Północny pokój wypoczynkowy
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Północny pokój wypoczynkowy
Pomieszczenie przypominające bardziej skrawek tajemniczego zakątka ogrodu aniżeli kolejnego salonu. Magicznie wytłumiający wszelkie hałasy dookoła. Goszczący tu mogą podziwiać kamienną misę fontanny wpuszczoną w centralny punkt marmurowej posadzki, z niej to właśnie wydobywa się kojący nerwy, cichy szmer pluskającej wody. Pustą przestrzeń wypełniono egzotycznymi roślinami w ciemnych, masywnych donicach, kwiatami o jaskrawym ubarwieniu oraz najznamienitszymi rzeźbami, sprowadzanymi na przestrzeni lat przez członków rodziny, a wszystko to ustawione w gustownej, z góry zaplanowanej, kompozycji.
Na obrzeżach ulokowano miękko obite szezlongi, kuszące wręcz chwilą odpoczynku w zacisznym koncie, dającym ułudę prywatności.
Zdarza się tylko, że ciszę przerwie od czasu do czasu cichy, aksamitny łopot ptasich, kolorowych skrzydeł.
Na obrzeżach ulokowano miękko obite szezlongi, kuszące wręcz chwilą odpoczynku w zacisznym koncie, dającym ułudę prywatności.
Zdarza się tylko, że ciszę przerwie od czasu do czasu cichy, aksamitny łopot ptasich, kolorowych skrzydeł.
26.04
Hep!
Dobiegał wieczór, a Steffen został brutalnie wyrwany czkawką z polany pełnej spłoszonych przez niego jednorożców. Zdążył już dziś zirytować portrety, zestresować czyjegoś konia, nakłamać kuzynce Isabelli, zasłużyć na gniew nieznajomej pani o złamanym sercu, a czkawka nadal nie ustępowała. Merlinie, co jeśli tak właśnie skończy się jego życie? Trafi do zaklętego kręgu okrutnej czkawki, nie zdąży wziąć łyka wody ani wyleczyć się z niej naturalnie, i wreszcie teleportuje się do wzburzonego sztormem morza, albo na tor strzały jakiegoś myśliwego? Nikt nigdy nie dowie się, gdzie zniknął Steffen Cattermole, on sam pewnie też się tego nie dowie...
Te ponure myśli przemknęły przez jego zestresowaną głowę podczas sekundy nieprzyjemnej teleportacji. Gdyby miał więcej niż sekundę, przed oczyma przemknęłoby mu całe życie, ale wtem orientował się, że twardo klapnął na... czyiś szezlong? Tak się to chyba nazywało?
O nie, tylko nie kolejne domostwo bogatych ludzi. Przed nimi najgorzej się tłumaczyć.
Wziął głęboki wdech, gotów przemienić się w szczura natychmiast i uciekać stąd jak najdalej, ale gdy zerknął na ziemię (szukając dobrej trasy ucieczki dla szczurzych nóżek), zobaczył jakiś wyjątkowo dziwny krąg, wyrysowany kredą. Z zaskoczenia, tknięty nagłym ukłuciem niepokoju, pozostał w ludzkiej postaci i powiódł po pomieszczeniu rozbieganym wzrokiem.
Właśnie wtedy zorientował się, że nie jest sam. Jego spojrzenie skrzyżowało się z ciemnymi oczyma ciemnoskórej dziewczyny, dziewczyny której nigdy w życiu nie widział, ale która nie mogła pozostać nieznajoma dla wścibskiego reportera "Czarownicy." Szlachetnych dam na wydaniu nie było w końcu w Anglii zbyt wiele, a rysy twarzy panien z egzotycznych rodów nie mogły rozpłynąć się w pamięci dziennikarza. Szczególnie takiego, który niedawno pisał reportaż o jej narzeczonym.
Merlinie, miał okropnego pecha. Odruchowo uniósł ręce do góry, przypominając sobie najstraszniejsze z legend o tajemniczych Shackleboltach. Czyli dało wylądować się w straszniejszym miejscu niż pałac Selwynów?!
Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami z dzisiejszego dnia, postanowił udawać idiotę. Szczerego idiotę.
-Czkawka teleportacyjna! - pisnął więc od razu, w ramach wyjaśnienia.
Hep!
Dobiegał wieczór, a Steffen został brutalnie wyrwany czkawką z polany pełnej spłoszonych przez niego jednorożców. Zdążył już dziś zirytować portrety, zestresować czyjegoś konia, nakłamać kuzynce Isabelli, zasłużyć na gniew nieznajomej pani o złamanym sercu, a czkawka nadal nie ustępowała. Merlinie, co jeśli tak właśnie skończy się jego życie? Trafi do zaklętego kręgu okrutnej czkawki, nie zdąży wziąć łyka wody ani wyleczyć się z niej naturalnie, i wreszcie teleportuje się do wzburzonego sztormem morza, albo na tor strzały jakiegoś myśliwego? Nikt nigdy nie dowie się, gdzie zniknął Steffen Cattermole, on sam pewnie też się tego nie dowie...
Te ponure myśli przemknęły przez jego zestresowaną głowę podczas sekundy nieprzyjemnej teleportacji. Gdyby miał więcej niż sekundę, przed oczyma przemknęłoby mu całe życie, ale wtem orientował się, że twardo klapnął na... czyiś szezlong? Tak się to chyba nazywało?
O nie, tylko nie kolejne domostwo bogatych ludzi. Przed nimi najgorzej się tłumaczyć.
Wziął głęboki wdech, gotów przemienić się w szczura natychmiast i uciekać stąd jak najdalej, ale gdy zerknął na ziemię (szukając dobrej trasy ucieczki dla szczurzych nóżek), zobaczył jakiś wyjątkowo dziwny krąg, wyrysowany kredą. Z zaskoczenia, tknięty nagłym ukłuciem niepokoju, pozostał w ludzkiej postaci i powiódł po pomieszczeniu rozbieganym wzrokiem.
Właśnie wtedy zorientował się, że nie jest sam. Jego spojrzenie skrzyżowało się z ciemnymi oczyma ciemnoskórej dziewczyny, dziewczyny której nigdy w życiu nie widział, ale która nie mogła pozostać nieznajoma dla wścibskiego reportera "Czarownicy." Szlachetnych dam na wydaniu nie było w końcu w Anglii zbyt wiele, a rysy twarzy panien z egzotycznych rodów nie mogły rozpłynąć się w pamięci dziennikarza. Szczególnie takiego, który niedawno pisał reportaż o jej narzeczonym.
Merlinie, miał okropnego pecha. Odruchowo uniósł ręce do góry, przypominając sobie najstraszniejsze z legend o tajemniczych Shackleboltach. Czyli dało wylądować się w straszniejszym miejscu niż pałac Selwynów?!
Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami z dzisiejszego dnia, postanowił udawać idiotę. Szczerego idiotę.
-Czkawka teleportacyjna! - pisnął więc od razu, w ramach wyjaśnienia.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był zdecydowanie najdziwniejszy trans, w jaki zdołała wejść samodzielnie w ostatnim czasie; niewymuszony, podejrzanie lekki, inny niż wszystkie, po którym zamiast przebudzić się zamierzenie zasnęła w miejscu, w którym siedziała, tuż obok fiolki olejku wzmagającego ponoć sny prorocze i klarowność umysłu. Chociaż nie próbowała ów specyfiku dotychczas, tworząc go jeszcze pod okiem mambo i wpychając na samo dno kufra, miała pewne wątpliwości co do jego działania. Zresztą, nie do końca była pewna, czego mogła się spodziewać, ale paradoksalnie nie bała się też tego, co mógł przynieść; niezdrowa ciekawość i chęć praktykowania magicznych rytuałów była zdecydowanie silniejsza od rozsądku, który dziś zawiódł, ignorując spisaną w notatkach optymalną dawkę do wtarcia w czoło.
Nie wiedziała ile była nieobecna; chociaż w rzeczywistości było to może kilka minut, dla śniącego człowieka czas nie miał znaczenia i ciągnął się w nieskończoność, aż dotarła do punktu, gdy ocknęła się zlana potem, z drżącymi mięśniami jak po przebiegnięciu kilku kilometrów i źrenicami tak szerokimi, jak gdyby co najmniej wpuściła sobie tę mieszankę do krwiobiegu. Gardło miała wyschnięte, ale organizm zawiódł kiedy próbowała się podnieść pomimo stopniowo wracającej świadomości. Nie miała siły, opadając bezwiednie z powrotem na miękką poduszkę – nauczyła się już, by nie walczyć z ciałem, które w takich sytuacjach wiedziało, co jest dla niego najlepsze. Myślała, że wokół nie było nic, poza nią i ledwie rzucanym przez świeczki światłem, i spokojem, kiedy odwróciła głowę, spoglądając nieobecnym wzrokiem w okno. Czuła, jak serce powoli się uspokaja a mózg przestał podszeptywać dziwne treści, których nie umiała złączyć w jedną całość, i słowa, które w rzeczywistości były głosem Steffena, lecz zignorowała je, skupiając się na tym, co się stało. Co właściwie jej się śniło? Śmierć siostry. Ona sama, stojąca nad nią w roli papy Legby, przewodnika dusz, wzywanego podczas ceremonii jako pierwszego – czy mogła dalej obwiniać się o to, że nie podjęła nawet próby pomocy w czymś, co było uwarunkowane genetycznie? Nie była zbyt biegła w odczytywaniu snów, choć pierwszym odruchem, który się weń pojawił, była obawa o żyjące rodzeństwo i strach przed Papą, który nigdy dotąd się nie pojawił ani w jej snach ani podczas odprawianych rytuałów. Czarownica sięgnęła dłonią do czoła, ścierając tłusty ślad po oleju; ten duszący ziołowy zapach przyprawił ją tylko o mdłości, ale dzięki temu nabrała pewności, że nie doceniła mocy specyfiku babki, który w źle dobranej, przesadzonej, dawce przynosił efekt odwrotny do zamierzonego.
Nie wiedziała ile była nieobecna; chociaż w rzeczywistości było to może kilka minut, dla śniącego człowieka czas nie miał znaczenia i ciągnął się w nieskończoność, aż dotarła do punktu, gdy ocknęła się zlana potem, z drżącymi mięśniami jak po przebiegnięciu kilku kilometrów i źrenicami tak szerokimi, jak gdyby co najmniej wpuściła sobie tę mieszankę do krwiobiegu. Gardło miała wyschnięte, ale organizm zawiódł kiedy próbowała się podnieść pomimo stopniowo wracającej świadomości. Nie miała siły, opadając bezwiednie z powrotem na miękką poduszkę – nauczyła się już, by nie walczyć z ciałem, które w takich sytuacjach wiedziało, co jest dla niego najlepsze. Myślała, że wokół nie było nic, poza nią i ledwie rzucanym przez świeczki światłem, i spokojem, kiedy odwróciła głowę, spoglądając nieobecnym wzrokiem w okno. Czuła, jak serce powoli się uspokaja a mózg przestał podszeptywać dziwne treści, których nie umiała złączyć w jedną całość, i słowa, które w rzeczywistości były głosem Steffena, lecz zignorowała je, skupiając się na tym, co się stało. Co właściwie jej się śniło? Śmierć siostry. Ona sama, stojąca nad nią w roli papy Legby, przewodnika dusz, wzywanego podczas ceremonii jako pierwszego – czy mogła dalej obwiniać się o to, że nie podjęła nawet próby pomocy w czymś, co było uwarunkowane genetycznie? Nie była zbyt biegła w odczytywaniu snów, choć pierwszym odruchem, który się weń pojawił, była obawa o żyjące rodzeństwo i strach przed Papą, który nigdy dotąd się nie pojawił ani w jej snach ani podczas odprawianych rytuałów. Czarownica sięgnęła dłonią do czoła, ścierając tłusty ślad po oleju; ten duszący ziołowy zapach przyprawił ją tylko o mdłości, ale dzięki temu nabrała pewności, że nie doceniła mocy specyfiku babki, który w źle dobranej, przesadzonej, dawce przynosił efekt odwrotny do zamierzonego.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Pamiętał lady... Safrinę? Sofię? Safiyę? Shacklebolt z pięknego zdjęcia, które jakiś czas temu akompaniowało balowi debiutantek. Wzrok miał w końcu lepszy niż ucho do imion. Arystokratka wyglądała na fotografii tak dumnie, elegancko i ślicznie; spoglądając czarnymi oczyma wprost na autora zdjęcia na czytelników.
Teraz te same, ciemne oczy były przez moment utkwione w nim. Chociaż dama, w której prywatność wtargnął, nie była już elegancka. Miała dziwnie błyszczącą skórę, dziwnie puste oczy, dziwnie nieobecną winę i włosy w nieładzie. Nadal wyglądała jednak pięknie i dostojnie, a Steffena aż przeszedł dreszcz strachu, gdy przesunęła po nim spojrzeniem. Zaraz spyta, co tu robi, a jemu jeszcze nie przyszło do głowy żadne dobre wytłumaczenie...
...ale, no właśnie, dama tylko przesunęła po nim spojrzeniem. A potem utkwiła je gdzieś indziej.
Steffen aż spojrzał w dół, chcąc się upewnić, że nadal jest sobą - nieco niezdarnym i bladym, niemożliwym do przeoczenia człowiekiem, a nie szarym i wtapiającym się w krajobraz szczurem. Nic mu się jednak nie pomyliło i nadal przebywał w ludzkim ciele. Dziwne, bardzo dziwne. Wziął głęboki oddech, starając się pozostać jak najciszej, a potem sam ostrożnie się rozejrzał, chcąc znaleźć jakiekolwiek uchylone drzwi lub okno. Najgorszą wadą bycia szczurem jest w końcu niemożność samodzielnego otwierania klamek. Mógłby przemienić się po cichu i udawać, że nigdy go tu nie było, nie wątpił w to. Powinien nie przedłużać tego dramatu i zniknąć stąd natychmiast, ale...
...ale jeszcze raz zerknął na damę, wyglądającą bardzo przedziwnie i dość niepokojąco. Szczególnie w połączeniu z tym kręgiem z kredy (Steffen jeszcze nie postąpił ani kroku, ale będzie uważał, aby trzymać się poza nim). Co, jeśli zasłabła, tak jak wcześniej lady Selwyn? Co, jeśli potrzebowała pomocy? Może zesłało go tu przeznaczenie?
Zawahał się, gdy strach starł się w nim z altruizmem. W końcu ostrożnie i nieco chwiejnie stanął na nogach, usiłując przyjrzeć się damie uważniej. Chyba w tym celu musiałby do niej podejść, ale nie miał zamiaru przekraczać dziwnego kręgu z kredy, przyglądał się więc z daleka.
parzyste - jestem cichy, stapiam się z wizją niczym cień mgły
nieparzyste - wstając robię hałas, zakłócając ostatnie chwile transu
Teraz te same, ciemne oczy były przez moment utkwione w nim. Chociaż dama, w której prywatność wtargnął, nie była już elegancka. Miała dziwnie błyszczącą skórę, dziwnie puste oczy, dziwnie nieobecną winę i włosy w nieładzie. Nadal wyglądała jednak pięknie i dostojnie, a Steffena aż przeszedł dreszcz strachu, gdy przesunęła po nim spojrzeniem. Zaraz spyta, co tu robi, a jemu jeszcze nie przyszło do głowy żadne dobre wytłumaczenie...
...ale, no właśnie, dama tylko przesunęła po nim spojrzeniem. A potem utkwiła je gdzieś indziej.
Steffen aż spojrzał w dół, chcąc się upewnić, że nadal jest sobą - nieco niezdarnym i bladym, niemożliwym do przeoczenia człowiekiem, a nie szarym i wtapiającym się w krajobraz szczurem. Nic mu się jednak nie pomyliło i nadal przebywał w ludzkim ciele. Dziwne, bardzo dziwne. Wziął głęboki oddech, starając się pozostać jak najciszej, a potem sam ostrożnie się rozejrzał, chcąc znaleźć jakiekolwiek uchylone drzwi lub okno. Najgorszą wadą bycia szczurem jest w końcu niemożność samodzielnego otwierania klamek. Mógłby przemienić się po cichu i udawać, że nigdy go tu nie było, nie wątpił w to. Powinien nie przedłużać tego dramatu i zniknąć stąd natychmiast, ale...
...ale jeszcze raz zerknął na damę, wyglądającą bardzo przedziwnie i dość niepokojąco. Szczególnie w połączeniu z tym kręgiem z kredy (Steffen jeszcze nie postąpił ani kroku, ale będzie uważał, aby trzymać się poza nim). Co, jeśli zasłabła, tak jak wcześniej lady Selwyn? Co, jeśli potrzebowała pomocy? Może zesłało go tu przeznaczenie?
Zawahał się, gdy strach starł się w nim z altruizmem. W końcu ostrożnie i nieco chwiejnie stanął na nogach, usiłując przyjrzeć się damie uważniej. Chyba w tym celu musiałby do niej podejść, ale nie miał zamiaru przekraczać dziwnego kręgu z kredy, przyglądał się więc z daleka.
parzyste - jestem cichy, stapiam się z wizją niczym cień mgły
nieparzyste - wstając robię hałas, zakłócając ostatnie chwile transu
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Leżąc na szezlongu pomiędzy miękkimi, otulonymi aksamitem poduszkami, czarownica próbowała przypomnieć sobie, czy dotychczas przeżyła podobnie mocny i realistyczny sen, jednak usilne staranie sięgnięcia pamięcią wstecz przyprawiało ją o kumulujący się w skroniach ból głowy. Wprawdzie była świadoma, że każda próba wprowadzenia się w jakikolwiek trans nigdy nie będzie identyczna – raz mogła być nieco lżejsza, następnym zaś niezwykle wyczerpująca – jednak nie podejrzewała, że w tak krótkim czasie będzie w stanie przeżyć coś takiego. Chociaż marzenie o pozostaniu prawdziwą kapłanką voodoo, przechodzącą przez szkołę i nauki, informacje nieprzekazane przez babcię, ze względu na rychłe zamążpójście miało być tylko mrzonką, a niewiedza w jaki sposób lord Shafiq potraktuje te zabawy w pewnym stopniu ją stresowała, nie zamierzała odrzucać swoich działań. Nie wiedziała jak dużo czasu pozostało jej na pogłębianie tajników rytualnej magii – a niezdrowy pęd do nauki i niejednokrotne stąpanie po granicy wytrzymałości organizmu było silniejsze, skutecznie odwracające myśli od przyszłości.
Nie była już w transowym śnie, a przynajmniej takie miała wrażenie, budząc się przed chwilą rozbita przez obrazy, które widziała. Kiedy jednak do uszu lady doszedł hałas kumulujący się gdzieś pomiędzy rogiem pokoju a pokaźną paprotką, uniosła się nieco do góry na łokciach.
– Kto tam jest? – spod przymrużonych powiek powolnie powiodła spojrzeniem po spowitym w mroku pokoju. W pierwszym momencie sądziła, że to ktoś z rodziny lub służby postanowił jeszcze na chwilę przed spoczynkiem opuścić komnaty, lecz brak odpowiedzi szybko odrzucił ów ewentualność. Drugą z myśli był skrzydlaty przyjaciel, który nie odnalazł odpowiedniej kryjówki na noc, kiedy hałas ponowił się przypominając bardziej smoka w składzie porcelany, nieco zaniepokojona usiadła na skraju leżanki, niezauważenie sięgając po niewielką sakiewkę. – Ukrywanie się nic nie da – rzuciła w eter, zauważając z ulgą, że wszystkie zmysły powróciły już do siebie.
Gdy jej oczom ukazała się męska, całkiem znajoma sylwetka, zamilkła. W wyraźnej konsternacji zmarszczyła czoło, nie sięgnęła jednak ani po różdżkę, która znajdowała się zbyt daleko, ani nie poruszyła się, jakby usiłowała ustalić, czy wciąż znajdowała się na jawie, czy intruz rzeczywiście jakimś cudem zdołał przedrzeć się do posiadłości. Chłopak skrywający się nieudolnie za rośliną wyglądał jednak na dość przerażonego a jego nerwowe zerkanie na pozostałości po kredzie sprzed kilku dni chociaż w innych okolicznościach nawet by ją rozbawiły, w tych nie było jej wcale do śmiechu. Wszystko, co działo się w tym domu, miało w nim pozostawać. Zwłaszcza jeśli chodziło o czarną magię.
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Cattermole; twoje szukanie sensacji kiedyś cię zabije – odezwała się wreszcie i krzyżując ręce za plecami, podeszła nieśpiesznie do wyznaczonej przez kredę linii. – Sądziłeś, że cię nie zobaczę? – grając na zwłokę, ostrożnie próbowała rozsupłać sakiewkę.
Nie była już w transowym śnie, a przynajmniej takie miała wrażenie, budząc się przed chwilą rozbita przez obrazy, które widziała. Kiedy jednak do uszu lady doszedł hałas kumulujący się gdzieś pomiędzy rogiem pokoju a pokaźną paprotką, uniosła się nieco do góry na łokciach.
– Kto tam jest? – spod przymrużonych powiek powolnie powiodła spojrzeniem po spowitym w mroku pokoju. W pierwszym momencie sądziła, że to ktoś z rodziny lub służby postanowił jeszcze na chwilę przed spoczynkiem opuścić komnaty, lecz brak odpowiedzi szybko odrzucił ów ewentualność. Drugą z myśli był skrzydlaty przyjaciel, który nie odnalazł odpowiedniej kryjówki na noc, kiedy hałas ponowił się przypominając bardziej smoka w składzie porcelany, nieco zaniepokojona usiadła na skraju leżanki, niezauważenie sięgając po niewielką sakiewkę. – Ukrywanie się nic nie da – rzuciła w eter, zauważając z ulgą, że wszystkie zmysły powróciły już do siebie.
Gdy jej oczom ukazała się męska, całkiem znajoma sylwetka, zamilkła. W wyraźnej konsternacji zmarszczyła czoło, nie sięgnęła jednak ani po różdżkę, która znajdowała się zbyt daleko, ani nie poruszyła się, jakby usiłowała ustalić, czy wciąż znajdowała się na jawie, czy intruz rzeczywiście jakimś cudem zdołał przedrzeć się do posiadłości. Chłopak skrywający się nieudolnie za rośliną wyglądał jednak na dość przerażonego a jego nerwowe zerkanie na pozostałości po kredzie sprzed kilku dni chociaż w innych okolicznościach nawet by ją rozbawiły, w tych nie było jej wcale do śmiechu. Wszystko, co działo się w tym domu, miało w nim pozostawać. Zwłaszcza jeśli chodziło o czarną magię.
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Cattermole; twoje szukanie sensacji kiedyś cię zabije – odezwała się wreszcie i krzyżując ręce za plecami, podeszła nieśpiesznie do wyznaczonej przez kredę linii. – Sądziłeś, że cię nie zobaczę? – grając na zwłokę, ostrożnie próbowała rozsupłać sakiewkę.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Nie był nawet świadom, że lady Safiya z zagadkowego i niebezpiecznego rodu, może mieć takie same marzenia jak niegdyś on. Takie same, bo przecież obydwoje śmiało chcieli sięgać po coś ambitnego, zaspokajać własny głód wiedzy, wspiąć się na wyżyny w swojej dziedzinie. Ona interesowała się tajemniczym dla Steffena voodoo, on starannie skrywał zaś sekret swej nielegalnej animagii - dowodu na przekroczenie zwykłych granic transmutacji, na maestrię w tej dziedzinie nauki. Większość osób znających jego nazwisko mogła zaś go dotychczas kojarzyć jako szarego klątwołamacza w Ministerstwie. Nie byli jednak świadomi, że Steff ma większe aspiracje niż zwykły urzędnik, że pomimo młodego wieku nieustannie stara się doskonalić własną wiedzę o runach, że śmiało sięga po najtrudniejsze książki i z wypiekami na twarzy czyta o najstraszniejszych klątwach - wierząc, że i je będzie kiedyś zdejmował.
W imię nauki i pasji obydwoje próbowali przekroczyć własne ograniczenia, stać się kimś, kogo nie widziało w nich społeczeństwo. Młodziutki chłopak aspirujący do miana naukowca, chcący osiągnąć kiedyś nie tylko doskonałość, ale i mistrzostwo w interesujących go dziedzinach. Młodziutka szlachcianka na wydaniu, która nieco wbrew polityce, konwenansom i woli rodziny chciałaby zostać kapłanką voodoo... Gdyby Steff był w stanie zobaczyć pasję, wiedzę i zainteresowanie Safii, pewnie poczułby do niej sympatię. Trochę współczucia - tego, samego, które odczuł wobec Isabelli, gdy opowiadała mu o tym, że szlachcianki nie mają szans stać się uzdrowicielkami, a ich zielarskie ogródki są jedynie hobbystyczne. Sporo zrozumienia, zdolnego pokonać lęk.
Na razie jednak nie rozumiał. Nie wiedział nic o voodoo, Shackleboltowie kojarzyli mu się jedynie z plotkami o strasznych, potężnych i groźnych rytuałach, stare ślady kredy na podłodze urastały do rangi zagrożenia. Był intruzem, zaskoczonym własną obecnością w tym sanktuarium Safii, przerażony konsekwencjami tego najścia.
Niezdarny krok i puff - podłoga zaskrzypiała, a on spalił swoje nikłe szanse na umknięcie stąd niezauważonym. Wzdrygnął się, słysząc surowe słowa lady, zbladł jeszcze bardziej, będąc rozpoznanym. To już nie jest niewinne kłamanie przed damą, dla której zawsze był anonimowy i która łyknęłaby każde oszustwo. Kiedyś musiał nawet zdjąć jakąś klątwę w Ministerstwie dla departamentu ojca lady Shacklebolt, kiedyś minęli się w Gringottcie... czy to możliwe, by zapamiętała zwykłego śmiertelnika? Najwyraźniej tak, najwyraźniej była rzadkim okazem inteligentnej arystokratki na wydaniu. Steffen zakochał się już w jednej mądrej i zaręczonej szlachciance, zdawał sobie więc sprawę, jak niebezpieczne są kontakty z nimi. Przełknął ślinę. W normalnej sytuacji byłby mile podłechtany jej dobrą pamięcią, ale teraz był przerażony. Co ona robiła z tą sakiewką? Brr.
-Z..abije? - powtórzył bezradnie, choć chciał brzmieć odważniej.
Obronnie wzniósł dłonie do góry.
-N..nie, ja za niczym nie gonię, przysięgam! - to znaczy, dzisiaj za niczym nie gonił. Normalnie marzyłby o możliwości opisania jakiś ploteczek o lady Shacklebolt, ale dzisiaj marzył już tylko o własnym łóżku! Nie był też naiwny, wiedział przecież, że może pisać w "Czarownicy" jedynie o zdarzeniach, z którymi nikt go nie powiąże (a szkoda).
-Cz..czkawka teleportacyjna już raz mnie o mało nie zabiła, trafiłem do lasu w pełnię i brygadzista chciał mnie chyba użyć jako żywej przynęty, ale nigdy nie chciałem trafić tutaj i zaburzać pani...e... - udawaj głupiego, Steff, udawaj głupiego! -...odpoczynku, ja to mam pecha! - nie wiedział, po co sprzedał jej łzawą historię ostatniej czkawki teleportacyjnej, która zagrażała jego życiu. Chciał wzbudzić współczucie, czy po prostu paplał już z nerwów?
W imię nauki i pasji obydwoje próbowali przekroczyć własne ograniczenia, stać się kimś, kogo nie widziało w nich społeczeństwo. Młodziutki chłopak aspirujący do miana naukowca, chcący osiągnąć kiedyś nie tylko doskonałość, ale i mistrzostwo w interesujących go dziedzinach. Młodziutka szlachcianka na wydaniu, która nieco wbrew polityce, konwenansom i woli rodziny chciałaby zostać kapłanką voodoo... Gdyby Steff był w stanie zobaczyć pasję, wiedzę i zainteresowanie Safii, pewnie poczułby do niej sympatię. Trochę współczucia - tego, samego, które odczuł wobec Isabelli, gdy opowiadała mu o tym, że szlachcianki nie mają szans stać się uzdrowicielkami, a ich zielarskie ogródki są jedynie hobbystyczne. Sporo zrozumienia, zdolnego pokonać lęk.
Na razie jednak nie rozumiał. Nie wiedział nic o voodoo, Shackleboltowie kojarzyli mu się jedynie z plotkami o strasznych, potężnych i groźnych rytuałach, stare ślady kredy na podłodze urastały do rangi zagrożenia. Był intruzem, zaskoczonym własną obecnością w tym sanktuarium Safii, przerażony konsekwencjami tego najścia.
Niezdarny krok i puff - podłoga zaskrzypiała, a on spalił swoje nikłe szanse na umknięcie stąd niezauważonym. Wzdrygnął się, słysząc surowe słowa lady, zbladł jeszcze bardziej, będąc rozpoznanym. To już nie jest niewinne kłamanie przed damą, dla której zawsze był anonimowy i która łyknęłaby każde oszustwo. Kiedyś musiał nawet zdjąć jakąś klątwę w Ministerstwie dla departamentu ojca lady Shacklebolt, kiedyś minęli się w Gringottcie... czy to możliwe, by zapamiętała zwykłego śmiertelnika? Najwyraźniej tak, najwyraźniej była rzadkim okazem inteligentnej arystokratki na wydaniu. Steffen zakochał się już w jednej mądrej i zaręczonej szlachciance, zdawał sobie więc sprawę, jak niebezpieczne są kontakty z nimi. Przełknął ślinę. W normalnej sytuacji byłby mile podłechtany jej dobrą pamięcią, ale teraz był przerażony. Co ona robiła z tą sakiewką? Brr.
-Z..abije? - powtórzył bezradnie, choć chciał brzmieć odważniej.
Obronnie wzniósł dłonie do góry.
-N..nie, ja za niczym nie gonię, przysięgam! - to znaczy, dzisiaj za niczym nie gonił. Normalnie marzyłby o możliwości opisania jakiś ploteczek o lady Shacklebolt, ale dzisiaj marzył już tylko o własnym łóżku! Nie był też naiwny, wiedział przecież, że może pisać w "Czarownicy" jedynie o zdarzeniach, z którymi nikt go nie powiąże (a szkoda).
-Cz..czkawka teleportacyjna już raz mnie o mało nie zabiła, trafiłem do lasu w pełnię i brygadzista chciał mnie chyba użyć jako żywej przynęty, ale nigdy nie chciałem trafić tutaj i zaburzać pani...e... - udawaj głupiego, Steff, udawaj głupiego! -...odpoczynku, ja to mam pecha! - nie wiedział, po co sprzedał jej łzawą historię ostatniej czkawki teleportacyjnej, która zagrażała jego życiu. Chciał wzbudzić współczucie, czy po prostu paplał już z nerwów?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjaśnienia, które padły z ust chłopaka spowodowały, że ledwo powstrzymała się od zjadliwego uśmiechu. Chociaż podejrzewała, że sytuacja nie należała w jego odczuciu do najbardziej komfortowych i może faktycznie niezamierzonych, nie potrafiła jednak odnaleźć w sobie odrobiny współczucia – zobaczył więcej, niż powinien, i nawet solenne zapewnienie o milczeniu przypieczętowane krwią nie wystarczyłoby, by go stąd wypuścić. W zaklęciach była mimo to kiepska, żeby samodzielnie usunąć mu wspomnienie dzisiejszego wieczoru, na całe szczęście dla równowagi dobrze radziła sobie z rytualnymi czarami i specyfikami; w tym z jednym, trzymanym nieustannie od dłuższej chwili za plecami.
– Och, chyba miałeś naprawdę zły dzień – odparła łagodniej, dając Steffenowi złudną nadzieję na to, że jego opowieść wzbudziła weń głęboko skrywane pokłady litości. W rzeczywistości jednak nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, poza dojściem do zabawnego wniosku jak otoczenie potrafiło zmienić człowieka. Cattermole zapisał się w głowie lady jako człowiek raczej elokwentny, potrafiący złożyć sensowne zdanie w całość, czego w tym momencie w ogóle nie prezentował; zamiast tego jąkał się i nie potrafił skupić na tym, co mówił. Zapominał wyraźnie o tym, że znajdował się w jej posiadłości, mocno naruszając nie tylko prywatną przestrzeń, ale i komfort, chociaż w przypadku niedomówień w przyszłości, czy niewybrednych plotek, wyparłaby się oczywiście tego, co tutaj zaszło.
A zaraz po tym uznała, że może jeszcze chwilkę go pomęczyć, skorzystać w pewien sposób na obecności chłopaka w pokoju – od zawsze była niezwykle ciekawa co właściwie wygadywano w kuluarach na temat jej rodu. Pewne szczątkowe informacje znała i słyszała, wątpiła jednak, żeby było to dokładnie to, co szeptano za plecami Shackleboltów.
– Odnoszę wrażenie, że wzbudzam w tobie strach – zaczęła bez ogródek, nie widząc sensu w kurtuazyjnych słówkach i owijaniu w bawełnę – czy mój ród naprawdę jest taki straszny? – chciała, żeby mówił; żeby tym razem domyślił się czego oczekiwała i co chciała usłyszeć, a przy tym miała nadzieję, że nie zamierzał jej okłamywać. W pewnym sensie w ten sposób mógłby zyskać odrobinę rzeczywistej przychylności... a jeśli nie to miała plan zastępczy, który póki co wydawał się dość odległy. Obrócenie całej sytuacji w żart mogło okazać się jednak najlepszym rozwiązaniem w zaistniałych okolicznościach.
– Och, chyba miałeś naprawdę zły dzień – odparła łagodniej, dając Steffenowi złudną nadzieję na to, że jego opowieść wzbudziła weń głęboko skrywane pokłady litości. W rzeczywistości jednak nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, poza dojściem do zabawnego wniosku jak otoczenie potrafiło zmienić człowieka. Cattermole zapisał się w głowie lady jako człowiek raczej elokwentny, potrafiący złożyć sensowne zdanie w całość, czego w tym momencie w ogóle nie prezentował; zamiast tego jąkał się i nie potrafił skupić na tym, co mówił. Zapominał wyraźnie o tym, że znajdował się w jej posiadłości, mocno naruszając nie tylko prywatną przestrzeń, ale i komfort, chociaż w przypadku niedomówień w przyszłości, czy niewybrednych plotek, wyparłaby się oczywiście tego, co tutaj zaszło.
A zaraz po tym uznała, że może jeszcze chwilkę go pomęczyć, skorzystać w pewien sposób na obecności chłopaka w pokoju – od zawsze była niezwykle ciekawa co właściwie wygadywano w kuluarach na temat jej rodu. Pewne szczątkowe informacje znała i słyszała, wątpiła jednak, żeby było to dokładnie to, co szeptano za plecami Shackleboltów.
– Odnoszę wrażenie, że wzbudzam w tobie strach – zaczęła bez ogródek, nie widząc sensu w kurtuazyjnych słówkach i owijaniu w bawełnę – czy mój ród naprawdę jest taki straszny? – chciała, żeby mówił; żeby tym razem domyślił się czego oczekiwała i co chciała usłyszeć, a przy tym miała nadzieję, że nie zamierzał jej okłamywać. W pewnym sensie w ten sposób mógłby zyskać odrobinę rzeczywistej przychylności... a jeśli nie to miała plan zastępczy, który póki co wydawał się dość odległy. Obrócenie całej sytuacji w żart mogło okazać się jednak najlepszym rozwiązaniem w zaistniałych okolicznościach.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Choć Steffen bał się Shackleboltów, to nie podejrzewał samej Safii o to, by chciała go w jakiś sposób unieszkodliwić bądź wymazać mu pamięć. Nieroztropnie zlekceważył nieco zagrożenie w postaci samej arystokratki, o wiele bardziej bojąc się tego, że ta przyzwie tutaj straż, pomoc, innych członków rodu, kogokolwiek groźnego. Chociaż nadal czuł się niepewnie i lękliwie, to nieco rozluźnił się gdy mijały kolejne sekundy, a Safia wciąż wydawała się nieskora do zaalarmowania pałacu krzykiem o obecności intruza. Jej łagodny ton wręcz go uspokoił. Była młodziutką lady, może i wychowała się w rodzie o mrocznej reputacji, ale przecież... nie powinno się oceniać wszystkich po pozorach (inaczej nie zagaiłby znamiennej rozmowy na Pokątnej z lady Selwyn i nie zakochał się w Isabelli), a ona wydawała się mu współczuć. Ba - poświęcać mu uwagę! Choć spotkana w dworku Selwynów rudowłosa dama wydawała się mniej groźna (bo mniej spostrzegawcza), to Steffen wyraźnie wyczuwał niechęć od tamtej lady. Tak, jakby traktowała go jak natrętne powietrze. Safia zagaiła zaś rozmowę, może i niezręczną, ale jakąś - może to jego szansa, by wyjść stąd z twarzą (a przynajmniej bez wzbudzania podejrzeń) i w jednym kawałku?
-Koszmarny dzień. - przytaknął gorliiwie, pozwalając sobie nawet na blady uśmiech. Ten jednak spełzł z jego twarzy, gdy przenikliwa Safia znów się odezwała, stawiając go w okropnej pozycji, prawdziwym impasie. Domyślił się, jakiego rodzaju szczerości mogła oczekiwać, jaką okazją było dla niej potajemne spotkanie z zakłopotanym przedstawicielem stanu niższego. Nie był jednak skory do takiej otwartości... ale zarazem lady Shacklebolt dała się poznać podczas tej krótkiej rozmowy jako osoba spostrzegawcza i inteligentna. Wątpił, by potrafił przekonująco zaprzeczyć lękowi albo skutecznie ją okłamać. Wciskał już kity różnym damom, ale coś mówiło mu, że ta była inna, że lepiej nie próbować. Tylko w takim razie, jak miał z tego wybrnąć?
Uśmiechnął się nerwowo (tym razem z przymusem) i wzruszył ramionami z udawaną swobodą.
-Och, panienko, to... nic takiego. Trudno pozostać całkowicie obojętnym na zasłyszane plotki, ale zarazem plotki to przecież tylko kłamstwa i miejskie legendy. Biorą się tylko stąd, że ludzie boją się tego, czego nie znają. - zaczął z zakłopotaniem, choć udało mu się zmusić do tego, by spojrzeć Safii prosto w oczy. Na pewno była świadoma tego, że o jej rodzie szepcze się przeróżne rzeczy - chciał, aby się tym nie przejmowała.
-Koszmarny dzień. - przytaknął gorliiwie, pozwalając sobie nawet na blady uśmiech. Ten jednak spełzł z jego twarzy, gdy przenikliwa Safia znów się odezwała, stawiając go w okropnej pozycji, prawdziwym impasie. Domyślił się, jakiego rodzaju szczerości mogła oczekiwać, jaką okazją było dla niej potajemne spotkanie z zakłopotanym przedstawicielem stanu niższego. Nie był jednak skory do takiej otwartości... ale zarazem lady Shacklebolt dała się poznać podczas tej krótkiej rozmowy jako osoba spostrzegawcza i inteligentna. Wątpił, by potrafił przekonująco zaprzeczyć lękowi albo skutecznie ją okłamać. Wciskał już kity różnym damom, ale coś mówiło mu, że ta była inna, że lepiej nie próbować. Tylko w takim razie, jak miał z tego wybrnąć?
Uśmiechnął się nerwowo (tym razem z przymusem) i wzruszył ramionami z udawaną swobodą.
-Och, panienko, to... nic takiego. Trudno pozostać całkowicie obojętnym na zasłyszane plotki, ale zarazem plotki to przecież tylko kłamstwa i miejskie legendy. Biorą się tylko stąd, że ludzie boją się tego, czego nie znają. - zaczął z zakłopotaniem, choć udało mu się zmusić do tego, by spojrzeć Safii prosto w oczy. Na pewno była świadoma tego, że o jej rodzie szepcze się przeróżne rzeczy - chciał, aby się tym nie przejmowała.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była skłonna do wzywania pomocy, chociaż nie miała gwarancji, że to niecodzienne spotkanie nie zostanie im za chwilę przerwane; pomieszczenie bowiem było potraktowane specjalnymi zaklęciami wygłuszającymi tak, że będąc w środku nie słyszało się tego, co działo się poza nim i na odwrót – z zewnątrz tego, co działo się w środku. Mimo to nie obawiała się Steffena, nie tylko przez to, że już wcześniej go poznała a sam chłopak był kojarzonym przez jej ojca człowiekiem. Stres Cattermole wyglądał na tyle silnie, że nie posądzała go o zrobienie jakiejkolwiek głupoty, w tym sięganie po różdżkę. A może przeczucie tym razem miało ją zawieźć i obrócić nieostrożność przeciwko niej? Woreczek z proszkiem wykorzystywanym w magii rytualnej, trzymany stale za plecami, zdołała rozsupłać. O ile wcześniej miała zamiar potraktować mieszanką intruza, w tym momencie trzymała go na wszelki wypadek.
W jednym musiała się ze Steffenem zgodzić. Ludzie bali się tego, czego nie znali i dzięki temu powstawały niezgodne z prawdą teorie nie tylko na temat jej rodu, ale i wielu innych grup, osób, co zdołała wywnioskować po czytanych książkach. To, co czytała w nich nie zawsze pokrywało się z tym, co słyszała choćby w zwykłych pogawędkach z innymi, lecz sądziła, że po prostu źle dobierała sobie towarzystwo. Lordowie najczęściej wykazywali się wyższością i rzadko który pozwalał sobie na poważniejsze dyskusje z damą – czemu się nie dziwiła z jednej strony – a same lady raczej stroniły od ksiąg dotyczących odległych kultur, czy krajów. Słowa Steffena w ogóle jej jednak nie przekonały, wszak od dawna wiadomym było, że w każdej plotce znajdowało się ziarenko prawdy a gdyby miała zebrać każde ziarenko, to uzbierałaby już pokaźny worek, którym byłaby w stanie wykarmić niedużą wioskę w swoim odległym, rodzinnym kraju.
– Niestety nie mogę się z tobą zgodzić w pełni – westchnęła – plotki nie zawsze są fałszywe, jestem jednak ciekawa, co mówi się o nas pośród innych... możesz mi powiedzieć, to będzie nasz sekret – ach, ile już posiadała sekretów na sumieniu; sekretów wcale nie byle jakich, bo gdyby tylko któryś z nich ujrzał światło dzienne, mogłaby mieć spory problem. Tak jak teraz, kiedy już dawno powinna przepędzić Steffena z posiadłości lub pomóc mu, jeśli rzeczywiście męczyła go upiorna czkawka teleportacyjna – nie odnalazła w sobie jednak współczucia, bo zwyczajnie nie była nigdy w podobnej sytuacji i egoistycznie cieszyła się, że miała więcej szczęścia od stojącego naprzeciwko nieszczęśnika. – Pamiętaj jedynie, że i moja cierpliwość ma swoje granice – pogroziła łagodnie nieco zniecierpliwiona widząc wyraźne zawahanie.
W jednym musiała się ze Steffenem zgodzić. Ludzie bali się tego, czego nie znali i dzięki temu powstawały niezgodne z prawdą teorie nie tylko na temat jej rodu, ale i wielu innych grup, osób, co zdołała wywnioskować po czytanych książkach. To, co czytała w nich nie zawsze pokrywało się z tym, co słyszała choćby w zwykłych pogawędkach z innymi, lecz sądziła, że po prostu źle dobierała sobie towarzystwo. Lordowie najczęściej wykazywali się wyższością i rzadko który pozwalał sobie na poważniejsze dyskusje z damą – czemu się nie dziwiła z jednej strony – a same lady raczej stroniły od ksiąg dotyczących odległych kultur, czy krajów. Słowa Steffena w ogóle jej jednak nie przekonały, wszak od dawna wiadomym było, że w każdej plotce znajdowało się ziarenko prawdy a gdyby miała zebrać każde ziarenko, to uzbierałaby już pokaźny worek, którym byłaby w stanie wykarmić niedużą wioskę w swoim odległym, rodzinnym kraju.
– Niestety nie mogę się z tobą zgodzić w pełni – westchnęła – plotki nie zawsze są fałszywe, jestem jednak ciekawa, co mówi się o nas pośród innych... możesz mi powiedzieć, to będzie nasz sekret – ach, ile już posiadała sekretów na sumieniu; sekretów wcale nie byle jakich, bo gdyby tylko któryś z nich ujrzał światło dzienne, mogłaby mieć spory problem. Tak jak teraz, kiedy już dawno powinna przepędzić Steffena z posiadłości lub pomóc mu, jeśli rzeczywiście męczyła go upiorna czkawka teleportacyjna – nie odnalazła w sobie jednak współczucia, bo zwyczajnie nie była nigdy w podobnej sytuacji i egoistycznie cieszyła się, że miała więcej szczęścia od stojącego naprzeciwko nieszczęśnika. – Pamiętaj jedynie, że i moja cierpliwość ma swoje granice – pogroziła łagodnie nieco zniecierpliwiona widząc wyraźne zawahanie.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Steffen Cattermole był człowiekiem o wielu sekretach i skrywającym wiele niespodzianek, ale Safia pomyślnie rozszyfrowała go na pierwszy rzut oka. O ile ideały gnały do go walki, o tyle na co dzień cechował się raczej łagodnym charakterem i starał się być roztropny. Chociaż bał się Shackleboltów i samej szlachcianki, to z każdą chwilą zaczynał bać się jej bezpośredniej osobowości nieco bardziej niż mitów o jej rodzie. Miał więc zamiar zważać na słowa i nie robić ani nie mówić nic głupiego. Zapewne najgroźniejszym, co mogło spotkać dziewczynę z jego strony, był nagły widok uciekającego szczura. Do tego uciekłby się jednak tylko w ostateczności, pilnie strzegąc swojej animagicznej tajemnicy.
To będzie nasz sekret. - lady Safiya spoglądała na niego wielkimi, ciemnymi i ciekawymi oczyma, a on tak lubił i szanował ciekawość! Korciło go, by jej zaufać i tak po prostu porozmawiać, jak dwójka inteligentnych i interesujących osób. Kiedyś byłby zresztą niezmiernie podekscytowany taką perspektywą, kiedyś bywał bardziej ufny. Zawsze był zaciekawiony szlacheckim życiem, a ich spotkanie łamało przecież wszelkie konwenanse - on przypadkowo znalazł się w prywatnych komnatach arystokratki, ona nie reagowała nań złością lub lękiem, lecz ciekawością. Czego więcej mógłby pragnąć wścibski reporter "Czarownicy"? Mogliby nawet wymienić się informacjami - on powiedziałby coś ciekawego jej, ona jemu... O tak, kiedyś bardzo by się ucieszył i zdecydował zaufać Safii. Tyle, że teraz miał już za dużo sekretów i tajemnic - a ostatnie spoufalenie się z pewną szlachcianką zakończyło się złamanym sercem. Nie sądził, by miał zadurzyć się w lady Shacklebolt od jednej rozmowy (za bardzo się jej bał, no i nie sądził aby miał się w życiu zakochać w kimkolwiek innym niż zaręczona Isabella - był skazany na wieczne cierpienie!), ale nauczył się, że arystokratki lepiej trzymać na dystans. Każda z nich może w końcu wypaplać coś swojemu ojcu, albo być nieświadomie zaręczona ze sługą Czarnego Pana... ech.
Przełknął ślinę, wyraźnie rozdarty na pytanie Safii. Z jednej strony nie chciał jej nic mówić, ale z drugiej nie chciał jej zezłościć. Był w końcu zdany na jej łaskę i powinien się cieszyć, że nie wezwała pomocy.
-No... dobrze, to będzie nasz sekret. - zgodził się z wahaniem, choć nie powinien się zgadzać. Jakoś z tego wybrnie, choć Safii ewidentnie nie będzie łatwo zmylić ani okłamać. Będzie musiał improwizować!
-Najpikantniejszą rzeczą, jaką mówi się o waszym rodzie jest... - zaczął, zestresowany. Musi wymyślić coś niewinnego, ale dobrego, nie miał zamiaru nadwyrężać jej cierpliwości. Może coś o tych tajemniczych rytuałach? -...jest wasza magia i zdolność do... - kontynuował, spoglądając kątem oka na kredowy krąg. Może i ona mu coś powie? Nie liczył na to, ale te zagadki w pomieszczeniu, w tym jej enigmatyczny stan gdy tu wylądował, naprawdę go ciekawiły! -do... w sensie, mówi się, że za pomocą lalek umiecie... Hep! - czknął znienacka, zanim zakończył swoją wypowiedź. I już go nie było, a przypadkowa ewakuacja okazała się o wiele łatwiejsza niż wymykanie się pałacu w ciele gryzonia. Czy powinien czuć ulgę, czy też lękać się rozczarowania ciekawskiej damy?
/zt
To będzie nasz sekret. - lady Safiya spoglądała na niego wielkimi, ciemnymi i ciekawymi oczyma, a on tak lubił i szanował ciekawość! Korciło go, by jej zaufać i tak po prostu porozmawiać, jak dwójka inteligentnych i interesujących osób. Kiedyś byłby zresztą niezmiernie podekscytowany taką perspektywą, kiedyś bywał bardziej ufny. Zawsze był zaciekawiony szlacheckim życiem, a ich spotkanie łamało przecież wszelkie konwenanse - on przypadkowo znalazł się w prywatnych komnatach arystokratki, ona nie reagowała nań złością lub lękiem, lecz ciekawością. Czego więcej mógłby pragnąć wścibski reporter "Czarownicy"? Mogliby nawet wymienić się informacjami - on powiedziałby coś ciekawego jej, ona jemu... O tak, kiedyś bardzo by się ucieszył i zdecydował zaufać Safii. Tyle, że teraz miał już za dużo sekretów i tajemnic - a ostatnie spoufalenie się z pewną szlachcianką zakończyło się złamanym sercem. Nie sądził, by miał zadurzyć się w lady Shacklebolt od jednej rozmowy (za bardzo się jej bał, no i nie sądził aby miał się w życiu zakochać w kimkolwiek innym niż zaręczona Isabella - był skazany na wieczne cierpienie!), ale nauczył się, że arystokratki lepiej trzymać na dystans. Każda z nich może w końcu wypaplać coś swojemu ojcu, albo być nieświadomie zaręczona ze sługą Czarnego Pana... ech.
Przełknął ślinę, wyraźnie rozdarty na pytanie Safii. Z jednej strony nie chciał jej nic mówić, ale z drugiej nie chciał jej zezłościć. Był w końcu zdany na jej łaskę i powinien się cieszyć, że nie wezwała pomocy.
-No... dobrze, to będzie nasz sekret. - zgodził się z wahaniem, choć nie powinien się zgadzać. Jakoś z tego wybrnie, choć Safii ewidentnie nie będzie łatwo zmylić ani okłamać. Będzie musiał improwizować!
-Najpikantniejszą rzeczą, jaką mówi się o waszym rodzie jest... - zaczął, zestresowany. Musi wymyślić coś niewinnego, ale dobrego, nie miał zamiaru nadwyrężać jej cierpliwości. Może coś o tych tajemniczych rytuałach? -...jest wasza magia i zdolność do... - kontynuował, spoglądając kątem oka na kredowy krąg. Może i ona mu coś powie? Nie liczył na to, ale te zagadki w pomieszczeniu, w tym jej enigmatyczny stan gdy tu wylądował, naprawdę go ciekawiły! -do... w sensie, mówi się, że za pomocą lalek umiecie... Hep! - czknął znienacka, zanim zakończył swoją wypowiedź. I już go nie było, a przypadkowa ewakuacja okazała się o wiele łatwiejsza niż wymykanie się pałacu w ciele gryzonia. Czy powinien czuć ulgę, czy też lękać się rozczarowania ciekawskiej damy?
/zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z wewnętrznym entuzjazmem przyjęła zgodę Steffena i miała szczerą nadzieję, że jej nie zawiedzie. Ani teraz, podczas opowieści, ani później, łamiąc warunki umowy, sekretu. Chociaż nie podejrzewała, że Cattermole ją zaskoczy i powie coś, czego jeszcze nie słyszała, wprost nie mogła się doczekać tego, co miał do przekazania. Im dłużej jednak czekała a jej niezapowiedziany towarzysz zdawał się sprawiać wrażenie kogoś, kto w ogóle nie wiedział o czym mówi, poirytowanie lady stawało się coraz większe. Po wcześniejszej łagodności nie było śladu, a w zmęczonym spojrzeniu błysnęła dziwna, tajemnicza nuta. Czy to był moment, w którym mogła sypnąć mu proszkiem do voodoo prosto w oczy, by nieco go ogłupić a potem rzeczywiście wezwać rodzinę?
– Do brzegu, Cattermole, póki jeszcze ładnie proszę – westchnęła teatralnie, jednak w jej głosie nie pobrzmiewała już ta sama pogodna i zachęcająca nuta, co wcześniej. Zamiast niej pojawiła się stanowczość, ponaglanie, które uznawała za całkowicie usprawiedliwione – nie było chyba na tym świecie żadnej osoby, która byłaby w stanie znieść jąkanie się i zbędne przeciąganie lub jej poziom odporności na podobne przypadki był naprawdę niewielki. Chociaż domyślała się, co chłopak powie – wszak rytualna magia i czarowanie laleczek nie było rzeczą, której nie słyszała już wcześniej – chciała, by dokończył zdanie, ale nim do tego doszło, Steffen rzeczywiście czknął i zniknął z pola widzenia. Cóż, pomyślała, przynajmniej miała pewność, że w tej jednej rzeczy nie kłamał i znalazł się u niej przez zupełny przypadek.
Nie rozpamiętując minionego wieczoru, lady Shacklebolt zebrała wszystkie swoje rzeczy a trzymany woreczek z proszkiem zawiązała z powrotem, odkładając go na swoje miejsce. Później już powróciła do komnat, gdzie po odprężającej kąpieli ułożyła się do snu, choć ten wbrew pozorom nie nadszedł. Przerażona w dalszym ciągu działaniem olejku i swojej wizji, spędziła pół nocy przewracając się z boku na bok, by zasnąć dopiero nad ranem, kiedy ptaki rozpoczęły swój koncert.
zt
– Do brzegu, Cattermole, póki jeszcze ładnie proszę – westchnęła teatralnie, jednak w jej głosie nie pobrzmiewała już ta sama pogodna i zachęcająca nuta, co wcześniej. Zamiast niej pojawiła się stanowczość, ponaglanie, które uznawała za całkowicie usprawiedliwione – nie było chyba na tym świecie żadnej osoby, która byłaby w stanie znieść jąkanie się i zbędne przeciąganie lub jej poziom odporności na podobne przypadki był naprawdę niewielki. Chociaż domyślała się, co chłopak powie – wszak rytualna magia i czarowanie laleczek nie było rzeczą, której nie słyszała już wcześniej – chciała, by dokończył zdanie, ale nim do tego doszło, Steffen rzeczywiście czknął i zniknął z pola widzenia. Cóż, pomyślała, przynajmniej miała pewność, że w tej jednej rzeczy nie kłamał i znalazł się u niej przez zupełny przypadek.
Nie rozpamiętując minionego wieczoru, lady Shacklebolt zebrała wszystkie swoje rzeczy a trzymany woreczek z proszkiem zawiązała z powrotem, odkładając go na swoje miejsce. Później już powróciła do komnat, gdzie po odprężającej kąpieli ułożyła się do snu, choć ten wbrew pozorom nie nadszedł. Przerażona w dalszym ciągu działaniem olejku i swojej wizji, spędziła pół nocy przewracając się z boku na bok, by zasnąć dopiero nad ranem, kiedy ptaki rozpoczęły swój koncert.
zt
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Ilość sprzecznych emocji, które władały czarownicą od pewnego czasu była zaskakująca i jednocześnie nieznana. Pierwszy raz bowiem wpłynęła na morze damsko–męskich relacji, więc za zupełnie normalne uważała, że nie potrafiła się odnaleźć, ale również nie widziała u swojego boku żadnej osoby, zaufanej kobiety, z którą mogłaby porozmawiać, rozwiać wątpliwości i przede wszystkim nazwać to, co teraz czuje. Uporządkowanie myśli zajmowało o wiele więcej czasu, wyciągnięcie wniosków drugie tyle a wszystko kumulowało się właściwie zaraz po spotkaniach z Zacharym. Chociaż starała się zająć myśli czymś pożytecznym, niejednokrotnie przyłapywała się na tym, że coraz częściej wyczekiwała ponownego spotkania z narzeczonym, czy pretekstu, żeby skraść mu nawet kilka minut cennego czasu a zrobiony początkiem lipca talizman w dalszym ciągu czekał na odpowiednią okazję. Nie była z siebie absolutnie dumna; raczej powiedziałaby, że zachowywała się nieco naiwnie, lekkomyślnie, skoro jeszcze nie tak dawno wcale nie miała zamiaru mu ani niczego ułatwiać ani specjalnie angażować się w zawiązywanie więzi przedmałżeńskiej, ale momentem przełomowym w kobiecym myśleniu okazała się wizyta w męskiej komnacie. Wtedy, gdy leżał bezbronnie i w gruncie rzeczy była jedyną osobą, z którą rozmawiał, której zaufał i pozwolił sobie pomóc, choć jej przychylność zyskał już dużo wcześniej, podczas spaceru, gdy zaskoczył ich deszcz. W dalszym ciągu jednak była pełna obaw wobec ich wspólnej podróży jako małżeństwo, styku dwóch zupełnie odmiennych kultur, ale także powodzenia ślubu w obliczu zaostrzonego konfliktu wojennego.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że pozytywny odzew ze strony narzeczonego na dzisiejsze zaproszenie pozostał obojętny na jej nastrój, jednak zgodnie ze swoją obietnicą, nie zamierzała zabierać mu zbyt wiele czasu niż to wymagane. Zaraz po przyprowadzeniu lorda do pokoju wypoczynkowego poleciła skrzatowi przyrządzenie herbaty i przyniesienie ciasta z tradycyjnego przepisu, a sama wskazała gestem fotele z widokiem na skryty za fontanną widok na ogród.
– Dziękuję, że przyszedłeś – odezwała się, spoglądając z lekkim uśmiechem na uzdrowiciela. – Jak twoje samopoczucie? – talizman wytrzymał już tyle, więc mógł poczekać jeszcze chwilę na swój debiut.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Ból po powrocie z podziemi Gringotta trwał; minął w swojej większej części, lecz w żaden sposób nie chciał ustąpić, od niespełna pięciu dni tkwiąc nie tylko w ciele Zachary'ego, ale i zalewając umysł snami, emocjami oraz przemyśleniami tak intensywnymi, że zaznanie spokojnego snu nie było możliwe w pełni. Pierwsza noc po oddaniu własnej mocy i poniesieniu wielkich kosztów na zdrowiu stała się jedynie początkiem. Lewe ramię szczególnie mocno dało się we znaki, nie mogąc korzystać z obu rąk w pełni. Uśmierzenie bólu było wykonalne najprostszymi metodami, jednak wciąż odczuwał dziwne skurcze oraz ćmienie w mięśniach, próbując wykonać ledwie niewielki ruch. Szybko więc zrezygnował, woląc dać organizmowi nieco czasu na przywrócenie zaburzonej równowagi. Godziny spędzone w łaźni, w gorącej wodzie zdawały przynosić ulgę jedynie ciału. Myśli same mknęły w kierunku objawów doznanych w Locus Nihil i skłaniały go coraz mocniej ku jednej, jedynej diagnozie. Choroba krwi, jego krwi, dumnej i czystej stanowiła ostateczną odpowiedź. Próbował wyprzeć ją, przeczekać, zrobić odpowiednie badania, ale siły nadal nie wracały do pełni, a stawy, szczególnie w kolanach, dokuczały coraz mocniej, kiedy nie siedział w gorącej wodzie. Wytrzymywał raptem kilka godzin i to tylko wtedy, gdy nie ruszał się zbyt długo; później, przez resztę dnia, musiał rozmasowywać jej, a przy odrobinie cierpliwości także i wcierać rozgrzewające maści własnej roboty. Z tego wszystkiego nie wiedział, w jaki sposób potoczyło się ostatnich kilka dni ani jakim cudem znalazł się u progu Brighton Pavilion prowadzony do pokoju na spotkanie.
Siadając we wskazanym fotelu, skinął uprzejmie głową i od razu utkwił spojrzenie w widoku za oknem, chłonąc nieco odmienną rzeczywistość od tej, do której przywykł. Na postawione pytanie nie odpowiedział natychmiast; zastanawiał się nad tym, co powinien powiedzieć, czy w ogóle powinien mówić cokolwiek. Miał jednak świadomość, że cokolwiek by nie powiedział, nie będzie to satysfakcjonujące.
— Bywało lepiej. Dziękuję za troskę. — Odparł w końcu, odchodząc spojrzeniem od okna i kierując je na Safiyę. — Chciałaś się ze mną zobaczyć? — Zapytał cicho, przymykając powieki, ostrożnie poruszając lewym ramieniem, by ułożyć je wygodnie na podłokietniku fotela. Palce prawej dłoni rozcapierzył i zaczął powoli je zginąć, oczekując znajomego już kłucia w stawach.
Siadając we wskazanym fotelu, skinął uprzejmie głową i od razu utkwił spojrzenie w widoku za oknem, chłonąc nieco odmienną rzeczywistość od tej, do której przywykł. Na postawione pytanie nie odpowiedział natychmiast; zastanawiał się nad tym, co powinien powiedzieć, czy w ogóle powinien mówić cokolwiek. Miał jednak świadomość, że cokolwiek by nie powiedział, nie będzie to satysfakcjonujące.
— Bywało lepiej. Dziękuję za troskę. — Odparł w końcu, odchodząc spojrzeniem od okna i kierując je na Safiyę. — Chciałaś się ze mną zobaczyć? — Zapytał cicho, przymykając powieki, ostrożnie poruszając lewym ramieniem, by ułożyć je wygodnie na podłokietniku fotela. Palce prawej dłoni rozcapierzył i zaczął powoli je zginąć, oczekując znajomego już kłucia w stawach.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oszczędność w słowach i okazywaniu jakichkolwiek emocji uzdrowiciela nie była jej obca, wciąż jednak potrzebowała czasu, żeby się do niej po prostu przyzwyczaić. Starała się raczej unikać myśli, że być może wynikało to z dalszego braku zaufania, czy nawet braku przekonania wobec jej osoby, a ze zwyczajnego wychowania w domu, bądź charakteru – i nie ukrywała, iż miała nadzieję na zmianę w tej materii. Nie teraz, nie za miesiąc, za jakiś czas, gdy mężczyzna do tego dojrzeje, najlepiej przed ślubem, gdyby na wszelki wypadek jeszcze mogła przedyskutować swoje obawy w tej materii z lordem ojcem. Póki co niemal niezniechęcona oschłą, zbywającą odpowiedzią, odwróciła wzrok z twarzy Zacharego i umiejscowiła go w niedużym pudełku, które leżało swobodnie na stole.
– Pamiętasz naszą rozmowę o talizmanach? – spytała wprost, przechodząc do rzeczy – nie powiedziałam ci wtedy, że osobiście zajmuję się ich wytwarzaniem – jak i o wielu innych rzeczach, istotnych podczas procesu poznawania się, który w przypadku tej dwójki był dziwnie na opak. O tym, że u jego boku nie stąpała byle jaka dama, a alchemiczka, dowiedział się przecież z przypadku, kiedy upojona oparami wybuchającego kociołka osuwała się na szpitalnej kozetce. O tym, że miała dwa, czy nawet trzy, podejścia do talizmanu miał z kolei nie dowiedzieć się nigdy.
– Talizmany mają dużą moc, odpowiednią do wyrysowanej runy – zaczęła i jednocześnie zdjęła wieko pudełka – długo zastanawiałam się nad tym, która byłaby odpowiednia dla ciebie... ale po tamtym dniu, kiedy niespodziewanie odwiedziłam cię w posiadłości, uznałam, że na początek dobrą będzie zwiększającą spostrzegawczość i odporność na niektóre zaklęcia – wprawdzie dalej miała wątpliwości, mogąc wytworzyć coś innego, coś przydatnego w pracy lorda, choć na początku chciała sprawdzić jego rzeczywisty stosunek do tego typu magii. – Na wszelki wypadek; czasy są niepewne, nigdy nie wiadomo czy znowu ktoś nie postanowi cię zaatakować – wreszcie podsunęła bransoletę z wyrytym runicznym zapisem w kierunku Zacharego zupełnie nieświadoma ile racji było w wypowiedzianych słowach. Kontrolnie jeszcze zerknęła na pierścienie lorda, zauważając z satysfakcją, że dobrane ingrediencje podołały i talizman prawie wcale nie odstawał stylem od pozostałej biżuterii.
– Pamiętasz naszą rozmowę o talizmanach? – spytała wprost, przechodząc do rzeczy – nie powiedziałam ci wtedy, że osobiście zajmuję się ich wytwarzaniem – jak i o wielu innych rzeczach, istotnych podczas procesu poznawania się, który w przypadku tej dwójki był dziwnie na opak. O tym, że u jego boku nie stąpała byle jaka dama, a alchemiczka, dowiedział się przecież z przypadku, kiedy upojona oparami wybuchającego kociołka osuwała się na szpitalnej kozetce. O tym, że miała dwa, czy nawet trzy, podejścia do talizmanu miał z kolei nie dowiedzieć się nigdy.
– Talizmany mają dużą moc, odpowiednią do wyrysowanej runy – zaczęła i jednocześnie zdjęła wieko pudełka – długo zastanawiałam się nad tym, która byłaby odpowiednia dla ciebie... ale po tamtym dniu, kiedy niespodziewanie odwiedziłam cię w posiadłości, uznałam, że na początek dobrą będzie zwiększającą spostrzegawczość i odporność na niektóre zaklęcia – wprawdzie dalej miała wątpliwości, mogąc wytworzyć coś innego, coś przydatnego w pracy lorda, choć na początku chciała sprawdzić jego rzeczywisty stosunek do tego typu magii. – Na wszelki wypadek; czasy są niepewne, nigdy nie wiadomo czy znowu ktoś nie postanowi cię zaatakować – wreszcie podsunęła bransoletę z wyrytym runicznym zapisem w kierunku Zacharego zupełnie nieświadoma ile racji było w wypowiedzianych słowach. Kontrolnie jeszcze zerknęła na pierścienie lorda, zauważając z satysfakcją, że dobrane ingrediencje podołały i talizman prawie wcale nie odstawał stylem od pozostałej biżuterii.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Północny pokój wypoczynkowy
Szybka odpowiedź