Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny z jadalnią
AutorWiadomość
Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]23.12.18 16:53
First topic message reminder :

Pokój dzienny z jadalnią

Do pokoju dziennego wejść można prosto z przedpokoju lub okrążając dom i przechodząc przez kuchnię. Idąc pierwszym sposobem na wprost znajdują się dwie kanapy i ściana okien. Dalej, na prawo stoi stół jadalniany, a jeszcze dalej biały fortepian, wykonany przed wieloma laty na zamówienie matki Alexandra, podarowany mu na piąte urodziny. Za fortepianem znajduje się wyjście na werandę, a obok, na tej samej ścianie co przejście do przedpokoju - tyle, że na drugim końcu salonu naturalnie - wejście do kuchni.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:13, w całości zmieniany 3 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]03.12.19 9:19
| podkład (jeff bright jr - a sky full of flowers)

Alex rzucił Percivalowi spojrzenie mówiące "podpadłem bez szansy na ratunek", wiodąc nim zaraz na górę schodów, tak jak Percival. Zakłócona radiem cisza była okropnie wymowna i dobitnie informująca wszelkie osoby przebywające w domu, że Charlotte nie miała ochoty widzieć kogokolwiek. Farley czuł się z tym dziwnie, trochę nieswój: w jednej chwili z całkowicie zagubionego człowieka pozbawionego przeszłości i rodziny został starszym bratem - kimś, kto z definicji miał być oparciem, kimś kto wskazywał drogę i do kogo można było się zwrócić z każdym problemem. Niestety, miał też wiele tajemnic, o których Lotcie najzwyczajniej na świecie powiedzieć nie mógł, które tworzyły szeregi zasad i zakazów, których nie mógł wytłumaczyć jej zachowując dyskrecję. Kroczył po bardzo kruchym lodzie, który rozpaczliwie jęczał pod jego stopami.
Z chwilowych rozmyślań ponownie wyrwał go głos Percivala. Alexander spojrzał na niego, może z lekka zaskoczony tym nagłym wyznaniem. Skinął jednak głową, wolno, z namysłem. - Ja też się cieszę, że ją mam - przyznał, odwracając się znów do ramienia mężczyzny. Mimo bluzgów Farley zachował kamienną twarz doceniając, że jedyna forma wyżywania się jaką uskuteczniał wobec niego Nott była werbalna. Już wiele razy zdarzało się, że mniej odporny na ból pacjent zaczynał wierzgać rozpaczliwie, a wtedy młody uzdrowiciel miał nieplanowany trening z koordynacji i robienia uników. - Twardy jesteś - mruknął jeszcze z uznaniem zanim na moment odwrócił do szafek, aby wyjąć z nich cukiernicę i po nastawieniu łokcia zanieść ją wraz z herbatą do pokoju dziennego. - Do usług - odparł z uśmiechem, zerkając jeszcze przelotnie na swojego gościa. - Jakbyś kiedyś potrzebował pomocy uzdrowicielskiej to drzwi stoją otworem, tutaj i w Mungu. Na Archibalda też możesz na pewno liczyć, jest jaki jest, ale rozum i serce ma po właściwej stronie - przyznał, opadając na ławę fortepianową. Uśmiech na komentarz o oknach przez chwilę na ustach Gwardzisty, gdy ten wpatrywał się w zasnuty zimą świat za oknem. Zniknął dopiero na chwilę przed tym, jak Farley wyrzucił z siebie wszystkiego, co leżało mu na żołądku w temacie legilimencji. Percival jednak się nie wycofał, nadal będąc pewnym swojej decyzji - na której uzasadnienie miał cały szereg logicznych argumentów. - Słusznie - przytaknął drugiemu zdrajcy z cichą, chłodną kalkulacją. On również nie zamierzał się wycofać z tego, co postanowili: pomoc Percivalowi w nauce stanowiła nie tylko formę bardzo brutalnej pomocy, ale też sposób na zabezpieczenie tajemnic Zakonu.
Powoli uciekające w bok spojrzenie prędko powróciło jednak do brodatej sylwetki przycupniętej na podłokietniku kanapy, a z twarzy Alexa dało się wyczytać zdeterminowanie. - Wiem. Byłem przy Śmierciożercach w Ministerstwie, kiedy rzucali pożogę; pomagałem im uprowadzić ministra; wizytowałem dwukrotnie w Azkabanie jako intruz, więc mam oględne pojęcie o tym, czego mogę doświadczyć. I postaram się nie przeskoczyć od razu do konkluzji - powiedział z pewnością w głosie. Nawykł do widywania okropności, a intuicja podpowiadała mu, że w swoim poprzednim życiu doświadczył ich jeszcze więcej. I chociaż nie potrafił w pełni wybaczyć Percivalowi za rzeczy, które ten robił wcześniej, to wciąż potrafił odstawić je na bok, unieść się ponad uprzedzenia; nie pozwalał przeszłości przesłonić tego, co działo się w teraźniejszości oraz tego, co pozostawało w sferze oczekiwań wobec przyszłości. - Czuj się jak u siebie - Alexander wskazał niezobowiązującym gestem na kanapę, odwracając się po tym do klawiszy. Sam również potrzebował oczyścić umysł, a nie istniało na to wiele lepszych rozwiązań od gry na fortepianie. Zagubił się wśród pięciolinii, kropek i kresek, które pod jego palcami nabywały kształt dźwięków, poza którymi przestawały istnieć czas i przestrzeń: aż do momentu, gdy dobiegł go głos Percivala.
Alexander skończył frazę, a oderwane od instrumentu palce zacisnął na różdżce. Rzucił wpierw niewerbalne Muffliato na pomieszczenie, nie chcąc niepokoić Lotty krzykami. Podniósł się potem i zbliżył do smokologa od strony oparcia kanapy, pozostając poza zasięgiem wzroku czarodzieja.
- Spróbuj stawić mi opór. Jeżeli dostanę się do środka postaraj skupić się na momencie we wspomnieniu, w którym możesz postawić przede mną mur, zmuszając do wycofania; albo stwórz w nim drzwi, przez które wypchniesz mnie ze wspomnienia. Nie będę napierał mocno, bo nie o to chodzi - powiedział jeszcze cicho, merytorycznie, kiedy unosił różdżkę. Był bardzo skupiony.
- Legilimens.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]03.12.19 9:19
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 82
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]21.12.19 22:44
Wcale nie czuł, że zasłużył na uznanie dźwięczące w głosie Alexandra, wewnętrznie żałując, że nie potrafił znieść bólu z nieruchomą twarzą; nie znosił okazywać słabości – a jeszcze bardziej nienawidził bycia zdanym na czyjąś laskę i niełaskę, nawet jeśli po drugiej stronie stała osoba obdarzona przez niego zaufaniem. Całkowicie irracjonalnie; po części zdawał sobie nawet sprawę z tego, że w rzeczywistości daleko mu było do roli damy w opałach, ale konieczność poproszenia o uzdrowicielską pomoc i tak niemal zawsze wiązała się w jego przypadku z wyraźnym dyskomfortem – i to nie tylko fizycznym. Być może dlatego na ogół jak ognia unikał szpitali, z uporem obrażonego hipogryfa udając, że nic mu nie było – dopóki nie przekroczył granicy, za którą udawać nie był już w stanie. – Jeździłem na wyprawy z magomedyczką, która zawsze groziła nam spętaniem Esposas, jeśli za bardzo jej przeszkadzaliśmy w składaniu nas – odpowiedział pół-żartem, pół-serio, podążając za gospodarzem do pokoju. Podziękowania za zaoferowaną pomoc zatańczyły mu przelotnie na języku, ale zanim zdążył je wypowiedzieć, wspomnienie imienia Archibalda wykrzywiło jego usta w niekontrolowany grymas. Niektóre uprzedzenia nigdy się nie starzały. – Nie wątpię – mruknął cierpko, tonem, który świadczył o tym, że wyraźnie wątpił – być może nie tyle podejrzewając Prewetta o przeprowadzenie niecnego zamachu na jego życie, co o doprawienie uzdrowicielskiej przysługi jakimś wyjątkowo okrutnym i jednocześnie wyszukanym żartem.
Nie miał jednak okazji do zastanawiania się nad tym zbyt długo, sprowadzony na ziemię wizją nadchodzącej nauki. Traktowanej przez niego wyjątkowo poważnie; kiwnął krótko głową w reakcji na odpowiedź Farleya, lekko wytrącony z równowagi tym, jak spokojnie i pewnie brzmiał jego głos, kiedy mówił o tym, co przeżył, znajdując się pod działaniem paskudnej klątwy. Śmiałe zapewnienie nie uspokoiło jego nerwów całkowicie – wciąż istniały rzeczy, których wolałby nie wywlekać na światło dzienne, i to nie tylko związanych bezpośrednio z jego służbą w szeregach Czarnego Pana – ale wierzył, że Gwardzista nie rzucał słów ani obietnic na wiatr. W ogóle mu wierzył – że nie nadużyje złożonej w jego ręce władzy, ani że nie wykorzysta jej, by mu zaszkodzić – chociaż skąd właściwie brało się w nim to przekonanie, tego określić nie był w stanie.
Nie wiedział, ile dokładnie minęło czasu, odkąd opadł ostrożnie na kanapę, wsłuchując się w grę Alexandra, do chwili, w której postanowił przerwać ciszę – ale muzyczne preludium zdawało się już samo w sobie cofnąć go do przeszłości, zatapiając umysł w zagrzebanych głęboko wspomnieniach. Tych skąpanych w zielonoszarym świetle lasów Sherwood, zaglądających przez przestronne okna do wnętrza pokoju muzycznego, w którym szczupłe palce Elise z wprawą i gracją poruszały się po klawiszach pianina; coś ścisnęło się we wnętrzu jego klatki piersiowej, kiedy pod powiekami dostrzegł niewyraźny zarys delikatnego profilu kuzynki, prawie siostry – i być może był to jeden z powodów, dla którego zdecydował się na uchylenie powiek oraz zasygnalizowanie swojej gotowości do rozpoczęcia ćwiczeń.
Pozornej – bo wciąż zanieczyszczonej niepokojem, potęgującym się tylko, gdy sylwetka Alexandra zniknęła mu z oczu, a mężczyzna znalazł się za jego plecami. Percival poruszył się odrobinę nerwowo, poprawiając się na kanapie, i zastanawiając mimowolnie, czy ze strony byłego Selwyna było to działanie celowe. Nie zadał jednak pytania formującego mu się na ustach, zamiast tego wysłuchując ostatnich wskazówek – odzywając się dopiero, gdy wybrzmiały. – Stwórz drzwi? Jak?.. – wyrwało mu się jeszcze, prawie się odwrócił, chcąc posłać czarodziejowi zdezorientowane spojrzenie – ale nie zdążył tego zrobić, bo w następnej sekundzie jego myśli nie były już jego.
To nie był pierwszy raz, kiedy doświadczył skutków legilimencji, ale bez względu na to, jak wiele razy pozwoliłby komuś na przekroczenie bram swojego umysłu, nie słabło paskudne uczucie nagości – zakropione przeszywającym czaszkę bólem, dezorientującym, tym gorszym, że nie fizycznym – a fantomowym, nieuchwytnym, niemożliwym do opisania słowami. Trudnym do zniesienia; chyba krzyknął – choć nie był pewien, bo wszystkie dźwięki zagłuszył nagle grzmot, przeciągłym dzwonieniem wdzierający się do jego uszu. Zniknęła kanapa, rząd okien i śnieg za nimi, zniknął też chyba sufit nad jego głową – bo w jego barki i plecy uderzył grad, ostry, tnący bez trudu gruby materiał płaszcza i pozostawiający po sobie głębokie rozcięcia, pulsujące piekącym, gorącym bólem, studzonym jedynie przez lodowaty wiatr. Oczy zasnuła mu ciemność, rozganiana bielą błyskawic, w której dostrzegał przed sobą zakapturzone sylwetki, oświetlane piorunami i promieniami zaklęć; tuż obok niego jęczał walący się pod własnym ciężarem budynek – a on wiedział, że w środku znajdował się ktoś, kto potrzebował pomocy. Adrenalina wypełniła jego żyły niemal natychmiast, wyostrzając zmysły, sprawiając, że czuł więcej: strachu, bólu i lodowatej determinacji, mieszających się ze sobą w żałosną mieszankę, której najchętniej nie pokazywałby nikomu, ale którą – wbrew swojej woli – dzielił się z obecnym w jego umyśle intruzem, w jednej sekundzie odsłaniając przed nim nie tylko myśli odważne, pchające go do przodu, ale również i te wstydliwe i zduszane w zarodku: o tym, by uciec, by ratować siebie. Nie zrobił tego teraz, tak samo, jak pamiętał, że nie zrobił tego wtedy – wyciągając przed siebie różdżkę, z której błysnęła salwa ostrych jak brzytwa noży, mających za moment utkwić w plecach ubranej na czarno czarownicy. Podążył za nimi spojrzeniem, ale nim zdążyły dosięgnąć celu, spod stóp zniknął mu grunt – i zaczął spadać w dół, niżej i niżej, w niekończącą się czeluść, za towarzystwo mając tylko tę rozpychającą się obecność, której chciał się pozbyć, wypchnąć, wyrzucić – najlepiej wpychając niżej w tę wydartą w ulicy wyrwę, stopniowo napełniającą się siekącym z nieba deszczem i gradem.
Znów był w salonie Alexandra.
Musiał krzyczeć – być może inkantacje zaklęć, może przekleństwa, może nic konkretnego – bo w gardle czuł suchość; dyszał też ciężko, a na karku i skroniach skroplił mu się pot. Zacisnął powieki, pochylając się do przodu i starając się opanować chwilową falę mdłości, nie do końca pewien, czy udało mu się własnoręcznie wyrzucić mężczyznę ze swoich wspomnień – czy może ten wycofał się sam. – To był wieczór, kiedy byliście w Azkabanie. Kiedy Rycerze zaatakowali lodziarnię Fortescue na Pokątnej – powiedział zachrypniętym głosem, chcąc nadać obrazom kontekst. Były świeże, na tyle, że wciąż o nich myślał – i być może dlatego było to pierwsze wspomnienie, które zdołał dostrzec Alexander. – Potrzebuję chwili. – Wziął głęboki oddech, prostując się powoli. Otworzył oczy – po przebywaniu w ciemnościach, bielejący za szybami śnieg wydał mu się nagle oślepiający. – Wycofałeś się sam? – zapytał, odwracając się i szukając wzrokiem Farleya. To, że musiał zapytać, chyba nie było dobrym znakiem.

| osiemdziesiąty drugi wątek w mojej wsiąkiewce (nie licząc retrospekcji) to obrona lodziarni, a tutaj rzuciłam na test sporny; 245/270 (25 - psychiczne)




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]26.12.19 0:47
Alexander prychnął, z lekka rozbawiony.
– Jaka szkoda, że w Mungu nie pozwalają na takie zabiegi – westchnął, kręcąc głową. Wielu problematycznych pacjentów przydało by się skuć od czasu do czasu, ale za takie działania najpewniej czekałaby go przynajmniej dyscyplinarka, a w najgorszym wypadku – ze względu na jego październikowy antyawans społeczny i zdecydowaną sympatię dyrektora Lowe względem czystej krwi – huczne zwolnienie. Pochmurną myśl Alexandra rozwiała jednak odrobinę kąśliwa uwaga Percivala; czoło młodego Gwardzisty wygładziło się, a chłopak zaśmiał się. – Nie wiem dlaczego, ale nie ty jeden reagujesz tak na Archa. Najwidoczniej coś jest na rzeczy – mruknął, lekko się przy tym zgrywając przy pomocy podejrzliwego tonu głosu, godnego nawet samego Sherlocka Holmesa. Musiał przyznać, że tak właściwie to przyjemna atmosfera spotkań z Percivalem wydawała się powstawać aż za łatwo. Farley nie przywykł do tego, że życie tak po prostu mu coś od siebie daje: od czerwca miał wrażenie, że tylko przed czymś ucieka lub o coś walczy, tracąc przy tym wszystko, co tylko można było stracić.
Wszystkie negatywne myśli wypchnął jednak za drzwi w chwili, w której pozwolił sobie na zgubienie się pośród białych i czarnych klawiszy fortepianu. Spokój, jaki osiągał w czasie gry był dla niego chyba zupełnie nieosiągalny w jakiejkolwiek innej sytuacji. I właśnie w tym zupełnym wyciszeniu zbliżył się do Notta z różdżką w dłoni, wypowiadając frazę aktywującą umiejętność, a której Farley nie był do końca dumny. Nawiązywała ona bowiem do tego wszystkiego, co czaiło się w mroku niepamięci Alexandra: jego drugiej, ciemniejszej strony, która współistniała z nim odkąd pamiętał, a której genezy nie umiał odkryć. Wdarcie się do umysłu Percivala przyszło mu wręcz za łatwo. Jaźń Gwardzisty nie napotkała oporu, wyciągając się coraz bardziej, wbijając się głęboko we wspomnienie, prosto w wir walki. Gdzieś na granicach świadomości wyczuwał ból, jaki wydobywanie wspomnienia powodowało: na moment dzielili z Percivalem coś więcej, niż do tej pory. Alexander poczuł emocje towarzyszące mężczyźnie w nocnej potyczce, tak dobrze znane i samemu Farleyowi z każdego z jego pojedynków. Tętno przyspieszyło jak na komendę, a ramiona skuliły się pod naporem ciężkiego, zimnego gradu i wiatru. Różdżka w dłoni zdawała się jedyną ostoją w burzową noc, jakby jedyna nadzieja, której należało trzymać się jak najmocniej. I to wszystko wciąż poddawało się instynktowi, który kalkulował naprędce, starając się walczyć o przetrwanie; instynkt z kolei, krzyczący do niego strachem i bólem, musiał uginać się woli, woli uratowania kogoś i skrzywdzenia kogoś innego. Bitwa przeciwieństw gorzejąca w istnieniu, zaburzona nagłym przesunięciem się środka ciężkości, zniknięciem gruntu pod stopami, rozgorączkowaną próbą... Dość.
Alexander wycofał się; wrócił salon wypełniony zimowym blaskiem wpadającym przez rzędy okien. Powoli pojawiały się kolejne elementy wystroju pomieszczenia, a w końcu i sylwetka siedzącego przed nim mężczyzny. Uzdrowiciel milczał, nie odważając się na przełamanie ciszy, jaka rozsiadła się między nimi. Poruszył się dopiero w chwili, w której Percival odezwał się ponownie, przestępując z nogi na nogę. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Alex pokiwał tylko głową. Wciąż milczał, kiedy obchodził sofę, aby usiąść na siedzisku obok Percivala. Brwi miał lekko ściągnięte, a jego serce jeszcze nie uspokoiło się po nagłym zrywie. – Pomogę – mruknął, po czym machnął różdżką w kierunku towarzysza jakby od niechcenia. Paxo wymówił inkantację, po czym znów zamilkł, uspokajając oddech do końca.
– Wiesz... jeżeli mogę skomentować – zaczął niepewnie – to nie masz  się czego wstydzić. Nie ważne, czy jesteś byłym Rycerzem Walpurgii czy Gwardzistą. Strach to normalna rzecz. Nie policzę ile razy sapał mi na kark – wyznał, milknąc znów na chwilę. – Ale tak, wycofałem się sam. Drzwi to taka metafora. Widzisz, wspomnienie jest najbardziej osobistą rzeczą, jaka do nas należy – powiedział, spoglądając na siedzącego obok smokologa. – Nie jesteśmy stworzeni do obrony czegoś, co w naturalnym porządku nie powinno być możliwe do skradzenia. Dlatego, żeby obronić swój umysł trzeba go zdepersonifikować. Musi przestać być twój. To po prostu pomieszczenie z drzwiami; pomieszczenie, nad którym masz kontrolę. Za każdymi drzwiami kryje się pokój-wspomnienie. Jestem jak włamywacz wyważający drzwi. Wdzieram się do pokojów z impetem, jeżeli dasz radę zaryglować drzwi poprzez wyparcie wszelkich osobistych uczuć względem wspomnienia, nie będę miał czego użyć jako łomu. Albo, jako pan pokoju, możesz stworzyć drzwi, które otworzą się łatwo, ale tak naprawdę wprowadzą mnie w coś, co nie ma jakiejkolwiek wagi, czego nie będę mógł wykorzystać przeciwko tobie, do nieistniejącego wspomnienia – wyjaśnił, w międzyczasie podciągając nogi na kanapę i siadając po turecku bokiem do oparcia, tak, aby patrzeć wprost na siedzącego obok czarodzieja. – Wiem, że to nie jest łatwo, ale do tego właśnie dążysz. Do wyłączenia emocji, wyciszenia ich, zignorowania. Skup się na melodii, którą grałem, spróbuj stworzyć na niej nieistniejące wspomnienie, do którego nie masz jakiegokolwiek przywiązania. Niech do będzie wszystko, o czym myślisz; w ten sposób powinieneś skutecznie zamknąć przede mną swój umysł – powiedział Alexander, a w jego oczach i delikatnej gestykulacji widać było, jak bardzo młodzian pasjonował się tematem ludzkiego umysłu.
– Daj znać, jak będziesz gotowy – powiedział tylko, samemu wykonując lekki ruch głową w celu rozluźnienia karku. Kiedy Percival potwierdził, Alexander ponownie zacisnął palce na hikorowym drewnie swojej różdżki. Legilimens wymówił inkantację aktywującą zdolność wnikania do cudzych umysłów.

| zt x2[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 29.02.20 17:13, w całości zmieniany 1 raz
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]26.12.19 0:47
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 21
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]29.02.20 17:28

06.04.1957 r.?


Po kilku kieliszkach whisky zdołał się rozgościć na kanapie w domu Alexandra. Nogę niekulturalnie postawił na nodze. Nalewał ponownie Skamanderowi ognistą z butelki, którą przyniósł w ramach skromnego prezentu. Po pierwsze, wyznawał w końcu zasadę, że jako gość nigdy nie powinien pojawiać się z pustymi rękami. Po drugie, myślał że Anthony’emu potrzebne jest coś do rozgrzania obolałej duszy i ciała. Doszli obecnie do ¾ butelki, opowiedzieli sobie sporą część rzeczy, które zmieniły się przez rok. W ciągu kilku kieliszków Macmillan zaczął nawet nucić (choć nie było to najlepsze wykonanie) jakąś ruską piosenkę, którą zapamiętał z podróży po Rosji. Jak to się stało, że dotarł aż tutaj i właśnie upijał swojego imiennika – nie był w stanie sobie przypomnieć. Chyba ktoś mu wspomniał o Skamanderze i jego stanie, wspomniał też co się wydarzyło, a Macmillan zwyczajnie nie mógł nie skorzystać z okazji, żeby spotkać swojego kompana w „zbrodni”. Nie chciał go jednak zadręczać jakimikolwiek poważnymi sprawami. Miał mu przecież dodać otuchy, a ponoć właśnie alkohol najlepiej poprawiał nastrój.
I słuchaj, słuchaj – kontynuował jedną ze swoich być może nudnych opowieści ze Wschodu. – Jak tamten Rus przyfanzolił temu drugiemu, to ten wypluł wszystkie przednie zęby. Nagle zrobiło się zamieszanie. – Tu parsknął śmiechem, bo wciąż doskonale pamiętał widok zakrwawionych ust i posypanych na podłodze zębów. – W ruch poszły krzesła i stoły. Ja stoję przy tym barze i piję tą wódkę, która o dziwo wcale nie jest taka mocna jak to ją opisywali, ale była całkiem smaczna. W moją stronę nagle leci stół, więc padam na ziemię, żeby nie oberwać. Stół uderza w barmana, barman wyciąga różdżkę. Zaczyna się wojna. Wszyscy rzucają zaklęciami. Ja piję wódkę i czekam aż jakieś trafi we mnie. Krzesła i stoły latają na przemian z zaklęciami – próbował zrelacjonować dawne wydarzenie z początków swojej podróży. – Ech, to są wspomnienia – westchnął dziwnie zadowolony, dopijając pozostałości whisky z kieliszka.
Jego spojrzenie natomiast uciekło w stronę fortepianu, które Alexander trzymał w salonie. Nic jednak o nim nie wspomniał, choć zastanawiał skąd je były Selwyn załatwił. Wyciszył się na chwilę i zamilknął. Wstał i przespacerował się po pokoju, próbując dostrzec jakiekolwiek charakterystyczne elementy.
Strasznie ładny ma ten dom – stwierdził niespodziewanie, mając na myśli swojego dalekiego kuzyna Alexandra. – Skromny, ale całkiem ładny. – Dodał, znowu robiąc drobną pauzę. – Za nasze zdrowie, Skamander, za nasze zdrowie – zarzucił ponownie przeskakując na kolejną kwestię, którą było ponowne wzniesienie toastu. Sam szybciutko popił kolejną porcję alkoholu. I o dziwo jeszcze się trzymał, choć ponownie zaczął nucić nieznaną nikomu piosenkę z ruskiego repertuaru. Choć gadał jak nakręcony, to mimo wszystko nie chciał zirytować Skamandera. Był więc obecnie trochę rozdarty czy powinien kontynuować swoje pijackie opowieści, czy może zostawić go w spokoju i jedynie nalewać kolejne porcje alkoholu.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]01.02.21 20:24

08.11.1957

Samym rankiem zjawił się w Kurniku, będąc gotów do przygotowywania salonu dla gości. Jeszcze w czasach szkolnych polegał na swojej smykałce do transmutacji – gdyż do całej reszty… jej nie miał. Oprócz wróżbiarstwa, rzecz jasna, lecz każda inna dziedzina magii szła mu z lekka opornie. Nie przyznawał się do tego przed innymi, a czasem nawet przed samym sobą, więc unikał sytuacji, w których musiałby zostać zmuszony do rzucania zaawansowanych uroków czy wyczarowania patronusa. Właściwie odrobinę było mu przykro, że nie będzie mu dane dowiedzieć się jakie stworzenie zostało mu przypisane w formie mistycznego opiekuna. Czy byłby to królik, sądząc po nazwisku? A może coś zupełnie innego, czego nikt by się nie spodziewał? Ćma? Która leci do światła? Byłoby to adekwatne gdyby światłem było uczucie zauroczenia, wówczas Julien byłby zgubiony. A może ptaszek, choćby jaskółka sprytnie igrająca z darem posiadanym przez Francuza? Ach, takie pytania i rozważania trapiły go całą drogę z Makówki do Kurnika, a przecież winien zastanawiać się nad tym jak właściwie miał razem z panną Lovegood powiększyć salonik. I choć trzymał ją pod rękę, prowadząc niczym najprawdziwszą damę, tak myślami wydawał się nieobecny. Niewiele mówił, co było… dosyć dziwne jak na niego, lecz może to wszystko było wynikiem, że mimo wszystko stresował się nadchodzącym wydarzeniem i tym, że ktoś faktycznie powierzył mu jakąś powinność. Odpowiedzialność, paskudne brzemię.  
Przed wejściem zatrzymał się, zrywając zagubiony biały wrzos, zaś potem wetknął go zwinnie za ucho Susanne. Musnął lekko policzek dziewczęcia i uśmiechnął się przy tym niewinnie, chcąc coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili ktoś z Kurnika do nich zamachał. – Bonjour! – odkrzyknął, a jego twarz zalśniła wesoło. Porwał więc pannę Lovegood ze sobą, wchodząc do Kurnika, rzecz jasna, już jak do siebie, niczym do drugiego domu. Ktoś poprowadził ich do pokoju dziennego, ktoś inny pokazał dekoracje, a jeszcze inna dusza uraczyła ich wyjątkową prezentacją fantazyjnej dekoracji. - Très beau – skomentował, choć mogłoby się wydawać, że w tym wszystkim raczej ukradkiem skierował słowa do swej towarzyszki i chwilowej współlokatorki Makówki.
Odchrząknął, zdejmując kolorowy płaszcz i ułożył go na jednym z foteli. – Od czego zechcesz zacząć, urokliwa Susanne? – zapytał, wyjmując z kieszeni swoją różową różdżkę, pięknie wkomponowującą się w czerwony sweter i fioletowe spodnie.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]03.02.21 22:03
Ekscytacja wciąż tliła się w Susanne, podbudzana wyjątkowym wydarzeniem, tak pięknie jaśniejącym na tle smutków i goryczy; miłość - w tym wypadku przyjaciela - budziła w dziewczęciu prawdziwą nadzieję na jej zwycięstwo, nasuwała najmilsze skojarzenia z pięknymi momentami z przeszłości. Lovegood uwielbiała śluby, ten zaś z łatwością przenikał do takich o specjalnym znaczeniu, stanowił przecież szczególny symbol w ciężkim czasie. Nie mogła się doczekać, myślami przylgnęła do Kurnika odkąd pierwszy raz ujrzała zaproszenie w ślicznej kopercie - inna sprawa, że ostatnimi czasy potrzebowała takich punktów zaczepienia, odciągających od zmartwienia i ciągłej tęsknoty. Serce nadal pękało jej na myśl, że Bertie nie pojawi się na ślubie Alexandra i nie zamienią ani słowa w tak ważnym dla Farleya dniu - ten strzępek snuł się po jasnowłosej głowie regularnie, za każdym wspomnieniem Botta przeszywając ciało dziwnym dreszczem. Dolina Godryka niezmiennie kojarzyła się Sue z cukiernikiem i choć mogłaby próbować to zmienić - nie chciała. Wolała, by pozostało to jego, ich miejsce. Powinien być tu pamiętany. Znieruchomiała na moment, aportując się w wioseczce, lecz nie pozwoliła sobie na zagłębianie w nagłą falę spiętrzonych myśli. Nie, odetchnęła głęboko, wdychając zimne listopadowe powietrze. - Dziękuję - wypowiedziała, z perspektywy obserwatora - do nikogo, lecz słowa kierowała dokładnie do powietrza. Jakby w odpowiedzi białe kosmyki zatańczyły łagodnie na wietrze, gdy ruszyła do swojego towarzysza, by razem mogli wyruszyć na ratunek Farleyowi i jego marnym zdolnościom transmutacym dobrej zabawie w nie-za-ciasnych pomieszczeniach.
Nie tylko Julien dryfował w najlepsze w myślach, Sue szła obok niemal bezwiednie, nie patrząc pod nogi, które naturalnie omijały przeszkody w zwiewnych krokach; ona jednak nie przejmowała się wcale, raczej marzyła, pozwalając myślom swobodnie przeskakiwać z wyobrażenia na wyobrażenie. Ocknęła się przy łagodnym muśnięciu, lekko ocieplającym policzki, gdy dłoń mimowolnie powędrowała do skromnej ozdoby, muskając wrzos opuszkami palców. Zdążyła tylko się uśmiechnąć w podziękowaniu - za gest i sprowadzenie na ziemię - a już musieli pędzić dalej. Znała Kurnik dobrze, nie krępowała się więc, przekraczając próg, ale z zachwytem przyjęła ten dom w innym wydaniu, w takiej współpracy.
- To takie piękne, że jest tyle osób do pomocy - rzuciła w przestrzeń, do swojego uroczego towarzysza i innych, witając raz po raz dzielnych pomocników; zbyt zaaferowana na zrozumienie komplementu, spływającego zgrabnie w jej stronę z ust Julka.
- Och, zostawmy jedzenie w kuchni! - zaproponowała, jak zwykle wyposażona w magiczną torbę, idealną do przenoszenia siedemnastu kilogramów ziemniaków na raz. Albo wielu eliksirów, zależnie od potrzeb, rzecz jasna. - A potem bierzemy się za przestrzeń, żeby nam się stoły pomieściły - uznała bardzo rozważnie, choć energicznie - powiększanie na odwrót mogło nie być zbyt wygodne i choć ze stołów można by było zrobić namioty, chyba nie mieli czasu na takie zabawy.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]03.02.21 22:22
| 9 listopada 1957r.

Alexander się żeni. To zdanie wciąż brzmiało abstrakcyjnie w jego głowie, choć sam był w jego wieku, kiedy brał ślub z Lorraine. Wtedy wydawało mu się, że jest już dorosłym mężczyzną, ale teraz z perspektywy czasu stwierdzał, że był jeszcze… może nie dzieckiem, ale na pewno nie tak dojrzałym i odpowiedzialnym człowiekiem za jakiego wówczas się uważał. Fakt, że przyszło mu spędzić młodość w zupełnie innych czasach: dużo spokojniejszych i beztroskich. Aleksander musiał szybciej spoważnieć przez doświadczenie wojny i Archibald wcale się nie dziwił, że postanowił z Idą chwytać dzień. Wspierał ich w tym postanowieniu i miał zamiar wspomóc organizację wesela na tyle na ile mógł. Już poprzedniego dnia przywiózł z Weymouth część zapasów: trochę świeżych bochenków chleba, przypraw, świeżych i suszonych owoców, a także innych trudniej dostępnych produktów. Dobrze wiedział, że spiżarnie Weymouth, choć dużo uboższe niż zazwyczaj, wciąż były lepiej zaopatrzone niż szafki przeciętnych czarodziejów. Poza tym za prośbą Aleksandra przyniósł ze sobą obrusy i balową zastawę – musiał to wszystko zmniejszyć zaklęciem, a i tak nie był pewny, czy da radę wszystko ze sobą zabrać, więc w końcu wspomógł się skrzatem. Taki balowy zestaw składał się z kilkudziesięciu talerzy płaskich, głębokich, deserowych, talerzyków do przekąsek, półmisków, misek, miseczek, salaterek, pater, waz, cukiernic, sosjerek, maselniczek, mleczników, octowników, dzbanków, solniczek, pieprzniczek, filiżanek i spodków… a ile do tego było sztućców! Łyżek, łyżeczek, widelcy, widelczyków, noży i nożyków w zależności od serwowanego dania. Archibald niestety nie znał dokładnego menu, dlatego na wszelki wypadek zabrał ze sobą wszystko ze szczególnym uwzględnieniem zestawu do ryb, bo to one ostatnio stały się podstawą każdej diety. Sam co prawda zjadł dzisiaj na obiad kuropatwę, ale ryby też jadł częściej niż zazwyczaj.
Część zastawy zostawił w kuchni, zajmując nią chyba wszystkie blaty, a z resztą udał się do jadalni. W międzyczasie odwołał skrzata, nie chciał, żeby plątał mu się pod nogami.
O, dzień dobry! – Przywitał się z Cedriciem, stawiając pomniejszone pudła z cichym stęknięciem. Przyjrzał się krytycznie stołom, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zabrał ze sobą zbyt dużych obrusów… Cóż, najwyżej trochę się je pomniejszy zaklęciem. On co prawda nie miał odpowiedniego wyczucia w transmutacji, ale w Kurniku na pewno znajdzie się choć jeden czarodziej biegły w tej dziedzinie. – Przyda mi się pomoc przy nakrywaniu do stołu – Stwierdził, spoglądając znacząco na Cedrica, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu.  – Widzę, że stoły są już poustawiane… W takim razie trzeba położyć obrus, naczynia, sztućce… Przydałyby się też go przystroić – Pomyślał na głos, po czym zajrzał do kartonów, bo bardzo możliwe, że ostały się tutaj jakieś ozdoby. Pokręcił głową niezadowolony, bo w takim pomniejszeniu to nic nie mógł zauważyć. Machnął różdżką, powiększając pudła do naturalnych rozmiarów.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning



Ostatnio zmieniony przez Archibald Prewett dnia 11.07.21 19:26, w całości zmieniany 1 raz
Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]04.02.21 23:14
Zawsze, kiedy przybywałem do Doliny Godryka, to czułem, że wracam do domu. Tu właśnie był mój dom. Od zawsze i chyba na zawsze tak miało pozostać, chociaż od kilku lat mieszkałem gdzie indziej. Po śmierci żony i córki Londyn, później Oaza... W żadnym z tych miejsc nie czułem się jak u siebie. Gdy przemierzałem uliczki Doliny spoglądałem tęsknie w stronę sprzedanego domu. Często żałowałem, że się go pozbyłem. Domu, w którym spędziłem najpiękniejsze chwile z Allyą.
W drodze do Kurnika, na kilka godzin przed planowaną ceremonią, wróciłem myślami do przeszłości. Na wiele lat wstecz, niedługo minie dziesiąta rocznica ślubu, który miał tu miejsce - mojego własnego ślubu z Allyą. Niemal straciłem Debbie z oczu, biegała od płotu do płodu, jakby po raz pierwszy widziała świat. Może tak właśnie się czuła, bo od dawna nie pozwoliłem jej opuścić Oazy, dlatego jedynie pilnowałem, by nie oddaliła się za nadto.
Dotarłszy do Kurnika poprosiłem, aby pobawiła się z innymi dziećmi, Amelią Moore i młodszymi dziewczętami, jedną ze starszych czarownic zaś poprosiłem, aby miała na nią oko. Nie obawiałem się pozostawić jej tutaj samej, byli tu sami zaufani ludzie, lecz po kilku spędzonych z Debbie miesiącach zdążyłem się przekonać, że tej dziewczynce czasami do głowy strzelają pomysły nie z tej ziemi i sama dla siebie potrafi być zagrożeniem...
Ja byłem potrzebny gdzie indziej. Pozostało kilka godzin do ceremonii, a wciąż pozostawało wiele do zrobienia. Nie dziwiłem się, że w obecnej sytuacji tyle z tym zwlekano i poproszono przyjaciół o pomóc - czasy były tak trudno, że w ostatniej chwili wszystko mogło się zmienić. Ochoczo zgłosiłem się do pomocy w jadalni, gdzie przenosiliśmy i ustawialiśmy wcześniej przetransmutowane - przez kogoś bardziej biegłego w tej dziedzinie czarów - stoły i krzesła. Były jednak nagie i puste. Zanim zdążyłem zapytać gdzie znajdziemy obrusy i tyle zastawy dla wszystkich gości, pojawił się lord Prewett, a wraz z nim liczne pudła, w których coś pobrzękiwało.
- Dzień dobry, lordzie Prewett - odpowiedziałem nie mniej uprzejmie, podwijając rękaw koszuli, który z powrotem zsunął się na przedramię. Marynarkę szaty przewiesiłem chwilowo przez jedno krzesło. Znaczące spojrzenie rudowłosego uzdrowiciela nie pozbawiało wątpliwości co do tego, czego ode mnie oczekuje. - Z chęcią pomogę nakryć do stołu - zaproponowałem dla formalności, uśmiechając się przy tym lekko i podchodząc do jednego z pudeł, które zostały przez niego powiększone do normalnego rozmiaru.
- Zdecydowanie. Widziałem jak czarownice prasowały obrusy, może pójdę po nie najpierw? - spytałem, stawiając pudło na krześle i otwierając je, by zajrzeć do środka, ciekaw, co Prewett ze sobą przyniósł.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]05.02.21 23:17
Całe szczęście, że już w jadalni znalazł się chętny do pomocy. Archibald poradziłby sobie z tym zadaniem również sam, ale zawsze preferował pracę w czyimś towarzystwie. Odwzajemnił uśmiech Cedrica, zdejmując z siebie elegancką marynarkę – tylko na chwilę, dopóki nie uporają się z przystrojeniem stołów. Przewiesił ją przez jedno z krzeseł, po czym wrócił do przeglądania kartonów w poszukiwaniu ozdób. – O, jest tu coś do przystrojenia… – mruknął bardziej do siebie niż do Cedrica, wyjmując kilka ładnych świeczników. W środku znalazł jeszcze świeczki, parę jakichś gałązek – coś na pewno się z tego wymyśli. Stanął u szczytu długiego stołu, niczym malarz oceniający swoje nowe płótno, na początku niemo zgadzając się ze słowami swojego pomagiera, kiwając jedynie głową. – Tak, tak, zdecydowanie powinniśmy zacząć od obrusów – odpowiedział z lekkim opóźnieniem, spoglądając na Cedrica. – Tylko nie jestem pewny czy tamte obrusy nie są przypadkiem przygotowywane gdzie indziej? Bo powiedziano mi, żebym jakieś przyniósł ze sobą… – zmarszczył lekko brwi, wskazując głową na jedno z pudeł. A potem (bo nagle sobie przypomniał!) zamaszystym krokiem podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz, szukając wśród zabieganych ludzi jednego niewysokiego człowieka z czupryną rudych włosów na głowie, jego małego klona, choć płci żeńskiej. – Molly, nie biegaj! – Przypomniał jej, kiedy tylko rzuciła mu się w oczy. Pewnie miała dość tych słów, powtarzanych jej kilkukrotnie każdego dnia, ale musiała się tego nauczyć, nie było innego wyjścia. – Winnie! Winnie… Edwinie! – Zawołał surowszym tonem do syna, posyłając mu jedynie porozumiewawcze spojrzenie, bo on już dobrze wiedział, o co chodzi. Potem Archibald westchnął, uspokajając zszargane ojcowskie nerwy, wracając do Cedrica. – Och, te dzieci! Podobno mówi się, że jak są małe, to są tak urocze, że chciałoby się je zjeść, a potem się żałuje, że się tego nie zrobiło – podzielił się z mężczyzną usłyszaną niegdyś mądrością. – I muszę przyznać, że z czasem coraz bardziej to rozumiem – zaśmiał się, odgarniając włosy do tyłu. – To może upewnij się, o co chodzi z tymi obrusami, wiesz gdzie je znaleźć, a ja zacznę wystawiać talerze… – zaproponował, zaglądając do każdego pudła po kolei, bo już nie pamiętał w którym co było, a korzystanie z accio w takich przypadkach mogło się skończyć jedynie potłuczoną porcelaną.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]07.02.21 16:13
| odpowiedź na post Sue 08.11.57

- O, tak. To wspaniałe na jak wiele osób może liczyć Alex. Tyle się martwiłem o niego, a tymczasem… - rozejrzał się po przestrzeni i ludziach przewijających się wokół. – Nie jest sam – błogi uśmiech zagościł na twarzy czarodzieja. W czasach szkolnych obawiał się, że Farley (a wtedy jeszcze Selwyn) pozostanie sam jak palec, wraz z tym swoim podejście cichego mruka i samotnika. Być może to przeczucie zmusiło go wtedy do kategorycznego zignorowania jakichkolwiek norm i wskoczenia na miejsce przy tej samej ławce na pierwszej lekcji... transmutacji właśnie. Zrządzenie losu czy sygnał od wszechświata, sprowadziły ich ścieżki do skrzyżowania – jak inne byłoby życie Juliena, gdyby nie ta znajomość.
Przygotowanie do ślubu było niczym tworzenie dekoracji teatralnej, tak silnie zakorzenionej w młodym jasnowidzu. Jego ojciec właściwie zaczynał od bycia scenografem, więc wyczucie estetyki leżało u podstaw Juliena, czy tego chciał czy nie. Nigdy też nie oponował przed tym, by pomagać w rodzinnym teatrze, a tam właściwie narodziła się jego biegłość w transmutacji. Niektóre rekwizyty potrzebowały powiększenia, a inne zmniejszenia, jeszcze w innym przypadku potrzebowano, przemieć jeden bibelot w inny, bardziej adekwatny do przedsięwzięcia.
Jedzenie? – uniósł brew, a zaraz potem rozejrzał się po sobie, czy przypadkiem nie miał ze sobą jakiejś torby, której nie czuł i nie zauważył. Niemniej jednak stał tylko w swoim barwnym odzieniu, a zaraz potem doszło do niego, o czym mówiła panna Lovegood. – Przyniosłem wszystko parę dni temu – zauważył, lecz podążył oczywiście za swoją towarzyszką, śledząc bacznie jej jasne włosy. Prawda była taka, że Julien przebywał ostatnimi czasy w Kurniku więcej, niż we własnym domu, więc przeniesienie mięsa, warzyw i mąki było kwestią kilku kursów, które i tak wykonywał.
Oczywiście, mademoiselle – pokiwał głową. Ustawił się po lewej stronie pokoju i kiwnął jeszcze raz porozumiewawczo w stronę Susanne. Tylko… jak zacząć powiększać ten salon? Wzniósł różdżkę, a jego oczy zmrużyły się w zastanowieniu, jakiego zaklęcia tak właściwie powinien użyć. Jednak po chwili różowe drewno poszło w ruch, a magia zaczęła przemieniać pomieszczenie w taki sposób, aby powiększyć przestrzeń. Przecież musiał zmieścić się tutaj tłum ludzi, a przynajmniej tak sądził po podejrzeniu listy gości, którą jakiś czas temu zamachał mu Farley. Powoli i w skupieniu starał się równomiernie transmutować pomieszczenie, choć kusiło go co chwilę, aby zerkać na uroczą Sue, więc mimowolnie posyłał jej błogie spojrzenia.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]07.02.21 19:03
Ilość osób chętnych do pomocy mogła świadczyć tylko o tym, jak dobrym człowiekiem był Alexander oraz jak dbał o swoich bliskich, bowiem chęć wsparcia nie brała się znikąd. Zaśmiała się cicho na powód zmartwień Juliena, oczywiście nie szyderczo, a serdecznie, pozwalając oczom wypełnić się troską. - W życiu nie pozwolilibyśmy zostać mu samemu - wyczerzyła się, udając przylepę... którą w zasadzie była. Kto Nielwynowi zupki gotował, kiedy była potrzeba? Kto mu miód po nocach wykradał? I znów przed oczami ten Bertie, przeklęty po stokroć Bott, zostawił ich wszystkich - możliwe, że w jasnym spojrzeniu de Lapin mógł dostrzec chwilę słabości, lecz zwalczyła ją prędko, jak na dzielną Gryfonkę przystało. Zamrugała, zamalowała uśmiechem.
- Bo masz blisko, mój drogi - odpowiedziała dziarsko, drobną dłonią poklepując swoją torbę. Nie chciała biegać z prowiantem co rusz, dlatego wzięła wszystko na raz, dziękując po stokroć magii i torbie za ulżenie kręgosłupowi. Nie oszukujmy się, w innym wypadku miałaby pewnie problem, by unieść zapasy z taką lekkością. - Mam nadzieję, że niczego im nie zabraknie. Niech chociaż ten jeden dzień jedzenie będzie na końcu listy zmartwień - mamrotnęła pod nosem, wykładając na blat drożdże, mleko, chleb, pieprz w ilości - miała nadzieję - wystarczającej, bimber, który chyba byłby opcją awaryjną, to mięso, przez które krzywiła nosek w smutnym grymasie oraz cztery kilogramy ziemniaków - przy wyciągnięciu ich potrzebowała już pomocy towarzysza, bo niefortunnie zablokowały się pomiędzy fałdami materiału. Pociągnęli raz, na nic. Drugi - dalej bieda. Trzeci - a do tylu razy sztuka - i wreszcie wydobyli ten wór, przy okazji obijając się trochę o blat, lecz nie skończyli w żadnej niejednoznacznej pozycji, nie musieli się więc rumienić pod wpływem chwili. Uparte pyry dołączyły do kuchennej kolekcji. - Ha! - skwitowała wesoło małe zwycięstwo, celując palcami w ziemniaki, na przestrogę. Niech lepiej będą dobre!
Powrót do salonu trwał zaledwie moment, mogli brać się do pracy; Sue zajęła pozycję z drugiej strony pomieszczenia, łapiąc w locie porozumiewawcze kiwnięcie, na które odpowiedziała miną pełną determinacji. - Pokażmy tym ścianom, gdzie ogniste kraby zadem strzelają - zawołała (nie za głośno, jej głosik raczej nie przebijał się zanadto ze swoją wrodzoną łagodnością), bojowo podchodząc do misji. Czuła się bardzo pewnie w transmutacji, bez najmniejszego wahania uniosła swoją jasną różdżkę, jak zawsze ozdobioną sznurkami, koralikami i piórkami - niczym talizman. Skoncentrowała się na "swoim" rogu, na chwilę wyłączając się z całego świata, magią poszerzając granice. Brwi zbliżyły się do siebie w absolutnym skupieniu, wolna dłoń uniosła swobodnie w powietrze, jakby asystując różdzce w powolnym rytmie, płynnymi ruchami Lovegood szukała równowagi, powoli odwracając się i dyrygując transmutacyjnym czarem. Mogła wyglądać niepozornie, lecz drzemała w niej ogromna siła, w transmutacji była niczym wirtuoz i kochała tę dziedzinę całym sercem. Widziała też, że Julien radził sobie bardzo dobrze - kontrolowała wspólne postępy, by przypadkiem nic nie zawaliło im się na głowy, współpraca była tu kluczowa. Iluzoryczna przestrzeń rosła bardzo powoli, lecz dla nich, skupionych na niej każdą cząstką woli, było to zauważalne. Zaklęcie to wymagało wysiłku, będąc dosyć skomplikowanym - w czasie transmutacji mogli wymieniać więc tylko chwilowe spojrzenia, a zerknięcia Juliena nie umknęły Sue, choć mogła zauważyć je dosyć późno, początkowo całkowicie pochłonięta zajęciem; mimo tego na sam koniec skierowała sugestywnie własne tęczówki na oczęta de Lapina (tak urocze!) i dała niewerbalny znak. Udało im się zgrać w czasie, różdżki oderwali w tym samym momencie.
- Uff - odetchnęła z ulgą, rozglądając się po ogromnym salonie i przeczesując jasne włosy. - Jeszcze trochę i będziemy na tym zarabiać - stwierdziła, naprawdę zadowolona z efektu i nici porozumienia, zdaniem Lovegood bardzo istotnej przy wspólnym czarowaniu.

| przekazuję na wesele: 4kg ziemniaków, mleko 1l, drożdże 100g, cielęcina 0,5kg, chleb ziarnisty (1 bochenek), bimber 1l, pieprz 100g



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]08.02.21 2:50
| 8. listopada 1957 r., stąd, wchodzę do wątku Juliena i Sue

Dopiero kiedy przekroczył portal z Oazy i znalazł się w Irlandii, skąpanej w deszczu i we mgle, która momentalnie zaczęła przylegać do jego ciała i ledwo co podsuszonych włosów, zrozumiał co tak właściwie powiedział w Jamie. Do jutra. Już jutro miał złożyć przysięgę małżeńską swojej czarownicy. Momentalnie zamarł, a chociaż był człowiekiem śmiałym to chwilowo poczuł ogrom tego wszystkiego. Nie wątpił, że chciał to zrobić, nawet przez chwilę: uderzyło go jednak to, że już jutro nazwie kogoś swoją żoną, a on będzie jej mężem. To była unia, która dla młodego Alexandra miała wymiar wieczny. Nie wierzył w to aby śmierć była w stanie ją rozerwać, a swoich uczuć do panny Lupin pozostawał pewien: nie miał wiec też jakichkolwiek widoków na to, aby z jego strony istota ich małżeństwa miała osłabnąć z czasem. Wiedział, że Ida również była pewna swoich uczuć do niego. Odetchnął głęboko, starając się uporządkować to wszystko w myślach. Może robił z tego za wiele zamieszania, traktował to zbyt podniośle, bo w końcu ileż osób żyło codzienną, małżeńską prozą- każdego dnia? Taki Archibald chociażby: może właśnie małżeństwo nie było czymś aż tak podniosłym? Pięknym i wartym uczczenia – owszem. Ale może właśnie bardziej chodziło o samo wspólne przeżywanie codzienności? Może właśnia na tym powinien się skupić: nie na wyolbrzymianiu, a na tych małych, prostych rzeczach? Tak, postanowił, czując jak opuszcza go część z tej nagłej fali nerwowości, która go ogarnęła. Wyznał już Idzie co do niej czuje, teraz miał to tylko potwierdzić przy ich najbliższych, zebranych w jednym miejscu by zaczerpnąć z radości pary.
Farley nawet nie zauważył gdy w tych rozmyślaniach dotarł do Kurnika, z błogim wręcz uśmiechem na ustach. Wszedł do środka, odwiesił płaszcz na wieszak i zzuł buty, po czym skierował się do pokoju dziennego. I byłby prawie nie zauważył tego, co działo się w pomieszczeniu gdyby nie fakt, że skala przedsięwzięcia była tak duża. Zatrzymał się więc praktycznie od razu, ogarniając spojrzeniem powiększony pokój. I nie umknęło mu jedno ze spojrzeń rzuconych w kierunku Lovegood przez de Lapina. Ach, Julien.
Widzę, że nie próżnujecie – rzucił, podpierając się pod boki, strzelając spojrzeniem najpierw ku Susanne, a następnie Julienowi. Popatrzył na niego z lekko uniesioną brwią, jakby wzywając do odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie. Zwrócił się po tym ku Susanne, uważnie się jej przyglądając. – Jesteś pewna, że to nie jest zbyt duży wysiłek? Nie masz problemu z używaniem magii, nie męczysz się? Może mogę pomóc? – zasypał czarownicę pytaniami, ze zmarszczonym w martwieniu czołem. Wiedział, że efekty smoczej ospy mogły być długofalowe i podstępne, więc wolał mieć oko na Sue. A jak nie na Sue to na Juliena w towarzystwie Sue, a na nią przy okazji.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]08.02.21 22:42
| Dołączam do Cedrica i Lorda Prewetta

Widok eleganckiego zaproszenia opakowanego w śnieżnobiałą kopertę przyprawił o chwilę ulotnego zadowolenia. Mała sowa przysiadła na blaszanym parapecie oddając sztywny kartonik z wyszczególnionym nazwiskiem. Nie spodziewał się aż tak wielkiego wyróżnienia, biorąc pod uwagę naprawdę krótką i burzliwą znajomość z młodym Gwardzistą; relację rozpoczętą na podwalinach skażonych podziemi piekielnego Azkabanu. Ostatnie miesiące opiewały w nieustanne przeciwności, bolesne tragedie, które stały się niemalże codziennością. W powietrzu czuć było zimę. Srogą, przyczajoną, wyczekującą na odpowiedni moment, aby zaskoczyć nieświadomych mieszkańców Wysp Brytyjskich. Był to nie lada zaszczyt, a przede wszystkim możliwość zadośćuczynienia za niedawne, weselne występki. Tym razem wiedział jak powinien postąpić nie popełniając tego samego błędu. Odetchnął ciężko chowając brystol do notatnika z najważniejszymi dokumentami. Nowożeńcy wystosowali prośbę o pomoc w przygotowaniu całokształtu ceremonii. Przez krótką chwilę zastanawiał się nad swoim udziałem. Odpowiedź przyszła momentalnie, gdy jasny błękit prześlizgnął się po zasuszonych gałęziach letnich ziół. Rośliny; pasja, którą będzie mógł przełożyć na praktykę. Pojedyncze szczeknięcie wyrwało z przydługich rozważań. Zmarszczył brwi koncentrując się na rozemocjonowanej postaci białego szczeniaka: – Jesteś głodna, co? – zapytał bez nuty zaskoczenia znając zachcianki kapryśnego zwierza. Podwójne szczeknięcie potwierdziło przypuszczenia. Z trudem zsunął się z biurowego krzesła włócząc się do kuchni, starając się nie rozdeptać zakręconej istoty. Musiał przygotować listę okazów kwitnących na początku listopada. Zastanowić się czy będzie w stanie sprowadzić odpowiednią ilość oraz upragnione kolory. Rozeznanie wymagało odwiedzenia kilku miejsc, za co powinien zabrać się już teraz. Przesunął dłonią po zarośniętym policzku przerażony kolejnym zobowiązaniem, jednakże nie poddawał się. Dobra organizacja czasu powinna załatwić sprawę. Okrawki żytniego chleba zamoczył w ciepłym mleku i podał futrzanemu koneserowi. Obiecując, że podróż nie zajmie zbyt dużo czasu, wyszedł z domu przyciskając połacie cienkiego płaszcza. Wiatr dmuchał w rosłą sylwetkę chcąc przewrócić go gdzieś na prawą stronę pochmurnego świata.
Dynamiczne, jesienne tygodnie przemknęły jak szalone witając dzień istotnej ceremonii. Był w potwornym niedoczasie; chciał jak najszybciej dostarczyć i przygotować domowe dekoracje, aby na jednym oddechu wrócić do Irlandii i zadbać o własną prezencję. Dolinę Godryka kojarzył z odległego, beztroskiego dzieciństwa. Spora gromada znajomych uczniaków zamieszkiwała malownicze tereny, które odkrywał podczas cudownych i słonecznych wakacji. Idąc przez wioskę przyspieszał kroku ciągnąc za sobą pokaźne pakunki wypełnione kwiatami. Część z nich spoczywała w szerokiej torbie – owinięte w delikatny papier, zabezpieczone przed zniszczeniem. Reszta znajdowała się w jego rękach zasłaniając pole widzenia. Nie przejmował się niewygodnym chłodem, śliską, śnieżną powłoką, a także niezrozumiałym wzorkiem niektórych przechodniów. Nie zwracał na nich uwagi mknąc w stronę posiadłości zwanej potocznie: Kurnikiem. Do wnętrza wpadł niczym natchniony o mały włos nie potykając się o własne nogi oraz rozkrzyczane i rozbiegane dzieci. – Ups! – wymamrotał, gdy rudowłosy chłopiec zderzył się z jego kolanami. Roześmiana buzia uniosła zmartwione policzki poprawiając humor. Odetchnął krótko, przechodząc dalej, nieco bardziej ostrożnie. Rozglądał się po całym domu w poszukiwaniu zaproszonych jednostek. Zajrzał do pierwszego pomieszczenia, w którym krzątali się dwaj mężczyźni. Całe szczęście. – O, Lord Prewett, Cedric, dzień dobry. – wysapał zdyszany idąc przez całą długość salonu. – Myślałem, że jestem już spóźniony, na nikogo nie mogłem trafić. – zakomunikował przesuwając źrenice po obu profilach. – Przyniosłem kwiaty na stoły i do ozdoby domu, gdzie mógłbym się rozłożyć? – zapytał jakby w amoku szukając wolnej przestrzeni. Zaraz potem odsunął się na kilka centymetrów i przykucnął na podłodze rozkładając pakunki. Przyniósł ze sobą długie łodygi wrzosów w kolorze jasnego fioletu oraz bieli. Kompozycję miały dopełniać różowe i ciemno-fioletowe astry, rozchodnik i kształtne dalie. Mężczyzna miał pewną wizję. Zaczął układać pierwsze bukiety mamrocząc do siebie mieszaninę niezrozumiałych słów. Nie zarejestrował faktu, iż towarzysze zawzięcie nad czymś pracowali. Uniósł głowę i rzucił z nutą roztargnienia: – Wybaczcie, że od razu wam nie pomogłem, jestem dziś trochę w innym świecie. Czy wiecie może czy gdzieś w tych pudłach, są jakieś wazony? – zapytał zaciekawiony żywiąc ogromną nadzieję, iż szybko uwinie się z zadaniem.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Pokój dzienny z jadalnią
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach