Gabinet Kierana
AutorWiadomość
Gabinet Kierana
Dość ciasne pomieszczenie, które prezentuje się jako najbardziej zaniedbane w całym domu, bo i nie było w nim sprzątane od kiedy zmarła żona Kierana. Do środka zmieścił się stary stół, krzesło i kilka regałów, których półki uginają się od ciężaru wszystkich książek. Literackie dzieła pokrywa warstwa kurzu, tak jak leżące przy nich stare pudła, co skrywają stare ubrania, zepsute zabawki. W kącie od lat stoi przerdzewiała do cna klatka dla sowy. Na blacie stołu leżą drobiazgi: pióro, kałamarz, trochę książek, stare gazety i dwie fotografie przedstawiające ukochaną Abigail. Ścianę nad stołem przykrywa płótno będące zarazem wyszywanym obrazem, który Kieran odziedziczył po matce.
21 XI
Wieczory spędzane w całkowitej samotności nie były wcale tak niemiłe, jak to niektórym mogłoby się zdawać. Rineheart nawet lubił ciszę wypełniającą domową przestrzeń. Leniwy bezruch, przyjemne ciepło, nienaruszalny spokój. Z przedpokoju płynął jedynie dźwięk poruszającego się mechanizmu zegara. Spokojny, cykliczny, tak nużący, że aż kojący na swój sposób odgłos. Czasem nadchodziły dla niego noce, w których tylko ten powtarzający się odgłos był w stanie przynieść mu sen. W takie noce lubił też zamykać się w swoim ciasnym gabinecie i poświęcać się rozmyślaniom. Choć to krzyk najczęściej wydobywał się z jego ust, to dziwnym trafem i cisza pasowała do jego pochmurnego oblicza. Zagracone pomieszczenie witało go milczeniem, którego sam zresztą nie przerywał. Wynajdywał za to jakieś przedmioty w zgromadzonym przez lata zbiorze starych rzeczy i zajmował się nimi, przy okazji zajmując też sobą, kiedy to porządkował własne myśli. A coraz więcej miał do przemyślenia wraz ze zbliżającym się nieuchronnie grudniem. Dobrze wiedział przed jak bardzo trudnym zadaniem Zakon Feniksa będzie musiał stanąć tuż po świątecznym czasie. Naturalnym było, że się martwił. Po październikowych przeżyciach czuł się słabszy. Nie mógł zaznać wytchnienia od stanu wiecznego niepokoju. Czujność zachowywał zawsze, tego został nauczony już w rodzinnym domu, jednak nigdy nie towarzyszyło temu to niewygodne uczucie.
Dłuto i kawałek drewna wypadły mu z rąk, gdy poczuł, że pierwsze zaklęcia ochronne nałożone wokół mieszkania zareagowały na czyjeś niezapowiedziane przybycie. Poderwał się aż z krzesła, mocno zaalarmowany takim obrotem spraw. Nieznana mu osoba nie tylko nie oddalała się z powrotem, ale parła dalej, jakby już zaznajomiona ze wszystkimi zabezpieczeniami wcześniej. Zdarzały się takie przypadki, kiedy ktoś chciał odwiedzić Jackie. Obecnie nie przebywała w domu. Tonks też nie było, zgarnęła tajemniczego chłopca, ale o nic nie pytał. Obie były już od dawna dorosłe, odpowiadały za siebie same, zatem nie ingerował w ich życia.
Kiedy więc ktoś znalazł się w środku domu, zakradając się niczym złodziej, Kieran wyszedł z gabinetu i wymierzył różdżką w stronę drzwi wejściowych, niemo ograniczając działania niektórych zaklęć ochronnych, rozganiając całkowity mrok z przedpokoju. Musiał rozeznać się najpierw w sytuacji, choć gotów był w każdej chwili rzucić zaklęcie w stronę nieproszonego gościa. – Ani drgnij – rzekł stanowczo, nie upuszczając jeszcze różdżki.
Wieczory spędzane w całkowitej samotności nie były wcale tak niemiłe, jak to niektórym mogłoby się zdawać. Rineheart nawet lubił ciszę wypełniającą domową przestrzeń. Leniwy bezruch, przyjemne ciepło, nienaruszalny spokój. Z przedpokoju płynął jedynie dźwięk poruszającego się mechanizmu zegara. Spokojny, cykliczny, tak nużący, że aż kojący na swój sposób odgłos. Czasem nadchodziły dla niego noce, w których tylko ten powtarzający się odgłos był w stanie przynieść mu sen. W takie noce lubił też zamykać się w swoim ciasnym gabinecie i poświęcać się rozmyślaniom. Choć to krzyk najczęściej wydobywał się z jego ust, to dziwnym trafem i cisza pasowała do jego pochmurnego oblicza. Zagracone pomieszczenie witało go milczeniem, którego sam zresztą nie przerywał. Wynajdywał za to jakieś przedmioty w zgromadzonym przez lata zbiorze starych rzeczy i zajmował się nimi, przy okazji zajmując też sobą, kiedy to porządkował własne myśli. A coraz więcej miał do przemyślenia wraz ze zbliżającym się nieuchronnie grudniem. Dobrze wiedział przed jak bardzo trudnym zadaniem Zakon Feniksa będzie musiał stanąć tuż po świątecznym czasie. Naturalnym było, że się martwił. Po październikowych przeżyciach czuł się słabszy. Nie mógł zaznać wytchnienia od stanu wiecznego niepokoju. Czujność zachowywał zawsze, tego został nauczony już w rodzinnym domu, jednak nigdy nie towarzyszyło temu to niewygodne uczucie.
Dłuto i kawałek drewna wypadły mu z rąk, gdy poczuł, że pierwsze zaklęcia ochronne nałożone wokół mieszkania zareagowały na czyjeś niezapowiedziane przybycie. Poderwał się aż z krzesła, mocno zaalarmowany takim obrotem spraw. Nieznana mu osoba nie tylko nie oddalała się z powrotem, ale parła dalej, jakby już zaznajomiona ze wszystkimi zabezpieczeniami wcześniej. Zdarzały się takie przypadki, kiedy ktoś chciał odwiedzić Jackie. Obecnie nie przebywała w domu. Tonks też nie było, zgarnęła tajemniczego chłopca, ale o nic nie pytał. Obie były już od dawna dorosłe, odpowiadały za siebie same, zatem nie ingerował w ich życia.
Kiedy więc ktoś znalazł się w środku domu, zakradając się niczym złodziej, Kieran wyszedł z gabinetu i wymierzył różdżką w stronę drzwi wejściowych, niemo ograniczając działania niektórych zaklęć ochronnych, rozganiając całkowity mrok z przedpokoju. Musiał rozeznać się najpierw w sytuacji, choć gotów był w każdej chwili rzucić zaklęcie w stronę nieproszonego gościa. – Ani drgnij – rzekł stanowczo, nie upuszczając jeszcze różdżki.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Rzadko kiedy zdobywała się na podobne poświęcenie jakim było osobiste, niezapowiedziane odwiedzanie niektórych osób a brak kontaktu ze strony aurorki zazwyczaj nie robił na niej wrażenia – w końcu obie ciężko pracowały i równie ciężko było im wypracować na stałe wspólny język – ale pech chciał, że to właśnie ona znała człowieka, którego zachowanie doprowadzało ją do szału. I to głównie ta myśl motywowała ją do parcia naprzód w strugach deszczu niż zawrócenia do domu. Nie wiedziała jednak jeszcze w jaki sposób zacznie temat Skamandera i co chciała wiedzieć; dlaczego w ogóle dalej próbowała rozgryźć jego osobę i po co jej to było skoro zgodność ich charakterów sięgała minimum, nie pozostawiając szczególnych szans na dojście do porozumienia. Odpychała myśl, że stał się dla niej po prostu ważny.
Podobnych wątpliwości nie pozostawiały lekko uchylone drzwi wejściowe do domu aurorki. Z początku nie zwróciła na to uwagi, lecz dopiero potem wzięła poprawkę na fakt, że Jackie ani nie należała do osób nieuważnych ani tym bardziej nieprzezornych – mogła się jedynie domyślać ile barier ochronnych znajdowało się wokół budowli. Czym jednak one były w porównaniu z otwartym zaproszeniem dla włamywacza? I dziwiąc się samej sobie, odrzuciła szybko myśl, że być może tym razem Rineheartówna w cudowny sposób przewidziała jej niezapowiedziane odwiedziny, próbując zemścić się za tamtą pobudkę blisko piątej rano; nie podejrzewała jej o podobne zachowanie. Zatrzymując się przezornie przed wejściem, chwyciła w dłoń różdżkę, ale mimo wszystko powątpiewała w swoją umiejętność obrony. Chociaż samo rzucanie zaklęć wychodziło jej całkiem całkiem, starała się ich unikać, mając na uwadze ostatnie uderzenie anomalii na pracownię i w efekcie zrujnowany dom, ale czego nie robiło się dla k o l e ż a n k i?
Opanowując sztukę cichego przemieszczania się w damskich, nowych pantofelkach powoli weszła do środka, swoją wędrówkę kończąc zaledwie po kilku krokach, gdy zaniepokojona skrzypnięciem drzwi i równie skrzypiącym parkietem zatrzymała się. Nie znała taty Jackie, nie wiedziała jak wygląda, w zasadzie nigdy chyba nie padła z ust aurorki jakakolwiek informacja o jej rodzicach ani tym bardziej o tym, że z jednym z nich tutaj mieszka, więc nie było nic dziwnego w tym, że gdy tylko Francuzka napotkała naprzeciwko siebie postawnego mężczyznę, potraktowała go jako intruza. Wzrok utrzymywała na wysokości twarzy nieznajomego, jeno kontrolnie co jakiś czas zerkała, czy nie próbował niczym w nią rzucić, nie tylko zaklęciem. Kto wie, może w akcie niespodziewanej desperacji wymierzy w nią stojącym na szafce wazonem?
– Po co te nerwy? – odparła krótko, cicho, nawet spokojnie – nie mierz we mnie różdżką, to nic nie da – poprosiła, wcale nie stosując na nim efektu zaskoczenia. Wiedząc, że najprawdopodobniej każde z rzucanych zaklęć niosłoby za sobą potencjalną szkodę – i gniew Jackie – i pamiętając, że jedyną skuteczną bronią na większość mężczyzn był wili urok, zadecydowała się na tę drugą opcję. Względnie niegroźną, nie dla pstrokatych tapet i ususzonych kwiatów. Uśmiechnęła się więc, na początku lekko, ładnie, niewinnie, dla zbadania gruntu.
Podobnych wątpliwości nie pozostawiały lekko uchylone drzwi wejściowe do domu aurorki. Z początku nie zwróciła na to uwagi, lecz dopiero potem wzięła poprawkę na fakt, że Jackie ani nie należała do osób nieuważnych ani tym bardziej nieprzezornych – mogła się jedynie domyślać ile barier ochronnych znajdowało się wokół budowli. Czym jednak one były w porównaniu z otwartym zaproszeniem dla włamywacza? I dziwiąc się samej sobie, odrzuciła szybko myśl, że być może tym razem Rineheartówna w cudowny sposób przewidziała jej niezapowiedziane odwiedziny, próbując zemścić się za tamtą pobudkę blisko piątej rano; nie podejrzewała jej o podobne zachowanie. Zatrzymując się przezornie przed wejściem, chwyciła w dłoń różdżkę, ale mimo wszystko powątpiewała w swoją umiejętność obrony. Chociaż samo rzucanie zaklęć wychodziło jej całkiem całkiem, starała się ich unikać, mając na uwadze ostatnie uderzenie anomalii na pracownię i w efekcie zrujnowany dom, ale czego nie robiło się dla k o l e ż a n k i?
Opanowując sztukę cichego przemieszczania się w damskich, nowych pantofelkach powoli weszła do środka, swoją wędrówkę kończąc zaledwie po kilku krokach, gdy zaniepokojona skrzypnięciem drzwi i równie skrzypiącym parkietem zatrzymała się. Nie znała taty Jackie, nie wiedziała jak wygląda, w zasadzie nigdy chyba nie padła z ust aurorki jakakolwiek informacja o jej rodzicach ani tym bardziej o tym, że z jednym z nich tutaj mieszka, więc nie było nic dziwnego w tym, że gdy tylko Francuzka napotkała naprzeciwko siebie postawnego mężczyznę, potraktowała go jako intruza. Wzrok utrzymywała na wysokości twarzy nieznajomego, jeno kontrolnie co jakiś czas zerkała, czy nie próbował niczym w nią rzucić, nie tylko zaklęciem. Kto wie, może w akcie niespodziewanej desperacji wymierzy w nią stojącym na szafce wazonem?
– Po co te nerwy? – odparła krótko, cicho, nawet spokojnie – nie mierz we mnie różdżką, to nic nie da – poprosiła, wcale nie stosując na nim efektu zaskoczenia. Wiedząc, że najprawdopodobniej każde z rzucanych zaklęć niosłoby za sobą potencjalną szkodę – i gniew Jackie – i pamiętając, że jedyną skuteczną bronią na większość mężczyzn był wili urok, zadecydowała się na tę drugą opcję. Względnie niegroźną, nie dla pstrokatych tapet i ususzonych kwiatów. Uśmiechnęła się więc, na początku lekko, ładnie, niewinnie, dla zbadania gruntu.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Szybka reakcja na niespodziewaną obecność obcej postaci w przedpokoju sprawiła, że dopiero po chwili miał okazję nieco lepiej przyjrzeć się zastanej osobie. Nie spodziewał się ujrzenia ewidentnie kobiecej sylwetki. Choć w pomieszczeniu było ciemno, to jednak korytarz nie był na tyle długi, aby nie mógł wypatrzeć rysów twarzy, które okazały się być delikatnymi, świadczącymi o urodziwości stojącej naprzeciw niewiasty. Wcale nie wyglądała na złodziejkę, również jej ubiór nie sugerował, że wdarła się do domu w celach rabunkowych. Co zatem tu robiła? Czego chciała? Takie najście kazało Kieranowi wykluczyć możliwość posiadania przez czarownicę dobrych intencji. Zresztą, różdżka w jej dłoni sugerowała, że jednak towarzyszą jej jakieś niecne zamiary.
Uniósł wręcz brew, zaskoczony przez układający się wyraźnie na ustach nieznajomej czarownicy uśmiech. Delikatny, lecz nie dziewczęcy, zdecydowanie kobiecy i z lekka kokieteryjny, jakby formująca się w kącikach ust niewinność stanowiła jawną kpinę. Widział w tym przejaw zuchwalstwa złodziejki niż próbę uspokojenia sytuacji i odnalezienia konsensusu w trudnej sytuacji. Była zdecydowanie zbyt pewna siebie. Czy w ogóle wiedziała przed kim staje? Nie zamierzał dawać jej taryfy ulgowej tylko z racji płci, prędzej stanie się jeszcze bardziej zajadły, bo oto naruszono jego najbardziej intymną przestrzeń. W obronie własnego domu gotów był nawet ten dom zniszczyć. Rzucanie zaklęć wewnątrz budynków nie było przecież mądrym pomysłem, wszak wiązało się to z wieloma różnymi nieprzyjemnościami.
– To twoje krzywe uśmieszki nic nie zdziałają – rzekł stanowczo, nie kryjąc irytacji z powodu tego jakże taniego zagrania, za jakie brał wyeksponowanie kobiecego uroku. Do takich kroków posuwały się jedynie niewiasty perfidne, bo chętnie wykorzystujące męskie słabości. Rineheart nie należał jednak do mężczyzn, co wahają się przed wymierzeniem różdżki w kobietę, dając się ogłupić ich wdziękom. Na obecną chwilę nie znał możliwości tej kobiety, jednak jej pewność siebie dawała mu do myślenia. Musiała mieć w zanadrzu kilka asów. – Odłóż różdżkę pókim dobry – wyrzucił z siebie z większym naciskiem i wręcz złością, nie mogąc znieść myśli, że ktoś naruszył spokój tego domostwa, które zawsze brał za bezpieczny schron.
Uniósł wręcz brew, zaskoczony przez układający się wyraźnie na ustach nieznajomej czarownicy uśmiech. Delikatny, lecz nie dziewczęcy, zdecydowanie kobiecy i z lekka kokieteryjny, jakby formująca się w kącikach ust niewinność stanowiła jawną kpinę. Widział w tym przejaw zuchwalstwa złodziejki niż próbę uspokojenia sytuacji i odnalezienia konsensusu w trudnej sytuacji. Była zdecydowanie zbyt pewna siebie. Czy w ogóle wiedziała przed kim staje? Nie zamierzał dawać jej taryfy ulgowej tylko z racji płci, prędzej stanie się jeszcze bardziej zajadły, bo oto naruszono jego najbardziej intymną przestrzeń. W obronie własnego domu gotów był nawet ten dom zniszczyć. Rzucanie zaklęć wewnątrz budynków nie było przecież mądrym pomysłem, wszak wiązało się to z wieloma różnymi nieprzyjemnościami.
– To twoje krzywe uśmieszki nic nie zdziałają – rzekł stanowczo, nie kryjąc irytacji z powodu tego jakże taniego zagrania, za jakie brał wyeksponowanie kobiecego uroku. Do takich kroków posuwały się jedynie niewiasty perfidne, bo chętnie wykorzystujące męskie słabości. Rineheart nie należał jednak do mężczyzn, co wahają się przed wymierzeniem różdżki w kobietę, dając się ogłupić ich wdziękom. Na obecną chwilę nie znał możliwości tej kobiety, jednak jej pewność siebie dawała mu do myślenia. Musiała mieć w zanadrzu kilka asów. – Odłóż różdżkę pókim dobry – wyrzucił z siebie z większym naciskiem i wręcz złością, nie mogąc znieść myśli, że ktoś naruszył spokój tego domostwa, które zawsze brał za bezpieczny schron.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Brew drgnęła, gdy wspomniał o jej uśmieszku, z pewnością nie krzywym a subtelnym, ładnym, wilim i dziwiła się, że ten nie zwrócił uwagi mężczyzny na dłużej. W swoim życiu spotkała zaledwie jedną osobę, która była równie oporna na jej wdzięk, grację i próby delikatnej manipulacji i myśl ta w ogóle nie przypadła Francuzce do gustu. Wiedząc, że jeśli jej potencjalny przeciwnik okaże się równie uparty co nieszczęsny Skamander, próba wyjścia cało z sytuacji poprzez rzucenie uroku może się nie powieść a co za tym szło: musiałaby w końcu dobyć różdżki. Niechętnie, rzecz jasna, bowiem z zaklęciami nieszczególnie się lubiła i chociaż nie była z nich wcale tragiczna, nie przywykła do walki na przerzucanie się magicznymi formułami. Ale nie zamierzała się jeszcze poddawać; być może musiała tylko się bardziej postarać i uśmiechnąć ładniej.
– Tylko jeśli ty opuścisz swoją – zażądała z początku oschle, dopiero po chwili robiąc powolny, niewielki krok w stronę Kierana. Uśmiechając się, przekrzywiła lekko głowę w bok, pozwalając złotym puklom na swobodne opadnięcie na odsłonięty obojczyk – proszę, mój drogi, przecież ktoś mojej postury nie zrobi ci krzywdy – powiedziała cicho, mrukliwie, w duchu jednak modliła się, żeby Jackie była poza domem. Do pełni nieszczęścia potrzebowała tutaj właśnie jej, pogadanek i złośliwości, z którymi kojarzyła sylwetkę aurorki. A mimo to żywiła do niej bliżej niesprecyzowaną sympatię, która czasami zaskakiwała nawet ją samą; jak na przykład teraz, gdy przejęła się ewentualnym zagrożeniem, złodziejem i uchylonymi drzwiami do domu.
– No już, rozwiążmy ten problem na spokojnie – mruczała dalej przekonująco nie odejmując jasnoniebieskich tęczówek z twarzy Kierana. Gdyby nie zaistniałe okoliczności, byłaby skłonna stwierdzić, że starzał się jak wino; z godnością, na plus dla niego naturalnie. Zmarszczki i głębokie bruzdy wcale nie szpeciły męskiej twarzy, wręcz przeciwnie, podobnie jak blizny, dodawały jej swoistego uroku, jak i wyraźnie zarysowane linie twarzy. Piękno potrafiła dostrzec w każdym, na swoje nieszczęście. I po tej obserwacji zbliżyła się jeszcze pół kroku z szerszym, ponętnym uśmiechem i nadzieją, że może teraz zmięknie, dostrzeże aurę, którą wokół siebie roztaczała.
urok, bonus +40
– Tylko jeśli ty opuścisz swoją – zażądała z początku oschle, dopiero po chwili robiąc powolny, niewielki krok w stronę Kierana. Uśmiechając się, przekrzywiła lekko głowę w bok, pozwalając złotym puklom na swobodne opadnięcie na odsłonięty obojczyk – proszę, mój drogi, przecież ktoś mojej postury nie zrobi ci krzywdy – powiedziała cicho, mrukliwie, w duchu jednak modliła się, żeby Jackie była poza domem. Do pełni nieszczęścia potrzebowała tutaj właśnie jej, pogadanek i złośliwości, z którymi kojarzyła sylwetkę aurorki. A mimo to żywiła do niej bliżej niesprecyzowaną sympatię, która czasami zaskakiwała nawet ją samą; jak na przykład teraz, gdy przejęła się ewentualnym zagrożeniem, złodziejem i uchylonymi drzwiami do domu.
– No już, rozwiążmy ten problem na spokojnie – mruczała dalej przekonująco nie odejmując jasnoniebieskich tęczówek z twarzy Kierana. Gdyby nie zaistniałe okoliczności, byłaby skłonna stwierdzić, że starzał się jak wino; z godnością, na plus dla niego naturalnie. Zmarszczki i głębokie bruzdy wcale nie szpeciły męskiej twarzy, wręcz przeciwnie, podobnie jak blizny, dodawały jej swoistego uroku, jak i wyraźnie zarysowane linie twarzy. Piękno potrafiła dostrzec w każdym, na swoje nieszczęście. I po tej obserwacji zbliżyła się jeszcze pół kroku z szerszym, ponętnym uśmiechem i nadzieją, że może teraz zmięknie, dostrzeże aurę, którą wokół siebie roztaczała.
urok, bonus +40
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Mój drogi? – powtórzył w myślach z jawną kpiną, w jakiś dziwny sposób rozdrażniony tymi słowami. Przede wszystkim nie był własnością obcej czarownicy, co bezczelnie wtargnęła do domu, którego przynależność z kolei była oczywista i niezwykle istotna. Również nie zamierzał zawierzać pozorom, ponieważ smukłość i delikatność kobiecej sylwetki o niczym nie świadczyła. To raczej były kolejne groźne atuty, jeśli tylko wykorzystywała je kobieta o zepsutym charakterze i niecnych zamiarach. Wiedział już, że w szeregach Rycerzy Walpurgii również znajdują się kobiety, a także osoby o bardzo rzadkich talentach, zarówno wrodzonych, jak i wyuczonych. Dlatego nie zamierzał tracić czujności i dalej uparcie nie opuścił różdżki. Jeden podejrzany ruch i pośle w nią Petrificusa.
Nie był przygotowany na podobny atak. Chyba przez ciemność nie docenił kobiecego uroku, ale kiedy aura wokół czarownicy przybrała na sile, po prostu się poddał. Opór był daremny. Jego różdżka drgnęła. Chciał skierować przeciwko nieznajomej zaklęcie, lecz nie mógł. Sama myśl o zaatakowaniu jej nagle zaczęła sprawiać mu dyskomfort. Jak mógłby zaatakować kogoś tak pięknego? Uśmiech obecny na jej licu skutecznie go dekoncentrował. W końcu opuścił dłoń wzdłuż ciała, dziwnie onieśmielony swoim wcześniejszym zachowaniem, jednak na jego twarzy nie ukazał się żaden objaw zażenowania. Jeszcze baczniej zaczął się przyglądać czarownicy, lecz teraz był bardziej przyjazny i wyraźnie urzeczony, co widoczne było w jego spojrzeniu. Stał się łagodny i niezwykle przychylny dla goszczącej w jego domu piękności.
– Nie widzę już żadnego problemu – stwierdził zgodnie z prawdą, z jakimś dziwnym zadowoleniem. Chciał nagle być dla tej kobiety jak najbardziej usłużnym i to było bardzo kłopotliwe. Nie wiedział, jak właściwie obchodzić się z kobietami. Tylko o względy swojej żony zabiegał, lecz to było już tak dawno, ponad trzydzieści lat temu.
Postąpił krok w jej stronę, nie próbując się uśmiechnąć, bo przecież wiedział, że będzie to koszmarny widok. Swoje starania zamierzał ukazać poprzez swą ugodowość. Czekał na jej słowa, gesty, nawet na najmniejsze skinienie palca. Czekał na cokolwiek.
Nie był przygotowany na podobny atak. Chyba przez ciemność nie docenił kobiecego uroku, ale kiedy aura wokół czarownicy przybrała na sile, po prostu się poddał. Opór był daremny. Jego różdżka drgnęła. Chciał skierować przeciwko nieznajomej zaklęcie, lecz nie mógł. Sama myśl o zaatakowaniu jej nagle zaczęła sprawiać mu dyskomfort. Jak mógłby zaatakować kogoś tak pięknego? Uśmiech obecny na jej licu skutecznie go dekoncentrował. W końcu opuścił dłoń wzdłuż ciała, dziwnie onieśmielony swoim wcześniejszym zachowaniem, jednak na jego twarzy nie ukazał się żaden objaw zażenowania. Jeszcze baczniej zaczął się przyglądać czarownicy, lecz teraz był bardziej przyjazny i wyraźnie urzeczony, co widoczne było w jego spojrzeniu. Stał się łagodny i niezwykle przychylny dla goszczącej w jego domu piękności.
– Nie widzę już żadnego problemu – stwierdził zgodnie z prawdą, z jakimś dziwnym zadowoleniem. Chciał nagle być dla tej kobiety jak najbardziej usłużnym i to było bardzo kłopotliwe. Nie wiedział, jak właściwie obchodzić się z kobietami. Tylko o względy swojej żony zabiegał, lecz to było już tak dawno, ponad trzydzieści lat temu.
Postąpił krok w jej stronę, nie próbując się uśmiechnąć, bo przecież wiedział, że będzie to koszmarny widok. Swoje starania zamierzał ukazać poprzez swą ugodowość. Czekał na jej słowa, gesty, nawet na najmniejsze skinienie palca. Czekał na cokolwiek.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie chciała od razu trafiać w swojego przeciwnika pełną mocą wilego uroku, jednak czuła podświadomie, że się nie postarała i w każdej chwili mógł stawić opór lub odnaleźć w sobie resztki rozsądku. W ostatnim czasie przecież coraz częściej poddawała w wątpliwość swoje geny, dostrzegając niepokojący wzrost mężczyzn opornych na jej urok, takich, którzy sprawiali wrażenie ślepych i nie podobało jej się to ani trochę – nie tak pamiętała opowieści matki, babki i przestrogi ciotki, gdy dotarła kilka lat temu do Londynu, nie tak zapamiętała swoje pierwsze rzucanie uroków i zachowania tamtych osób. Dlatego po chwili niepewności z ulgą przyjęła fakt, że stojący naprzeciwko mężczyzna nie zamierzał się przeciwstawiać i poddał się jej czułym gestom, miłym słowom. Uśmiechnęła się lekko, spoglądając mu prosto w oczy z pozornym zawstydzeniem, ale im dłużej tkwiła w tym pomieszczeniu, tym większe niespotykane wyrzuty sumienia zaczęła w sobie odnajdować. Widziała, że odbiegał wiekiem od wszystkich innych, z którymi miała do czynienia, bo wiek i wydarzenia z życia odznaczyły się z godnością na jego twarzy, i te wyrzuty również nie przypadły jej do gustu. Chociaż rzadko kiedy używała uroku, nigdy nie czuła się podobnie jak teraz; w szkole kierowała się zabawą i głupotą, w późniejszym czasie – wolą przetrwania. A teraz? Nigdy nie pozwalała, by podczas wilowania emocje wysuwały się na pierwszy plan.
Westchnęła głęboko. I chcąc udowodnić sobie, że dalej bezwzględnie potrafiła wykorzystywać swoją największą moc, zwinnie zbliżyła się do Kierana jeszcze bardziej.
– Co tu robisz, kochany? – spytała, ostrożniej dobierając słowa. Wciąż bazowała na przymilnym tonie, lecz musiała upewnić się, że dobrze oceniła sytuację i mężczyzna rzeczywiście miał złe zamiary. – Oddaj mi różdżkę, proszę. To niepotrzebne, przecież cię nie skrzywdzę – powtórzyła ciszej a kiedy wysunęła w jego stronę rękę, opuszkami palców przesunęła po odsłoniętym przedramieniu Kierana. Niby przypadkiem, niezamierzenie, ale dobrze wiedziała, że poza słowami i uśmiechem, dotyk miał niezawodną moc. Dostrzegła również próbę zamaskowania uśmiechu, choć nie rozumiała dlaczego – uśmiech dodawał uroku każdemu, nawet potencjalnemu złodziejowi, czy socjopacie. Nie bez powodu dawniej podjęła kilka złych decyzji.
– No już. Już w porządku – mruczała, sięgając powoli różdżki tak, aby go nie spłoszyć i nie zrobić zbyt gwałtownego ruchu.
bonus jeszcze chyba +40
Westchnęła głęboko. I chcąc udowodnić sobie, że dalej bezwzględnie potrafiła wykorzystywać swoją największą moc, zwinnie zbliżyła się do Kierana jeszcze bardziej.
– Co tu robisz, kochany? – spytała, ostrożniej dobierając słowa. Wciąż bazowała na przymilnym tonie, lecz musiała upewnić się, że dobrze oceniła sytuację i mężczyzna rzeczywiście miał złe zamiary. – Oddaj mi różdżkę, proszę. To niepotrzebne, przecież cię nie skrzywdzę – powtórzyła ciszej a kiedy wysunęła w jego stronę rękę, opuszkami palców przesunęła po odsłoniętym przedramieniu Kierana. Niby przypadkiem, niezamierzenie, ale dobrze wiedziała, że poza słowami i uśmiechem, dotyk miał niezawodną moc. Dostrzegła również próbę zamaskowania uśmiechu, choć nie rozumiała dlaczego – uśmiech dodawał uroku każdemu, nawet potencjalnemu złodziejowi, czy socjopacie. Nie bez powodu dawniej podjęła kilka złych decyzji.
– No już. Już w porządku – mruczała, sięgając powoli różdżki tak, aby go nie spłoszyć i nie zrobić zbyt gwałtownego ruchu.
bonus jeszcze chyba +40
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Stał nieruchomo, potrafiąc jedynie przyglądać się pięknej istocie. Czuł się tak, jakby został spętany. Jego wola nie potrafiła wydostać się spod władania uroku. Umysł nawet nie starał się pojąć w pełni całej tej nietypowej sytuacji, wręcz absurdalnej, ponieważ coś podobnego nie miało prawa się wydarzyć. Przecież chwilę temu spoglądał na czarownicę z jak największą podejrzliwością, jej obecność w mieszkaniu uznając za preludium do brutalnego ataku na członków Zakonu Feniksa. A teraz? Był po prostu oczarowany, nagle stał się mentalnie sparaliżowanym z ekscytacji szczeniakiem. Dobrze, że miał w sobie wystarczająco samozaparcia, aby nie zacząć nagle łasić się do całkowicie obcej kobiety, na oko młodszej od niego dwukrotnie.
Mrugnął dopiero wówczas, gdy w powietrzu rozległo się pytanie. To nie jego treść była dla niego najważniejsza, lecz ton, jakim zostało wypowiedziane. Zdawało mu się, że kobiecy głos ociekał słodyczą. Naprawdę nazwała go kochanym? Jedno wyrażenie, z pozoru błahe, zbudziło w nim ogromną dezorientację i zarazem ucieszyło do granic możliwości. Wyraźnie otępiały umysł próbował kilkukrotnie przynajmniej odtworzyć to doskonałe brzmienie, gdy z ust uleciała w końcu odpowiedź: – Mieszkam tu – nie mógł skłamać, nawet by nie śmiał, a to było przecież najprostszym uzasadnieniem jego obecności w tym konkretnym miejscu, należącym do niego od prawie trzydziestu lat mieszkaniu.
A jednak drgnął ledwo widocznie, kiedy podniesiona została przez nieznajomą inna już kwestia. Oddaj mi różdżkę – te słowa niosły się echem po jego umyśle, rozbijały się po całej czaszce, dudniły coraz słabiej w uszach. Każda inna osoba za takie słowa dostałaby od niego w ryj i nawet nie mrugnąłby okiem. Choć może wobec kobiety wykazałby się odrobiną kultury i po prostu rzucił w nią zaklęciem petryfikującym.
Wszelkie opory zniknęły pod wpływem dotyku. To było zaledwie muśnięcie, a jednak poddał mu się całkowicie. Bardzo ostrożnie podał swoją różdżkę czarownicy, wręcz wkładając ją do sięgającej już po magiczny atrybut smukłej dłoni. Jeśli przetrwał w nim choćby cień niepokoju, to został już pogrzebany w najgłębszych zakamarkach aurorskiej duszy.
Mrugnął dopiero wówczas, gdy w powietrzu rozległo się pytanie. To nie jego treść była dla niego najważniejsza, lecz ton, jakim zostało wypowiedziane. Zdawało mu się, że kobiecy głos ociekał słodyczą. Naprawdę nazwała go kochanym? Jedno wyrażenie, z pozoru błahe, zbudziło w nim ogromną dezorientację i zarazem ucieszyło do granic możliwości. Wyraźnie otępiały umysł próbował kilkukrotnie przynajmniej odtworzyć to doskonałe brzmienie, gdy z ust uleciała w końcu odpowiedź: – Mieszkam tu – nie mógł skłamać, nawet by nie śmiał, a to było przecież najprostszym uzasadnieniem jego obecności w tym konkretnym miejscu, należącym do niego od prawie trzydziestu lat mieszkaniu.
A jednak drgnął ledwo widocznie, kiedy podniesiona została przez nieznajomą inna już kwestia. Oddaj mi różdżkę – te słowa niosły się echem po jego umyśle, rozbijały się po całej czaszce, dudniły coraz słabiej w uszach. Każda inna osoba za takie słowa dostałaby od niego w ryj i nawet nie mrugnąłby okiem. Choć może wobec kobiety wykazałby się odrobiną kultury i po prostu rzucił w nią zaklęciem petryfikującym.
Wszelkie opory zniknęły pod wpływem dotyku. To było zaledwie muśnięcie, a jednak poddał mu się całkowicie. Bardzo ostrożnie podał swoją różdżkę czarownicy, wręcz wkładając ją do sięgającej już po magiczny atrybut smukłej dłoni. Jeśli przetrwał w nim choćby cień niepokoju, to został już pogrzebany w najgłębszych zakamarkach aurorskiej duszy.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
W ostatnim czasie wilowanie swojego potencjalnego zagrożenia wychodziło jej niemal idealnie, a i przy okazji była w stanie uratować kogoś, kto akurat przypadkowo wmieszał się w sytuację, jednak teraz miała przeczucie, że coś wisiało w powietrzu. Coś, co było zdecydowanie nie w porządku i czekało tylko na odpowiedni moment, żeby ujrzeć światło dzienne.
Sytuacja zresztą z każdą chwilą stawała się coraz bardziej absurdalna, jednak dopiero odpowiedź mężczyzny spowodowała, że Francuzka zastanowiła się po raz pierwszy nad tym, co robi. Wyruszając przecież heroicznie na pomoc Jackie nie przemyślała tylko jednego scenariusza – napotkania na swojej drodze ojca aurorki, którego dotychczas nie miała okazji ujrzeć. Wiedziała, że ten przecież istniał i gdzieś egzystował, nie wiedziała tylko, że dane jej będzie go poznać osobiście.
– Mieszkasz? – powtórzyła, nie oczekując jednak odpowiedzi, położyła jego różdżkę na pobliskim stoliku. Nabierając pewności, że potencjalny złodziej był odpowiedzialny za przyjście na świat emocjonalnie spaczonej aurorki. Poprzeczna zmarszczka ozdobiła gładkie czoło potomkini, uśmiech zaś ustąpił miejsca skonfundowanemu grymasowi. Bo ze wszystkich możliwych wilowań, to wydało jej się najmniej komfortowe i nie wiedziała co powinna teraz zrobić. Najprostszym rozwiązaniem było opuszczenie domu w trybie natychmiastowym, nim jednak podjęła ten krok, spytała:
– Gdzie jest Jackie? – i odpuściła sobie włóczenie po korytarzach, z których znała jedynie drogę od drzwi wejściowych korytarzem do kuchni i z powrotem. Na tyle głowy majaczyła się nieznośna myśl, że jeśli tylko jej ekscentryczna znajoma dowie się o tym, co tu się wydarzyło – lub, na Merlina, akurat pojawi się z powrotem w domu – to porywacze, handlarze i inne, zagrażające jej osoby nie będą wcale takie straszne, jak jej złość. Nie była szczególnie dobra w improwizowaniu i wymyślaniu przekonujących wymówek na zawołanie, lecz wątpiła, że w prawda i całkowite nieporozumienie mogłoby pozostać potraktowane jako kłamstwo – w ostatnim czasie przecież zarzucano je jej na każdym kroku, niezależnie od tego, czy rzeczywiście kłamała, czy miała dobre intencje. Biorąc głębszy wdech, zerknęła ponownie na Kierana; współczuła mu jutrzejszej dezorientacji.
Sytuacja zresztą z każdą chwilą stawała się coraz bardziej absurdalna, jednak dopiero odpowiedź mężczyzny spowodowała, że Francuzka zastanowiła się po raz pierwszy nad tym, co robi. Wyruszając przecież heroicznie na pomoc Jackie nie przemyślała tylko jednego scenariusza – napotkania na swojej drodze ojca aurorki, którego dotychczas nie miała okazji ujrzeć. Wiedziała, że ten przecież istniał i gdzieś egzystował, nie wiedziała tylko, że dane jej będzie go poznać osobiście.
– Mieszkasz? – powtórzyła, nie oczekując jednak odpowiedzi, położyła jego różdżkę na pobliskim stoliku. Nabierając pewności, że potencjalny złodziej był odpowiedzialny za przyjście na świat emocjonalnie spaczonej aurorki. Poprzeczna zmarszczka ozdobiła gładkie czoło potomkini, uśmiech zaś ustąpił miejsca skonfundowanemu grymasowi. Bo ze wszystkich możliwych wilowań, to wydało jej się najmniej komfortowe i nie wiedziała co powinna teraz zrobić. Najprostszym rozwiązaniem było opuszczenie domu w trybie natychmiastowym, nim jednak podjęła ten krok, spytała:
– Gdzie jest Jackie? – i odpuściła sobie włóczenie po korytarzach, z których znała jedynie drogę od drzwi wejściowych korytarzem do kuchni i z powrotem. Na tyle głowy majaczyła się nieznośna myśl, że jeśli tylko jej ekscentryczna znajoma dowie się o tym, co tu się wydarzyło – lub, na Merlina, akurat pojawi się z powrotem w domu – to porywacze, handlarze i inne, zagrażające jej osoby nie będą wcale takie straszne, jak jej złość. Nie była szczególnie dobra w improwizowaniu i wymyślaniu przekonujących wymówek na zawołanie, lecz wątpiła, że w prawda i całkowite nieporozumienie mogłoby pozostać potraktowane jako kłamstwo – w ostatnim czasie przecież zarzucano je jej na każdym kroku, niezależnie od tego, czy rzeczywiście kłamała, czy miała dobre intencje. Biorąc głębszy wdech, zerknęła ponownie na Kierana; współczuła mu jutrzejszej dezorientacji.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Odczuł ogromną ulgę, kiedy jego różdżka znalazła się na pobliskim stoliku. W pewnym momencie wcale nie przeszkadzało mu oddanie jej w obce ręce, ale niewątpliwie wyjątkowe, bo delikatne, smukłe, po prostu piękne, jeśli nie najpiękniejsze. Przeczucie podpowiadało mu, że los sprowadził do niego niesamowitą osobę i z każdą chwilą upewniał się, że tak właśnie było.
– Mieszkam – potwierdził ten fakt, nawet się nie dziwiąc, że zaszła taka konieczność, wszak tak piękna panna miała prawo wątpić w prawdomówność każdego jegomościa. Pewnie niejeden próbował ją zwodzić, lecz Kieran był całkowicie inny. Brzydził się przecież kłamstwem! I bardzo chciał, nie wiedzieć czemu, udowodnić swoją prawdomówność, jednak na ścianach nie wisiały rodzinne zdjęcia. W swoim gabinecie miał kilka i jeszcze w salonie. Tylko że nie mógł nawet drgnąć bez wyraźnego polecenia czarownicy. Pozostawał nieruchomy, wciąż dziwnie poruszony wcześniejszym dotykiem. Ledwo musnęła jego rękę, a i tak obezwładniło go niesamowite uczucie. Odebrało mu rozum, mimo to nie czuł się z tym wcale źle. Wręcz przeciwnie, cieszył się jak dziecko, po raz pierwszy od wielu lat podekscytowany wizją nawiązania relacji z kobietą. Na całe szczęście nie zapomniał o przyzwoitości, dlatego nie narzucał się w żaden sposób.
Pytanie o córkę zaskoczyło go, ale też odrobinę uszczęśliwiło. Czyli Jackie znała tę kobietę? Zapragnął zadać jej tyle pytań, lecz to, które wypadło z jej doskonałych ust było ważniejsze.
– Nie jestem pewien. W Biurze Aurorów lub w terenie – nie znał dokładnej lokalizacji swojej córki w danej chwili, ale podczas wykonywania obowiązków zawodowych mogła znaleźć się w każdym miejscu. Za wiele zresztą nigdy o tym nie myślał, prawdopodobnie dlatego, że sam nawykł do najbardziej ekstremalnych warunków w tej pracy. Równie dobrze mógł ganiać za czarnoksiężnikami po dokach, jak i próbować złapać ich trop na jakiś bagnach czy lasach, jeśli byłoby to zasadne. – Przypadła jej nocna zmiana, więc wróci nad ranem – starał się być jak najbardziej precyzyjny w swojej odpowiedzi, ale przede wszystkim bardzo pomocny. Kiedy tylko rozsądek powróci, z pewnością dostrzeże jak żałosne było jego zachowanie. – Możesz na nią poczekać – zaproponował dość bezmyślnie, już gotów nawet zaparzyć herbaty. Kanapa w salonie była wystarczająco wygodna, aby mógł godnie ugościć nieoczekiwanego gościa.
– Mieszkam – potwierdził ten fakt, nawet się nie dziwiąc, że zaszła taka konieczność, wszak tak piękna panna miała prawo wątpić w prawdomówność każdego jegomościa. Pewnie niejeden próbował ją zwodzić, lecz Kieran był całkowicie inny. Brzydził się przecież kłamstwem! I bardzo chciał, nie wiedzieć czemu, udowodnić swoją prawdomówność, jednak na ścianach nie wisiały rodzinne zdjęcia. W swoim gabinecie miał kilka i jeszcze w salonie. Tylko że nie mógł nawet drgnąć bez wyraźnego polecenia czarownicy. Pozostawał nieruchomy, wciąż dziwnie poruszony wcześniejszym dotykiem. Ledwo musnęła jego rękę, a i tak obezwładniło go niesamowite uczucie. Odebrało mu rozum, mimo to nie czuł się z tym wcale źle. Wręcz przeciwnie, cieszył się jak dziecko, po raz pierwszy od wielu lat podekscytowany wizją nawiązania relacji z kobietą. Na całe szczęście nie zapomniał o przyzwoitości, dlatego nie narzucał się w żaden sposób.
Pytanie o córkę zaskoczyło go, ale też odrobinę uszczęśliwiło. Czyli Jackie znała tę kobietę? Zapragnął zadać jej tyle pytań, lecz to, które wypadło z jej doskonałych ust było ważniejsze.
– Nie jestem pewien. W Biurze Aurorów lub w terenie – nie znał dokładnej lokalizacji swojej córki w danej chwili, ale podczas wykonywania obowiązków zawodowych mogła znaleźć się w każdym miejscu. Za wiele zresztą nigdy o tym nie myślał, prawdopodobnie dlatego, że sam nawykł do najbardziej ekstremalnych warunków w tej pracy. Równie dobrze mógł ganiać za czarnoksiężnikami po dokach, jak i próbować złapać ich trop na jakiś bagnach czy lasach, jeśli byłoby to zasadne. – Przypadła jej nocna zmiana, więc wróci nad ranem – starał się być jak najbardziej precyzyjny w swojej odpowiedzi, ale przede wszystkim bardzo pomocny. Kiedy tylko rozsądek powróci, z pewnością dostrzeże jak żałosne było jego zachowanie. – Możesz na nią poczekać – zaproponował dość bezmyślnie, już gotów nawet zaparzyć herbaty. Kanapa w salonie była wystarczająco wygodna, aby mógł godnie ugościć nieoczekiwanego gościa.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nabrała powietrza i zatrzymała je głęboko w płucach z nadzieją, że się zaraz udusi, kiedy tylko jej najgorsze przeczucie potwierdziło się. Wiedząc już, że w skali najgłupszych występów, w których odgrywała główną rolę, ten plasował się mniej więcej na szczycie listwy lub co najmniej ponad połową, zapragnęła w ekspresowym tempie stąd po prostu uciec. Fakt, że Jackie miała wrócić dopiero nad ranem wcale nie polepszał jej nastroju ani wyrzutów sumienia, czy ukłucia głupoty, które zaczynały powoli nią szargać.
– Nie – odezwała się po chwili namysłu – nie wspominajmy jej o tej sytuacji, dobrze? – uśmiechnęła się jeszcze raz przekonująco, choć nieco sztuczniej, wiedząc, że pod wpływem uroku jeszcze miała szansę na zamiecenie całej tej sytuacji pod dywan. A przynajmniej na razie.
– Nie wspominajmy jej też, że tu byłam – dodała – niech to będzie nasza tajemnica – w końcu ile koleżanek o nadprzyrodzonych zdolnościach manipulowania słowem, uśmiechem i wyglądem aurorka posiadała, żeby nie pomyśleć od razu po niej, gdyby tylko Kieran wspomniał o całym zamieszaniu? Upatrując więc ostatniej szansy w tym, że już urok zadziałał, chwyciła się jak tonący brzytwy, ale podejrzewała, że prędzej czy później i tak wszystko się wyda. Mimo dziwnej relacji, nigdy nie wątpiła w mądrość i spostrzegawczość Jackie, chociaż nigdy nie zamierzała jej tego powiedzieć.
– Pójdę już – zakomunikowała spokojnie – spróbuj się zdrzemnąć – nigdy nie wiedziała i nawet nie zastanawiała się nad tym jak można zniwelować nieprzyjemne skutki zwilowania na drugi dzień, więc w trafność swojej porady nieco powątpiewała. Z drugiej strony jednak, sen był zawsze dobrym pomysłem, dlaczego więc nie mógłby spróbować?
Omiatając ostatni raz spojrzeniem całe pomieszczenie i zerkając jeszcze raz na Kierana, uśmiechnęła się lekko, pokrzepiająco i z majaczącą się w kącikach ust przeprosinową nutą. Nie zamierzała nikogo przecież skrzywdzić, a zamiast tego nabrała pewności, że prędko nie pojawi się ani tutaj ani w pobliżu Rineheart'ów. Żegnając się, powoli opuściła dom a potem oddaliła się jak najszybciej i możliwe najbardziej niepostrzeżenie na długi czas wybijając sobie z głowy wilowanie kogokolwiek.
zt
– Nie – odezwała się po chwili namysłu – nie wspominajmy jej o tej sytuacji, dobrze? – uśmiechnęła się jeszcze raz przekonująco, choć nieco sztuczniej, wiedząc, że pod wpływem uroku jeszcze miała szansę na zamiecenie całej tej sytuacji pod dywan. A przynajmniej na razie.
– Nie wspominajmy jej też, że tu byłam – dodała – niech to będzie nasza tajemnica – w końcu ile koleżanek o nadprzyrodzonych zdolnościach manipulowania słowem, uśmiechem i wyglądem aurorka posiadała, żeby nie pomyśleć od razu po niej, gdyby tylko Kieran wspomniał o całym zamieszaniu? Upatrując więc ostatniej szansy w tym, że już urok zadziałał, chwyciła się jak tonący brzytwy, ale podejrzewała, że prędzej czy później i tak wszystko się wyda. Mimo dziwnej relacji, nigdy nie wątpiła w mądrość i spostrzegawczość Jackie, chociaż nigdy nie zamierzała jej tego powiedzieć.
– Pójdę już – zakomunikowała spokojnie – spróbuj się zdrzemnąć – nigdy nie wiedziała i nawet nie zastanawiała się nad tym jak można zniwelować nieprzyjemne skutki zwilowania na drugi dzień, więc w trafność swojej porady nieco powątpiewała. Z drugiej strony jednak, sen był zawsze dobrym pomysłem, dlaczego więc nie mógłby spróbować?
Omiatając ostatni raz spojrzeniem całe pomieszczenie i zerkając jeszcze raz na Kierana, uśmiechnęła się lekko, pokrzepiająco i z majaczącą się w kącikach ust przeprosinową nutą. Nie zamierzała nikogo przecież skrzywdzić, a zamiast tego nabrała pewności, że prędko nie pojawi się ani tutaj ani w pobliżu Rineheart'ów. Żegnając się, powoli opuściła dom a potem oddaliła się jak najszybciej i możliwe najbardziej niepostrzeżenie na długi czas wybijając sobie z głowy wilowanie kogokolwiek.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gabinet Kierana
Szybka odpowiedź