kierunku kobiety odprowadzając ją do drzwi.-Nie szkodzi, nawet ja czasem nie pracuje. Do zobaczenia.- Powiedziała figlarnie śledząc aurorkę wzrokiem.
Nie narzekała na towarzystwo, nawet Carterów, którzy ostatnio jak widać uparli się na towarzystwo jej osoby. Jeszcze niedawno był tu jej brat z podobnym pytaniem, tak jak i jemu siostrze nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek więcej. Ta sprawa była podejrzana, a ona sama miała cichą nadzieję, że doczeka się ona rozwiązania.
-Koniec wakacji.- westchnęła rozczarowana ponownie wracając do pracy.
|zt
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 03.11.16 19:24, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaklął pod nosem, opierając się na chwilę na ścianie budynku, oddychając szybko. Skrzywił się, czując pulsacje w prawym ramieniu. Podniósł dłoń, by zobaczyć uszkodzenia, a kolejna mugolska kurwa poleciała z jego ust. Nie wyglądało to dobrze. Ba! W ogóle nie wyglądało! Że też musiał się dać dźgnąć temu cholernemu dziadowi! Ręka zaczęła mu drętwieć, a ciepła krew nie przestawała płynąć z rany zaraz przy obojczyku. Ta, która już zdążyła zakrzepnąć na jego dłoniach kleiła się okropnie i wcale nie dodawała mu motywacji. Wiedział, że jeszcze powierzchowne otarcie od zaklęcia znajdowało się po prawej stronie pod żebrami, ale nie dokuczało to tak bardzo jak poważniejsza z ran. Stojąc przy świetle latarni ulicznej zobaczył, że zostawił za sobą na murze czarny rozmazany ślad. Świetnie. Machnął lewą ręką, a odpowiednia magia zaczęła czyścić ślady po jego obecności w tej okolicy. Raiden podniósł głowę, próbując zidentyfikować miejsce, w którym się znajdował. Musiał się wynieść z tej części miasta. Im szybciej tym lepiej. Na szczęście miał ze sobą świstoklik, który mógł go przenieść zaraz pod wejście do Ministerstwa. Teleportacja byłaby w tym stanie głupotą. Jeszcze by się rozszczepił i zostałaby z niego jedynie część... Każda część jego ciała była niezwykle cenna i nie wyobrażał sobie życia bez niej. Po chwili stał na opuszczonej ulicy w Londynie. Doczłapał się chwiejnym krokiem do budki telefonicznej, która była jednym z kolejnych przejść do Ministerstwa Magii. Było dobrze po północy, ale przed trzecią dlatego wewnątrz centrum zarządzania magicznym światem panowały pustki. Pewnie gdzieś kręcili się strażnicy, ale Raiden miał odpowiednie uprawnienia, więc żaden alarm nie mógł się włączyć. Miał nadzieję, że ta rudowłosa kobieta będzie pracowała do późna, ale wpierw musiał jeszcze coś zabrać ze swojego biurka. Zajęło mu to mniej czasu niż sądził i zaraz też ruszył w stronę kostnicy. Powinien się tam dostać... Chyba... Może Rowan tam będzie... Jeśli nie, przechodził szkolenie pierwszej pomocy. Jakoś powinien się połatać. Wolał nie myśleć nad tym, co kryło słowo jakoś. W końcu wszedł do niepozornego budynku i skierował się w stronę odpowiedniego pomieszczenia. Oparł dłoń o drzwi kostnicy i wszedł lub właściwie wpadł do środka. Zaraz jednak oparł się o zimną ścianę, zjeżdżając na podłogę z hukiem. Oddychał ciężko z zamkniętymi oczami, ale wyczuł obecność i zapach znajomego mu rudzielca.
- Część, piękna - rzucił jakby właśnie nic się nie stało.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nienawidziła zostawać dłużej w pracy. Ba! Dłużej... siedzi tu od rana! Nie powinna narzekać. Pan Sykes spędził tak jak ona prawie cały miesiąc gdy była w takim stanie, że nie była w stanie wyjść z dworku. Była mu to winna, a temu mężczyźnie przyda się mały urlop. Zdecydowanie brakowało personelu, a pracy było z dnia na dzień coraz więcej. Jakby nie patrzeć Anglia nie była już bezpiecznym miejscem. Nic się również nie zapowiadało, że ulegnie to zmianie. Doceniała w takich momentach Fenland jak nigdy. Nie przez wzgląd na swoje bezpieczeństwo oczywiście. Nosi, a raczej nosiła nazwisko Burke. Wśród nich nie ma tchórzy. Nie zmienia to faktu, że pocieszać będzie ją myśl, iż jej bliscy będą bezpieczni na odludziu, a przynajmniej miała taką nadzieję. Coś wisiało w powietrzu i na pewno to napięcie dobrze się nie skończy. Westchnęła przecierając oczy, a następnie wstając zza biurka. Co jak co pracować przy ciałach może spędzić nawet cały dzień, ale praca papierkowa... uśmiechnęła się lekko na myśl wrzucenia tych kilkunastu plików dokumentu leżących na jej biurku do kominka. Co jednak poradzi, że w kostnicy takowego nie było? Wzruszyła ramionami przerzucając do tyłu swoje włosy i zakładając obcasy, które pozwoliła sobie zdjąć gdzieś około dwudziestej drugiej. Chciała już wrócić do domu. Położyć się, przespać kilka godzin, wypić mocną kawę w kawiarence Ministerstwa i ponownie wrócić do pracy, ale jak widać nie było jej to dane. Odwróciła szybko głowę w stronę dobiegającego huku. Wyszła szybkim krokiem z gabinetu trzymając na wszelki wypadek różdżkę w dłoni, nagle przystając widząc przy wyjściu z kostnicy siedzącego Raidena całego we krwi. Takiej niespodzianki się nie spodziewała. Ignorując jego słowa podeszła szybko w jego kierunku pochylając się nad nim. Przejechała z góry na dół po nim wzrokiem. Nie wyglądało to dobrze. Mruknęła kilka niezrozumiałych słów pod nosem chowając różdżkę w kieszeni fartucha.
-Udana noc?-Uśmiechnęła się lekko celowo powtarzając swoje słowa z ich ostatniego spotkania w prosektorium. Zaraz jednak spoważniała spoglądając na niego uważnie. -Chodź, musisz usiąść gdzieś gdzie będę mieć lepsze światło. Muszę to obejrzeć.- Chwyciła go pod ramie pomagając mu wstać. Raczej mu się to nie podobało, ale trudno. Jak już tu przyszedł to niech teraz nie narzeka. Mozolnie doszli do jednego z (pustych) stołów gdzie powoli na nim usiadł.
-Ściągaj to.-wskazała ręką na koszule mężczyzny.-Jeszcze przez ubrania nie nauczyłam się widzieć.
-Udana noc?-Uśmiechnęła się lekko celowo powtarzając swoje słowa z ich ostatniego spotkania w prosektorium. Zaraz jednak spoważniała spoglądając na niego uważnie. -Chodź, musisz usiąść gdzieś gdzie będę mieć lepsze światło. Muszę to obejrzeć.- Chwyciła go pod ramie pomagając mu wstać. Raczej mu się to nie podobało, ale trudno. Jak już tu przyszedł to niech teraz nie narzeka. Mozolnie doszli do jednego z (pustych) stołów gdzie powoli na nim usiadł.
-Ściągaj to.-wskazała ręką na koszule mężczyzny.-Jeszcze przez ubrania nie nauczyłam się widzieć.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Wiesz jak to jest... Atakują cię samotne panny i nie dadzą odejść dopóki nie skończysz - rzucił na jej pytanie, po czym spojrzał na nią na chwilę. W jej oczach widział przerażenie tą ilością krwi, ale powinna być przyzwyczajona do takich sytuacji. A, no tak. Zapomniał, że jej klienci byli sztywniakami. Jednak on nie zamierzał tak skończyć. - Wszystkie wy samotne kobiety jesteście takie same. Wiesz o tym, nie? Udajecie, że nic was nie rusza, a tylko czekacie, żebym podjechał pod was samochodem i zabrał w stronę zachodzącego słońca, a nie rozumiecie, że królowa już dawno nie żyje - dodał, nie tracąc ducha naturalnej wredoty i irytacji. Chciał wstać, ale Rowan zaraz go podtrzymała, co początkowo przyjął z niechęcią lekko ją od siebie odpychając. Ale kobieta była uparta i ponownie zaczęła go wspierać. No, niech będzie... Chociaż była drobna, chciała się wykazać. A on jej na to pozwolił. Doczłapali się wspólnymi siłami do głównego pomieszczenia i Raiden posadził tyłek na jednym z pustych stołów. Syknął, czując jak materiał spadającego mu z ramion płaszcza paskudnie zahaczył o ranę. Słysząc rozkaz z ust rudowłosej pani koroner, machnął brwiami. - Wystarczy poprosić - rzucił, posyłając jej wymowne spojrzenie. - Nie ekscytuj się - mruknął, jednak posłusznie zaczął zdejmować wierzchnie części garderoby. Z krawatem poszło mu jeszcze całkiem dobrze, bo nie musiał poruszać zbytnio rannym ramieniem. Zaraz za nim poszła marynarka, a gdy i ona znalazła się na stole obok, Raiden uchwycił niepewne spojrzenie Rowan. Zmarszczył lekko brwi, nie rozumiejąc o co chodziło. Dopiero po chwili zrozumiał. Kabura z rewolwerem zakładana przez plecy nie była dla czarodziejów codziennym widokiem. Odpiął ją, pomagając sobie sztywniejącą ręką i odłożył je na wcześniejsze ubrania. Została kamizelka i koszula. Z tą ostatnią jednak miał trochę problemów, a gdy po raz kolejny dłoń omsknęła mu się, podniósł głowę. - Mogłabyś podać nożyczki? - spytał Yaxley, wiedząc, że normalnie nie zdoła nigdy sobie poradzić z tym materiałem. Nie wyglądała zdecydowanie pięknie. Poszarpana w miejscach, gdzie uderzyły go zaklęcia i brunatna od krwi nie dodawała mu seksapilu. Chociaż zależy co kogo kręci, nie?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Kostnica
Szybka odpowiedź