Gabinet
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Gabinet
Elegancki gabinet położony w dalszej, na ogół ukrytej przed oczami gości części rezydencji, częściej pełniący rolę samotni niż miejsca spotkań. Okna skierowane są na zachód, a dwie ze ścian zostały zabudowane regałem, na którym znalazły się ulubione książkowe pozycje kolejnych zajmujących ten pokój lordów, a także oprawione w zdobione ramki fotografie czy pomniejsze dzieła sztuki, kolekcjonowane przez rodzinę od lat. Głównym punktem pomieszczenia jest misternie wykonane, mahoniowe biurko, za którym stoi wygodny fotel obity skórą tebo; interesanci przyjmowani są na eleganckich krzesłach bądź stojącej naprzeciwko kanapie. W rogu pomieszczenia umiejscowiono kameralne stanowisko do gry w szachy - komplet ten wykonano z masy perłowej i ma sentymentalną wartość dla lorda Lestrange. O ogień w kominku dbają skrzaty domowe, a na obrazie ponad nim rzadko pojawiają się jakiekolwiek postacie; goszczą tam tylko wtedy, gdy zostają zaproszone z innych zakątków posiadłości.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.01.21 12:24, w całości zmieniany 2 razy
Anglio, ojczyzno moja! Ileż cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto o twych boleściach dowiadywać musi się z zagranicznych gazet: komu informacje o stale dzielącym się społeczeństwie, o magii wymykającej się czarodziejom spod kontroli i o rosnącej liczbie morderstw po prostu umykały, jeśli nie udało się porozmawiać z kimś interesującym się zdarzeniami wykraczającymi poza granice jego ojczyzny. Czy to we Francji, czy w Niemczech, czy może w Bułgarii lub Rosji, "zaginiony" lord Amadeus Lestrange musiał walczyć z tęsknotą, aby skupiać się na własnym rozwoju. Ojczyzna i rodzina zostały odsunięte na dalszy plan, czego ani jedno ani drugie z pewnością nie zamierzało prędko zapomnieć. Gdzie byłeś, lordzie Lestrange? Dokąd w swoich podróżach zmierzałeś?
Ktoś mógłby zaryzykować tezę, że ostatecznym celem od samego początku była domowa posiadłość. Wysoki, szczupły mężczyzna siedział w gabinecie swojego wuja ze zwiniętą gazetą w dłoni. Obserwował ledwo ruchome zdjęcia, pośród wielu wspaniałych przedstawicieli rodu dostrzegając również siebie. Patrzył na swoją młodą, pozbawioną brody i niewyjaśnionego smutku twarz z pewnym niedowierzaniem. Niedowierzaniem, jakie z pewnością miała też w pewnym stopniu podzielić reszta władającej wyspą Wight rodziny. Amadeus nie poinformował ich o swoim przybyciu, a jego obecność w domu nie stanowiła tajemnicy tajemnicy tylko dla Blaise'a Lestrange. Przed resztą rodu musiał się w dużej mierze kryć: znał Thorness jak własną kieszeń, toteż był w stanie uniknąć bezpośrednich spotkań, choć wymagało to od niego nadzwyczajnego skupienia. Czuł się jeszcze bardziej osamotniony, niż przed zniknięciem, mając wrażenie, jak gdyby nie znał swojej rodziny w żadnym stopniu. Jakby tego było mało, przeczytane w Proroku Codziennym artykuły utwierdzały go w przekonaniu, że powinien wrócić o wiele prędzej, nawet jeśli już jedenasty października już stanowił o wiele wcześniejszą datę powrotu, niż początkowo zamierzał.
Samo zrujnowanie Stonehenge wywołało u niego irytację, ale niewystarczającą, aby zmieniła się w furię. Tak właściwie to posłużyła mu za wyraźną motywację – potrzebował jej do przekonania samego siebie o słuszności podjętych planów. Nie mógł wziąć Ministerstwa szturmem, jeśli nie byłby w stu procentach pewny, że naprawdę chce to zrobić. Westchnął ciężko. Destabilizacja kraju postępowała z każdym dniem: była dokładnie tym, przed czym przestrzegał w swoich książkach i tym, czego przeraźliwie bał się jeszcze podczas nauk w Hogwarcie. Niełatwo było pogodzić się z ogromną korupcją toczącą nowego "chorego człowieka Europy", niełatwo było go nawet w ten sposób nazywać. Lestrange już powoli snuł plany dotyczące następnej książki, choć był to ledwie miniaturowy zalążek. Nie płynął jeszcze przez życie razem z nurtem obecnych informacji, aby móc się zabierać za takie projekty.
Powroty zawsze były trudne.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Amadeus Lestrange dnia 24.01.19 10:59, w całości zmieniany 1 raz
Zanurzył gęsie pióro w kałamarzu, lecz nie uniósł go ponownie, by dokończyć na papierze swoją myśl, kierowaną do nowego Ministra Magii. Pergamin leżący przed nim na biurku był już do połowy zapisany, ale Blaise musiał poczynić jeszcze kilka ważnych kroków, zanim dopisanie kilku słów oznaczać będzie skompletowanie listu. Wyprostował się powoli, opierając plecy o fotel, po czym omiótł spojrzeniem pusty jeszcze gabinet. Przez okno dostrzegał w oddali wzburzone morze, które najwyraźniej współodczuwało nastroje lorda Lestrange; wysokie fale uderzały o klify, a woda gwałtownie wdzierała się na piaszczyste plaże. Jednak w przeciwieństwie do żywiołu, szlachcic winien był powtrzymać się od okazywania emocji, nawet jeśli targała nim wewnętrzna burza.
Musieli odnaleźć się w tym chaosie – wspólne zadanie stało przed całą rodziną, każdym jednym jej członkiem, niezależnie od tego, czy był szanowanym lordem lub młódką zaledwie. Musieli pozostać zjednoczeni, bo tylko tak mogli przetrwać tragedię, jaka nawiedziła ich dom; śmierć jednego z krewnych opadła na Wyspę Wight niczym żałobny całun. Ciało Barthelemy’ego miało zostać przetransportowane do rodzinnej posiadłości już jutro, a później złożone w mauzoleum znajdującym się nieopodal. Blaise cierpiał po stracie, ale oprócz żalu napędzało go coś jeszcze – pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa najbliższym oraz ugruntowanie ich pozycji w gronie szlacheckiej szlachty.
Byli rodem tajemniczym, skrytym, dawniej mawiano o nich, że rzadko nawiązują przyjaźnie, lecz gdy już to uczynią, są to więzi, będące w stanie przetrwać przez pokolenia. Szczyt w Stonehenge pokazał, że niektóre z nich finalnie muszą się złamać, by dać miejsce nowym – zadziwiająca ilość zawartych sojuszy nie mogła być teraz solą w oku lorda Lestrange, który zamierzał wykorzystać wszystkie asy posiadane w swoim rękawie, by pozycja jego rodziny była niezachwiana. Nie aspirowali do życia na świeczniku, lecz pozycja szarych eminencji nie była poza ich zasięgiem. Należało podjąć stosowne kroki, opracować plan i trzymać się go z dbałością, jaką wirtuoz prezentuje podczas swojego debiutu.
Blaise spojrzał na zegarek i odsunął na bok zarówno zapisany pergamin, jak i najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Zaczarowany gramofon wygrywał właśnie Wagnera, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się, a próg pomieszczenia przekroczył syn marnotrawny. Starszy czarodziej odpowiedział na jego skinienie głowy i wskazał mu fotel po drugiej stronie biurka; zauważył, że aspirujący polityk dzierży w dłoni ten sam numer, który i on wertował przed momentem.
- Zamieniam się w słuch, Amadeuszu – oznajmił, splatając palce swych dłoni, które następnie oparł o mahoniowe biurko. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w swojego krewniaka, oczekując na jego słowa wyjaśnienia.
Musieli odnaleźć się w tym chaosie – wspólne zadanie stało przed całą rodziną, każdym jednym jej członkiem, niezależnie od tego, czy był szanowanym lordem lub młódką zaledwie. Musieli pozostać zjednoczeni, bo tylko tak mogli przetrwać tragedię, jaka nawiedziła ich dom; śmierć jednego z krewnych opadła na Wyspę Wight niczym żałobny całun. Ciało Barthelemy’ego miało zostać przetransportowane do rodzinnej posiadłości już jutro, a później złożone w mauzoleum znajdującym się nieopodal. Blaise cierpiał po stracie, ale oprócz żalu napędzało go coś jeszcze – pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa najbliższym oraz ugruntowanie ich pozycji w gronie szlacheckiej szlachty.
Byli rodem tajemniczym, skrytym, dawniej mawiano o nich, że rzadko nawiązują przyjaźnie, lecz gdy już to uczynią, są to więzi, będące w stanie przetrwać przez pokolenia. Szczyt w Stonehenge pokazał, że niektóre z nich finalnie muszą się złamać, by dać miejsce nowym – zadziwiająca ilość zawartych sojuszy nie mogła być teraz solą w oku lorda Lestrange, który zamierzał wykorzystać wszystkie asy posiadane w swoim rękawie, by pozycja jego rodziny była niezachwiana. Nie aspirowali do życia na świeczniku, lecz pozycja szarych eminencji nie była poza ich zasięgiem. Należało podjąć stosowne kroki, opracować plan i trzymać się go z dbałością, jaką wirtuoz prezentuje podczas swojego debiutu.
Blaise spojrzał na zegarek i odsunął na bok zarówno zapisany pergamin, jak i najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Zaczarowany gramofon wygrywał właśnie Wagnera, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się, a próg pomieszczenia przekroczył syn marnotrawny. Starszy czarodziej odpowiedział na jego skinienie głowy i wskazał mu fotel po drugiej stronie biurka; zauważył, że aspirujący polityk dzierży w dłoni ten sam numer, który i on wertował przed momentem.
- Zamieniam się w słuch, Amadeuszu – oznajmił, splatając palce swych dłoni, które następnie oparł o mahoniowe biurko. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w swojego krewniaka, oczekując na jego słowa wyjaśnienia.
I show not your face but your heart's desire
Nie oczekiwał wyrozumiałości – nie spodziewał się nawet uśmiechu na twarzy wuja, choć w głębi duszy miał naiwną nadzieję, że nie przejdą od razu do przesłuchania. Mimo że miał prawo denerwować się na wiele rzeczy i ludzi, Blaise na pewno na jego gniew nie zasługiwał. Amadeus uczynił to, co było wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi słuszne, ale zewnętrzną perspektywę z łatwością dało się odgadnąć. Dla rodziny Lestrange był uciekinierem i tchórzem. Tylko on sam wiedział, że zniknięcie stanowiło jedyną drogę do usunięcia wszelkiego tchórzostwa. Teraz po raz pierwszy czuł jakiekolwiek nerwy. Pokazywał to przez delikatne obijanie swojej nogi trzymaną gazetą. Dźwięk papieru przełamywał aurę pomieszczenia, nad którą to Blaise miał dotychczas całkowitą kontrolę. Wtedy Amadeus jeszcze nie wiedział, że Wagner uczepi się go i nie będzie chciał puścić aż do podjęcia nowej współpracy z Deirdre. Mimo to czuł, jak obecna muzyka tylko pogarsza jego nastrój. Wolałby siedzieć w ciszy, a jednak milczenie nie było mu przeznaczone. Gramofon paradoksalnie kupował mu więcej czasu, niż sam byłby w stanie. Spojrzenie wuja nie ustępowało. Nadeszła pora na spowiedź. Poprzedziło ją przedłużone wciągnięcie powietrza: kolejna próba rozciągnięcia iluzorycznej wolności od wyjaśnień.
– Przyniosłem rodzinie wstyd i szczerze za to przepraszam – nie udawał, że jest nieświadom własnej winy – Zależy mi na twoim przebaczeniu, wuju. Dlatego tylko ciebie ostrzegłem o swoim powrocie. Wiem też, że zrozumiesz korzyści, jakie wyciągnąłem z tego zniknięcia lepiej, niż inni. Choć pozory wskazują na coś innego, to nie była ucieczka.
Poprawił się w fotelu. Pilnował, aby przekazywać swoją opowieść powoli i bez nadmiernego pośpiechu, rozumiejąc, że byłyby to oznaki paniki, ale również wymyślania wymówek na ostatnią chwilę. Nie odważyłby się na taki despekt wobec własnego wuja: choć wierzył, że on też miał tego całkowitą świadomość, nie mógł sobie pozwalać na tak ryzykowne założenia. Poczucie odosobnienia nie męczyłoby jego umysłu, gdyby nie istniał ku niemu żaden powód. Blaise z pewnością był innym człowiekiem, niż dotychczas. Szczyt w Stonehenge nie mógł nikogo oszczędzić, ba, zadziałał nawet na nieobecnego na nim Amadeusa. Wszyscy otrzymali jakiś cios. Pozostało tylko okazywać szczerość przy ocenie obrażeń.
– Nie zmarnowałem tych sześciu miesięcy – ciągnął – Spędziłem je kolejno we Francji, w Niemczech, w Bułgarii i w Rosji. Trzymałem swoją tożsamość w tajemnicy, chyba że była mi w danym momencie absolutnie niezbędna. Podjąłem poważne nauki, zweryfikowałem swój światopogląd... Wyciągnąłem z tego wiele pożytecznych rzeczy, wraz z najistotniejszą: mam teraz nową perspektywę na własne życie. Chciałbym ci przedstawić plan, który ułożyłem na najbliższą przyszłość. Mam nadzieję, że przekonam cię dzięki niemu do przebaczenia i do wsparcia mnie, kiedy nadejdzie czas konfrontacji z rodziną.
Prosił o wiele, ale wierzył w łaskę, jaką wuj byłby mu w stanie okazać. On na przestrzeni lat z pewnością był dla Amadeusa przychylniejszy, niż jego własny ojciec.
– Zechcesz go wysłuchać?
– Przyniosłem rodzinie wstyd i szczerze za to przepraszam – nie udawał, że jest nieświadom własnej winy – Zależy mi na twoim przebaczeniu, wuju. Dlatego tylko ciebie ostrzegłem o swoim powrocie. Wiem też, że zrozumiesz korzyści, jakie wyciągnąłem z tego zniknięcia lepiej, niż inni. Choć pozory wskazują na coś innego, to nie była ucieczka.
Poprawił się w fotelu. Pilnował, aby przekazywać swoją opowieść powoli i bez nadmiernego pośpiechu, rozumiejąc, że byłyby to oznaki paniki, ale również wymyślania wymówek na ostatnią chwilę. Nie odważyłby się na taki despekt wobec własnego wuja: choć wierzył, że on też miał tego całkowitą świadomość, nie mógł sobie pozwalać na tak ryzykowne założenia. Poczucie odosobnienia nie męczyłoby jego umysłu, gdyby nie istniał ku niemu żaden powód. Blaise z pewnością był innym człowiekiem, niż dotychczas. Szczyt w Stonehenge nie mógł nikogo oszczędzić, ba, zadziałał nawet na nieobecnego na nim Amadeusa. Wszyscy otrzymali jakiś cios. Pozostało tylko okazywać szczerość przy ocenie obrażeń.
– Nie zmarnowałem tych sześciu miesięcy – ciągnął – Spędziłem je kolejno we Francji, w Niemczech, w Bułgarii i w Rosji. Trzymałem swoją tożsamość w tajemnicy, chyba że była mi w danym momencie absolutnie niezbędna. Podjąłem poważne nauki, zweryfikowałem swój światopogląd... Wyciągnąłem z tego wiele pożytecznych rzeczy, wraz z najistotniejszą: mam teraz nową perspektywę na własne życie. Chciałbym ci przedstawić plan, który ułożyłem na najbliższą przyszłość. Mam nadzieję, że przekonam cię dzięki niemu do przebaczenia i do wsparcia mnie, kiedy nadejdzie czas konfrontacji z rodziną.
Prosił o wiele, ale wierzył w łaskę, jaką wuj byłby mu w stanie okazać. On na przestrzeni lat z pewnością był dla Amadeusa przychylniejszy, niż jego własny ojciec.
– Zechcesz go wysłuchać?
Nie był najodpowiedniejszą osobą do przyjmowania przeprosin od skruszonego Amadeusza, który winien będzie jeszcze ukorzyć się przed nestorem rodu, ale nie mógł zaprzeczyć, że syn jego brata wybrał dobrą drogę do odbudowy rodzinnego zaufania. Blaise posiadał w rodzinie niezaprzeczalny autorytet, który powstał na mocnych fundamentach złożonych z szacunku, tolerancji i niezłomności; nie był postrachem Thorness Manor, każdy krewniak mógł szukać u niego porady lub wsparcia, jednocześnie oczekując szczerych do bólu odpowiedzi i wskazówek. Lestrange nie wierzył w terroryzowanie własnej rodziny, w trzymanie kogokolwiek na dystans. Był lordem, był konserwatystą, lecz nie wyobrażał sobie funkcjonowania z daleka i poruszania sznurkami po omacku. Musiał zagłębić się w rodzinne zależności, poruszać pomiędzy krewniakami i poznawać ich motywacje, ich słabości i marzenia – dopiero wtedy mógł efektownie sterować ich poczynaniami. Rodzina była tak silna, jak jej najsłabszy przedstawiciel.
Każdy z jej członków zasługiwał na drugą szansę, dlatego Blaise nie musiał długo zastanawiać się przed przyjęciem Amadeusza w swoim gabinecie. Jego ucieczka była dla bliskich szokiem, lecz następujące po niej wydarzenia dorównały jej rangą; gdy czarodzieje i czarownice z Thorness Manor dowiedzieli się, że ich krewny jest cały i zdrowy, nietknięty anomaliami, odetchnęli z ulgą. Przebywając poza granicami kraju nie znajdował się nawet w połowie w tak wielkim niebezpieczeństwie, w jakie mógłby wpakować się tutaj.
Pozostawała jednak kwestia reprezentowania nazwiska. Reputacja mogła zostać nadszarpnięta przez najmniejsze nawet potknięcie, a Blaise nie wyobrażał sobie, by przez długie miesiące naprawdę nikt nie rozpoznał osoby publicznej, jaką przecież przed dezercją był w kraju Amadeusz. Jeśli jednak widział korzyści z tego zniknięcia, starszy czarodziej nie zamierzał powstrzymywać go przed ich zaprezentowaniem.
- Zechcę – potwierdził zarówno słowem, jak i skinieniem głowy, lecz czujne spojrzenie prześlizgnęło się po sylwetce krewniaka i zatrzymało na wysokości jego oczu – Musisz być jednak świadom, że świat nie stanął w miejscu podczas twojej nieobecności. Nasza rodzina obrała kurs, z którego nie możemy zboczyć, nawet kosztem ambicji jednostki. Tylko zjednoczeni przetrwamy burzę, jaka rozpętała się w kraju.
Nie chciał gasić zapału polityka, nie wyobrażał sobie jednak wkroczenia na drogę rewolucji. Cokolwiek zamierzał przekazać dziś Amadeusz, musiał mieć na uwadze wydarzenia, do których doszło w Stonehenge, a także ich reperkusje. Ród Lestrange porzucił dawne sojusze, by nawiązać nowe, wyraził poparcie dla nowego Ministra Magii oraz czarnoksiężnika, którego potęgę poznali wszyscy obecni w Salisbury. Nawet jeśli decyzje te były poparte konformizmem, zapewniały rodzinie bezpieczeństwo i stabilność. Przetrwanie. I właśnie te wartości powinien mieć na względzie każdy jej członek, zwłaszcza taki, który chciał powrócić na jej umiłowane łono.
Każdy z jej członków zasługiwał na drugą szansę, dlatego Blaise nie musiał długo zastanawiać się przed przyjęciem Amadeusza w swoim gabinecie. Jego ucieczka była dla bliskich szokiem, lecz następujące po niej wydarzenia dorównały jej rangą; gdy czarodzieje i czarownice z Thorness Manor dowiedzieli się, że ich krewny jest cały i zdrowy, nietknięty anomaliami, odetchnęli z ulgą. Przebywając poza granicami kraju nie znajdował się nawet w połowie w tak wielkim niebezpieczeństwie, w jakie mógłby wpakować się tutaj.
Pozostawała jednak kwestia reprezentowania nazwiska. Reputacja mogła zostać nadszarpnięta przez najmniejsze nawet potknięcie, a Blaise nie wyobrażał sobie, by przez długie miesiące naprawdę nikt nie rozpoznał osoby publicznej, jaką przecież przed dezercją był w kraju Amadeusz. Jeśli jednak widział korzyści z tego zniknięcia, starszy czarodziej nie zamierzał powstrzymywać go przed ich zaprezentowaniem.
- Zechcę – potwierdził zarówno słowem, jak i skinieniem głowy, lecz czujne spojrzenie prześlizgnęło się po sylwetce krewniaka i zatrzymało na wysokości jego oczu – Musisz być jednak świadom, że świat nie stanął w miejscu podczas twojej nieobecności. Nasza rodzina obrała kurs, z którego nie możemy zboczyć, nawet kosztem ambicji jednostki. Tylko zjednoczeni przetrwamy burzę, jaka rozpętała się w kraju.
Nie chciał gasić zapału polityka, nie wyobrażał sobie jednak wkroczenia na drogę rewolucji. Cokolwiek zamierzał przekazać dziś Amadeusz, musiał mieć na uwadze wydarzenia, do których doszło w Stonehenge, a także ich reperkusje. Ród Lestrange porzucił dawne sojusze, by nawiązać nowe, wyraził poparcie dla nowego Ministra Magii oraz czarnoksiężnika, którego potęgę poznali wszyscy obecni w Salisbury. Nawet jeśli decyzje te były poparte konformizmem, zapewniały rodzinie bezpieczeństwo i stabilność. Przetrwanie. I właśnie te wartości powinien mieć na względzie każdy jej członek, zwłaszcza taki, który chciał powrócić na jej umiłowane łono.
I show not your face but your heart's desire
Francja była w tym sensie jak drugi dom Amadeusa: utrzymanie tożsamości w tajemnicy rzeczywiście sprawiało tam ogromne problemy, ale to nie dworki francuskich arystokratów interesowały dawnego dyplomatę. Nawet Paryż nie zwracał jego uwagi, bo to nie Paryż miał odpowiedzi na pytania, które zostały przez niego postawione Francuzom. Później zaś, im dalej na wschód, tym prościej. W Rosji był po raz pierwszy w całym życiu i czuł się, jak gdyby jego życie zaczęło się na nowo. Było to niechybnie uzależniające uczucie, które kusiło go do zupełnej zmiany swoich zamiarów. Może rzeczywiście męczyłby się z nauką tak odmiennego od już znanych języka, ale nie wykraczało to poza jego kompetencje. Byłby w stanie zbudować swoją potęgę od zera. Gdyby jego poprzednie życie wyszło na jaw, z pewnością oczekiwano by od niego wielu informacji. Czy gdyby był w stanie zostawić ojczyznę kolonistów dla ojczyzny zdobywców, nadal miałby w sobie wystarczający patriotyzm? Czy jego słowa miałyby dla kogokolwiek jakąś wartość, gdyby zdecydował się zdradzić wszystko, co wiedział?
Amadeus pokiwał głową i uniósł na moment gazetę.
– Wiem – zapewnił – I jestem pewien, że do opowiedzenia pozostaje o wiele więcej, niż można przeczytać czy w Proroku, czy gdziekolwiek indziej. Zwrócisz mi uwagę, mam nadzieję, jeśli gdziekolwiek wykażę się nadmierną ignorancją.
Brzmiał pewnie, ale Blaise bez wybitnych starań zdołał trafić na jego zamiary. Zjednoczenie ponad ambicję jednostki pasowało zarówno do tego, co zamierzał w przyszłości zrobić, jak również przestrzegało go przed tym planem. Teraz nie mógł się już wycofać, nawet gdyby to, zdaje się, nieprzypadkowe ostrzeżenie przekonało go do odwrotu. Musiał walczyć sam ze sobą bardziej, niż kiedykolwiek – co samo w sobie pozostawiało wątpliwości wobec jego motywacji.
– Chcę zacząć od powrotu do pracy. Mój dawny Departament został podobno reaktywowany, więc zakładam, że nie będę musiał hańbić rodziny jako bezrobotny czarodziej ani chwili dłużej – to była już nieco podprogowa sugestia, w której Amadeus odwoływał się do rodzinnego poglądu na jego karierę filozofa – Nie zamierzam też siedzieć bezczynnie i czekać, aż cokolwiek zostanie mi podane na tacy. Nabrałem o wiele więcej ambicji, niż dotychczas, wuju. Patrzę na stanowisko Ministra Magii: wiesz, co widzę oczyma wyobraźni? Silnego, zdolnego czarodzieja, który byłby w stanie do każdego problemu podejść z opanowaniem. Kogoś, komu zależałoby na zjednoczeniu narodu bez względu na wszystko, a nie na szaleńczej obronie własnych ideałów, choćby miał tym wywołać wojnę domową. Widzę narodową ikonę i nie sądzę, że sir Malfoy to ktoś taki. Może się mylę? Nie było mnie tu przez jakiś czas, rozumiem, że mogę mieć nieaktualne spojrzenie na sprawy. Mimo to, wszystko sprowadza się do jednego. Chcę zostać tym zdolnym do zjednoczenia Brytanii Ministrem. Zamierzam ciężko pracować, aby do tego doprowadzić i wykorzystam każdą możliwą znajomość, jeśli będzie trzeba. Co sprowadza mnie też na inny temat, taki, który powinien was ucieszyć. Zwłaszcza nestora – urwał na chwilę, jak gdyby dając sobie czas na zebranie rozpoczętej myśli w spójną całość – Zamierzam wziąć sobie żonę i raz na zawsze zakończyć wszystkie problemy, jakie dotychczas wynikały z moich oporów. Przyznaję, byłem naiwny i niedojrzały. Nigdy więcej. Nastały czasy, w których nie można sobie pozwolić na podobne wybryki. Chcę wszystkim pokazać Amadeusa Lestrange, jakiego nie znali.
Im więcej mówił, tym sam bardziej wierzył w słuszność sprawy. Nie wolno się temu dziwić: jego wizje były piękne i podniosłe, ale ponad wszystko stawiały go lepszym świetle, niż dotychczas. Gdyby rozprawiał o czymkolwiek innym, z tyłu głowy nadal miałby obraz biernego dyplomaty, który pomimo talentu nigdy nie osiągnął niczego znaczącego. Chciał to zmienić – i wiedział, że może.
Amadeus pokiwał głową i uniósł na moment gazetę.
– Wiem – zapewnił – I jestem pewien, że do opowiedzenia pozostaje o wiele więcej, niż można przeczytać czy w Proroku, czy gdziekolwiek indziej. Zwrócisz mi uwagę, mam nadzieję, jeśli gdziekolwiek wykażę się nadmierną ignorancją.
Brzmiał pewnie, ale Blaise bez wybitnych starań zdołał trafić na jego zamiary. Zjednoczenie ponad ambicję jednostki pasowało zarówno do tego, co zamierzał w przyszłości zrobić, jak również przestrzegało go przed tym planem. Teraz nie mógł się już wycofać, nawet gdyby to, zdaje się, nieprzypadkowe ostrzeżenie przekonało go do odwrotu. Musiał walczyć sam ze sobą bardziej, niż kiedykolwiek – co samo w sobie pozostawiało wątpliwości wobec jego motywacji.
– Chcę zacząć od powrotu do pracy. Mój dawny Departament został podobno reaktywowany, więc zakładam, że nie będę musiał hańbić rodziny jako bezrobotny czarodziej ani chwili dłużej – to była już nieco podprogowa sugestia, w której Amadeus odwoływał się do rodzinnego poglądu na jego karierę filozofa – Nie zamierzam też siedzieć bezczynnie i czekać, aż cokolwiek zostanie mi podane na tacy. Nabrałem o wiele więcej ambicji, niż dotychczas, wuju. Patrzę na stanowisko Ministra Magii: wiesz, co widzę oczyma wyobraźni? Silnego, zdolnego czarodzieja, który byłby w stanie do każdego problemu podejść z opanowaniem. Kogoś, komu zależałoby na zjednoczeniu narodu bez względu na wszystko, a nie na szaleńczej obronie własnych ideałów, choćby miał tym wywołać wojnę domową. Widzę narodową ikonę i nie sądzę, że sir Malfoy to ktoś taki. Może się mylę? Nie było mnie tu przez jakiś czas, rozumiem, że mogę mieć nieaktualne spojrzenie na sprawy. Mimo to, wszystko sprowadza się do jednego. Chcę zostać tym zdolnym do zjednoczenia Brytanii Ministrem. Zamierzam ciężko pracować, aby do tego doprowadzić i wykorzystam każdą możliwą znajomość, jeśli będzie trzeba. Co sprowadza mnie też na inny temat, taki, który powinien was ucieszyć. Zwłaszcza nestora – urwał na chwilę, jak gdyby dając sobie czas na zebranie rozpoczętej myśli w spójną całość – Zamierzam wziąć sobie żonę i raz na zawsze zakończyć wszystkie problemy, jakie dotychczas wynikały z moich oporów. Przyznaję, byłem naiwny i niedojrzały. Nigdy więcej. Nastały czasy, w których nie można sobie pozwolić na podobne wybryki. Chcę wszystkim pokazać Amadeusa Lestrange, jakiego nie znali.
Im więcej mówił, tym sam bardziej wierzył w słuszność sprawy. Nie wolno się temu dziwić: jego wizje były piękne i podniosłe, ale ponad wszystko stawiały go lepszym świetle, niż dotychczas. Gdyby rozprawiał o czymkolwiek innym, z tyłu głowy nadal miałby obraz biernego dyplomaty, który pomimo talentu nigdy nie osiągnął niczego znaczącego. Chciał to zmienić – i wiedział, że może.
Słuchał uważnie słów swego bratanka, którego zapał i ambicja były nadto aż wyczuwalne. Blaise cieszył się, że Amadeusz jest zmotywowany, a jednocześnie miał nadzieję, że jego motywacje uda się ukierunkować w sposób, który wspomoże całą rodzinę, a nie tylko interesy jednostki. Wizja, jaką przytoczył młodszy Lestrange, była rzeczywiście piękna i podniosła, lecz mogliby gdybać tak w nieskończoność, przerzucać się ideałami, wspierać teoriami, których genezy leżały w krajach odwiedzonych przez filozofa. Gdyby ich rozmowa miała miejsce przed szczytem w Stonehenge, być może wysnuliby wspólne plany, lecz dziesiątego października zakończyła się stara era i nastała nowa, a każdy, kto przeoczył tę zmianę, miał w przyszłości ponieść tego konsekwencje. Blaise Lestrange nie zamierzał dopuścić do tego, by dopadły one jego rodzinę.
A więc Amadeusz widział się na stanowisku Ministra Magii? Na pewno pamiętał, że sto dwadzieścia jeden lat temu stołek ten piastował jego prapradziadek Radolfus, którego kadencja zakończyła się rezygnacją. Jej nieoficjalne powody były tajemnicą poliszynela nawet na Wyspie Wight, lecz bratanek był na tyle bystry, by poznać prawdę. Rodowe szaleństwo wisiało nad głowami członków rodziny Lestrange i co jakiś czas ścinało je niczym gilotyna.
Blaise nie przerywał bratankowi ani gestem, ani słowem. Cierpliwie wysłuchał go do końca i odczekał kilka stosownych chwil, zbierając myśli. To, co miał do przekazania, nie mogło zostać owinięte w bawełnę, lecz miał przecież przed sobą dorosłego czarodzieja, a nie jedną ze swoich delikatnych wnuczek, dlatego nie obawiał się o urażenie uczuć Amadeusza. Musiał to zrozumieć, wydawało się, że jego ambicje właśnie o tym świadczą.
- Twój powrót do Ministerstwa jest tylko formalnością – oznajmił spokojnie, posyłając nawet lekki uśmiech w kierunku krewniaka. Byli na tyle silni, by bez problemu przywrócić Amadeusza na dawne stanowisko, jednak czy w większej perspektywie było to opłacalne? – W Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów ścierają się ze sobą wpływy Blacków i Crouchów, będzie ci niezwykle ciężko wybić się na tym tle. Moją sugestią jest zwrócenie oczu ku Wizengamotowi, choć na razie nie mogę zdradzić ci nic więcej – zamilkł na moment, choć doskonale wiedział, że za kilka dni w tym samym gabinecie spotkają się ze sobą wielkie nazwiska, by dokonać rzeczy bezprecedensowej – Droga do stanowiska, o jakim marzysz, nie jest niemożliwa, ale musi być zsynchronizowana z tą, którą obrał nasz ród.
Przeniósł spojrzenie na Proroka Codziennego, zarówno tego trzymanego przez bratanka, co i egzemplarz leżący na mahoniowym biurku. Amadeusza nie było w Stonehenge, lecz musiał już wiedzieć, co się tam wydarzyło. Gazeta niewiele minęła się z prawdą, a bystre umysły szybko zdołały wyczytać między wierszami wszystko co powinny wiedzieć, by móc lawirować teraz pośród ministerialnego chaosu.
- Legitymizacja Lorda Malfoya nie opiera się na głosach członków Wizengamotu, został on zasugerowany przez Lorda Voldemorta, a przedstawiciele szlachty udzielili mu swojego poparcia. Byliśmy pośród nich, Amadeuszu. Prawomocność nabiera zupełnie innego znaczenia i musimy się z tym liczyć. Nie sposób ocenić, czy Cronus spędzi na szczycie całą kadencję, lecz w najbliższych miesiącach nie wolno nam podważyć wyboru jego osoby – spokojnym gestem wskazał na zwinięty papier listowny, który zapisywał przed przybyciem młodszego czarodzieja do gabinetu – Byłem w trakcie przekazywania mu słów wparcia ze strony naszej rodziny. Jako nasz nowy sojusznik, zasługuje na to w pełni – Blaise uśmiechnął się pod nosem. Miał nadzieję, że propozycja odbudowy dziedzictwa narodowego nie przejdzie bez echa, a pomoc jego rodziny okaże się dla Malfoyów nieoceniona.
Jeśli wszystko miało potoczyć się tak gwałtownie, jak wybór Cronusa, być może za sześć lat nie będzie już mowy o Ministrze Magii, a władze nad czarodziejskim społeczeństwem przejmie ktoś inny. Na ten moment było to jednak gdybanie, a to na faktach należało się opierać.
- Cieszę się, że poszedłeś po rozum do głowy w kwestii małżeństwa – przyznał, pochylając się nieznacznie w stronę krewniaka – Zawarliśmy sojusze, których podtrzymanie musi stać się faktem, dlatego skieruj swoją uwagę na panny z rodów Burke, Crouch, Malfoy lub Travers. Być może zyskasz dzięki temu szanse na przedstawienie własnej kandydatki, na którą nestor wyrazi zgodę.
Zamyślił się na chwilę; czyż lord nestor Edgar Burke nie posiadał niezamężnej młodszej siostry? A może Cronus miał jeszcze jakieś niewydane za mąż wnuczki? Gdyby wszystko poszło po myśli numerologa, jego krewny mógłby liczyć na prawdziwą nobilitację.
A więc Amadeusz widział się na stanowisku Ministra Magii? Na pewno pamiętał, że sto dwadzieścia jeden lat temu stołek ten piastował jego prapradziadek Radolfus, którego kadencja zakończyła się rezygnacją. Jej nieoficjalne powody były tajemnicą poliszynela nawet na Wyspie Wight, lecz bratanek był na tyle bystry, by poznać prawdę. Rodowe szaleństwo wisiało nad głowami członków rodziny Lestrange i co jakiś czas ścinało je niczym gilotyna.
Blaise nie przerywał bratankowi ani gestem, ani słowem. Cierpliwie wysłuchał go do końca i odczekał kilka stosownych chwil, zbierając myśli. To, co miał do przekazania, nie mogło zostać owinięte w bawełnę, lecz miał przecież przed sobą dorosłego czarodzieja, a nie jedną ze swoich delikatnych wnuczek, dlatego nie obawiał się o urażenie uczuć Amadeusza. Musiał to zrozumieć, wydawało się, że jego ambicje właśnie o tym świadczą.
- Twój powrót do Ministerstwa jest tylko formalnością – oznajmił spokojnie, posyłając nawet lekki uśmiech w kierunku krewniaka. Byli na tyle silni, by bez problemu przywrócić Amadeusza na dawne stanowisko, jednak czy w większej perspektywie było to opłacalne? – W Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów ścierają się ze sobą wpływy Blacków i Crouchów, będzie ci niezwykle ciężko wybić się na tym tle. Moją sugestią jest zwrócenie oczu ku Wizengamotowi, choć na razie nie mogę zdradzić ci nic więcej – zamilkł na moment, choć doskonale wiedział, że za kilka dni w tym samym gabinecie spotkają się ze sobą wielkie nazwiska, by dokonać rzeczy bezprecedensowej – Droga do stanowiska, o jakim marzysz, nie jest niemożliwa, ale musi być zsynchronizowana z tą, którą obrał nasz ród.
Przeniósł spojrzenie na Proroka Codziennego, zarówno tego trzymanego przez bratanka, co i egzemplarz leżący na mahoniowym biurku. Amadeusza nie było w Stonehenge, lecz musiał już wiedzieć, co się tam wydarzyło. Gazeta niewiele minęła się z prawdą, a bystre umysły szybko zdołały wyczytać między wierszami wszystko co powinny wiedzieć, by móc lawirować teraz pośród ministerialnego chaosu.
- Legitymizacja Lorda Malfoya nie opiera się na głosach członków Wizengamotu, został on zasugerowany przez Lorda Voldemorta, a przedstawiciele szlachty udzielili mu swojego poparcia. Byliśmy pośród nich, Amadeuszu. Prawomocność nabiera zupełnie innego znaczenia i musimy się z tym liczyć. Nie sposób ocenić, czy Cronus spędzi na szczycie całą kadencję, lecz w najbliższych miesiącach nie wolno nam podważyć wyboru jego osoby – spokojnym gestem wskazał na zwinięty papier listowny, który zapisywał przed przybyciem młodszego czarodzieja do gabinetu – Byłem w trakcie przekazywania mu słów wparcia ze strony naszej rodziny. Jako nasz nowy sojusznik, zasługuje na to w pełni – Blaise uśmiechnął się pod nosem. Miał nadzieję, że propozycja odbudowy dziedzictwa narodowego nie przejdzie bez echa, a pomoc jego rodziny okaże się dla Malfoyów nieoceniona.
Jeśli wszystko miało potoczyć się tak gwałtownie, jak wybór Cronusa, być może za sześć lat nie będzie już mowy o Ministrze Magii, a władze nad czarodziejskim społeczeństwem przejmie ktoś inny. Na ten moment było to jednak gdybanie, a to na faktach należało się opierać.
- Cieszę się, że poszedłeś po rozum do głowy w kwestii małżeństwa – przyznał, pochylając się nieznacznie w stronę krewniaka – Zawarliśmy sojusze, których podtrzymanie musi stać się faktem, dlatego skieruj swoją uwagę na panny z rodów Burke, Crouch, Malfoy lub Travers. Być może zyskasz dzięki temu szanse na przedstawienie własnej kandydatki, na którą nestor wyrazi zgodę.
Zamyślił się na chwilę; czyż lord nestor Edgar Burke nie posiadał niezamężnej młodszej siostry? A może Cronus miał jeszcze jakieś niewydane za mąż wnuczki? Gdyby wszystko poszło po myśli numerologa, jego krewny mógłby liczyć na prawdziwą nobilitację.
I show not your face but your heart's desire
Należało się spodziewać, że wpływy rodu Lestrange nie zdążyły przez te miesiące zmaleć, ale trudno było oczekiwać tak prędkich zapewnień, jak przekazywał bratankowi Blaise. Czy motywowane czystą interesownością, czy może niebezpośrednio okazywaną troską, Amadeus rozumiał, że nie będzie mógł swojego powrotu do Ministerstwa traktować w dorównujący wujowi sposób. Dla niego wyglądało to jak igraszka, dla Deusa musiało stanowić akt łaski. Nie zamierzał zaprzepaszczać otrzymanej szansy i pokazał to, kiwając z wdzięcznością głową w odpowiedzi na posłany mu uśmiech. Nie zignorował jednak wzmianki o Wizengamocie, w mieszance zdziwienia i ciekawości ściągając brwi. Daleko mu było do osądzania czarodziejów – zresztą samo "nie mogę zdradzić ci nic więcej" niechybnie wskazywało na polityczne machinacje i utwierdzanie pozycji rodu w nowym porządku. Rozumiał, że to niezbędne, a jednak nie chciał bez sprzeciwu poświęcać całego swojego talentu w imię większego dobra. De facto mogło to być w ten sposób trudniejsze do osiągnięcia dobro, niż gdyby próbować jego sposobem.
– Wybacz, ale czy właśnie ta rywalizacja w Departamencie Współpracy nie byłaby nam bardziej na rękę? – ostrożnie podsunął wujowi swoje spojrzenie na sprawę – Im trudniejsza droga, tym więcej prestiżu wyniknie z sukcesu. Z pewnością wiesz, jak niekompetentny zawsze był Amadeus Crouch. Ratowały go tylko rodzina i niezwykłe wręcz samozaparcie. Nie sądzę, żeby pokonanie go miało być wielkim wyzwaniem. Możliwe, że wstawiennictwo rodu utrudni sprawy, a jednak jestem dobrej myśli. Więcej zrobię tam, gdzie mam już doświadczenie, nawet jeśli miałoby być trudniej. Zresztą, Departament Współpracy na pewno ma teraz ręce pełne roboty, nie tylko przez bałagan spowodowany wyjściem z Konfederacji, ale też przez wewnętrzną niestabilność Brytanii. Zagranica potrzebuje zapewnień, niekoniecznie prawdziwych. Jestem gotów je dostarczyć.
Wiedział, że w temacie ministra Malfoya otrzyma odpowiedź godną kanałów publicznych, ale nadal łudził się w nadziei na bardziej szczerą wersję. Miał też całkowitą świadomość, jak przebiegł wybór nowego ministra i dlatego właśnie stwierdził wcześniej, że nie widzi w nim brytyjskiej ikony. Liczył, że jego własne dojście do władzy będzie się cechowało o wiele większą legitymizacją i z tegoż względu nie miał zamiaru zbędnie przyspieszać całego procesu. Malfoy mógł liczyć na spokój ze strony Amadeusa Lestrange przez najbliższe miesiące – dalej niczego nie można było obiecać.
– Rozumiem – skomentował krótko sprawę sojuszu, nie chcąc jej dalej drążyć.
Musiał się jednak odezwać w sprawie kandydatek na małżonkę. Jedną już miał i – niestety – nie należała do żadnej z rodzin, które oczekiwały ugruntowania nowych sojuszy. Amadeus westchnął nieco, zanim przeszedł do kolejnych prób przekonania wuja względem swoich racji.
– Myślałem o rodzie Rosier – stwierdził – Zdaję sobie sprawę z tego, że to nasi dawni sojusznicy, ale wysłanie im wyraźnego sygnału nie powinno zaboleć. Teraz nic nie jest pewne, nawet Evandra może nie wystarczyć jako zapewnienie wierności. Nestor Tristan zapewne też zechce pokazać swoje zdolności. Mam kandydatkę, której wartość wykracza poza nazwisko i przyjemną dla oka twarz. To hipnotyzerka, zresztą całkiem zdolna. Już pomagała mi w kilku sprawach, sądzę, że byłaby nieoceniona w unikaniu kolejnego Ministra Radolfusa – sprytnie wykorzystał okazję na pokazanie, że rzeczywiście pamiętał o swoim przodku – Chcę jeszcze z nią porozmawiać i upewnić się, że nie działałbym wbrew jej woli. Jeśli mam ominąć wszelkie problemy, potrzebuję obustronnej współpracy. Co sądzisz?
– Wybacz, ale czy właśnie ta rywalizacja w Departamencie Współpracy nie byłaby nam bardziej na rękę? – ostrożnie podsunął wujowi swoje spojrzenie na sprawę – Im trudniejsza droga, tym więcej prestiżu wyniknie z sukcesu. Z pewnością wiesz, jak niekompetentny zawsze był Amadeus Crouch. Ratowały go tylko rodzina i niezwykłe wręcz samozaparcie. Nie sądzę, żeby pokonanie go miało być wielkim wyzwaniem. Możliwe, że wstawiennictwo rodu utrudni sprawy, a jednak jestem dobrej myśli. Więcej zrobię tam, gdzie mam już doświadczenie, nawet jeśli miałoby być trudniej. Zresztą, Departament Współpracy na pewno ma teraz ręce pełne roboty, nie tylko przez bałagan spowodowany wyjściem z Konfederacji, ale też przez wewnętrzną niestabilność Brytanii. Zagranica potrzebuje zapewnień, niekoniecznie prawdziwych. Jestem gotów je dostarczyć.
Wiedział, że w temacie ministra Malfoya otrzyma odpowiedź godną kanałów publicznych, ale nadal łudził się w nadziei na bardziej szczerą wersję. Miał też całkowitą świadomość, jak przebiegł wybór nowego ministra i dlatego właśnie stwierdził wcześniej, że nie widzi w nim brytyjskiej ikony. Liczył, że jego własne dojście do władzy będzie się cechowało o wiele większą legitymizacją i z tegoż względu nie miał zamiaru zbędnie przyspieszać całego procesu. Malfoy mógł liczyć na spokój ze strony Amadeusa Lestrange przez najbliższe miesiące – dalej niczego nie można było obiecać.
– Rozumiem – skomentował krótko sprawę sojuszu, nie chcąc jej dalej drążyć.
Musiał się jednak odezwać w sprawie kandydatek na małżonkę. Jedną już miał i – niestety – nie należała do żadnej z rodzin, które oczekiwały ugruntowania nowych sojuszy. Amadeus westchnął nieco, zanim przeszedł do kolejnych prób przekonania wuja względem swoich racji.
– Myślałem o rodzie Rosier – stwierdził – Zdaję sobie sprawę z tego, że to nasi dawni sojusznicy, ale wysłanie im wyraźnego sygnału nie powinno zaboleć. Teraz nic nie jest pewne, nawet Evandra może nie wystarczyć jako zapewnienie wierności. Nestor Tristan zapewne też zechce pokazać swoje zdolności. Mam kandydatkę, której wartość wykracza poza nazwisko i przyjemną dla oka twarz. To hipnotyzerka, zresztą całkiem zdolna. Już pomagała mi w kilku sprawach, sądzę, że byłaby nieoceniona w unikaniu kolejnego Ministra Radolfusa – sprytnie wykorzystał okazję na pokazanie, że rzeczywiście pamiętał o swoim przodku – Chcę jeszcze z nią porozmawiać i upewnić się, że nie działałbym wbrew jej woli. Jeśli mam ominąć wszelkie problemy, potrzebuję obustronnej współpracy. Co sądzisz?
Chęć przywrócenia Amadeusa do pracy była w rzeczy samej podszyta interesownością; jako członek któregokolwiek z departamentów Ministerstwa Magii mógł być dla swojej rodziny cennym źródłem informacji, łącznikiem i wykonawcą wszelkich działań, mających zapewnić bezpieczeństwo i stabilność rodu, a także kultywatorem ich nieskażonej reputacji. Dlaczego więc numerologowi wydawało się, że krewniak nie do końca się z tą wizją zgadza? Czyż nie zapewniał przed momentem, że zależy mu na przebaczeniu bliskich? Roszczeniowa postawa nie była godna człowieka, który powracał na łono rodziny ze spuszczoną głową.
Niewielka zmarszczka pojawiła się pomiędzy brwiami Blaise’a.
- Na rękę komu? – dopytał, wiedząc jednak doskonale, co ma na myśli Amadeusz; w jego głosie nie słychać był drwiny, raczej zawiedzione nadzieje z postawy bratanka, który ewidentnie nie wyciągnął wniosków z wcześniejszych słów lorda Lestrange – Nasza rodzina nie posiada silnego politycznego zaplecza, władza nie leżała w kręgu naszych ambicji, co innego stabilność. Nie było cię chyba w kraju zbyt długo, skoro sądzisz, że dwa od wieków zwaśnione rody nie są w stanie obrać wspólnego frontu w celu pokonania niewygodnego przeciwnika. Jeśli staniesz przeciwko nim, na twoich plecach wykwitnie cel, do którego będą razem mierzyć, by dopiero później, gdy polegniesz, finalnie zetrzeć się ze sobą. W Stonehenge Black zgodził się z Crouchem, a Crouch z Blackiem – pokazali oddanie Voldemortowi, a to wykraczało poza wszelką politykę, jaką obaj mamy teraz na myśli.
Nieliczni wiedzieli, że nadchodzące w tym samym gabinecie spotkanie doprowadzić może do tego, że dwaj wrogowie uścisną sobie dłonie, a scenariusz, jaki przed momentem opisał Blaise, dojdzie do skutku. Przeciwnikiem miał być jednak ktoś inny. Ktoś, kto nie mógł uciekać przed sprawiedliwością, w którą rzekomo sam tak głęboko wierzył. Zdrajcy krwi mieli zapłacić za swe zbrodnie już niedługo.
Przywołanie osoby Amadeusza Croucha i ostra, niesłuszna opinia na jego temat sprawiła, że z twarzy lorda Lestrange zniknął ostatni cień uśmiechu. Mężczyzna wyprostował się, rozłączając dłonie; spojrzał ostro na czarodzieja siedzącego przed nim.
- Udam, że nie słyszałem twoich komplementów pod adresem oddanego przyjaciela naszej rodziny. Amadeus Crouch to nasz sojusznik i jeśli naprawdę myślisz poważnie o powrocie do swojego Departamentu, to właśnie do niego powinieneś się zwrócić, by pomógł ci tam stanąć na nogi – Blaise nie mógł uwierzyć, że słowo niekompetencja padło właśnie z ust bratanka, który przed kilkoma miesiącami sam opuścił swoją rodzinę i swój departament, uciekając zagranicę.
Starszy czarodziej odetchnął wreszcie, na moment wracając wspomnieniami do szczytu w Stonehenge. Jeszcze wczoraj wygłaszał tam swoje zdanie na temat rewolucji, a teraz musiał robić to znowu.
- Powtórzę ci to, co oznajmiłem wczoraj lordowi Prewettowi przy wszystkich zebranych w kromlechu. Rewolucja pożera własne dzieci, Amadeuszu. Byłeś we Francji, byłeś w Rosji, powinieneś to wiedzieć lepiej, niż którykolwiek z lordów, który zasiadał wczoraj ze mną w Stonehenge. Twoja ambicja to wielka siła, którą możesz przekuć w działanie, a przez nie także w osiągnięcie celu. Nie wszystko da się jednak osiągnąć natychmiast. Potrzeba czasu, cierpliwości, a przede wszystkim nie można zapominać o tradycjach, w innym przypadku modernizm pochłonie nas wszystkich, a na następnym szczycie przemawiać będą same nestorki. Szanuję twoją decyzję o powrocie, ale upraszam cię o powściągliwość w podejmowaniu decyzji. Wszystkie będą bacznie obserwowane – ostrzeżenie zawisło między nimi, a Blaise zamilkł na dłuższą chwilę, nie odwracając jednak wzroku od sylwetki aspirującego polityka.
Liczył, że Amadeusz opamięta się chociaż w kwestii zamążpójścia, jednak nadzieje numerologa okazały się płonne.
- Wbrew jej woli? – zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, do czego dąży jego krewniak – Od kiedy panny mają cokolwiek do powiedzenia na ten temat? - cóż to za wywrotowy tryb myślenia! Blaise miał nadzieję, że nie dzielił właśnie gabinetu z kimś, kto niebawem miał powędrować śladami Percivala Notta lub Alexandra Selwyna.
- Evandra niebawem urodzi syna nestorowi rodu Rosier, na jakiej podstawie oceniasz, że to może nie wystarczyć? – pozwolił sobie na drobną uszczypliwość, choć prawda była taka, że nie spodziewał się, by nestor odmówił propozycji małżeństwa z panną Rosier w celu umocnienia sojuszu. Choć wiek i reputacja Amadeusza nie czyniły go najbardziej pożądaną partią w Wielkiej Brytanii, Blaise ciągle miał nadzieję, że jego krewniak, gdy już przyjdzie co do czego, swoim małżeństwem przypieczętuje jeden z najświeższych sojuszy – Sądzę, że mógłbyś wybrać korzystniej, lecz ostateczna decyzja nie należy do mnie.
Niewielka zmarszczka pojawiła się pomiędzy brwiami Blaise’a.
- Na rękę komu? – dopytał, wiedząc jednak doskonale, co ma na myśli Amadeusz; w jego głosie nie słychać był drwiny, raczej zawiedzione nadzieje z postawy bratanka, który ewidentnie nie wyciągnął wniosków z wcześniejszych słów lorda Lestrange – Nasza rodzina nie posiada silnego politycznego zaplecza, władza nie leżała w kręgu naszych ambicji, co innego stabilność. Nie było cię chyba w kraju zbyt długo, skoro sądzisz, że dwa od wieków zwaśnione rody nie są w stanie obrać wspólnego frontu w celu pokonania niewygodnego przeciwnika. Jeśli staniesz przeciwko nim, na twoich plecach wykwitnie cel, do którego będą razem mierzyć, by dopiero później, gdy polegniesz, finalnie zetrzeć się ze sobą. W Stonehenge Black zgodził się z Crouchem, a Crouch z Blackiem – pokazali oddanie Voldemortowi, a to wykraczało poza wszelką politykę, jaką obaj mamy teraz na myśli.
Nieliczni wiedzieli, że nadchodzące w tym samym gabinecie spotkanie doprowadzić może do tego, że dwaj wrogowie uścisną sobie dłonie, a scenariusz, jaki przed momentem opisał Blaise, dojdzie do skutku. Przeciwnikiem miał być jednak ktoś inny. Ktoś, kto nie mógł uciekać przed sprawiedliwością, w którą rzekomo sam tak głęboko wierzył. Zdrajcy krwi mieli zapłacić za swe zbrodnie już niedługo.
Przywołanie osoby Amadeusza Croucha i ostra, niesłuszna opinia na jego temat sprawiła, że z twarzy lorda Lestrange zniknął ostatni cień uśmiechu. Mężczyzna wyprostował się, rozłączając dłonie; spojrzał ostro na czarodzieja siedzącego przed nim.
- Udam, że nie słyszałem twoich komplementów pod adresem oddanego przyjaciela naszej rodziny. Amadeus Crouch to nasz sojusznik i jeśli naprawdę myślisz poważnie o powrocie do swojego Departamentu, to właśnie do niego powinieneś się zwrócić, by pomógł ci tam stanąć na nogi – Blaise nie mógł uwierzyć, że słowo niekompetencja padło właśnie z ust bratanka, który przed kilkoma miesiącami sam opuścił swoją rodzinę i swój departament, uciekając zagranicę.
Starszy czarodziej odetchnął wreszcie, na moment wracając wspomnieniami do szczytu w Stonehenge. Jeszcze wczoraj wygłaszał tam swoje zdanie na temat rewolucji, a teraz musiał robić to znowu.
- Powtórzę ci to, co oznajmiłem wczoraj lordowi Prewettowi przy wszystkich zebranych w kromlechu. Rewolucja pożera własne dzieci, Amadeuszu. Byłeś we Francji, byłeś w Rosji, powinieneś to wiedzieć lepiej, niż którykolwiek z lordów, który zasiadał wczoraj ze mną w Stonehenge. Twoja ambicja to wielka siła, którą możesz przekuć w działanie, a przez nie także w osiągnięcie celu. Nie wszystko da się jednak osiągnąć natychmiast. Potrzeba czasu, cierpliwości, a przede wszystkim nie można zapominać o tradycjach, w innym przypadku modernizm pochłonie nas wszystkich, a na następnym szczycie przemawiać będą same nestorki. Szanuję twoją decyzję o powrocie, ale upraszam cię o powściągliwość w podejmowaniu decyzji. Wszystkie będą bacznie obserwowane – ostrzeżenie zawisło między nimi, a Blaise zamilkł na dłuższą chwilę, nie odwracając jednak wzroku od sylwetki aspirującego polityka.
Liczył, że Amadeusz opamięta się chociaż w kwestii zamążpójścia, jednak nadzieje numerologa okazały się płonne.
- Wbrew jej woli? – zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, do czego dąży jego krewniak – Od kiedy panny mają cokolwiek do powiedzenia na ten temat? - cóż to za wywrotowy tryb myślenia! Blaise miał nadzieję, że nie dzielił właśnie gabinetu z kimś, kto niebawem miał powędrować śladami Percivala Notta lub Alexandra Selwyna.
- Evandra niebawem urodzi syna nestorowi rodu Rosier, na jakiej podstawie oceniasz, że to może nie wystarczyć? – pozwolił sobie na drobną uszczypliwość, choć prawda była taka, że nie spodziewał się, by nestor odmówił propozycji małżeństwa z panną Rosier w celu umocnienia sojuszu. Choć wiek i reputacja Amadeusza nie czyniły go najbardziej pożądaną partią w Wielkiej Brytanii, Blaise ciągle miał nadzieję, że jego krewniak, gdy już przyjdzie co do czego, swoim małżeństwem przypieczętuje jeden z najświeższych sojuszy – Sądzę, że mógłbyś wybrać korzystniej, lecz ostateczna decyzja nie należy do mnie.
I show not your face but your heart's desire
– Na rękę nam, jako całej rodzinie Lestrange.
Amadeus nie marnował nawet chwili: dopiero teraz przez jego myśli przeszło, że Blaise mógł jego słowa odebrać za próbę namówienia go do wyłamania się ze schematu ustanowionego dla rodu Lestrange i parcia naprzód wbrew kierunkowi wyznaczonemu dla reszty. Arystokratyczne intrygi interesowały go tylko ze względu na informacje, jakie ze sobą niosły, sam zaś nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Już na pewno nie chciał takowych własnoręcznie tworzyć od początku do końca.
Cierpliwie słuchał miniaturowego wykładu o wrogach zdolnych do zakopania wojennego topora i czekał na stosowną okazję, aby wyciągnąć asa, którego od jakiegoś czasu nie chował już w rękawie. Zamierzał zaproponować departamentalny sojusz z Blackiem, mający na celu pokonanie Croucha, ale jego pomysł został zniszczony w powijakach. Jeśli tamci zdołali podać sobie ręce na szczycie zrzeszającym wszystkie brytyjskie rodziny, zmuszanie jednego do wbicia noża w plecy drugiego nie wchodziło na ten moment w grę. Oto zaczynało się wyczekiwanie na stosowną okazję, czego Amadeus wolał uniknąć, ale najwyraźniej nie istniały na to żadne szanse. Choć niechętnie, pokiwał zgodnie głową i zostawił temat wgryzania się w Departament Współpracy. Widział jednak, że jego opinie o Crouchu nie spodobały się wujowi, zresztą usłyszał to wprost nieco później. Zacisnął zęby. Siwowłosy imiennik zawsze prowokował w jego osobie wymioty, ale tu nie wolno było sobie pozwalać na aż tak dobitne pokazywanie pogardy. Miał nadzieję, że Blaise przekonał się o słuszności niepochlebnych wobec Croucha opinii, ale wybadanie terenu pokazało coś zupełnie innego. Zanotował sobie w myślach, że będzie musiał się w tej kwestii usilnie powstrzymywać. Rzecz jasna, nijak mu się to nie podobało.
– Wybacz, wuju. Dopilnuję, żeby moje komplementy nie wyszły z tego gabinetu. I zastanowię się nad Wizengamotem, może to rzeczywiście najlepsze wyjście.
Gdyby jego kariera dyplomatyczna nie nauczyła go paru rzeczy, te słowa nie przeszłyby mu przez gardło. I tak ułatwiał sobie sprawę, nie wymieniając Croucha po imieniu czy nazwisku. Musiał się niesamowicie poświęcać, nawet jeśli twarzą nie pokazywał tego ani trochę, a spojrzeniem starał się dorównywać Blaise'owi.
Cierpliwie słuchał słów o rewolucji, choć nie do końca rozumiał, jak odnoszą się do jego sprawy. Uważał samego siebie za uosobienie wytrwałości, nie zaś nieokiełznanego młokosa, który skoczyłby w ogień, gdyby oznaczało to sławę. Miał wrażenie, że musi to wyjaśnić.
– Nie dbam o rewolucję. Wiem, jak działa z zasady i to ostatnie, co chciałbym sprowadzić na Brytanię. Myślę o zjednoczeniu, wspólnej sile i rozciągniętym, uznanym przez czarodziejów procesie. Nie musisz się martwić o moje decyzje: będę powściągliwy, jak tego oczekujesz.
Powinien spodziewać się, że jakakolwiek wzmianka o kobiecej wolnej woli od razu zwróci uwagę jego wuja i zaczął nieco żałować swoich słów. W tym układzie pozostawało je tylko obronić.
– Chcę mieć z żony wyraźny pożytek – oświadczył – Jeśli założy pierścionek z przymusu, nie tylko będzie mi sprawiała problemy osobiste, ale może też sprawić problemy wizerunkowe dla całego rodu. Samo małżeństwo nie wystarczy, żeby wymazać moje długie kawalerstwo. Chcę, żeby wszystko poszło jak z płatka, dlatego potrzebuję kobiety, która przyjmie mnie z własnej, nieprzymuszonej woli.
Uśmiechnął się kącikiem ust, dotkliwie uszczypnięty.
– Syn będzie kojarzony głównie z Rosierami. Ledwo kto patrzy na matkę, co sam zresztą przed chwilą poniekąd udowodniłeś. Przetasowanie w sojuszach oznacza, że te pozostałe wcale nie muszą być tak stałe, jak się wydają. Kto zagwarantuje Rosierom, że nasze stosunki nie skończą tak, jak w przypadku relacji z Prewettami? Dobrze rozumiem? Jesteśmy teraz wrogami rodu mojej matki?
Jego ostatnie pytanie było nasiąknięte goryczą, głównie z powodu rodzicielki, ale również Archibalda. Nie chciał nawet myśleć o Ulyssesie – nie wiedział na ten moment nic o relacjach między ich rodzinami, ale bał się, że swojemu najlepszemu przyjacielowi też będzie musiał w końcu okazywać nieznośny chłód.
Amadeus nie marnował nawet chwili: dopiero teraz przez jego myśli przeszło, że Blaise mógł jego słowa odebrać za próbę namówienia go do wyłamania się ze schematu ustanowionego dla rodu Lestrange i parcia naprzód wbrew kierunkowi wyznaczonemu dla reszty. Arystokratyczne intrygi interesowały go tylko ze względu na informacje, jakie ze sobą niosły, sam zaś nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Już na pewno nie chciał takowych własnoręcznie tworzyć od początku do końca.
Cierpliwie słuchał miniaturowego wykładu o wrogach zdolnych do zakopania wojennego topora i czekał na stosowną okazję, aby wyciągnąć asa, którego od jakiegoś czasu nie chował już w rękawie. Zamierzał zaproponować departamentalny sojusz z Blackiem, mający na celu pokonanie Croucha, ale jego pomysł został zniszczony w powijakach. Jeśli tamci zdołali podać sobie ręce na szczycie zrzeszającym wszystkie brytyjskie rodziny, zmuszanie jednego do wbicia noża w plecy drugiego nie wchodziło na ten moment w grę. Oto zaczynało się wyczekiwanie na stosowną okazję, czego Amadeus wolał uniknąć, ale najwyraźniej nie istniały na to żadne szanse. Choć niechętnie, pokiwał zgodnie głową i zostawił temat wgryzania się w Departament Współpracy. Widział jednak, że jego opinie o Crouchu nie spodobały się wujowi, zresztą usłyszał to wprost nieco później. Zacisnął zęby. Siwowłosy imiennik zawsze prowokował w jego osobie wymioty, ale tu nie wolno było sobie pozwalać na aż tak dobitne pokazywanie pogardy. Miał nadzieję, że Blaise przekonał się o słuszności niepochlebnych wobec Croucha opinii, ale wybadanie terenu pokazało coś zupełnie innego. Zanotował sobie w myślach, że będzie musiał się w tej kwestii usilnie powstrzymywać. Rzecz jasna, nijak mu się to nie podobało.
– Wybacz, wuju. Dopilnuję, żeby moje komplementy nie wyszły z tego gabinetu. I zastanowię się nad Wizengamotem, może to rzeczywiście najlepsze wyjście.
Gdyby jego kariera dyplomatyczna nie nauczyła go paru rzeczy, te słowa nie przeszłyby mu przez gardło. I tak ułatwiał sobie sprawę, nie wymieniając Croucha po imieniu czy nazwisku. Musiał się niesamowicie poświęcać, nawet jeśli twarzą nie pokazywał tego ani trochę, a spojrzeniem starał się dorównywać Blaise'owi.
Cierpliwie słuchał słów o rewolucji, choć nie do końca rozumiał, jak odnoszą się do jego sprawy. Uważał samego siebie za uosobienie wytrwałości, nie zaś nieokiełznanego młokosa, który skoczyłby w ogień, gdyby oznaczało to sławę. Miał wrażenie, że musi to wyjaśnić.
– Nie dbam o rewolucję. Wiem, jak działa z zasady i to ostatnie, co chciałbym sprowadzić na Brytanię. Myślę o zjednoczeniu, wspólnej sile i rozciągniętym, uznanym przez czarodziejów procesie. Nie musisz się martwić o moje decyzje: będę powściągliwy, jak tego oczekujesz.
Powinien spodziewać się, że jakakolwiek wzmianka o kobiecej wolnej woli od razu zwróci uwagę jego wuja i zaczął nieco żałować swoich słów. W tym układzie pozostawało je tylko obronić.
– Chcę mieć z żony wyraźny pożytek – oświadczył – Jeśli założy pierścionek z przymusu, nie tylko będzie mi sprawiała problemy osobiste, ale może też sprawić problemy wizerunkowe dla całego rodu. Samo małżeństwo nie wystarczy, żeby wymazać moje długie kawalerstwo. Chcę, żeby wszystko poszło jak z płatka, dlatego potrzebuję kobiety, która przyjmie mnie z własnej, nieprzymuszonej woli.
Uśmiechnął się kącikiem ust, dotkliwie uszczypnięty.
– Syn będzie kojarzony głównie z Rosierami. Ledwo kto patrzy na matkę, co sam zresztą przed chwilą poniekąd udowodniłeś. Przetasowanie w sojuszach oznacza, że te pozostałe wcale nie muszą być tak stałe, jak się wydają. Kto zagwarantuje Rosierom, że nasze stosunki nie skończą tak, jak w przypadku relacji z Prewettami? Dobrze rozumiem? Jesteśmy teraz wrogami rodu mojej matki?
Jego ostatnie pytanie było nasiąknięte goryczą, głównie z powodu rodzicielki, ale również Archibalda. Nie chciał nawet myśleć o Ulyssesie – nie wiedział na ten moment nic o relacjach między ich rodzinami, ale bał się, że swojemu najlepszemu przyjacielowi też będzie musiał w końcu okazywać nieznośny chłód.
Przyjął wyjaśnienie krewniaka cierpliwym skinieniem głowy. Nie mógł odmówić Amadeusowi starań i zapału do działania, a choć długa nieobecność mogła działać na jego niekorzyść Blaise miał nadzieję, że bratanek stanie na wysokości zadania. Kierowały nim doprawdy wielkie ambicje, a skoro lord Lestrange ostrzegł go już o tym, że każdy jego krok będzie obserwowany, nie widział potrzeby by czynić to drugi raz. Wydawało mu się, że temat powrotu do Ministerstwa został już wyczerpany – niezależnie od stanowiska, jakie teraz polityk miał piastować, być może w przyszłości spojrzy przychylniej na Wizengamot; wuj nie zamierzał naciskać, wiedział bowiem doskonale, że mogłoby to przynieść odwrotne od zamierzonych skutki.
Gdy zauważył zawód na twarzy Amadeusza, uznał, że nadszedł najwyższy czas na wtajemniczenie go w swój plan – w przeciwnym razie jego własne argumenty mogłyby nie być dla krewniaka wystarczające.
- Chciałbym, aby to, co teraz ci wyjawię, nie wyszło poza ściany tego gabinetu – zaczął, zaznaczając poufność dalszej części rozmowy. Poruszył się lekko na krześle (stłuczenia wciąż jeszcze mu dokuczały), po czym kontynuował – Lordowie Black oraz Crouch, a także Rowle i Fawley przybędą tu czternastego października aby przedyskutować wystosowanie pozwu przeciwko terrorystom, którzy sprowadzili trzęsienie ziemi w Stonehenge.
Odczekał chwilę po wyznaniu, obserwując twarz bratanka i wyszukując na niej wszelkich grymasów mających pomóc ocenić, czy Amadeus popiera podobny pomysł.
- Twoje uczestnictwo w spotkaniu mogłoby okazać się pomocne przy próbie zjednania sobie ich poparcia. Długofalowo może przynieść pożądane dla ciebie skutki – Blaise uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając korzyść dla krewniaka, a tym samym także dla siebie – Dlatego jeśli wyrazisz ochotę, możesz nam towarzyszyć.
Nie litował się. Tworzył możliwości, których wykorzystanie oznaczałoby wkroczenie na ścieżkę, na której tak zależało młodszemu lordowi Lestrange. Jego synowie nie mieli politycznego zacięcia, ich udział w negocjacjach byłby więc bezsensowny. Amadeusz mógł się sprawdzić i właśnie taką okazję ofiarowywał mu Blaise.
Nie zamierzał za to komentować decyzji odnośnie wyboru przyszłej żony. W teorii wszystko miałoby sens, lecz zbyt silna i niezależna żona nie leżała w interesie żadnego lorda. Numerolog najchętniej widziałby bratanka w towarzystwie jakiejś delikatnej lady o artystycznym zacięciu, a choć zapewne nie mógłby odmówić talentów jednej z rosierowskich Róż, wciąż uważał taki mariaż za ryzykowne posunięcie. Nie bolało go to, iż ostateczną decyzję w sprawie posiadał ktoś inny – Blaise miał na swoich barkach wystarczająco duży ciężar, by dokładano mu jeszcze rolę swatki.
- Twoja matka to od lat lady Lestrange – przypomniał spokojnie – Jestem pewien, że sama gardzi postępowaniem rodziny, która współorganizuje spędy dla mugolaków i każe nam bratać się z nimi – wspominał oczywiście wesele Ulyssesa i Julii, lecz nie posiadał wiedzy na temat zażyłości łączącej Ollivandera z Amadeuszem.
Gdy zauważył zawód na twarzy Amadeusza, uznał, że nadszedł najwyższy czas na wtajemniczenie go w swój plan – w przeciwnym razie jego własne argumenty mogłyby nie być dla krewniaka wystarczające.
- Chciałbym, aby to, co teraz ci wyjawię, nie wyszło poza ściany tego gabinetu – zaczął, zaznaczając poufność dalszej części rozmowy. Poruszył się lekko na krześle (stłuczenia wciąż jeszcze mu dokuczały), po czym kontynuował – Lordowie Black oraz Crouch, a także Rowle i Fawley przybędą tu czternastego października aby przedyskutować wystosowanie pozwu przeciwko terrorystom, którzy sprowadzili trzęsienie ziemi w Stonehenge.
Odczekał chwilę po wyznaniu, obserwując twarz bratanka i wyszukując na niej wszelkich grymasów mających pomóc ocenić, czy Amadeus popiera podobny pomysł.
- Twoje uczestnictwo w spotkaniu mogłoby okazać się pomocne przy próbie zjednania sobie ich poparcia. Długofalowo może przynieść pożądane dla ciebie skutki – Blaise uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając korzyść dla krewniaka, a tym samym także dla siebie – Dlatego jeśli wyrazisz ochotę, możesz nam towarzyszyć.
Nie litował się. Tworzył możliwości, których wykorzystanie oznaczałoby wkroczenie na ścieżkę, na której tak zależało młodszemu lordowi Lestrange. Jego synowie nie mieli politycznego zacięcia, ich udział w negocjacjach byłby więc bezsensowny. Amadeusz mógł się sprawdzić i właśnie taką okazję ofiarowywał mu Blaise.
Nie zamierzał za to komentować decyzji odnośnie wyboru przyszłej żony. W teorii wszystko miałoby sens, lecz zbyt silna i niezależna żona nie leżała w interesie żadnego lorda. Numerolog najchętniej widziałby bratanka w towarzystwie jakiejś delikatnej lady o artystycznym zacięciu, a choć zapewne nie mógłby odmówić talentów jednej z rosierowskich Róż, wciąż uważał taki mariaż za ryzykowne posunięcie. Nie bolało go to, iż ostateczną decyzję w sprawie posiadał ktoś inny – Blaise miał na swoich barkach wystarczająco duży ciężar, by dokładano mu jeszcze rolę swatki.
- Twoja matka to od lat lady Lestrange – przypomniał spokojnie – Jestem pewien, że sama gardzi postępowaniem rodziny, która współorganizuje spędy dla mugolaków i każe nam bratać się z nimi – wspominał oczywiście wesele Ulyssesa i Julii, lecz nie posiadał wiedzy na temat zażyłości łączącej Ollivandera z Amadeuszem.
I show not your face but your heart's desire
Ostrzeżenie o poufności mówiło samo za siebie i odebrało Amadeusowi wszelkie nadzieje na umywanie rąk od rodowych intryg. Kiwnął bezwiednie głową, obiecując dotrzymanie tajemnicy i bez słowa zamienił się w słuch, mając nadzieję, że mimo swojej poufności sprawa nie miała być wyjątkowo poważna. Zawiódł się niemal od razu, choć nie w sposób, jakiego można się było spodziewać. "Proces przeciwko terrorystom" zdawał się w miarę logicznym następstwem szczytu w Stonehenge, a jednak nazwiska lordów, którzy mieli w nadchodzącym spotkaniu uczestniczyć, wywołały u niego delikatny dyskomfort. Nie komentował ich – raz otrzymana nauczka została z nim już na dobre i nie miał zamiaru po raz kolejny prowokować gniewu swojego dobroczyńcy. Słuchał go zamiast tego cierpliwie, nieco niezadowolony z dobranej daty. Czternastego października miał się zobaczyć z Deirdre, ale biorąc pod uwagę jej nocną naturę, stwierdził, że nie powinien mieć problemu z pogodzeniem obu spraw. Oczywiście pod warunkiem, że lordowie nie zamierzali omawiać swoich interesów pod osłoną nocy, w towarzystwie kominka i grzanych trunków.
– Dziękuję, że bierzesz mnie pod uwagę – oznajmił Amadeus, pozwalając sobie na nieco lżejszy ton, jak gdyby zdradzający nowe przyzwyczajenie się do towarzystwa Blaise'a po tych długich miesiącach – Oczywiście pojawię się tam i obiecuję nie zawieść. Żadnych niechcianych komplementów – zaznaczył wyraźnie i choć kusiło go na uśmiech, dzielnie powstrzymał się od wysyłania niewłaściwych sygnałów. Choć wuj omawiał sprawę z nieco lepszym niż dotychczas podejściem, on sam nie zamierzał wpadać w tę pułapkę. Zwłaszcza gdy padły słowa o "lady Lestrange", o której, można powiedzieć, nawet Blaise nie wiedział wszystkiego. Więzy krwi nie zanikają.
– Nie chcę ci zajmować więcej czasu – stwierdził ciemnowłosy – Dziękuję raz jeszcze, że zechciałeś mnie przyjąć. Pójdę teraz uczynić swój powrót w pełni oficjalnym.
Powoli wstał z miejsca, uścisnął dłoń wuja i z ostatnim, przelotnym spojrzeniem na rodzinne fotografie skierował się do wyjścia. Nie do końca jeszcze wiedział, jakie podejście przyjmie do tłumaczenia reszcie rodu swoich motywacji, ale wiedział, że z matką będzie musiał utrzymać całkowitą szczerość. Zarówno na swój temat, jak i na jej własny.
zt x2
– Dziękuję, że bierzesz mnie pod uwagę – oznajmił Amadeus, pozwalając sobie na nieco lżejszy ton, jak gdyby zdradzający nowe przyzwyczajenie się do towarzystwa Blaise'a po tych długich miesiącach – Oczywiście pojawię się tam i obiecuję nie zawieść. Żadnych niechcianych komplementów – zaznaczył wyraźnie i choć kusiło go na uśmiech, dzielnie powstrzymał się od wysyłania niewłaściwych sygnałów. Choć wuj omawiał sprawę z nieco lepszym niż dotychczas podejściem, on sam nie zamierzał wpadać w tę pułapkę. Zwłaszcza gdy padły słowa o "lady Lestrange", o której, można powiedzieć, nawet Blaise nie wiedział wszystkiego. Więzy krwi nie zanikają.
– Nie chcę ci zajmować więcej czasu – stwierdził ciemnowłosy – Dziękuję raz jeszcze, że zechciałeś mnie przyjąć. Pójdę teraz uczynić swój powrót w pełni oficjalnym.
Powoli wstał z miejsca, uścisnął dłoń wuja i z ostatnim, przelotnym spojrzeniem na rodzinne fotografie skierował się do wyjścia. Nie do końca jeszcze wiedział, jakie podejście przyjmie do tłumaczenia reszcie rodu swoich motywacji, ale wiedział, że z matką będzie musiał utrzymać całkowitą szczerość. Zarówno na swój temat, jak i na jej własny.
zt x2
Wizyta lady Rosier była zapowiedziana. Pojawiła się punktualnie, a nawet znacząco przed czasem. Mimo wielu prób skrzata domowego, próbującego zachęcić ją do zajęcia miejsca w salonie, w którym przyjmowani byli goście, Darcy swoje kroki skierowała w zupełnie innym kierunku. Próby skrzata, wyraźnie nieskuteczne, choć wprawiły go w zakłopotanie, nie powstrzymały młodej róży przed wejściem do gabinetu zwykle zajmowanego przez Blaise'a Lestrange. Twarz należącego do służby magicznego stworzenia wyrażała, obok zdumienia, wielkie oburzenie, jakby dokonała profanacji na tym miejscu. Mimo to przystanęła przed kominkiem niewzruszona, uparcie czekając na Amadeusa. Amadeusa, który powinien bardziej niż przerażony skrzat powinien docenić jej towarzystwo. Gdyby zwykła ulegać takim zrywom emocji, jak nadzieja. Właśnie na to by liczyła. Tymczasem przymknęła powieki, czekając – cierpliwa i skupiona. Granatowa suknia, posrebrzana zdobnymi drobinkami, w ruchu przypominającymi mieniące się na materiale kreacji gwiazdy, teraz pozostawała w bezruchu. Wyglądała niczym stabilna figura. Piękny, acz surowy posąg. Przez swój bezruch, grywała się z otoczeniem. Drgnęła dopiero słysząc otwierane drzwi, ale było to zaledwie lekkie śćiągnięcie ramion. Dalej chłonęła ciepło z kominka padające na twarz. Dała Amadeusowi czas na nieśpieszne wkroczenie do pomieszczenia, odprawienie skrzata. Przynajmniej tak potraktowała ciche szelesty za sobą. W końcu odetchnęła, odwracając się bardzo powoli. Najpierw skierowała w jego stronę twarz, wyginając się w zgrabnym łuku, a dopiero później za nią podążyło ciało.
— Witaj, Amadeusie.
Zaczęła stosunkowo poważnie. Dość łagodnie, choć chłód błękitnych oczu był wyraźny i kłócił się z tonem głosu.
— Możemy usiąść?
Choć spytała, wyminęła go, kierując się do drzwi, które zamknęła za mężczyzną, przekręcając klucz. Prawdziwi czarodzieje przypominają sobie o istnieniu takowych dopiero podczas szalejących anomalii. Normalnie użyłaby zaklęcia. Ale nic co działo się w Anglii po jej powrocie nie należało do normalności. Oparła się plecami za sobą, wpatrując się intensywnie w... narzeczonego? Już nim był?
— Zapomnij o wszystkim. Zapomnij, że musisz, a może rozmawiałeś już z lordem Rosierem — odmawiała tytułowania Tristana w jego obecności, czując się wtedy mu obca, ale wobec innych zachowała dworskie maniery.
— Przez pięć minut będę potrzebowała przyjaciela. Usiądź.
Tym razem była to prośba. Zajęła miejsce na kanapie pierwsza, utkwiwszy bystre, choć nieco zimne oczy na nim.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W dworze Thorness zagrzmiało – dosłownie i w przenośni – gdy lady Rosier przybyła na miejsce. Choćby i zapowiedziała się rok wcześniej, nie przygotowałoby to skrzatów na tak jawne łamanie utartych już od niepamiętnych czasów reguł i zaleceń. Przy akompaniamencie grającej już trzeci dzień burzowej orkiestry, wierni słudzy rodziny Lestrange ponaglali jednego ze swych panów, aby przemówił niepokornej Róży do rozsądku. Amadeus podniósł jedynie głowę sponad pergaminu i krótko uspokoił zakłócające jego pracę stworzenia, mając szczerą nadzieję, że rzeczywiście uda mu się spełnić tę obietnicę. Niekonwencjonalne oświadczyny już dawno pokazały, jak niepewna była ich wspólna przyszłość w tym konkretnym rozumieniu.
Mimo to, szedł przez całe domostwo z widoczną werwą w kroku i pewnością siebie wyrysowaną na całej twarzy. Takie wybryki miały być idealnym testem ich nadchodzącej więzi, prawdziwym sprawdzianem dla decyzji, którą – mimo wszystko – wspólnie podjęli. Darcy nigdy nie została do niczego zmuszona, tak jak i Amadeus nie zgodził się na zmianę kandydatki, choć niemal wszystko go do tego popychało. Jeśli teraz oboje udowodniliby swoją słuszność, może obie rodziny spojrzałyby na te zaręczyny bardziej przychylnie: zwłaszcza młody lord nestor, do którego lord Lestrange wybierał się w niedalekiej przyszłości. Dobrze byłoby nie musieć przekonywać go godzinami.
Drzwi ustąpiły przed bratankiem ich właściwego pana, ukazując biednego, naczelnego skrzata, wpatrującego się bez przerwy w odwrócone do niego plecy lady Rosier. Amadeus szybko zapewnił go, że ma sytuację pod kontrolą i nie należy się martwić o reakcję Blaise'a. Stworzenie skłoniło się i zniknęło z gabinetu tak prędko, jak się w nim pojawiło.
– Widzę, że czujesz się już jak u siebie w domu, moja droga – stwierdził na powitanie, pozwalając sobie na tę nutę żartobliwości, nawet jeśli widział i słyszał, że Darcy nie było na ten moment do śmiechu. Wystosowałby pewnie jeszcze kilka kolejnych słów, gdyby tylko jego jeszcze niedoszła narzeczona nie zagarnęła pełnej kontroli nad sytuacją. Westchnął z pewnym zrezygnowaniem, cierpliwie słuchając wszystkich rzucanych w niego bez oczekiwania odpowiedzi wyrażeń i wodząc spojrzeniem za kobietą. Nie chciał czekać bez końca, tak więc złapał pierwszą okazję, jaką miał: dosłownie zresztą, bowiem zanim Rosierówna zdołała usadowić się na kanapie, Amadeus ujął jej prawą dłoń i prędkim, tanecznym nieco ruchem, umieścił ją pod swoim ramieniem. Uwięziwszy Darcy w tym węźle, poprowadził ją z powrotem do drzwi gabinetu.
– Jestem do twojej całkowitej dyspozycji – oświadczył, przekręcając klucz w zamku – Ale nie w tym konkretnym miejscu. Przespacerujmy się do biblioteki.
zt x2, przechodzimy tutaj
Na wątrobie dalej mi coś leży, na ramieniu także - stamtąd mniej więcej, sączy się do mojego ucha odległy, bezpłciowy głos, podpowiadający, co dalej. Nie zawsze szczebiocze mi swoje rozkazy, właściwie miewam wrażenie, że dalej sam sobą rozporządzam.
A tak naprawdę, jestem jak pacholę puszczone samopas, co wprawdzie nie jest na smyczy i w zasięgu wzroku opiekuna, ale starczy jedne pisk z gardziołka, by rodzic przybył. I dał wpierdol ze niesłuchanie. Jedno ostrzeżenie, drugie, to oczywista, że cierpliwość może się wyczerpać. Jak sądzę, mojego nestora jest już na skraju. Po południu wypisują mnie ze szpitala, jedna noc we własnym łóżku, a ja, poważnie rozważam, czy nie powinienem się już pakować. I co pozwolą mi stąd wziąć. Martwię się o te nasze tradycyjne świąteczne portrety, bo mimo że z ojcem za wiele wspólnego nie mam i wołam o nim brzydko mój stary, to jednak dostałem po nim nos i zdarza się, że popadamy w taki sam egzaltowany sposób mówienia. Krwi Lesttange'ów jednak się nie oszuka, ale te fotografie... Musiałbym wziąć je wszystkie. Trzydzieści dwa zdjęcia w ramkach, od dziewiątego jest tam z nami też Evandra. Jeśli ich nie zakoszę, moja podobizna pójdzie z dymem. Wypalą mnie i zostanę tam tylko poprzez ten nos ojca, co przeszedł z pokolenia na pokolenie i tylko Wandzię szczęśliwie ominął. Z nim i tak byłaby zachwycająca, ale przyzwyczajam się do tego, że kobiety muszą być perfekcyjne. Inaczej od mężczyzn, lordów, dżentelmenów. My posiadamy pewne przywary, które właściwie dodają nam maniery, przydają siły. Męskości znaczy. Na sucho ujdzie nam wiele, aczkolwiek proporcjonalnie przypada nam za to odpowiedzialność.
Odskakuję przed nią na boki, jak tylko mogę, a właściwie, tak było dotąd. Dziś ciężko mi się poczuć. Jestem i tyle, raczej bierny i wciąż zdezorientowany, rozstrojony, pożerany przez dwa kompletnie sprzeczne nastroje. Łatwo się temu poddać, o ile to wygodniejsze, niż ciągłe czuwanie w napięciu i konfrontacja sznurków. Miewam wrażenie, jakby mnie nakręcili, ale i tak nie chodzę, jak w zegarku. To parszywa, wadliwa partia. Gdybym był jednym z ołowianych żołnierzy, trafiłbym do kosza.
Za to, kim jestem - mogę trafić gorzej. Skonfundowany albo ogłuszony, z mierną pamięcią, tak to teraz leci. O moją aparycję zadbał szpitalny fryzjer, dlatego tak wyglądam. Blado, marnie, w środku gotując się z niepokoju.
Nie wiem, co zrobiłem - czy raczej, za co konkretnie będę teraz odpowiadać. Gdybym tak miał wyrecytować swoje skandaliczne zachowania nieprzystające pozycji lorda, to nocy nie starczy. Lord Percival wie, więc jeszcze umyję ręce, żeby na początek wywrzeć ciut lepsze wrażenie. Że mi zależy. Bo zależy. Gdybym powiedział to na głos, słowa wybrzmiałyby pustką. Mamy tu wysokie sufity, głos dobrze się roznosi. Może tak miało być. Zanim wejdę do gabinetu, pukam. Trzykrotnie, w końcu pada zaproszenie, więc wyprostowany, jak struna, przekraczam próg. Chyba powinienem przywitać się, usiąść, kolebię się za bardzo z tym wszystkim i nagle spada na mnie wrażenie potwornej starości. Dodatkowe dziesięć lat i garb, w ustach mi zasycha, a mój druh kopie mnie w kolano, przez co wydobywam głos.
-Lordzie Nestorze - tak się tu witamy, skłaniam przed nim głowę, a że zaprasza, siadam na skraju wielkiego krzesła. Tak jak sądziłem, jest potwornie niewygodne. Mają takie być, wzmagać dyskomfort i kłuć tym, że nawet grzeczność bywa dokuczliwa. Proste, ale solidne i wdzięczne narzędzie, by rozstroić i poplątać wątki. Czyste ręce mi się pocą, a ja nie wyduszam już z siebie ni słowa. Zbieram myśli, jak manatki.
Manatki pozbieram później, jak myśli.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet
Szybka odpowiedź