Orion Black
Nazwisko matki: Macmillan
Miejsce zamieszkania: Grimmauld Place 12, Londyn
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Znawca prawa
Wzrost: 182
Waga: 76
Kolor włosów: czarny
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: wiecznie blady, często ma sińce pod oczami, jasne oczy po matce
dość sztywna, 11 cali, ostrokrzew, szpon hipogryfa
Slytherin
niekształtna szybko znikająca mgła
Walburgę, która ze wzgardą zapewni mnie, że jestem nikim i nie zasługuję na żaden z moich przywilejów
owocowo-korzennie, dębowym drewnem, starymi książkami i torfem
siebie, pełnego sił i zdrowego z żoną i dziećmi u boku
prawem, historią magii, podróżami i krajami śródziemnomorskimi
nie kibicuję żadnej, nie przepadam za sportem
przewracam karty kolejnych ksiąg prawnych, uprawiam hazard, kokietuję damy
muzyki klasycznej i jazzu
Matthew Goode
Arcturus Black nigdy nie należał do grona wylewnych i tkliwych ludzi, podobnie jak większość czystokrwistych poślubił moją matkę bardziej kierowany pragnieniem wydłużenia rodu dzięki sprowadzeniu na świat potomków o nieskażonej krwi, niż tchnięty romantycznym uczuciem. Nic więc dziwne, że gdy Lukrecja urodziła się jako pierwsza, nie wywołała swoim pojawieniem wybuchu entuzjazmu. Ojciec od początku oczekiwał męskiego potomka i kiedy ten wreszcie się pojawił, nie przyniósł mu niczego poza zawodem. Cztery lata po narodzinach mojej siostry w siedzibie przy Grimmauld Place ponownie zabrzmiały krzyki noworodka, krzyki cichsze i słabsze niż poprzedzającej go dziewczynki, przerywane gwałtownym wciąganiem powietrza jakby jego płuca nie były w stanie pracować poprawnie. Już od pierwszej chwili pokazałem, że nie jestem tym oczekiwanym, silnym dziedzicem, a chorowitym dzieckiem, które nie do końca miało spełniać pokładane w nim nadzieje. Marzenia mojego ojca od tego dnia powoli zaczęły umierać, a każdy kolejny miesiąc, każde moje przeziębienie, każda gorączka pojawiająca się częściej niż u moich kuzynów, zdawała się dopełniać czarę goryczy. Ostatnią kroplą był wyrok, który zapadł w tydzień po moich drugich urodzinach, kiedy to - zaniepokojona moim ciężkim oddechem we śnie – rodzicielka postanowiła zabrać mnie do szpitala św. Munga. Medyk, który przebadał mnie tego dnia oświadczył, że moje problemy zdrowotne, ciągły kaszel i słabość, która następowała po większej aktywności fizycznej, mają podłoże we wciąż rozwijającej się Klątwie Ondyny, wyjaśnił, że nie wskazane są dla mnie wojaże i biegi, które mogły spowodować kolejne ataki duszności. Od tamtego dnia skazany byłem na regularne inhalacje ziołami, ciągłe unikanie aktywności fizycznej, a także pełne zawodu spojrzenia ojca.
Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak ciężkie było dla mnie dorastanie w takich warunkach; mogłem tylko patrzeć z odległości na kuzynów, którzy biegali w wolnych chwilach, uczyli się szermierki czy próbowali lotów na miotle. Każda taka sytuacja wywoływała we mnie ukłucie zazdrości, tym silniejsze, im radośniejsi wydawali się moi krewniacy w trakcie nauki. Frustracja wywołana tymi uczuciami gromadziła się we mnie do dnia, gdy w wieku trzech i pół roku po raz pierwszy buchnąłem prawdziwym gniewem, popaliłem wtedy sukienkę matki łajającej mnie za brak skupienia w trakcie lekcji etykiety. Szczęście w nieszczęściu, uniknąłem srogiej kary jedynie dlatego, że pierwszy raz w życiu zdradziłem swoje magiczne umiejętności, jednakże nie ominęła mnie ojcowska złość, która odcisnęła na mnie piętno tamtego dnia. Zrozumiałem wtedy, że choćbym czuł się gorszy i zraniony niesprawiedliwością życia, nie miałem prawa okazywać tego w taki sposób. Byłem Blackiem, członkiem dumnego rodu, szlachcicem, który stał wyżej niż nędzni mieszańcy krwi, nie mogłem więc sam zachowywać się jakbym był gorszy.
Niedługo po moim wybuchu, zaoferowało mojemu ojcu posadę, którą ten przyjął po chwili wahania - Ministerstwo Magii potrzebowało swojego człowieka na terenie Hiszpanii, który pracowałby nad dobrymi relacjami między naszym krajem, a państwem położonym na Półwyspie Iberyjskim. Chociaż opuszczenie rodzinnej posiadłości nie miało być łatwą decyzją, w dużym stopniu o porzuceniu deszczowego i ponurego Londynu zadecydował fakt, iż życie w cieplejszym kraju mogło bardziej przysłużyć się mojemu zdrowiu. Arcturus Black liczył, że wyjazd pomoże mi dojść do siebie, a dzięki temu sam zapewni sobie godniejszego dziedzica. Przyjąłem bez żalu wielką zmianę w mojej codzienności, nie byłem szczególnie przywiązany do mojego kuzynostwa, którego życie toczyło tak blisko, a jednocześnie irracjonalnie daleko od mojego, nie miałem więc powodu by za nimi tęsknić i chcieć zostać w Anglii, wręcz przeciwnie. Byłem wręcz podekscytowany poznaniem miejsca, o którym wcześniej słyszałem jedynie z ust matki, bądź które mogłem podziwiać na mapie świata.
Hiszpania przyniosła mi całkiem nowe możliwości, ciepłe i lepsze dla mojego organizmu powietrze pozwoliło mi rozwijać się w sposób, w jaki nie potrafiłem robić tego w rodowitym kraju. Mimo iż większość czasu spędzałem nad uczeniem się języka, czytania i pisania, byłem w stanie więcej siły poświęcić aktywności fizycznej, dzięki czemu zacząłem ćwiczyć jazdę konną i taniec balowy. Początkowo przynosiło mi to wiele radości, po raz pierwszy w końcu doznałem choć odrobiny swobody, jednakże z czasem przekonałem się, że nie jest ona tak duża jak ta, której pragnąłem. Obserwowałem moich rówieśników, dzieci lokalnych rodów czystokrwistych, którzy bez wysiłku ćwiczyli szermierkę, którzy wirowali po parkiecie z większą lekkością niż kiedykolwiek mi było dane i uczułem się jak żyć z narastającą wściekłością i goryczą, której nie mogłem okazać światu. Chciałem tak jak oni bez najmniejszych ograniczeń wsiadać w siodło czy powtarzać kroki kolejnego walca, zamiast tego jednak poświęcałem się nauce etykiety, recytowania z pamięci naszych przodków wiele linii wstecz i wymieniania tych najważniejszych w drzewach genealogicznym innych rodów. Zgłębiałem wiedzę o historii magii i polityce, spijałem wiadomości o tym jak zachowywać się na salonie i jak w odpowiedni sposób prowadzić rozmowy z otaczającymi mnie ludźmi. Posłusznie powtarzałem również zaklęcia, które miały mnie chronić w razie ataków choroby pouczany przez rodzicielkę, że te powinny tkwić w mojej głowie mocno już w tej chwili, choć wtedy jeszcze nie mogłem używać ich sam. Robiłem wszystko co mogłem, by zagłuszyć uczucie zawodu swoimi ograniczeniami i by udowodnić sobie, a także mojemu ojcu, że mogę być powodem do dumy.
Już wtedy łatwo wpadałem w gniew. Zaciskałem zęby bądź pięści za każdym razem, gdy coś mi nie wyszło, wściekałem się na każde spojrzenie pełne troski wymieszanej z zawodem, gdy znowu zbyt przeceniłem swoją chorobę i pozwoliłem sobie na zbyt dużo szaleństwa. Oczywiście, pomny ostrzeżeń i pouczeń ojca, starałem się go ujarzmić, nie pozwolić by negatywne uczucia wypłynęły na wierzch, kryłem je głęboko w sobie i pozwalałem by narastały z każdym dniem. Narastały do chwili, w której miały wreszcie stać się nie do wytrzymania. Póki byłem jeszcze na bieżąco kontrolowany i musiałem dbać o zachowanie etykiety w tak wielu sprawach, łatwiej było mi powstrzymać wybuch, jednak obawiałem się, że był on nieunikniony, a to jak bardzo miałem przekonać się dopiero po powrocie do chłodnej Anglii.
List z Hogwartu dotarł do mnie nawet tam i chociaż jego pojawienie się było czymś oczywistym, jako dziecko żywiłem pewną obawę, iż sowa nie odnajdzie mnie tak daleko od domu. Jego pojawienie się na jakiś czas zaburzyło ustalony w Hiszpanii porządek życia, przyśpieszyło również coroczny powrót do Grimmauld Place, bywałem tam regularnie by nie utracić kontaktu z rodem, by nie oderwać się zbyt mocno od jego kultury i nie przesiąknąć zwyczajami zagranicznej szlachty. Wakacyjne wizyty zawsze należały do najdłuższych, jednak w tym roku pobyt w domu wyjątkowo się przedłużył. Zawitaliśmy na miejscu niemal miesiąc wcześniej niż zwykle, tyle było przecież do zrobienia, zakup potrzebnych podręczników, szat, upewnienie się, że pamiętam wszystko czego ode mnie oczekiwano, aż w końcu nadszedł dzień, gdy wszystko się skończyło. Z perspektywy czasu chwile spędzone po raz pierwszy w nerwowym oczekiwaniu na pociąg, na peronie 9 i ¾ nie były tak istotne, zamazały mi się straszliwie, tak samo jak cała podróż. Dokładnie pamiętam dopiero moment, w którym z bijącym mocno sercem siadałem na stoliku, a na moją głowę nakładano Tiarę Przydziału. Wiedziałem, gdzie miałem trafić, byłem tego pewien, a i tak poczułem ukłucie stresu w tej chwili ciszy przed głośnym okrzykiem zaklętego okrycia głowy. Slytherin! Nie mogło być inaczej, w końcu każdy Black zawsze trafiał do Domu Węża.
Szybko odnalazłem się wśród szkolnych murów - nie ze względu na rodzące się znajomości, nie byłem duszą towarzystwa i najpewniej nigdy nie miałem się nią stać, choć udało mi się zaprzyjaźnić szczerze z jednym z moich kuzynów. Tam, w tak wielkim tłumie młodych czarodziejów, w końcu po raz pierwszy w życiu przestałem się czuć tak dziwny. Nie byłem jedynym chorym, ani też jedynym z ograniczeniami. Otoczony przez mieszańców krwi i szlamy poczułem się również bardziej dumny z mojego pochodzenia, dumny i lepszy od każdego z tych, którzy nie byli odpowiednio urodzeni. Hogwart dał mi nowe możliwości, uświadomił, że życie oferuje dużo więcej niż jedynie powtarzaną wciąż naukę etykiety, mimo iż nadal nie mogłem zbytnio oddawać się uciechom rozrywek fizycznych znalazłem dla siebie inne zajęcie. Dalej zachłannie pochłaniałem informacje na temat Historii Magii, ponad to zainteresowałem się jednak jeszcze numerologią, która wydała mi się niesamowicie fascynująca, a także nauką zaklęć. Studiowanie kolejnych książek i powtarzane szeptem pod kołdrą nowych formułek, podczas, gdy reszta mieszkańców dormitorium spała, wydawały mi się o wiele bardziej ciekawe niż choćby Quidditch, któremu tak chętnie poświęcała się część moich rówieśników. Z pogardą patrzyłem na ich powietrzne wojaże, nie widząc w ich działaniach niczego po za zwykłą rozrywką dla mas, zabawą plebsu. Irytowały mnie kolejne beztroskie rozmowy na temat zbliżających się meczów i kłótnie o to jaki zawodnik miał większe szanse na sprawdzenie się w danej sytuacji. Podobną niechęć wzbudzały we mnie jeszcze inne szepty, powtarzane coraz bardziej entuzjastycznie zarówno w gronie czystokrwistych, jak i szlachty. Zachwyt nad Tomem Riddlem nie mógł mi umknąć i nie mógł również wywołać u mnie innej reakcji, jak silnej niechęci. Choćbym nie wiem jak bardzo podzielał poglądy, które zdawał się mieć ten chłopak, nie widziałem sensu w uganianiu się za nim, adorowaniu go, przymilaniu się. Nie pozwoliłaby mi na to godność, byłem zbyt dumny na takie zagrania i dziwiłem się, jak to możliwe, że tak wiele spośród szlachetnie urodzonych łasi się do niego niczym młoda kotka do nóg właściciela. Gdzie podział się ich szacunek do własnego pochodzenia i samych siebie?
To właśnie sport był powodem mojego pierwszego prawdziwego wybuchu gniewu. Nie przepadałem za słuchaniem o kolejnych meczach, jednak byłem w stanie to znosić i tolerować dopóki dopóty inni nie próbowali wciągnąć mnie wciągnąć w rozmowę i zmienić moje nastawienie, w takich chwilach zazwyczaj pogardliwie komentowałem upodobania rozmówcy, by następnie odejść od towarzystwa i w spokoju spędzić następne godziny. Tego dnia, pod koniec czwartego roku nauki, sytuacja wyglądała podobnie, utarczka słowna, uwagi pełne niechęci i już podnosiłem się by wrócić z błoń do zamku, miałem zamiar zakończyć dzień w przyjemniejszy sposób z książką w dormitorum - wyszperałem między pozycjami w szkolnej bibliotece taką, która prawiła o magii leczniczej. Przed odejściem powstrzymała mnie jedna uwaga. Pogardliwe słowa, które zakuły mnie do żywego, sugestia, że moja postawa wynika jedynie z zazdrości o możliwości innych, że nienawiść do sportu narasta we mnie głównie ze względu na niemożliwość jego uprawiania. Gniew, który wtedy mną zawładnął był intensywniejszy niż kiedykolwiek, zapanował nade mną całkowicie i zaćmił całkiem umysł, przez co do teraz nie mogę sobie przypomnieć słów, które padły z moich ust. Pamiętam jedynie twarde drewno różdżki wokół którego zacisnęły się moje palce i uczucie tonięcia, gdy pod wpływem zbyt gwałtownych emocji dopadł mnie silny atak duszności.
Kolejne lata zleciały mi szybko i spokojnie, choć świat czarodziejów zdawał się stawać na głowie. Wybuch wojny przypadł akurat na mój piąty rok nauki i choć odbił się echem wśród wszystkich mnie pozostawał dziwnie obojętny. Choć interesował mnie rozwój sprawy za murami zamku czułem się bezpiecznie, na tyle bym mógł sobie pozwolić na odrobinę młodzieńczej ignorancji, wynikającej choćby z faktu, że nie chciałem, jak wielu innych obierać żadnej ze stron. Byłem zbyt dumny by z wywieszonym na wierzch językiem zachwycać się czyimiś działaniami i poglądami. Skupiłem się więc na nauce i ukończyłem szkołę z wystarczająco wysokimi stopniami, by bez problemu dostać się do Ministerstwa Magii na staż. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów był miejscem w którym spędziłem najbliższe trzy lata, zagłębiając się coraz bardziej w kolejne informacje o zasadach rządzących naszym światem, a także o kruczkach prawnych, które umożliwiały granie władzom na nerwach. Z zapałem, którego nie spodziewałem się wcześniej po sobie, studiowałem w wolnym czasie kolejne to tomiszcza prawnicze z coraz większą zachłannością przyswajając nową wiedzę. Z czasem zaczęły ponosić mnie ambicje, kiedy przekonałem się, że czuję się w tym temacie jak ryba w wodzie zapragnąłem dla siebie przyszłości lepszej niż tylko zwyczajny znawca prawa. Chciałem by z wiedzą przyszło stanowisko, nie osiągnięte jednak dzięki nazwisku, a dzięki ciężkiej pracy, trudom i nabytym umiejętnościom. Marzyłem, by z czasem zostać sędzią Wizengamotu i to pragnienie postawiłem sobie jako cel na moją przyszłość. Niestety, nie należałem nigdy do zbyt cierpliwych osób, a to nie ułatwiało mi dążenia wyznaczoną przez siebie ścieżką.
Zdawać by się mogło, że wraz z zostawieniem za sobą szkoły i ograniczeniem kontaktów z niektórymi rówieśnikami, część mojego gniewu wreszcie ugaśnie, jednak wniosek ten nie mógłby być bardziej mylny. Nagromadzona przez lata frustracja nie miała zamiaru zniknąć, czy też zmniejszyć się, mimo iż życie zdawało się wreszcie układać mi w jak najbardziej prawidłowy sposób. Nawet zawziętość, a wręcz ośli upór, który zdawał się kierować moimi poczynaniami w pracy, nie mógł uchronić mnie przed wściekłością, która budziła się we mnie przy każdym popełnionym błędzie. Wściekałem się na siebie, gdy źle coś zapamiętałem, wyrzucałem sobie każde, najdrobniejsze nawet potknięcie, a już w szczególności nie potrafiłem sobie wybaczyć nieudolności wywołanych chorobą. Nie było ich dużo, nie narażałem się w końcu na zbyt częsty wysiłek i usilnie starałem panować w miejscu pracy nad nerwami, czasami jednak nie byłem w stanie uniknąć drapiącego w gardle kurzu, czy zbyt silnego uderzenia emocji. Mimo iż większość ataków powstrzymywałem szybko znanymi doskonale zaklęciami rozszerzającymi oskrzela, w takie dni, w których choćby na chwilę pojawiały się u mnie problemy z oddychaniem, czułem wobec siebie wręcz pogardę, większą i silniejszą niż wobec czegokolwiek innego. Miałem wtedy ochotę krzyczeć, krzywdzić, byłem nieprzyjemny dla każdej osoby, która pojawiła się obok mnie, by w końcu wieczorem sięgnąć po jedyny środek, który zdawał się przynosić mi ulgę. Alkohol.
Początkowo nie pijałem często i dużo. Szklanka ognistej whisky po rzadko pojawiającym się ataku to przecież nie tragedia, a kiedy pojawiły się dwie… Cóż, każdy czasem potrzebuje się napić. Z czasem jednak alkohol stał się dla mnie rozwiązaniem na większość problemów, łagodził nerwy, odstresowywał, pozwalał wyciszyć się przed snem. Dzięki niemu bez problemu przeszedłem przez koniec stażu i to on pozwolił mi na spokojne zniesienie trudów związanych z podjęciem stałej pracy. Wtedy jeszcze starałem się z nim nie przesadzać, nie zdarzało mi upić do utraty kontroli, to był po prostu wspomagacz podobny do porannej kawy, choć pity z dużo mniejszą regularnością. Nie rzucałem się z tym w oczy, nie robiłem pijackich awantur, nie wdawałem się w burdy nie warte mojej uwagi. Starałem się trzymać w tym szyk, swoistą klasę, ale prawda była taka, że powoli coraz bardziej toczyłem się w stronę cienkiej granicy, której nigdy przekroczyć nie chciałem.
Pierwsze znaki pojawiły się trzy lata po rozpoczęciu pracy, im dalej brnąłem w to co lubiłem tym więcej razy stykałem się z jawnym szydzeniem z prawa. Coraz częściej trafiałem na wydarzenia, w których mogłem jedynie zacisnąć zęby przyglądając się jak ktoś z poza mojego rodu wykorzystuje każdy możliwy kruczek prawny by piąć się do góry. Byłem tym sfrustrowany, a burzliwy świat polityki nie dostarczał mi dobrych okazji do wyciszenia moich emocji. Zdegustowany słuchałem ludzi, którzy z zachwytem chwalili Grindelwalda, ponownie jak kiedyś Riddla, ślepo podążając za jego hasłami, kształtując poglądy na podstawie jego przemówień, a nie własnych przemyśleń, zapewniających, że stanowisko dyrektora w Hogwarcie nigdy nie było w lepszych rękach. Gardziłem ich oddaniem wobec kogoś, brakiem dumy i niepielęgnowaniem swojej indywidualności. Whisky nie pomagała mi już tak jak kiedyś na zbyt silne emocje, które dopadał mnie w takich momentach, poszukałem więc innego rozwiązania. Korzystając z młodego wieku i tych nielicznych bliskich znajomości, które miałem, coraz częściej pozwalałem sobie na kolejne chwile szaleństwa. Spotkania w pubach, nie koniecznie mających dobre opinie, zbyt duża ilość promili sprawiała, że pozwalałem sobie na utarczki słowne z karczmarzami, pogardliwe uwagi temat mieszańców krwi pijących w lokalach, uszczypliwymi w kierunku moich znajomych. Coraz bardziej pokazywałem jak nie radzę sobie z emocjami, z miesiąca na miesiąc ujawniając swoją porywczą naturę bardziej niż bym tego chciał. Starałem się, naprawdę starałem, trzymać jakoś w ryzach, jednak brakowało mi motywacji by ukryć ją całkowicie. Nie byłem co prawda furiatem, to byłoby zbyt mocne określenie, jednak wyrobiłem sobie już pewną opinię wśród znajomych, którzy coraz mniej chętnie spędzali czas w towarzystwie zgorzkniałego człowieka jakim się stawałem. Jednak to, co miało przelać czarę mojej goryczy nastąpiło dopiero parę miesięcy później.
Wiedziałem, że nastanie w końcu taki czas, gdy przyjdzie mi wywiązać się z obowiązku każdego dziecka szlacheckiej rodziny, miałem wziąć ślub z odpowiednią damą, zapewnić wzmocnienie sojuszu i przedłużenie rodu. To wszystko było oczywiste, ale nie spodziewałem się, że przytrafi mi się tak szybko, tak bardzo poza moją kontrolą. Naiwnie powtarzałem sobie, że skoro tak wiele rzeczy w moim życiu kontrolują inne czynniki, konwenanse, zdrowie, praca, to choć w tej kwestii nie poczuję zaciskającej się na szyi obroży. Wierzyłem, że to ja wybiorę pannę, którą będę musiał poślubić, a także odpowiedni do tego moment, nic więc dziwnego, że gdy decyzja nie została podjęta przeze mnie, zaskoczony aż zadławiłem się próbując złapać powietrze mimo gwałtownie szarpniętej i skróconej smyczy. Rodzinie nie spodobało się to, że tak długo zwlekam, że poświęcam więcej czasu na swawole niż poszukiwania tej jedynej, postanowili mnie wiec ustabilizować, przywołać do porządku przedstawiając mi lady Bulstrode, kobietę, której na dobrą sprawę prawie nie znałem - widziałem ją wcześniej przelotnie na paru bankietach – a mimo to miała ona zostać moją żoną. Decyzja zapadła, starszyzna omówiła całą sprawę, a mnie postawiono przed faktem dokonanym i żaden protest miał tego nie zmienić. Byłem wściekły, czułem się jak marionetka, której życiem kieruje kuglarz. Nie podobało mi się to, zapragnąłem się zbuntować, chciałem się uwolnić, uciec od tego i przez to właśnie, przez emocje, które mną wtedy zawładnęły i brak opanowania popełniłem największą głupotę swojego życia.
Formalności między rodami zostały dokonane szybko, wkrótce ustalono datę zaręczyn i uroczystego przyjęcia, które miało je przypieczętować. Mimo przemożnej chęci ucieczki przyszykowałem się na nie i pojawiłem, początkowo chłodno, ale postępując zgodnie z zasadami etykiety, reagując na wszystko co się działo na przyjęciu. Wręczyłem mojej wybrance pierścionek, rozmawiałem z każdym obecnym udając, że wcale nie wadzi mi to co się właśnie dzieje, a jednocześnie z chwili na chwilę pochłaniałem coraz większe ilości alkoholu. Im dalej ciągnęło się przyjęcie tym bardziej szumiało mi w głowie, a ogień płonący w trzewiach palił mnie coraz mocniej. Czułem, że znajduję się na skraju wybuchu, a mimo to nie przestałem pić, nie zareagowałem na ostrzegające spojrzenie rodzicielki, zignorowałem każdy sygnał, który dawało mi ciało i umysł. To nie był dobry pomysł, powinienem po prostu zacisnąć zęby i to przetrwać. Ale nie potrafiłem.
Do tej pory nie zapomniałem tych słów, które padły wtedy z moich ust, szyderstw, ironicznych uwag, kpin skierowanych w stronę niczemu niewinnej kobiety, która znajdowała się przecież w tej samej sytuacji, w jakiej ja. Pozwoliłem by alkohol i gniew przejęły nade mną władzę i wypowiedziałem każdą z moich myśli, wylałem z siebie żale i nienawiść wobec rodziców mojej narzeczonej, którzy wplątali nas w tą sytuację na równi z moim rodem. Szarpałem się próbując zerwać ciasną obrożę, ale zamiast tego zaplątałem się w trzymającą mnie smycz jeszcze mocniej.
Wściekłość, którą tego dnia zobaczyłem na twarzy ojca była zdecydowanie daleka wszelkim upomnieniom o trzymaniu nerwów na wodzy. Wściekłość i zawód większy niż kiedykolwiek w całym moim życiu, zawód mną, moim zachowaniem. Tego dnia po raz pierwszy naprawdę się bałem, bałem, że przekroczyłem granicę za daleko, że nie ma już powrotu i nadziei dla mnie. Mój gniew był niczym w porównaniu do furii ojca i wściekłości nestora, gdy ci uświadomili mi jak niegodny byłem swojego nazwiska. Byłem pewien, że to już koniec mojej historii, że od tej pory nie będę członkiem dumnego rodu Blacków, jednak tak się nie stało. Uratowało mnie zapewne to, że byłem zbyt pijany by odpowiednio składnie wypowiadać swoją wściekłość, że Bulstrodowie bardziej niż ja cenili siłę płynącą z sojuszu i nie zdecydowali się takowego zerwać, jednak pod pewnymi warunkami. Umowa w sprawie ślubu została zerwana, miałem co chciałem, ale tak naprawdę nie poczułem się wcale bardziej wolny, wręcz przeciwnie. Widziałem, że czeka mnie kara, że uderzy ona w najczulszy możliwy punkt i sprawi, że odcierpię swoje i pożałuje każdego wypowiedzianego wtedy słowa.
Już następnego dnia dowiedziałem się, że moja praca w Ministerstwie zostaje tymczasowo przerwana, powodem miało być jakoby wzmożenie choroby, które nie pozwalało mi funkcjonować poprawnie. W ten sam sposób usprawiedliwiono fakt, iż miałem opuścić rodzinny kraj. Ojciec sięgnął po swoje znajomości nabudowane przez lata pracy na terenie Hiszpanii i zadbał by znalazło się tam dla mnie miejsce, odpowiednio odcięte od wszystkiego co kocham. Miałem tam wyjechać na tak długo jak uznają to za konieczne, a każdy mój błąd tam popełniony, nawet jedno złe słowo, miało kosztować mnie wszystkim, całym moim życiem. Jedno potknięcie, a miałem zostać obdarty z nazwiska, historii, pochodzenia, miałem stać się nikim, jednym z szarych królików, którymi pogardzałem na co dzień.
Dni przed wyjazdem spędziłem głównie swoim pokoju odcięty od świata, czekając aż najgorsza burza przeminie. Nie pokazywałem się na oczy rodzinie jeśli nie było takiej potrzeby, nie narażałem na gniewne spojrzenia i krępujące milczenie, które bardzo często nastawało w mojej obecności. Wolałem nie patrzeć na nich, zamknąć się w czterech ścianach i planować, szukać rozwiązania, czegokolwiek co pozwoliłoby naprawić moją sytuację. I kiedy zaczęła mnie już dopadać desperacja, kiedy sądziłem, że nie będę w stanie zrobić niczego przed moim wyjazdem, Walburga przybyła do mnie z propozycją. W pierwszej chwili słowa, które padły z jej ust wydawały mi się niemożliwe do spełnienia, nie wyobrażałem sobie na jakiej zasadzie miało działać partnerstwo między nami, jak miało się ono sprawdzić, jednak byłem w zbyt kiepskiej sytuacji, by próbować odtrącić od siebie nawet cień szansy. Zacisnąłem więc zęby i przystałem na wszystko co mówiła, nie widziałem innego wyjścia na odzyskanie choćby resztek godności. Na dwa dni przed planowym opuszczeniem deszczowego Londynu przełamałem wszelkie swoje wątpliwości i poszedłem wraz z kuzynką do nestora by przedstawić mu naszą propozycję. Pełen obaw, uczepiony resztek nadziei czekałem na wyrok, który, o dziwo, okazał się pozytywny. Tamtego dnia zapadła decyzja, miałem wziąć za żonę Walburgę Black.
Nie spodziewałem się, że przez to złagodnieje moja kara i miałem rację, odwlekłem tylko nieuniknione i tuż po oficjalnych zaręczynach zostałem oddelegowany do Hiszpanii, by po raz kolejny ujrzeć rodzinne strony dopiero na tydzień przed ślubem. Pojawiłem się tam by spełnić wszystkie powinności, uczestniczyć w ceremonii, a następnie, po dwóch dniach pożycia małżeńskiego ponownie opuścić rodzinne strony. Od tej pory moje życie miało toczyć się na półwyspie Iberyjskim tak długo tak długo jak rodzina uważała to za słuszne, a sporadyczne wizyty w Anglii miały służyć jedynie kontrolowaniu mojej etykiety i próbie spełnienia małżeńskiego obowiązku. Czymże wszak było małżeństwo bez dziedzica?
Skłamałbym twierdząc, że lubiłem przymusowy pobyt poza domem, że nie czułem się tam jak więzień, że mój gniew całkiem wygasł w odpowiedzi na nauczkę jakiej mi udzielono. Nienawidziłem miejsca, w którym przyszło mi żyć, choć jeszcze parę miesięcy wcześniej z nostalgią wspominałem ciepłe morze i upalną pogodę, której doświadczyłem nie raz w dzieciństwie. Pragnąłem się stamtąd wyrwać, pragnąłem wolności, chciałem żyć pełną piersią, ale bałem się zrobić cokolwiek w tym kierunku. Tłumiłem więc w sobie frustrację, wciskałem ją w głąb siebie i tym razem naprawdę uczyłem się nad nią panować, choć nie przychodziło mi to najłatwiej. By przełknąć całą złość i towarzyszące jej upokorzenie starałem się znaleźć dla siebie odpowiednio porywające zajęcie, a to z jak niespodziewanej strony przyszła pomoc w tej kwestii zaskakuje mnie do dziś.
Był synem przyjaciela mojego ojca, potomkiem człowieka, który miał na mnie oko przez cały pobyt w Hiszpanii. Starszy, ambitny polityk, który zaimponował mi dość szybko. Dużo czasu spędzaliśmy na rozmowach, wspólnie zagłębialiśmy różnice w prawie panującym na naszych ziemiach i poszerzaliśmy nawzajem naszą wiedzę o historii magii. Mogłem powiedzieć, że stał się on dla mnie jedynym przyjacielem w tamtym okresie, był wzorem, który uczył mnie opanowania, który pomagał zabić ciągnący się niemiłosiernie czas, a w końcu, który wciągnął mnie w świat swoich zainteresowań. O legilimencji słyszałem już dawno, jednak nigdy nie próbowałem zagłębiać się w tą dziedzinę magii. Nie odrzucał mnie fakt, iż była ona zakazana, a jedynie zniechęcało to jak wiele pracy musiałbym włożyć w jej opanowanie, a także jak bardzo musiałbym się postarać by znaleźć odpowiedniego trenera. Ale tam miałem takowego pod ręką, a także wystarczająco dużo czasu by ćwiczyć. Zapewnił mnie, że ta praktyka pomoże mi również zapanować nad moim gniewem, cierpliwość, którą będę musiał włożyć w całe szkolenie zdecydowanie nauczy mnie wyciszać emocje.
Początki nie należały do najprzyjemniejszych, to z jaką łatwością wdzierał się do mojego umysłu, to jak szafował moimi wspomnieniami, jak podjudzał mnie wyciągając te, w których czułem się gorszy od innych, było ciężkie do zniesienia. A jednocześnie bardziej mobilizujące niż cokolwiek innego w życiu. Chciałem posiąść tę umiejętność, pragnąłem być w czymś lepszy od innych, w czymś, czego nie wszystkim dane byłoby się szkolić. Z tygodnia na tydzień walczyłem z nim coraz bardziej zawzięcie, z tygodnia na tydzień uczyłem się opanowywać gniew, który wybuchał we mnie, gdy ten poruszał najbardziej intymne wspomnienia. Niekontrolowana wściekłość tylko mnie osłabiała, o czym powtarzał mi nie raz, za to ta nad którą miałem władzę… ona mogła stać się moją bronią. Świadom tego robiłem co w mojej mocy by wykorzystać ją jak najlepiej i w końcu, po długich i męczących sesjach, udało mi się dostać do jego umysłu, a każda kolejna próba umacniała tylko moje zdolności. I napawała mnie coraz większą dumą.
Lekcje legilimencji stały się dla mnie najlepszą odskocznią, to one pozwoliły przetrwać mi długie miesiące poza domem. One również nauczyły mnie jak nie poddawać się tak łatwo emocjom, jak wykorzystywać je na swoją korzyść, dzięki nim kara, której doświadczyłem stała się łatwiejsza do zniesienia. Z coraz większą wprawą wydzierałem wspomnienia mojego towarzysza, by w końcu przypadkiem odkryć jeden z jego sekretów i ponownie, mocno zainteresowany, poprosić o to by stał się dla mnie nauczycielem. Okazało się, że mężczyzna lubuję się w wielu zakazanych sztukach i czarna magia była jedną z nich. Zapalczywie rzuciłem się do nauki kolejnych rzeczy, które zajęłyby mój umysł jeszcze bardziej, jednakże z czasem, z lekkim zawodem, odkryłem, że ten rodzaj magii nie interesował mnie tak bardzo jak mógłbym się tego spodziewać. Owszem, miał duży potencjał, który mogłem wykorzystać w przyszłości, jednakże nie było w niej nic tak wiele dla mnie interesującego, bym ciągnął jej naukę przez całą resztę pobytu w Hiszpanii.
Przez cały czas, jaki spędziłem w Hiszpanii, starałem się być na bieżąco z tym, co działo się w rodzinnym kraju. Nasłuchiwałem uważnie każdej informacji, wczytywałem się w listy od rodziny i przekazane sową gazety, wiedziałem więc, jak dziwnie potoczyły się sprawy. Zaniepokojony czytałem o wybuchach magii, pojawieniu się anomalii, czy w końcu o pożarze Ministerstwa. Wściekałem się na wieść o wystąpieniu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, działanie to uznałem za bardzo nieprzemyślane i najzwyczajniej w świecie głupie, a kobietę, która doprowadziła do zaistniałej sytuacji, za szaleńca, od którego chciałem trzymać się jak najdalej. W tym momencie jednocześnie cieszyłem się z pobytu w Hiszpanii, jak i zdecydowanie mocniej odczułem to, iż jestem na obcych ziemiach. Jako Brytyjczyk nie byłem już tak mile widzianym gościem na wielu bankietach i musiałem mocno się napracować, by choć trochę odzyskać dobrą opinię.
Te poszczególne kwestie gasiły odrobinę mój entuzjazm związany z fantazjami o rychłym powrocie na deszczowe ulice Londynu. Nie podobała mi się wizja tego, że tam, na moim własnym terenie, mogę poczuć się zagrożony nawet wtedy, gdy rzucałem zaklęcie mające pomóc mi uporać się z chorobą. Nie przypadła mi również do gustu wizja powrotu do pracy nie w gmachu Ministerstwa, a Tower, w której teraz umieszczono mój departament. Chwilami wahałem się, zastanawiając się czy warto wyjeżdżać jak najszybciej to było możliwe, jednak jednocześnie nie przestawałem wypatrywać okazji by skrócić swoją karę. Moje małżeństwo trwało już dwa lata, tak samo jak moja banicja, tyle czasu wystarczyło by wyciszyć dawne urazy i zakopać topór wojenny. Tyle czasu powinno również wystarczyć do spłodzenia potomka, który do tej pory nie pojawił się wśród nas. Wielu uznałoby to za słabość, ale nauczony doświadczeniem ostatnich miesięcy zrozumiałem, że jest to wada, którą mogę przekuć na korzyść dla siebie. Podczas najbliższego możliwego pobytu w Londynie poprosiłem więc nestora o spotkanie i porozmawiałem z nim zaniepokojony o braku dziedzica, wyrażając swoją obawę, że zbyt nieregularne pożycie wpływa w zły sposób na nasze szansę w sprowadzeniu na świat dziecka. Zasiałem ziarno, które rozrosło się i w końcu okazało się przynieść plony na jakie liczyłem. Nestor przyznał mi rację, a ja wreszcie mogłem odetchnąć. Pod koniec sierpnia pożegnałem się z moim więzieniem i pamiętając dokładnie nauczkę jakiej mi udzielono, wreszcie wróciłem do domu.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 5 | 0 | |
Zaklęcia i uroki: | 25 | 5 (rożdżka) | |
Czarna magia: | 1 | 0 | |
Magia lecznicza: | 1 | 0 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 5 | Brak | |
Zwinność: | 5 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
hiszpański | II | 2 | |
łacina | I | 1 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Astronomia | I | 2 | |
Anatomia | I | 2 | |
Historia Magii | IV | 40 | |
Kłamstwo | I | 2 | |
Numerologia | I | 2 | |
Retoryka | II | 10 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Ekonomia | I | 5 | |
Szlachecka Etykieta | I | 0 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (tworzenie ) | I | 0.5 | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Malarstwo (wiedza) | I | 0.5 | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Taniec balowy | I | 0.5 | |
Jeździectwo | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 1 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Orion Black dnia 22.01.19 22:41, w całości zmieniany 7 razy