Sypialnia Alexa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sypialnia Alexa
Po zakupie Kurnika z powodu przeciekającego dachu poddasze znajdowało się w zdecydowanie najgorszym stanie. Wystarczyło jednak poświęcić trochę czasu i energii (własnych i uczynnego sąsiada, Bertiego Botta), żeby wnętrze znów nadawało się do użytku. Całe pomieszczenie, tak jak reszta domu, zostało pomalowane na biało - lecz pomimo wszelkich starań farba uparcie nie chciała trzymać się jednej ze ścian. Później do środka wprowadziło się stare, ciężkie łóżko, wielka szafa, biurko, stoliki nocne i rośliny.
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza (okna i szafki), Muffliato, Tenuistis
Cave Inimicum, Mała twierdza (okna i szafki), Muffliato, Tenuistis
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.06.20 13:33, w całości zmieniany 4 razy
Kiedy rozbrzmiał głos Benjamina aż uniosłem brwi zadziwiony tym, co powiedział. Czy on naprawdę chciał to porównywać? Faktycznie, jeżeli patrzeć na liczby to niewykluczone, a właściwie pewne, że więcej osób ucierpiało przez sytuację ze skrzynią Grindelwalda. Zaniemówiłem, ale na całe szczęście nie Samuel. Zaraz padło jednak moje imię przeniosłem spojrzenie na Benjamina, jeszcze trochę czując echo wzburzenia, które nastąpiło po tym, kiedy Percival przyznał się do ingerencji w sieć Fiuu i walkę z Zakonnikami.
- Miałem po prostu nadzieję, że Percival nie ma nic wspólnego z tym, co stało się w Ministerstwie. Awaria sieci Fiuu odcięła im wszystkim drogę ucieczki. I... - urwałem na moment, starając się pozbyć obrazów z szatańskiej pożogi w ministerstwie, w napięciu ściągając brwi. - Nie mogę też przestać patrzeć na to wszystko odrzucając myślenie o tych, za których bezpośrednio odpowiadam. I nie zawsze moje naiwne nadzieje umierają po cichu. Przepraszam - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się na końcu dość nerwowo, powściągliwie. Spojrzałem przy tym na Tonks i choć wiedziałem, że od dworskich okoliczności było temu spotkaniu daleko tak nadal przeklinanie przy kobietach nie było czymś, co powinno się robić. Zdarzały mi się jednak wybuchy i jeden z nich miał miejsce właśnie przed chwilą. Nie odpowiedziałem na pytanie, ale to nie było miejsce ani czas żeby przyznawać się do tego, że ze mną już od dłuższego czasu nie było w porządku.
Mimo wszystko wciąż byłem zdania, że Percival zasługiwał na szansę. Kiedy zostałem jednak uświadomiony, że moja wizja zbłąkanego człowieka nie do końca jest możliwa do zastosowania w jego przypadku, że faktycznie brał czynny udział w działaniach Rycerzy Walpurgii i swoimi działaniami zyskał wśród nich jakąś pozycję poczułem się, jakby ktoś podstawił nogę mojej wierze w ludzi. Jeżeli można było mówić o wierze w niego konkretnie, to nawet i mojej wierze w Percivala. Zostałem zmuszony do faktycznego przypisania mu udziału w zbrodniach.
Justine jako pierwsza poruszyła kwestię, o którą wszystko się rozbijało - zaufanie. Ponieważ trochę Percivalowi ufałem, ale nie do końca. Byłem zdecydowany stwierdzić, że mimo obiekcji zasługuje na drugą szansę - pod pewnymi warunkami i bez możliwości zapomnienia co zrobił, jednak zasługuje. Nie wydawał się mieć złych intencji: przyszedł z własnej woli, zeznawał pod serum prawdy, nie wypierał się winy. Lecz już raz Zakon dał się nabrać i za wszelką cenę nie mogliśmy popełnić tego błędu ponownie. Westchnąłem cicho, kiedy Benjamin zaczął mówić - sam bym tak powiedział, gdybym zdołał to ubrać w słowa, ale ponieważ wymykało się to moim myślom mogłem tylko przytaknąć. Percival mówił długo i na wiele tematów, a ja siedziałem i próbowałem ułożyć je sobie w głowie. Poczułem zapach dymu i uniosłem wzrok na Samuela. Powstrzymałem się przed westchnięciem - będę musiał wywabić zapach papierosów z sypialni - zamiast tego sięgając do kieszeni i wyciągając paczkę. Wziąłem jednego papierosa i odpaliłem go przy pomocy zapałek, po wszystkim jedne jak i drugie kładąc na stole i wykonując zapraszający gest, żeby się częstować. Nerwy zjadały mnie od środka i zapewne nie tylko mnie.
Słuchałem z uwagą wszystkiego, co mówił Blake, zwłaszcza skupiając się na nazwiskach. Padło ich wiele, ale wiedziałem, że to nie mogli być wszyscy. Wyszedłem więc z założenia, że skoro ja nie do końca nadążałem za zmianami wśród członków Zakonu, tak też i były Nott nie nadążał za przetasowaniem wśród Rycerzy. Zwłaszcza, że zdawał się trochę wypaść z obiegu.
Powiodłem spojrzeniem po wszystkich obecnych, a ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Percivalu, który mówił z niesamowicie dużą dozą sensu. Zniknął chłód i zniknął lód, przekułem go w spokój i tak niepopularną wśród członku Zakonu neutralność. Percival spłacał zaciągnięty u mnie dług, spłacał go każdym szczerym słowem, które padło w tym pomieszczeniu. - Nie znam go tak naprawdę, pomimo całkiem bliskiego pokrewieństwa aż do dnia szczytu nie zmieniłem z nim ani słowa. Sądzę jednak, że mimo win szansa na próbę zadośćuczynienia należy się każdemu, jeżeli szczerze o nią zabiega. Mógłby tak na dobrą sprawę być już na drugim końcu globu z dala od tego całego syfu i zagrożenia, a jednak jest tutaj i z tego co mówi wynika, że chce nam pomóc na tyle, na ile tylko może - powiedziałem. - Zrobił dość, by zasłużyć sobie na dożywocie, po drodze zdobywając chyba trofeum za największą krótkowzroczność jaką ten świat widział - rzuciłem z przekąsem, unosząc na moment wzrok ku sufitowi. Zaraz jednak odnalazłem spojrzeniem Samuela, zwracając się trochę do niego jako mojego zwierzchnika. - Lecz miałbym wyrzuty sumienia, jeżeli Rycerze by się do niego dobrali z powodu tego, że teraz oddaliśmy go władzom. Nie chcę być w ten sposób odpowiedzialny za jego śmierć - skwitowałem. To właśnie czułem, mimo całej wściekłości na to, ile osób straciło przez jego działania życia, które podczas Próby przysięgaliśmy chronić do ostatniej kropli krwi w naszych żyłach. - Był już w moim domu, zaraz po szczycie. Prawie dwa tygodnie minęły, a jak na razie jeszcze nie zapukał do mnie Mulciber z Rosierem - przyznałem przed wszystkimi, zerkając z ukosa na Percivala. - Masz rację. Po tym, co widzieliśmy na Stonehenge zgadzam się, że nie ważne jak potężnej magii byśmy nie użyli to nie możemy równać się z Voldemortem, chyba żadne z nas nie ma co do tego wątpliwości. Poprawcie mnie, jeśli sądzicie inaczej - westchnąłem na końcu, przecierając twarz dłonią, z tlącym się papierosem pomiędzy palcami - twarz samozwańczego lorda wciąż powracała do mnie w koszmarach stając się największą zmorą. Drugą dłoń cały czas trzymałem za to na różdżce siedzącego obok mnie zdrajcy; nie miałem już więcej pytań, lecz myśli przebiegały przez moją głowę z prędkością setek na minutę, przywołując z nową siłą wciąż ćmiącą się pod skorupą czaszki migrenę.
- Miałem po prostu nadzieję, że Percival nie ma nic wspólnego z tym, co stało się w Ministerstwie. Awaria sieci Fiuu odcięła im wszystkim drogę ucieczki. I... - urwałem na moment, starając się pozbyć obrazów z szatańskiej pożogi w ministerstwie, w napięciu ściągając brwi. - Nie mogę też przestać patrzeć na to wszystko odrzucając myślenie o tych, za których bezpośrednio odpowiadam. I nie zawsze moje naiwne nadzieje umierają po cichu. Przepraszam - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się na końcu dość nerwowo, powściągliwie. Spojrzałem przy tym na Tonks i choć wiedziałem, że od dworskich okoliczności było temu spotkaniu daleko tak nadal przeklinanie przy kobietach nie było czymś, co powinno się robić. Zdarzały mi się jednak wybuchy i jeden z nich miał miejsce właśnie przed chwilą. Nie odpowiedziałem na pytanie, ale to nie było miejsce ani czas żeby przyznawać się do tego, że ze mną już od dłuższego czasu nie było w porządku.
Mimo wszystko wciąż byłem zdania, że Percival zasługiwał na szansę. Kiedy zostałem jednak uświadomiony, że moja wizja zbłąkanego człowieka nie do końca jest możliwa do zastosowania w jego przypadku, że faktycznie brał czynny udział w działaniach Rycerzy Walpurgii i swoimi działaniami zyskał wśród nich jakąś pozycję poczułem się, jakby ktoś podstawił nogę mojej wierze w ludzi. Jeżeli można było mówić o wierze w niego konkretnie, to nawet i mojej wierze w Percivala. Zostałem zmuszony do faktycznego przypisania mu udziału w zbrodniach.
Justine jako pierwsza poruszyła kwestię, o którą wszystko się rozbijało - zaufanie. Ponieważ trochę Percivalowi ufałem, ale nie do końca. Byłem zdecydowany stwierdzić, że mimo obiekcji zasługuje na drugą szansę - pod pewnymi warunkami i bez możliwości zapomnienia co zrobił, jednak zasługuje. Nie wydawał się mieć złych intencji: przyszedł z własnej woli, zeznawał pod serum prawdy, nie wypierał się winy. Lecz już raz Zakon dał się nabrać i za wszelką cenę nie mogliśmy popełnić tego błędu ponownie. Westchnąłem cicho, kiedy Benjamin zaczął mówić - sam bym tak powiedział, gdybym zdołał to ubrać w słowa, ale ponieważ wymykało się to moim myślom mogłem tylko przytaknąć. Percival mówił długo i na wiele tematów, a ja siedziałem i próbowałem ułożyć je sobie w głowie. Poczułem zapach dymu i uniosłem wzrok na Samuela. Powstrzymałem się przed westchnięciem - będę musiał wywabić zapach papierosów z sypialni - zamiast tego sięgając do kieszeni i wyciągając paczkę. Wziąłem jednego papierosa i odpaliłem go przy pomocy zapałek, po wszystkim jedne jak i drugie kładąc na stole i wykonując zapraszający gest, żeby się częstować. Nerwy zjadały mnie od środka i zapewne nie tylko mnie.
Słuchałem z uwagą wszystkiego, co mówił Blake, zwłaszcza skupiając się na nazwiskach. Padło ich wiele, ale wiedziałem, że to nie mogli być wszyscy. Wyszedłem więc z założenia, że skoro ja nie do końca nadążałem za zmianami wśród członków Zakonu, tak też i były Nott nie nadążał za przetasowaniem wśród Rycerzy. Zwłaszcza, że zdawał się trochę wypaść z obiegu.
Powiodłem spojrzeniem po wszystkich obecnych, a ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Percivalu, który mówił z niesamowicie dużą dozą sensu. Zniknął chłód i zniknął lód, przekułem go w spokój i tak niepopularną wśród członku Zakonu neutralność. Percival spłacał zaciągnięty u mnie dług, spłacał go każdym szczerym słowem, które padło w tym pomieszczeniu. - Nie znam go tak naprawdę, pomimo całkiem bliskiego pokrewieństwa aż do dnia szczytu nie zmieniłem z nim ani słowa. Sądzę jednak, że mimo win szansa na próbę zadośćuczynienia należy się każdemu, jeżeli szczerze o nią zabiega. Mógłby tak na dobrą sprawę być już na drugim końcu globu z dala od tego całego syfu i zagrożenia, a jednak jest tutaj i z tego co mówi wynika, że chce nam pomóc na tyle, na ile tylko może - powiedziałem. - Zrobił dość, by zasłużyć sobie na dożywocie, po drodze zdobywając chyba trofeum za największą krótkowzroczność jaką ten świat widział - rzuciłem z przekąsem, unosząc na moment wzrok ku sufitowi. Zaraz jednak odnalazłem spojrzeniem Samuela, zwracając się trochę do niego jako mojego zwierzchnika. - Lecz miałbym wyrzuty sumienia, jeżeli Rycerze by się do niego dobrali z powodu tego, że teraz oddaliśmy go władzom. Nie chcę być w ten sposób odpowiedzialny za jego śmierć - skwitowałem. To właśnie czułem, mimo całej wściekłości na to, ile osób straciło przez jego działania życia, które podczas Próby przysięgaliśmy chronić do ostatniej kropli krwi w naszych żyłach. - Był już w moim domu, zaraz po szczycie. Prawie dwa tygodnie minęły, a jak na razie jeszcze nie zapukał do mnie Mulciber z Rosierem - przyznałem przed wszystkimi, zerkając z ukosa na Percivala. - Masz rację. Po tym, co widzieliśmy na Stonehenge zgadzam się, że nie ważne jak potężnej magii byśmy nie użyli to nie możemy równać się z Voldemortem, chyba żadne z nas nie ma co do tego wątpliwości. Poprawcie mnie, jeśli sądzicie inaczej - westchnąłem na końcu, przecierając twarz dłonią, z tlącym się papierosem pomiędzy palcami - twarz samozwańczego lorda wciąż powracała do mnie w koszmarach stając się największą zmorą. Drugą dłoń cały czas trzymałem za to na różdżce siedzącego obok mnie zdrajcy; nie miałem już więcej pytań, lecz myśli przebiegały przez moją głowę z prędkością setek na minutę, przywołując z nową siłą wciąż ćmiącą się pod skorupą czaszki migrenę.
Słuchał Percivala wciąż w milczeniu, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i z wyraźnie wrogim wyrazem, nie ufał temu człowiekowi i nie zaufałby mu niezależnie od tego, co powiedziałby dzisiaj pod wpływem serum prawdy. Stał po stronie wroga z własnej woli, uważał to za słuszne, niepotrzebnie usiłowali doszukiwać się w nim dobra, zadając pytania, które miały szanse go wybielić - nie rozumiał też, po co to robili. Nic nie mogło wybielić zbrodni tak strasznych. Odpowiedź odnośnie Garretta nie usatysfakcjonowała go, ale nie zamierzał podawać w wątpliwość słów wyciągniętych z niego przez veritaserum. Odnotował w głowie kolejne nazwiska, będzie je trzeba spisać i przeanalizować, spamiętywał informacje, które z wolna rozjaśniały mętny obraz tego, co dotychczas mieli. Nie wspomniał o Samancie - o której Brendan nie potrafił zapomnieć, ale to mówiło tylko tyle, że Percival nie posiadał wszystkich informacji.
- Nie znasz naszej siły - odpowiedział mu wprost. Bez zawahania - Jeśli Voldemort zobaczy mnie w twoich wspomnieniach i zechce mnie odnaleźć, będę na to spotkanie gotów. I choćby cień pochłonął wszystko, co znam, a nadzieja zgasła, stać będę nieulękły. Ten mdły szantaż przeraziłby tylko tchórza. - To nie do końca tak, że się nie bał. Bał się, ale mimo lęku - stawi czoła wszystkiemu, co nastanie. Przywołanie słów przysięgi miało otrzeźwić stojących pośród niego czarodziejów; przysięgali walczyć o lepsze jutro, porzucając samych siebie - porzucając to, co trzymało ich wśród żywych. Również przeszłość, również przyjaźń z dawnym arystokratą. Przysięgali być odważni i ofiarni. Przysięgali wziąć odpowiedzialność nie za siebie i swoje sumienie, a za wszystkich, których mogli ochronić. Życie Percivala nie było od nich ważniejsze. - Każdy z czarodziejów, który tu stoi, doskonale wiedział, z czym wiąże się zdradzenie przed tobą swojej tożsamości - i z pewnością nie chcąc, by kto inny kładł za te czyny własną głowę. - Właśnie na tym polegała rola gwardzisty. Na wzięciu odpowiedzialności za siebie. Na rozpoznaniu, kiedy trzeba było zostawić przyjaciela za sobą, by umocnić słabszą grupę, którą wciąż chronili. On też przyszedł tutaj z własnej woli - wiedząc, z czym wiązały się konsekwencje tej decyzji. Zdradził się przed nim z własną tożsamością, nie oczekując od nikogo, by chronił go przed skutkami. Był gwardzistą, zdecydował się oddać swoje życie na szalę. Zdecydował się walczyć.
Jednak Percival przejawiał determinację. Determinację przepełnioną pewną siłą, której nigdy nie przypisałby zdrajcy - jeśli chciał walczyć, niezależnie od tego, czy potrafił, czy nie, nie widział przeszkód, żeby mu tego bronić. O ile nie zbliży się zanadto do ich sekretów, o ile nie pozwoli to narazić na niebezpieczeństwo innych. O ile będą mieli pewność, że nie zdradzi również ich. Propozycja spisania zeznań była interesująca, ale znacznie bardziej interesująca była ta, którą wysunął Ben.
- Niech przysięgnie pod groźbą śmierci to wszystko - zwrócił się do Benjamina, przenosząc spojrzenie ku niemu. Później - ku pozostałym gwardzistom kolejno. - Niech złoży przysięgę wieczystą nie tylko tego, że nie zdradzi po raz drugi. Nieważne, że naszego wroga, raz już zdradził, a dezercji dokonują tchórze. Niech przysięgnie, że będzie walczył z ludźmi Voldemorta i nim samym - póki nie zginie lub póki nie zwyciężymy. Niech przysięgnie, że po wszystkim, o ile dożyje, odda się w ręce wymiaru sprawiedliwości i szczerze wyzna przed Wizengamotem całą swoją historię raz jeszcze. - Głupotą byłoby zamykać za kratami lub posyłać na śmierć kogoś, kto mógł jeszcze coś zdziałać - potrzebowali jednak kajdan, których nie miałby możliwości zrzucić z rąk. Ciężkich, ale nie tak ciężkich, by nie pozwalały chwycić za broń. Jeśli polegnie w walce, otrzyma zasłużoną karę - wieczna pogoń za wrogiem miała stać sie jego przekleństwem gorszym nawet od śmierci. I od śmierci sprawiedliwszym, czy nie tego domagali sie jego przyjaciele?
- Nie znasz naszej siły - odpowiedział mu wprost. Bez zawahania - Jeśli Voldemort zobaczy mnie w twoich wspomnieniach i zechce mnie odnaleźć, będę na to spotkanie gotów. I choćby cień pochłonął wszystko, co znam, a nadzieja zgasła, stać będę nieulękły. Ten mdły szantaż przeraziłby tylko tchórza. - To nie do końca tak, że się nie bał. Bał się, ale mimo lęku - stawi czoła wszystkiemu, co nastanie. Przywołanie słów przysięgi miało otrzeźwić stojących pośród niego czarodziejów; przysięgali walczyć o lepsze jutro, porzucając samych siebie - porzucając to, co trzymało ich wśród żywych. Również przeszłość, również przyjaźń z dawnym arystokratą. Przysięgali być odważni i ofiarni. Przysięgali wziąć odpowiedzialność nie za siebie i swoje sumienie, a za wszystkich, których mogli ochronić. Życie Percivala nie było od nich ważniejsze. - Każdy z czarodziejów, który tu stoi, doskonale wiedział, z czym wiąże się zdradzenie przed tobą swojej tożsamości - i z pewnością nie chcąc, by kto inny kładł za te czyny własną głowę. - Właśnie na tym polegała rola gwardzisty. Na wzięciu odpowiedzialności za siebie. Na rozpoznaniu, kiedy trzeba było zostawić przyjaciela za sobą, by umocnić słabszą grupę, którą wciąż chronili. On też przyszedł tutaj z własnej woli - wiedząc, z czym wiązały się konsekwencje tej decyzji. Zdradził się przed nim z własną tożsamością, nie oczekując od nikogo, by chronił go przed skutkami. Był gwardzistą, zdecydował się oddać swoje życie na szalę. Zdecydował się walczyć.
Jednak Percival przejawiał determinację. Determinację przepełnioną pewną siłą, której nigdy nie przypisałby zdrajcy - jeśli chciał walczyć, niezależnie od tego, czy potrafił, czy nie, nie widział przeszkód, żeby mu tego bronić. O ile nie zbliży się zanadto do ich sekretów, o ile nie pozwoli to narazić na niebezpieczeństwo innych. O ile będą mieli pewność, że nie zdradzi również ich. Propozycja spisania zeznań była interesująca, ale znacznie bardziej interesująca była ta, którą wysunął Ben.
- Niech przysięgnie pod groźbą śmierci to wszystko - zwrócił się do Benjamina, przenosząc spojrzenie ku niemu. Później - ku pozostałym gwardzistom kolejno. - Niech złoży przysięgę wieczystą nie tylko tego, że nie zdradzi po raz drugi. Nieważne, że naszego wroga, raz już zdradził, a dezercji dokonują tchórze. Niech przysięgnie, że będzie walczył z ludźmi Voldemorta i nim samym - póki nie zginie lub póki nie zwyciężymy. Niech przysięgnie, że po wszystkim, o ile dożyje, odda się w ręce wymiaru sprawiedliwości i szczerze wyzna przed Wizengamotem całą swoją historię raz jeszcze. - Głupotą byłoby zamykać za kratami lub posyłać na śmierć kogoś, kto mógł jeszcze coś zdziałać - potrzebowali jednak kajdan, których nie miałby możliwości zrzucić z rąk. Ciężkich, ale nie tak ciężkich, by nie pozwalały chwycić za broń. Jeśli polegnie w walce, otrzyma zasłużoną karę - wieczna pogoń za wrogiem miała stać sie jego przekleństwem gorszym nawet od śmierci. I od śmierci sprawiedliwszym, czy nie tego domagali sie jego przyjaciele?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Większość opowieści Percivala już słyszał, nie odzywał się więc ani nie dopytywał, dając przyjacielowi obnażyć swą grzeszną przeszłość bez głupich wtrąceń. Słuchanie po raz kolejny o zaniechaniach lub wręcz okrutnych działaniach, jakich dopuścili się Rycerze Walpurgii a więc i Percy, nie było przyjemne, lodowata dłoń ściskała mu wnętrzności, wykręcając je boleśnie. Minę miał zafrasowaną, trochę pochmurną, z pewnością poważną, pozbawioną zwyczajowej aury pogody i wesołości. Wyrwał się ze skupionego słuchania dopiero w chwili, w której Skamander zwrócił się bezpośrednio do niego - z łagodnie rzecz ujmując, reprymendą. Brodacz zmarszczył brwi. - Z czym się mam nie zagolopować? - spytał. - Wszyscy tutaj wiemy, o czym mówię, jesteśmy w zaufanym gronie - W sypialni znajdowali się sami Gwardziści a był pewien, że i dla Tonks wiadomość o skrzyni Gellerta nie była - lub nie pozostanie - tajemnicą. Nott zaś nie miał zielonego pojęcia o skomplikowanej sugestii. Wright nigdy nie zdradziłby tajemnicy Gwardii, jako jeden z pierwszych stanął u boku Garretta, zapracował na swą pozycję, oddał wszystko, całe swoje życie, by naprawić błędy. Nie zamierzał jednak kontynuować rozmowy, nie chodziło przecież o wewnętrzne napięcia - nie znosił ich. Mieli być Gwardią, wspierać się, solidarnie stawiać czoła wyzwaniom, a obecnie wzajemnie się podgryzali lub przeżywali epizod jakiejś podejrzanej choroby dwubiegunowej. Alex znów wydawał się rozluźniony, ale Jaimie starał się nie zwracać na niego uwagi, słuchając uważnie każdej wypowiedzi. Zgadzał się za to z kolejnym zdaniem Samuela, to nie była gra na argumenty.
A gra o życie, ich, Percivala, niewinnych ludzi, których mógł ochronić. Benjamin spojrzał na Brendana, liczył się z jego zdaniem i kiwnął powoli głową. Sam także uważał tą propozycję za najrozsądniejszą. - Co o tym sądzicie? - zwrócił się do pozostałych w kwestii Wieczystej Przysięgi. - Musimy wykazać się chłodnym rozsądkiem. Surowym obliczeniem zysków i strat. Wysłanie go do więzienia, na rychłą śmierć, nic nam nie przyniesie - kolejna ofiara, może zasłużona, ale wątpię, czy śmierć jest odpowiednią zapłatą za popełnione błędy - wzruszył nieco ramionami, istniały lepsze możliwości odpokutowania grzechów. - Moim zdaniem, które chciałbym, żebyście rozważyli, powinniśmy dać Percivalowi szansę odkupienia swych win, choć częściowego, w działaniu. W ryzykowaniu własnego życia. W pomocy nam. W innych okolicznościach użyłbym dość brutalnego stwierdzenia o mięsie armatnim - tu zerknął na sekundę na Percivala, mając nadzieję, że ten nie weźmie tego stwierdzenia do siebie; próbował przedstawić swoje rozumowanie jak najjaśniej, ale nigdy nie był dobry w długich wypowiedziach - ale w tej wojnie potrzebujemy utalentowanych czarodziejów. Każda różdżka się przyda. Zwłaszcza, gdy będziemy mieć gwarancję, że Percy nie zdradzi, że będzie tępił Rycerzy z taką zażartością, jak my, że gdy przyjdzie taka chwila, bez wątpienia położy na szali swoje życie za życie niewinnych ofiar - mówił spokojnie, pewnie; decyzja ciągle leżała w rękach Gwardzistów: i Percivala. Wieczysta Przysięga wiązałaby go już na zawsze z Zakonem, a później, gdy wygrają już wojnę - co do tego nie miał wątpliwości - zmuszalaby go do oddania się w ręce wymiaru sprawiedliwości. - Po prostu sądzę, że Percival się nam przyda. Żywy. Mogący wesprzeć nas różdżką. Związany Wieczystą Przysięgą, która samoistnie rozwiąże nasz problem z zaufaniem - westchnął ciężko, przenosząc spojrzenie na pozostałych Gwardzistów. - Co o tym sądzicie? Powinniśmy zdecydować, co dalej. Oczywiście, jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je - ale jeśli nie, proponuję wspólnie podjąć decyzję - powiedział głośno, przesuwając spojrzeniem po każdej z twarzy.
A gra o życie, ich, Percivala, niewinnych ludzi, których mógł ochronić. Benjamin spojrzał na Brendana, liczył się z jego zdaniem i kiwnął powoli głową. Sam także uważał tą propozycję za najrozsądniejszą. - Co o tym sądzicie? - zwrócił się do pozostałych w kwestii Wieczystej Przysięgi. - Musimy wykazać się chłodnym rozsądkiem. Surowym obliczeniem zysków i strat. Wysłanie go do więzienia, na rychłą śmierć, nic nam nie przyniesie - kolejna ofiara, może zasłużona, ale wątpię, czy śmierć jest odpowiednią zapłatą za popełnione błędy - wzruszył nieco ramionami, istniały lepsze możliwości odpokutowania grzechów. - Moim zdaniem, które chciałbym, żebyście rozważyli, powinniśmy dać Percivalowi szansę odkupienia swych win, choć częściowego, w działaniu. W ryzykowaniu własnego życia. W pomocy nam. W innych okolicznościach użyłbym dość brutalnego stwierdzenia o mięsie armatnim - tu zerknął na sekundę na Percivala, mając nadzieję, że ten nie weźmie tego stwierdzenia do siebie; próbował przedstawić swoje rozumowanie jak najjaśniej, ale nigdy nie był dobry w długich wypowiedziach - ale w tej wojnie potrzebujemy utalentowanych czarodziejów. Każda różdżka się przyda. Zwłaszcza, gdy będziemy mieć gwarancję, że Percy nie zdradzi, że będzie tępił Rycerzy z taką zażartością, jak my, że gdy przyjdzie taka chwila, bez wątpienia położy na szali swoje życie za życie niewinnych ofiar - mówił spokojnie, pewnie; decyzja ciągle leżała w rękach Gwardzistów: i Percivala. Wieczysta Przysięga wiązałaby go już na zawsze z Zakonem, a później, gdy wygrają już wojnę - co do tego nie miał wątpliwości - zmuszalaby go do oddania się w ręce wymiaru sprawiedliwości. - Po prostu sądzę, że Percival się nam przyda. Żywy. Mogący wesprzeć nas różdżką. Związany Wieczystą Przysięgą, która samoistnie rozwiąże nasz problem z zaufaniem - westchnął ciężko, przenosząc spojrzenie na pozostałych Gwardzistów. - Co o tym sądzicie? Powinniśmy zdecydować, co dalej. Oczywiście, jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je - ale jeśli nie, proponuję wspólnie podjąć decyzję - powiedział głośno, przesuwając spojrzeniem po każdej z twarzy.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała słów, które wypowiadał Percival nadal stojąc, patrząc na niego z wyższego pułapu wiedząc, że gdyby wstał musiała by zadzierać głowę ku górze. Starała się patrzeć na wszystko możliwie jak najbardziej obiektywnie, ale wiedziała, że nie wyrzeknie się całkowicie subiektywności. Pomagał im, sądząc, że to najlepsze wyjście. Potrafiła to zrozumieć, potrafiła zrozumieć chęć obrony bliskich, jednak nie dopuściłaby się tego. Nie potrafiłaby, coś zbyt mocno gryzłoby się z jej sumieniem. Zawsze poświęcała siebie. Wcześniej, jakby była mniej ważna, mniej warta. Teraz, znając swoją wartość świadomie zgodziła się bronić słabszych. Zgodziła się oddać życie za sprawę. Był jej wrogiem. Wrogiem, który chciał porzucić wrogą stronę, a jednak sam zdawał sobie sprawę, że nie jest to takie łatwe - a może nawet możliwe. Przesuwała spojrzeniem od jdnego gwardzisty na drugiego, co jakiś czas wracając spojrzeniem do Percivala. Sprawdzając jego reakcję. Słowa które wypowiedział Alexander uniosły jej brwi ku górze. Do cholery, był rycerzem, uczestniczył we wszystkim co zrobili pośrednio, albo bezpośrednio. Zgadzał się na to. Brwi pomknęły jeszcze wyżej. Nie kwestionowała tego, że Percival był w stanie to zrobić.
- Chce pomóc, sobie, czy nam? - zapytała przenosząc zaraz spojrzenie na Percivala. - Może potrzebuje czegoś, kogoś, kto pomoże mu oczyścić jego własne sumienie. Zadośćuczynić za rzeczy, które zrobił. To nie poświęcenie, to podreperowanie własnego ego. Uciszenie sumienia. To nie robi z niego jednego z nas. - powiedziała nie odrywając spojrzenia od Alexandra. To były dwie różne rzeczy. A może nawet trzy. Chęć zapłacenia za krzywdy, naprawienie błędów, a całkowite poświęcenie, którego dokonali oni. I miała wrażenie, że fakt, że przyszedł sam i zdradził im informacje dla niektórych zdawał się podobnym do tego, które oddali się podczas Próby. Ale Just dostrzegała różnice, jak i podobieństwa.
- Sądzę inaczej, Selwyn. - zmarszczyła brwi spoglądając na niego gniewnie. Wiedziała, że Voldemort jest potężny. Widziała, co zrobił Skamanderowi. Słyszała co stało się na Stonhenge. - Na siwą brodę Merlina. - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Słyszysz co mówisz? Więc co proponujesz skoro nie możemy się równać z Voldemortem. Rzucić jego, by walczył za nas? - zapytała wskazując głową na Percivala. Czuła, jak słowa Alexandra podniosły jej ciśnienie. Słyszała o potędze Voldemorta i byłby głupia, gdyby ją lekceważyła, ale gdyby stanął przed nią, walczyłaby. Walczyła do ostatniego oddechu bo na mądrą Rowenę, przysięgła to. Poświęciła wszystko.
Bardziej zgadzała się ze słowami, które wypowiadał Brendan i Samuel, mając niejako ważenie, że inni spoglądają na Percivala przychylniej. Sama nie mówiła wiele, pozwalając by to oni prowadzili rozmowy, ale nie umiała zignorować słów Alexa. Nie byli Klubem Miłosierdzia, byli Zakonem Feniksa. Słowa przysięgi, które nadal żywo znajdowały się w jej głowie przyciągały jej spojrzenie do Brendana.
- Niech przysięgnie. - zgodziła się z aurorem, rozplatając dłonie i rzucając się na kanapę która stała za jej plecami. Zsunęła ze stopy buta i podciągnęła ją do siebie. Spoglądając na mężczyznę spod zmrużonych powiek. Tak, Brendan miał rację. Niech przysięgnie, dając im pewność, że ich nie zdradzi. Dostając misję, by walczyć do samego końca. W końcu wiedząc też, mając świadomość, jak wszystko się skończy. Przeniosła spojrzenie na Benjamina. - Przysięga, nie rozwiązuje problemu z zaufaniem, Ben. Ale zgadzam się, że możesz nam się przydać. Choćby do złapania tych, którzy po ciebie przyjdą - powiedziała przenosząc znów spojrzenie na smokologa. Zmarszczyła lekko nos. Oderwała od niego wzrok marszcząc brwi spojrzała na Foxa, który wspomniał o tym, że będą chcieli go znaleźć i spojrzała na Samuela, przesuwając spojrzenie na Brendana. - Będziesz środkiem. - mówiła spokojnie dalej. Ramię ułożyła na podciągniętym kolanie. Palce obracały białą różdżkę w palcach. - Nie pozna reszty, póki nie uznamy, że powinien. Tylko my będziemy wiedzieć, że nas wspomaga. Na to, by mógł być wśród nas, trzeba sprawdzić nie tylko jego, ale i poczynić odpowiednie przygotowania - to po pierwsze. A my mamy teraz zbyt ważne kroki do podjęcia, by rozstrzygać wewnętrzne spory. - odpowiadali za zbyt wielu ludzi, by móc pozwolić sobie na jakieś błędy. Przysięga miała go zamknąć w pewnych ramach. Ale to nie zamykało całkowicie tematu zaufania. Nie dla niej. Ostatni reakcje na spotkaniu jasno mówiły o tym, z jakim powitaniem by się spotkał. Jak mocno uderzyłoby to w nich samych. Spotkanie zajęłoby się nim, zamiast tym, co było prawdziwie ważne.
- Chce pomóc, sobie, czy nam? - zapytała przenosząc zaraz spojrzenie na Percivala. - Może potrzebuje czegoś, kogoś, kto pomoże mu oczyścić jego własne sumienie. Zadośćuczynić za rzeczy, które zrobił. To nie poświęcenie, to podreperowanie własnego ego. Uciszenie sumienia. To nie robi z niego jednego z nas. - powiedziała nie odrywając spojrzenia od Alexandra. To były dwie różne rzeczy. A może nawet trzy. Chęć zapłacenia za krzywdy, naprawienie błędów, a całkowite poświęcenie, którego dokonali oni. I miała wrażenie, że fakt, że przyszedł sam i zdradził im informacje dla niektórych zdawał się podobnym do tego, które oddali się podczas Próby. Ale Just dostrzegała różnice, jak i podobieństwa.
- Sądzę inaczej, Selwyn. - zmarszczyła brwi spoglądając na niego gniewnie. Wiedziała, że Voldemort jest potężny. Widziała, co zrobił Skamanderowi. Słyszała co stało się na Stonhenge. - Na siwą brodę Merlina. - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Słyszysz co mówisz? Więc co proponujesz skoro nie możemy się równać z Voldemortem. Rzucić jego, by walczył za nas? - zapytała wskazując głową na Percivala. Czuła, jak słowa Alexandra podniosły jej ciśnienie. Słyszała o potędze Voldemorta i byłby głupia, gdyby ją lekceważyła, ale gdyby stanął przed nią, walczyłaby. Walczyła do ostatniego oddechu bo na mądrą Rowenę, przysięgła to. Poświęciła wszystko.
Bardziej zgadzała się ze słowami, które wypowiadał Brendan i Samuel, mając niejako ważenie, że inni spoglądają na Percivala przychylniej. Sama nie mówiła wiele, pozwalając by to oni prowadzili rozmowy, ale nie umiała zignorować słów Alexa. Nie byli Klubem Miłosierdzia, byli Zakonem Feniksa. Słowa przysięgi, które nadal żywo znajdowały się w jej głowie przyciągały jej spojrzenie do Brendana.
- Niech przysięgnie. - zgodziła się z aurorem, rozplatając dłonie i rzucając się na kanapę która stała za jej plecami. Zsunęła ze stopy buta i podciągnęła ją do siebie. Spoglądając na mężczyznę spod zmrużonych powiek. Tak, Brendan miał rację. Niech przysięgnie, dając im pewność, że ich nie zdradzi. Dostając misję, by walczyć do samego końca. W końcu wiedząc też, mając świadomość, jak wszystko się skończy. Przeniosła spojrzenie na Benjamina. - Przysięga, nie rozwiązuje problemu z zaufaniem, Ben. Ale zgadzam się, że możesz nam się przydać. Choćby do złapania tych, którzy po ciebie przyjdą - powiedziała przenosząc znów spojrzenie na smokologa. Zmarszczyła lekko nos. Oderwała od niego wzrok marszcząc brwi spojrzała na Foxa, który wspomniał o tym, że będą chcieli go znaleźć i spojrzała na Samuela, przesuwając spojrzenie na Brendana. - Będziesz środkiem. - mówiła spokojnie dalej. Ramię ułożyła na podciągniętym kolanie. Palce obracały białą różdżkę w palcach. - Nie pozna reszty, póki nie uznamy, że powinien. Tylko my będziemy wiedzieć, że nas wspomaga. Na to, by mógł być wśród nas, trzeba sprawdzić nie tylko jego, ale i poczynić odpowiednie przygotowania - to po pierwsze. A my mamy teraz zbyt ważne kroki do podjęcia, by rozstrzygać wewnętrzne spory. - odpowiadali za zbyt wielu ludzi, by móc pozwolić sobie na jakieś błędy. Przysięga miała go zamknąć w pewnych ramach. Ale to nie zamykało całkowicie tematu zaufania. Nie dla niej. Ostatni reakcje na spotkaniu jasno mówiły o tym, z jakim powitaniem by się spotkał. Jak mocno uderzyłoby to w nich samych. Spotkanie zajęłoby się nim, zamiast tym, co było prawdziwie ważne.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wszyscy, którzy nie napisali jeszcze w tej kolejce są proszeni o jak najszybsze odpisanie.
I show not your face but your heart's desire
Uprzedzałam, że jak nie zdążę w terminie to można mnie pominąć bo wyjeżdżam. Post piszę z tel.
Powoli odgrywał się cięższymi myślami od siebie samego. Niezrozumienie dla mówiącego zdawało się być tak naturalne jak oddychanie. Pozostawić mógł to tylko milczeniem.
Na odpowiedź Wrigta miał ochotę się skrzywić, ale tego nie zrobił - Nie. Nie wszyscy - i to o przesłuchiwanego mu chodziło. Nawet jeśli nie rozumiał nawiązania, jakie podał, do idiotów nie należał, by zacząć się zastanawiać. I dlatego nazywał to bezmyślnością. Uciął jednak temat, odrywając wzrok od gwardzisty, ale słuchając propozycji jaką wystosował. Tu - zgadzał się w pełni. Odezwał się dopiero, gdy zwrócono się do niego - Mylisz się - słowa kierował do Aleksandra - Voldemort jest potężny, ale to nie znaczy, że nie niezniszczalny - zmrużył oczy - Blake musi odpowiedzieć za swoje zbrodnie, ale to nie znaczy, że zrobimy sobie teraz krucjatę do tower i zawołamy rycerzy, by sobie go wzięli - zakończył sucho, ale odetchnął przez nos, pozbywając się kumulowanego napięcia.
Prześlizgnął spojrzeniem po zebranych, na moment zatrzymując się przy Jusine, potem wracając do innych. Było o czym decydować. I konsekwencje ciążyć będą właśnie na nich - Niech przysięgnie - powtórzył za kolejnymi wypowiedziami, przytakując skinieniem głowy za padającymi elementami przysięgi. Skoro smokolog chciał przyjąć na siebie odroczoną karę - tym lepiej. Widocznie sumienie działało. Przez głowę przemknęła mu myśl i pytanie. Czy ktokolwiek z obecnych zgodziłby się na jakiekolwiek zadośćuczynienie, gdyby na miejscu Prcivala znajdował się ktoś inny? Mulciber? Rosier? Rookwood? Pozostawił jednak myśl niewypowiedzianą. Czuł, że tylko rozpaliłby wartko pływające w powietrzu napięcie. A sam miał po prostu wielką ochotę opuszczenia pomieszczenia.
Zatrzymał spojrzenie ciemnych ślepi na Percivalu, gdy pierwszy raz odezwał się do niego personalnie. Przez moment poczuł zgrzyt lekceważenia, który sugerował złamanie dzielącego ich dystansu, ale wciąż pamiętał halucynogenne wydarzenia z Kumbrii - tam nie podawał nazwiska, które przyszło z listem - Zdaje się, że nie zawsze i nie dla każdego - odpowiedział krótko. Przykładów miał zbyt wiele. Czarna magia potrafiła wyprać sumienie, tworząc wynaturzone, którego ciężko było nazwać człowiekiem. Blake zwrócił z podążania ścieżka, która na końcu i tak oferowała tylko zagładę.
Powoli odgrywał się cięższymi myślami od siebie samego. Niezrozumienie dla mówiącego zdawało się być tak naturalne jak oddychanie. Pozostawić mógł to tylko milczeniem.
Na odpowiedź Wrigta miał ochotę się skrzywić, ale tego nie zrobił - Nie. Nie wszyscy - i to o przesłuchiwanego mu chodziło. Nawet jeśli nie rozumiał nawiązania, jakie podał, do idiotów nie należał, by zacząć się zastanawiać. I dlatego nazywał to bezmyślnością. Uciął jednak temat, odrywając wzrok od gwardzisty, ale słuchając propozycji jaką wystosował. Tu - zgadzał się w pełni. Odezwał się dopiero, gdy zwrócono się do niego - Mylisz się - słowa kierował do Aleksandra - Voldemort jest potężny, ale to nie znaczy, że nie niezniszczalny - zmrużył oczy - Blake musi odpowiedzieć za swoje zbrodnie, ale to nie znaczy, że zrobimy sobie teraz krucjatę do tower i zawołamy rycerzy, by sobie go wzięli - zakończył sucho, ale odetchnął przez nos, pozbywając się kumulowanego napięcia.
Prześlizgnął spojrzeniem po zebranych, na moment zatrzymując się przy Jusine, potem wracając do innych. Było o czym decydować. I konsekwencje ciążyć będą właśnie na nich - Niech przysięgnie - powtórzył za kolejnymi wypowiedziami, przytakując skinieniem głowy za padającymi elementami przysięgi. Skoro smokolog chciał przyjąć na siebie odroczoną karę - tym lepiej. Widocznie sumienie działało. Przez głowę przemknęła mu myśl i pytanie. Czy ktokolwiek z obecnych zgodziłby się na jakiekolwiek zadośćuczynienie, gdyby na miejscu Prcivala znajdował się ktoś inny? Mulciber? Rosier? Rookwood? Pozostawił jednak myśl niewypowiedzianą. Czuł, że tylko rozpaliłby wartko pływające w powietrzu napięcie. A sam miał po prostu wielką ochotę opuszczenia pomieszczenia.
Zatrzymał spojrzenie ciemnych ślepi na Percivalu, gdy pierwszy raz odezwał się do niego personalnie. Przez moment poczuł zgrzyt lekceważenia, który sugerował złamanie dzielącego ich dystansu, ale wciąż pamiętał halucynogenne wydarzenia z Kumbrii - tam nie podawał nazwiska, które przyszło z listem - Zdaje się, że nie zawsze i nie dla każdego - odpowiedział krótko. Przykładów miał zbyt wiele. Czarna magia potrafiła wyprać sumienie, tworząc wynaturzone, którego ciężko było nazwać człowiekiem. Blake zwrócił z podążania ścieżka, która na końcu i tak oferowała tylko zagładę.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 25.03.19 13:42, w całości zmieniany 3 razy
Samuel miał rację - wspominanie o winach w towarzystwie Percivala nie było najrozsądniejszym krokiem, choć co najwyżej mogło skłonić go do rozważań nad naszymi czynami. Jeszcze mniej rozsądnym było jednak upominanie Benjamina w jego towarzystwie - mimowolnie podkreślając wagę jego słów, które - być może - bez tego komentarza, odbiłyby się bez echa. Nie odezwałem się jednak - to nie był odpowiedni czas ani miejsce.
Chciałem spoglądać Percivala tak jak kiedyś. Ale każde jego słowo zaburzało ten obraz, zalewając go kolejnymi plamami czerni. Pomimo tego, że postanowił wrócić na ścieżkę sprawiedliwości, trudno było zaakceptować czyny, których dokonał. Nawet jeśli dokonał ich ze strachu. Przecież to on był największym wrogiem - nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego nie szukał pomocy wcześniej. Czy nie wiedział, ze wystarczyło słowo, bym odpowiedział na jego wezwanie, zanim było już za późno? Ja, Benjamin, Ulysses. Czy zapomniał o dawnych przyjaciołach?
- Spędziłeś wiele miesięcy oszukując samego siebie. Papier przyjmie wszystko, Percivalu. - Powiedziałem gorzko. Nie mogłem zaufać mu na słowo, jeszcze nie wtedy i nie po tym, gdy zasilił szeregi wroga. Czy naprawdę dziwiło go moje pytanie? Kumbria, Stonehenge, list - nie, to nie wystarczyło.
Ale nie miałem wątpliwości co do tego, że żałował wszystkiego, czego dokonał. Wyznał to - pod działaniem serum prawdy.
- Jeśli wydarzenia w Kumbrii były czymś więcej, niż tylko snem - mimowolnie spojrzałem w kierunku Samuela - na własne oczy widziałem jak zachowuje się przyparty do muru. Na co go stać w sytuacjach kryzysowych. - Wykazywał się rozwagą. A jednocześnie nie obawiał ryzyka. - Zgadzam się z Brendanem. Przysięga wieczysta będzie biletem w jedną stronę. I najlepszym wyjściem z tej sytuacji. Do czasu, aż nie wyplenimy zbrodniarzy z najwyższych stołków w Ministerstwie Magii. - Była to ryzykowna gra - zdradę mógł przypłacić własnym życiem, ale z całego serca chciałem wierzyć, że otrzymując drugą szansę, nie zamierzał jej zaprzepaścić.
Dziękuję, że czekałyście, choć nie było to konieczne, naprawdę! <3
Chciałem spoglądać Percivala tak jak kiedyś. Ale każde jego słowo zaburzało ten obraz, zalewając go kolejnymi plamami czerni. Pomimo tego, że postanowił wrócić na ścieżkę sprawiedliwości, trudno było zaakceptować czyny, których dokonał. Nawet jeśli dokonał ich ze strachu. Przecież to on był największym wrogiem - nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego nie szukał pomocy wcześniej. Czy nie wiedział, ze wystarczyło słowo, bym odpowiedział na jego wezwanie, zanim było już za późno? Ja, Benjamin, Ulysses. Czy zapomniał o dawnych przyjaciołach?
- Spędziłeś wiele miesięcy oszukując samego siebie. Papier przyjmie wszystko, Percivalu. - Powiedziałem gorzko. Nie mogłem zaufać mu na słowo, jeszcze nie wtedy i nie po tym, gdy zasilił szeregi wroga. Czy naprawdę dziwiło go moje pytanie? Kumbria, Stonehenge, list - nie, to nie wystarczyło.
Ale nie miałem wątpliwości co do tego, że żałował wszystkiego, czego dokonał. Wyznał to - pod działaniem serum prawdy.
- Jeśli wydarzenia w Kumbrii były czymś więcej, niż tylko snem - mimowolnie spojrzałem w kierunku Samuela - na własne oczy widziałem jak zachowuje się przyparty do muru. Na co go stać w sytuacjach kryzysowych. - Wykazywał się rozwagą. A jednocześnie nie obawiał ryzyka. - Zgadzam się z Brendanem. Przysięga wieczysta będzie biletem w jedną stronę. I najlepszym wyjściem z tej sytuacji. Do czasu, aż nie wyplenimy zbrodniarzy z najwyższych stołków w Ministerstwie Magii. - Była to ryzykowna gra - zdradę mógł przypłacić własnym życiem, ale z całego serca chciałem wierzyć, że otrzymując drugą szansę, nie zamierzał jej zaprzepaścić.
Dziękuję, że czekałyście, choć nie było to konieczne, naprawdę! <3
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Słuchał ich w milczeniu, nie poruszając się ani nie okazując zbędnych emocji, choć podejrzewał, że nie do końca udawało mu się wymazać zniecierpliwienie i zdenerwowanie z gestów i mimiki; język go świerzbił - nie był przyzwyczajony do znoszenia oskarżeń i upomnień bez słowa sprzeciwu, wrodzony upór i wychowanie nakazywały mu bronić swojego stanowiska, ale wbrew pozorom nie był głuchy - słyszał upomnienia Skamandera i stojącego obok niego aurora, nie miał więc zamiaru niepotrzebnie ich prowokować; mieli powody do wrogiego nastawienia, a on nie miał szans zmienić go w kilka minut. Nie odzywał się więc, gdy (celowo?) przekręcano jego słowa, ani gdy podważano ich szczerość, mimo że przecież nie był w stanie odpowiadać z jej pominięciem - krążące w jego żyłach veritaserum powinno być tego wystarczającym gwarantem. Starał się również nie zwracać uwagi na wewnętrzne tarcia między Zakonnikami, mimo że nie mógł ich nie dostrzec; dziwił się, że pozwalali sobie na wzajemne podważanie autorytetu w jego obecności, ale to właściwie nie była jego sprawa; nie był szpiegiem, planującym wykorzystać to później do własnych celów.
Odezwał się dopiero, gdy z ust kobiety padło pytanie - być może częściowo skierowane do niego, być może wcale nie; nie był pewien. - Nie szukam u was wybaczenia - odezwał się cicho, sugestia, że starał się podreperować własne ego, wydała mu się śmieszna - ale wcale się nie zaśmiał, a w jego głosie nie było ani wesołości, ani wyrzutu. Zmęczenie, może - i cicha rezygnacja. - Nie zależy mi na przysypaniu właściwymi decyzjami tych złych - bardziej na tym, by moje dziecko nie było zmuszone do ich podejmowania; żeby nie musiało wybierać między przyjaźnią z czarodziejem półkrwi, a własną rodziną. Ze słów Benjamina wywnioskowałem, że walczycie - między innymi - o to samo - dodał, opuszczając spojrzenie, i znów uciekając w milczenie, nim ktokolwiek zdążyłby rzucić na niego Silencio.
Nie było zresztą takiej potrzeby, nie odezwał się ani razu, gdy Ben wskazał na konieczność podjęcia decyzji - przez nich, on sam tak naprawdę nie miał żadnego wyboru. Żadna z wypowiedzi nie wywołała zresztą jego sprzeciwu, choć gdy głos zabrała Tonks, spojrzał na nią z dezorientacją. - Jestem gotów przysiąc to wszystko - zaznaczył, nie chciał, by pomyśleli, że wycofuje się z warunków, które przecież - częściowo - sam zaproponował - nie rozumiem jednak, jak mam walczyć za waszą sprawę, nie mogąc jednocześnie walczyć u waszego boku. Jeżeli wasi sojusznicy nie będą wiedzieć, że stoję po ich stronie, co powstrzyma ich przed zaatakowaniem mnie na polu walki? - Zakon Feniksa znał go już przecież jako Rycerza Walpurgii; Wright wiedział o nim od dawna - zapewne od Russella, być może od Burke'a. - I skąd ja będę wiedział, czy mam do czynienia z członkiem Zakonu, czy z Rycerzem, skoro jedni i drudzy będą atakować mnie tak samo? - Czy naprawdę chcieli, by walczył na ślepo? Czy miał przeciwstawiać się Voldemortowi i jego sługom w pojedynkę? Nawet jeśli tak, to do wzajemnych konfrontacji i tak dochodziło przecież cały czas. Możliwe, że czegoś nie dostrzegał, wątpił jednak, by mieli dla niego w planach indywidualne zadania, z jego perspektywy takie rozwiązanie było technicznie niemożliwe do zrealizowania. W jego tonie nie było jednak powątpiewania, pytał prosto i rzeczowo; co najmniej połowa z przesłuchujących go czarodziejów była aurorami, którzy na pewno zdawali sobie sprawę z ryzyka, jakie niosło wprowadzenie takiego chaosu na pole walki. Najprawdopodobniej skonfundowanie wynikało więc z jego własnej niewiedzy - i o rozjaśnienie tej niewiedzy mu chodziło, gdy przenosił spojrzenie z jednego Zakonnika na drugiego, finalnie zatrzymując je na Benie.
| 36 godzin, jeżeli nie wypytujecie Percy'ego, nie musicie na mnie czekać z rozpoczęciem nowej kolejki <3
Odezwał się dopiero, gdy z ust kobiety padło pytanie - być może częściowo skierowane do niego, być może wcale nie; nie był pewien. - Nie szukam u was wybaczenia - odezwał się cicho, sugestia, że starał się podreperować własne ego, wydała mu się śmieszna - ale wcale się nie zaśmiał, a w jego głosie nie było ani wesołości, ani wyrzutu. Zmęczenie, może - i cicha rezygnacja. - Nie zależy mi na przysypaniu właściwymi decyzjami tych złych - bardziej na tym, by moje dziecko nie było zmuszone do ich podejmowania; żeby nie musiało wybierać między przyjaźnią z czarodziejem półkrwi, a własną rodziną. Ze słów Benjamina wywnioskowałem, że walczycie - między innymi - o to samo - dodał, opuszczając spojrzenie, i znów uciekając w milczenie, nim ktokolwiek zdążyłby rzucić na niego Silencio.
Nie było zresztą takiej potrzeby, nie odezwał się ani razu, gdy Ben wskazał na konieczność podjęcia decyzji - przez nich, on sam tak naprawdę nie miał żadnego wyboru. Żadna z wypowiedzi nie wywołała zresztą jego sprzeciwu, choć gdy głos zabrała Tonks, spojrzał na nią z dezorientacją. - Jestem gotów przysiąc to wszystko - zaznaczył, nie chciał, by pomyśleli, że wycofuje się z warunków, które przecież - częściowo - sam zaproponował - nie rozumiem jednak, jak mam walczyć za waszą sprawę, nie mogąc jednocześnie walczyć u waszego boku. Jeżeli wasi sojusznicy nie będą wiedzieć, że stoję po ich stronie, co powstrzyma ich przed zaatakowaniem mnie na polu walki? - Zakon Feniksa znał go już przecież jako Rycerza Walpurgii; Wright wiedział o nim od dawna - zapewne od Russella, być może od Burke'a. - I skąd ja będę wiedział, czy mam do czynienia z członkiem Zakonu, czy z Rycerzem, skoro jedni i drudzy będą atakować mnie tak samo? - Czy naprawdę chcieli, by walczył na ślepo? Czy miał przeciwstawiać się Voldemortowi i jego sługom w pojedynkę? Nawet jeśli tak, to do wzajemnych konfrontacji i tak dochodziło przecież cały czas. Możliwe, że czegoś nie dostrzegał, wątpił jednak, by mieli dla niego w planach indywidualne zadania, z jego perspektywy takie rozwiązanie było technicznie niemożliwe do zrealizowania. W jego tonie nie było jednak powątpiewania, pytał prosto i rzeczowo; co najmniej połowa z przesłuchujących go czarodziejów była aurorami, którzy na pewno zdawali sobie sprawę z ryzyka, jakie niosło wprowadzenie takiego chaosu na pole walki. Najprawdopodobniej skonfundowanie wynikało więc z jego własnej niewiedzy - i o rozjaśnienie tej niewiedzy mu chodziło, gdy przenosił spojrzenie z jednego Zakonnika na drugiego, finalnie zatrzymując je na Benie.
| 36 godzin, jeżeli nie wypytujecie Percy'ego, nie musicie na mnie czekać z rozpoczęciem nowej kolejki <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Spojrzałem na Justine, która wydawała się żywo przejęta tym, co powiedziałem. Ściągnąłem brwi, po czym pokręciłem głową.
- Tonks, nie wkładaj mi do gardła słów, których nie powiedziałem. Wcale nie mówiłem o robieniu z niego jednego z nas - wykrzywiłem usta, niezadowolony z tego, że z moich wypowiedzi wciąż wyciągano błędny sens, jakby wręcz usilnie dopatrując się tego, że byłem jakby gorszym Gwardzistą. - Ale nie każdy jest taki silny, nie każdy może zdobyć się na płynięcie pod prąd, na sprzeciw. Szlachcice robią dzieciom pranie mózgu i chociaż zdarzają się wyjątki, są tak naprawdę sporadyczne - mimowolnie w tej chwili spojrzałem na Fredericka. Był fantastycznym wyjątkiem potwierdzającym regułę, że konserwatywna szlachta jest całkowicie pomylona. - Nie jestem tutaj przypadkiem, przecież dobrze wiecie, gdzie leżą moje intencje - opadłem głębiej w kanapę, ledwo powstrzymując się od zrezygnowanego pokręcenia głową. Tyle mówili o zaufaniu - a z mojej strony zaczynało to wyglądać inaczej. Mieliśmy jeden cel i różne punkty widzenia, przez które nie mogliśmy przeskoczyć. Zbrodniarz? Tak, pogodziłem się z tą myślą, nowym epitetem określającym siedzącego obok mnie czarodzieja, chociaż do ostatniej chwili liczyłem, że nie będę musiał tego robić.
Naiwnie. Ciężko jednak momentami nie być naiwnym, kiedy naprawdę chce się w coś wierzyć.
Samuel miał rację, mówiąc o Voldemorcie i krucjatach do Tower, dlatego pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie sądziłem jednak, by wspomniane już stawanie w pojedynkę do walki z samozwańczym lordem było aktualnie rozważnym pomysłem, nawet jeżeli podparło się to słowami przysięgi. Mieliśmy walczyć, porzucić siebie żeby wygrać. Oczywiście, gdyby zapukał do moich drzwi walczyłbym, nawet chwili się nie zastanawiając. Jednak dopóki nie znaliśmy jego planów i właściwie nie wiedzieliśmy o Tomie Riddle nic ponad to, co powiedział nam Percival stawanie z nim w szranki wydawało się poświęceniem jedynie osłabiającym Zakon.
Na słowa Benjamina poruszyłem się, przysłuchując się uważnie temu co wyższy rangą Gwardzista ma do powiedzenia. Pokiwałem głową, całkowicie się z nim zgadzając. Mimo wszystko odezwał się we mnie ten cichy głosik pytający, dlaczego choć mówiliśmy praktycznie to samo, z taką samą intencją, to na mnie skupił się "gniew" wszystkich zgromadzonych. Może prawie to samo było zbyt daleko od siebie leżące, prawie trudno w końcu zdefiniować. Zignorowałem jednak te podszepty - na pewno w tej chwili, nie będąc pewnym czy aby nie powrócą ze zdwojoną mocą, kiedy w Kurniku nie będzie już nikogo poza mną. Odsunąłem jednak od siebie te myśli, nie były mi do niczego potrzebne. Ostatecznie wypracowaliśmy bowiem racjonalny konsensus.
- Niech przysięgnie - zawtórowałem więc pozostałym. To była chyba najrozsądniejsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Pozostała jeszcze kwestia samego ubrania wszystkiego w odpowiednie słowa - jednak zanim zdążyliśmy przejść do tej części Percival zaczął stawiać pytania. Zerknąłem na niego spod lekko uniesionych brwi, naprawdę ledwo powstrzymując się od sarkastyczno-żartobliwego tonu. Ostatecznie postawiłem na zawsze modną u nas neutralność i lekkie wzruszenie ramionami. - I tak nie jest to coś, co zależy od ciebie, więc bezcelowym jest byś teraz zaprzątał sobie tym głowę - odpowiedziałem byłemu Nottowi. Do pełni obrazka brakowało jeszcze, żebym klepnął go w ramię, ale naprawdę - nie był to czas na wyreżyserowane żarty i poufałości. W końcu jako organizacja mieliśmy aktualnie większe zmartwienia niż jeden były Rycerz Walpurgii.
- Tonks, nie wkładaj mi do gardła słów, których nie powiedziałem. Wcale nie mówiłem o robieniu z niego jednego z nas - wykrzywiłem usta, niezadowolony z tego, że z moich wypowiedzi wciąż wyciągano błędny sens, jakby wręcz usilnie dopatrując się tego, że byłem jakby gorszym Gwardzistą. - Ale nie każdy jest taki silny, nie każdy może zdobyć się na płynięcie pod prąd, na sprzeciw. Szlachcice robią dzieciom pranie mózgu i chociaż zdarzają się wyjątki, są tak naprawdę sporadyczne - mimowolnie w tej chwili spojrzałem na Fredericka. Był fantastycznym wyjątkiem potwierdzającym regułę, że konserwatywna szlachta jest całkowicie pomylona. - Nie jestem tutaj przypadkiem, przecież dobrze wiecie, gdzie leżą moje intencje - opadłem głębiej w kanapę, ledwo powstrzymując się od zrezygnowanego pokręcenia głową. Tyle mówili o zaufaniu - a z mojej strony zaczynało to wyglądać inaczej. Mieliśmy jeden cel i różne punkty widzenia, przez które nie mogliśmy przeskoczyć. Zbrodniarz? Tak, pogodziłem się z tą myślą, nowym epitetem określającym siedzącego obok mnie czarodzieja, chociaż do ostatniej chwili liczyłem, że nie będę musiał tego robić.
Naiwnie. Ciężko jednak momentami nie być naiwnym, kiedy naprawdę chce się w coś wierzyć.
Samuel miał rację, mówiąc o Voldemorcie i krucjatach do Tower, dlatego pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie sądziłem jednak, by wspomniane już stawanie w pojedynkę do walki z samozwańczym lordem było aktualnie rozważnym pomysłem, nawet jeżeli podparło się to słowami przysięgi. Mieliśmy walczyć, porzucić siebie żeby wygrać. Oczywiście, gdyby zapukał do moich drzwi walczyłbym, nawet chwili się nie zastanawiając. Jednak dopóki nie znaliśmy jego planów i właściwie nie wiedzieliśmy o Tomie Riddle nic ponad to, co powiedział nam Percival stawanie z nim w szranki wydawało się poświęceniem jedynie osłabiającym Zakon.
Na słowa Benjamina poruszyłem się, przysłuchując się uważnie temu co wyższy rangą Gwardzista ma do powiedzenia. Pokiwałem głową, całkowicie się z nim zgadzając. Mimo wszystko odezwał się we mnie ten cichy głosik pytający, dlaczego choć mówiliśmy praktycznie to samo, z taką samą intencją, to na mnie skupił się "gniew" wszystkich zgromadzonych. Może prawie to samo było zbyt daleko od siebie leżące, prawie trudno w końcu zdefiniować. Zignorowałem jednak te podszepty - na pewno w tej chwili, nie będąc pewnym czy aby nie powrócą ze zdwojoną mocą, kiedy w Kurniku nie będzie już nikogo poza mną. Odsunąłem jednak od siebie te myśli, nie były mi do niczego potrzebne. Ostatecznie wypracowaliśmy bowiem racjonalny konsensus.
- Niech przysięgnie - zawtórowałem więc pozostałym. To była chyba najrozsądniejsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Pozostała jeszcze kwestia samego ubrania wszystkiego w odpowiednie słowa - jednak zanim zdążyliśmy przejść do tej części Percival zaczął stawiać pytania. Zerknąłem na niego spod lekko uniesionych brwi, naprawdę ledwo powstrzymując się od sarkastyczno-żartobliwego tonu. Ostatecznie postawiłem na zawsze modną u nas neutralność i lekkie wzruszenie ramionami. - I tak nie jest to coś, co zależy od ciebie, więc bezcelowym jest byś teraz zaprzątał sobie tym głowę - odpowiedziałem byłemu Nottowi. Do pełni obrazka brakowało jeszcze, żebym klepnął go w ramię, ale naprawdę - nie był to czas na wyreżyserowane żarty i poufałości. W końcu jako organizacja mieliśmy aktualnie większe zmartwienia niż jeden były Rycerz Walpurgii.
- A ja wcale nie do tego się odnosiłam. Wyjaśnimy to sobie później. - powiedziała skupiając się, by zdusić w sobie gniew. Skinęła mu głową, spokojniej. Nie chodziło o to, kim mężczyzna siedzący z nimi mógłby być. Ale nie powinni teraz skupiać się na tym. Mogli to sobie wyjaśnić później.
Poczuła na sobie spojrzenie i zerknęła w tamtym kierunku. Zawsze je czuła, zawsze wiedziała, gdy patrzył na nią on. Ich spojrzenia spotkały się, ale twarz wyrażała niewiele. Zarówno jej, jak i jego. Myśli tłukły się ze sobą. Wzrok znów powędrował dla Blake’a. Był jej obcym. Był wrogiem. Ufała Benowi, Foxowi i Alexowi, ale czy mówiliby tak samo, gdyby na miejscu Percivala siedział ktoś inny. To jasne, nie każdy był w stanie zawrócić. Ale mówili, że łączyła ich wcześniej przyjaźń. Wśród nazwisk które wymienił Percival znajdował się też Macnair. Pamiętała godziny spędzone w Pokoju Życzeń. Pamiętała wszystko, co zaszło między nimi później. Ale czy byłby ją w stanie przekonać, że chce się zmienić i zadośćuczynić za wszystko, czego był przyczyną? Wątpiła w to, że w ogóle by to zrobił. Ale gdyby… Gdyby postanowił. Czy równie żarliwie zakładano by, że im się przyda, że mogą mieć z niego pożytek. Czy wysłuchaliby go równie cierpliwe, co czynili względem Percivala, gdyby to ona przyprowadziła kogoś innego? Nie umiała się zdecydować, możliwie dlatego, że wiedziała że Macnair nie potrafił przyznać się do błędu i nigdy nie chciał obierać dobrej drogi. Ta, którą wybierał była dla niego wygodniejsza. Słuchała słów padających z ust Percivala wpatrując się w obracaną między palcami różdżkę. Brwi zmarszczyły się leciutko. Na wspomnienie imienia Benjamina. Uniosła spojrzenie dopiero, gdy zaczął zadawać pytania na powrót zawieszając na nim wzrok.
- Wiesz jak wyglądają Rycerze, wiesz z kim masz walczyć jeśli do walki dojdzie. Gdy zaatakuje cię ktoś, kogo nie znasz - broń się. Broń i znikaj. Nie atakuj, jeśli nie jesteś pewien, że to twój wróg. Pokaż na razie swoją przydatność inaczej. Znajdź czułe punkty Rycerzy, stronę, od której można podejść, ich specyfikę działania - spędziałeś wśród nich czas, poznałeś ich. Każdą jedną rzecz, którą możemy wykorzystać. Zajmij się anomaliami, skoro wiesz, jak to robić. - uniosła dłoń od razu, jakby chcąc uciąć kolejne pytanie, które mogło się pojawić. - Jeśli tak postanowimy, powiemy o tobie reszcie. Jeśli to zrobimy, każdy zadba o to, by poznać twoją twarz. Jeśli ktoś zechce cię wesprzeć z anomaliami z pewnością nawiąże z tobą kontakt. - obróciła białe drewno w dłoni zawieszając na nim spojrzenie. Wpatrywała się w ponownie obracając różdżkę. Przesunęła spojrzeniem po znajdujących się w pomieszczeniu Gwardzistach. Sprowadzenie Percivala na następne spotkanie nie przyniesie im niczego dobrego. Nie jest w stanie. Blake zawładnie całą uwagą Zakonników. Rozpęta się kolejny spór, a oni będą musieli przekonywać tych, których mają pod sobą do tego, że podjęli dobry wybór. Czas upłynie na powtarzaniu usłyszanej dziś historii i odpowiadaniu na pytania, które będą padały nad stołem. Wszyscy, którzy pozwolą by emocje przyćmiły umysł skupią się na nim, zamiast na tym, co było dla nich najważniejsze - nad zapanowaniem nad anomaliami raz i na dobre.
Nie rozumiała czego oczekiwał, ani czego się spodziewał. Nie zaczynał z czystą kartą. Ufał mu Ben, ale to nie zmieniało tego, że walczył dla wroga. Chciał walczyć o lepszy świat dla dziecka? Dobrze. Ale i oni mieli ludzi i dzieci do ochrony. Musieli być ostrożni i zachowawczy niezależnie od dawnych znajomości czy wspólnych przeżyć. Przesunęła spojrzeniem po zebranych gwardzistach.
- Jeśli dobrze rozumiem, w kwestii przysięgi mamy zgodność. - wróciła spojrzeniem do Percivala. Była inna. Inna, niż rok temu. Spoważniała, kolor z jej włosów zniknął wraz z odnalezionym wspomnieniem które blokowało kontrolę nad nimi. Cera posarzała jej odrobinę, jakby oddając ciężar, który teraz dźwigała z resztą mężczyzn znajdujących się w pokoju.
Ciężar odpowiedzialności.
Dzisiaj rozumiała go jeszcze bardziej.
Poczuła na sobie spojrzenie i zerknęła w tamtym kierunku. Zawsze je czuła, zawsze wiedziała, gdy patrzył na nią on. Ich spojrzenia spotkały się, ale twarz wyrażała niewiele. Zarówno jej, jak i jego. Myśli tłukły się ze sobą. Wzrok znów powędrował dla Blake’a. Był jej obcym. Był wrogiem. Ufała Benowi, Foxowi i Alexowi, ale czy mówiliby tak samo, gdyby na miejscu Percivala siedział ktoś inny. To jasne, nie każdy był w stanie zawrócić. Ale mówili, że łączyła ich wcześniej przyjaźń. Wśród nazwisk które wymienił Percival znajdował się też Macnair. Pamiętała godziny spędzone w Pokoju Życzeń. Pamiętała wszystko, co zaszło między nimi później. Ale czy byłby ją w stanie przekonać, że chce się zmienić i zadośćuczynić za wszystko, czego był przyczyną? Wątpiła w to, że w ogóle by to zrobił. Ale gdyby… Gdyby postanowił. Czy równie żarliwie zakładano by, że im się przyda, że mogą mieć z niego pożytek. Czy wysłuchaliby go równie cierpliwe, co czynili względem Percivala, gdyby to ona przyprowadziła kogoś innego? Nie umiała się zdecydować, możliwie dlatego, że wiedziała że Macnair nie potrafił przyznać się do błędu i nigdy nie chciał obierać dobrej drogi. Ta, którą wybierał była dla niego wygodniejsza. Słuchała słów padających z ust Percivala wpatrując się w obracaną między palcami różdżkę. Brwi zmarszczyły się leciutko. Na wspomnienie imienia Benjamina. Uniosła spojrzenie dopiero, gdy zaczął zadawać pytania na powrót zawieszając na nim wzrok.
- Wiesz jak wyglądają Rycerze, wiesz z kim masz walczyć jeśli do walki dojdzie. Gdy zaatakuje cię ktoś, kogo nie znasz - broń się. Broń i znikaj. Nie atakuj, jeśli nie jesteś pewien, że to twój wróg. Pokaż na razie swoją przydatność inaczej. Znajdź czułe punkty Rycerzy, stronę, od której można podejść, ich specyfikę działania - spędziałeś wśród nich czas, poznałeś ich. Każdą jedną rzecz, którą możemy wykorzystać. Zajmij się anomaliami, skoro wiesz, jak to robić. - uniosła dłoń od razu, jakby chcąc uciąć kolejne pytanie, które mogło się pojawić. - Jeśli tak postanowimy, powiemy o tobie reszcie. Jeśli to zrobimy, każdy zadba o to, by poznać twoją twarz. Jeśli ktoś zechce cię wesprzeć z anomaliami z pewnością nawiąże z tobą kontakt. - obróciła białe drewno w dłoni zawieszając na nim spojrzenie. Wpatrywała się w ponownie obracając różdżkę. Przesunęła spojrzeniem po znajdujących się w pomieszczeniu Gwardzistach. Sprowadzenie Percivala na następne spotkanie nie przyniesie im niczego dobrego. Nie jest w stanie. Blake zawładnie całą uwagą Zakonników. Rozpęta się kolejny spór, a oni będą musieli przekonywać tych, których mają pod sobą do tego, że podjęli dobry wybór. Czas upłynie na powtarzaniu usłyszanej dziś historii i odpowiadaniu na pytania, które będą padały nad stołem. Wszyscy, którzy pozwolą by emocje przyćmiły umysł skupią się na nim, zamiast na tym, co było dla nich najważniejsze - nad zapanowaniem nad anomaliami raz i na dobre.
Nie rozumiała czego oczekiwał, ani czego się spodziewał. Nie zaczynał z czystą kartą. Ufał mu Ben, ale to nie zmieniało tego, że walczył dla wroga. Chciał walczyć o lepszy świat dla dziecka? Dobrze. Ale i oni mieli ludzi i dzieci do ochrony. Musieli być ostrożni i zachowawczy niezależnie od dawnych znajomości czy wspólnych przeżyć. Przesunęła spojrzeniem po zebranych gwardzistach.
- Jeśli dobrze rozumiem, w kwestii przysięgi mamy zgodność. - wróciła spojrzeniem do Percivala. Była inna. Inna, niż rok temu. Spoważniała, kolor z jej włosów zniknął wraz z odnalezionym wspomnieniem które blokowało kontrolę nad nimi. Cera posarzała jej odrobinę, jakby oddając ciężar, który teraz dźwigała z resztą mężczyzn znajdujących się w pokoju.
Ciężar odpowiedzialności.
Dzisiaj rozumiała go jeszcze bardziej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Słuchał w milczeniu i zafrasowaniu: każdego, zarówno przesłuchiwanego Percivala, jak i swych kompanów, Gwardzistów. Rozważnych, zapobiegliwych, nieufnych. Rozumiał ich, gdyby sam nie znał siedzącego na kanapie mężczyzny od ponad dwóch dekad i nie przeżył z nim niejednej tragedii, miałby wątpliwości. Nie obarczał więc nikogo winą; zamilkł, zdawałoby się, na dobre, rozważając w sercu (i, co było dla Benjamina nowością, umyśle) wypowiadane słowa. Wątpliwości, obietnic, zasad i nieprzekraczalnych granic. Zmarszczył nieco krzaczaste brwi, spoglądając na Justine. Była wśród nich najmłodsza stażem, co nie umniejszało zasług ani wagi kobiecej opinii, choć Jaimie się z nią nie zgadzał. - Nie stanie się jednym z nas, nie od razu, ale wyrzucanie go poza nawias naszych działań nie byłoby rozsądne - zaczął powoli, nie zwracając się do kogokolwiek w szczególności, po prostu dzieląc się swym spojrzeniem. - Percival wie, jak naprawiać anomalie ich sposobem, nie naszym. Powinien wyruszać z kimś, kto może go tego nauczyć. Podobnie z działaniami na korzyść mugoli i innych ofiar lub osób potrzebujących. Mamy większą wiedzę, sugestie, wskazówki, którymi możemy się dzielić. Działanie w samotności nie ma większgo sensu - jesteśmy na tyle silni, na ile jesteśmy razem - kontynuował w zamyśleniu, pochylając się niżej nad własnymi nogami; wsparł łokcie o kolana, a później oparł brodę na złożonych razem dłoniach. - Nie mówię, że mamy od razu zapoznać Percivala z naszymi sekretami, obrzucać pełnym zaufaniem i wprowadzać w pewne tajemne sprawy - urwał, patrząc porozumiewawczo na Samuela: tym razem się nie zapędził. - Zaufanie trzeba zdobyć w walce, w pocie, krwi i poświęceniach. Musimy się o nim przekonać na własne oczy. Dlatego proponowałbym, by jednak nie separować Percivala, a włączyć go w część naszych działań, niewymagających poznawania pewnych aspektów naszej służby. Na razie, o ile ktoś z was wyrazi taką chęć, wśród nas lub wśród innych zainteresowanych zakonników. Wspólne wypady w niebezpieczne miejsca, wezwania do niesienia pomocy poturbowanym przez anomalie mugolom, wiecie, że mamy pełne ręce roboty. A Wieczysta Przysięga zapewni wam bezpieczeństwo. Myślę, że warto to rozważyć - a co stanie się później, przyniesie czas i zaangażowanie Percivala - przesunął wzrokiem po zgromadzonych w sypialni osób. Nie nalegał, jedynie proponował, pokazywał rozwiązanie, które wydawało mu się sensowne.
Kiwnął głową na zgodę odnośnie Przysięgi. Powoli wstał z fotela i wyprostował się, aż zatrzeszczały kości. - Mam przyjąć przysięgę? Kto zostanie gwarantem? - spytał, nie chciał rządzić, równie dobrze ktoś inny mógłby ścisnąć rękę Blake'a - ale to on go tutaj sprowadził, to on zaufał mu jako pierwszy. - Jeśli chcecie, by ująć w przysiędze coś jeszcze, mówcie - zerknął na Brendana, pamiętał ciągle jego słowa i zamierzał ich użyć podczas łączenia losu Percivala z własnym; z dobrem, z nadzieją, z szansą.
Kiwnął głową na zgodę odnośnie Przysięgi. Powoli wstał z fotela i wyprostował się, aż zatrzeszczały kości. - Mam przyjąć przysięgę? Kto zostanie gwarantem? - spytał, nie chciał rządzić, równie dobrze ktoś inny mógłby ścisnąć rękę Blake'a - ale to on go tutaj sprowadził, to on zaufał mu jako pierwszy. - Jeśli chcecie, by ująć w przysiędze coś jeszcze, mówcie - zerknął na Brendana, pamiętał ciągle jego słowa i zamierzał ich użyć podczas łączenia losu Percivala z własnym; z dobrem, z nadzieją, z szansą.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W sypialni wrzało jak w kociołku; być może nie byliśmy jednomyślni - co w zasadzie nie było możliwe, każdy z nas stanowił odrębną jednostkę - ale ostatecznie każdy doszedł do jednakowego wniosku. Posłanie już-nie-Notta na szafot nie miało sensu.
Skinąłem głową Justine, gdy jej pytanie zawisło w powietrzu. Nie mówiła jak Just, którą znałem, a jednak ciągle nią była. Spoważniała, nawet rysy jej twarzy wydały mi się jakieś takie ostrzejsze, bardziej wyraziste - jakby metamorfomagia próbowała dotrzymać kroku wewnętrznej przemianie.
- Zanim przejdziemy do przysięgi, mam jeszcze kilka pytań. - Działanie Veritaserum należało wykorzystać do maksimum. Nawet jeśli przysięga gwarantowała nam współpracę Percivala, nie zapewniała tego, że przeciwna siła nie postanowi rozwiązać jego niewygodnego istnienia na własną rękę. - Gdzie spotykają się Rycerze? Skąd dowiadują się o spotkaniach? Czy miejsce to - lub miejsca - są jakoś zabezpieczone? - Znajomość kryjówki ułatwiłaby obserwację - na przedarcie się w szeregi wroga nie było się co łudzić, nie bez odpowiedniego przygotowania.
- Zgadzam się z Jamiem - zabrałem głos odnośnie problematycznej kwestii nie-przynależności Percivala do Zakonu Feniksa. - Nie powinien uczestniczyć w spotkaniach dopóki nie dowiedzie swojego zaangażowania. Nie sądzę z resztą, by został ciepło przyjęty. - Mogliśmy za niego poręczyć - ale to także stawiałoby nas, Gwardzistów, w nie koniecznie dobrym świetle przed resztą Zakonu Feniksa. Dowodzenie i odpowiedzialność spoczywały na naszych barkach, to my budowaliśmy zaufanie - i nie mogliśmy pozwolić go zachwiać. Pamiętałem reakcję zebranych, gdy Ben wspomniał o Peregrinie na ostatnim spotkaniu. Większość nie chciała nawet go wysłuchać, nie dawała mu szans. Nie sądziłem, by ta perspektywa miała ulec zmianie bez dowodów w postaci czynów. - Anomalie i działania dywersyjne. Na początek tyle będzie musiało wystarczyć.
Przysięgę mógł przyjąć każdy z nas. Nie miały tutaj znaczenia żadne więzy - a Benjamin był najodpowiedniejszą osobą. To on sprowadził tutaj Percivala. To on wzbudzał w nim największe emocje. Zdradzenie nie tylko Zakonu Feniksa, ale i samego Wrighta, mogło być dla smokologa dodatkowym impulsem.
Na pytanie o rozwinięcie przysięgi pokiwałem przecząco głową - słowa, które padły już dziś w tych czterech ścianach były wystarczającym gwarantem.
Skinąłem głową Justine, gdy jej pytanie zawisło w powietrzu. Nie mówiła jak Just, którą znałem, a jednak ciągle nią była. Spoważniała, nawet rysy jej twarzy wydały mi się jakieś takie ostrzejsze, bardziej wyraziste - jakby metamorfomagia próbowała dotrzymać kroku wewnętrznej przemianie.
- Zanim przejdziemy do przysięgi, mam jeszcze kilka pytań. - Działanie Veritaserum należało wykorzystać do maksimum. Nawet jeśli przysięga gwarantowała nam współpracę Percivala, nie zapewniała tego, że przeciwna siła nie postanowi rozwiązać jego niewygodnego istnienia na własną rękę. - Gdzie spotykają się Rycerze? Skąd dowiadują się o spotkaniach? Czy miejsce to - lub miejsca - są jakoś zabezpieczone? - Znajomość kryjówki ułatwiłaby obserwację - na przedarcie się w szeregi wroga nie było się co łudzić, nie bez odpowiedniego przygotowania.
- Zgadzam się z Jamiem - zabrałem głos odnośnie problematycznej kwestii nie-przynależności Percivala do Zakonu Feniksa. - Nie powinien uczestniczyć w spotkaniach dopóki nie dowiedzie swojego zaangażowania. Nie sądzę z resztą, by został ciepło przyjęty. - Mogliśmy za niego poręczyć - ale to także stawiałoby nas, Gwardzistów, w nie koniecznie dobrym świetle przed resztą Zakonu Feniksa. Dowodzenie i odpowiedzialność spoczywały na naszych barkach, to my budowaliśmy zaufanie - i nie mogliśmy pozwolić go zachwiać. Pamiętałem reakcję zebranych, gdy Ben wspomniał o Peregrinie na ostatnim spotkaniu. Większość nie chciała nawet go wysłuchać, nie dawała mu szans. Nie sądziłem, by ta perspektywa miała ulec zmianie bez dowodów w postaci czynów. - Anomalie i działania dywersyjne. Na początek tyle będzie musiało wystarczyć.
Przysięgę mógł przyjąć każdy z nas. Nie miały tutaj znaczenia żadne więzy - a Benjamin był najodpowiedniejszą osobą. To on sprowadził tutaj Percivala. To on wzbudzał w nim największe emocje. Zdradzenie nie tylko Zakonu Feniksa, ale i samego Wrighta, mogło być dla smokologa dodatkowym impulsem.
Na pytanie o rozwinięcie przysięgi pokiwałem przecząco głową - słowa, które padły już dziś w tych czterech ścianach były wystarczającym gwarantem.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Percival przytaknął jego propozycji, przytaknęli jej także pozostali gwardziści - nie do końca się tego spodziewał, nie do końca spodziewał się, że odpowiedź przyjdzie mu tak łatwo; niezależnie od przedstawianych pobudek, Brendan nieufnie podchodził do tego człowieka, nieufnie rozczytywał jego słowa, nieufnie badał motywacje. Szukał ukrytego dna. Gotowość oddania życia za sprawę, którą zdradził, mogła być wiedziona wyjątkowo silnym pragnieniem zemsty. Być może po wydziedziczeniu Nott poczuł, że nie miał już niczego do stracenia. Być może oszalał, a być może miał w tym wszystkim swój ukryty cel. A może naprawdę pragnął pomóc tym, których krzywdził i może naprawdę szukał odkupienia. Niech więc tak będzie - osądzi go Wizengamot lub śmierć, jeśli zabierze go wcześniej. Słowa wypowiedziane przez Justine były artykulacją jego myśli, zgadzał się z nią w całości - o ile potrafił podłożyć własną głowę, nie bardzo przejmując się tym, czy sięgając po Percivala Voldemort odnajdzie jego twarz, nie zamierzał wystawić na podobne niebezpieczeństwo wszystkich Zakonników. Każdy pośród nich pomagał tak, jak potrafił najlepiej: i pośród nich byli też słabsi. Zbyt słabi. Benjamin trafnie posumował myśli czarodziejów, wydając kolejne dyspozycje; całkowita separacja kogoś, kto zamierzał walczyć za nich, nie miała sensu - a on nie zamierzał wnieść sprzeciwu wobec zdradzenia Percivalowi niektórych tajemnic. Jeśli miał przysiąc wiekuistą walkę z wrogiem, bezcelowym byłby lęk przed zdradą. Zginie, zanim jej dokona. A wcześniej - mógł zrobić z niej użytek.
- Nie chcę mieć zdrajcy za plecami - zastrzegł, odnosząc się do słów Benjamina, nie będzie tym, który pomoże dawnemu Nottowi i nie będzie tym, który poprowadzi go do walki. Wieczysta przysięga wykluczała kolejną zdradę, ale on wciąż nim był: i póki nie udowodni, że stał się kimś innym, nie powinien zapominać o swojej przeszłości. A jeśli będzie trzeba - Brendan mógł mu o niej przypominać nawet codziennie. Przez takich jak on, może nawet przez niego osobiście, zginął Garrett. I choć potrafił spojrzeć dalekosiężnie, dostrzegając korzyści z osoby Percivala jako wojownika po stronie Zakonu, o tyle samo nie potrafił ani nie zamierzał przebaczyć. Nie zamierzał też negować osoby Benjamina jako tego, który przysięgę odbierze; przez fakt, że był mu najbliższy, był też ku temu najodpowiedniejszy. To mogło być dla niego ważne. Dla Bena, to, co istotne dla samego Percivala, znaczenia nie miało. Po drugiej stronie bieguna najpewniej stał on, żywił wobec skruszonego zbrodniarza najmniej litości.
- Zrobię to. - Zostanie gwarantem, bo nigdy nie był człowiekiem wygodnym, milcząco przytakując na pierwsze z pytań Wrighta, w głos odpowiadając na drugie, po tym, jak nastała dłuższa cisza - i wyciągnął różdżkę, stając u prawicy Bena; nie pchał się do tej roli, obrał ją, gdy nikt inny nie zabrał głosu.
- Nie chcę mieć zdrajcy za plecami - zastrzegł, odnosząc się do słów Benjamina, nie będzie tym, który pomoże dawnemu Nottowi i nie będzie tym, który poprowadzi go do walki. Wieczysta przysięga wykluczała kolejną zdradę, ale on wciąż nim był: i póki nie udowodni, że stał się kimś innym, nie powinien zapominać o swojej przeszłości. A jeśli będzie trzeba - Brendan mógł mu o niej przypominać nawet codziennie. Przez takich jak on, może nawet przez niego osobiście, zginął Garrett. I choć potrafił spojrzeć dalekosiężnie, dostrzegając korzyści z osoby Percivala jako wojownika po stronie Zakonu, o tyle samo nie potrafił ani nie zamierzał przebaczyć. Nie zamierzał też negować osoby Benjamina jako tego, który przysięgę odbierze; przez fakt, że był mu najbliższy, był też ku temu najodpowiedniejszy. To mogło być dla niego ważne. Dla Bena, to, co istotne dla samego Percivala, znaczenia nie miało. Po drugiej stronie bieguna najpewniej stał on, żywił wobec skruszonego zbrodniarza najmniej litości.
- Zrobię to. - Zostanie gwarantem, bo nigdy nie był człowiekiem wygodnym, milcząco przytakując na pierwsze z pytań Wrighta, w głos odpowiadając na drugie, po tym, jak nastała dłuższa cisza - i wyciągnął różdżkę, stając u prawicy Bena; nie pchał się do tej roli, obrał ją, gdy nikt inny nie zabrał głosu.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Tyle opinii, ile znajdujących się w ciasnym pomieszczeniu osób. I tyle samo drgających w powietrzu emocji, chociaż te, najszybciej dostrzegał patrząc w oczy zebranych. Twarz kryła tak wielką gamę zmian, że czasem, wystarczyło mrugniecie, by to co widział jeszcze chwilę temu, umknęło, niczym smuga dymu. Największy zasób wiadomości, oferował sam przesłuchiwany. Nawet jeśli mówił pod naciskiem serum prawdy, to ta sama informacja sięgała zielonych oczu. Nie mógł tego zignorować, tak jak nie mógł jego zgody, na warunki które mu postawiono. Nie znaczyło to, że ufał mu w pełni, ale zgodnie z tym, co napisał w liście - miał to zapamiętać.
Tym razem w milczeniu wysłuchał padających dalej słów. Tak Gwardzistów, jak i samego Percivala. I jeśli początkowo chciał mu przerwać, to pewność propozycji, z jaką wyszła Just, zatrzymała go jedynie na oddechu. Miała rację. Podobnie, gdy spotkał się spojrzeniem z Wrightem. Tym razem skinął mu głową w geście zgody. Alexandrowi posłał równie ostrzegawcze spojrzenie, co wcześniej Benowi. Być może wszyscy zapędzali się tutaj za daleko, łącznie z nim samym, ale samo wydarzenie nosiło znamiona czegoś zbyt ważnego, by przejść obok bez odzewu - Percivalu - zwrócił się imiennie do mężczyzny - To co powiedziałeś, to o czym opowiedziałeś, to jedno. Słowa. Opowiedziałeś nimi historię swoich czynów. Zbrodni. Zdrady. Dlatego nie słowem, a działaniem musisz za nie odpowiedzieć. Przysięga jest pierwszym krokiem - umilkł wracając uwagą do pozostałych. Blake mówił pod działaniem serum, nie mógł kłamać, ale jeśli rzeczywiście chciał liczyć na uczestnictwo w działaniu zakonu, musiał przyjąć i te warunki - Nie próbuj nadużywać naszej cierpliwości - zmarszczył brwi, ale kontynuował - Będziesz walczył, wykaż się, w pierwszej kolejności poznasz sposób naprawy anomalii. Tonks? - odnalazł wzrokiem parę błękitów - Zajmiesz się tym - chciał, by to zrobił ktoś, kto nie był związany ze smokologiem żadnymi powiązaniami.
Samuel gniewał się. Rzeczywiście czuł w sobie tląca się i co jakiś czas, podjudzone padającymi słowami - rozpalające się na nowo gorycz. Ile już razy zostali zdradzeni? Ile razy jeszcze przyjdzie im przypominać niektórym, że wojna rządziła się innymi prawami, a naiwnością i pochopna wiarą w zbawienie świata siłą miłości, tylko szkodzili zaangażowaniu. A na pewno, jeśli chodziło o zbawianie ich wrogów. Zaufanie, stało się niezwykle rzadkim "towarem". Nie tak powszechnym, jak się niektórym mogło wydawać - Przyjmij przysięgę - potwierdził spoglądając na Wrighta. Tylko przez chwilę zastanawiał się, czy nie podjąć się roli, która miał pełnić Wright, ostatecznie oddając mu pole do działania. Propozycje Brendana przyjął w milczeniu. Zgadzał się z nim. Wyprostował się i przesunął, dając miejsce dla występujących.
Tym razem w milczeniu wysłuchał padających dalej słów. Tak Gwardzistów, jak i samego Percivala. I jeśli początkowo chciał mu przerwać, to pewność propozycji, z jaką wyszła Just, zatrzymała go jedynie na oddechu. Miała rację. Podobnie, gdy spotkał się spojrzeniem z Wrightem. Tym razem skinął mu głową w geście zgody. Alexandrowi posłał równie ostrzegawcze spojrzenie, co wcześniej Benowi. Być może wszyscy zapędzali się tutaj za daleko, łącznie z nim samym, ale samo wydarzenie nosiło znamiona czegoś zbyt ważnego, by przejść obok bez odzewu - Percivalu - zwrócił się imiennie do mężczyzny - To co powiedziałeś, to o czym opowiedziałeś, to jedno. Słowa. Opowiedziałeś nimi historię swoich czynów. Zbrodni. Zdrady. Dlatego nie słowem, a działaniem musisz za nie odpowiedzieć. Przysięga jest pierwszym krokiem - umilkł wracając uwagą do pozostałych. Blake mówił pod działaniem serum, nie mógł kłamać, ale jeśli rzeczywiście chciał liczyć na uczestnictwo w działaniu zakonu, musiał przyjąć i te warunki - Nie próbuj nadużywać naszej cierpliwości - zmarszczył brwi, ale kontynuował - Będziesz walczył, wykaż się, w pierwszej kolejności poznasz sposób naprawy anomalii. Tonks? - odnalazł wzrokiem parę błękitów - Zajmiesz się tym - chciał, by to zrobił ktoś, kto nie był związany ze smokologiem żadnymi powiązaniami.
Samuel gniewał się. Rzeczywiście czuł w sobie tląca się i co jakiś czas, podjudzone padającymi słowami - rozpalające się na nowo gorycz. Ile już razy zostali zdradzeni? Ile razy jeszcze przyjdzie im przypominać niektórym, że wojna rządziła się innymi prawami, a naiwnością i pochopna wiarą w zbawienie świata siłą miłości, tylko szkodzili zaangażowaniu. A na pewno, jeśli chodziło o zbawianie ich wrogów. Zaufanie, stało się niezwykle rzadkim "towarem". Nie tak powszechnym, jak się niektórym mogło wydawać - Przyjmij przysięgę - potwierdził spoglądając na Wrighta. Tylko przez chwilę zastanawiał się, czy nie podjąć się roli, która miał pełnić Wright, ostatecznie oddając mu pole do działania. Propozycje Brendana przyjął w milczeniu. Zgadzał się z nim. Wyprostował się i przesunął, dając miejsce dla występujących.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
To była ciężka rozmowa, trudne spotkanie; Wright czuł, że ciężar, który niósł na barkach, wcale się nie zmniejszył, a wręcz przeciwnie, nabrał masy, stając się bardziej kanciasty i niewygodny. Rozumiał wątpliwości Gwardzistów, ba, szanował je, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał - postanowił jednak nie kontynuować dyskusji, ta była nieco bezsensowna, każdy mocno stał na swym stanowisku. Zresztą, doszli do porozumienia, trwałego i dającego pole do wzrostu: zaufania, odpowiedzialności, możliwości Percivala, powracającego na ścieżkę dobra. Kroczył nią przecież już kiedyś, zbłądził, owszem, zbłądził w paskudne rejony toksycznych, bagiennych oparów, mącących w zdroworozsądkowym oglądzie sytuacji, ale otrząsnął się z nich stosunkowo szybko. Mając w sobie wiele odwagi, by przyznać się do popełnionych czynów i walczyć o to, by naprawić popełnione błędy.
Benjamin był z niego dumny. Tak po prostu, szczerze, choć tego nie okazywał, wsłuchując się w ostatnie pytania i odpowiedzi ze skupieniem, które nie opuszczało go od początku spotkania. Samuel powtórzył jego słowa, Brendan zgodził się być gwarantem, nie pozostawało więc nic innego - nadszedł czas na złożenie Wieczystej Przysięgi; deklaracji potężnej, budzącej lęk, lecz gwarantującej zarazem całkowitą pewność. Wright wyprostował się i stanął naprzeciw Percivala, patrząc pewnie w ciemnozielone oczy, po czym wyciągnął ku niemu prawą rękę. Kątem oka widział poważną twarz Brendana, omijającego drewniany mebel, by znaleźć się blisko nich; widział uniesioną różdżkę aurora, widział usta wypowiadające inkantację wiążącego ich na całe życie zaklęcia. Widział też błysk w rozszerzonych źrenicach Percy'ego - nie odrywał od nich wzroku, cicho, lecz zdecydowanie wypowiadając słowa Wieczystej Przysięgi. Nie sądził, że kiedykolwiek znajdą się w takiej sytuacji, że połączy ich zaklęcie tak ostateczne i mocne - i że staną naprzeciwko siebie pod czujnymi spojrzeniami innych czarodziejów, w ten magiczny sposób zasypując przepaść zaufania, błędów i odbywającej się na przestrzeni dwóch dekad szarpaniny pomiędzy tym, co dobre, a co złe. - Przysięgasz, że świadomie nigdy nie zdradzisz ani nie zadziałasz na szkodę Zakonu Feniksa? - zaczął z mocą, splatając własne, ciepłe palce z tymi chłodnymi, należącymi do Blake'a. - Że będziesz walczył z Rycerzami Walpurgii, ludźmi służącymi Voldemortowi i jeśli tak się stanie, z nim samym - póki nie zginiesz lub póki nad nimi nie zwyciężymy? - Przysięgasz dochowanie wszystkich tajemnic związanych z Zakonem, naszą walką i personaliami członków? - Głos nie drżał, gdy wypowiadał kolejne słowa, a twarz nie tężała w grymasie wysiłku: wierzył w odpowiedzi Percivala i w to, że nie wyrwie palcow z ich splecionych w uścisku dłoni. - Czy przysięgasz, że jeśli dożyjesz końca tej wojny, dobrowolnie oddasz się w ręce wymiaru sprawiedliwości i szczerze wyznasz przed Wizengamotem wszystkie swe przewinienia, a później poddasz się sprawiedliwemu wyrokowi sądu? - Powtórzył słowa Brendana, po czym zamilkł tylko na krótką chwilę. - I czy przysięgasz, że to, co powiedziałeś nam tego wieczoru, jest prawdą i tylko prawdą - i że nie spełniasz już rozkazów Lorda Voldemorta? - Wiedział, że nie; wiedział, że Percival nie jest szpiegiem, lecz mimo to, serce Benjamina zaczęło bić szybciej. Gdyby stojący przed nim mężczyzna kłamał, być może nawet nieświadomie, spętany jakimś potwornym, mocnym, czarnomagicznym zaklęciem - za kilka sekund mógł opaść na podłogę bez życia.
Benjamin był z niego dumny. Tak po prostu, szczerze, choć tego nie okazywał, wsłuchując się w ostatnie pytania i odpowiedzi ze skupieniem, które nie opuszczało go od początku spotkania. Samuel powtórzył jego słowa, Brendan zgodził się być gwarantem, nie pozostawało więc nic innego - nadszedł czas na złożenie Wieczystej Przysięgi; deklaracji potężnej, budzącej lęk, lecz gwarantującej zarazem całkowitą pewność. Wright wyprostował się i stanął naprzeciw Percivala, patrząc pewnie w ciemnozielone oczy, po czym wyciągnął ku niemu prawą rękę. Kątem oka widział poważną twarz Brendana, omijającego drewniany mebel, by znaleźć się blisko nich; widział uniesioną różdżkę aurora, widział usta wypowiadające inkantację wiążącego ich na całe życie zaklęcia. Widział też błysk w rozszerzonych źrenicach Percy'ego - nie odrywał od nich wzroku, cicho, lecz zdecydowanie wypowiadając słowa Wieczystej Przysięgi. Nie sądził, że kiedykolwiek znajdą się w takiej sytuacji, że połączy ich zaklęcie tak ostateczne i mocne - i że staną naprzeciwko siebie pod czujnymi spojrzeniami innych czarodziejów, w ten magiczny sposób zasypując przepaść zaufania, błędów i odbywającej się na przestrzeni dwóch dekad szarpaniny pomiędzy tym, co dobre, a co złe. - Przysięgasz, że świadomie nigdy nie zdradzisz ani nie zadziałasz na szkodę Zakonu Feniksa? - zaczął z mocą, splatając własne, ciepłe palce z tymi chłodnymi, należącymi do Blake'a. - Że będziesz walczył z Rycerzami Walpurgii, ludźmi służącymi Voldemortowi i jeśli tak się stanie, z nim samym - póki nie zginiesz lub póki nad nimi nie zwyciężymy? - Przysięgasz dochowanie wszystkich tajemnic związanych z Zakonem, naszą walką i personaliami członków? - Głos nie drżał, gdy wypowiadał kolejne słowa, a twarz nie tężała w grymasie wysiłku: wierzył w odpowiedzi Percivala i w to, że nie wyrwie palcow z ich splecionych w uścisku dłoni. - Czy przysięgasz, że jeśli dożyjesz końca tej wojny, dobrowolnie oddasz się w ręce wymiaru sprawiedliwości i szczerze wyznasz przed Wizengamotem wszystkie swe przewinienia, a później poddasz się sprawiedliwemu wyrokowi sądu? - Powtórzył słowa Brendana, po czym zamilkł tylko na krótką chwilę. - I czy przysięgasz, że to, co powiedziałeś nam tego wieczoru, jest prawdą i tylko prawdą - i że nie spełniasz już rozkazów Lorda Voldemorta? - Wiedział, że nie; wiedział, że Percival nie jest szpiegiem, lecz mimo to, serce Benjamina zaczęło bić szybciej. Gdyby stojący przed nim mężczyzna kłamał, być może nawet nieświadomie, spętany jakimś potwornym, mocnym, czarnomagicznym zaklęciem - za kilka sekund mógł opaść na podłogę bez życia.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sypialnia Alexa
Szybka odpowiedź