Cierniowy Zakątek
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cierniowy Zakątek
Cierniowy Zakątek to jedno z tych miejsc, których nie odwiedza się zarówno samemu, jak i z towarzystwem. To obszar, który powinno się omijać w nocy, jak i za dnia. I to szerokim łukiem - zważywszy na jego specyfikę. Nikt już nie pamięta tych pięknych różanych rabatek oraz rzędów dyptamu, kwiecistych krzewów pnących się po białych płotkach. Nikt już niemal nie pamięta o tejże cudnej woni, kolorowych płatkach kwiatów mieniących się rosą każdego słonecznego poranka, gdy Dorian Morrigan przychodził tu ze swoim ojcem, z pasją próbując stworzyć najurokliwszy magiczny ogród na świecie. Ich marzenie ziszczało się każdego dnia, bujne krzewy rosły coraz piękniejsze, zieleń uderzała swym niespotykanym nigdzie dotąd kolorytem; nawet niebo wydawało się przybierać zupełnie inny odcień niż zazwyczaj - jakby specjalnie dla nich, w nagrodę. I żaden z nich chyba nigdy nie spodziewał się, że ich ukochany ogród przeistoczy się w tak przeraźliwe miejsce okryte złą sławą, przeklęte, diabelskie, niechciane. Gdy obaj odeszli z tego świata, miejsce popadło w zapomnienie, zarastając gęstymi zaroślami, cierniowymi krzakami i diabelskimi sidłami.
Podobno po dziś dzień oba duchy, syna i ojca, błąkają się po tym przeklętym zakątku, jęcząc i zawodząc przeraźliwie nad losem swego ogrodu, stając się zgubą dla wielu niepożądanych gości, którzy mieli czelność wstąpić na teren ich ukochanego małego raju. Mówi się też o różnorakich magicznych stworzeniach chroniących się w zaroślach przed światem, tak strasznych i koszmarnych, że można popaść w szaleństwo.
Podobno po dziś dzień oba duchy, syna i ojca, błąkają się po tym przeklętym zakątku, jęcząc i zawodząc przeraźliwie nad losem swego ogrodu, stając się zgubą dla wielu niepożądanych gości, którzy mieli czelność wstąpić na teren ich ukochanego małego raju. Mówi się też o różnorakich magicznych stworzeniach chroniących się w zaroślach przed światem, tak strasznych i koszmarnych, że można popaść w szaleństwo.
Wciąż było wiele niewiadomych. Leżała na trawie, obok były zarośla. Nad głową widziała nocne niebo, na którym migotały kolejne błyski. Obok znajdował się Jayden, który dziwnym trafem był właśnie w tym samym miejscu, do którego rzuciła ją niekontrolowana teleportacja. Na ten moment trudno było określić, gdzie się znajdowali. Czy był to Londyn, błonia Hogwartu, Hogsmeade czy jeszcze jakieś inne miejsce. Mogli być dosłownie wszędzie. Tak czy inaczej – działo się coś bardzo dziwnego, a ona była ranna i osłabiona, przez co czuła się bezbronna. Nie była też pewna, czy poza poparzeniami nie dolega jej coś jeszcze. Czy nie rozszczepiła się podczas tej dziwnej aportacji. Próbowała niezdarnie poruszyć stawami kończyn, co wywołało nową falę bólu, ale chyba wszystko miała na swoim miejscu. Ale tak czy inaczej nie powinni teraz używać teleportacji, bo wtedy naprawdę mogliby się rozszczepić.
- Czy ty... Też zniknąłeś... tak nagle? – zapytała po chwili; skoro Jayden też nie wiedział, gdzie są, to nie wyglądało na to, że wyszedł na nocny spacer i ją znalazł. Może te błyskawice zabrały jego tak, jak i ją? – Widziałeś... błyskawice? Czy też jesteś... ranny? – zapytała, by się upewnić, czy nie miała jakichś omamów. Choć obolała i wystraszona, próbowała zrozumieć to, co się z nimi stało.
- Możemy... spróbować. Nie dam rady się teleportować... Ale powinniśmy spróbować... zobaczyć, gdzie jesteśmy – powiedziała, a jej głos wciąż trząsł się i urywał, musiała robić przerwy, by zaczerpnąć oddech. Była szansa, że eliksir pomoże jej na tyle, by dała radę przynajmniej się podnieść, zależy, jak duża była jego dawka. Pewnie nie dojdzie daleko, ale może wystarczająco, by mogli się zorientować w swoim położeniu i znaleźć pomoc. – Kominek... Powinniśmy znaleźć... dostęp do sieci Fiuu – powiedziała. Tym sposobem mogliby przenieść się do Munga bezpieczniej niż z użyciem teleportacji. Pytanie tylko, czy w pobliżu znajdowało się miejsce z działającym kominkiem... i czy znowu nie przydarzy się coś dziwnego?
W blasku światła, które wyczarował, mogła wyraźniej zobaczyć otoczenie. Widziała wyraźniej swoje sponiewierane ciało ze śladami poparzeń oraz sylwetkę Jaydena, dla którego ta noc również nie mogła być lekka. Wokół nich rosły zapuszczone zarośla, na których gałęziach straszyły ostre kolce. Wyglądało to na coś w rodzaju lasu lub od dawna opuszczonego ogrodu. Na pewno nie były to błonia Hogwartu; wątpiła, by przez dwa lata odkąd ukończyła szkołę zdążyły aż tak zarosnąć. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek była w tym miejscu; wszystko wokół wyglądało obco i niegościnnie.
Przekręciła głowę lekko na bok, próbując coś dostrzec.
- Ścieżka – szepnęła, zauważając, że kawałek od nich wiła się wąska dróżka prowadząca do prześwitu między ciemnymi, groźnie wyglądającymi drzewami o zwieszających się gałęziach. Może tą dróżką mogliby dojść do jakiegoś cywilizowanego miejsca? Oby tylko nie znajdowało się ono daleko.
Próbowała nieco niezdarnie podźwignąć się, choć musiała zacisnąć mocno usta, by nie krzyknąć z bólu, gdy poparzona skóra naciągnęła się. Ale nie mogli tu zostać, więc musiała znaleźć w sobie dość sił, by być w stanie się przemieszczać.
- Czy ty... Też zniknąłeś... tak nagle? – zapytała po chwili; skoro Jayden też nie wiedział, gdzie są, to nie wyglądało na to, że wyszedł na nocny spacer i ją znalazł. Może te błyskawice zabrały jego tak, jak i ją? – Widziałeś... błyskawice? Czy też jesteś... ranny? – zapytała, by się upewnić, czy nie miała jakichś omamów. Choć obolała i wystraszona, próbowała zrozumieć to, co się z nimi stało.
- Możemy... spróbować. Nie dam rady się teleportować... Ale powinniśmy spróbować... zobaczyć, gdzie jesteśmy – powiedziała, a jej głos wciąż trząsł się i urywał, musiała robić przerwy, by zaczerpnąć oddech. Była szansa, że eliksir pomoże jej na tyle, by dała radę przynajmniej się podnieść, zależy, jak duża była jego dawka. Pewnie nie dojdzie daleko, ale może wystarczająco, by mogli się zorientować w swoim położeniu i znaleźć pomoc. – Kominek... Powinniśmy znaleźć... dostęp do sieci Fiuu – powiedziała. Tym sposobem mogliby przenieść się do Munga bezpieczniej niż z użyciem teleportacji. Pytanie tylko, czy w pobliżu znajdowało się miejsce z działającym kominkiem... i czy znowu nie przydarzy się coś dziwnego?
W blasku światła, które wyczarował, mogła wyraźniej zobaczyć otoczenie. Widziała wyraźniej swoje sponiewierane ciało ze śladami poparzeń oraz sylwetkę Jaydena, dla którego ta noc również nie mogła być lekka. Wokół nich rosły zapuszczone zarośla, na których gałęziach straszyły ostre kolce. Wyglądało to na coś w rodzaju lasu lub od dawna opuszczonego ogrodu. Na pewno nie były to błonia Hogwartu; wątpiła, by przez dwa lata odkąd ukończyła szkołę zdążyły aż tak zarosnąć. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek była w tym miejscu; wszystko wokół wyglądało obco i niegościnnie.
Przekręciła głowę lekko na bok, próbując coś dostrzec.
- Ścieżka – szepnęła, zauważając, że kawałek od nich wiła się wąska dróżka prowadząca do prześwitu między ciemnymi, groźnie wyglądającymi drzewami o zwieszających się gałęziach. Może tą dróżką mogliby dojść do jakiegoś cywilizowanego miejsca? Oby tylko nie znajdowało się ono daleko.
Próbowała nieco niezdarnie podźwignąć się, choć musiała zacisnąć mocno usta, by nie krzyknąć z bólu, gdy poparzona skóra naciągnęła się. Ale nie mogli tu zostać, więc musiała znaleźć w sobie dość sił, by być w stanie się przemieszczać.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Jay jednego mógł być pewien - to nie były okolice Hogwartu ani Hogsmeade, bo znał tamte lasy jak nikt inny i zapewne jedynie Eileen wyprzedzała go w znajomości każdego krzaczka i małego, rosnącego dopiero drzewka. On nie poznawał tych miejsc i wielką stratą dla ich dwójki był fakt, że nie teleportowali się gdzieś w znane mu puszcze z tego względu, że mógłby wezwać centaury do pomocy. Te majestatyczne magiczne istoty zawsze wiedziały, co się działo na ich terytorium i mogłyby ich odnaleźć dość szybko. Jay jednak nie wiedział, co to było za miejsce. Mogły tutaj znajdować się nie tylko wrogie i nieznane mu centaury, ale również inne dzikie stworzenia, których na pewno nie chcieli spotkać. Najgorszymi ze wszystkiego były jednak problemy Jaydena z koncentracją. Uciążliwe, psychiczne zmęczenie z każdą chwilą jedynie wzrastało, zamiast łagodnieć i bał się, że może to być przyczyną braku odpowiedniej reakcji. Nie martwił się, że coś mu się stanie. Bał się, że zawiedzie Joss, a zdecydowanie nie zamierzał znowu się poddawać i czuć niepotrzebnym. Lub wręcz przyczyną nieszczęść.
- Jeszcze przed chwilą byłem w Wieży Astronomicznej, a teraz... - zaczął, odpowiadając na urywane pytanie dziewczyny. Czyli miał rację. Czyli znaleźli się tutaj nie z jego winy, ale jednak coś musiało ich tutaj sprowadzić. Akurat tę dwójkę. Jak? I dlaczego? - Nie. Nie widziałem błyskawic - odparł krótko, chcąc uniknąć wspominania o wciąż odbijającym się obrazie masakry, który stanął mu przed oczami w trakcie dziwnej wizji. Zresztą nie było jej potrzebne, by wiedzieć, co zobaczył. Najwidoczniej na różnych czarodziejów to wydarzenie miało odmienne skutki. On nie był poparzony ani nie trafił go piorun, jednak posiadał inne, odmienne obrażenia. - Nic mi nie jest - odparł, naginając prawdę jak się dało. W porównaniu do niej można by powiedzieć, że nabawił się kilku sińców i bólu głowy. A nie to było najważniejsze w tym wszystkim. Teraz martwił się o kuzynkę. - Mam porcję, ale nie wiem jak ją dawkujecie - powiedział, po czym przyłożył do ust Jocelyn flakonik z płynem. Zaraz potem nad ich głowami rozjaśniał świecący obłok, a Jay mógł w końcu spojrzeć na dziewczynę. Odetchnął szybko i nerwowo, widząc jej oparzenia, ale powstrzymał się przed dalszymi reakcjami szoku i niedowierzania. I chociaż czuł, że łzy znowu cisnęły mu się do oczu, nie pozwolił im wypłynąć. Zaraz również dostrzegł ścieżkę, o której mówiła, ale powstrzymał ją, gdy chciała się podnieść. Nie powinna chodzić. - Czekaj. Nie ruszaj się. Pobiegnę po pomoc - rzucił, po czym zaczął się podnosić, by pobiec na tyle na ile starczyło mu sił wskazaną ścieżką. Mógł ją zanieść, ale bał się, że zrobi jej krzywdę.
- Jeszcze przed chwilą byłem w Wieży Astronomicznej, a teraz... - zaczął, odpowiadając na urywane pytanie dziewczyny. Czyli miał rację. Czyli znaleźli się tutaj nie z jego winy, ale jednak coś musiało ich tutaj sprowadzić. Akurat tę dwójkę. Jak? I dlaczego? - Nie. Nie widziałem błyskawic - odparł krótko, chcąc uniknąć wspominania o wciąż odbijającym się obrazie masakry, który stanął mu przed oczami w trakcie dziwnej wizji. Zresztą nie było jej potrzebne, by wiedzieć, co zobaczył. Najwidoczniej na różnych czarodziejów to wydarzenie miało odmienne skutki. On nie był poparzony ani nie trafił go piorun, jednak posiadał inne, odmienne obrażenia. - Nic mi nie jest - odparł, naginając prawdę jak się dało. W porównaniu do niej można by powiedzieć, że nabawił się kilku sińców i bólu głowy. A nie to było najważniejsze w tym wszystkim. Teraz martwił się o kuzynkę. - Mam porcję, ale nie wiem jak ją dawkujecie - powiedział, po czym przyłożył do ust Jocelyn flakonik z płynem. Zaraz potem nad ich głowami rozjaśniał świecący obłok, a Jay mógł w końcu spojrzeć na dziewczynę. Odetchnął szybko i nerwowo, widząc jej oparzenia, ale powstrzymał się przed dalszymi reakcjami szoku i niedowierzania. I chociaż czuł, że łzy znowu cisnęły mu się do oczu, nie pozwolił im wypłynąć. Zaraz również dostrzegł ścieżkę, o której mówiła, ale powstrzymał ją, gdy chciała się podnieść. Nie powinna chodzić. - Czekaj. Nie ruszaj się. Pobiegnę po pomoc - rzucił, po czym zaczął się podnosić, by pobiec na tyle na ile starczyło mu sił wskazaną ścieżką. Mógł ją zanieść, ale bał się, że zrobi jej krzywdę.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To było tym bardziej dziwne, że Jayden zniknął z Hogwartu, który, jak wiedziała, był chroniony bardzo potężną magią. W jego granicach nie można było się deportować ani aportować, wiedział o tym każdy uczeń. Co innego Londyn, gdzie znajdowała się Josie. W uliczce między kamienicami nic jej nie chroniło, więc była całkowicie podatna na atak dziwnej magii. Sprowadzonej przez czyjeś zaklęcie, a może... coś zupełnie innego? Może to ta sama siła, która rzuciła tu Jaydena. I może nie tylko oni padli jej ofiarą, choć wydawało się, że w pobliżu nie widzi i nie słyszy nikogo innego. Tylko głos Jaydena i monotonne szelesty gałęzi drzew. Cała ta sceneria w obecnej sytuacji trąciła wrażeniem grozy i oderwania od bezpiecznej, stabilnej rzeczywistości, którą znała. Rzeczywistości, w której żyła spokojnie według ustalonej rutyny, dzieląc czas między kształcenie na uzdrowiciela a inne obowiązki i przyjemności właściwe młodej dziewczynie.
I wtedy nagle uświadomiła sobie przerażającą prawdę – co, jeśli rzeczywiście nie tylko ona i Jayden padli ofiarą tej tajemniczej mocy?
- Iris... Rodzice... – wyszeptała, zdając sobie sprawę, że jej siostra i rodzice też mogli być w niebezpieczeństwie. Jej matka była chora, silny wstrząs mogła nawet przypłacić życiem. Josie zdenerwowała się, pragnęła wrócić do domu i upewnić się, że nie zastanie bliskich rannych albo... Nie, o tym nie chciała myśleć.
- Boję się – szepnęła, a jej oczy ponownie utkwiły się w niebie, które wciąż wyglądało niepokojąco. Młodziutka Jocelyn nigdy czegoś takiego nie widziała, ale zmusiła się, by ponownie przenieść wzrok na Jaydena. Na ile mogła to stwierdzić w blasku padającego na nich światła, nie wyglądał na poparzonego, ale kto wie, może doznał innych urazów, których nie widziała, leżąc na ziemi? Najwyraźniej miał dość sił, żeby się poruszać, podczas gdy dla Jocelyn nawet próba uniesienia się na łokciach i siadu okazała się trudna i bolesna, więc po chwili znowu opadła na ziemię, a na jej czole pojawiły się kropelki zimnego potu.
Ostrożnie uniosła dłoń, by zacisnąć drżące palce na chłodnym flakoniku. Dawka wyglądała na niewielką, mniejszą niż zwykle podawała pacjentom, ale wypiła ją, licząc na choć minimalny przypływ sił. Potrzebowała ich, bo była teraz tak osłabiona, że gdyby ktoś ją zaatakował, poradziłby sobie bardzo łatwo. Odruchowo sięgnęła drugą dłonią do kieszeni, gdzie zwykle trzymała różdżkę. Ku swojej uldze udało jej się wyczuć znajomy zarys drewna i choć wiedziała, że jest zbyt słaba na rzucanie wymagających zaklęć, przynajmniej nie była całkowicie bezbronna.
Jayden także zauważył ścieżkę, która wiła się nieopodal, i być może prowadziła do bardziej uczęszczanego miejsca. Miała taką nadzieję, że znajdowali się niedaleko ludzkich siedzib, że znajdą życzliwych czarodziejów, którzy pomogą im dostać się do Munga.
- Zostanę tu. Dam sobie radę – powiedziała cicho, patrząc na niego uważnie. – Spróbuj znaleźć kogoś, kto nam pomoże. I wróć... Proszę.
Kurczowo zacisnęła palce na drewienku różdżki. Musiała zachować przytomność i czuwać, w nadziei że Jayden szybko znajdzie pomoc i wróci po nią. Jeśli nie, jeśli okaże się, że się zgubił lub upragniona pomoc znajdowała się gdzieś daleko... Wtedy będzie musiała zaryzykować próbę samodzielnego wyleczenia części obrażeń i ruszyć jego śladem. Póki co musiała mu zaufać i mieć nadzieję, że nie znajdowali się daleko od zamieszkałego przez czarodziejów miejsca. Że za niedługą chwilę ten koszmar się skończy i dowiedzą się, co to wszystko znaczyło.
I wtedy nagle uświadomiła sobie przerażającą prawdę – co, jeśli rzeczywiście nie tylko ona i Jayden padli ofiarą tej tajemniczej mocy?
- Iris... Rodzice... – wyszeptała, zdając sobie sprawę, że jej siostra i rodzice też mogli być w niebezpieczeństwie. Jej matka była chora, silny wstrząs mogła nawet przypłacić życiem. Josie zdenerwowała się, pragnęła wrócić do domu i upewnić się, że nie zastanie bliskich rannych albo... Nie, o tym nie chciała myśleć.
- Boję się – szepnęła, a jej oczy ponownie utkwiły się w niebie, które wciąż wyglądało niepokojąco. Młodziutka Jocelyn nigdy czegoś takiego nie widziała, ale zmusiła się, by ponownie przenieść wzrok na Jaydena. Na ile mogła to stwierdzić w blasku padającego na nich światła, nie wyglądał na poparzonego, ale kto wie, może doznał innych urazów, których nie widziała, leżąc na ziemi? Najwyraźniej miał dość sił, żeby się poruszać, podczas gdy dla Jocelyn nawet próba uniesienia się na łokciach i siadu okazała się trudna i bolesna, więc po chwili znowu opadła na ziemię, a na jej czole pojawiły się kropelki zimnego potu.
Ostrożnie uniosła dłoń, by zacisnąć drżące palce na chłodnym flakoniku. Dawka wyglądała na niewielką, mniejszą niż zwykle podawała pacjentom, ale wypiła ją, licząc na choć minimalny przypływ sił. Potrzebowała ich, bo była teraz tak osłabiona, że gdyby ktoś ją zaatakował, poradziłby sobie bardzo łatwo. Odruchowo sięgnęła drugą dłonią do kieszeni, gdzie zwykle trzymała różdżkę. Ku swojej uldze udało jej się wyczuć znajomy zarys drewna i choć wiedziała, że jest zbyt słaba na rzucanie wymagających zaklęć, przynajmniej nie była całkowicie bezbronna.
Jayden także zauważył ścieżkę, która wiła się nieopodal, i być może prowadziła do bardziej uczęszczanego miejsca. Miała taką nadzieję, że znajdowali się niedaleko ludzkich siedzib, że znajdą życzliwych czarodziejów, którzy pomogą im dostać się do Munga.
- Zostanę tu. Dam sobie radę – powiedziała cicho, patrząc na niego uważnie. – Spróbuj znaleźć kogoś, kto nam pomoże. I wróć... Proszę.
Kurczowo zacisnęła palce na drewienku różdżki. Musiała zachować przytomność i czuwać, w nadziei że Jayden szybko znajdzie pomoc i wróci po nią. Jeśli nie, jeśli okaże się, że się zgubił lub upragniona pomoc znajdowała się gdzieś daleko... Wtedy będzie musiała zaryzykować próbę samodzielnego wyleczenia części obrażeń i ruszyć jego śladem. Póki co musiała mu zaufać i mieć nadzieję, że nie znajdowali się daleko od zamieszkałego przez czarodziejów miejsca. Że za niedługą chwilę ten koszmar się skończy i dowiedzą się, co to wszystko znaczyło.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Najwidoczniej magia, która go zabrała ze szkoły była tak potężna, że przebiła się przez zaklęcia ochraniające budynek i okolice. Oznaczało to więc ni mniej ni więcej, że jego uczniowie również byli narażeni na podobną sytuację. Gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł jeszcze większy niepokój. Już i tak stracił zbyt wielu i zbyt wielu poniosło tragiczne skutki związane ze szlachtowaniem mugolskich dzieci przez Ministerstwo Magii i Gellerta Grindelwalda. Nie mógł sobie pozwolić na utratę chociażby jednej małej duszy. Już i tak czuł się słaby, gdy patrzył na ciało Lewisa, które trzymał w ramionach. Ale nie zamierzał teraz nikogo zawodzić. Nie dzisiaj. Nie teraz. Podniósł spojrzenie na okolicę, by jeszcze raz spróbować coś dojrzeć, ale za parę chwil całe miejsce miało się rozjaśnić mocą rzuconego przez niego zaklęcia. Miało dodać im nieco otuchy, której potrzebował nie tylko on, ale również i Jocelyn. Co prawda cienie wyciągały ku nim swoje lepkie macki, ale zawsze przy nich było światło. Była nadzieja, która nigdy nie miała zgasnąć w sercu nauczyciela, chociaż w pewnym momencie wierzył, że naprawie tak się stało. Ale wtedy prawie się poddał. Ten kto się poddawał, był słaby i nie mógł bronić innych, a Jay chciał to robić. Za wszelką cenę, nawet swojego życia, gdyby mu przyszło.
- Na pewno wszystko w porządku. Nie martw się o nich. Wpierw musimy się tobą zająć - odparł, gdy dziewczyna wspomniała o swojej rodzinie. Coś mocno go ukuło głęboko w sercu. No, właśnie... Nie tylko uczniów mógł dopaść ten dziwaczny teleport, ale również jego rodzinę, bliskich, przyjaciół... Momentalnie stanęła mu przed oczami scena sprzed paru minut, gdy widział siebie w centrum rozczłonkowanych trupów ludzi, których znał. Wyglądało to jakby to była jego wina, że zginęli. Coś obcego, nieznanego mu dotąd próbowało wbić się w jego umysł, ale nie chciał na to pozwolić! Próbowało mu wmówić, że to on zabił - że to on był centrum eksplozji, w wyniku której miał krew bliskich na rękach. Otrząsnął się na siłę z tego dziwnego transu, gdy usłyszał dwa słowa. Boję się. Spojrzał już nieco trzeźwiej na kuzynkę i pochylił się, by spróbować wziąć jej twarz w dłonie, ale zaraz je cofnął, nie chcąc zadawać jej tym dotykiem bólu. - Nie bój się. Hej, hej. Jestem przecież z tobą - mówił spokojnie i uspokajająco, nie chcąc, żeby się zamartwiała. To na pewno nie miało pomóc w jej aktualnym stanie. Jayden nie miał już żadnej marynarki, ale może kamizelka miała jej pomóc? Nałożył ją na kuzynkę i podniósł się nie bez trudu. Mógł jednak ustać, chociaż ciało miał obolałe. - Zaraz wracam, Joss - powiedział nim ruszył ścieżką w głąb lasu. Czuł jak po twarzy szarpały go liczne, ostre gałązki, ale w końcu przedarł się przez tę zasłonę. Zostawił za sobą ciało, jednak wciąż tliła się nad nim jego wyczarowana kula jasności. Nie było jednak czasu - Jocelyn potrzebowała pomocy. I to teraz! Zmusił nogi do szybszego chodu, a później lekkiego truchtu. Z każdym krokiem bolało, ale również przynosiło pewną ulgę. Nie wiedział ile już tak szedł, gdy dostrzegł przed sobą światło. Migało, a po przejściu kolejnych metrów zrozumiał, że stał przy domku. Był tutaj... Podbiegł do drzwi i zaczął pukać w drzwi, a później w okna zamierzając zbudzić każdego kto znajdował się w lecznicy dla zwierząt. Wyszła jakaś młoda kobieta, która wyglądała na wystraszoną, ale gdy wsłuchała się w słowa wyraźnie podenerwowanego Jaydena, zawołała jakiegoś mężczyznę i wraz z nim astronom wrócił do kuzynki. Nie zapomniał zabrać czegoś na kształt noszy, których używali do przenoszenia zwierząt, ale JJ nie kręcił nosem. Trochę zajęło mu odszukanie drogi powrotnej, ale w końcu, dzięki gwiazdom, trafił i od razu podbiegł do stażystki. - Jestem! Znalazłem pomoc! Zaraz cię stąd zabierzemy, ale będzie trochę bolało. Odrobinę. Musimy cię przenieść. Słyszysz mnie? Joss, słyszysz?
- Na pewno wszystko w porządku. Nie martw się o nich. Wpierw musimy się tobą zająć - odparł, gdy dziewczyna wspomniała o swojej rodzinie. Coś mocno go ukuło głęboko w sercu. No, właśnie... Nie tylko uczniów mógł dopaść ten dziwaczny teleport, ale również jego rodzinę, bliskich, przyjaciół... Momentalnie stanęła mu przed oczami scena sprzed paru minut, gdy widział siebie w centrum rozczłonkowanych trupów ludzi, których znał. Wyglądało to jakby to była jego wina, że zginęli. Coś obcego, nieznanego mu dotąd próbowało wbić się w jego umysł, ale nie chciał na to pozwolić! Próbowało mu wmówić, że to on zabił - że to on był centrum eksplozji, w wyniku której miał krew bliskich na rękach. Otrząsnął się na siłę z tego dziwnego transu, gdy usłyszał dwa słowa. Boję się. Spojrzał już nieco trzeźwiej na kuzynkę i pochylił się, by spróbować wziąć jej twarz w dłonie, ale zaraz je cofnął, nie chcąc zadawać jej tym dotykiem bólu. - Nie bój się. Hej, hej. Jestem przecież z tobą - mówił spokojnie i uspokajająco, nie chcąc, żeby się zamartwiała. To na pewno nie miało pomóc w jej aktualnym stanie. Jayden nie miał już żadnej marynarki, ale może kamizelka miała jej pomóc? Nałożył ją na kuzynkę i podniósł się nie bez trudu. Mógł jednak ustać, chociaż ciało miał obolałe. - Zaraz wracam, Joss - powiedział nim ruszył ścieżką w głąb lasu. Czuł jak po twarzy szarpały go liczne, ostre gałązki, ale w końcu przedarł się przez tę zasłonę. Zostawił za sobą ciało, jednak wciąż tliła się nad nim jego wyczarowana kula jasności. Nie było jednak czasu - Jocelyn potrzebowała pomocy. I to teraz! Zmusił nogi do szybszego chodu, a później lekkiego truchtu. Z każdym krokiem bolało, ale również przynosiło pewną ulgę. Nie wiedział ile już tak szedł, gdy dostrzegł przed sobą światło. Migało, a po przejściu kolejnych metrów zrozumiał, że stał przy domku. Był tutaj... Podbiegł do drzwi i zaczął pukać w drzwi, a później w okna zamierzając zbudzić każdego kto znajdował się w lecznicy dla zwierząt. Wyszła jakaś młoda kobieta, która wyglądała na wystraszoną, ale gdy wsłuchała się w słowa wyraźnie podenerwowanego Jaydena, zawołała jakiegoś mężczyznę i wraz z nim astronom wrócił do kuzynki. Nie zapomniał zabrać czegoś na kształt noszy, których używali do przenoszenia zwierząt, ale JJ nie kręcił nosem. Trochę zajęło mu odszukanie drogi powrotnej, ale w końcu, dzięki gwiazdom, trafił i od razu podbiegł do stażystki. - Jestem! Znalazłem pomoc! Zaraz cię stąd zabierzemy, ale będzie trochę bolało. Odrobinę. Musimy cię przenieść. Słyszysz mnie? Joss, słyszysz?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jocelyn nie miała pojęcia o tych nieszczęściach, o których wiedział Jayden, ale i bez tego mogła wyobrazić sobie, co by było, gdyby coś takiego, co spotkało ich, wydarzyło się na szerszą skalę i dotknęło także innych. Może właśnie w tej chwili gdzieś indziej leżały inne ofiary dziwnej mocy, może Mung już pękał w szwach? Widziała, co działo się rano, a to było zaledwie kilka ofiar czarnej magii po tajemniczym pożarze na Nokturnie. A teraz, zaledwie kilkanaście godzin później, działo się to.
Jak dotąd był to chyba najbardziej pokręcony dzień w życiu Josie, mimo że pewnego epizodu nie pamiętała. Ale musiała to przetrwać, a niepokój o bliskich i chęć jak najszybszego upewnienia się, czy byli bezpieczni, tchnął w nią więcej woli walki.
- Mam nadzieję – szepnęła. – Mam nadzieję, że nic dziwnego... im się nie przydarzyło.
Oby spali teraz spokojnie w swoich łóżkach. Na to liczyła, ale ciągle stawała jej przed oczami wizja rannej Iris, matki, która budzi się daleko od domu i dostaje ataku choroby, w którym nikt nie może jej pomóc, ojca...
Westchnęła cicho i lekko uniosła rękę, by musnąć dłoń Jaydena, zanim odsunął się i odszedł. Choć zdecydowanie nie życzyła mu tak nieprzyjemnych doznań, jego obecność w jakiś sposób ją uspokoiła i cieszyła się, że nie jest zupełnie sama. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu byli w tym razem, musiała mu zaufać i mieć nadzieję, że nic mu się nie stanie, gdy będzie szedł szukać kogoś, kto im pomoże. Miała nadzieję, że dziwne błyskawice ani inne niepokojące efekty nie dadzą znowu o sobie znać. Chyba oboje mieli wystarczająco wrażeń na dziś.
- Uważaj na siebie – powiedziała cicho, odprowadzając go wzrokiem, gdy oddalił się i ruszył ścieżką. Martwiła się o niego, ale miał rację, sam pewnie szybciej dotrze gdzieś, niż gdyby musiał jeszcze dźwigać jej osłabione, poparzone ciało. Nie wiadomo na ile wystarczyłoby jej sił, a nieudana próba użycia magii leczniczej mogłaby zaszkodzić jej zamiast pomóc, a wtedy oboje mieliby jeszcze większy kłopot niż teraz. Teraz przynajmniej była względnie przytomna i świadoma tego, co się wokół niej działo.
Gdy odszedł, pozostała w miejscu, drżąc lekko pod okryciem, którym ją przykrył przed odejściem. Jednocześnie było jej zimno i gorąco z powodu poparzeń, ale skóra była wyjątkowo nadwrażliwa, więc unikała gwałtownych ruchów, choć przez cały czas bezwiednie gładziła drewienko różdżki i starała się nasłuchiwać, mając nadzieję, że nie pojawi się tu jakieś groźne stworzenie lub czarodziej o złych zamiarach. Jej powieki co jakiś czas opadały, ale zmuszała się, by je unieść. Nie mogła zasnąć. Nie teraz. Musiała być przytomna i czekać na Jaydena, ale w końcu jej silna wola zaczęła się kończyć i powieki znowu zaczęły opadać.
Nie wiedziała, ile minęło czasy, kiedy przebudził ją szelest głośnych kroków przedzierających się przez zarośla. Otworzyła oczy i zamrugała nimi szybko; obok znowu był Jayden.
- Wróciłeś...? Wszystko w porządku? – zapytała cicho, czując ulgę, że wrócił i wyglądał na względnie całego. – Wytrzymam – Przynajmniej się postaram, dodała w duchu, pozwalając, by mężczyzna przeniósł ją na prowizoryczne nosze. Musiała być teraz silna, tym bardziej, że pojawiła się szansa na ratunek. Trochę mu pomogła, unosząc się i niezdarnie przetaczając na płachtę sztywnego materiału, chociaż miała wrażenie, że skóra w niektórych miejscach dosłownie pęka. Jęknęła, zaciskając usta i powieki, ale po niedługiej chwili znajdowała się na noszach, oprócz Jaydena dostrzegając też jakąś inną sylwetkę. Spojrzała pytająco na swojego kuzyna, zastanawiając się, jak daleką drogę mieli do pokonania i czy wiedział już w przybliżeniu, gdzie się znajdowali i czy było to daleko od Londynu.
- Myślisz, że zaraz się stąd wydostaniemy? – zapytała go, pozwalając, by zaczęli ją nieść. Niebo przepływało nad jej głową, ale wciąż starała się utrzymywać kontakt z rzeczywistością i ignorować ból poparzonego ciała.
Jak dotąd był to chyba najbardziej pokręcony dzień w życiu Josie, mimo że pewnego epizodu nie pamiętała. Ale musiała to przetrwać, a niepokój o bliskich i chęć jak najszybszego upewnienia się, czy byli bezpieczni, tchnął w nią więcej woli walki.
- Mam nadzieję – szepnęła. – Mam nadzieję, że nic dziwnego... im się nie przydarzyło.
Oby spali teraz spokojnie w swoich łóżkach. Na to liczyła, ale ciągle stawała jej przed oczami wizja rannej Iris, matki, która budzi się daleko od domu i dostaje ataku choroby, w którym nikt nie może jej pomóc, ojca...
Westchnęła cicho i lekko uniosła rękę, by musnąć dłoń Jaydena, zanim odsunął się i odszedł. Choć zdecydowanie nie życzyła mu tak nieprzyjemnych doznań, jego obecność w jakiś sposób ją uspokoiła i cieszyła się, że nie jest zupełnie sama. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu byli w tym razem, musiała mu zaufać i mieć nadzieję, że nic mu się nie stanie, gdy będzie szedł szukać kogoś, kto im pomoże. Miała nadzieję, że dziwne błyskawice ani inne niepokojące efekty nie dadzą znowu o sobie znać. Chyba oboje mieli wystarczająco wrażeń na dziś.
- Uważaj na siebie – powiedziała cicho, odprowadzając go wzrokiem, gdy oddalił się i ruszył ścieżką. Martwiła się o niego, ale miał rację, sam pewnie szybciej dotrze gdzieś, niż gdyby musiał jeszcze dźwigać jej osłabione, poparzone ciało. Nie wiadomo na ile wystarczyłoby jej sił, a nieudana próba użycia magii leczniczej mogłaby zaszkodzić jej zamiast pomóc, a wtedy oboje mieliby jeszcze większy kłopot niż teraz. Teraz przynajmniej była względnie przytomna i świadoma tego, co się wokół niej działo.
Gdy odszedł, pozostała w miejscu, drżąc lekko pod okryciem, którym ją przykrył przed odejściem. Jednocześnie było jej zimno i gorąco z powodu poparzeń, ale skóra była wyjątkowo nadwrażliwa, więc unikała gwałtownych ruchów, choć przez cały czas bezwiednie gładziła drewienko różdżki i starała się nasłuchiwać, mając nadzieję, że nie pojawi się tu jakieś groźne stworzenie lub czarodziej o złych zamiarach. Jej powieki co jakiś czas opadały, ale zmuszała się, by je unieść. Nie mogła zasnąć. Nie teraz. Musiała być przytomna i czekać na Jaydena, ale w końcu jej silna wola zaczęła się kończyć i powieki znowu zaczęły opadać.
Nie wiedziała, ile minęło czasy, kiedy przebudził ją szelest głośnych kroków przedzierających się przez zarośla. Otworzyła oczy i zamrugała nimi szybko; obok znowu był Jayden.
- Wróciłeś...? Wszystko w porządku? – zapytała cicho, czując ulgę, że wrócił i wyglądał na względnie całego. – Wytrzymam – Przynajmniej się postaram, dodała w duchu, pozwalając, by mężczyzna przeniósł ją na prowizoryczne nosze. Musiała być teraz silna, tym bardziej, że pojawiła się szansa na ratunek. Trochę mu pomogła, unosząc się i niezdarnie przetaczając na płachtę sztywnego materiału, chociaż miała wrażenie, że skóra w niektórych miejscach dosłownie pęka. Jęknęła, zaciskając usta i powieki, ale po niedługiej chwili znajdowała się na noszach, oprócz Jaydena dostrzegając też jakąś inną sylwetkę. Spojrzała pytająco na swojego kuzyna, zastanawiając się, jak daleką drogę mieli do pokonania i czy wiedział już w przybliżeniu, gdzie się znajdowali i czy było to daleko od Londynu.
- Myślisz, że zaraz się stąd wydostaniemy? – zapytała go, pozwalając, by zaczęli ją nieść. Niebo przepływało nad jej głową, ale wciąż starała się utrzymywać kontakt z rzeczywistością i ignorować ból poparzonego ciała.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Właśnie. Centrum Londynu również przeżywało swoje ciężkie chwile jak sytuacja na Nokturnie, o której dowiedział się od ojca. To musiało być straszne. Szczególnie że właśnie Joss zajmowała się ocalałymi, których obrażenia, według słów postronnych świadków, wykraczały poza granice wszelkich przypadków oparzeń. Teoretycznie byli żywymi trupami. Jednak nie był to początek ani koniec nieszczęść. Od chwili referendum wszystko zaczęło iść w zawrotnym tempie do przodu, a chaos który zapanował zaskakiwał wszystkich i to zdecydowanie nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Też chciał wierzyć w to, że cała reszta świata smacznie spała w swoich łóżkach i nie musiała się mierzyć z ciemnością, zdezorientowaniem, braku pomocy. To był jakiś cud, że jemu nic się wielkiego nie stało i mógł spróbować pomóc drugiej osobie. A co jeśli oboje nie mogli się poruszać? Nie, to nie mogło tak wyglądać. Zdecydowanie nie. Dlatego w pewnym sensie dziękował za swój stan.
- Na pewno są bezpieczni - powiedział, posyłając dziewczynie szybki uśmiech, nie chcąc marnować czasu na ociąganie się. Nie mógł zbyt długo siedzieć bezczynnie, szczególnie, że już dostrzegał drogę, która mogła go zaprowadzić do jedynego ratunku - cywilizacji. Jeśli dzięki Merlinowi znajdował się niedaleko jakiś domek należący do czarodziejów mogli skorzystać z ich kominka. Nawet jeśli Jay trafiłby na mugoli, nie musiałby się martwić o tłumaczenie im sytuacji. Poparzenia z tego co wiedział, występowały również w ich świecie. Na pewno by im pomogli w dostarczeniu dziewczyny i astronoma do wyznaczonego miejsca, gdzie zajęłyby się nimi odpowiednie służby. A przynajmniej Jocelyn, bo jemu była potrzebna pewnie tylko maść na stłuczenia i nic szczególnie poważniejszego. Nie miał pojęcia, że psychiczne obrażenia również nie prezentowały się najlepiej. Zadane przez czarną magię mogły zadać mu o wiele gorsze ciosy niż fizyczny ból. Poczuł dotyk obcej dłoni na swojej i po raz ostatni posłał jej blady uśmiech, zanim zniknął wśród drzew. Nie miał pojęcia jak długo zajmie mu to poszukiwanie pomocy, ale nie mógł się ociągać z tego powodu. Dlatego poczucie ulgi i pewnej dozy ciepła rozlało się po jego wnętrzu, gdy dostrzegł znajomy zarys budowli. Co dziwniejsze, lub może wcale nie, trafił na domek, który był częścią lecznicy dla magicznych zwierząt, w której pojawił się jakiś czas temu, szukając pomocy z rannym centaurem. Czy był to przypadek, że wyrzuciło ich właśnie w tym miejscu? Jayden podniósł głowę, stojąc przy drzwiach i waląc w nie pięścią. Dostrzegł niebo i świecące na nim gwiazdy, do których się uśmiechnął. Znowu go uratowały, chociaż wydawać by się mogło, że wszystko było stracone. Poczuł się pilnowany przez wszechświat jak zawsze, a gdy szedł z drugim mężczyzną nowa siła pozwoliła mu nie czuć bólu tak mocno jak wcześniej. Gdy zobaczył, że Josie wciąż była przytomna, odetchnął z ulgą. - Niedaleko jest lecznica dla zwierząt. Byłem tutaj kiedyś. To Londyn - odpowiedział, chcąc ją jakoś pokrzepić i siebie samego. Nie wiedział czy fakt, że znajdowali się w stolicy jakoś miało pomóc, ale przynajmniej byli bliżej Świętego Munga, gdzie musiała znaleźć się Jocelyn. Próbował nie patrzeć, gdy przenosili ją na nosze, słysząc jej syknięcia. Na pewno skóra w takim stanie pękała i zadawała jeszcze większy ból niż normalnie, ale nie dało się jej uratować bezboleśnie. Szli już jakiś kawałek, gdy usłyszał jej głos. - Tak - odpowiedział, uśmiechając się. W końcu dotarli do chatki, gdzie czekała już kobieta. Wypatrywała ich z różdżką i światłem na jej końcu. Gdy znaleźli się w środku, Jay opadł na drewnianą ławę przy kominku, starając się odpocząć. Dopiero teraz poczuł jak był wycieńczony. Nie było jednak czasu do stracenia, więc wstał z trudem, by wysłać do szpitala w pierwszej kolejności Joss. Spojrzał na kuzynkę i, nim zniknęła w zielonych płomieniach, powiedział:
- Będę zaraz za tobą.
|zt x2
- Na pewno są bezpieczni - powiedział, posyłając dziewczynie szybki uśmiech, nie chcąc marnować czasu na ociąganie się. Nie mógł zbyt długo siedzieć bezczynnie, szczególnie, że już dostrzegał drogę, która mogła go zaprowadzić do jedynego ratunku - cywilizacji. Jeśli dzięki Merlinowi znajdował się niedaleko jakiś domek należący do czarodziejów mogli skorzystać z ich kominka. Nawet jeśli Jay trafiłby na mugoli, nie musiałby się martwić o tłumaczenie im sytuacji. Poparzenia z tego co wiedział, występowały również w ich świecie. Na pewno by im pomogli w dostarczeniu dziewczyny i astronoma do wyznaczonego miejsca, gdzie zajęłyby się nimi odpowiednie służby. A przynajmniej Jocelyn, bo jemu była potrzebna pewnie tylko maść na stłuczenia i nic szczególnie poważniejszego. Nie miał pojęcia, że psychiczne obrażenia również nie prezentowały się najlepiej. Zadane przez czarną magię mogły zadać mu o wiele gorsze ciosy niż fizyczny ból. Poczuł dotyk obcej dłoni na swojej i po raz ostatni posłał jej blady uśmiech, zanim zniknął wśród drzew. Nie miał pojęcia jak długo zajmie mu to poszukiwanie pomocy, ale nie mógł się ociągać z tego powodu. Dlatego poczucie ulgi i pewnej dozy ciepła rozlało się po jego wnętrzu, gdy dostrzegł znajomy zarys budowli. Co dziwniejsze, lub może wcale nie, trafił na domek, który był częścią lecznicy dla magicznych zwierząt, w której pojawił się jakiś czas temu, szukając pomocy z rannym centaurem. Czy był to przypadek, że wyrzuciło ich właśnie w tym miejscu? Jayden podniósł głowę, stojąc przy drzwiach i waląc w nie pięścią. Dostrzegł niebo i świecące na nim gwiazdy, do których się uśmiechnął. Znowu go uratowały, chociaż wydawać by się mogło, że wszystko było stracone. Poczuł się pilnowany przez wszechświat jak zawsze, a gdy szedł z drugim mężczyzną nowa siła pozwoliła mu nie czuć bólu tak mocno jak wcześniej. Gdy zobaczył, że Josie wciąż była przytomna, odetchnął z ulgą. - Niedaleko jest lecznica dla zwierząt. Byłem tutaj kiedyś. To Londyn - odpowiedział, chcąc ją jakoś pokrzepić i siebie samego. Nie wiedział czy fakt, że znajdowali się w stolicy jakoś miało pomóc, ale przynajmniej byli bliżej Świętego Munga, gdzie musiała znaleźć się Jocelyn. Próbował nie patrzeć, gdy przenosili ją na nosze, słysząc jej syknięcia. Na pewno skóra w takim stanie pękała i zadawała jeszcze większy ból niż normalnie, ale nie dało się jej uratować bezboleśnie. Szli już jakiś kawałek, gdy usłyszał jej głos. - Tak - odpowiedział, uśmiechając się. W końcu dotarli do chatki, gdzie czekała już kobieta. Wypatrywała ich z różdżką i światłem na jej końcu. Gdy znaleźli się w środku, Jay opadł na drewnianą ławę przy kominku, starając się odpocząć. Dopiero teraz poczuł jak był wycieńczony. Nie było jednak czasu do stracenia, więc wstał z trudem, by wysłać do szpitala w pierwszej kolejności Joss. Spojrzał na kuzynkę i, nim zniknęła w zielonych płomieniach, powiedział:
- Będę zaraz za tobą.
|zt x2
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|20 września
Tego dnia pełnił w biurze nocną zmianę. Czas ten nie zawsze wiązał się zawsze z nocnymi akcjami, jak to sobie wielu wyobrażało. Każdy dzień był walką, lecz niekoniecznie związaną z miotaniem uroków. Często przed tym należało znaleźć winnego, podjąć się śledztwa, zaplanować akcję, zyskać aprobatę głównodowodzącego. Istniał porządek, kolejność. Skamander w tym momencie ją realizował. Siedział w biurze analizując pozostawione za dnia na jego stanowisku ekspertyzy wydane przez biegłych patologów i alchemików. Dowody dotyczyły różnych spraw. Z założenia, tak jak wielu innych pracowników prowadził kilka równolegle. Wszystko zdobywane informacje należało na bieżąco systematyzować, utrwalać, wyciągać z nich wnioski. Anthony siedział głęboko zatopiony w fotelu swego biurka podpierając męskim obcasem kant tegoż. Kartkował akta, a jasna brew w zamyśleniu unosiła się to opadała. I tak ten czas płynął mu wartko, gdy nagle bez ostrzeżenia zepchnięto jego nogi z biurka na ziemię.
- Szykuj miotłę młody, mamy zgłoszenie do trupa z Waltham Forest - zaświergotał wesoło Skeeter i zniknął w korytarzu zmuszając chwilę później do tego samego Skamandera. Sieć fiu oraz teleportacja wciąż nie funkcjonowały. Nie dało się również sporządzić świstoklików do każdego możliwego miejsca w Londynie toteż do samych dzielnic dotarli własnie nim, a dalszą drogę zmuszeni byli pokonać w locie. Wylądowali nieco przed miejscem zgłoszenia wiedząc, że bujna cierniowa roślinność w głębi im by to uniemożliwiła. Światło maximy i gwar krzątającej się magicznej policji dochodził do aurorów dając im wskazówkę, że są blisko. Gdy znaleźli się na miejscu zaczepili jednego z funkcjonariuszy, który odesłał ich ku...
- Marcella Figg...? Anthony Skamander i Scott Skeeter z Biura Aurorów - przedstawił się oraz towarzyszącego mu starszego czarodzieja odsłaniając przy tym materiał szaty tak by w wewnętrznej jej kieszeni odsłonić aurorskie insygnium. Wyciągnął ku niej dłoń w powitalnym geście, a potem przeszedł do rzeczy - Dostaliśmy zgłoszenie dotyczące morderstwa z użyciem czarnej magii. Moglibyśmy spojrzeć na ofiarę i poznać szczegóły? - wyrecytował typową formułę z urzędniczym, typowym dla siebie tonem.
Tego dnia pełnił w biurze nocną zmianę. Czas ten nie zawsze wiązał się zawsze z nocnymi akcjami, jak to sobie wielu wyobrażało. Każdy dzień był walką, lecz niekoniecznie związaną z miotaniem uroków. Często przed tym należało znaleźć winnego, podjąć się śledztwa, zaplanować akcję, zyskać aprobatę głównodowodzącego. Istniał porządek, kolejność. Skamander w tym momencie ją realizował. Siedział w biurze analizując pozostawione za dnia na jego stanowisku ekspertyzy wydane przez biegłych patologów i alchemików. Dowody dotyczyły różnych spraw. Z założenia, tak jak wielu innych pracowników prowadził kilka równolegle. Wszystko zdobywane informacje należało na bieżąco systematyzować, utrwalać, wyciągać z nich wnioski. Anthony siedział głęboko zatopiony w fotelu swego biurka podpierając męskim obcasem kant tegoż. Kartkował akta, a jasna brew w zamyśleniu unosiła się to opadała. I tak ten czas płynął mu wartko, gdy nagle bez ostrzeżenia zepchnięto jego nogi z biurka na ziemię.
- Szykuj miotłę młody, mamy zgłoszenie do trupa z Waltham Forest - zaświergotał wesoło Skeeter i zniknął w korytarzu zmuszając chwilę później do tego samego Skamandera. Sieć fiu oraz teleportacja wciąż nie funkcjonowały. Nie dało się również sporządzić świstoklików do każdego możliwego miejsca w Londynie toteż do samych dzielnic dotarli własnie nim, a dalszą drogę zmuszeni byli pokonać w locie. Wylądowali nieco przed miejscem zgłoszenia wiedząc, że bujna cierniowa roślinność w głębi im by to uniemożliwiła. Światło maximy i gwar krzątającej się magicznej policji dochodził do aurorów dając im wskazówkę, że są blisko. Gdy znaleźli się na miejscu zaczepili jednego z funkcjonariuszy, który odesłał ich ku...
- Marcella Figg...? Anthony Skamander i Scott Skeeter z Biura Aurorów - przedstawił się oraz towarzyszącego mu starszego czarodzieja odsłaniając przy tym materiał szaty tak by w wewnętrznej jej kieszeni odsłonić aurorskie insygnium. Wyciągnął ku niej dłoń w powitalnym geście, a potem przeszedł do rzeczy - Dostaliśmy zgłoszenie dotyczące morderstwa z użyciem czarnej magii. Moglibyśmy spojrzeć na ofiarę i poznać szczegóły? - wyrecytował typową formułę z urzędniczym, typowym dla siebie tonem.
Find your wings
Nieważne co by się działo, zazwyczaj to oni byli pierwsi na miejscu zdarzenia. Nie tak bohaterscy i nie tak wyszkoleni jak inne jednostki, ale zazwyczaj wykonujący za wszystkich innych całą brudną robotę. Policjanci. Gdy tylko pojawiało się zgłoszenie o kradzieży, o jakichś bijatykach w klubach czy dosyć mało poważnych wykroczeniach, oni pierwsi jechali na miejsce akcji. Niestety takie były czasy, że trzeba było być gruboskórnym, inaczej szybko można było sfiksować. Każde małe zgłoszenie mogło się wiązać z o wiele poważniejszą i bardziej makabryczną sprawą. Nastroje społeczne były jakie były, współpracowali z biurem aurorów coraz częściej, bo nadużywanie czarnej magii było na porządku dziennym. Nawet policjanci otrzymywali dodatkowe kursy z obrony przed nią, żeby móc bronić się na miejscu. Z jednej strony dobrze, ale spotkała się wielokrotnie z narzekaniem na to, że trzeba uczyć się dodatkowych rzeczy, zwłaszcza ze strony starszych pracowników. Cóż, zapewne chcieli szybko dotrwać do upragnionej emerytury.
Marcella na co dzień była dosyć wrażliwą na ludzkie cierpienie istotą. Kiedy przychodziła jednak do pracy, stawała się jakby inną osobą, która ukształtowała się przez ostatni rok w policji. Takie akcje jak dzisiejsza nauczyły policjantkę, że należy akceptować to co się dzieje na świecie. Wojna zawsze ciągnęła za sobą ofiary. W dodatku śmierć ojca, która wcale nie miała miejsca tak dawno, podzieliła ją jakby na dwie osoby - jedną, która pochodziła do śmierci ze spokojem chirurga oraz drugą, wrażliwą dziewczynę, która uwielbiała bawić się z dziećmi. Aurorzy mogli być zaskoczeni, gdy spotkali niewysoką policjantkę w okularach. Stała na samym początku drogi wgłąb cierniowego zakątka, który został zabezpieczony odpowiednim zaklęciem, żeby nikt się akurat nie napatoczył i piła kawę w magicznym kubku, sprawiając wrażenie, że cała sytuacja nie robi na niej większego wrażenia. Wokół najbliższego terenu roztaczała się mała linia z błyszczącego światła, pokazująca, gdzie na razie nie można się udać, a zaraz nad głową kobiety świeciło się światło Lumos Maxima, które miało wskazywać nadlatującym policjantom i aurorom drogę. Nie była tutaj sama - kilku innych ludzi zabezpieczało miejsce zbrodni, a koroner czekał tylko na znak, że powinien zająć się zbieraniem dowodów. Na szczęście pogoda dzisiaj ich oszczędziła i nie padał deszcz. Znacznie utrudniłoby to śledztwo. - Zgadza się, panowie. - powiedziała kobieta i dopiła kawę szybkim łykiem po czym zamachała kubkiem, który zaczął się kurczyć w jej rękach do rozmiaru kieszonkowego. Fajny bajer, zwłaszcza na takie zimne dni, różdżka nie leży najlepiej w zmarzniętych dłoniach. - Skamander? Czyżby rodzina? - dopytała, trochę beztrosko, ale bez żartu w głosie. Oczywiście, że chodziło o sławny podręcznik o Zwierzętach Magicznych, autorstwa Newta Skamandera. Nie było chyba czarodzieja, który nie słyszałby o tym nazwisku. - Jasne, za mną. Tylko uważajcie, podobno mieszkają tutaj dosyć uporczywe duchy.
Ruszyła wgłąb, między krzewy, pomiędzy którymi została już utorowana droga. Im głębiej zagajnika tym bardziej atmosfera robiła się nieprzyjemna, co Marcella dosyć mocno odczuwała. Nie musieli iść długo, jednak przez gęste gałęzie nie było praktycznie widać ciała. Na oko mężczyzna w średnim wieku, w płaszczu, nie było żadnego smrodu, więc pewnie umarł niedawno.
- Jakąś godzinę temu dostałam powiadomienie o tym, że do tego rewiru zbliża się złodziej, który próbował wymknąć się komisarzowi Gallagherowi, który patrolował centrum. Ścigałam go przez jakieś piętnaście minut nim zniknął w okolicy Tamizy, a teraz znaleźliśmy go tutaj. - wyjaśniła pokrótce. - Nie udało mu się dobiec daleko... Nie znamy jego imienia, na razie koroner nie badał zwłok. - Miała ton tak wyprany z uczuć jak robot, jednak widać było po jej spojrzeniu, raczej rozżalonym, że to reakcja obronna.
Marcella na co dzień była dosyć wrażliwą na ludzkie cierpienie istotą. Kiedy przychodziła jednak do pracy, stawała się jakby inną osobą, która ukształtowała się przez ostatni rok w policji. Takie akcje jak dzisiejsza nauczyły policjantkę, że należy akceptować to co się dzieje na świecie. Wojna zawsze ciągnęła za sobą ofiary. W dodatku śmierć ojca, która wcale nie miała miejsca tak dawno, podzieliła ją jakby na dwie osoby - jedną, która pochodziła do śmierci ze spokojem chirurga oraz drugą, wrażliwą dziewczynę, która uwielbiała bawić się z dziećmi. Aurorzy mogli być zaskoczeni, gdy spotkali niewysoką policjantkę w okularach. Stała na samym początku drogi wgłąb cierniowego zakątka, który został zabezpieczony odpowiednim zaklęciem, żeby nikt się akurat nie napatoczył i piła kawę w magicznym kubku, sprawiając wrażenie, że cała sytuacja nie robi na niej większego wrażenia. Wokół najbliższego terenu roztaczała się mała linia z błyszczącego światła, pokazująca, gdzie na razie nie można się udać, a zaraz nad głową kobiety świeciło się światło Lumos Maxima, które miało wskazywać nadlatującym policjantom i aurorom drogę. Nie była tutaj sama - kilku innych ludzi zabezpieczało miejsce zbrodni, a koroner czekał tylko na znak, że powinien zająć się zbieraniem dowodów. Na szczęście pogoda dzisiaj ich oszczędziła i nie padał deszcz. Znacznie utrudniłoby to śledztwo. - Zgadza się, panowie. - powiedziała kobieta i dopiła kawę szybkim łykiem po czym zamachała kubkiem, który zaczął się kurczyć w jej rękach do rozmiaru kieszonkowego. Fajny bajer, zwłaszcza na takie zimne dni, różdżka nie leży najlepiej w zmarzniętych dłoniach. - Skamander? Czyżby rodzina? - dopytała, trochę beztrosko, ale bez żartu w głosie. Oczywiście, że chodziło o sławny podręcznik o Zwierzętach Magicznych, autorstwa Newta Skamandera. Nie było chyba czarodzieja, który nie słyszałby o tym nazwisku. - Jasne, za mną. Tylko uważajcie, podobno mieszkają tutaj dosyć uporczywe duchy.
Ruszyła wgłąb, między krzewy, pomiędzy którymi została już utorowana droga. Im głębiej zagajnika tym bardziej atmosfera robiła się nieprzyjemna, co Marcella dosyć mocno odczuwała. Nie musieli iść długo, jednak przez gęste gałęzie nie było praktycznie widać ciała. Na oko mężczyzna w średnim wieku, w płaszczu, nie było żadnego smrodu, więc pewnie umarł niedawno.
- Jakąś godzinę temu dostałam powiadomienie o tym, że do tego rewiru zbliża się złodziej, który próbował wymknąć się komisarzowi Gallagherowi, który patrolował centrum. Ścigałam go przez jakieś piętnaście minut nim zniknął w okolicy Tamizy, a teraz znaleźliśmy go tutaj. - wyjaśniła pokrótce. - Nie udało mu się dobiec daleko... Nie znamy jego imienia, na razie koroner nie badał zwłok. - Miała ton tak wyprany z uczuć jak robot, jednak widać było po jej spojrzeniu, raczej rozżalonym, że to reakcja obronna.
Z tego co widział funkcjonariusze radzili sobie z zabezpieczaniem miejsca zbrodni, lecz jeszcze nikt nie odważył się na to by zebrać dowody. Wszyscy specjaliści wyczekująco kręcili się oczekując sygnału. Bardzo dobrze. Kierowany gestem i słowem trafił pod oblicze funkcjonariuszki. Chociaż z oczywistych przyczyn spoglądał na nią z góry to jednak nie wyglądało na to by czuł się istotniejszy. Tak też zresztą nie było. Oboje zwyczajnie wykonywali swoją pracę i choć nieznacznie się różniła to jednak ostatecznie przyświecał im wspólny cel, prawda?
- Nie, agent Scott nie jest ze mną spokrewniony. Przekręciłem nazwisko? - wyjaśnił ze spokojem nie rozumiejąc do końca wysnutego przez Figg pytania. Zerknął jeszcze na Skeetera pomocniczo zastanawiając się czy powiedział coś inaczej niż mu się wydawało. Nie czytał w myślach i był na tyle skupiony obecnie na pracy, że niemożliwym było dla niego zrozumienie tak oderwanego nawiązania do sławnego krewniaka.
Następnie dał się prowadzić czarownicy w głąb zagajnika. Ciężko było manewrować pomiędzy cierniowymi krzewami, które pozbawione kontroli szczelnie wypełniały przestrzeń wokół. To było przykre, lecz Anthony już przeczuwał, że jego szata jest w paru miejscach brzydko pozaciągana.
- Lumos - mruknął po tym jak wyciągnął różdżkę. Światło maxmimy nie dochodziło tu z odpowiednią mocą. Słuchał przy tym profesjonalnego streszczenia serwowanego przez posterunkową, kiedy to Skeeter przykucną przy ciele. Miał zdecydowanie lepsze oko i doświadczenie by oglądnie ocenić zwłoki.
- Komisarz znajduje się w tym momencie gdzieś tutaj czy na komendzie? - podpytał o człowieka, który mógł wiedzieć więcej - W oczekiwaniu na wsparcie zaważyła może pani jakiś ruch w związku właśnie z tymi uporczywymi duchami? przykładowo czuła się pani obserwowana lub słyszała jakieś nietypowe dla okolic dźwięki? - trzeba będzie kontaktować się z Wydziałem Duchów czy nie trzeba będzie? Mimo wszystko bez względu na to, jak upierdliwi byli martwi to jednak często byli świadkami którzy bez strachu o życie wychodzili na przeciw obliczom morderców.
- Wtedy, gdy uciekał przed komisarzem - jest pani pewna, że dostała informację o tam, że robił to w pojedynkę? - podpytał tajemniczo Scott nie odrywając spojrzenia od ciała tym samym zyskując również uwagę Skamandera.
- Nie, agent Scott nie jest ze mną spokrewniony. Przekręciłem nazwisko? - wyjaśnił ze spokojem nie rozumiejąc do końca wysnutego przez Figg pytania. Zerknął jeszcze na Skeetera pomocniczo zastanawiając się czy powiedział coś inaczej niż mu się wydawało. Nie czytał w myślach i był na tyle skupiony obecnie na pracy, że niemożliwym było dla niego zrozumienie tak oderwanego nawiązania do sławnego krewniaka.
Następnie dał się prowadzić czarownicy w głąb zagajnika. Ciężko było manewrować pomiędzy cierniowymi krzewami, które pozbawione kontroli szczelnie wypełniały przestrzeń wokół. To było przykre, lecz Anthony już przeczuwał, że jego szata jest w paru miejscach brzydko pozaciągana.
- Lumos - mruknął po tym jak wyciągnął różdżkę. Światło maxmimy nie dochodziło tu z odpowiednią mocą. Słuchał przy tym profesjonalnego streszczenia serwowanego przez posterunkową, kiedy to Skeeter przykucną przy ciele. Miał zdecydowanie lepsze oko i doświadczenie by oglądnie ocenić zwłoki.
- Komisarz znajduje się w tym momencie gdzieś tutaj czy na komendzie? - podpytał o człowieka, który mógł wiedzieć więcej - W oczekiwaniu na wsparcie zaważyła może pani jakiś ruch w związku właśnie z tymi uporczywymi duchami? przykładowo czuła się pani obserwowana lub słyszała jakieś nietypowe dla okolic dźwięki? - trzeba będzie kontaktować się z Wydziałem Duchów czy nie trzeba będzie? Mimo wszystko bez względu na to, jak upierdliwi byli martwi to jednak często byli świadkami którzy bez strachu o życie wychodzili na przeciw obliczom morderców.
- Wtedy, gdy uciekał przed komisarzem - jest pani pewna, że dostała informację o tam, że robił to w pojedynkę? - podpytał tajemniczo Scott nie odrywając spojrzenia od ciała tym samym zyskując również uwagę Skamandera.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Zerknęła na aurora kątem oka, ale nie skomentowała już dalszej wypowiedzi. Stwierdziła, że to nie ma już sensu, powinni skupić się na sprawie, w końcu dla niej tutaj byli.
Ofiary były różne, a w tych czasach było ich również całkiem sporo. Chociaż obcowała raczej ze złodziejami i rzezimieszkami, widziała również już mnóstwo martwych. Niestety, kiedy tak się dzieje człowiek powoli zaczyna się uodparniać.
Wydawało się, że Figg świetnie radzi sobie w przemykaniu między gałęziami. Parę razy już kierowała się wgłąb zagajnika i z powrotem, trzeba było wprowadzić w sprawę innych policjantów i koronera. Nie miała jednak wątpliwości, że auror o wiele lepiej poradzi sobie z przejrzeniem miejsca zbrodni niż ona. Rok doświadczenia to nie jest tak dużo, choć w natłoku spraw, które się teraz działo, to był bardzo intensywny rok i można było powiedzieć, że zastępował nawet kilka lat doświadczenia w spokojniejszych czasach. Nigdy nie lubiła prostych rozwiązań, zostanie policjantem zdecydowanie takim rozwiązaniem nie było.
- Jest na komendzie, analizują podobieństwo do innej sprawy sprzed tygodnia. - Skrzyżowała ramiona na piersi, obserwując wnikliwym okiem najbliższe otoczenie. - Nic czego nie można byłoby zrzucić na spacerujących w okolicy mugoli.
Byłoby na pewno o wiele łatwiej, gdyby znalazł się nieżywy świadek. Duchy często pomagały im w różnych sprawach swoimi brawurowymi wyczynami, a niektóre nawet wykazywały się niesamowitą inicjatywą - nie wychodziły naprzeciw mordercom, żeby ich nie spłoszyć, a następnie współpracowali ze służbami porządkowymi. Aż szkoda, że mogła służyć tylko miłym słowem.
Zastanowiła się dokładnie nad odpowiedzą na pytanie Scotta. Wszystko działo się dosyć szybko i nie było tak jasne w jej pamięci.
- Tak wywnioskowałam, ale nie było to dokładnie uściślone... - Pamiętała, że komisarz mówił w liczbie pojedynczej. Cholera, to była jej wina, że nie dopytała, powinna była to zrobić. Taki głupi błąd...
Chwilę później światło rozświetliło najbliższy teren, jednocześnie sprawiając, że drzewa zaczęły jakby drżeć, trzęsąc niebezpiecznie gałęziami. Dziewczyna wyciągnęła różdżkę, zastanawiając się czy nie jest to wina duchów. To drżenie było naprawdę nieprzyjemnym uczuciem, wydawało się, że przez to zaczęło jej trochę wirować w żołądku.
Ofiary były różne, a w tych czasach było ich również całkiem sporo. Chociaż obcowała raczej ze złodziejami i rzezimieszkami, widziała również już mnóstwo martwych. Niestety, kiedy tak się dzieje człowiek powoli zaczyna się uodparniać.
Wydawało się, że Figg świetnie radzi sobie w przemykaniu między gałęziami. Parę razy już kierowała się wgłąb zagajnika i z powrotem, trzeba było wprowadzić w sprawę innych policjantów i koronera. Nie miała jednak wątpliwości, że auror o wiele lepiej poradzi sobie z przejrzeniem miejsca zbrodni niż ona. Rok doświadczenia to nie jest tak dużo, choć w natłoku spraw, które się teraz działo, to był bardzo intensywny rok i można było powiedzieć, że zastępował nawet kilka lat doświadczenia w spokojniejszych czasach. Nigdy nie lubiła prostych rozwiązań, zostanie policjantem zdecydowanie takim rozwiązaniem nie było.
- Jest na komendzie, analizują podobieństwo do innej sprawy sprzed tygodnia. - Skrzyżowała ramiona na piersi, obserwując wnikliwym okiem najbliższe otoczenie. - Nic czego nie można byłoby zrzucić na spacerujących w okolicy mugoli.
Byłoby na pewno o wiele łatwiej, gdyby znalazł się nieżywy świadek. Duchy często pomagały im w różnych sprawach swoimi brawurowymi wyczynami, a niektóre nawet wykazywały się niesamowitą inicjatywą - nie wychodziły naprzeciw mordercom, żeby ich nie spłoszyć, a następnie współpracowali ze służbami porządkowymi. Aż szkoda, że mogła służyć tylko miłym słowem.
Zastanowiła się dokładnie nad odpowiedzą na pytanie Scotta. Wszystko działo się dosyć szybko i nie było tak jasne w jej pamięci.
- Tak wywnioskowałam, ale nie było to dokładnie uściślone... - Pamiętała, że komisarz mówił w liczbie pojedynczej. Cholera, to była jej wina, że nie dopytała, powinna była to zrobić. Taki głupi błąd...
Chwilę później światło rozświetliło najbliższy teren, jednocześnie sprawiając, że drzewa zaczęły jakby drżeć, trzęsąc niebezpiecznie gałęziami. Dziewczyna wyciągnęła różdżkę, zastanawiając się czy nie jest to wina duchów. To drżenie było naprawdę nieprzyjemnym uczuciem, wydawało się, że przez to zaczęło jej trochę wirować w żołądku.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Anthony podczas służby z trudem podłapywał tematy z nią niezwiązane. Skupienie na jednym celu odcinało go od otaczającej go otoczki normalnego życia. Nieraz wychodził z tego powodu przed innymi na drętwego bądź dziwnego. Dzisiejszy dzień nie miał być wyjątkiem. Figg mrużąc na Skamandera oczy mogła dostrzec, że jego partner posłał jej przepraszające spojrzenie. Dalsze słowa zdawały się być nieistotne. W przeciwieństwie do czekającego na nich nieboszczyka.
Droga do tego nie była usłana różami co już nastręczało pytań dotyczących tego, że komuś chyba zależało na tym by ciała szybko nie odnaleziono. Nie była więc to zbrodnia na tle czystości krwi ani też związana z czarnomagicznymi porachunkami - ciało byłoby wystawione wówczas na pokaz. Nie była to również zbrodnia pod wpływem impulsu - okolica wydawała się uporządkowana. Nie było widać śladów szamotania, kawałków szat wyszarpanych przez cierniowe krzewy, śladów stóp. Ktoś zachowując zimną krew postarał się posprzątać. Do tego miał na to niecałe czterdzieści pięć minut. Nie przejmował się magiczną policją ciągnącą się za ofiarą lub miał szczęście i nie wiedząc o pościgu poszczęściło mu się na nią nie natrafić.
- Ciało zdążyło kompletnie wystygnąć. Muszą być zdecydowanie starsze niż godzina...Skamander - Scott różdżką podciągnął kawałek koszuli nieboszczyka tym samym gestem nakazując poświecenia. Anthony zgiął się niechętnie i pochylając się z lumosem ostrożnie oświecił nagą skórę bioder, kawałka pleców. Ściągnął ku sobie brwi w konsternacji.
- Brak plam opadowych na plecach... - robiło się coraz dziwniej. Auror wiedziony przeczuciem oraz doświadczeniem podsunął się w stronę nóg ofiary podciągając jedną nogawkę spodni. Tu już były. Potrafił rozpoznać charakterystyczne zacieki. Zbiegały ku stopom. Wygladały jak ponure, wysokie skarpety. Zdecydowanie były już utrwalone. Zakorzenione w nim podstawy ludzkiej anatomii wystarczyły do tego by to wszystko zweryfikować, wyciągnąć szybkie wnioski jeszcze przed bardziej szczegółową oraz, co gorsze, czasochłonną analizą koronera - Gość nie żyje od ponad dwunastu godzin, a jednak przez większość swojego nie-życia był na chodzie, a nawet biegu - jeżeli wierzyć komisarzowi - Prawdopodobnie mamy tu porzuconego inferusa. Stąd pomysł, że mogło być dwóch uciekających: marionetka i marionetkarz - komisarz mógł nie dostrzec tego drugiego. Inferus mógł posłużyć do odciągnięcia uwagi bądź jako wolniejszy zbieg zachęcić do tego by to właśnie jego goniono - Skąd wiecie, że był złodziejem. Próbował coś ukraść lub ukradł? - nieboszczyk powinien coś przy sobie mieć? - Wie pani coś o tej sprawie sprzed tygodnia? - w jaki sposób były podobne? tamto ciało też porzucono? Ofiara też próbowała coś kraść? Nie?
Droga do tego nie była usłana różami co już nastręczało pytań dotyczących tego, że komuś chyba zależało na tym by ciała szybko nie odnaleziono. Nie była więc to zbrodnia na tle czystości krwi ani też związana z czarnomagicznymi porachunkami - ciało byłoby wystawione wówczas na pokaz. Nie była to również zbrodnia pod wpływem impulsu - okolica wydawała się uporządkowana. Nie było widać śladów szamotania, kawałków szat wyszarpanych przez cierniowe krzewy, śladów stóp. Ktoś zachowując zimną krew postarał się posprzątać. Do tego miał na to niecałe czterdzieści pięć minut. Nie przejmował się magiczną policją ciągnącą się za ofiarą lub miał szczęście i nie wiedząc o pościgu poszczęściło mu się na nią nie natrafić.
- Ciało zdążyło kompletnie wystygnąć. Muszą być zdecydowanie starsze niż godzina...Skamander - Scott różdżką podciągnął kawałek koszuli nieboszczyka tym samym gestem nakazując poświecenia. Anthony zgiął się niechętnie i pochylając się z lumosem ostrożnie oświecił nagą skórę bioder, kawałka pleców. Ściągnął ku sobie brwi w konsternacji.
- Brak plam opadowych na plecach... - robiło się coraz dziwniej. Auror wiedziony przeczuciem oraz doświadczeniem podsunął się w stronę nóg ofiary podciągając jedną nogawkę spodni. Tu już były. Potrafił rozpoznać charakterystyczne zacieki. Zbiegały ku stopom. Wygladały jak ponure, wysokie skarpety. Zdecydowanie były już utrwalone. Zakorzenione w nim podstawy ludzkiej anatomii wystarczyły do tego by to wszystko zweryfikować, wyciągnąć szybkie wnioski jeszcze przed bardziej szczegółową oraz, co gorsze, czasochłonną analizą koronera - Gość nie żyje od ponad dwunastu godzin, a jednak przez większość swojego nie-życia był na chodzie, a nawet biegu - jeżeli wierzyć komisarzowi - Prawdopodobnie mamy tu porzuconego inferusa. Stąd pomysł, że mogło być dwóch uciekających: marionetka i marionetkarz - komisarz mógł nie dostrzec tego drugiego. Inferus mógł posłużyć do odciągnięcia uwagi bądź jako wolniejszy zbieg zachęcić do tego by to właśnie jego goniono - Skąd wiecie, że był złodziejem. Próbował coś ukraść lub ukradł? - nieboszczyk powinien coś przy sobie mieć? - Wie pani coś o tej sprawie sprzed tygodnia? - w jaki sposób były podobne? tamto ciało też porzucono? Ofiara też próbowała coś kraść? Nie?
Find your wings
Marcy zerknęła na aurora Scotta, który najwyraźniej próbował jakoś usprawiedliwić swojego partnera. Nie musiał jednak tego robić... Ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że najlepiej jest zachować dystans i zimną krew, gdy pracowało się na co dzień z takimi przypadkami. Właściwie to było jej całkiem na rękę, nie czuła się traktowana pobłażliwie, co często działo się w przypadku pracy z aurorami. Ona sama miała trochę wrażenie, że są takimi... policjantami na potężnych sterydach, poważniejszymi, z poważniejszymi sprawami. Za to jej praca była znacznie bardziej przygnębiająca. Czasami udowadniała, że nie trzeba być ściganym czarnoksiężnikiem, żeby zabić, zrabować, pobić. Mimo to grali przecież do jednej bramki wraz z innymi służbami porządkowymi i niektóre zawirowania strasznie irytowały Figg. Tutaj tego nie odczuwała, co wcale nie psuło atmosfery skupienia i zimnego przyjmowania faktów. Żeby im nie przeszkadzać, nie próbowała podchodzić do zwłok. Nie była specjalistką od badania skutków czarnej magii, właściwie nigdy nie zdarzyło jej się choćby rozpoznawać zaklęć, które zostały rzucone na ofiarę. Postanowiła zostawić im analizę skutków. Sprawiali się naprawdę dobrze.
Przyznać trzeba, że stan ciała sprawiał, że miała gęsią skórkę. Ten rodzaj spraw zawsze powodował u niej pewien rodzaj niepokoju, który było widać wyłącznie w mikroemocjach na jej twarzy, która wydawała się bardziej ciekawa i niewzruszona niż przestraszona. Zwyczajnie po jakimś czasie zaczynała nad tym panować.
- Ukradł jakiś przedmiot wielkości małej skrzynki ze sklepu na skrzyżowaniu Pokątnej i Śmiertelnego Nokturnu. Dostałam informację, że będą przesłuchiwać właściciela, żeby dowiedzieć się co to dokładnie było. - powiedziała, trochę apatycznie, jakby głęboko się zamyśliła. Jeszcze raz analizowała trasę, którą przebyła przez ten cały czas. Dopiero kiedy uniosła nieco wzrok na lekko trzęsące się jeszcze powietrze wokół nich, wbiła wzrok w nieprzeniknioną ciemność wokół, zakrytą dookoła ciemnymi gałęziami, coś wpadło jej do głowy. - Zaraz, kiedy leciałam w tej okolicy, tuż przed znalezieniem zwłok było mgliście. Teraz nie ma po tym śladu. Jeśli marionetkarz chciałby się ukryć, to byłoby niegłupie, żeby poruszać się na miotle i ukrywać w chmurze.
Pochyliła się lekko opierając dłonie na prostych kolanach.
- Widzicie gdzieś jego różdżkę? - spytała. Byłoby bardzo dobrze, gdyby mogli go identyfikować. - Tak, uczestniczyłam w tej akcji. Czarownica zgłosiła nam kradzież rodowego pierścienia, podejrzany uciekał w stronę Tamizy, gdy znaleźliśmy go w tłumie. Ostatecznie jakby rozpłynął się powietrzu w okolicy London Bridge. Myśleliśmy, że to może być ten sam człowiek, ale ten... jest niższy i bardziej krępy.
Przyznać trzeba, że stan ciała sprawiał, że miała gęsią skórkę. Ten rodzaj spraw zawsze powodował u niej pewien rodzaj niepokoju, który było widać wyłącznie w mikroemocjach na jej twarzy, która wydawała się bardziej ciekawa i niewzruszona niż przestraszona. Zwyczajnie po jakimś czasie zaczynała nad tym panować.
- Ukradł jakiś przedmiot wielkości małej skrzynki ze sklepu na skrzyżowaniu Pokątnej i Śmiertelnego Nokturnu. Dostałam informację, że będą przesłuchiwać właściciela, żeby dowiedzieć się co to dokładnie było. - powiedziała, trochę apatycznie, jakby głęboko się zamyśliła. Jeszcze raz analizowała trasę, którą przebyła przez ten cały czas. Dopiero kiedy uniosła nieco wzrok na lekko trzęsące się jeszcze powietrze wokół nich, wbiła wzrok w nieprzeniknioną ciemność wokół, zakrytą dookoła ciemnymi gałęziami, coś wpadło jej do głowy. - Zaraz, kiedy leciałam w tej okolicy, tuż przed znalezieniem zwłok było mgliście. Teraz nie ma po tym śladu. Jeśli marionetkarz chciałby się ukryć, to byłoby niegłupie, żeby poruszać się na miotle i ukrywać w chmurze.
Pochyliła się lekko opierając dłonie na prostych kolanach.
- Widzicie gdzieś jego różdżkę? - spytała. Byłoby bardzo dobrze, gdyby mogli go identyfikować. - Tak, uczestniczyłam w tej akcji. Czarownica zgłosiła nam kradzież rodowego pierścienia, podejrzany uciekał w stronę Tamizy, gdy znaleźliśmy go w tłumie. Ostatecznie jakby rozpłynął się powietrzu w okolicy London Bridge. Myśleliśmy, że to może być ten sam człowiek, ale ten... jest niższy i bardziej krępy.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Cała sprawa z chwili na chwilę wydawała się coraz bardziej zagmatwana. Szczęśliwie jednak złożyło się, że przyszło im współpracować z kimś takim jak panna Figg. Prawdą było, że aurorzy, jak również magiczni policjanci grali do jednej bramki, jednak wielu o tym zapominało. Nie rzadko agenci wywyższali się nad swoimi kolegami z innego działu uważając, że robią coś więcej zaś z drugiej strony policjanci przypominali, że również posiadają ministralne uprawnienia za pomocą których na złość mogli utrudniać pracę tym pierwszym. Anthony pod skórą obawiał się trafić na ten typ funkcjonariusza. Szczęście mu jednak dopisywało bardziej niż nieboszczykowi. Anthony nie wiedział jeszcze czy wraz ze Scottem mieli rację do do tego, że zwłoki były kontrolowane czarnomagiczną klątwą. mieli przy sobie ampułki z czarną marą, jednak nierozważnie było używać ich na ciele w takim stanie. Widać było, że użyto na nim również obrażeń innymi zaklęciami. Efekt specyfiku mógłby być zbyt przytłaczający. Mógł wręcz zatrzeć ślady. Z tego powodu żaden z aurorów nie zdecydował się na weryfikację swoich przypuszczeń na szybcika pozostawiając to w gestii już koronera. Byli pewni jednak swego na tyle by na tej podstawie już teraz snuć możliwe dalsze scenariusze. Jak na razie najgłośniej wiło się pytanie o to po co. Po co tyle zachodu? Skamander podpytywał więc, jak również z uznaniem kiwnął głową na bystre spostrzeżenie dotyczące tego jak przestępca mógł zbiec.
- Jest pani w posiadaniu dokładnych danych osobowych właściciela oraz adresu sklepu czy informacje te ma komisarz lub inna upoważniona do tego osoba? Chciałbym je pozyskać, jak również poinformować, że przesłuchaniem z powodu czarnomagicznych znamion przestępstwa zajmie się już biuro aurorów. Naturalnie w przesłuchaniu będzie mógł uczestniczyć również oddelegowany do tego przez was funkcjonariusz. Jeżeli oczywiście wyrazicie chęć - Anthony nie był kompletnym ignorantem. Wiedział że magiczna policja również miała swoje śledztwa, dokumentacje, raporty które lubią być uzupełnione i dopięte do końca. Zdawał sobie jednak sprawę również z tego, że usytuowanie na pograniczu takich ulic może świadczyć o tym, że właściciel niekoniecznie był czysty, a on miał doświadczanie oraz umiejętności pozwalające dociec faktycznej prawdy. Wykorzysta to najlepiej.
- Przez rodowy ma pani na myśli powiązany z czarodziejem szlachetnego pochodzenia? Właściwie Biuro aurorów byłoby wdzięczne gdyby podesłano kopie sprawy do mnie lub pana Skamandera z danymi funkcjonariusza prowadzącego śledztwo - odezwał się Scott, który zastanowił się dłużej nad skrótowym przedstawieniem sprawy przez pannę Figg. W obrębie Tamizy nie trudno byłoby wzniecić parny obłok przez wzgląd na bliskie sąsiedztwo rzeki. Pytanie brzmiało jednak: czy krepy mężczyzna mógł być potencjalnym przestępca którego szukali czy może jednak kolejnym wykorzystanym trupem którego mieli znaleźć?
Anthony będący ciągle przykucnięty nad zwłokami przyglądał się im przekładając materiał szat końcówką własnej różdżki. Delikatnie dotykał kieszeni starając się zlokalizować magiczne drewno.
- Przy sobie jej nie ma... - mruknął czekając na odzew porucznik.
- Jest pani w posiadaniu dokładnych danych osobowych właściciela oraz adresu sklepu czy informacje te ma komisarz lub inna upoważniona do tego osoba? Chciałbym je pozyskać, jak również poinformować, że przesłuchaniem z powodu czarnomagicznych znamion przestępstwa zajmie się już biuro aurorów. Naturalnie w przesłuchaniu będzie mógł uczestniczyć również oddelegowany do tego przez was funkcjonariusz. Jeżeli oczywiście wyrazicie chęć - Anthony nie był kompletnym ignorantem. Wiedział że magiczna policja również miała swoje śledztwa, dokumentacje, raporty które lubią być uzupełnione i dopięte do końca. Zdawał sobie jednak sprawę również z tego, że usytuowanie na pograniczu takich ulic może świadczyć o tym, że właściciel niekoniecznie był czysty, a on miał doświadczanie oraz umiejętności pozwalające dociec faktycznej prawdy. Wykorzysta to najlepiej.
- Przez rodowy ma pani na myśli powiązany z czarodziejem szlachetnego pochodzenia? Właściwie Biuro aurorów byłoby wdzięczne gdyby podesłano kopie sprawy do mnie lub pana Skamandera z danymi funkcjonariusza prowadzącego śledztwo - odezwał się Scott, który zastanowił się dłużej nad skrótowym przedstawieniem sprawy przez pannę Figg. W obrębie Tamizy nie trudno byłoby wzniecić parny obłok przez wzgląd na bliskie sąsiedztwo rzeki. Pytanie brzmiało jednak: czy krepy mężczyzna mógł być potencjalnym przestępca którego szukali czy może jednak kolejnym wykorzystanym trupem którego mieli znaleźć?
Anthony będący ciągle przykucnięty nad zwłokami przyglądał się im przekładając materiał szat końcówką własnej różdżki. Delikatnie dotykał kieszeni starając się zlokalizować magiczne drewno.
- Przy sobie jej nie ma... - mruknął czekając na odzew porucznik.
Find your wings
Prawdą bylo, że policjanci mogli nieraz pozwolić sobie na nieco więcej ze względu na poparcie Ministerstwa, które nie zawsze było tak jasne w przypadku Biura Aurorów. Cena jednak była słona, zdecydowanie nie mogli się pochwalić taką swobodą jak ich sąsiedzi zza ściany. W dodatku uchodzili za o wiele mniej wykwalifikowanych, co zdarzało się być przekłamane. Figg na pewno nie miała tak ogromnego doświadczenia w sprawach zabójstw. Większość przyjmowanych przez nią przypadków to raczej kradzieże, być może właśnie dlatego była teraz tutaj, w tym miejscu. Nikt nie sądził, że ta sprawa potoczy się w tak przedziwny i nieoczywisty sposób. Spekulacja na temat inferiusa powodowała ciarki na plecach, te stworzenia były bardzo wysoko w klasyfikacji niebezpieczeństwa, a ten człowiek... Uciekał przed nią między mugolami. Aż trudno przyjąć to do wiadomości.
- Ta sprawa już została przyjęta do współpracy z Biurem Aurorów. Wszystkie potrzebne dane zostaną wam udostępnione, o ile już nie zostały. - powiedziała, jakby to była oczywistość. Oni zostali tylko oddelegowani do sprawdzenia miejsca zbrodni, zebrania ewentualnych pierwszych dowodów, na spekulacje na temat nazwisk przyjdzie czas. Westchnęła pod nosem, kiedy okazało się, że mężczyzna nie miał przy sobie różdżki. Jeśli rzeczywiście był ofiarą czarnej magii, możliwe, że gdzieś tam czekała na niego rodzina, która nie miała pojęcia o tym co się naprawdę stało. Będzie musiała zająć się rejestrem osób zaginionych, gdy już zostanie odtworzony jego wizerunek sprzed śmierci. Koroner musiał zająć się zrobieniem zdjęć, a profiler - portretu. - Mógł być szlachetnego pochodzenia, czarownica nosiła nazwisko Gamp. - Wyjaśniła szybko. Nietrudno było to zapamiętać, Gampowie to dosyć znana i szanująca się rodzina, mimo iż skorowidz ich nie uwzględniał. Mimo to słynęli z długiej i bardzo poważnie traktowanej tradycji w czarodziejskim świecie.
- Lumos - wypowiedziała zaklęcie, by móc w lepszym świetle rozejrzeć się po najbliższej okolicy. Liczyła, nieco naiwnie, że różdżka znajdzie się w okolicy ciała. Często trzeba sprawdzić jednak te najbardziej naiwne i proste opcje, tak rozwiązywało się naprawdę mnóstwo spraw, które wydawały się na pierwszy rzut oka bardzo skomplikowane.
- Ta sprawa już została przyjęta do współpracy z Biurem Aurorów. Wszystkie potrzebne dane zostaną wam udostępnione, o ile już nie zostały. - powiedziała, jakby to była oczywistość. Oni zostali tylko oddelegowani do sprawdzenia miejsca zbrodni, zebrania ewentualnych pierwszych dowodów, na spekulacje na temat nazwisk przyjdzie czas. Westchnęła pod nosem, kiedy okazało się, że mężczyzna nie miał przy sobie różdżki. Jeśli rzeczywiście był ofiarą czarnej magii, możliwe, że gdzieś tam czekała na niego rodzina, która nie miała pojęcia o tym co się naprawdę stało. Będzie musiała zająć się rejestrem osób zaginionych, gdy już zostanie odtworzony jego wizerunek sprzed śmierci. Koroner musiał zająć się zrobieniem zdjęć, a profiler - portretu. - Mógł być szlachetnego pochodzenia, czarownica nosiła nazwisko Gamp. - Wyjaśniła szybko. Nietrudno było to zapamiętać, Gampowie to dosyć znana i szanująca się rodzina, mimo iż skorowidz ich nie uwzględniał. Mimo to słynęli z długiej i bardzo poważnie traktowanej tradycji w czarodziejskim świecie.
- Lumos - wypowiedziała zaklęcie, by móc w lepszym świetle rozejrzeć się po najbliższej okolicy. Liczyła, nieco naiwnie, że różdżka znajdzie się w okolicy ciała. Często trzeba sprawdzić jednak te najbardziej naiwne i proste opcje, tak rozwiązywało się naprawdę mnóstwo spraw, które wydawały się na pierwszy rzut oka bardzo skomplikowane.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Cierniowy Zakątek
Szybka odpowiedź