Biblioteka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Nikt zapewne nie spodziewałby się biblioteki w dworku zamieszkanym przez ród przykładającym wagę przede wszystkim do wszelkiej maści aktywności. Wyraźnie skryta przy bocznym korytarzu biblioteka Macmillanów zajmuje jednak wyjątkowo interesujące miejsce. Reprezentatywne okno, ozdobione ruchomymi witrażami nadaje uroku. Granatowy kolor ścian i ciemne meble mają natomiast wprawić użytkownika w odpowiedni nastrój. Jest to idealne miejsce, w którym można przeczytać o historii Quidditcha i najlepszych graczach Zjednoczonych z Puddlemere. W kącie znajdują się ponad stuletnie miotły, przy których znajduje się ozdobna tabliczka informująca do kogo należały i czym ich właściciele zasłużyli się w dziedzinie sportu.
Każdy w Zakonie był odważnym i potrzebnym sojusznikiem. Sprzeciwienie się takim osobom jak Malfoy i pozostałym zwolennikom Voldemorta (w jakikolwiek sposób) wymagało tej jednej cechy, której ostatnio społeczeństwu tak bardzo brakowało. Szczególnie teraz, kiedy miały miejsce różne, coraz bardziej przerażające wydarzenia, a kolejne osoby potrzebowały pomocy. I ona była odważna. Nikt temu nie zaprzeczał i nigdy by nie zaprzeczył. Walczyła i pokazywała swoją odwagę na swój sposób, tworząc eliksiry, pomagając i troszcząc się o innych. Anthony z kolei, mówiąc o tym, że dałaby sobie radę nawet z czarnoksiężnikami, chciał jej polepszyć humor; podnieść jej (jak mu się wydawało) wyjątkowo niską samoocenę. Głęboko zresztą w to wierzył. Widział jak dała sobie radę w porcie. Nie mogła teraz się załamywać i myśleć w taki sposób. Nie było na to czasu i miejsca w obecnej sytuacji. Dla samej siebie i innych, po prostu nie mogła się teraz poddać. Sam i tak był przekonany, że pewnie by sobie z nimi poradziła, przynajmniej gdyby była u boku kogoś, kto był wprawiony w walkę.
– Gdybyś nie była odważna, nie byłabyś w nim – odpowiedział jej natychmiast. Nie chciał, żeby się wstydziła. Nie miała do tego powodów. Miał jednak wrażenie, całkiem słuszne, że przyjaciółka nie zrozumiała jego słów do końca. – Nie to miałem na myśli. Chodziło o to, żebyś strach i chęć ucieczki za granicę zmieniła na chęć działania – wyjaśnił. Gdyby tylko nie siedzieli, zapewne trochę by nią potrząsnął. To całkiem działało na ludzi… i na niego samego także. – Innymi słowy, żebyś robiła to, co robisz najlepiej. Pomagała nam wszystkim. – Nie mógł powstrzymać się przed kolejnym szerokim uśmiechem. Żałował jedynie, że między ich fotelami była odległość, bo poklepałby ją po ramieniu w ramach gestu dodania jeszcze większej otuchy.
Kiedy zapytała o eliksir – przytaknął. Tak, był jeden, którego (jak mu się zdawało) potrzebował, trochę na gwałt, w ramach przydzielonego zadania. Nie wiedział jednak czy panna Leighton byłaby w stanie uwarzyć go na czas. Warto było jednak zapytać.
– Właściwie to tak. Potrzebowałbym eliksiru byka – odpowiedział jej, ale natychmiast dodał: – Nie pytaj dlaczego. Byłabyś w stanie go przygotować dość szybko?
O anatomii nie wiedział z kolei zupełnie nic. Naprawdę wiedział rzeczy, które znał każdy czarodziej, ale nie było w tym nic szczególnego. Słyszał może coś o niektórych elementach ciała i wiedział, że posiadał serce, ale żeby powiedzieć coś więcej, nie był w stanie tego zrobić. Informacje, które zaczęła mu udzielać, dotyczące ludzkiego organizmu, były z całą pewnością interesujące. Na pewno bardziej niż tego się spodziewał. Nie chciał uczyć się magii leczniczej. Chciał po prostu nauczyć się dawkować eliksiry, a jeżeli droga do tego wiodła przez naukę o ciele, był w stanie ją przyjąć. Byleby nie opowiadała wszystkiego bardzo szybko.
– Rozumiem, rozumiem – uspokoił ją, gdy zaczęła go informować o tym, że nie była w stanie wytłumaczyć mu nic więcej poza podstawami. Nie zamierzał przecież zdawać egzaminu na magimedyka.
Podszedł do niej bliżej, stanął trochę z boku, przysiadł na poręczy, żeby mieć wgląd na pokazywane przez nią obrazki. Nie było sensu, żeby co chwilę odwracała w jego stronę książkę. Wzrokiem wodził za kolejnymi pokazywanymi przez nią elementami. Cicho powtarzał każdy z wypowiedzianych przez nią elementów, co mogło brzmieć dość zabawnie.
– A jak zatrzymać duże krwawienie, gdyby do niego doszło? Poza zaklęciami? – Zapytał z ciekawości, bo wydawało mu się to całkiem przydatną informacją, gdyby doszło do jakiegoś pojedynku, a w pobliżu nie byłoby żadnego magimedyka.
Gdy wspomniała jednak o urazach psychicznych, wyraźnie spochmurniał. Przypomniał sobie o zaklęciu rzuconym przez Voldemorta. Teraz zalecenia panny Pomfrey wydawały mu się bardziej zrozumiałe. Dopiero kwestia mięśni wyraźnie poprawiła mu humor. Był w końcu Macmillanem i choć nie wiedział wiele o organizmie, to potrafił rozróżnić kto dbał właśnie o wspomniane mięśnie, a kto nie. On z kolei zaliczał się do drugiej grupy.
– Rozumiem. Byłabyś w stanie powiedzieć coś więcej o mięśniach? – Najpierw pokiwał głową, a następnie zapytał nieśmiało o kwestię, która najbardziej go obecnie interesowała. – No i jak ma się to wszystko do dawkowania?
– Gdybyś nie była odważna, nie byłabyś w nim – odpowiedział jej natychmiast. Nie chciał, żeby się wstydziła. Nie miała do tego powodów. Miał jednak wrażenie, całkiem słuszne, że przyjaciółka nie zrozumiała jego słów do końca. – Nie to miałem na myśli. Chodziło o to, żebyś strach i chęć ucieczki za granicę zmieniła na chęć działania – wyjaśnił. Gdyby tylko nie siedzieli, zapewne trochę by nią potrząsnął. To całkiem działało na ludzi… i na niego samego także. – Innymi słowy, żebyś robiła to, co robisz najlepiej. Pomagała nam wszystkim. – Nie mógł powstrzymać się przed kolejnym szerokim uśmiechem. Żałował jedynie, że między ich fotelami była odległość, bo poklepałby ją po ramieniu w ramach gestu dodania jeszcze większej otuchy.
Kiedy zapytała o eliksir – przytaknął. Tak, był jeden, którego (jak mu się zdawało) potrzebował, trochę na gwałt, w ramach przydzielonego zadania. Nie wiedział jednak czy panna Leighton byłaby w stanie uwarzyć go na czas. Warto było jednak zapytać.
– Właściwie to tak. Potrzebowałbym eliksiru byka – odpowiedział jej, ale natychmiast dodał: – Nie pytaj dlaczego. Byłabyś w stanie go przygotować dość szybko?
O anatomii nie wiedział z kolei zupełnie nic. Naprawdę wiedział rzeczy, które znał każdy czarodziej, ale nie było w tym nic szczególnego. Słyszał może coś o niektórych elementach ciała i wiedział, że posiadał serce, ale żeby powiedzieć coś więcej, nie był w stanie tego zrobić. Informacje, które zaczęła mu udzielać, dotyczące ludzkiego organizmu, były z całą pewnością interesujące. Na pewno bardziej niż tego się spodziewał. Nie chciał uczyć się magii leczniczej. Chciał po prostu nauczyć się dawkować eliksiry, a jeżeli droga do tego wiodła przez naukę o ciele, był w stanie ją przyjąć. Byleby nie opowiadała wszystkiego bardzo szybko.
– Rozumiem, rozumiem – uspokoił ją, gdy zaczęła go informować o tym, że nie była w stanie wytłumaczyć mu nic więcej poza podstawami. Nie zamierzał przecież zdawać egzaminu na magimedyka.
Podszedł do niej bliżej, stanął trochę z boku, przysiadł na poręczy, żeby mieć wgląd na pokazywane przez nią obrazki. Nie było sensu, żeby co chwilę odwracała w jego stronę książkę. Wzrokiem wodził za kolejnymi pokazywanymi przez nią elementami. Cicho powtarzał każdy z wypowiedzianych przez nią elementów, co mogło brzmieć dość zabawnie.
– A jak zatrzymać duże krwawienie, gdyby do niego doszło? Poza zaklęciami? – Zapytał z ciekawości, bo wydawało mu się to całkiem przydatną informacją, gdyby doszło do jakiegoś pojedynku, a w pobliżu nie byłoby żadnego magimedyka.
Gdy wspomniała jednak o urazach psychicznych, wyraźnie spochmurniał. Przypomniał sobie o zaklęciu rzuconym przez Voldemorta. Teraz zalecenia panny Pomfrey wydawały mu się bardziej zrozumiałe. Dopiero kwestia mięśni wyraźnie poprawiła mu humor. Był w końcu Macmillanem i choć nie wiedział wiele o organizmie, to potrafił rozróżnić kto dbał właśnie o wspomniane mięśnie, a kto nie. On z kolei zaliczał się do drugiej grupy.
– Rozumiem. Byłabyś w stanie powiedzieć coś więcej o mięśniach? – Najpierw pokiwał głową, a następnie zapytał nieśmiało o kwestię, która najbardziej go obecnie interesowała. – No i jak ma się to wszystko do dawkowania?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie nie zamierzała walczyć inaczej niż warząc eliksiry. Z pewnością z własnej woli nie planowała pakować się w niebezpieczne sytuacje z czarnoksiężnikami. Walka nie była dla niej, nigdy nie była typem bohatera, raczej pasjonatki oddanej swojej pasji i to w niej się rozwijającej. Szanowała tych, którzy potrafili walczyć i mieli w sobie odwagę, by się sprzeciwić temu, co się działo, ale sama zamierzała trzymać się możliwie jak najdalej od pierwszej linii.
- Mam czasami wątpliwości co do tego, czy się nadaję i czy powinnam w nim być – wyznała coś, do czego rzadko przyznawała się głośno. Ale ufała Anthony’emu i doceniała to, że próbował ją podnosić na duchu. Zerknęła na niego kątem oka, ale niezbyt nachalnie. Cieszyła się jego towarzystwem, choć żałowała, że miał nigdy nie odwzajemnić tego, co do niego czuła. Mogli zostać przyjaciółmi, lubić się i wspierać, ale jej zauroczenie skazane było na brak wzajemności. – Nie wiem, czy dla wszystkich to, że tylko warzę eliksiry i pomagam w Oazie, jest wystarczające. – Czy raczej, pomagała, bo depresja ją od tego odciągnęła, ale zamierzała znów znaleźć w sobie siły do regularnego bywania w Oazie i dalszego pomagania jej mieszkańcom zarówno eliksiralnie, jak i wsparciem emocjonalnym. – Ale będę to robić dalej. Będę warzyć eliksiry i dzielić się swoją wiedzą oraz pomagać w Oazie. Zaniedbałam się po śmierci Very, ale masz rację, ten etap musi się skończyć. Vera nie chciałaby, bym miesiącami trwała w smutku. – Tyle mogła zaoferować. W tym była dobra, na tym gruncie czuła się pewnie. Alchemia była jej życiem, to ona mogła ją wyciągnąć z dołka. Musiała pomagać innym, by czuć się spełnioną. Ucieczka za granicę sprawiłaby pewnie, że czułaby się jeszcze gorzej. Byłaby teoretycznie bezpieczna, ale każdego dnia zjadałby ją niepokój o bliskich i przyjaciół pozostawionych w Anglii, i co by jej wtedy przyszło z tego bezpieczeństwa? Nie mogłaby się nim cieszyć, gdyby bezpieczni nie byli też ci, których by tu pozostawiła. Poza tym Vera na pewno nigdy by nie uciekła, porzucając przyjaciół.
- Eliksir byka? Tak się składa, że mam kilka porcji, więc mogę ci jedną przysłać nawet dzisiaj, gdy tylko wrócę do domu – powiedziała, z ulgą przyjmując zmianę tematu na bezpieczniejszy i mniej emocjonalny. Rzeczywiście uwarzyła trochę tego eliksiru jeszcze w zimie, zanim dowiedziała się o Verze i zanim straciła pracę.
Potem zaczęła tłumaczyć mu podstawy anatomii, starając się pokazywać mu wszystko na obrazku i mówić przystępnie i zrozumiale, by bez problemu potrafił sobie to wszystko wyobrazić i przyswoić. Lubiła dzielić się wiedzą.
- Ogólnie mówię ci to wszystko, bo żeby móc zażyć jakiś eliksir lub podać go komuś innemu, musisz rozumieć, co takiego dzieje się z organizmem, jaki jego obszar ucierpiał. Bez tego nie określisz, jaki eliksir jest potrzebny i w jakiej ilości. Charakter obrażeń też może być różny i do tych poważniejszych jest potrzebny uzdrowiciel, lżejsze możemy próbować opanować sami za sprawą eliksirów. – Opowiedziała mu co nieco o różnych rodzajach obrażeń, jak kłute, tłuczone, szarpane, psychiczne czy urazy kostne, jak złamania czy skręcenia. – Jeśli chodzi o krwawienie, dobrze by było, jakbyś miał pod ręką maść z wodnej gwiazdy lub wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, nakłada się je bezpośrednio na ranę. Na drobne, płytkie rany wystarczy wywar ze szczuroszczeta, myślę że umiałbyś go zrobić nawet sam. Na najbardziej poważne złoty eliksir, ale jego dawkowanie lepiej zostaw uzdrowicielom, to już dość zaawansowana sprawa – wytłumaczyła mu działanie podstawowych eliksirów leczących rany. Mówiła z wyraźną pasją, jej oblicze zdawało się jaśniejsze i pogodniejsze niż jeszcze kilka chwil temu. Cieszyło ją to, że może pomóc Anthony’emu. Oby mógł odnaleźć w tej wiedzy pożytek. Przerażała ją myśl, że coś mogłoby mu się stać i nie potrafiłby nawet użyć eliksiru, by się podleczyć. Każde z nich powinno w tych czasach znać podstawy pierwszej pomocy oraz dawkowania. – Jeśli nie masz przy sobie eliksiru, wtedy należy zatamować krwotok w bardziej konwencjonalny sposób, opatrując ranę, ale to nie rozwiąże sprawy równie skutecznie, co eliksir, poskutkuje tylko na krótki czas. Oczywiście eliksiry różnią się formą. Niektóre, jak te które przed chwilą wymieniłam, a także kilka innych, jak maści na poparzenia lub odmrożenia, stosuje się bezpośrednio na urazy. Inne należy wypić, bo dopiero wtedy zaczynają działać. Jak na przykład eliksir uspokajający, który zażywasz. Gdybyś, dajmy na to, posmarował nim czoło, nie zadziałałby. Tak samo maść z wodnej gwiazdy nie zadziała, jak ją zjesz zamiast posmarować nią ranę.
Opowiedziała też o mięśniach, przynajmniej tyle ile wiedziała, bo zauważyła, że ten temat go zainteresował. Ech, mężczyźni...
- Przy dawkowaniu ważna jest też ocena tego, ile można podać eliksiru. Tu rolę odgrywa waga, wzrost i wiek rannej osoby. Postawny mężczyzna powinien otrzymać odpowiednio więcej wywaru niż drobna kobieta taka jak ja. Porcje dla dzieci muszą być jeszcze mniejsze, gdybyś chciał podać jakieś lekarstwo Heathowi, musisz mieć to na uwadze, bo porcją jak dla dorosłego mógłbyś mu zaszkodzić. Oczywiście zanim zaczniesz cokolwiek dawkować, przeczytaj jeszcze wszystko, co jest o tym napisane w książce – zaznaczyła. Po spotkaniu z nią Anthony powinien uzupełnić wiedzę, czytając podręcznik do anatomii i odnajdując w nim bardziej szczegółowo rozbudowane to, co mówiła mu Charlie. Lektura rozłożona w czasie powinna pomóc mu uporządkować nową wiedzę.
- Mam czasami wątpliwości co do tego, czy się nadaję i czy powinnam w nim być – wyznała coś, do czego rzadko przyznawała się głośno. Ale ufała Anthony’emu i doceniała to, że próbował ją podnosić na duchu. Zerknęła na niego kątem oka, ale niezbyt nachalnie. Cieszyła się jego towarzystwem, choć żałowała, że miał nigdy nie odwzajemnić tego, co do niego czuła. Mogli zostać przyjaciółmi, lubić się i wspierać, ale jej zauroczenie skazane było na brak wzajemności. – Nie wiem, czy dla wszystkich to, że tylko warzę eliksiry i pomagam w Oazie, jest wystarczające. – Czy raczej, pomagała, bo depresja ją od tego odciągnęła, ale zamierzała znów znaleźć w sobie siły do regularnego bywania w Oazie i dalszego pomagania jej mieszkańcom zarówno eliksiralnie, jak i wsparciem emocjonalnym. – Ale będę to robić dalej. Będę warzyć eliksiry i dzielić się swoją wiedzą oraz pomagać w Oazie. Zaniedbałam się po śmierci Very, ale masz rację, ten etap musi się skończyć. Vera nie chciałaby, bym miesiącami trwała w smutku. – Tyle mogła zaoferować. W tym była dobra, na tym gruncie czuła się pewnie. Alchemia była jej życiem, to ona mogła ją wyciągnąć z dołka. Musiała pomagać innym, by czuć się spełnioną. Ucieczka za granicę sprawiłaby pewnie, że czułaby się jeszcze gorzej. Byłaby teoretycznie bezpieczna, ale każdego dnia zjadałby ją niepokój o bliskich i przyjaciół pozostawionych w Anglii, i co by jej wtedy przyszło z tego bezpieczeństwa? Nie mogłaby się nim cieszyć, gdyby bezpieczni nie byli też ci, których by tu pozostawiła. Poza tym Vera na pewno nigdy by nie uciekła, porzucając przyjaciół.
- Eliksir byka? Tak się składa, że mam kilka porcji, więc mogę ci jedną przysłać nawet dzisiaj, gdy tylko wrócę do domu – powiedziała, z ulgą przyjmując zmianę tematu na bezpieczniejszy i mniej emocjonalny. Rzeczywiście uwarzyła trochę tego eliksiru jeszcze w zimie, zanim dowiedziała się o Verze i zanim straciła pracę.
Potem zaczęła tłumaczyć mu podstawy anatomii, starając się pokazywać mu wszystko na obrazku i mówić przystępnie i zrozumiale, by bez problemu potrafił sobie to wszystko wyobrazić i przyswoić. Lubiła dzielić się wiedzą.
- Ogólnie mówię ci to wszystko, bo żeby móc zażyć jakiś eliksir lub podać go komuś innemu, musisz rozumieć, co takiego dzieje się z organizmem, jaki jego obszar ucierpiał. Bez tego nie określisz, jaki eliksir jest potrzebny i w jakiej ilości. Charakter obrażeń też może być różny i do tych poważniejszych jest potrzebny uzdrowiciel, lżejsze możemy próbować opanować sami za sprawą eliksirów. – Opowiedziała mu co nieco o różnych rodzajach obrażeń, jak kłute, tłuczone, szarpane, psychiczne czy urazy kostne, jak złamania czy skręcenia. – Jeśli chodzi o krwawienie, dobrze by było, jakbyś miał pod ręką maść z wodnej gwiazdy lub wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, nakłada się je bezpośrednio na ranę. Na drobne, płytkie rany wystarczy wywar ze szczuroszczeta, myślę że umiałbyś go zrobić nawet sam. Na najbardziej poważne złoty eliksir, ale jego dawkowanie lepiej zostaw uzdrowicielom, to już dość zaawansowana sprawa – wytłumaczyła mu działanie podstawowych eliksirów leczących rany. Mówiła z wyraźną pasją, jej oblicze zdawało się jaśniejsze i pogodniejsze niż jeszcze kilka chwil temu. Cieszyło ją to, że może pomóc Anthony’emu. Oby mógł odnaleźć w tej wiedzy pożytek. Przerażała ją myśl, że coś mogłoby mu się stać i nie potrafiłby nawet użyć eliksiru, by się podleczyć. Każde z nich powinno w tych czasach znać podstawy pierwszej pomocy oraz dawkowania. – Jeśli nie masz przy sobie eliksiru, wtedy należy zatamować krwotok w bardziej konwencjonalny sposób, opatrując ranę, ale to nie rozwiąże sprawy równie skutecznie, co eliksir, poskutkuje tylko na krótki czas. Oczywiście eliksiry różnią się formą. Niektóre, jak te które przed chwilą wymieniłam, a także kilka innych, jak maści na poparzenia lub odmrożenia, stosuje się bezpośrednio na urazy. Inne należy wypić, bo dopiero wtedy zaczynają działać. Jak na przykład eliksir uspokajający, który zażywasz. Gdybyś, dajmy na to, posmarował nim czoło, nie zadziałałby. Tak samo maść z wodnej gwiazdy nie zadziała, jak ją zjesz zamiast posmarować nią ranę.
Opowiedziała też o mięśniach, przynajmniej tyle ile wiedziała, bo zauważyła, że ten temat go zainteresował. Ech, mężczyźni...
- Przy dawkowaniu ważna jest też ocena tego, ile można podać eliksiru. Tu rolę odgrywa waga, wzrost i wiek rannej osoby. Postawny mężczyzna powinien otrzymać odpowiednio więcej wywaru niż drobna kobieta taka jak ja. Porcje dla dzieci muszą być jeszcze mniejsze, gdybyś chciał podać jakieś lekarstwo Heathowi, musisz mieć to na uwadze, bo porcją jak dla dorosłego mógłbyś mu zaszkodzić. Oczywiście zanim zaczniesz cokolwiek dawkować, przeczytaj jeszcze wszystko, co jest o tym napisane w książce – zaznaczyła. Po spotkaniu z nią Anthony powinien uzupełnić wiedzę, czytając podręcznik do anatomii i odnajdując w nim bardziej szczegółowo rozbudowane to, co mówiła mu Charlie. Lektura rozłożona w czasie powinna pomóc mu uporządkować nową wiedzę.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Przyglądał się jej uważnie, gdy jak gdyby z trudem przyznała, że ma wątpliwości co do wagi swoich zdolności w Zakonie. Nie rozumiał skąd brał się ten brak pewności siebie. Nie rozumiał dlaczego w ogóle tak myślała. Czyżby ktoś jej groził? Albo zarzucił? Któryś z Zakonników. Przycupnął w pobliżu i chwycił ją za dłoń. Chciał być dla niej wsparciem, którego najwyraźniej jej brakowało. Sam doskonale wiedział jak ciężko było przechodzić przez brak wiary w siebie w pojedynkę.
– Nie wiem kto wprowadził takie czarne myśli do twojej głowy, ale to, co mówisz nie jest prawdą. I ty, i ja doskonale o tym wiemy. Tylko, że teraz coś zasłania tobie tę wiedzę. Twoje umiejętności są na wagę najszczerszego złota – dodał, ściskając delikatnie jej chudziutką dłoń, jak gdyby w geście dodania większej wiary siebie, otuchy, siły, której najwyraźniej jej brakowało. – Tak samo jak twoja obecność i wsparcie, które oferujesz wszystkim.
Cieszył się, że panna Leighton mimo wszystko stwierdziła że dalej będzie warzyć eliksiry. Ale nie chodziło tu już tylko o nie. Nie mogła się tak po prostu poddawać. Nie w tym momencie. Nie z powodu jakiś chwilowych czarnych myśli. Gdyby to zrobiła, mogłaby tylko sprowadzić na samą siebie i rodzinę nieszczęście. Wierzył, że jej zmarła siostra (z całą pewnością) nie chciałaby, żeby czarownica tak po prostu się poddała. Uśmiechnął się przyjemnie, kiedy sama to przyznała. Poklepał ją po dłoni, chcąc dodać jej dodatkowej otuchy.
– Gdybyś kiedykolwiek miała podobne wątpliwości, pisz do mnie lub po prostu przyjdź – wyjaśnił. – Jesteś lepszą pomocą dla całej Anglii od mojego wybuchowego ego – dodał. Było to zresztą racją. Znał się jedynie na pojedynkowaniu i wpadaniu w kłopoty lub ich wszczynaniu, taka była (niestety) jego natura. Ona natomiast skutecznie tworzyła kolejne eliksiry, ratowała ludzkie życie. – Zawsze chętnie tobie pomogę. Kiedyś byłem dobry z eliksirów… – przyznał. Był od pomocy przy rozpoznawaniu fiolek w Zakazanym Lesie, chociażby.
Jej odpowiedź dotyczącą posiadania eliksiru byka przyjął z krótkim zaskoczeniem. Kiwnął jednak głową. Zapewne posiadała go ze względu na Zakon. Był jej naprawdę wdzięczny za pomoc przy eliksirach. Cokolwiek by sobie zażyczyła – spełniłby to w oku mgnienia, bez wahania. Miał wiele powodów by być jej wdzięczny. Za eliksiry, za pomoc, za to że była po prostu dobrą duszą w tych wyjątkowo mrocznych czasach, w którym przyszło im żyć. A nie było łatwo być krystalicznie czystym na duszy w atmosferze codziennego terroru.
Słuchał uważnie jej uwag i instrukcji związanych z przyjmowaniem eliksirów. Kiwał głową, nie chcą jej przeszkadzać słownie poprzez wybąkiwanie po każdym zdaniu krótkiego: „yhm”. To by było niegrzeczne, a w ten sposób sama widziała, że przyjmował jej objaśnienia niczym gąbka. Sam doskonale wiedział jak służą te eliksiry, ale dobrze że przypomniała mu raz jeszcze w jakich sytuacjach ich przyjmować. Podziwiał sposób w jaki mówiła o miksturach. Nigdy nie widział tak zafascynowanej i zakręconej na ich punktach osoby. Najwyraźniej eliksiry były jej prawdziwym powołaniem. Tym uważniej słuchał o sposobach tamowania krwotoku w konwencjonalny sposób. W końcu, mogło dojść przecież do sytuacji, gdzie nie miał przy sobie żadnego eliksiru i musiałby radzić sobie niczym mugol. Nie znał się przecież na magii leczniczej.
– Rozumiem, rozumiem – przytaknął jej. Słuchał dalej o mięśniach, które go zainteresowały, a na samym końcu kolejnych uwag dotyczących dawkowania. Bo to było teraz najważniejsze. Spodziewał się, że najbliższych miesiącach nie raz i nie dwa będzie walczył o swoje życie. – Miejmy nadzieję, że nie będę musiał mu go nigdy podawać – westchnął ciężko. Wizja rannego Heatha była czymś, czego nawet nie życzył sobie wyobrażać. Mogło jednak dojść i do tego. Kto wie jakimi chwytami i sztuczkami bawili się ci przeklęci czarnoksiężnicy.
Spojrzał ponownie w stronę książki i przewrócił kilka stron, chcąc wrócić do rysunku całego ciała.
– Co zrobić gdybym oberwał jakimś paskudnym zaklęciem jak lamino? – zapytał. Przypomniał sobie tym samym pojedynek ze Skamanderem, gdzie noże wbiły mu się w ciało. Nie chciał wspominać o tych czarnomagicznych.
– Nie wiem kto wprowadził takie czarne myśli do twojej głowy, ale to, co mówisz nie jest prawdą. I ty, i ja doskonale o tym wiemy. Tylko, że teraz coś zasłania tobie tę wiedzę. Twoje umiejętności są na wagę najszczerszego złota – dodał, ściskając delikatnie jej chudziutką dłoń, jak gdyby w geście dodania większej wiary siebie, otuchy, siły, której najwyraźniej jej brakowało. – Tak samo jak twoja obecność i wsparcie, które oferujesz wszystkim.
Cieszył się, że panna Leighton mimo wszystko stwierdziła że dalej będzie warzyć eliksiry. Ale nie chodziło tu już tylko o nie. Nie mogła się tak po prostu poddawać. Nie w tym momencie. Nie z powodu jakiś chwilowych czarnych myśli. Gdyby to zrobiła, mogłaby tylko sprowadzić na samą siebie i rodzinę nieszczęście. Wierzył, że jej zmarła siostra (z całą pewnością) nie chciałaby, żeby czarownica tak po prostu się poddała. Uśmiechnął się przyjemnie, kiedy sama to przyznała. Poklepał ją po dłoni, chcąc dodać jej dodatkowej otuchy.
– Gdybyś kiedykolwiek miała podobne wątpliwości, pisz do mnie lub po prostu przyjdź – wyjaśnił. – Jesteś lepszą pomocą dla całej Anglii od mojego wybuchowego ego – dodał. Było to zresztą racją. Znał się jedynie na pojedynkowaniu i wpadaniu w kłopoty lub ich wszczynaniu, taka była (niestety) jego natura. Ona natomiast skutecznie tworzyła kolejne eliksiry, ratowała ludzkie życie. – Zawsze chętnie tobie pomogę. Kiedyś byłem dobry z eliksirów… – przyznał. Był od pomocy przy rozpoznawaniu fiolek w Zakazanym Lesie, chociażby.
Jej odpowiedź dotyczącą posiadania eliksiru byka przyjął z krótkim zaskoczeniem. Kiwnął jednak głową. Zapewne posiadała go ze względu na Zakon. Był jej naprawdę wdzięczny za pomoc przy eliksirach. Cokolwiek by sobie zażyczyła – spełniłby to w oku mgnienia, bez wahania. Miał wiele powodów by być jej wdzięczny. Za eliksiry, za pomoc, za to że była po prostu dobrą duszą w tych wyjątkowo mrocznych czasach, w którym przyszło im żyć. A nie było łatwo być krystalicznie czystym na duszy w atmosferze codziennego terroru.
Słuchał uważnie jej uwag i instrukcji związanych z przyjmowaniem eliksirów. Kiwał głową, nie chcą jej przeszkadzać słownie poprzez wybąkiwanie po każdym zdaniu krótkiego: „yhm”. To by było niegrzeczne, a w ten sposób sama widziała, że przyjmował jej objaśnienia niczym gąbka. Sam doskonale wiedział jak służą te eliksiry, ale dobrze że przypomniała mu raz jeszcze w jakich sytuacjach ich przyjmować. Podziwiał sposób w jaki mówiła o miksturach. Nigdy nie widział tak zafascynowanej i zakręconej na ich punktach osoby. Najwyraźniej eliksiry były jej prawdziwym powołaniem. Tym uważniej słuchał o sposobach tamowania krwotoku w konwencjonalny sposób. W końcu, mogło dojść przecież do sytuacji, gdzie nie miał przy sobie żadnego eliksiru i musiałby radzić sobie niczym mugol. Nie znał się przecież na magii leczniczej.
– Rozumiem, rozumiem – przytaknął jej. Słuchał dalej o mięśniach, które go zainteresowały, a na samym końcu kolejnych uwag dotyczących dawkowania. Bo to było teraz najważniejsze. Spodziewał się, że najbliższych miesiącach nie raz i nie dwa będzie walczył o swoje życie. – Miejmy nadzieję, że nie będę musiał mu go nigdy podawać – westchnął ciężko. Wizja rannego Heatha była czymś, czego nawet nie życzył sobie wyobrażać. Mogło jednak dojść i do tego. Kto wie jakimi chwytami i sztuczkami bawili się ci przeklęci czarnoksiężnicy.
Spojrzał ponownie w stronę książki i przewrócił kilka stron, chcąc wrócić do rysunku całego ciała.
– Co zrobić gdybym oberwał jakimś paskudnym zaklęciem jak lamino? – zapytał. Przypomniał sobie tym samym pojedynek ze Skamanderem, gdzie noże wbiły mu się w ciało. Nie chciał wspominać o tych czarnomagicznych.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie po prostu wiedziała, że nie nadaje się do walki i że w tym aspekcie się Zakonowi na nic nie przyda. Mogła warzyć eliksiry, nawet te najbardziej zaawansowane, mogła dzielić się wiedzą i pomagać w Oazie, ale na nic bardziej niebezpiecznego się nie pisała. Nie była to kwestia braku pewności siebie, a świadomości swoich słabych stron. Musiała zatem dołożyć starań, by być jak najbardziej przydatną w tych obszarach, na których się znała.
Kiedy Anthony chwycił ją za rękę, przez jej skórę przebiegł lekki prąd, a serce zabiło szybciej. Bliskość obiektu zauroczenia ekscytowała ją, nawet jeśli poruszane przez nich tematy nie były łatwe. Ale nie potrafiła się nie cieszyć z tego, że Macmillan był tuż obok, że ją wspierał, że to właśnie jego dłoń ściskała teraz jej szczupłe palce.
Poczuła przelotną iskrę żalu za tym, że ta dłoń nie będzie trzymać jej zawsze. Niedługo wsunie pierścionek na palec Rii, a Charlie nie było pisane szczęśliwe zakończenie odczuwanych wbrew rozsądkowi uczuć. Mogła go kochać, ale on nigdy tego nie odwzajemni. I musiała się teraz wspiąć na wyżyny swoich umiejętności panowania nad emocjami, żeby nie wybuchnąć płaczem. Pozostawało mieć nadzieję, że Ria da mu szczęście i dobrze się o niego zatroszczy. Miała w sobie ogień, którego nie miała Charlie, przypominająca raczej szemrzący cicho leśny strumyk, niosący ze sobą ukojenie.
- Dziękuję, Anthony – powiedziała cicho. – Ale nie o wiedzę chodzi, a o odwagę, którą wy macie w wielkiej obfitości, a mi jej brakuje. Pamiętasz sylwestra w Dolinie Godryka? Gdy tylko zaczęło dziać się niebezpiecznie, rzuciłam się do ucieczki zamiast zostać i próbować coś zrobić. – Macmillan miał w sobie dużo odwagi, skoro w Stonehenge dał radę się przeciwstawić i podjąć działanie. Większość Zakonników była ludźmi odważnymi i skorymi do poświęceń. Ona była mądra i posiadała talent do eliksirów, ale nie należała do najdzielniejszych ludzi na świecie. Podczas sylwestra górę wziął prymitywny instynkt przetrwania, bycie zakonniczką zeszło wtedy na dalszy plan. Cóż, nie każdy musiał być odważny. A Zakon, poza osobami walczącymi, potrzebował zaplecza w postaci uzdrowicieli, alchemików i naukowców. Oni najcenniejsi byli z dala od walki, bo rozwijanie tego typu umiejętności sprawiało, że zdecydowana większość z nich, pomijając takie wyjątki jak Alexander, który był uzdrowicielem i gwardzistą w jednym i to w bardzo młodym wieku, nie miała czasu ani siły szczegółowo poznawać bitewnych dziedzin magii. Tak w każdym razie było z Charlie, która podporządkowała życie rozwojowi alchemicznemu. – Nawet na ostatnie spotkanie nie dałam radę przyjść, bo tak mocno zaabsorbowały mnie własne problemy i smutki. Wstyd mi za słabość, którą okazałam tamtego dnia.
Było jej głupio, że się nie stawiła. Powinna tam pójść tak jak inni, ale nie znalazła w sobie dość sił, by pojawić się w miejscu położonym tak blisko Londynu. Ba, nie znalazła w sobie wtedy dość sił, by w ogóle ruszyć się poza obręb domu i pokazać komukolwiek w stanie rozsypki. Depresja miała destrukcyjny wpływ na jej psychikę, ciągnęła ją w dół, podcinała skrzydła i zasiewała w umyśle czarne myśli. Dzień przed spotkaniem przecież poszła na klify z myślą o samobójczym skoku do morza, ale nawet na to brakło jej ostatecznie odwagi, zresztą Percival pojawił się w samą porę, by przywrócić jej rozsądek i pomóc jej uświadomić sobie, że miała jeszcze po co żyć.
- Po prostu tak bardzo tęsknię za Verą – odezwała się nagle. – Całe życie była gdzieś obok, a teraz jej nie ma.
Vera była jej bardzo bliska, za sprawą niewielkiej różnicy wieku dorastały razem i Charlie nigdy nie wyobrażała sobie, że moment odejścia siostry nastąpi tak szybko i nagle. Wciąż czuła się, jakby wydarto z niej bardzo ważny fragment jej jestestwa, który nadal się nie zagoił i ział pustką.
Ale szczęśliwie jej uwagę zaraz przykuło jego wspomnienie o eliksirach.
- Gdybyś chciał kiedyś wrócić do eliksirów, mogłabym ci pomóc w odświeżeniu sobie wiedzy – zaproponowała zaraz, wyraźnie się ożywiając. Na ten moment jednak musiała wyłożyć mu fundamentalne podstawy anatomii i dawkowania eliksirów leczniczych, co też zrobiła najbardziej rzeczowo i konkretnie jak potrafiła. Sama też trochę się wspomagała zerkaniem do książki, by przypomnieć sobie co trudniejsze terminy. Przy okazji też utrwalała i doskonaliła własną wiedzę. Nawet jeśli nie pracowała już w Mungu, musiała ją starannie pielęgnować i rozwijać. Może nawet powinna nauczyć się podstaw magii leczniczej? Niemniej jednak teraz, gdy dzieliła się wiedzą, nie przypominała już zbytnio tej przygnębionej, zdołowanej osoby z początku ich spotkania. Zapłonął w niej ogień pasji, choć zapewne gdy wróci do domu i znów znajdzie się sama, powróci przygnębienie i ponure myśli.
- Życzę ci, żebyś nie musiał – powiedziała. Wolałaby, żeby żadne z nich nie musiało być świadkiem cierpienia kogoś bliskiego ani stawać przed koniecznością dawkowania eliksiru komuś z grona najbliższych. Chyba że byłoby to coś tak trywialnego, jak jakiś eliksir na przeziębienie, a te czasem dotykały każdego bez względu na sytuację polityczną.
- Jeśli nie mógłbyś liczyć na uzdrowiciela, który rzuci jakieś zaklęcie lub zaaplikuje eliksir wiggenowy, to pozostaje ci, jak mówiłam wcześniej, wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu lub maść z wodnej gwiazdy, które mogą podleczyć ranę i zatrzymać dalszy upływ krwi. Choć w środku starcia trochę trudno byłoby je zaaplikować. – Trudno było sobie wyobrazić sytuację, że przeciwnik poczeka, aż Anthony wklepie sobie maść w rany. Dlatego trudno byłoby się leczyć w środku walki, nie bez powodu uzdrowiciele zajmowali się rannymi już po fakcie, gdy zagrożenie mijało. Nawet zrobienie konwencjonalnego opatrunku zajmowało czas i było niemożliwe do przeprowadzenia w samym środku pojedynku, wiedziała to nawet Charlie, która nigdy nie walczyła, nie licząc tego niewypału, jakim było pójście na spotkanie klubu pojedynków kilka miesięcy wstecz. Ale to nie było na poważnie, a po wszystkim zaraz ją uleczono. – Jeśli jednak miałbyś chwilę spokoju, kiedy obok nie ma niebezpieczeństwa, to wtedy musisz spróbować odsłonić taką ranę i ostrożnie nanieść na nią odpowiednią ilość maści, tak żeby zaczęła się zasklepiać. Ta ilość zależy od wielkości i głębokości rany – dodała jeszcze, starając się pokrótce objaśnić, w jaki sposób i jaką ilość maści nałożyć, choć była to wiedza sucha, teoretyczna, bo nie mogła mu teraz zademonstrować tego na prawdziwym przykładzie. Ale mogła mu pokazać coś innego. – Jeśli nadal musisz zażywać eliksir uspokajający, mogę pokazać ci na nim, ile powinieneś go pić – zaproponowała. O innych eliksirach będzie musiał doczytać w książkach, ale pokazanie mu w praktyce przynajmniej jednego pokaże mu, jak mniej więcej to działa.
Kiedy Anthony chwycił ją za rękę, przez jej skórę przebiegł lekki prąd, a serce zabiło szybciej. Bliskość obiektu zauroczenia ekscytowała ją, nawet jeśli poruszane przez nich tematy nie były łatwe. Ale nie potrafiła się nie cieszyć z tego, że Macmillan był tuż obok, że ją wspierał, że to właśnie jego dłoń ściskała teraz jej szczupłe palce.
Poczuła przelotną iskrę żalu za tym, że ta dłoń nie będzie trzymać jej zawsze. Niedługo wsunie pierścionek na palec Rii, a Charlie nie było pisane szczęśliwe zakończenie odczuwanych wbrew rozsądkowi uczuć. Mogła go kochać, ale on nigdy tego nie odwzajemni. I musiała się teraz wspiąć na wyżyny swoich umiejętności panowania nad emocjami, żeby nie wybuchnąć płaczem. Pozostawało mieć nadzieję, że Ria da mu szczęście i dobrze się o niego zatroszczy. Miała w sobie ogień, którego nie miała Charlie, przypominająca raczej szemrzący cicho leśny strumyk, niosący ze sobą ukojenie.
- Dziękuję, Anthony – powiedziała cicho. – Ale nie o wiedzę chodzi, a o odwagę, którą wy macie w wielkiej obfitości, a mi jej brakuje. Pamiętasz sylwestra w Dolinie Godryka? Gdy tylko zaczęło dziać się niebezpiecznie, rzuciłam się do ucieczki zamiast zostać i próbować coś zrobić. – Macmillan miał w sobie dużo odwagi, skoro w Stonehenge dał radę się przeciwstawić i podjąć działanie. Większość Zakonników była ludźmi odważnymi i skorymi do poświęceń. Ona była mądra i posiadała talent do eliksirów, ale nie należała do najdzielniejszych ludzi na świecie. Podczas sylwestra górę wziął prymitywny instynkt przetrwania, bycie zakonniczką zeszło wtedy na dalszy plan. Cóż, nie każdy musiał być odważny. A Zakon, poza osobami walczącymi, potrzebował zaplecza w postaci uzdrowicieli, alchemików i naukowców. Oni najcenniejsi byli z dala od walki, bo rozwijanie tego typu umiejętności sprawiało, że zdecydowana większość z nich, pomijając takie wyjątki jak Alexander, który był uzdrowicielem i gwardzistą w jednym i to w bardzo młodym wieku, nie miała czasu ani siły szczegółowo poznawać bitewnych dziedzin magii. Tak w każdym razie było z Charlie, która podporządkowała życie rozwojowi alchemicznemu. – Nawet na ostatnie spotkanie nie dałam radę przyjść, bo tak mocno zaabsorbowały mnie własne problemy i smutki. Wstyd mi za słabość, którą okazałam tamtego dnia.
Było jej głupio, że się nie stawiła. Powinna tam pójść tak jak inni, ale nie znalazła w sobie dość sił, by pojawić się w miejscu położonym tak blisko Londynu. Ba, nie znalazła w sobie wtedy dość sił, by w ogóle ruszyć się poza obręb domu i pokazać komukolwiek w stanie rozsypki. Depresja miała destrukcyjny wpływ na jej psychikę, ciągnęła ją w dół, podcinała skrzydła i zasiewała w umyśle czarne myśli. Dzień przed spotkaniem przecież poszła na klify z myślą o samobójczym skoku do morza, ale nawet na to brakło jej ostatecznie odwagi, zresztą Percival pojawił się w samą porę, by przywrócić jej rozsądek i pomóc jej uświadomić sobie, że miała jeszcze po co żyć.
- Po prostu tak bardzo tęsknię za Verą – odezwała się nagle. – Całe życie była gdzieś obok, a teraz jej nie ma.
Vera była jej bardzo bliska, za sprawą niewielkiej różnicy wieku dorastały razem i Charlie nigdy nie wyobrażała sobie, że moment odejścia siostry nastąpi tak szybko i nagle. Wciąż czuła się, jakby wydarto z niej bardzo ważny fragment jej jestestwa, który nadal się nie zagoił i ział pustką.
Ale szczęśliwie jej uwagę zaraz przykuło jego wspomnienie o eliksirach.
- Gdybyś chciał kiedyś wrócić do eliksirów, mogłabym ci pomóc w odświeżeniu sobie wiedzy – zaproponowała zaraz, wyraźnie się ożywiając. Na ten moment jednak musiała wyłożyć mu fundamentalne podstawy anatomii i dawkowania eliksirów leczniczych, co też zrobiła najbardziej rzeczowo i konkretnie jak potrafiła. Sama też trochę się wspomagała zerkaniem do książki, by przypomnieć sobie co trudniejsze terminy. Przy okazji też utrwalała i doskonaliła własną wiedzę. Nawet jeśli nie pracowała już w Mungu, musiała ją starannie pielęgnować i rozwijać. Może nawet powinna nauczyć się podstaw magii leczniczej? Niemniej jednak teraz, gdy dzieliła się wiedzą, nie przypominała już zbytnio tej przygnębionej, zdołowanej osoby z początku ich spotkania. Zapłonął w niej ogień pasji, choć zapewne gdy wróci do domu i znów znajdzie się sama, powróci przygnębienie i ponure myśli.
- Życzę ci, żebyś nie musiał – powiedziała. Wolałaby, żeby żadne z nich nie musiało być świadkiem cierpienia kogoś bliskiego ani stawać przed koniecznością dawkowania eliksiru komuś z grona najbliższych. Chyba że byłoby to coś tak trywialnego, jak jakiś eliksir na przeziębienie, a te czasem dotykały każdego bez względu na sytuację polityczną.
- Jeśli nie mógłbyś liczyć na uzdrowiciela, który rzuci jakieś zaklęcie lub zaaplikuje eliksir wiggenowy, to pozostaje ci, jak mówiłam wcześniej, wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu lub maść z wodnej gwiazdy, które mogą podleczyć ranę i zatrzymać dalszy upływ krwi. Choć w środku starcia trochę trudno byłoby je zaaplikować. – Trudno było sobie wyobrazić sytuację, że przeciwnik poczeka, aż Anthony wklepie sobie maść w rany. Dlatego trudno byłoby się leczyć w środku walki, nie bez powodu uzdrowiciele zajmowali się rannymi już po fakcie, gdy zagrożenie mijało. Nawet zrobienie konwencjonalnego opatrunku zajmowało czas i było niemożliwe do przeprowadzenia w samym środku pojedynku, wiedziała to nawet Charlie, która nigdy nie walczyła, nie licząc tego niewypału, jakim było pójście na spotkanie klubu pojedynków kilka miesięcy wstecz. Ale to nie było na poważnie, a po wszystkim zaraz ją uleczono. – Jeśli jednak miałbyś chwilę spokoju, kiedy obok nie ma niebezpieczeństwa, to wtedy musisz spróbować odsłonić taką ranę i ostrożnie nanieść na nią odpowiednią ilość maści, tak żeby zaczęła się zasklepiać. Ta ilość zależy od wielkości i głębokości rany – dodała jeszcze, starając się pokrótce objaśnić, w jaki sposób i jaką ilość maści nałożyć, choć była to wiedza sucha, teoretyczna, bo nie mogła mu teraz zademonstrować tego na prawdziwym przykładzie. Ale mogła mu pokazać coś innego. – Jeśli nadal musisz zażywać eliksir uspokajający, mogę pokazać ci na nim, ile powinieneś go pić – zaproponowała. O innych eliksirach będzie musiał doczytać w książkach, ale pokazanie mu w praktyce przynajmniej jednego pokaże mu, jak mniej więcej to działa.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie rozumiał dlaczego wciąż miała wątpliwości. Nie brakowało jej odwagi. Mógłby ponowić to wiele razy: w jego skromnej opinii warzenie eliksirów dla Zakonu, w obecnej sytuacji, wymagało i tak właśnie tej jednej cechy. Każdy miał prawo się bać, ale ważne było to, że i tak pomagała pozostałym. Słuchał jej uważnie. Ścisnął mocniej jej dłoń, ale starał się nie stwarzać jej bólu. Nie to było celem, tylko to żeby odczuła, że nie było powodu do wstydu i że miała wsparcie z jego strony. Miała też grono osób, którzy się o nią przejmowali. Pokręcił głową na jej stwierdzenie.
– Nie brakuje tobie odwagi, Charlie – odpowiedział natychmiast, trochę oburzony, a i trochę zawiedziony jej ciągłym powątpiewaniem w samą siebie. – Poza tym wiele osób zmartwiło się twoją nieobecnością – dodał, przypominając sobie spotkanie, skoro poruszyła i tę kwestię. – Nawet ten… Percival – przypomniał sobie imię byłego szlachcica, a na jego twarzy pojawiło się nieukrywane zaskoczenie. Nie spodziewał się tego, że ta dwójka będzie się znać. Najwyraźniej też prośbę Benjamina o nienazywaniu Notta „Nottem” wziął sobie do serca. – Nie masz czego się wstydzić. Po prostu musisz przez to przejść, a od tego masz choćby mnie – dodał ze skromnym uśmiechem na twarzy. – I pozostałych.
Doskonale rozumiał co znaczyło, kiedy własne myśli przysłaniały racjonalne myślenie. Rozumiał też czym była strata bliskiej osoby. Tylko, że on kiedyś w ogóle nie chciał dostrzec tego, że wokół miał przyjaciół i rodzinę. Nie mógł pozwolić na to, żeby w taki sam sposób myślała Charlene.
– Zdradzę tobie sekret – wyjawił po krótkiej ciszy. Był całkiem poważny. – Kiedyś sam pogrążyłem się w dość głębokim smutku – zaczął powoli. Ponownie przystanął na chwilę, zbierając swoje myśli i siłę na mówienie o tym, co przecież bolało go najbardziej. Rana wciąż była żywa, choć nie bolała tak bardzo. – Wiele lat temu straciłem bardzo bliską osobę – kontynuował, a jego twarz spochmurniała. Nie lubił o tym mówić. O tym, co czuł nie opowiadał też zbyt wielu osobom. Wspomnienia wciąż bolały, chociaż na pogrzebie Bathildy próbował pożegnać się z nimi na zawsze. – Tak bardzo pogrążyłem się w nienawiści i rozpaczy, że nie potrafiłem dostrzec ile osób mnie wspiera. W zamian za to, nie mogę powiedzieć, że straciłem dziesięć lat swojego życia, ale na pewien sposób je przehulałem – dodał, a na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. Gdyby nie wyjechał, kto wie jak potoczyłoby się jego życie. Może dostrzegłby pannę Weasley szybciej. Wierzył, że może szybciej by się opamiętał, a kto wie, może nie wpadłby w alkoholowy ciąg, którego nawet teraz nie potrafił zatrzymać, a z którego doskonale sobie zdawał sprawę. – Te dziesięć lat nienawidziłem siebie i innych. I nic dobrego mi to nie przyniosło. To, co chcę tobie powiedzieć to, to że masz bliskich przyjaciół i rodzinę, którzy cię wspierają. Nie wstydź się swoich słabości, tylko z czasem spróbuj je pokonać, szczególnie że nie robisz tego sama. Najlepiej jest nie uciekać przed problemami, tylko się z nimi zmierzyć. Mówię to tobie jako Macmillan. Macmillan, który próbował uciekać od problemów i własnych smutków. A okazało się, że najlepszym rozwiązaniem było zmierzenie się z własnymi strachami.
Eliksiry z kolei odwróciły ich uwagę od problemów. Być może to dobrze, że skupili się nad czymś innym. Szczególnie, że zdołali sobie wiele wyjaśnić o kwestii odwagi i działania w obecnych czasach.
– Jasne, chętnie bym do nich wrócił – odpowiedział na jej propozycję. Jej nagłe ożywienie przyjął z szerokim uśmiechem. W szkole uwielbiał eliksiry, które przypominały mu o całym procesie tworzenia alkoholi. W końcu niektóre napitki wymagały czasu i odpowiedniego dodawania składników, by otrzymać jak najlepszej jakości trunek.
Jej kolejne uwagi przyjmował uważnie, w międzyczasie zerkając przez jej ramię na kartkowane strony. Starał się zapamiętać jak najwięcej informacji, choć prawdopodobnie powinien w następnych dniach i miesiącach zerkać do cudownie odnalezionej w bibliotece książkach. A może powinien spróbować porozmawiać o tym z Virginią? Ginny przecież pomagała mu przy urazach w ostatnim roku.
– Jasne – przytaknął ponownie. Przypomniał sobie, że chyba właśnie eliksir wiggenowy był tym, którym zażył centaur w Zakazanym Lesie. Czyszczenie rany i nakładanie odpowiedniej maści wydawało się całkiem zrozumiałe, szczególnie kiedy wyjaśniała to panna Leighton. – O, chętnie! – dodał ochoczo, gdy czarownica zaproponowała pokazanie jak powinno zażywać się np. eliksir uspokajający. Natychmiast wyciągnął go z zewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wręczył przyjaciółce. – Znaczy, jeszcze raz, powinienem wziąć pod uwagę to, że jestem dorosłą osobą, a to znaczy, że pewnie potrzebuję trochę odrobinę większej dawki? – Zapytał, próbując ustalić palcem na szkle ile mniej więcej powinien wypić eliksiru. Zerkał jednak na Charlene, chcąc się dowiedzieć czy dobrze zgadywał.
– Nie brakuje tobie odwagi, Charlie – odpowiedział natychmiast, trochę oburzony, a i trochę zawiedziony jej ciągłym powątpiewaniem w samą siebie. – Poza tym wiele osób zmartwiło się twoją nieobecnością – dodał, przypominając sobie spotkanie, skoro poruszyła i tę kwestię. – Nawet ten… Percival – przypomniał sobie imię byłego szlachcica, a na jego twarzy pojawiło się nieukrywane zaskoczenie. Nie spodziewał się tego, że ta dwójka będzie się znać. Najwyraźniej też prośbę Benjamina o nienazywaniu Notta „Nottem” wziął sobie do serca. – Nie masz czego się wstydzić. Po prostu musisz przez to przejść, a od tego masz choćby mnie – dodał ze skromnym uśmiechem na twarzy. – I pozostałych.
Doskonale rozumiał co znaczyło, kiedy własne myśli przysłaniały racjonalne myślenie. Rozumiał też czym była strata bliskiej osoby. Tylko, że on kiedyś w ogóle nie chciał dostrzec tego, że wokół miał przyjaciół i rodzinę. Nie mógł pozwolić na to, żeby w taki sam sposób myślała Charlene.
– Zdradzę tobie sekret – wyjawił po krótkiej ciszy. Był całkiem poważny. – Kiedyś sam pogrążyłem się w dość głębokim smutku – zaczął powoli. Ponownie przystanął na chwilę, zbierając swoje myśli i siłę na mówienie o tym, co przecież bolało go najbardziej. Rana wciąż była żywa, choć nie bolała tak bardzo. – Wiele lat temu straciłem bardzo bliską osobę – kontynuował, a jego twarz spochmurniała. Nie lubił o tym mówić. O tym, co czuł nie opowiadał też zbyt wielu osobom. Wspomnienia wciąż bolały, chociaż na pogrzebie Bathildy próbował pożegnać się z nimi na zawsze. – Tak bardzo pogrążyłem się w nienawiści i rozpaczy, że nie potrafiłem dostrzec ile osób mnie wspiera. W zamian za to, nie mogę powiedzieć, że straciłem dziesięć lat swojego życia, ale na pewien sposób je przehulałem – dodał, a na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. Gdyby nie wyjechał, kto wie jak potoczyłoby się jego życie. Może dostrzegłby pannę Weasley szybciej. Wierzył, że może szybciej by się opamiętał, a kto wie, może nie wpadłby w alkoholowy ciąg, którego nawet teraz nie potrafił zatrzymać, a z którego doskonale sobie zdawał sprawę. – Te dziesięć lat nienawidziłem siebie i innych. I nic dobrego mi to nie przyniosło. To, co chcę tobie powiedzieć to, to że masz bliskich przyjaciół i rodzinę, którzy cię wspierają. Nie wstydź się swoich słabości, tylko z czasem spróbuj je pokonać, szczególnie że nie robisz tego sama. Najlepiej jest nie uciekać przed problemami, tylko się z nimi zmierzyć. Mówię to tobie jako Macmillan. Macmillan, który próbował uciekać od problemów i własnych smutków. A okazało się, że najlepszym rozwiązaniem było zmierzenie się z własnymi strachami.
Eliksiry z kolei odwróciły ich uwagę od problemów. Być może to dobrze, że skupili się nad czymś innym. Szczególnie, że zdołali sobie wiele wyjaśnić o kwestii odwagi i działania w obecnych czasach.
– Jasne, chętnie bym do nich wrócił – odpowiedział na jej propozycję. Jej nagłe ożywienie przyjął z szerokim uśmiechem. W szkole uwielbiał eliksiry, które przypominały mu o całym procesie tworzenia alkoholi. W końcu niektóre napitki wymagały czasu i odpowiedniego dodawania składników, by otrzymać jak najlepszej jakości trunek.
Jej kolejne uwagi przyjmował uważnie, w międzyczasie zerkając przez jej ramię na kartkowane strony. Starał się zapamiętać jak najwięcej informacji, choć prawdopodobnie powinien w następnych dniach i miesiącach zerkać do cudownie odnalezionej w bibliotece książkach. A może powinien spróbować porozmawiać o tym z Virginią? Ginny przecież pomagała mu przy urazach w ostatnim roku.
– Jasne – przytaknął ponownie. Przypomniał sobie, że chyba właśnie eliksir wiggenowy był tym, którym zażył centaur w Zakazanym Lesie. Czyszczenie rany i nakładanie odpowiedniej maści wydawało się całkiem zrozumiałe, szczególnie kiedy wyjaśniała to panna Leighton. – O, chętnie! – dodał ochoczo, gdy czarownica zaproponowała pokazanie jak powinno zażywać się np. eliksir uspokajający. Natychmiast wyciągnął go z zewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wręczył przyjaciółce. – Znaczy, jeszcze raz, powinienem wziąć pod uwagę to, że jestem dorosłą osobą, a to znaczy, że pewnie potrzebuję trochę odrobinę większej dawki? – Zapytał, próbując ustalić palcem na szkle ile mniej więcej powinien wypić eliksiru. Zerkał jednak na Charlene, chcąc się dowiedzieć czy dobrze zgadywał.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moment, kiedy obudził się w niej realny strach przed wrogami Zakonu, to był ten dzień, kiedy dowiedziała się o straszliwym okaleczeniu Hannah i Bena. Zaginięcie Very też dołożyło swoje trzy knuty, nawet jeśli później dowiedziała się, że ich przeciwnicy nie mieli z tym nic wspólnego. Do tego dochodziły te wszystkie opowieści, atmosfera strachu i paniki zalegająca w całym kraju, i to wystarczyło, by wystraszyć tak wrażliwą osóbkę jak Charlie. Starała się możliwie jak najbardziej zminimalizować szanse napotkania na swej drodze kogoś niebezpiecznego, bo była świadoma tego, że jej umiejętności obronne były dość mizerne i nie dorównywały tym, które posiadali Vera, Hannah czy Ben – a nawet ich te zdolności nie uchroniły przed złem.
- Naprawdę? – zapytała, gdy wspomniał o spotkaniu, na które nie dała rady przyjść. Poczuła jednak miłe ciepło w sercu, gdy wspomniał o Percivalu. – Percival coś o mnie mówił? – spytała. – Spotkałam go dzień przed spotkaniem Zakonu. Zupełnie niespodziewanie. I chyba nie przesadzę, jeśli powiem... że tamtego dnia mnie uratował.
Bo gdyby nie on, to kto wie, czy nie skoczyłaby z tego klifu? Wbrew temu, co mogli o nim myśleć niektórzy Zakonnicy, Percival był miły, dobry i bardzo inteligentny. Charlie ceniła go jako rozmówcę, a nawet obdarzyła go swego rodzaju zaufaniem, wierzyła w szczerość jego nawrócenia. Gdyby miał złe zamiary, to miał w przeszłości mnóstwo okazji, by ją skrzywdzić. Ostatnim razem wystarczyłoby po prostu, że by nie zareagował, albo że leciutko pchnąłby ją, gdy stała na szczycie klifu. Ale on jej pomógł, przywrócił rozsądek.
- Doceniam to, co robisz i mówisz, Anthony – dodała po chwili; zależało jej, by wiedział, że nie ignorowała tego, że to było dla niej ważne. Bo naprawdę było. Każda chwila spędzona z nim karmiła jedno z najskrytszych pragnień jej serca, które domagało się obecności tego, którego obdarzyła uczuciem. Nawet jeśli nigdy nie będą razem, korzystała z tych kradzionych chwil, które mogła spędzić z nim. Kto wie, może to było ostatnie spotkanie przed jego ślubem z Rią? Po jego ślubie zapewne będzie się czuła dużo bardziej niemoralnie ze swoimi uczuciami.
A potem przyszła kolej na jego szczere wyznanie. Najprawdopodobniej dzielił się czymś bardzo osobistym, więc słuchała z zapartym tchem, nie chcąc uronić żadnego słowa.
- Och, Anthony – powiedziała i teraz to ona złapała go za dłoń. – Tak bardzo mi przykro. Kimkolwiek ta osoba dla ciebie była... przykro mi, że musiałeś przez to przechodzić.
Sama wiedziała, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Ciekawe, kogo on stracił? Rodzeństwo? A może... kogoś innego? Nie miała śmiałości pociągnąć go za język, ale może to to tłumaczyło ten smutek, który był w nim zanim jeszcze wydarzyło się Stonehenge? Anthony zawsze zdawał się emanować czymś niewyjaśnionym, swego rodzaju smutkiem, nieszczęśliwością. I to w pewien pokrętny sposób działało na nią tak, jak blask świecy na ćmę, przyciągało ją do niego, sprawiało, że instynktownie pragnęła otaczać go troską i opieką.
Była ćmą, a czy on był świecą, w blasku której ostatecznie miała spłonąć?
- Wiem, że ja nie chcę tracić tyle czasu. Vera nie chciałaby, żebym to zrobiła, żebym zmarnowała swoje życie. – Vera na pewno chciałaby dla niej jak najlepiej. Chciałaby, żeby była odważna i nie zrobiła niczego głupiego. Opowieść Anthony’ego także mogła stanowić przestrogę co do tego, co działo się z ludźmi, którzy zbyt długo poddawali się smutkom. – I masz rację, że ucieczka od problemów pomaga tylko na krótką chwilę. Mówiłeś mi to już tamtego dnia na plaży, dzień przed pogrzebem Very... I miałeś rację. Ale od Rycerzy Walpurgii wolę konsekwentnie trzymać się z daleka, pozostawię walkę tym, którzy się na niej znają. Choć nawet oni czasem... – urwała i przygryzła wargę. Przypomniała sobie Bena i Hannah, to jak wyglądali, kiedy skończyli z nimi czarnoksiężnicy, i można było mówić o ogromnym szczęściu, że w ogóle przeżyli tamten dzień. A przecież oboje byli znacznie zdolniejsi w pojedynkach od niej, i nawet to nie wystarczyło. Very też nie uratowały jej zdolności. – Eliksiry to jest to, na czym znam się najlepiej, gdzie doskonale wiem, co robię.
Może wbrew temu, co o sobie myślała, mimo wszystko jednak troszkę tej odwagi miała, skoro jeszcze nie prosiła nikogo o wymazanie pamięci i nadal tkwiła w Zakonie, gotowa do dalszej pomocy organizacji.
- To jeśli kiedyś będziesz mieć czas, mogę przyjść i razem uwarzymy coś prostego – zapewniła go. Nie wiedziała na jakim poziomie stały jego umiejętności i ile będzie musiała z nim posiedzieć, by mu je odświeżyć. Ale nie przerażało jej to, tym bardziej, że to był kolejny dobry pretekst, by pojawić się w domu ukochanego i pobyć z nim, nasycić się jego towarzystwem. Poza tym zależało jej na nim i na tym, by w razie problemów umiał sobie pomóc, dlatego podstawy anatomii wytłumaczyła mu najdokładniej jak umiała, wspomagając się książką, z której przy okazji wynosiła też wiedzę dla siebie.
- Ja chyba też w domu usiądę z podobną książką – rzuciła nagle; uświadomiła sobie, że może naprawdę powinna się nauczyć, jak dawkować wiggen i inne trudniejsze medykamenty. Może zdobycie jeszcze większej anatomicznej wiedzy dodatkowo wspomoże jej tworzenie mikstur leczniczych? Choć bez wątpienia będzie też potrzebowała praktyki, czyli lekcji z jakimś uzdrowicielem. Może Poppy znajdzie czas? A jak nie ona, to Zakon miał jeszcze innych uzdrowicieli.
- To jak go masz, to ci od razu pokażę – powiedziała, biorąc od niego fiolkę eliksiru uspokajającego, być może jedną z tych, które sama dla niego zrobiła. Uniosła ją i pokazała na niej palcem, ile płynu powinien wlać w siebie Anthony. – Rzeczywiście tak to działa, że ty jako dorosły mężczyzna musisz mieć tę dawkę większą, niż ta, którą odmierzyłabym dla siebie. Ważysz więcej i jesteś hmm... większy, więc twój organizm potrzebuje odpowiednio więcej eliksiru, niż na przykład mój. Dla mnie taka porcja byłaby już za duża i zadziałałaby na mnie zbyt mocno. Właściwie, posługując się przykładem, który pewnie jest ci znany jako Macmillanowi, podobnie jest z alkoholem, wydaje mi się, że on też mocniej i szybciej działa na mniejsze, drobniejsze osoby niż na postawnych mężczyzn. Nie bez powodu dzieci nie powinny go pić. I wiem, że moja głowa nie jest najmocniejsza i chyba łatwo byłoby mnie upić.
Zwłaszcza teraz, gdy schudła i jej waga prawdopodobnie spadła już poniżej pięćdziesięciu kilogramów, więc większe dawki, czy to eliksiru, czy alkoholu, zadziałałyby na nią mocniej. Jeśli chodzi o alkohol miała dość słabą głowę i nawet nieduża ilość wystarczyłaby, żeby zaczęła go odczuwać. Posłużyła się przykładem alkoholu bo wydawało jej się, że Anthony powinien go łatwo zrozumieć. Nie od dziś zdawała sobie sprawę, że lubił się napić, że zawsze nosił przy sobie piersiówkę. Zapach ognistej whisky był tym, który kojarzył jej się z jego osobą najmocniej. Gdy czuła zapach tego trunku, mimowolnie myślała o nim.
Pomogła mu w zażyciu eliksiru, tłumacząc dokładnie, jaką ilość mu podała i jak powinien ją odmierzać sam, by na przyszłość już to wiedział i nie przesadził.
- Naprawdę? – zapytała, gdy wspomniał o spotkaniu, na które nie dała rady przyjść. Poczuła jednak miłe ciepło w sercu, gdy wspomniał o Percivalu. – Percival coś o mnie mówił? – spytała. – Spotkałam go dzień przed spotkaniem Zakonu. Zupełnie niespodziewanie. I chyba nie przesadzę, jeśli powiem... że tamtego dnia mnie uratował.
Bo gdyby nie on, to kto wie, czy nie skoczyłaby z tego klifu? Wbrew temu, co mogli o nim myśleć niektórzy Zakonnicy, Percival był miły, dobry i bardzo inteligentny. Charlie ceniła go jako rozmówcę, a nawet obdarzyła go swego rodzaju zaufaniem, wierzyła w szczerość jego nawrócenia. Gdyby miał złe zamiary, to miał w przeszłości mnóstwo okazji, by ją skrzywdzić. Ostatnim razem wystarczyłoby po prostu, że by nie zareagował, albo że leciutko pchnąłby ją, gdy stała na szczycie klifu. Ale on jej pomógł, przywrócił rozsądek.
- Doceniam to, co robisz i mówisz, Anthony – dodała po chwili; zależało jej, by wiedział, że nie ignorowała tego, że to było dla niej ważne. Bo naprawdę było. Każda chwila spędzona z nim karmiła jedno z najskrytszych pragnień jej serca, które domagało się obecności tego, którego obdarzyła uczuciem. Nawet jeśli nigdy nie będą razem, korzystała z tych kradzionych chwil, które mogła spędzić z nim. Kto wie, może to było ostatnie spotkanie przed jego ślubem z Rią? Po jego ślubie zapewne będzie się czuła dużo bardziej niemoralnie ze swoimi uczuciami.
A potem przyszła kolej na jego szczere wyznanie. Najprawdopodobniej dzielił się czymś bardzo osobistym, więc słuchała z zapartym tchem, nie chcąc uronić żadnego słowa.
- Och, Anthony – powiedziała i teraz to ona złapała go za dłoń. – Tak bardzo mi przykro. Kimkolwiek ta osoba dla ciebie była... przykro mi, że musiałeś przez to przechodzić.
Sama wiedziała, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Ciekawe, kogo on stracił? Rodzeństwo? A może... kogoś innego? Nie miała śmiałości pociągnąć go za język, ale może to to tłumaczyło ten smutek, który był w nim zanim jeszcze wydarzyło się Stonehenge? Anthony zawsze zdawał się emanować czymś niewyjaśnionym, swego rodzaju smutkiem, nieszczęśliwością. I to w pewien pokrętny sposób działało na nią tak, jak blask świecy na ćmę, przyciągało ją do niego, sprawiało, że instynktownie pragnęła otaczać go troską i opieką.
Była ćmą, a czy on był świecą, w blasku której ostatecznie miała spłonąć?
- Wiem, że ja nie chcę tracić tyle czasu. Vera nie chciałaby, żebym to zrobiła, żebym zmarnowała swoje życie. – Vera na pewno chciałaby dla niej jak najlepiej. Chciałaby, żeby była odważna i nie zrobiła niczego głupiego. Opowieść Anthony’ego także mogła stanowić przestrogę co do tego, co działo się z ludźmi, którzy zbyt długo poddawali się smutkom. – I masz rację, że ucieczka od problemów pomaga tylko na krótką chwilę. Mówiłeś mi to już tamtego dnia na plaży, dzień przed pogrzebem Very... I miałeś rację. Ale od Rycerzy Walpurgii wolę konsekwentnie trzymać się z daleka, pozostawię walkę tym, którzy się na niej znają. Choć nawet oni czasem... – urwała i przygryzła wargę. Przypomniała sobie Bena i Hannah, to jak wyglądali, kiedy skończyli z nimi czarnoksiężnicy, i można było mówić o ogromnym szczęściu, że w ogóle przeżyli tamten dzień. A przecież oboje byli znacznie zdolniejsi w pojedynkach od niej, i nawet to nie wystarczyło. Very też nie uratowały jej zdolności. – Eliksiry to jest to, na czym znam się najlepiej, gdzie doskonale wiem, co robię.
Może wbrew temu, co o sobie myślała, mimo wszystko jednak troszkę tej odwagi miała, skoro jeszcze nie prosiła nikogo o wymazanie pamięci i nadal tkwiła w Zakonie, gotowa do dalszej pomocy organizacji.
- To jeśli kiedyś będziesz mieć czas, mogę przyjść i razem uwarzymy coś prostego – zapewniła go. Nie wiedziała na jakim poziomie stały jego umiejętności i ile będzie musiała z nim posiedzieć, by mu je odświeżyć. Ale nie przerażało jej to, tym bardziej, że to był kolejny dobry pretekst, by pojawić się w domu ukochanego i pobyć z nim, nasycić się jego towarzystwem. Poza tym zależało jej na nim i na tym, by w razie problemów umiał sobie pomóc, dlatego podstawy anatomii wytłumaczyła mu najdokładniej jak umiała, wspomagając się książką, z której przy okazji wynosiła też wiedzę dla siebie.
- Ja chyba też w domu usiądę z podobną książką – rzuciła nagle; uświadomiła sobie, że może naprawdę powinna się nauczyć, jak dawkować wiggen i inne trudniejsze medykamenty. Może zdobycie jeszcze większej anatomicznej wiedzy dodatkowo wspomoże jej tworzenie mikstur leczniczych? Choć bez wątpienia będzie też potrzebowała praktyki, czyli lekcji z jakimś uzdrowicielem. Może Poppy znajdzie czas? A jak nie ona, to Zakon miał jeszcze innych uzdrowicieli.
- To jak go masz, to ci od razu pokażę – powiedziała, biorąc od niego fiolkę eliksiru uspokajającego, być może jedną z tych, które sama dla niego zrobiła. Uniosła ją i pokazała na niej palcem, ile płynu powinien wlać w siebie Anthony. – Rzeczywiście tak to działa, że ty jako dorosły mężczyzna musisz mieć tę dawkę większą, niż ta, którą odmierzyłabym dla siebie. Ważysz więcej i jesteś hmm... większy, więc twój organizm potrzebuje odpowiednio więcej eliksiru, niż na przykład mój. Dla mnie taka porcja byłaby już za duża i zadziałałaby na mnie zbyt mocno. Właściwie, posługując się przykładem, który pewnie jest ci znany jako Macmillanowi, podobnie jest z alkoholem, wydaje mi się, że on też mocniej i szybciej działa na mniejsze, drobniejsze osoby niż na postawnych mężczyzn. Nie bez powodu dzieci nie powinny go pić. I wiem, że moja głowa nie jest najmocniejsza i chyba łatwo byłoby mnie upić.
Zwłaszcza teraz, gdy schudła i jej waga prawdopodobnie spadła już poniżej pięćdziesięciu kilogramów, więc większe dawki, czy to eliksiru, czy alkoholu, zadziałałyby na nią mocniej. Jeśli chodzi o alkohol miała dość słabą głowę i nawet nieduża ilość wystarczyłaby, żeby zaczęła go odczuwać. Posłużyła się przykładem alkoholu bo wydawało jej się, że Anthony powinien go łatwo zrozumieć. Nie od dziś zdawała sobie sprawę, że lubił się napić, że zawsze nosił przy sobie piersiówkę. Zapach ognistej whisky był tym, który kojarzył jej się z jego osobą najmocniej. Gdy czuła zapach tego trunku, mimowolnie myślała o nim.
Pomogła mu w zażyciu eliksiru, tłumacząc dokładnie, jaką ilość mu podała i jak powinien ją odmierzać sam, by na przyszłość już to wiedział i nie przesadził.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nadal nie miał pojęcia co łączyło (byłego) Notta z tak porządną panną, jaką była Charlene. Być może to zwyczajna niechęć do byłego rodu mężczyzny budziła w nim niczym niewyjaśnioną i nieusprawiedliwioną ostrożność. W końcu Anthony był Macmillanem, a ostatni list jaki otrzymał od lady Nott wyraźnie wskazywał na to, że rodziny się nienawidziły. Może czarodziej wcale nie był taki zły… ale Anthony i tak był zaskoczony tą znajomością. Potwierdził skinięciem, że Percival naprawdę wspomniał o niej na spotkaniu. Nie spodziewał się jednak usłyszeć, że mężczyzna ją uratował. Zmartwił się wyraźnie. Od czego? Co się stało?
– Wspomniał to samo, że się widzieliście – potwierdził na głos. – Ale… jak to uratował? – Zapytał, mając nadzieję, że czarownica mu to objaśni, choćby powierzchownie. Nie ukrywał swojego zaskoczenia. – Ktoś cię napadł? – To była pierwsza myśl, która mu przyszła na myśl. Bo przecież od czego ktoś mógłby ją ratować, prawda? Jak mało o niej wiedział! Anthony’emu nigdy nie przeszło przez myśl to, że czarownica mogłaby chcieć sobie zrobić krzywdę.
Role się odwróciły, czego zdecydowanie obecnie nie chciał. W końcu to on miał za zadanie ją wspierać, nie ona jego. Szczególnie, że (jak mu się zdawało) pogodził się z dotychczasową stratą. Czuł się dziwnie, kiedy to ona ścisnęła jego dłonie. Nie chodziło tutaj o wstyd, a o wrażenie, że to przecież on, jako mężczyzna, powinien poprawić jej humor, nie odwrotnie. Cieszył się jednak, że natychmiast przyznała przed nim, że nie zamierzała marnować tyle czasu ile on stracił na swoją rozpacz. To był dobry znak i oby był szczery, a nie tylko uspokajający. Uśmiechnął się szeroko. Dobrze, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma sensu uciekać.
– Kiedyś opowiem tobie całą historię – dodał, nie chcąc jej teraz kłopotać nieszczęśliwymi wydarzeniami ze swojego życia. Poza tym, nie spotkali się tutaj, by rozmawiać o nim, a o niej. I to teraz było najważniejsze. – A rycerze nie mają jak cię dopaść. Nie wiedzą gdzie mieszkasz i lepiej, żeby tak zostało – dodał. – A gdyby się tak stało, że by się dowiedzieli… wiesz, że możesz przyjść tutaj.
Nie chciał tym bardziej, żeby myślała o konsekwencjach walki. Poucinane kończyny zapewne miały stać się niedługo normą. I wśród Zakonników i wśród Rycerzy. Nie powinno to jednak spotkać jej. Może więc lepiej, że przeszli na przyjemniejszy temat eliksirów.
– Jasne – przytaknął po raz kolejny. Plan wspólnego warzenia eliksirów w wolnym czasie wydawał się być całkiem dobrym. Najpierw jednak powinien spędzić trochę czasu przy książce, którą odnalazł w biblioteczce.
Skupił się natomiast na fiolce z eliksirem uspokajającym. Uradował się także, że dobrze zapamiętał jej uwagi dotyczące dawkowania. Bardziej jednak zaskoczony był jak plastycznie wyjaśniła mu dawkowanie na przykładzie alkoholu. To było dla niego zrozumiałe i chyba bardziej być nie mogło. Spojrzał na nią pełen podziwu. A potem przy jej pomocy, wcześniej ponownie upewniając się ile dokładnie miał wypić eliksiru – spróbował go zażyć.
|Proszę Charlene o podanie mi eliksiru.
|I proszę, żeby Charlene wybrała sobie odpowiednie ingrediencje do odebrania z mojego konta.
– Wspomniał to samo, że się widzieliście – potwierdził na głos. – Ale… jak to uratował? – Zapytał, mając nadzieję, że czarownica mu to objaśni, choćby powierzchownie. Nie ukrywał swojego zaskoczenia. – Ktoś cię napadł? – To była pierwsza myśl, która mu przyszła na myśl. Bo przecież od czego ktoś mógłby ją ratować, prawda? Jak mało o niej wiedział! Anthony’emu nigdy nie przeszło przez myśl to, że czarownica mogłaby chcieć sobie zrobić krzywdę.
Role się odwróciły, czego zdecydowanie obecnie nie chciał. W końcu to on miał za zadanie ją wspierać, nie ona jego. Szczególnie, że (jak mu się zdawało) pogodził się z dotychczasową stratą. Czuł się dziwnie, kiedy to ona ścisnęła jego dłonie. Nie chodziło tutaj o wstyd, a o wrażenie, że to przecież on, jako mężczyzna, powinien poprawić jej humor, nie odwrotnie. Cieszył się jednak, że natychmiast przyznała przed nim, że nie zamierzała marnować tyle czasu ile on stracił na swoją rozpacz. To był dobry znak i oby był szczery, a nie tylko uspokajający. Uśmiechnął się szeroko. Dobrze, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma sensu uciekać.
– Kiedyś opowiem tobie całą historię – dodał, nie chcąc jej teraz kłopotać nieszczęśliwymi wydarzeniami ze swojego życia. Poza tym, nie spotkali się tutaj, by rozmawiać o nim, a o niej. I to teraz było najważniejsze. – A rycerze nie mają jak cię dopaść. Nie wiedzą gdzie mieszkasz i lepiej, żeby tak zostało – dodał. – A gdyby się tak stało, że by się dowiedzieli… wiesz, że możesz przyjść tutaj.
Nie chciał tym bardziej, żeby myślała o konsekwencjach walki. Poucinane kończyny zapewne miały stać się niedługo normą. I wśród Zakonników i wśród Rycerzy. Nie powinno to jednak spotkać jej. Może więc lepiej, że przeszli na przyjemniejszy temat eliksirów.
– Jasne – przytaknął po raz kolejny. Plan wspólnego warzenia eliksirów w wolnym czasie wydawał się być całkiem dobrym. Najpierw jednak powinien spędzić trochę czasu przy książce, którą odnalazł w biblioteczce.
Skupił się natomiast na fiolce z eliksirem uspokajającym. Uradował się także, że dobrze zapamiętał jej uwagi dotyczące dawkowania. Bardziej jednak zaskoczony był jak plastycznie wyjaśniła mu dawkowanie na przykładzie alkoholu. To było dla niego zrozumiałe i chyba bardziej być nie mogło. Spojrzał na nią pełen podziwu. A potem przy jej pomocy, wcześniej ponownie upewniając się ile dokładnie miał wypić eliksiru – spróbował go zażyć.
|Proszę Charlene o podanie mi eliksiru.
|I proszę, żeby Charlene wybrała sobie odpowiednie ingrediencje do odebrania z mojego konta.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znajomość Charlie i Percivala była dziełem przypadku, podobnie jak i jej znajomość z Anthonym. Obaj pojawili się nagle w jej życiu i już w nim zostali, mimo że obaj wywodzili się z zupełnie różnych środowisk i byli sporo starsi, więc z pozoru wydawałoby się, że nie ma co ich łączyć... ale życie pisało różne scenariusze.
Zmieszała się nieco, ale mogła się spodziewać, że Anthony pociągnie ją za język.
- Nikt mnie nie napadł – przyznała, pesząc się i spuszczając wzrok. – Tamtego dnia... to ja sama dla siebie stanowiłam zagrożenie, a Percival powstrzymał mnie przed uczynieniem czegoś bardzo głupiego, przywrócił mi zdrowy rozsądek – przygryzła wargę i dopiero po chwili lekko uniosła spojrzenie. – Wbrew temu, co niektórzy myślą, on jest naprawdę w porządku. Dobrze mi się z nim rozmawia i wie naprawdę mnóstwo o smokach. Kiedyś nawet zabrał mnie ze sobą na wyprawę. Może... powinieneś odłożyć na bok dawne rodowe uprzedzenia? On już nie jest Nottem, ryzykując życie przeszedł na naszą stronę, za co odrzuciła go własna rodzina. – Nie rozumiała idei rodowych uprzedzeń, w końcu nie wiedziała zbyt wiele o szlacheckich tradycjach i abstrakcją było dla niej nielubienie kogoś tylko ze względu na nazwisko. Ją zawsze uczono, że ludzie są różni i nie należy wszystkich wrzucać do jednego worka, że nawet wśród przedstawicieli błękitnej krwi mogli się znaleźć przyzwoici ludzie, tak samo jak wśród mugolaków mógł się zdarzyć ktoś zły. Nie wpajano jej zatem uprzedzeń do żadnej konkretnej rodziny i sama wyrabiała sobie opinie o napotkanych na swej drodze ludziach. Teraz czuła, że powinna wstawić się za Percivalem, który przez swoją przeszłość nie miał łatwo w Zakonie. Gdyby była na spotkaniu, pewnie podobnie jak na pożegnaniu Bathildy, usiadłaby obok niego, okazując mu tym samym zaufanie i wsparcie. Była bowiem osobą, która była skłonna wyciągać rękę do wyrzutków i to robiła, akceptując w gronie swoich znajomych byłego rycerza, wilkołaka, byłego truciciela, a także Anthony’ego, który również miał na rękach krew, a jednak jej serce biło żywiej, ilekroć ich spojrzenia zetknęły się choć na sekundę. Nieważne było to, co o Anthonym mogła myśleć spora część czarodziejskiego społeczeństwa – miłość była ślepa i nawet Stonehenge nie było w stanie zmienić tego, co do niego czuła. A rozmawiając z Percivalem mogła niemal zapomnieć o jego dawnym nazwisku i przynależności, odkładała to na bok, za najważniejsze przyjmując to, co było tu i teraz.
Kiedyś ta tolerancja i empatia mogą ją zgubić, jeśli pewnego dnia okaże je nieodpowiedniej osobie, ale wierzyła, że przeczucia jej nie mylą co do Percivala czy Anthony’ego. Jej serce znowu zaczęło bić szybciej, kiedy ścisnęła jego dłonie własnymi. Zakochanie było całkiem przyjemnym uczuciem, pomijając fakt, że było z góry skazane na klęskę. I naprawdę miała nadzieję, że on niczego się nie domyślał. Jakie to szczęście, że nie był legilimentą i nie mógł zajrzeć do jej umysłu! Prędzej odgryzłaby sobie język, niż wyznała mu swoje uczucia. Ale mogła okazywać mu wsparcie i cieszyć się z każdej sekundy, kiedy ich dłonie się stykały, ale w końcu musiała z żalem je puścić i skupić się na udzieleniu mu tego małego wykładu z anatomii.
- Chętnie jej wysłucham, kiedy już będziesz gotowy, by się nią podzielić – zapewniła go, absolutnie nie naciskając, by opowiedział o tym już teraz. Była ciekawa, ale jej ciekawość musiała pozostać niezaspokojona. – Mój obecny dom nie figuruje w żadnym rejestrze, w Mungu mają jedynie adres poprzedniego. Przeprowadziłam się już po odejściu z pracy. Mam jednak nadzieję, że nigdy nie odkryją mojej przynależności.
Tego zdecydowanie nie chciała. Choć niedawno była tak bliska próby samobójczej, nie spieszyło jej się na tamten świat, na pewno nie za sprawą rycerzy, dlatego wolałaby, by nigdy się o niej nie dowiedzieli i nie mieli powodu, by jej szukać. Nie chciała podzielić losu Hannah i Bena, lub nawet gorzej.
Tak czuła, że posłużenie się przykładem alkoholu pomoże mu lepiej zrozumieć istotę oddziaływania mikstur na ciało czarodzieja i konieczności dostosowania dawki eliksiru do wagi i wzrostu osoby. Pomogła mu też wypić eliksir, instruując jak ma to zrobić sam następnym razem. Przyjęła także ingrediencje, które jej ofiarował, a które miały zostać zużyte na eliksiry dla Zakonników.
- Dziękuję. Na pewno się przydadzą, a jeśli będziesz potrzebować jakiegoś eliksiru, wyślij sowę. Eliksir byka, który ci obiecałam, prześlę jeszcze dziś.
Spojrzała na niego raz jeszcze; wiedziała, że lada moment nadejdzie moment pożegnania, ale przeciągała go, nie spieszyło jej się do rozstania z Macmillanem ani do powrotu do pustego domu.
| biorę od Anthony’ego figa abisyńska, kwiat paproci x2, ślaz, bezoar, róg garboroga, żądło mantykory
Zmieszała się nieco, ale mogła się spodziewać, że Anthony pociągnie ją za język.
- Nikt mnie nie napadł – przyznała, pesząc się i spuszczając wzrok. – Tamtego dnia... to ja sama dla siebie stanowiłam zagrożenie, a Percival powstrzymał mnie przed uczynieniem czegoś bardzo głupiego, przywrócił mi zdrowy rozsądek – przygryzła wargę i dopiero po chwili lekko uniosła spojrzenie. – Wbrew temu, co niektórzy myślą, on jest naprawdę w porządku. Dobrze mi się z nim rozmawia i wie naprawdę mnóstwo o smokach. Kiedyś nawet zabrał mnie ze sobą na wyprawę. Może... powinieneś odłożyć na bok dawne rodowe uprzedzenia? On już nie jest Nottem, ryzykując życie przeszedł na naszą stronę, za co odrzuciła go własna rodzina. – Nie rozumiała idei rodowych uprzedzeń, w końcu nie wiedziała zbyt wiele o szlacheckich tradycjach i abstrakcją było dla niej nielubienie kogoś tylko ze względu na nazwisko. Ją zawsze uczono, że ludzie są różni i nie należy wszystkich wrzucać do jednego worka, że nawet wśród przedstawicieli błękitnej krwi mogli się znaleźć przyzwoici ludzie, tak samo jak wśród mugolaków mógł się zdarzyć ktoś zły. Nie wpajano jej zatem uprzedzeń do żadnej konkretnej rodziny i sama wyrabiała sobie opinie o napotkanych na swej drodze ludziach. Teraz czuła, że powinna wstawić się za Percivalem, który przez swoją przeszłość nie miał łatwo w Zakonie. Gdyby była na spotkaniu, pewnie podobnie jak na pożegnaniu Bathildy, usiadłaby obok niego, okazując mu tym samym zaufanie i wsparcie. Była bowiem osobą, która była skłonna wyciągać rękę do wyrzutków i to robiła, akceptując w gronie swoich znajomych byłego rycerza, wilkołaka, byłego truciciela, a także Anthony’ego, który również miał na rękach krew, a jednak jej serce biło żywiej, ilekroć ich spojrzenia zetknęły się choć na sekundę. Nieważne było to, co o Anthonym mogła myśleć spora część czarodziejskiego społeczeństwa – miłość była ślepa i nawet Stonehenge nie było w stanie zmienić tego, co do niego czuła. A rozmawiając z Percivalem mogła niemal zapomnieć o jego dawnym nazwisku i przynależności, odkładała to na bok, za najważniejsze przyjmując to, co było tu i teraz.
Kiedyś ta tolerancja i empatia mogą ją zgubić, jeśli pewnego dnia okaże je nieodpowiedniej osobie, ale wierzyła, że przeczucia jej nie mylą co do Percivala czy Anthony’ego. Jej serce znowu zaczęło bić szybciej, kiedy ścisnęła jego dłonie własnymi. Zakochanie było całkiem przyjemnym uczuciem, pomijając fakt, że było z góry skazane na klęskę. I naprawdę miała nadzieję, że on niczego się nie domyślał. Jakie to szczęście, że nie był legilimentą i nie mógł zajrzeć do jej umysłu! Prędzej odgryzłaby sobie język, niż wyznała mu swoje uczucia. Ale mogła okazywać mu wsparcie i cieszyć się z każdej sekundy, kiedy ich dłonie się stykały, ale w końcu musiała z żalem je puścić i skupić się na udzieleniu mu tego małego wykładu z anatomii.
- Chętnie jej wysłucham, kiedy już będziesz gotowy, by się nią podzielić – zapewniła go, absolutnie nie naciskając, by opowiedział o tym już teraz. Była ciekawa, ale jej ciekawość musiała pozostać niezaspokojona. – Mój obecny dom nie figuruje w żadnym rejestrze, w Mungu mają jedynie adres poprzedniego. Przeprowadziłam się już po odejściu z pracy. Mam jednak nadzieję, że nigdy nie odkryją mojej przynależności.
Tego zdecydowanie nie chciała. Choć niedawno była tak bliska próby samobójczej, nie spieszyło jej się na tamten świat, na pewno nie za sprawą rycerzy, dlatego wolałaby, by nigdy się o niej nie dowiedzieli i nie mieli powodu, by jej szukać. Nie chciała podzielić losu Hannah i Bena, lub nawet gorzej.
Tak czuła, że posłużenie się przykładem alkoholu pomoże mu lepiej zrozumieć istotę oddziaływania mikstur na ciało czarodzieja i konieczności dostosowania dawki eliksiru do wagi i wzrostu osoby. Pomogła mu też wypić eliksir, instruując jak ma to zrobić sam następnym razem. Przyjęła także ingrediencje, które jej ofiarował, a które miały zostać zużyte na eliksiry dla Zakonników.
- Dziękuję. Na pewno się przydadzą, a jeśli będziesz potrzebować jakiegoś eliksiru, wyślij sowę. Eliksir byka, który ci obiecałam, prześlę jeszcze dziś.
Spojrzała na niego raz jeszcze; wiedziała, że lada moment nadejdzie moment pożegnania, ale przeciągała go, nie spieszyło jej się do rozstania z Macmillanem ani do powrotu do pustego domu.
| biorę od Anthony’ego figa abisyńska, kwiat paproci x2, ślaz, bezoar, róg garboroga, żądło mantykory
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Skoro nikt jej nie napadł to jak Percival mógł ją uratować? Co miała przez to na myśli? To były pytania, które krążyły mu w danej chwili po głowie. Czy to była jakaś metafora? Ale czego? Nie potrafił (jeszcze) założyć najgorszego, bo nie współgrało mu to z naturą panny Leighton, którą dotychczas poznał jako radosną osobę. Zdawała mu się przecież być pełną życia czarownicą, której jedynie los prawił od czasu do czasu niemiłe niespodzianki . Tym większe było jego zaskoczenie, gdy Charlene przyznała, że były szlachcic uratował ją „przed nią samą”. Jej stwierdzenie, choć krążyło wokół sedna, było całkowicie zrozumiałe. Natychmiast się zmartwił. Nie spodziewał dowiedzieć się tego, że dzień przed spotkaniem panna Leighton rozważała zakończenie wszystkiego. W tej chwili mógł być tylko i wyłącznie wdzięczny Percivali za to, że oddalił ją od tak mrocznych myśli. Nie wiedział jak się zachować, co powiedzieć.
– Jeżeli tobie pomógł, to wierzę, że rzeczywiście jest dobrym człowiekiem – przyznał dopiero po chwili. Nie miał pojęcia od czego zacząć, co w ogóle powiedzieć. Na tę chwilę z całą pewnością chciał odłożyć rodowe uprzedzenia na bok. – Cieszę się też, że zrezygnowałaś ze swojej… głupoty – dodał. Nie był pewien czy nazywanie chęci samobójstwa „głupotą” było odpowiednie, ale nie potrafił wyrażać się w danej sytuacji z większą przystojnością i wyrafinowaniem. – Pisz mi, gdy tylko dopadną cię czarne myśli – stwierdził po chwili ciszy i rozmyślania. Chciał wierzyć, że był odpowiednią osobą, której panna Leighton mogłaby się zwierzyć, ale wszystko oczywiście zależało od niej samej. Nie chciał rozprawiać obecnie o samym Notcie, ale w myślach przyznawał czarownicy rację. Wystąpienie w Stonehenge wymagało nie małej odwagi i szczerości, ale i głupoty niemalże macmillanowskich.
Faktem jednak było to, że sam ostatnimi czasy odkładał swoją tolerancję i empatię na bok. Gdyby tego nie zrobił, pewnie by zwariował (nawet przy użyciu eliksirów uspokajających). Wiedział jednak, że była wojna i że nad wrogami nie było potrzeby się rozczulać. Pogodził się też z tym, że przyczynił się do śmierci kilkudziesięciu osób. Nie oznaczało to jednak, że był zupełnie pozbawiony jakichkolwiek emocji. Gdyby tak nie było, zapewne nie rozmawiałby w podobny sposób z Charlene.
Cieszył się, że jej dom nie figurował na żadnej liście. Tak było lepiej. Oby też nikt go nie odnalazł.
– Jasne, gdybym czegoś potrzebował to wyślę – odpowiedział jej. – Gdybyś ty czegoś potrzebowała… i gdybyś potrzebowała komuś się zwierzyć, pisz. Ale bądź ostrożna – dodał, akcentując szczególnie ostatnią prośbę. Kto wie czego mogli oczekiwać. Potem wypił, przy pomocy Charlene eliksir. – Dziękuję. Chodź, zaprowadzę cię do naszej skrytki z ingrediencjami – zaproponował. – A potem coś zjesz.
Nie przyjmował odmowy. Głupio byłoby puścić ją bez choćby jednego kawałka ciasta w dalszą drogę. Najpierw jednak zaprowadził ją do schowka, gdzie Macmillanowie trzymali ingrediencje, pokazując jej w szczególności kwiaty paproci, które udało mu się zdobyć. Potem oczywiście zamierzał zabrać ją do kuchni, gdzie mogłaby się najeść, jeżeli tylko by chciała.
– Bierz, co chcesz – wyjaśnił jej.
|Zażywam eliksir i przekazuję składniki Charlie
|zt?
– Jeżeli tobie pomógł, to wierzę, że rzeczywiście jest dobrym człowiekiem – przyznał dopiero po chwili. Nie miał pojęcia od czego zacząć, co w ogóle powiedzieć. Na tę chwilę z całą pewnością chciał odłożyć rodowe uprzedzenia na bok. – Cieszę się też, że zrezygnowałaś ze swojej… głupoty – dodał. Nie był pewien czy nazywanie chęci samobójstwa „głupotą” było odpowiednie, ale nie potrafił wyrażać się w danej sytuacji z większą przystojnością i wyrafinowaniem. – Pisz mi, gdy tylko dopadną cię czarne myśli – stwierdził po chwili ciszy i rozmyślania. Chciał wierzyć, że był odpowiednią osobą, której panna Leighton mogłaby się zwierzyć, ale wszystko oczywiście zależało od niej samej. Nie chciał rozprawiać obecnie o samym Notcie, ale w myślach przyznawał czarownicy rację. Wystąpienie w Stonehenge wymagało nie małej odwagi i szczerości, ale i głupoty niemalże macmillanowskich.
Faktem jednak było to, że sam ostatnimi czasy odkładał swoją tolerancję i empatię na bok. Gdyby tego nie zrobił, pewnie by zwariował (nawet przy użyciu eliksirów uspokajających). Wiedział jednak, że była wojna i że nad wrogami nie było potrzeby się rozczulać. Pogodził się też z tym, że przyczynił się do śmierci kilkudziesięciu osób. Nie oznaczało to jednak, że był zupełnie pozbawiony jakichkolwiek emocji. Gdyby tak nie było, zapewne nie rozmawiałby w podobny sposób z Charlene.
Cieszył się, że jej dom nie figurował na żadnej liście. Tak było lepiej. Oby też nikt go nie odnalazł.
– Jasne, gdybym czegoś potrzebował to wyślę – odpowiedział jej. – Gdybyś ty czegoś potrzebowała… i gdybyś potrzebowała komuś się zwierzyć, pisz. Ale bądź ostrożna – dodał, akcentując szczególnie ostatnią prośbę. Kto wie czego mogli oczekiwać. Potem wypił, przy pomocy Charlene eliksir. – Dziękuję. Chodź, zaprowadzę cię do naszej skrytki z ingrediencjami – zaproponował. – A potem coś zjesz.
Nie przyjmował odmowy. Głupio byłoby puścić ją bez choćby jednego kawałka ciasta w dalszą drogę. Najpierw jednak zaprowadził ją do schowka, gdzie Macmillanowie trzymali ingrediencje, pokazując jej w szczególności kwiaty paproci, które udało mu się zdobyć. Potem oczywiście zamierzał zabrać ją do kuchni, gdzie mogłaby się najeść, jeżeli tylko by chciała.
– Bierz, co chcesz – wyjaśnił jej.
|Zażywam eliksir i przekazuję składniki Charlie
|zt?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej samej było bardzo wstyd za tamten dzień, za to, jak głupie myśli ją naszły. Ale do tego pchnęła ją desperacja, strach i tęsknota za siostrą, a także niemożność odnalezienia się w nowej, niebezpiecznej rzeczywistości. Pod koniec marca i na początku kwietnia była kompletnie zagubiona. Teraz też była, choć już nieco mniej, ale nadal było jej trudno i kto wie, co by z nią było, gdyby nie miała motywacji do życia w postaci rodziców, przyjaciół i Zakonu Feniksa.
Do czasu zaginięcia Very rzeczywiście była osobą bardzo pogodną i optymistycznie nastawioną do życia. Dopiero ostatnie pół roku ją zmieniło, uczyniło ją znerwicowaną, niespokojną i lękającą się przyszłości, którą zaczęła postrzegać w coraz czarniejszych barwach. To było zupełnie niepodobne do tej dawnej Charlie, również do tej, którą Macmillan poznał początkiem czerwca ubiegłego roku, kiedy dosiadł się do jej stolika w herbaciarni i uwolnił ją od złośliwego „podarunku”.
Gdyby wtedy jej ktoś powiedział, że pewnego dnia zakocha się w tym mężczyźnie, nie uwierzyłaby, choć już wtedy ujęła ją jego sympatyczność i skorość do pomocy nieznajomej w opałach.
- Taak, to było głupie. Vera na pewno by była wściekła i potrząsnęłaby mną, gdyby mogła. Niemal mogłam sobie wyobrazić jej głos wrzeszczący mi do ucha... – znów ścisnęła ją nagła fala tęsknoty za siostrą. Bardzo brakowało jej Very w codziennym życiu, tym bardziej że przez te wszystkie lata podążała za nią, korzystając z wydeptanych przez tą starszą i silniejszą ścieżek. A teraz sama musiała odkryć własne i samodzielnie je przetrzeć, jednocześnie starając się przetrwać. – To zaskakujący zbieg okoliczności, że Percival akurat latał w tamtej okolicy na ateonanie. I może niektórzy nazwaliby mnie naiwną... Ale ja naprawdę wierzę w to, że się nawrócił i chce żyć inaczej niż jego rodzina.
Była tak ufna wobec ludzi, którzy okazywali jej dobroć. Zawsze, a zwłaszcza teraz, potrzebowała tej dobroci. Chciała widzieć że choć świat się walił, to nadal istnieli ludzie dobrzy i nie wszyscy poddawali się szaleństwu.
- Napiszę, Anthony. Choć naprawdę nie chciałabym sprawiać ci kłopotu.
Nie chciała być przyczyną jego trosk i problemów. Zależało jej na nim. Ale jakaś egoistyczna, głęboko ukryta cząstka pragnęła każdej chwili, kiedy był blisko niej. Jej serce chciało do niego bić wbrew temu, że rozum krzyczał, jakie to nierozsądne. Ale w nim też widziała przede wszystkim dobro, nie chcąc myśleć o konsekwencjach Stonehenge, a o tym, jaki był wobec niej. Nie dopuszczała myśli, które mogłyby zepsuć obraz ukochanego, i za tragedię tamtego dnia obwiniała raczej drugiego Anthony’ego, a Macmillan tylko mu pomógł, nie będąc do końca świadomym konsekwencji. W taki przynajmniej obraz wierzyła, całej prawdy nie znając, bo jej tam nie było i słyszała jedynie opowieści – ale dużo łatwiej było obarczyć winą kogoś nielubianego, już od dawna uważanego za człowieka pozbawionego skrupułów i empatii, niż obiekt uczuć.
- Zachowam ostrożność. I będę pamiętać – zapewniła go i poszła za nim do skrytki z ingrediencjami, gdzie wybrała sobie kilka składników, dziękując za nie Anthony’emu. Robił jej dużą przysługę, ofiarując cenne serca, zwłaszcza kwiaty paproci, bo teraz trudniej jej było zdobywać składniki, odkąd nie bywała w Londynie, nie miała dostępu do apteki, a i z większością dostawców kontakt się urwał, bo niektórzy zapewne uciekli za granicę lub musieli zwinąć interes.
Potem pożegnała się z nim, wyrażając nadzieję, że niedługo znowu uda im się spotkać. Przeciągała moment rozstania, ale w końcu nadeszła ta chwila, kiedy spojrzała na niego po raz ostatni, zanim opuściła jego dom. I wciąż miała pod powiekami jego obraz, gdy poza dworkiem teleportowała się w okolice swojego domu.
| zt. x 2
Do czasu zaginięcia Very rzeczywiście była osobą bardzo pogodną i optymistycznie nastawioną do życia. Dopiero ostatnie pół roku ją zmieniło, uczyniło ją znerwicowaną, niespokojną i lękającą się przyszłości, którą zaczęła postrzegać w coraz czarniejszych barwach. To było zupełnie niepodobne do tej dawnej Charlie, również do tej, którą Macmillan poznał początkiem czerwca ubiegłego roku, kiedy dosiadł się do jej stolika w herbaciarni i uwolnił ją od złośliwego „podarunku”.
Gdyby wtedy jej ktoś powiedział, że pewnego dnia zakocha się w tym mężczyźnie, nie uwierzyłaby, choć już wtedy ujęła ją jego sympatyczność i skorość do pomocy nieznajomej w opałach.
- Taak, to było głupie. Vera na pewno by była wściekła i potrząsnęłaby mną, gdyby mogła. Niemal mogłam sobie wyobrazić jej głos wrzeszczący mi do ucha... – znów ścisnęła ją nagła fala tęsknoty za siostrą. Bardzo brakowało jej Very w codziennym życiu, tym bardziej że przez te wszystkie lata podążała za nią, korzystając z wydeptanych przez tą starszą i silniejszą ścieżek. A teraz sama musiała odkryć własne i samodzielnie je przetrzeć, jednocześnie starając się przetrwać. – To zaskakujący zbieg okoliczności, że Percival akurat latał w tamtej okolicy na ateonanie. I może niektórzy nazwaliby mnie naiwną... Ale ja naprawdę wierzę w to, że się nawrócił i chce żyć inaczej niż jego rodzina.
Była tak ufna wobec ludzi, którzy okazywali jej dobroć. Zawsze, a zwłaszcza teraz, potrzebowała tej dobroci. Chciała widzieć że choć świat się walił, to nadal istnieli ludzie dobrzy i nie wszyscy poddawali się szaleństwu.
- Napiszę, Anthony. Choć naprawdę nie chciałabym sprawiać ci kłopotu.
Nie chciała być przyczyną jego trosk i problemów. Zależało jej na nim. Ale jakaś egoistyczna, głęboko ukryta cząstka pragnęła każdej chwili, kiedy był blisko niej. Jej serce chciało do niego bić wbrew temu, że rozum krzyczał, jakie to nierozsądne. Ale w nim też widziała przede wszystkim dobro, nie chcąc myśleć o konsekwencjach Stonehenge, a o tym, jaki był wobec niej. Nie dopuszczała myśli, które mogłyby zepsuć obraz ukochanego, i za tragedię tamtego dnia obwiniała raczej drugiego Anthony’ego, a Macmillan tylko mu pomógł, nie będąc do końca świadomym konsekwencji. W taki przynajmniej obraz wierzyła, całej prawdy nie znając, bo jej tam nie było i słyszała jedynie opowieści – ale dużo łatwiej było obarczyć winą kogoś nielubianego, już od dawna uważanego za człowieka pozbawionego skrupułów i empatii, niż obiekt uczuć.
- Zachowam ostrożność. I będę pamiętać – zapewniła go i poszła za nim do skrytki z ingrediencjami, gdzie wybrała sobie kilka składników, dziękując za nie Anthony’emu. Robił jej dużą przysługę, ofiarując cenne serca, zwłaszcza kwiaty paproci, bo teraz trudniej jej było zdobywać składniki, odkąd nie bywała w Londynie, nie miała dostępu do apteki, a i z większością dostawców kontakt się urwał, bo niektórzy zapewne uciekli za granicę lub musieli zwinąć interes.
Potem pożegnała się z nim, wyrażając nadzieję, że niedługo znowu uda im się spotkać. Przeciągała moment rozstania, ale w końcu nadeszła ta chwila, kiedy spojrzała na niego po raz ostatni, zanim opuściła jego dom. I wciąż miała pod powiekami jego obraz, gdy poza dworkiem teleportowała się w okolice swojego domu.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| stąd
W głowie młodego szlachcica panował chaos, a prędka myśl przecisnęła się na usta, pozwalając wybrzmieć w powietrzu pytaniem odrobinę zbyt ciekawskim jak na ich pozycję i wiek. Może parę lat temu nic by się nie stało: teraz jednak Ollivander zrozumiał, że nieumyślnie przekroczył pewną linię, której nie powinien był przeciąć. Nawet głos zaniepokojonej ciotki, wciąż usadzonej na ławce przy różanym krzewie nie był w stanie sprawić, że Constantine odwrócił wzrok od Virginii. Jedno jej cukierkowo różowe westchnięcie później szkatułka zniknęła z jego rąk, spoczywając znów między palcami Virginii: wtedy również i Constantine mógł odetchnąć, wypuszczając w brzoskwiniowym tonie część nerwów, jakby odcinał sznurki od ciągnących go w dół kamieni.
– To nic takiego –odparł prędko, cofając dłoń i zaplatając obie ręce znów za plecami. Zaraz jednak znów powtórzył te same słowa: – To też nic takiego – dodał, o wiele bardziej miękko i z niewielkim śladem uśmiechu majaczącym w kącikach ust. Jej kolejna odpowiedź – jakże dyplomatyczna – sprawiła jednak, że uśmiech ten delikatnie się poszerzył.
– Być może – zaczął w podobnym tonie, lecz nie mając na celu przedrzeźniania czarownicy – sam sprowokowałem twoją reakcję. Wybacz mi – powiedział, jedną z dłoni składając płasko na piersi i pochylając głowę. Zamilkł po tym, pozwalając jej powoli składać słowa, śledząc przy tym rumieńce, które rozlały się pod zdobiącymi policzki piegami. Starał się nie być natarczywy w swoim spojrzeniu, po prostu wyrażając w ten sposób swoją uwagę dla słów młodej lady. Bo na wszystkie dęby Lancashire, tym właśnie byli: lordem i lady, toteż musieli zachowywać jakieś granice.
– Rozumiem... – odparł w końcu, na moment krzyżując z nią spojrzenia, zaraz jednak zerknął w bok, przypatrując się włochatej pszczole, która powolnym lotem sunęła pobliskiej grządce tulipanów. – Rodzina jest najważniejszym, co mamy, czymś całkowicie bezcennym. Podejmując decyzje musimy kierować się jej dobrem, nie ważne czy jest rodziną, w której się urodziliśmy, czy której częścią się stajemy – powiedział, jednak błysk w jego oku wskazywał na to, że jego słowa miały drugie dno, którego jednak Virginii nie zamierzał zdradzać wprost. Decyzje takie jak ta, o której przypadkowo zaczęli rozmawiać musiały być obustronnie korzystne: miał nadzieję, że zdają sobie z tego sprawę i krewni lady Macmillan. Jaki był bowiem sens na siłę próbować uszczęśliwić wszystkich, jeżeli już od początku widać było, że to nie to? Z niewolnika nie ma służącego, a tym bardziej służącego dla wartości i idei, jaką była rodzina. Dowodem na to było chociażby to, jak zakończyło się małżeństwo jego brata i lady Julii Prewett.
Na jej prośbę skinął głową. – Oczywiście – zgodził się, nie mogąc jednak nie zastanowić się przy okazji, czy ich dzisiejsze spotkanie aby na pewno było przypadkowe oraz przy okazji. Żeby mieć coś do podejrzewania było jednak zdecydowanie za wcześnie: musiał poczynić dalej idące obserwacje. Uśmiechnął się uprzejmie na wspomnienie wystawy. – Wernisaż jak wernisaż. Prace zostały powieszone, wystawa uroczyście otworzona, wszyscy przeszli, obejrzeli, zjedli kolację i poszli. Nic fascynującego, jednak nie doszły do mnie negatywne komentarze – przyznał, wciąż cicho. Nie ekscytował się samym wernisażem po czasie, który upłynął. Bardziej wspominał moment, w którym obserwował wieszanie prac przed oficjalną częścią wieczoru, kiedy mógł przejść pustym korytarzem i przetrawić myśl, że oto mu się udało dokonać tego, o czym wielu marzyło. Pamiętał jednak, że Virginia nie ekscytowała się sztuką – niezbyt zwracała uwagę na jego malunki za czasów Hogwartu, a po jej aż nazbyt uprzejmym tonie wywnioskował, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Drgnął jednak, sięgając po kieszonkowy zegarek. Wskazówki szeptały do niego znad złotej koperty, że niewiele czasu mu pozostało dla Gin. Spojrzał na nią na wpół smutno, na wpół z determinacją. – Co chciałaś mi pokazać? – zapytał szeptem, uśmiechając się nieznacznie. Wciąż był ciekaw.
W głowie młodego szlachcica panował chaos, a prędka myśl przecisnęła się na usta, pozwalając wybrzmieć w powietrzu pytaniem odrobinę zbyt ciekawskim jak na ich pozycję i wiek. Może parę lat temu nic by się nie stało: teraz jednak Ollivander zrozumiał, że nieumyślnie przekroczył pewną linię, której nie powinien był przeciąć. Nawet głos zaniepokojonej ciotki, wciąż usadzonej na ławce przy różanym krzewie nie był w stanie sprawić, że Constantine odwrócił wzrok od Virginii. Jedno jej cukierkowo różowe westchnięcie później szkatułka zniknęła z jego rąk, spoczywając znów między palcami Virginii: wtedy również i Constantine mógł odetchnąć, wypuszczając w brzoskwiniowym tonie część nerwów, jakby odcinał sznurki od ciągnących go w dół kamieni.
– To nic takiego –odparł prędko, cofając dłoń i zaplatając obie ręce znów za plecami. Zaraz jednak znów powtórzył te same słowa: – To też nic takiego – dodał, o wiele bardziej miękko i z niewielkim śladem uśmiechu majaczącym w kącikach ust. Jej kolejna odpowiedź – jakże dyplomatyczna – sprawiła jednak, że uśmiech ten delikatnie się poszerzył.
– Być może – zaczął w podobnym tonie, lecz nie mając na celu przedrzeźniania czarownicy – sam sprowokowałem twoją reakcję. Wybacz mi – powiedział, jedną z dłoni składając płasko na piersi i pochylając głowę. Zamilkł po tym, pozwalając jej powoli składać słowa, śledząc przy tym rumieńce, które rozlały się pod zdobiącymi policzki piegami. Starał się nie być natarczywy w swoim spojrzeniu, po prostu wyrażając w ten sposób swoją uwagę dla słów młodej lady. Bo na wszystkie dęby Lancashire, tym właśnie byli: lordem i lady, toteż musieli zachowywać jakieś granice.
– Rozumiem... – odparł w końcu, na moment krzyżując z nią spojrzenia, zaraz jednak zerknął w bok, przypatrując się włochatej pszczole, która powolnym lotem sunęła pobliskiej grządce tulipanów. – Rodzina jest najważniejszym, co mamy, czymś całkowicie bezcennym. Podejmując decyzje musimy kierować się jej dobrem, nie ważne czy jest rodziną, w której się urodziliśmy, czy której częścią się stajemy – powiedział, jednak błysk w jego oku wskazywał na to, że jego słowa miały drugie dno, którego jednak Virginii nie zamierzał zdradzać wprost. Decyzje takie jak ta, o której przypadkowo zaczęli rozmawiać musiały być obustronnie korzystne: miał nadzieję, że zdają sobie z tego sprawę i krewni lady Macmillan. Jaki był bowiem sens na siłę próbować uszczęśliwić wszystkich, jeżeli już od początku widać było, że to nie to? Z niewolnika nie ma służącego, a tym bardziej służącego dla wartości i idei, jaką była rodzina. Dowodem na to było chociażby to, jak zakończyło się małżeństwo jego brata i lady Julii Prewett.
Na jej prośbę skinął głową. – Oczywiście – zgodził się, nie mogąc jednak nie zastanowić się przy okazji, czy ich dzisiejsze spotkanie aby na pewno było przypadkowe oraz przy okazji. Żeby mieć coś do podejrzewania było jednak zdecydowanie za wcześnie: musiał poczynić dalej idące obserwacje. Uśmiechnął się uprzejmie na wspomnienie wystawy. – Wernisaż jak wernisaż. Prace zostały powieszone, wystawa uroczyście otworzona, wszyscy przeszli, obejrzeli, zjedli kolację i poszli. Nic fascynującego, jednak nie doszły do mnie negatywne komentarze – przyznał, wciąż cicho. Nie ekscytował się samym wernisażem po czasie, który upłynął. Bardziej wspominał moment, w którym obserwował wieszanie prac przed oficjalną częścią wieczoru, kiedy mógł przejść pustym korytarzem i przetrawić myśl, że oto mu się udało dokonać tego, o czym wielu marzyło. Pamiętał jednak, że Virginia nie ekscytowała się sztuką – niezbyt zwracała uwagę na jego malunki za czasów Hogwartu, a po jej aż nazbyt uprzejmym tonie wywnioskował, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Drgnął jednak, sięgając po kieszonkowy zegarek. Wskazówki szeptały do niego znad złotej koperty, że niewiele czasu mu pozostało dla Gin. Spojrzał na nią na wpół smutno, na wpół z determinacją. – Co chciałaś mi pokazać? – zapytał szeptem, uśmiechając się nieznacznie. Wciąż był ciekaw.
speak to me in colours
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gin należała do osób, którym z szczególną trudnością przychodziło przepraszanie za swoje (często dość gwałtowne, głośne i wyraźne) okazywanie emocji. Nie miała problemu z przyznawaniem się do błędu, jeśli takowy popełniła, ale nie mogła się pogodzić z tym, że jej sposób wyrażania uczuć według niektórych nie przystawał damie, którą przecież była. I że, co gorsza, czasami była zmuszana do przepraszania za to. O ile jej ród był w tym aspekcie dość tolerancyjny (może aż nazbyt i stąd problem Virginii), tak członkowie innych często nie byli już do tego stopnia wyrozumiali i mierzyli Gin takim wzrokiem, jakby co najmniej kogoś obraziła swoim głośnym, radosnym śmiechem. A już najgorsze w takich chwilach było to, że jak już zmuszała się do przeprosin za swoje zachowanie, to z tym większą wyższością ją później traktowano (między innymi dlatego po dzień dzisiejszy tak źle wspominała Sabat). W ten sposób, w takich chwilach miała wrażenie, jakby znajdowała się między między tłuczkiem a pałkarzem - z jednej strony oczekiwano od niej przeprosin, z drugiej jednak wiedziała, że po nich będzie już tylko gorzej. Zawsze było. Ale przy Constantinie chciała zachować się jak należy.
Okazało się jednak, że jej obawy były zupełnie bezpodstawne. Na próżno mogła czekać na pełne wyższości spojrzenia i wargi wyginające się w kpiącym uśmiechu. Nie, zamiast tego usłyszała tych kilka słów wypowiedzianych tak miękko i łagodnie, że momentalnie poczuła ulgę i wdzięczność. Najwyraźniej zbyt dużo czasu spędziła wśród tych podłych dam i zadufanych w sobie paniczyków, i zbyt długi okres dzielił ją od ostatniego spotkania z Cony'm.
Uśmiechnęła się delikatnie, rozluźniając lekko, co dostrzegłoby zapewne tylko wprawne oko. Milczała jeszcze jednak przez krótką chwilę patrząc na tego oto młodzieńca pochylonego przed nią z dłonią złożoną na piersi. Nie wiedziała jak to robił, ale wszelka złość i urazy wyparowały z niej niemal zupełnie. Jak miała się na niego w tej chwili gniewać?
Kąciki jej warg uniosły się jeszcze nieznacznie ku górze, a Gin spróbowała pochwycić jego spojrzenie swoim.
- Już wybaczyłam - odpowiedziała - i nie żywię żadnej urazy względem ciebie - dodała zupełnie szczerze. Sama nie była bez winy, a to wszystko wynikło z serii niefortunnych nieporozumień. Nie chciała w ten sposób zaczynać ich odświeżonej znajomości - od żalu i pretensji. Miała nadzieję, że i Cony jej wybaczy, choć nie śmiała o to prosić. Obecnie każdy dobry duch był dla niej jak na wagę złota, szczególnie taki, który rozumiał jej położenie. Jeśli jeszcze przed chwilą wątpiła w lorda Ollivandera w tej kwestii, tak po kolejnych jego słowach posłała mu przeciągłe spojrzenie, by ostatecznie krótko przytaknąć głową. Tak, dokładnie o to się rozchodziło: o dobro rodu. Dobro rodu, które było stawiane na pierwszym miejscu i czasami mogło się nie pokrywać z dobrem jednostki. Albo jednostce się tak tylko zdawało, o czym nieustannie próbowała przekonać ją matka.
Szczęśliwie, Constantine przystał na propozycję nieporuszania już tematów około-małżeńskich, których Gin miała przesyt na co dzień. Nie rozwodził się też na temat wernisażu, co miało swoje dobre i złe strony, choć mimo wszystko chyba więcej tych dobrych. Tym bardziej, że z opisu młodego Ollivandera wychodziło, że wernisaże wyglądały dokładnie tak jak je sobie Virginia wyobrażała. "Nic fascynującego" - jak to określił Cony, choć kiedy to powiedział, na ułamek sekundy zmarszczyła brwi. Sądziła, że właśnie dla niego te rzeczy były fascynujące.
Kiedy zerknął na zegarek spojrzała na niego, jakby po samym jego wyrazie twarzy wyczytała, że kończy im się czas. Zamiast się jednak z nią pożegnać, przypomniał jej, że przecież miała mu coś pokazać. Uśmiechnęła się lekko, bo sama już prawie o tym zapomniała.
- To właściwie nic takiego... - powiedziała, coby się nie nastawiał na nic wybitnie zjawiskowego. W końcu byli w ogrodzie, tu nie było jakichś spektakularnych rzeczy zdaniem Gin.
- Ale chodź - uśmiechnęła się już całkiem promiennie i postąpiła jeszcze dosłownie kilka kroków alejką. Ta zakręcała dalej prowadząc na polanę, ale Gin z niej zboczyła i podeszła do czegoś pomiędzy krzewem a drzewem. Przyłożyła palec wolnej ręki do ust na znak, żeby teraz Cony zachował absolutną ciszę, po czym schyliła się po leżący pod jej stopami patyk i nim odgarnęła kilka zielonych gałązek. Kiedy zbliżył się i spojrzał wgłąb krzewu, mógł bez problemu dostrzec uwite tam niewielkie gniazdo z wciąż nieopierzonymi czterema pisklętami w środku. To była chyba najbardziej fascynująca rzecz, jaką odkryła w ogrodzie.
Odezwała się ponownie dopiero kiedy oddalili się od gniazda, bo bała się spłoszyć ptasich rodziców. Już pewnie i tak byli w pobliżu niezadowoleni, że ktoś się zbliżył do tamtego krzewu.
- To małe kosy - wyjaśniła wesoło z błyszczącymi oczami. - Nawet nie wiedziałam, że już się wykluły. Wcześniej były tam jajka. Miały taki ładny morski kolor i piegi - uśmiechnęła się rozbawiona tym ostatnim spostrzeżeniem.
Okazało się jednak, że jej obawy były zupełnie bezpodstawne. Na próżno mogła czekać na pełne wyższości spojrzenia i wargi wyginające się w kpiącym uśmiechu. Nie, zamiast tego usłyszała tych kilka słów wypowiedzianych tak miękko i łagodnie, że momentalnie poczuła ulgę i wdzięczność. Najwyraźniej zbyt dużo czasu spędziła wśród tych podłych dam i zadufanych w sobie paniczyków, i zbyt długi okres dzielił ją od ostatniego spotkania z Cony'm.
Uśmiechnęła się delikatnie, rozluźniając lekko, co dostrzegłoby zapewne tylko wprawne oko. Milczała jeszcze jednak przez krótką chwilę patrząc na tego oto młodzieńca pochylonego przed nią z dłonią złożoną na piersi. Nie wiedziała jak to robił, ale wszelka złość i urazy wyparowały z niej niemal zupełnie. Jak miała się na niego w tej chwili gniewać?
Kąciki jej warg uniosły się jeszcze nieznacznie ku górze, a Gin spróbowała pochwycić jego spojrzenie swoim.
- Już wybaczyłam - odpowiedziała - i nie żywię żadnej urazy względem ciebie - dodała zupełnie szczerze. Sama nie była bez winy, a to wszystko wynikło z serii niefortunnych nieporozumień. Nie chciała w ten sposób zaczynać ich odświeżonej znajomości - od żalu i pretensji. Miała nadzieję, że i Cony jej wybaczy, choć nie śmiała o to prosić. Obecnie każdy dobry duch był dla niej jak na wagę złota, szczególnie taki, który rozumiał jej położenie. Jeśli jeszcze przed chwilą wątpiła w lorda Ollivandera w tej kwestii, tak po kolejnych jego słowach posłała mu przeciągłe spojrzenie, by ostatecznie krótko przytaknąć głową. Tak, dokładnie o to się rozchodziło: o dobro rodu. Dobro rodu, które było stawiane na pierwszym miejscu i czasami mogło się nie pokrywać z dobrem jednostki. Albo jednostce się tak tylko zdawało, o czym nieustannie próbowała przekonać ją matka.
Szczęśliwie, Constantine przystał na propozycję nieporuszania już tematów około-małżeńskich, których Gin miała przesyt na co dzień. Nie rozwodził się też na temat wernisażu, co miało swoje dobre i złe strony, choć mimo wszystko chyba więcej tych dobrych. Tym bardziej, że z opisu młodego Ollivandera wychodziło, że wernisaże wyglądały dokładnie tak jak je sobie Virginia wyobrażała. "Nic fascynującego" - jak to określił Cony, choć kiedy to powiedział, na ułamek sekundy zmarszczyła brwi. Sądziła, że właśnie dla niego te rzeczy były fascynujące.
Kiedy zerknął na zegarek spojrzała na niego, jakby po samym jego wyrazie twarzy wyczytała, że kończy im się czas. Zamiast się jednak z nią pożegnać, przypomniał jej, że przecież miała mu coś pokazać. Uśmiechnęła się lekko, bo sama już prawie o tym zapomniała.
- To właściwie nic takiego... - powiedziała, coby się nie nastawiał na nic wybitnie zjawiskowego. W końcu byli w ogrodzie, tu nie było jakichś spektakularnych rzeczy zdaniem Gin.
- Ale chodź - uśmiechnęła się już całkiem promiennie i postąpiła jeszcze dosłownie kilka kroków alejką. Ta zakręcała dalej prowadząc na polanę, ale Gin z niej zboczyła i podeszła do czegoś pomiędzy krzewem a drzewem. Przyłożyła palec wolnej ręki do ust na znak, żeby teraz Cony zachował absolutną ciszę, po czym schyliła się po leżący pod jej stopami patyk i nim odgarnęła kilka zielonych gałązek. Kiedy zbliżył się i spojrzał wgłąb krzewu, mógł bez problemu dostrzec uwite tam niewielkie gniazdo z wciąż nieopierzonymi czterema pisklętami w środku. To była chyba najbardziej fascynująca rzecz, jaką odkryła w ogrodzie.
Odezwała się ponownie dopiero kiedy oddalili się od gniazda, bo bała się spłoszyć ptasich rodziców. Już pewnie i tak byli w pobliżu niezadowoleni, że ktoś się zbliżył do tamtego krzewu.
- To małe kosy - wyjaśniła wesoło z błyszczącymi oczami. - Nawet nie wiedziałam, że już się wykluły. Wcześniej były tam jajka. Miały taki ładny morski kolor i piegi - uśmiechnęła się rozbawiona tym ostatnim spostrzeżeniem.
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć młody lord Ollivander mógł liczyć w czasie spotkania z Virginią na wiele rzeczy, to na pewno jedną z nich nie mogła być nuda. Przeszedł z nią dziś przez tyle emocji i kolorów, że sam już gubił się w tym barwnym wirze. Od radości przez niepewność, irytację, zawstydzenie, zasmucenie: jak na tak względnie krótki czas jaki mogli spędzić ze sobą spacerując po ogrodzie to była to ilość naprawdę godna uwagi. Teraz szedł za nią cicho, cichutko, zbaczając z równo usypanej żwirowej ścieżki i wkraczając na zieloną trawę. Było w tym coś nieco buntowniczego, choć przecież nikt nie zakazał im chodzenia poza wyznaczonymi szlakami. Samo przekroczenie równej, pielęgnowanej przed zarośnięciem linii granitowych kostek okalających alejki niósł w swojej symbolice coś artystycznie znaczącego i ekscytującego.
Na gest panny Macmillan zatrzymał się w parę kroków za nią i z zaciekawieniem obserwował, jak z wcale niemałą gracją podnosi z ziemi patyk. Prawie zaśmiał się cicho na tę myśl: rzadko kiedy miało się okazję ujrzeć szlachciankę, która zniżyłaby się do podniesienia byle patyka.
Lecz to nie patyk był centrum uwagi, on stanowił tylko narzędzie. Na kolejny znak od towarzyszącej mu czarownicy podszedł w miarę bezszelestnie bliżej i nachylił się nieco nad zaroślami, momentalnie się uśmiechając. W ukrytym tam gnieździe siedziały skulone cztery ślepe pisklęta, a spomiędzy gałązek wystawały jeszcze resztki skorupek. Zachował jednak milczenie, zerkając tylko radośnie na Virginię i cofając się znów, kiedy zabrała patyk i gałęzie opadły znów na swoje miejsce. Wrócili – jeszcze niespiesznie – na alejkę. Wtedy panna Macmillan odezwała się, a zmysły Constantina zalały znów kolorowe kamyczki jej głosu.
– Tak właściwie ten kolor to raczej grynszpan. Morski jest zdecydowanie ciemniejszy – uśmiechnął się pogodnie, wciąż lekko zamyślony. – Na spacerach po lasach otaczających Lancaster często znajdujemy różne gniazda. Naprawdę powinnaś nas kiedyś odwiedzić – uśmiechnął się szeroko, w myślach zaczynając już planować to wszystko, co chciałby pokazać Virginii w Lancashire.
Jego śmiałe wizje musiały jednak poczekać na inną okazję. Teraz bowiem zaoferował swoje ramię pannie Macmillan, aby odprowadzić ją do przyzwoitki. Ich czas dobiegł dziś końca.
| zt x2
Na gest panny Macmillan zatrzymał się w parę kroków za nią i z zaciekawieniem obserwował, jak z wcale niemałą gracją podnosi z ziemi patyk. Prawie zaśmiał się cicho na tę myśl: rzadko kiedy miało się okazję ujrzeć szlachciankę, która zniżyłaby się do podniesienia byle patyka.
Lecz to nie patyk był centrum uwagi, on stanowił tylko narzędzie. Na kolejny znak od towarzyszącej mu czarownicy podszedł w miarę bezszelestnie bliżej i nachylił się nieco nad zaroślami, momentalnie się uśmiechając. W ukrytym tam gnieździe siedziały skulone cztery ślepe pisklęta, a spomiędzy gałązek wystawały jeszcze resztki skorupek. Zachował jednak milczenie, zerkając tylko radośnie na Virginię i cofając się znów, kiedy zabrała patyk i gałęzie opadły znów na swoje miejsce. Wrócili – jeszcze niespiesznie – na alejkę. Wtedy panna Macmillan odezwała się, a zmysły Constantina zalały znów kolorowe kamyczki jej głosu.
– Tak właściwie ten kolor to raczej grynszpan. Morski jest zdecydowanie ciemniejszy – uśmiechnął się pogodnie, wciąż lekko zamyślony. – Na spacerach po lasach otaczających Lancaster często znajdujemy różne gniazda. Naprawdę powinnaś nas kiedyś odwiedzić – uśmiechnął się szeroko, w myślach zaczynając już planować to wszystko, co chciałby pokazać Virginii w Lancashire.
Jego śmiałe wizje musiały jednak poczekać na inną okazję. Teraz bowiem zaoferował swoje ramię pannie Macmillan, aby odprowadzić ją do przyzwoitki. Ich czas dobiegł dziś końca.
| zt x2
speak to me in colours
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
06.07.1957
Stanął przed wejściem do dworu Macmillanów i potoczył wzrokiem po elewacji budynku. Dawno tu nie był i chciał sobie przypomnieć to miejsce. Jak wyglądało, jak promienie słoneczne skrzyły się na szybach okien. A lato dokazywało tego roku i mógłby przysiąc, że podobnie słońce prażyło w Brazylii. Ledwo co wrócił z wojaży by oznajmić matce, że osiada w domu na dłużej. Kobieta nie kryła swojej radości z tego faktu, a sam Herbert zastanawiał się jak szybko Hattie i Hal będą chcieli się go pozbyć. Nie był domatorem i raczej nie miało to się szybko zmienić, jednak aktualna sytuacja zmusiła go do podjęcia ważnej decyzji. W takich czasach musi być wraz z rodziną. Byli już tylko we trójkę i nie mógł sobie pozwolić na zaniedbywanie obowiązków wobec brata i matki. Jednak to nie oznaczało, że nie opuszczał Greengrove Farm i siedział za biurkiem przykuty łańcuchami do krzesła. Co to, to nie. Uznał, że czas przeprosić się z rodzimą fauną i florą by zacząć ją doceniać. Tego dnia jednak nie miał doceniać przyrody, a świetnej jakości trunki Macmillanów w towarzystwie starego druha i podróżnika jak on sam. Dawno się nie widzeli, a Herbert był wielce ciekaw co też takiego przytrafiło się Anthony'emu od ich ostatniej rozmowy. Gdzie był? Co widział, co słyszał, co smakował? A może życie małżeńskie trzyma go w domu? Sytuacja polityczna kraju nie pozwala na podróżowanie?
Ubrany w lniane spodnie i pasującą do nich jasną koszulę z podwiniętymi rękami ukazującymi etniczne bransoletki na nadgarstku lewej dłoni wkroczył do biblioteki uśmiechając się pod nosem i zaraz skierował swoje kroki do mioteł, które się tutaj znajdowały. Odczytywał tabliczki i podziwiał kolejne modele jakie ustawiono pod ścianą. Odłożył na stolik torbę jaka zabrał ze sobą, a był zrobiona z miękkiej wełny z orientalnymi zdobieniami, w środku coś zabrzęczało. Herbert założył ręce za plecy i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu by zatrzymać się i spojrzeć na mieniące się witraże i skupić wzrok na tym co widzi za oknem. Zobaczył w szybie swoje odbicie – jeszcze lekko ogorzała twarz po ostatnich wyprawach, przydługie włosy, których nie zdążył okiełznać po powrocie i dwudniowy zarost. Będzie musiał coś z tym zrobić. Odwrócił się od okna by skupić całą swoją uwagę na tytułach książek, jakie znajdowały się na licznych półkach biblioteki. Wiele z nich traktowały o sporcie, inne o podróżach, część zdawała się typowo naukowa. Przybył chwilę przed czasem więc mógł pozwolić sobie na odświeżenie w pamięci tego miejsca. Nic się nie zmieniło, było dokładnie takie samo jak je zapamiętał. Przypominał sobie te wszystkie wieczory spędzone na rozmowach o dalekich podróżach. Każdy z nich spełnił swoje marzenie, chociaż podróżowali w zupełnie inne miejsca, widzieli inne cudy i dziwy, o których mogli rozprawiać godzinami. Kiedy usłyszał kroki na korytarzu zakończył swoją przechadzkę i skupił spojrzenie niebieskich oczu na drzwiach wejściowych do biblioteki.
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dzieci wpadły na genialny pomysł kradzieży miecza, który znajdował się w sali zabaw na wystawie. Jak to im się udało – nikt nie miał pojęcia. Zrobili to, jakoś, a wszystko po to, żeby później użyć go do treningu i zabawy w piwnicy. Dzieci! Typowe dla małych Macmillanów! Na całe szczęście, nie stało się nic złego. Każdy maluch wciąż miał dwie ręce i dwie nogi, a przy tym ani jednego zadrapania. Gorzej było z jedną z wielkich beczek, która została przebita i wyciekał z niej drogocenny alkohol. Nie byle jaki, bo kilkudziesięcioletni. Maluchy chciały ukryć ten fakt w obawie przed złością starszych. Anthony biegał więc jak szalony po piwnicy i próbował zapanować nad sytuacją. Wielka beczka była w połowie pusta, a rdzawa ciecz rozlała się po podłodze. Naprawa była szybka, szczególnie przy użyciu zaklęć, ale dla pewności należało przelać pozostałości do nowej beczki i do kilku butelek. To wymagało już więcej pracy.
Macmillan krążył więc po posiadłości. Wte i wewte. Szukał odpowiednich butelek i etykiet, którymi mógłby ozdobić drogocenny rodzinny alkohol. Nie mógł przecież wlać whisky do byle czego i tak ją pozostawić. Należało przelać ją w odpowiednie butelki, a potem odstawić na przygotowane miejsce. Właśnie robił trzecie okrążenie z piwnicy do kuchni, kiedy na jego drodze pojawił się skrzat. Zamiast jednak pomóc, poinformował go o tym, że w rezydencji właśnie pojawił się gość. Nie przypadkowy gość. Umówiony. Gość, którego Anthony powinien wyczekiwać i o którym zupełnie zapomniał ze względu na kłopot z beczką. Macmillan zaklął głośno i siarczyście, przeklinając własną pamięć. Nie lubił wychodzić na zapominalskiego i nie lubił, gdy ktoś na niego czekał.
Z trzema, świeżo zapakowanymi butelkami ognistej natychmiast pognał do biblioteki, która stała się miejscem spotkania. Wciąż miał na sobie fartuszek, który miał chronić jego koszulę i spodnie od poplamienia (mowa była przecież o cieknącej beczce!) Zatrzymał się jedynie w korytarzu, chcąc się upewnić, że nie wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Na całe szczęście miał tylko potarganą fryzurę. Na ubranie nie zwrócił nawet uwagi.
Do pomieszczenia wpadł nagle, zamaszyście otwierając drzwi przy pomocy łokcia i popchnięcia. Ręce wciąż miał zajęte butelkami, które nieświadomie ze sobą zabrał (i których cały czas nie zauważał, choć jednocześnie pilnował, żeby się nie zbiły). Natychmiast dostrzegł czarodzieja swojego wzrostu. Twarz poznał od razu, choć trochę się zmieniła przez bieg czasu. Czarodziej, który przed nim stał był opalony, jak gdyby wrócił z ciepłych krajów.
– Grey! – Zawołał głośno i radośnie. Zupełnie tak, jak gdyby dookoła nie było wojny i problemów. Jak gdyby znowu byli w Hogwarcie i właśnie mieli przerwę między zajęciami lub wrócili z zajęć. – Gdzie się podziewałeś? – Dodał, zmierzając w jego stronę z otwartymi ramionami. Dwie butelki trzymał w prawej dłoni, a jedną w lewej. Pytanie było trochę głupie, bo przecież sam Macmillan zniknął na osiem lat z Anglii. Pamiętał jednak doskonale kiedy rozmawiali o podróżach i zwiedzaniu całego świata. – Tyle lat!
Dopiero teraz zrozumiał, że w dłoni wciąż miał butelki.
– O, patrz, możemy się napić! Ha! Dzieciaki stwierdziły, że zabawa mieczem w piwnicy to genialny pomysł. Nie wiem jak, ale mamy jedną beczkę mniej. Udało mi się uratować trochę alkoholu, bo na całe szczęście, przebili ją dość wysoko. Wybacz za mój wygląd… sam rozumiesz – pośpieszył się z usprawiedliwieniem i uśmiechnął się szeroko. – OI, PRYNCYPAŁEK, PRZYNIEŚ SZKŁO – rzucił głośno, mając nadzieję, że skrzat jakoś go usłyszy. I wcale się nie pomylił. Po kilku minutach na stoliku pojawiły się dwie szklanki, do których Anthony nalał alkoholu.
Macmillan krążył więc po posiadłości. Wte i wewte. Szukał odpowiednich butelek i etykiet, którymi mógłby ozdobić drogocenny rodzinny alkohol. Nie mógł przecież wlać whisky do byle czego i tak ją pozostawić. Należało przelać ją w odpowiednie butelki, a potem odstawić na przygotowane miejsce. Właśnie robił trzecie okrążenie z piwnicy do kuchni, kiedy na jego drodze pojawił się skrzat. Zamiast jednak pomóc, poinformował go o tym, że w rezydencji właśnie pojawił się gość. Nie przypadkowy gość. Umówiony. Gość, którego Anthony powinien wyczekiwać i o którym zupełnie zapomniał ze względu na kłopot z beczką. Macmillan zaklął głośno i siarczyście, przeklinając własną pamięć. Nie lubił wychodzić na zapominalskiego i nie lubił, gdy ktoś na niego czekał.
Z trzema, świeżo zapakowanymi butelkami ognistej natychmiast pognał do biblioteki, która stała się miejscem spotkania. Wciąż miał na sobie fartuszek, który miał chronić jego koszulę i spodnie od poplamienia (mowa była przecież o cieknącej beczce!) Zatrzymał się jedynie w korytarzu, chcąc się upewnić, że nie wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Na całe szczęście miał tylko potarganą fryzurę. Na ubranie nie zwrócił nawet uwagi.
Do pomieszczenia wpadł nagle, zamaszyście otwierając drzwi przy pomocy łokcia i popchnięcia. Ręce wciąż miał zajęte butelkami, które nieświadomie ze sobą zabrał (i których cały czas nie zauważał, choć jednocześnie pilnował, żeby się nie zbiły). Natychmiast dostrzegł czarodzieja swojego wzrostu. Twarz poznał od razu, choć trochę się zmieniła przez bieg czasu. Czarodziej, który przed nim stał był opalony, jak gdyby wrócił z ciepłych krajów.
– Grey! – Zawołał głośno i radośnie. Zupełnie tak, jak gdyby dookoła nie było wojny i problemów. Jak gdyby znowu byli w Hogwarcie i właśnie mieli przerwę między zajęciami lub wrócili z zajęć. – Gdzie się podziewałeś? – Dodał, zmierzając w jego stronę z otwartymi ramionami. Dwie butelki trzymał w prawej dłoni, a jedną w lewej. Pytanie było trochę głupie, bo przecież sam Macmillan zniknął na osiem lat z Anglii. Pamiętał jednak doskonale kiedy rozmawiali o podróżach i zwiedzaniu całego świata. – Tyle lat!
Dopiero teraz zrozumiał, że w dłoni wciąż miał butelki.
– O, patrz, możemy się napić! Ha! Dzieciaki stwierdziły, że zabawa mieczem w piwnicy to genialny pomysł. Nie wiem jak, ale mamy jedną beczkę mniej. Udało mi się uratować trochę alkoholu, bo na całe szczęście, przebili ją dość wysoko. Wybacz za mój wygląd… sam rozumiesz – pośpieszył się z usprawiedliwieniem i uśmiechnął się szeroko. – OI, PRYNCYPAŁEK, PRZYNIEŚ SZKŁO – rzucił głośno, mając nadzieję, że skrzat jakoś go usłyszy. I wcale się nie pomylił. Po kilku minutach na stoliku pojawiły się dwie szklanki, do których Anthony nalał alkoholu.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Biblioteka
Szybka odpowiedź