Biblioteka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Nikt zapewne nie spodziewałby się biblioteki w dworku zamieszkanym przez ród przykładającym wagę przede wszystkim do wszelkiej maści aktywności. Wyraźnie skryta przy bocznym korytarzu biblioteka Macmillanów zajmuje jednak wyjątkowo interesujące miejsce. Reprezentatywne okno, ozdobione ruchomymi witrażami nadaje uroku. Granatowy kolor ścian i ciemne meble mają natomiast wprawić użytkownika w odpowiedni nastrój. Jest to idealne miejsce, w którym można przeczytać o historii Quidditcha i najlepszych graczach Zjednoczonych z Puddlemere. W kącie znajdują się ponad stuletnie miotły, przy których znajduje się ozdobna tabliczka informująca do kogo należały i czym ich właściciele zasłużyli się w dziedzinie sportu.
Uśmiechnął się uprzejmie, kiedy zapytała co robił, ale dopiero kiedy uspokoił swoje nerwy po zobaczeniu blizny, która przypominała mu o dawnych latach. Natychmiast pośpieszył z wyjaśnieniem.
– Na południu powiedzieli mi, że jak prawe oko zacznie grać, to ktoś może cię zdenerwować, więc żeby się tak nie stało, należy chuchnąć trzy razy i przykryć oko. A jak lewe, to stanie się coś miłego. – Choć nie powinien wierzyć w coś takiego… natura podpowiadała mu, co złego mogłoby się stać. Wiedział, kto mógł go zdenerwować, a właściwie już to zrobił.
Nie był świadom tego, że obserwowała go znacznie uważniej. Skupiony był znowu na swoich rozmyślaniach o tym jak powinien zachować ostrożność i nie dopuścić do jakiegokolwiek spotkania z pewną osobą. Denerwował się, choć starał się to ukryć.
Poczuł się jednak spokojniej, kiedy zaczęła gładzić go po włosach. Bezpiecznie i to na tyle, że uśmiechnął się delikatnie. Nawet jeżeli jego myśli odbiegały od jej osoby do dawnych wspomnień i innych postaci, nie mógł tak po prostu odrzucić przyjaznego gestu rudowłosej. Była mu mimo wszystko przyjaciółką w najgorszych momentach.
Zdawało mu się, że w jej głosie wyczuł coś podobnego do zawodu. Rozumiał, że jego decyzja mogła się jej nie podobać, ale naprawdę nie chciał jej narażać. Nie w takim stanie i nie w takich okolicznościach. Jemu mogło się coś stać, ale nie jej. Zaskoczyła go jednak ta dziwna posłuszność z jej strony. Czy aby wszystko było w porządku? Spodziewał się kontrargumentów, próśb albo nawet krzyków. Co się stało z buntowniczą Rią Weasley?
Jej napad radości zaskoczył go tym bardziej, ale i uspokoił. Uśmiechnął się nieśmiało, odczuwając cmoknięcie na swoim policzku. Rozumiał, ile dla niej znaczyło działać w dobrym celu. W Devon byłaby zwyczajnie bezpieczna i mogłaby robić coś dla przyszłości sojuszu stworzonego przez Archibalda.
Jej pytanie dotyczące działań jednak wyraźnie obaliło wszelką radość. Nie wiedział co mieli zrobić, czuł się niemocny w tej kwestii. Nie miał pojęcia. Nie mógł tak po prostu dorwać Schmidta i wymierzyć mu sprawiedliwość, choćby chciał. Cały Zakon mógłby być postawiony w złej sytuacji, gdyby nierozsądnie poszedł wykonać swoją zemstę… a nawet gdyby mógł i jakoś by go dopadł… to dawnego przyjaciela chroniła dawna przysięga. Symbol największej głupoty i naiwności Macmillana.
– Na tę chwilę tylko to, co dotychczas robiliśmy. Walka – odpowiedział jej jedynie, unikając bardziej szczegółowej odpowiedzi. Wciąż czuł się zawstydzony swoją przeszłością. Nie mógł jej tak po prostu powiedzieć o tym, że do pewnego stopnia miał związane ręce, przynajmniej w kwestii tego jednego człowieka. Choć żona dodawała mu otuchy i słowami, i zachowaniem, nie potrafił czuć się pozytywnie. Niepewnie objął rudowłosą, jak gdyby w obawie, że mogłaby spaść z jego kolan.
– Tak – odpowiedział dopiero na pytanie dotyczące nowych wieści w sprawie działań, które mogli podjąć. Oczywiście, nie mógł jej powiedzieć wszystkiego, dla jej dobra, ale kwestią zapotrzebowania mógł się z nią podzielić.
Kolejne pytanie sprawiło, że spojrzał na nią zaskoczony. Dlaczego Ria pytała ją o Charlie? Czy jej dawna zazdrość odeszła w niepamięć? Uśmiechnął się skromnie, będąc zadowolonym z tego, że chciała jej pomóc.
– Gdyby tylko chciała, mogłaby zająć się u nas przygotowywaniem eliksirów. No i oczywiście mogłaby mi pomóc przy alkoholach. Ale to zależy od niej. Już raz jej to proponowałem – wyjaśnił skrótowo. – Jeżeli uda ci się ją przekonać… dlaczego by nie. Martwię się o nią. Ostatni raz kiedy odwiedziłem Oazę, była dość załamana. Straciła jakąkolwiek chęć walki – i nie miał na myśli dosłownej walki i rzucania urokami w czarnoksiężników, ale ogólnie chęć walki o życie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Na południu powiedzieli mi, że jak prawe oko zacznie grać, to ktoś może cię zdenerwować, więc żeby się tak nie stało, należy chuchnąć trzy razy i przykryć oko. A jak lewe, to stanie się coś miłego. – Choć nie powinien wierzyć w coś takiego… natura podpowiadała mu, co złego mogłoby się stać. Wiedział, kto mógł go zdenerwować, a właściwie już to zrobił.
Nie był świadom tego, że obserwowała go znacznie uważniej. Skupiony był znowu na swoich rozmyślaniach o tym jak powinien zachować ostrożność i nie dopuścić do jakiegokolwiek spotkania z pewną osobą. Denerwował się, choć starał się to ukryć.
Poczuł się jednak spokojniej, kiedy zaczęła gładzić go po włosach. Bezpiecznie i to na tyle, że uśmiechnął się delikatnie. Nawet jeżeli jego myśli odbiegały od jej osoby do dawnych wspomnień i innych postaci, nie mógł tak po prostu odrzucić przyjaznego gestu rudowłosej. Była mu mimo wszystko przyjaciółką w najgorszych momentach.
Zdawało mu się, że w jej głosie wyczuł coś podobnego do zawodu. Rozumiał, że jego decyzja mogła się jej nie podobać, ale naprawdę nie chciał jej narażać. Nie w takim stanie i nie w takich okolicznościach. Jemu mogło się coś stać, ale nie jej. Zaskoczyła go jednak ta dziwna posłuszność z jej strony. Czy aby wszystko było w porządku? Spodziewał się kontrargumentów, próśb albo nawet krzyków. Co się stało z buntowniczą Rią Weasley?
Jej napad radości zaskoczył go tym bardziej, ale i uspokoił. Uśmiechnął się nieśmiało, odczuwając cmoknięcie na swoim policzku. Rozumiał, ile dla niej znaczyło działać w dobrym celu. W Devon byłaby zwyczajnie bezpieczna i mogłaby robić coś dla przyszłości sojuszu stworzonego przez Archibalda.
Jej pytanie dotyczące działań jednak wyraźnie obaliło wszelką radość. Nie wiedział co mieli zrobić, czuł się niemocny w tej kwestii. Nie miał pojęcia. Nie mógł tak po prostu dorwać Schmidta i wymierzyć mu sprawiedliwość, choćby chciał. Cały Zakon mógłby być postawiony w złej sytuacji, gdyby nierozsądnie poszedł wykonać swoją zemstę… a nawet gdyby mógł i jakoś by go dopadł… to dawnego przyjaciela chroniła dawna przysięga. Symbol największej głupoty i naiwności Macmillana.
– Na tę chwilę tylko to, co dotychczas robiliśmy. Walka – odpowiedział jej jedynie, unikając bardziej szczegółowej odpowiedzi. Wciąż czuł się zawstydzony swoją przeszłością. Nie mógł jej tak po prostu powiedzieć o tym, że do pewnego stopnia miał związane ręce, przynajmniej w kwestii tego jednego człowieka. Choć żona dodawała mu otuchy i słowami, i zachowaniem, nie potrafił czuć się pozytywnie. Niepewnie objął rudowłosą, jak gdyby w obawie, że mogłaby spaść z jego kolan.
– Tak – odpowiedział dopiero na pytanie dotyczące nowych wieści w sprawie działań, które mogli podjąć. Oczywiście, nie mógł jej powiedzieć wszystkiego, dla jej dobra, ale kwestią zapotrzebowania mógł się z nią podzielić.
Kolejne pytanie sprawiło, że spojrzał na nią zaskoczony. Dlaczego Ria pytała ją o Charlie? Czy jej dawna zazdrość odeszła w niepamięć? Uśmiechnął się skromnie, będąc zadowolonym z tego, że chciała jej pomóc.
– Gdyby tylko chciała, mogłaby zająć się u nas przygotowywaniem eliksirów. No i oczywiście mogłaby mi pomóc przy alkoholach. Ale to zależy od niej. Już raz jej to proponowałem – wyjaśnił skrótowo. – Jeżeli uda ci się ją przekonać… dlaczego by nie. Martwię się o nią. Ostatni raz kiedy odwiedziłem Oazę, była dość załamana. Straciła jakąkolwiek chęć walki – i nie miał na myśli dosłownej walki i rzucania urokami w czarnoksiężników, ale ogólnie chęć walki o życie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 13.04.21 21:05, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się nieznacznie po wysłuchaniu dość intrygującej odpowiedzi na zadane pytanie - zaraz po tym opadając w chwilowe zamyślenie. Wiedziała przecież, że istniały różne wierzenia, ale czy mogły mieć one coś wspólnego z prawdą? Gdyby była uzdrowicielem odparłaby, że to prędzej kwestia niedoboru witamin bądź zmęczenia, ale Ria nie znała się na medycynie w żadnym stopniu. Uznała więc, że zaniecha drążenia tego tematu, szczególnie, że nie niósł ze sobą żadnych znamion poprawy ich sytuacji, wręcz przeciwnie. Dlaczego akurat złość? Czarownica poczuła, jak sama wpada w gniew, ale kilka oddechów później nakazała emocjom uciszyć się; co nie było wcale takie proste, gdy hormony krążące w organizmie utrudniały życie, szczególnie to towarzyskie. Częściej wściekała się, płakała i odczuwała niepokój, niekiedy nie mogąc nic z tym zrobić. Zwłaszcza bez zduszenia destrukcyjnych uczuć w samym zarodku. - Miejmy nadzieję, że to tylko ja - odparła lekkim tonem, chcąc odwrócić zatroskany umysł mężczyzny od głównego powodu jego zmartwień. Ostatecznie humorzastość żony to nic groźnego w porównaniu do mordujących niewinnych czarnoksiężników…
Gładzenie Tony’ego po włosach uspokajało także rudzielca, natomiast bliskość powodowało poczucie bezpieczeństwa oraz zwyczajny komfort. Był tutaj, tuż obok, cały i zdrowy, poza strefą zagrożenia. Mogła go objąć, ucałować i uściskać, nic nie stało temu na przeszkodzie - i przede wszystkim nie był jedynie wytworem zatrutego czarną magią umysłu, zdradliwym widziadłem. Mimowolnie powróciła wspomnieniami do Azkabanu oraz tamtejszych wydarzeń, acz po paru długich sekundach oderwała się z tamtego ponurego miejsca; tutaj, w Puddlemere, znajdowało się światło oraz dobroć, której tak potrzebowała.
Oczywiście, że pragnęła więcej. W Rhiannon płynęła krew Weasleyów i Skamanderów, bezczynność nigdy nie była domeną tych rodzin, ale musiała zadowolić się tym, co ofiarowywał mąż. Jeszcze parę tygodni temu rozmowa nie przeszłaby tak gładko, ognisty temperament mógłby doszczętnie spalić wszelkie porozumienie między małżonkami, ale czarownica musiała myśleć teraz o dziecku. To jego bezpieczeństwo plasowało się na pierwszym miejscu listy priorytetów i bez względu na to, jak bardzo nie pasował jej obecny układ, nie zamierzała wszczynać buntu. Macmillan zdecydowanie lepiej orientował się w aktualnej polityce oraz działaniach Zakonu, wiedział, co stanowiło większe zagrożenie, a co zdołałoby się zorganizować w miarę pokojowo. Tak, żeby żadne z nich nie ucierpiało. Postanowiła mu zaufać, wbrew negacji wrzącej w żyłach.
Zaraz zresztą dołączył do niej strach o widmo z przeszłości. O to, że nie wystarczyła mu krew jednej osoby, wręcz przeciwnie - możliwe, że zamierzał uderzać dalej. W Macmillanów. Już sam fakt, że potrafił zabić czyniło go w kobiecych oczach nieprzewidywalnym szaleńcem gotowym na wszystko i nieważne czy rzeczywiście planował coś na kształt zemsty, był niebezpieczny. Samo zapewnienie o walce nie ukoiło drzemiących pod skórą obaw, niepokoju wdzierającego się gwałtownie po zakończeniach nerwowych. - Chcesz z nim walczyć? - spytała z powagą, gdy wreszcie opadły emocje osłupienia oraz dławiącej obawy o jego życie. Nie mogła wręcz w to uwierzyć: czy wojna to za mało? Musiały wracać jeszcze paskudne historie, które powinny na zawsze zostać zakopane setki metrów pod ziemią? Spojrzała na niego uważnie, jedną ręką nadal gładząc włosy. - To dobry pomysł? - Prawda była taka, że nie miała żadnego lepszego. Jednocześnie wolała ochronić ukochanego przed tą konfrontacją, na pewno niezwykle bolesną.
Temat Charlie przynajmniej na moment odwrócił uwagę od głównego zmartwienia, choć wcale nie był żadnym lżejszym ani łatwiejszym. Westchnęła ciężko, bezradnie machnąwszy lewą nogą. - Też jej to mówiłam, ponieważ martwię się. Samotność nikomu nie pomoże. Właśnie podziwiałam jak wiele dotąd wytrzymała, ale każdy człowiek ma swoje granice… - mruknęła, układając policzek na tym należącym do męża. W takich momentach doceniała jak wielkie posiadała szczęście mogąc być blisko rodziny. - Myślisz, że moglibyśmy tak pomóc jeszcze komuś? - Ciągle było mało. Za mało robiła, czuła się z tym paskudnie.
Gładzenie Tony’ego po włosach uspokajało także rudzielca, natomiast bliskość powodowało poczucie bezpieczeństwa oraz zwyczajny komfort. Był tutaj, tuż obok, cały i zdrowy, poza strefą zagrożenia. Mogła go objąć, ucałować i uściskać, nic nie stało temu na przeszkodzie - i przede wszystkim nie był jedynie wytworem zatrutego czarną magią umysłu, zdradliwym widziadłem. Mimowolnie powróciła wspomnieniami do Azkabanu oraz tamtejszych wydarzeń, acz po paru długich sekundach oderwała się z tamtego ponurego miejsca; tutaj, w Puddlemere, znajdowało się światło oraz dobroć, której tak potrzebowała.
Oczywiście, że pragnęła więcej. W Rhiannon płynęła krew Weasleyów i Skamanderów, bezczynność nigdy nie była domeną tych rodzin, ale musiała zadowolić się tym, co ofiarowywał mąż. Jeszcze parę tygodni temu rozmowa nie przeszłaby tak gładko, ognisty temperament mógłby doszczętnie spalić wszelkie porozumienie między małżonkami, ale czarownica musiała myśleć teraz o dziecku. To jego bezpieczeństwo plasowało się na pierwszym miejscu listy priorytetów i bez względu na to, jak bardzo nie pasował jej obecny układ, nie zamierzała wszczynać buntu. Macmillan zdecydowanie lepiej orientował się w aktualnej polityce oraz działaniach Zakonu, wiedział, co stanowiło większe zagrożenie, a co zdołałoby się zorganizować w miarę pokojowo. Tak, żeby żadne z nich nie ucierpiało. Postanowiła mu zaufać, wbrew negacji wrzącej w żyłach.
Zaraz zresztą dołączył do niej strach o widmo z przeszłości. O to, że nie wystarczyła mu krew jednej osoby, wręcz przeciwnie - możliwe, że zamierzał uderzać dalej. W Macmillanów. Już sam fakt, że potrafił zabić czyniło go w kobiecych oczach nieprzewidywalnym szaleńcem gotowym na wszystko i nieważne czy rzeczywiście planował coś na kształt zemsty, był niebezpieczny. Samo zapewnienie o walce nie ukoiło drzemiących pod skórą obaw, niepokoju wdzierającego się gwałtownie po zakończeniach nerwowych. - Chcesz z nim walczyć? - spytała z powagą, gdy wreszcie opadły emocje osłupienia oraz dławiącej obawy o jego życie. Nie mogła wręcz w to uwierzyć: czy wojna to za mało? Musiały wracać jeszcze paskudne historie, które powinny na zawsze zostać zakopane setki metrów pod ziemią? Spojrzała na niego uważnie, jedną ręką nadal gładząc włosy. - To dobry pomysł? - Prawda była taka, że nie miała żadnego lepszego. Jednocześnie wolała ochronić ukochanego przed tą konfrontacją, na pewno niezwykle bolesną.
Temat Charlie przynajmniej na moment odwrócił uwagę od głównego zmartwienia, choć wcale nie był żadnym lżejszym ani łatwiejszym. Westchnęła ciężko, bezradnie machnąwszy lewą nogą. - Też jej to mówiłam, ponieważ martwię się. Samotność nikomu nie pomoże. Właśnie podziwiałam jak wiele dotąd wytrzymała, ale każdy człowiek ma swoje granice… - mruknęła, układając policzek na tym należącym do męża. W takich momentach doceniała jak wielkie posiadała szczęście mogąc być blisko rodziny. - Myślisz, że moglibyśmy tak pomóc jeszcze komuś? - Ciągle było mało. Za mało robiła, czuła się z tym paskudnie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Oparł głowę o ramię swojej małżonki, jak gdyby szukając większej bliskości i pocieszenia. Przymknął na chwilę oczy i siedział cicho. Gdyby nie to, że dręczyły go myśli, mógłby na spokojnie zasnąć. Próbował oczyścić swój umysł ze wszelkich zmartwień i obaw, a także poczucia zdrady względem żony. Bił się ze swoimi myślami czy powinien powiedzieć o tym, co jeszcze go gnębiło, tj. co się wydarzyło kilka dni temu, czy może powinien przemilczeć całą sprawę. Denerwowanie Rii, w jej stanie, nie miałoby sensu i mogłoby okazać się zgubne. I tak już ją (jak się domyślał) zaniepokoił.
Zaśmiał się (i naprawdę nie mógł się powstrzymać), kiedy zasugerowała, że to ona może być osobą, która go zdenerwuje. Nie sądził, żeby tak było, jak już to mogło zdarzyć się zupełnie na odwrót. Typował natomiast swoje osoby wśród bliższych i dalszych, i nieznajomych.
– Rio, musimy jeszcze o czymś porozmawiać – zaczął niepewnie, stwierdzając że skoro już tak otwarcie mówili, to powinien jej powiedzieć o pewniej sprawie tu i teraz. – Cronus, pod koniec zeszłego miesiąca, domagał się mojej głowy od Sorphona… Jeżeli wojna ma się przedłużyć, a wszystko na to wskazuje… – tłumaczył powoli. Nie chciał, żeby była smutna z powodu tego, co zamierzał powiedzieć, ale przeczuwał, że nie mogło być inaczej. Nie chciał jej też rozzłościć. – Jeżeli wojna się przedłuży… to nie wiem czy byłoby rozsądnym, żebyś wracała do drużyny – wyrzucił w końcu z siebie tę jedną myśl. Quidditch był dla niej ważny. Bardzo ważny i zdawał sobie z tego sprawę. Niepewnie spoglądał w jej zielone oczy, obawiając się jej reakcji. Nie mógł jednak pozwolić na to, żeby po ciąży Weasleyówna została aresztowana.
Westchnął głośno, kiedy usłyszał jej pytanie. Sam już nie wiedział czy chciał walczyć. Coś mówiło mu, żeby zemścił się za wszystkie krzywdy wyrządzone przez starego przyjaciela, w szczególności za tę jedną… a z drugiej strony czuł się bezsilny. Nie miał pojęcia czy posiadał tyle woli, żeby złamać dawną przysięgę… chyba, że zostałby postawiony w sytuacji bez wyjścia. Wahał się chwilę nad odpowiedzią. Czy właściwie obietnice nie zostały już dawno złamane właśnie przez Schmidta?
– Tak – odpowiedział po chwili. Doszedł do wniosku, że walka była jedynym rozwiązaniem. – Albo przynajmniej spróbować go powstrzymać przed dalszym przelewem krwi – dodał, łudząc się, że to było możliwe. Ale coś mu podpowiadało, że nie było. Wieść o ponad dwudziestu ofiarach mówiła sama za siebie. Powstrzymanie mordercy przed kolejnymi zabójstwami zapewne nie było możliwe. – Słuchaj, jeżeli w domu nie będzie żadnego mężczyzny, musicie się dobrze zabezpieczyć. Ty, matka, Virginia i Prudence – dodał. – Gdybyś miała odrobinę czasu, byłoby dobrze poćwiczyć z nimi zaklęcia defensywne… nie mówię o pojedynkach… Nie w twoim stanie… – bo przecież nie zamierzał wysyłać ciężarnej żony na pojedynki – …mówię o tym, żeby pomóc im udoskonalić technikę. Podpowiedzieć im parę trików. Nigdy nie wiadomo kiedy może im się taka nauka przydać – uśmiechnął się słabo na sam koniec.
Nie wiedział co chodziło Charlene po głowie. Rozumiał, że chciała dobra dla mieszkańców Oazy… ale mogłaby im pomagać także z Puddlemere. Cenił jej poświęcenie dla sprawy i innych. Naprawdę. Ale być może mogłaby okazać się bardziej pomocna tutaj, w Kornwalii.
Na jego twarz wkradł się kolejny uśmiech, kiedy żona przyłożyła swój policzek do jego.
– Warto ją dalej przekonywać – odpowiedział. – Tu miałaby z kim porozmawiać i być może poczułaby się lepiej.
Na kolejne pytanie nie potrafił jednak odpowiedzieć.
– Nie wiem. Próbuję pomóc Zjednoczonym na tę chwilę… Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Zaśmiał się (i naprawdę nie mógł się powstrzymać), kiedy zasugerowała, że to ona może być osobą, która go zdenerwuje. Nie sądził, żeby tak było, jak już to mogło zdarzyć się zupełnie na odwrót. Typował natomiast swoje osoby wśród bliższych i dalszych, i nieznajomych.
– Rio, musimy jeszcze o czymś porozmawiać – zaczął niepewnie, stwierdzając że skoro już tak otwarcie mówili, to powinien jej powiedzieć o pewniej sprawie tu i teraz. – Cronus, pod koniec zeszłego miesiąca, domagał się mojej głowy od Sorphona… Jeżeli wojna ma się przedłużyć, a wszystko na to wskazuje… – tłumaczył powoli. Nie chciał, żeby była smutna z powodu tego, co zamierzał powiedzieć, ale przeczuwał, że nie mogło być inaczej. Nie chciał jej też rozzłościć. – Jeżeli wojna się przedłuży… to nie wiem czy byłoby rozsądnym, żebyś wracała do drużyny – wyrzucił w końcu z siebie tę jedną myśl. Quidditch był dla niej ważny. Bardzo ważny i zdawał sobie z tego sprawę. Niepewnie spoglądał w jej zielone oczy, obawiając się jej reakcji. Nie mógł jednak pozwolić na to, żeby po ciąży Weasleyówna została aresztowana.
Westchnął głośno, kiedy usłyszał jej pytanie. Sam już nie wiedział czy chciał walczyć. Coś mówiło mu, żeby zemścił się za wszystkie krzywdy wyrządzone przez starego przyjaciela, w szczególności za tę jedną… a z drugiej strony czuł się bezsilny. Nie miał pojęcia czy posiadał tyle woli, żeby złamać dawną przysięgę… chyba, że zostałby postawiony w sytuacji bez wyjścia. Wahał się chwilę nad odpowiedzią. Czy właściwie obietnice nie zostały już dawno złamane właśnie przez Schmidta?
– Tak – odpowiedział po chwili. Doszedł do wniosku, że walka była jedynym rozwiązaniem. – Albo przynajmniej spróbować go powstrzymać przed dalszym przelewem krwi – dodał, łudząc się, że to było możliwe. Ale coś mu podpowiadało, że nie było. Wieść o ponad dwudziestu ofiarach mówiła sama za siebie. Powstrzymanie mordercy przed kolejnymi zabójstwami zapewne nie było możliwe. – Słuchaj, jeżeli w domu nie będzie żadnego mężczyzny, musicie się dobrze zabezpieczyć. Ty, matka, Virginia i Prudence – dodał. – Gdybyś miała odrobinę czasu, byłoby dobrze poćwiczyć z nimi zaklęcia defensywne… nie mówię o pojedynkach… Nie w twoim stanie… – bo przecież nie zamierzał wysyłać ciężarnej żony na pojedynki – …mówię o tym, żeby pomóc im udoskonalić technikę. Podpowiedzieć im parę trików. Nigdy nie wiadomo kiedy może im się taka nauka przydać – uśmiechnął się słabo na sam koniec.
Nie wiedział co chodziło Charlene po głowie. Rozumiał, że chciała dobra dla mieszkańców Oazy… ale mogłaby im pomagać także z Puddlemere. Cenił jej poświęcenie dla sprawy i innych. Naprawdę. Ale być może mogłaby okazać się bardziej pomocna tutaj, w Kornwalii.
Na jego twarz wkradł się kolejny uśmiech, kiedy żona przyłożyła swój policzek do jego.
– Warto ją dalej przekonywać – odpowiedział. – Tu miałaby z kim porozmawiać i być może poczułaby się lepiej.
Na kolejne pytanie nie potrafił jednak odpowiedzieć.
– Nie wiem. Próbuję pomóc Zjednoczonym na tę chwilę… Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Biblioteka
Szybka odpowiedź