Sypialnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia
Jasna przy poranku, oświetlona światłem lamp wieczorem - królestwo państwa Bartius, oaza spokoju i ucieczka od problemów dnia codziennego. Znajduje się na piętrze, między gabinetem Herewarda, a pokojem dziecięcym - do obu prowadzą drzwi po zachodniej i wschodniej stronie. Przy jednej z etażerek stoi donica ze ślubnym prezentem od Billy'ego - dywidagią domową. Z dwóch głównych gałęzi wyrastają dwie nowe, na których powoli zaczynają rozwijać się nowe listki.
Łóżko zawsze ścielone jest przez Eileen, pachnie konwalią i fiołkami, a towarzyszą mu dwie etażerki z ciemnego drewna.
Łóżko zawsze ścielone jest przez Eileen, pachnie konwalią i fiołkami, a towarzyszą mu dwie etażerki z ciemnego drewna.
Doskonale znała trudy porodu. Wiedziała, co czuła jej córka. Wiedziała, jaki odczuwała ból, jak bardzo chciała by każdy skurcz był już tym ostatnim, by krzyk dziecka wreszcie przyniósł ukojenie i spokój. Może właśnie dlatego, sama czuła podobny — zarówno w okolicach brzucha, jak i serca. Niewidzialne dłonie zaciskały się wokół jej gardła, ciągnęły ją za włosy tak, że niemalże czuła jak cebulki wypadają ze skóry jej głowy. Pot spływał jej po karku tak samo jak Eileen, ale wpatrywała się w nią trzeźwo, co chwilę szepcząc, że musi być dzielna i da sobie świetnie radę. Wilgotnym ręcznikiem ocierała jej mokre, gorące jak palnik czoło, wierząc, że zimna woda przyniesie jej ukojenie. Musiała pamiętać o regularnym oddychaniu. To właśnie właściwa praca płuc i przepony miała szansę rozluźnić jej zaciśnięte mięśnie. Głaskała jej zaciśnięte dłonie, smyrała palcami lepiące się do twarzy włosy. Była tuż przy niej, cały czas, nie odstępując jej ani na krok. Kiedy dziewczynka przyszła na świat, kiedy jej krzyk rozbrzmiał w pokoju, odbijając się od czterech ścian wyraźnym echem, wstrzymała oddech i uniosła głowę wysoko, by na nią spojrzeć.
— Czy jest zdrowa? Czy wszystko w porządku?— spytała od razu, ale mina czarownicy odbierającej poród była nietęga. Jeszcze tylko łożysko, już po wszystkim, pomyślała od razu, ale jej słowa szybko ją otrzeźwiły. Było jeszcze jedno maleństwo, jeszcze jeden skarb chciał przyjść dziś na świat. Ujęła dłoń córki i zacisnęła na niej mocno palce, powtarzając swoje poprzednie słowa jak mantrę. Eileen słabła, ale nie mogła jej pozwolić odpłynąć. Czuwała cały czas nad jej stanem, kontrolowała jej oddech, słuchając go uważnie, aż na świat przyszło drugie dziecko.
— Tak, kochanie?— spytała po chwili, gładząc jej mokre od ręcznika i potu czoło. Słysząc wybrane dla córki imiona jej oczy zeszkliły się momentalnie, a dłoń zacisnęła na jej dłoni jeszcze mocniej. Pokiwała głową, nie odejmując od niej spojrzenia. — Byłaś bardzo dzielna, skarbie — szepnęła do niej. — Już po wszystkim. Dałaś sobie wspaniale radę— mówiła do niej, głaszcząc ją uspokajająco. Widziała, że była wykończona, że lada moment im się osunie. Spojrzała na Poppy, licząc, że kontroluje jej stan. Była tylko zmęczona, to wszystko. — Już dobrze, kochanie. Wszystko poszło znakomicie.
— Czy jest zdrowa? Czy wszystko w porządku?— spytała od razu, ale mina czarownicy odbierającej poród była nietęga. Jeszcze tylko łożysko, już po wszystkim, pomyślała od razu, ale jej słowa szybko ją otrzeźwiły. Było jeszcze jedno maleństwo, jeszcze jeden skarb chciał przyjść dziś na świat. Ujęła dłoń córki i zacisnęła na niej mocno palce, powtarzając swoje poprzednie słowa jak mantrę. Eileen słabła, ale nie mogła jej pozwolić odpłynąć. Czuwała cały czas nad jej stanem, kontrolowała jej oddech, słuchając go uważnie, aż na świat przyszło drugie dziecko.
— Tak, kochanie?— spytała po chwili, gładząc jej mokre od ręcznika i potu czoło. Słysząc wybrane dla córki imiona jej oczy zeszkliły się momentalnie, a dłoń zacisnęła na jej dłoni jeszcze mocniej. Pokiwała głową, nie odejmując od niej spojrzenia. — Byłaś bardzo dzielna, skarbie — szepnęła do niej. — Już po wszystkim. Dałaś sobie wspaniale radę— mówiła do niej, głaszcząc ją uspokajająco. Widziała, że była wykończona, że lada moment im się osunie. Spojrzała na Poppy, licząc, że kontroluje jej stan. Była tylko zmęczona, to wszystko. — Już dobrze, kochanie. Wszystko poszło znakomicie.
Czasem nie ma miejsca na egoizm. Czasem trzeba zebrać się w sobie, ukryć najgorsze koszmary i dać z siebie wszystko - dla innych. Staram się zatem myślami orbitować wokół dziejących się w sypialni wydarzeń. Wędruję spojrzeniem po obecnych, skoncentrowanych na misji twarzach. Usiłuję nie patrzeć zbyt często na Eileen, nie chcąc niepotrzebnie wprowadzać rozkojarzenia, ale zawsze staram się posłać pokrzepiający uśmiech. Miażdżona dłoń o dziwo nie jest w żaden sposób uciążliwa, stanowi wręcz stałą łączność z rzeczywistością. Powinnam zrobić coś więcej niż tylko siedzieć obok oraz prowadzić ten mało werbalny doping. Nie mówię za wiele, bojąc się, że rodząca zgubi sens wykrzykiwanych przez Poppy poleceń. Wydaje się, że poród to taka prosta sprawa - wystarczy wypchnąć z siebie niemowlę i po zadaniu. Jednak do tego dochodzi odpowiednie oddychanie, parcie, zgodność ze skurczami, rozwarcie i masa innych czynników, jakie należy wziąć pod uwagę. Dobrze jest mieć w takiej chwili kogoś doświadczonego, chociaż nie mam pojęcia ile dzieci odbierała Pomfrey w swoim życiu. W ogóle niewiele wiem o pracy pielęgniarskiej jak się nad tym bardziej zastanowić.
Po raz kolejny ściskam rękę przyszłej matki, woląc sobie nie wyobrażać tego bólu, jaki musi przeżywać. Bo właśnie, to tylko wyobrażenia, nic więcej. Teoria zawsze będzie oddalona od praktyki, bez względu na wszystko. Celowo omijam spojrzeniem zakrwawioną pościel, chociaż to nie krwi się obawiam - tej widziałam przecież w życiu całkiem sporo. Bardziej tego jak to wpłynie na samą panią Bartius, ale nie powinnam się niczym martwić. Wszystkie kobiety poza mną mają odpowiednie doświadczenie w tej materii, bo niestety na kursie niewiele zdążyłam liznąć tematu ciąży. Szkoda. Może następnym razem zdołałabym zrobić coś więcej?
To nieistotne teraz. Najważniejsze, żeby dziecko przychodzące na świat było zdrowe. Modlę się za to w duchu, skutecznie maskując zdezorientowanie, gdy poród nie kończy się na urodzeniu niemowlęcia. To znaczy, naturalnie, że jeszcze łożysko, ale to na pewno nie wprawiłoby Poppy w taką konsternację. Coś musi być nie tak. Jedyne, co mogę zrobić, to zapewniać, że wszystko jest dobrze. Bo jest, prawda? Musi być.
Wkrótce okazuje się, że nerwowość nie jest potrzebna. Bliźnięta. Uśmiecham się tak prawdziwie, jak dawno się nie uśmiechałam. Cud narodzin jest rzeczywiście niezwykłym wydarzeniem - radości, jaka owładnie ciałem przyjaciółki, także nie umiem sobie wyobrazić. To musi być niesamowite uczucie. Z rozczuleniem zerkam na malutką Bathildę, teraz już w ramionach Just. Potem na Albusa w objęciach panny Pomfrey. - Wybrałaś piękne imiona - mówię do Eileen gdzieś między kolejnymi słowami rzucanymi przez innych. Patrzę już tylko na nią, ciesząc się, że jest już prawdziwie po wszystkim. Teraz jedyne, czego jej potrzeba to czasu - a w nim spokoju i odpoczynku. Chcę zapewnić jeszcze, że może na mnie liczyć i prosić o cokolwiek, ale wiem, że w tym stanie i tak tego nie przyswoi. Powiem jej o tym kiedy indziej. Teraz zasłużyła na zaczerpnięcie oddechu. Tak, spisała się znakomicie.
Po raz kolejny ściskam rękę przyszłej matki, woląc sobie nie wyobrażać tego bólu, jaki musi przeżywać. Bo właśnie, to tylko wyobrażenia, nic więcej. Teoria zawsze będzie oddalona od praktyki, bez względu na wszystko. Celowo omijam spojrzeniem zakrwawioną pościel, chociaż to nie krwi się obawiam - tej widziałam przecież w życiu całkiem sporo. Bardziej tego jak to wpłynie na samą panią Bartius, ale nie powinnam się niczym martwić. Wszystkie kobiety poza mną mają odpowiednie doświadczenie w tej materii, bo niestety na kursie niewiele zdążyłam liznąć tematu ciąży. Szkoda. Może następnym razem zdołałabym zrobić coś więcej?
To nieistotne teraz. Najważniejsze, żeby dziecko przychodzące na świat było zdrowe. Modlę się za to w duchu, skutecznie maskując zdezorientowanie, gdy poród nie kończy się na urodzeniu niemowlęcia. To znaczy, naturalnie, że jeszcze łożysko, ale to na pewno nie wprawiłoby Poppy w taką konsternację. Coś musi być nie tak. Jedyne, co mogę zrobić, to zapewniać, że wszystko jest dobrze. Bo jest, prawda? Musi być.
Wkrótce okazuje się, że nerwowość nie jest potrzebna. Bliźnięta. Uśmiecham się tak prawdziwie, jak dawno się nie uśmiechałam. Cud narodzin jest rzeczywiście niezwykłym wydarzeniem - radości, jaka owładnie ciałem przyjaciółki, także nie umiem sobie wyobrazić. To musi być niesamowite uczucie. Z rozczuleniem zerkam na malutką Bathildę, teraz już w ramionach Just. Potem na Albusa w objęciach panny Pomfrey. - Wybrałaś piękne imiona - mówię do Eileen gdzieś między kolejnymi słowami rzucanymi przez innych. Patrzę już tylko na nią, ciesząc się, że jest już prawdziwie po wszystkim. Teraz jedyne, czego jej potrzeba to czasu - a w nim spokoju i odpoczynku. Chcę zapewnić jeszcze, że może na mnie liczyć i prosić o cokolwiek, ale wiem, że w tym stanie i tak tego nie przyswoi. Powiem jej o tym kiedy indziej. Teraz zasłużyła na zaczerpnięcie oddechu. Tak, spisała się znakomicie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stała z boku obserwując uważnie otoczenie i to, co rozgrywało się przed nią. W razie potrzeby była w stanie pomóc Poppy, ale była bardziej jako wsparcie techniczne. Nie chciała przejmować pałeczki, nie w królestwie które należało do Poppy i które opuściła na swoje własne życzenie. Zresztą, nie musiała okłamywać samej siebie. Magia lecznicza nie sprawiała jej trudności, ale zdecydowanie lepiej czuła się w obronie przed czarną magią czy urokach.
Pełne rozwarcie, skinęła głową Poppy, choć wątpiła, by ta zauważyła ten gest zajęta Eileen. To oznaczało tylko jedno. Już za chwilę potomek Herewarda miał wziąć wdech w maleńkie płuca. Obserwowała wszystko spokojnie, stojąc niedaleko Poppy i gdy ta brała w ręce dziewczynkę, jasno dającą znak o swoim istnieniu. Ale gdy słowa pielęgniarki urwały się, sama spojrzała w odpowiednim kierunku marszcząc lekko brwi. Polecenie z początku ją zaskoczyło. Ona, miała wziąć na ręce niemowlę. Zamarła a czas jakby stanął na chwilę gdy Poppy zwracała się ku niej. Machinalnie wyciągnęła dłonie, odbierając niemowlaka. Układając ostrożnie dziewczynkę w swoich ramionach, tak, by jej główka wspierała się na jej ramieniu, podkładając rękę pod niewielkie ciałko. Spojrzała z góry na małą istotę dopiero po chwili uświadamiając sobie skąd wie, jak trzymać tak małe dziecko. Mnogość przeżyć z Próby wróciła do niej. Pamiętała miłość - wielką, bezkresną, niemierzalną - do swoich dzieci, jasnowłosej Margie i przypominającego ojca Freddiego. Pamiętała co czuła nosząc je pod sercem i pamiętała jak opiekowała się nimi, choć to nigdy nie miało miejsca. Nie w świecie w którym żyła. A ona wybrała.
Jej dłoń uniosła się by pogładzić niewielką główkę, a oczy obserwowały tylko ją na chwilę kompletnie nie rejestrując tego, co dzieje się wokół niej. Z oczu pociekła samotna łza, gdy niewielka rączka zacisnęła się na jej palcu. Wybrała, a jednak egoistycznie trzymała ze sobą Danny’ego, podświadomie wiedząc, że to nie jest najlepsze wyjście. Że Hannah ma rację, którą od siebie odpychała choć na chwilę oddając się egoizmowi, którego przecież się wyrzekła.
- Batty. - szepnęła cicho do dziewczynki, niezmiennie pochylając nad nią głową. Decyzje zostały podjęte, chociaż wiedziała, że nie da rady wyegzekwować ich od ciebie sama. Uniosła spojrzenie. - Masz dzielną mamę, mała. - powiedziała uśmiechając się w kierunku kuzynki.
| przepraszam, obiecuje poprawę
Pełne rozwarcie, skinęła głową Poppy, choć wątpiła, by ta zauważyła ten gest zajęta Eileen. To oznaczało tylko jedno. Już za chwilę potomek Herewarda miał wziąć wdech w maleńkie płuca. Obserwowała wszystko spokojnie, stojąc niedaleko Poppy i gdy ta brała w ręce dziewczynkę, jasno dającą znak o swoim istnieniu. Ale gdy słowa pielęgniarki urwały się, sama spojrzała w odpowiednim kierunku marszcząc lekko brwi. Polecenie z początku ją zaskoczyło. Ona, miała wziąć na ręce niemowlę. Zamarła a czas jakby stanął na chwilę gdy Poppy zwracała się ku niej. Machinalnie wyciągnęła dłonie, odbierając niemowlaka. Układając ostrożnie dziewczynkę w swoich ramionach, tak, by jej główka wspierała się na jej ramieniu, podkładając rękę pod niewielkie ciałko. Spojrzała z góry na małą istotę dopiero po chwili uświadamiając sobie skąd wie, jak trzymać tak małe dziecko. Mnogość przeżyć z Próby wróciła do niej. Pamiętała miłość - wielką, bezkresną, niemierzalną - do swoich dzieci, jasnowłosej Margie i przypominającego ojca Freddiego. Pamiętała co czuła nosząc je pod sercem i pamiętała jak opiekowała się nimi, choć to nigdy nie miało miejsca. Nie w świecie w którym żyła. A ona wybrała.
Jej dłoń uniosła się by pogładzić niewielką główkę, a oczy obserwowały tylko ją na chwilę kompletnie nie rejestrując tego, co dzieje się wokół niej. Z oczu pociekła samotna łza, gdy niewielka rączka zacisnęła się na jej palcu. Wybrała, a jednak egoistycznie trzymała ze sobą Danny’ego, podświadomie wiedząc, że to nie jest najlepsze wyjście. Że Hannah ma rację, którą od siebie odpychała choć na chwilę oddając się egoizmowi, którego przecież się wyrzekła.
- Batty. - szepnęła cicho do dziewczynki, niezmiennie pochylając nad nią głową. Decyzje zostały podjęte, chociaż wiedziała, że nie da rady wyegzekwować ich od ciebie sama. Uniosła spojrzenie. - Masz dzielną mamę, mała. - powiedziała uśmiechając się w kierunku kuzynki.
| przepraszam, obiecuje poprawę
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Narodziny pierwszego dziecka to podobno najtrudniejszy i zarazem najpiękniejszy dzień w życiu kobiety. Przede wszystkim najważniejszy. To nie w dniu zaślubin całe życie się zmienia, a właśnie wtedy, gdy na świat przychodzi krew z twojej krwi, kość z kości i ta maleńka istota staje się centrum wszechświata każdej matki. Nie ma nic silniejszego i piękniejszego na świecie niż ta więź - pomiędzy matką, a dzieckiem. Ona nie przemija z wiekiem. Roana i Eileen były tego dowodem. Unosiła na nie czasami wzrok, obserwując jak pani Wilde ociera z troską pot z czoła córki, jak trzyma ją za ręce i wspiera, namawia do parcia; na jej twarzy malowało się tak wielkie przejęcie, jakby to ona sama znów wydawała dziecko na świat. To było wzruszające - tak jak przyjęcie na swe ręce nowego życia.
Po godzinach - właściwie ile to wszystko dokładnie trwało? Żadna z nich nie patrzyła na zegarek, przejęta tym, co się dzieje, Eileen pewnie wydawało się, że poród ciągnął się długimi godzinami przez ogromny ból - krzyków, potu i bólu swój pierwszy oddech zaczerpnęła córeczka Eileen, kilka minut później, niespodziewanie, także jej brat.
- Tak, wszystko jest w porządku, proszę się nie martwić, pani Wilde. Jest zdrowa - odpowiedziała kobiecie, oznajmiając wieść właściwie najważniejszą - płeć, kolor oczu, czy obecność zlepionych włosków na główce były bez znaczenia. Liczyło się tylko to, czy będzie zdrowa. - On także - uzupełniła, gdy obejrzała drugie niemowlę i upewniła się, że nic mu nie dolega. Miał dwie nóżki, dwie rączki, pomarszczoną i czerwoną buzię, jego serduszko biło prawidłowo, a usta wrzeszczały w niebogłosy.
Usłyszawszy jakie imiona Eileen wybrała dla swoich dzieci sama nie potrafiła powstrzymać łez. Nawet nie chciała tego robić. Pozwoliła łzom wzruszenia popłynąć po policzkach, gdy okrążyła łóżko, by położyć Albusa Herewarda na piersi przyjaciółki. To najważniejsza chwila, gdy matka po raz pierwszy może przytulić swoje dziecko. - To przepiękne, cudowne imiona, tak jak cudowne są one - Bathilda i Albus - powiedziała cicho, unosząc dłoń, by pogładzić wilgotne włosy kobiety. Głos zadrżał jej z przejęcia i wzruszenia. Mając wolne ręce mogła zająć się zielarką, sprawdzić, czy potrzebuje silniejszych zaklęć. Była skrajnie wymęczona, nic dziwnego, na szczęście nic poważniejszego jej nie dolegało. Potrzebowała kilku czarów, które zatamują krwawienie - i kilku godzin spokojnego snu,
Choć o to przy aż dwójce niemowląt może być trudno.
- Możesz je nakarmić? - spytała z troską; pierwszy pokarm miał niezwykłe właściwości, wzmocni niemowlęta, lecz jeśli Eileen nie czuła się na siłach, powinna odpocząć. Poppy przysunęła różdżkę do jej czoła szepcząc inkantację znieczulającego zaklęcia: Subsisto Dolorem. Ból przeminie, na jakiś czas, jedynie zmęczenie będzie mogło zmącić tę chwilę - ale na to już niewiele mogła poradzić. Zauważywszy opadające powieki Eileen zdecydowała się dodać Immunitaris. To doda jej sił, na tyle, by mogła spojrzeć na twarze swoich dzieci - i spędzić z nimi pierwsze minuty ich życia na tym świecie.
| PRZEPRASZAM NAJMOCNIEJ
Po godzinach - właściwie ile to wszystko dokładnie trwało? Żadna z nich nie patrzyła na zegarek, przejęta tym, co się dzieje, Eileen pewnie wydawało się, że poród ciągnął się długimi godzinami przez ogromny ból - krzyków, potu i bólu swój pierwszy oddech zaczerpnęła córeczka Eileen, kilka minut później, niespodziewanie, także jej brat.
- Tak, wszystko jest w porządku, proszę się nie martwić, pani Wilde. Jest zdrowa - odpowiedziała kobiecie, oznajmiając wieść właściwie najważniejszą - płeć, kolor oczu, czy obecność zlepionych włosków na główce były bez znaczenia. Liczyło się tylko to, czy będzie zdrowa. - On także - uzupełniła, gdy obejrzała drugie niemowlę i upewniła się, że nic mu nie dolega. Miał dwie nóżki, dwie rączki, pomarszczoną i czerwoną buzię, jego serduszko biło prawidłowo, a usta wrzeszczały w niebogłosy.
Usłyszawszy jakie imiona Eileen wybrała dla swoich dzieci sama nie potrafiła powstrzymać łez. Nawet nie chciała tego robić. Pozwoliła łzom wzruszenia popłynąć po policzkach, gdy okrążyła łóżko, by położyć Albusa Herewarda na piersi przyjaciółki. To najważniejsza chwila, gdy matka po raz pierwszy może przytulić swoje dziecko. - To przepiękne, cudowne imiona, tak jak cudowne są one - Bathilda i Albus - powiedziała cicho, unosząc dłoń, by pogładzić wilgotne włosy kobiety. Głos zadrżał jej z przejęcia i wzruszenia. Mając wolne ręce mogła zająć się zielarką, sprawdzić, czy potrzebuje silniejszych zaklęć. Była skrajnie wymęczona, nic dziwnego, na szczęście nic poważniejszego jej nie dolegało. Potrzebowała kilku czarów, które zatamują krwawienie - i kilku godzin spokojnego snu,
Choć o to przy aż dwójce niemowląt może być trudno.
- Możesz je nakarmić? - spytała z troską; pierwszy pokarm miał niezwykłe właściwości, wzmocni niemowlęta, lecz jeśli Eileen nie czuła się na siłach, powinna odpocząć. Poppy przysunęła różdżkę do jej czoła szepcząc inkantację znieczulającego zaklęcia: Subsisto Dolorem. Ból przeminie, na jakiś czas, jedynie zmęczenie będzie mogło zmącić tę chwilę - ale na to już niewiele mogła poradzić. Zauważywszy opadające powieki Eileen zdecydowała się dodać Immunitaris. To doda jej sił, na tyle, by mogła spojrzeć na twarze swoich dzieci - i spędzić z nimi pierwsze minuty ich życia na tym świecie.
| PRZEPRASZAM NAJMOCNIEJ
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Szybka odpowiedź