Fobos Carrow
Nazwisko matki: Flint
Miejsce zamieszkania: dworek w Reeth (North Yorkshire)
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: hodowca Aetonanów
Wzrost: 180 cm
Waga: 74 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: blizna po poparzeniu na małym palcu prawej dłoni
11 cali, dość giętka, cis, łuska kappy
Slytherin
kruk
synowie niepotrafiący rzucić zaklęcia, okazujący się charłakami
zapach skórzanych atrybutów (siodło, kurtka), malin oraz nalewki Toujours Pur
żywa Mathilde, dziękująca mu za ocalenie jej życia
polowania, polityka, czarna magia, hazard
nie kibucuje
wyścigi na Aetonanach, szermierka
klasyczna
Cillian Murphy
Małżeństwo moich rodziców było kwestią tylko i wyłącznie odpowiedniego aranżu, w którym największą rolę odrywały olbrzymi posag i odpowiednia czystość krwi. Rody Carrowów i Flintów umocniły swój sojusz, a rok później przyszedłem na świat ja, głośno domagając się uwagi. Pierworodny i wyczekiwany syn, dziedzic przedłużający ciągłość rodu – już na samym początku wpasowałem się w role, które gram po dziś dzień. Z biegiem lat dołączyła do tego łatka grzecznego i piekielnie utalentowanego chłopca, cichego i spokojnego, jednak potrafiącego walczyć o swoje zdanie.
Mój ojciec prowadził rodzinny biznes, najlepszą w Wielkiej Brytanii hodowlę skrzydlatych koni, a zadaniem matki było podchować mnie na tyle, by przekazać guwernantce, która zadbała już o dalsze wykształcenie i wychowanie panicza Carrow. Moje dzieciństwo nie różniło się niczym od tego, do czego przyzwyczajeni byli chłopcy innych czysto krwistych rodów: nauka języków, szermierki i historii magii, a w końcu pierwsze polowanie z ojcem, którego nie chciałem zawieść. I nie zrobiłem tego, a uśmiech, który pojawił się na jego twarzy po raz pierwszy od ładnych kilku lat, gdy tylko skończyliśmy pościg, mówił wszystko.
Moje magiczne zdolności ujawniły się krótko po ósmych urodzinach. Byłem znudzony, zmęczony, a stara guwernantka stękała nade mną i kazała wymieniać daty kolejnych wojen z goblinami. Wściekłem się, a jej spódnica zapłonęła żywym ogniem, który upodobałem sobie później na tyle, by bazować na nim także w niektórych pojedynkach.
Otrzymanie listu z Hogwartu zbiegło się w czasie z narodzinami młodszego brata, przez pewien czas miałem więc święty spokój i rodzice przymykali oko na występki, których zdarzyło mi się dopuszczać. No i co z tego, że pokazałem szlamie, gdzie jest jej miejsce? Powinienem zostać nagrodzony punktami, a nie ukarany szlabanem.
Nauka przychodziła mi z łatwością, na lekcjach zdobywałem punkty i w końcu ochłonąłem na tyle, by nie tracić ich później w pojedynkach na korytarzach. Na każde święta wracałem do domu, latem całkowicie poświęcałem się bratu, obiecując sobie, że to ja go wychowam, bym miał w nim równego sobie, prawdziwego przyjaciela.
Walczyłem o dobre stopnie, ale nie po to, by w przyszłości stanąć w szranki o staż w Ministerstwie Magii lub kitel w Mungu. Moja przyszłość była z góry zaplanowana, a to, jak się rysowała, całkowicie mnie zadowalało.
Aetonany pokochałem już jako dziecko, szybko nauczyłem się na nich jeździć, później przyszedł czas na wyścigi. Gdzieś w między czasie dotarło do mnie, jak piękne i mądre są te stworzenia, a moja pasja nie wywodziła się wyłącznie z rodzinnych tradycji. Zabierałem brata i razem lecieliśmy w dal, odcinając się od rzeczywistości i tonąc w naszym własnym świecie.
Hogwart ukończyłem ze świetnymi wynikami i bardzo szybko zadebiutowałem jako partner ojca w biznesie. Odnalazłem miejsce na nowe padoki, dzięki znajomości języków i wrodzonej charyzmie nawiązałem kontakty z zagranicą i już wkrótce ubijaliśmy interesy na szczeblu międzynarodowym. Klienci uważali, że poza smykałką do biznesu mam także rękę do zwierząt, a mieszanka ta okazała się prostą drogą do sukcesu. Nie uwłaczało mi przygotowanie konia do jazdy, wyczyszczenie go czy zadbanie, by jego boks pozostawał czysty. Zachowywałem zdrową równowagę pomiędzy obowiązkami w stadninie, a brylowaniem na salonach, w co wsiąkłem bardzo szybko. Nie traciłem jednak czasu na komplementowanie strojów czarownic, interesowała mnie wymiana poglądów i przepływ pieniędzy, hazard stał się więc bardzo szybko moim nałogiem.
Nie straciłem stadniny, góry galeonów ani nawet jednego konia, po części przegrałem jednak swoją wolność. Gdy wchodziłem w ten zakład, nie traktowałem go poważnie, jednak w wyniku przegranej już pięć miesięcy później na moim palcu widniała obrączka. Za żonę pojąłem dziewczę z Shackelboltów, drobne i wątłe, nieuleczalnie chore na Serpentynę. Postawiłem honor nad własną wygodę, czego ojciec długo nie mógł mi wybaczyć. Mathilde i ja nie mieliśmy podobnych zainteresowań, nie potrafiliśmy odnaleźć wspólnego języka. Łączyła nas jedynie jej choroba, która skłoniła mnie do sięgnięcia po czarną magię.
Z pomocą przyszedł mi wuj mego ojca, sędziwy czarodziej, który nauczył mnie kiedyś grać w karty. Tym razem podsunął mi księgi, które nie były dopuszczone do powszechnej znajomości, ale ich zawartość pomogła mu kiedyś stać się naprawdę potężnym czarodziejem. Ćwiczył razem ze mną i nie pozwalał mi się poddać i obaj zauważyliśmy, w którym momencie przekroczona została granica pomiędzy chęcią pokonania choroby żony a podwyższeniem poziomu swojej mocy. Musiałem wiedzieć, z czym walczę, dlatego zaklęcia duszące opanowałem najszybciej, później przyszedł czas na innego rodzaju tortury. Moimi ofiarami były zwierzęta, choć nigdy konie ze stadniny. Wuj zachęcił mnie do prób na mugolach i pewnej nocy pojmaliśmy jednego z nich, po wszystkim lecząc go, czyszcząc mu pamięć i wypuszczając.
Od zawsze byłem pewny siebie, jednak tym razem przyniosło mi to zgubę. Szukałem odpowiednich zaklęć i ćwiczyłem je, pragnąc stać się na tyle potężnym czarodziejem, by pokonać Los. Zachłysnąłem się swoją siłą po narodzinach pierwszego syna, Marcusa, byłem pewny, że wyrok został odroczony. Ten jednak w końcu zapadł, równo z narodzinami Orsona – kiedy on łapał pierwszy oddech, jego matka wydała swoje ostatnie tchnienie.
Nie byłem zrozpaczony jej stratą, choć w tamtym okresie wspomagałem się alkoholem. Nie kochałem jej jednak, ba! Nawet niespecjalnie ją lubiłem, nie mogłem jednak pogodzić się z tym, że zawiodłem, nie byłem dość potężny i nie umiałem znaleźć rozwiązania na czas.
Wtedy właśnie brat przedstawił mi osobę Toma Riddle’a, znajomego ze szkoły,. Poznałem jego poglądy, a te padły na podatny grunt. Chciałem stać się silniejszym, lepszym czarownikiem, a on mógł mi to zapewnić. Grindelwald nigdy nie był wyjściem, nie w momencie, w którym alternatywa była tak kusząca, a stary czarownik znalazł sobie ciepłą posadkę jako dyrektor szkoły i wyglądało na to, że jego czasu powoli zaczną przemijać. Szybko stałem się jednym z Rycerzy, dzieląc swój wolny czas pomiędzy pracę a praktykowanie czarnej magii, synów oddając pod opiekę guwernantek, powtarzając tym samym zachowanie swoich rodziców.
5 | |
0 | |
5 | |
0 | |
0 | |
10 | |
5 |
różdżka, sowa, skrytka w banku, teleportacja, 7 punktów
Witamy wśród Morsów
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.