Dziedziniec
AutorWiadomość
Dziedziniec
Ulokowany w środku dworu dziedziniec jest idealnym miejscem do zaczerpnięcia świeżego powietrza również w trakcie zimy. Jest również domem licznych nieśmiałków, które rozgościły się tam za pozwoleniem Bulstrode’ów i pozostają ich spokojnymi, cichymi towarzyszami. Pod zadbanymi drzewami umieszczone zostały dwie kamienne ławki, ustawionymi bokiem do niewielkiej fontanny.
21.10
Zdążyła już właściwie przywyknąć do części ograniczeń wynikających z anomalii, w tym również tych dotyczących transportu. Zresztą, zanim jeszcze stały się problemem, bywały przecież okoliczności w których wypadało raczej wynurzyć się z powozu, niż znikąd. A jednak, podróż z Ludlow do Gerrards Cross tym razem dłużyła jej się niemiłosiernie. Z jednej strony był za to odpowiedzialny czas, który minął od jej ostatniego spotkania z Rinnalem, z drugiej – towarzystwo syna, na które była zdana. Kochała Juliusa i sądziła, że jest niewymuszenie gotowa na poświęcenia dla zabezpieczenia jego przyszłości. Nie potrafiła jednak wiele poradzić na to, że jego bezpośrednie towarzystwo w ostatnim czasie raczej jej ciążyło, niż sprawiało radość. Był wrażliwym chłopcem na tym etapie życia, w którym o wszystko zadaje się pytania. W świetle straty, jaka ostatnio go spotkała była to mieszanka piorunująca. Im więcej czasu spędzali osobno, tym więcej naglących wątpliwości wydawał się mieć, kiedy tylko znalazła się w zasięgu jego wzroku. Mimo, że tego dnia większość trasy spędził wyjątkowo cicho, zachłannie wpatrując się w widok za oknem, napięte oczekiwanie na kolejne niewygodne pytanie nie wpływało najlepiej na nastrój Elaine. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy dotarli do dworu Bulstrode. Tu Julius miał spotkać się wreszcie z rówieśnikiem (w Ludlow nie było ich zbyt wielu) i przy odrobinie szczęścia wspólnie z nim zająć się szachami albo inną, możliwie rozwijającą aktywnością, sprzyjającą zawiązywaniu przyjaźni. Byłoby to bez wątpienia korzystne dla obu chłopców, dogodne z perspektywy relacji rodów Bulstrode i Avery, wreszcie – fortunne dla relacji Elaine z Rinnalem. Ceniła jego towarzystwo, nawet jeśli nie byli sobie szczególnie bliscy. Dużo wspólnego mieli ze sobą przede wszystkim w szkole, w późniejszych latach coraz rzadziej znajdując właściwą okazję do rozmów, w szczególności tych swobodniejszych, w cztery oczy. Ich kontakt stopniowo dominowały wymieniane co jakiś czas listy. Cieszyła się więc na to spotkanie, liczyła na spędzony w dobrej atmosferze czas. Stworzenie jej było oczywiście większym wyzwaniem od czasu Stonehenge, tam jednak gdzie zaangażowanych było mniej ludzi, a tym samym mniej interesów, wydawało się to prostsze do osiągnięcia. Nie zamierzała jednak zdradzać się w żadnym stopniu z niecierpliwością. Wpatrzona w pochmurne niebo, wolnym krokiem przemierzała dziedziniec, energiczne i wnikliwsze zapoznanie się z otoczeniem pozostawiając Juliusowi.
Zdążyła już właściwie przywyknąć do części ograniczeń wynikających z anomalii, w tym również tych dotyczących transportu. Zresztą, zanim jeszcze stały się problemem, bywały przecież okoliczności w których wypadało raczej wynurzyć się z powozu, niż znikąd. A jednak, podróż z Ludlow do Gerrards Cross tym razem dłużyła jej się niemiłosiernie. Z jednej strony był za to odpowiedzialny czas, który minął od jej ostatniego spotkania z Rinnalem, z drugiej – towarzystwo syna, na które była zdana. Kochała Juliusa i sądziła, że jest niewymuszenie gotowa na poświęcenia dla zabezpieczenia jego przyszłości. Nie potrafiła jednak wiele poradzić na to, że jego bezpośrednie towarzystwo w ostatnim czasie raczej jej ciążyło, niż sprawiało radość. Był wrażliwym chłopcem na tym etapie życia, w którym o wszystko zadaje się pytania. W świetle straty, jaka ostatnio go spotkała była to mieszanka piorunująca. Im więcej czasu spędzali osobno, tym więcej naglących wątpliwości wydawał się mieć, kiedy tylko znalazła się w zasięgu jego wzroku. Mimo, że tego dnia większość trasy spędził wyjątkowo cicho, zachłannie wpatrując się w widok za oknem, napięte oczekiwanie na kolejne niewygodne pytanie nie wpływało najlepiej na nastrój Elaine. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy dotarli do dworu Bulstrode. Tu Julius miał spotkać się wreszcie z rówieśnikiem (w Ludlow nie było ich zbyt wielu) i przy odrobinie szczęścia wspólnie z nim zająć się szachami albo inną, możliwie rozwijającą aktywnością, sprzyjającą zawiązywaniu przyjaźni. Byłoby to bez wątpienia korzystne dla obu chłopców, dogodne z perspektywy relacji rodów Bulstrode i Avery, wreszcie – fortunne dla relacji Elaine z Rinnalem. Ceniła jego towarzystwo, nawet jeśli nie byli sobie szczególnie bliscy. Dużo wspólnego mieli ze sobą przede wszystkim w szkole, w późniejszych latach coraz rzadziej znajdując właściwą okazję do rozmów, w szczególności tych swobodniejszych, w cztery oczy. Ich kontakt stopniowo dominowały wymieniane co jakiś czas listy. Cieszyła się więc na to spotkanie, liczyła na spędzony w dobrej atmosferze czas. Stworzenie jej było oczywiście większym wyzwaniem od czasu Stonehenge, tam jednak gdzie zaangażowanych było mniej ludzi, a tym samym mniej interesów, wydawało się to prostsze do osiągnięcia. Nie zamierzała jednak zdradzać się w żadnym stopniu z niecierpliwością. Wpatrzona w pochmurne niebo, wolnym krokiem przemierzała dziedziniec, energiczne i wnikliwsze zapoznanie się z otoczeniem pozostawiając Juliusowi.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
| do ustalenia
Artur przysiadł ostrożnie na ławce, nie chcąc spłoszyć nieśmiałka z pobliskiego drzewa. Stworzonko przypominało dla laika patyk z oczkami, potrafiło świetnie maskować się w leśnym otoczeniu. Longbottom był zdziwiony jego obecnością, w końcu zbliżająca się zima tuliła je do snu, aby na wiosnę przebudzić się wraz z rozkwitem życia. Istotka wydawała się ospała, jakby coś ją zbudziło z drzemki, może to jeden ze skutków anomalii, wybijały stworzenia z odwiecznego rytmu natury. Kto by pomyślał, że nawet coś tak drobnego odczuje sprawy wielkiego świata. Artur wrócił pamięcią do czasów Hogwartu, gdy wymykał się na skraj Zakazanego Lasu, żeby obserwować w ciszy rytm przyrody. W czasie jednego z takich wypadów udało mu się wraz z Charlie znaleźć nieśmiałki. Jakie te czasy wydawały się teraz proste i jednocześnie strasznie odległe...
Nie przybył tu oglądać nieśmiałków żyjących na dziedzińcu w rezydencji starożytnego i szlachetnego rodu Bulstrode'ów. Jako auror oraz przedstawiciel zaprzyjaźnionego rodu zaoferował się jako nauczyciel Obrony przed Czarną Magią dla Uny. Uwielbiała się uczyć czegoś nowego, co doskonale Artur rozumiał, samemu czując głód wiedzy. Tym razem padło na coś bardzo przydatnego w tych niespokojnych czasach, za cel obrała sobie patronusa. Dementorzy wymknęli się spod kontroli, dawni strażnicy Azkabanu stali się sojusznikami Czarnego Pana. Zagadkowe istoty, przerażające w samym fundamencie swojego mrocznego istnienia. Dementora nie można zabić, zranić. Nie działają na nich klątwy, uroki oraz fizyczna siła. Upiorne zwiastuny śmierci, żerujące na wszystkim co piękne, ostatecznie mogące odebrać najcenniejsze - duszę. Istniała tylko jedna skuteczna metoda walka z nimi. Ucieleśnienie najpiękniejszych wspomnień, przybierające postać świetlistego zwierzęcia. Niezwykle trudne do wyczarowania zaklęcie, ale nie zależące tylko od magicznej mocy. Tu chodziło o coś więcej.
Usłyszał kroki, odwracając się płynnie w kierunku nadchodzącej Uny.
- Panno Bulstrode - powitał ją na pozór oficjalnie, ale nie mógł powstrzymać się od serdecznego uśmiechu. - Jesteś gotowa? - zapytał.
Artur przysiadł ostrożnie na ławce, nie chcąc spłoszyć nieśmiałka z pobliskiego drzewa. Stworzonko przypominało dla laika patyk z oczkami, potrafiło świetnie maskować się w leśnym otoczeniu. Longbottom był zdziwiony jego obecnością, w końcu zbliżająca się zima tuliła je do snu, aby na wiosnę przebudzić się wraz z rozkwitem życia. Istotka wydawała się ospała, jakby coś ją zbudziło z drzemki, może to jeden ze skutków anomalii, wybijały stworzenia z odwiecznego rytmu natury. Kto by pomyślał, że nawet coś tak drobnego odczuje sprawy wielkiego świata. Artur wrócił pamięcią do czasów Hogwartu, gdy wymykał się na skraj Zakazanego Lasu, żeby obserwować w ciszy rytm przyrody. W czasie jednego z takich wypadów udało mu się wraz z Charlie znaleźć nieśmiałki. Jakie te czasy wydawały się teraz proste i jednocześnie strasznie odległe...
Nie przybył tu oglądać nieśmiałków żyjących na dziedzińcu w rezydencji starożytnego i szlachetnego rodu Bulstrode'ów. Jako auror oraz przedstawiciel zaprzyjaźnionego rodu zaoferował się jako nauczyciel Obrony przed Czarną Magią dla Uny. Uwielbiała się uczyć czegoś nowego, co doskonale Artur rozumiał, samemu czując głód wiedzy. Tym razem padło na coś bardzo przydatnego w tych niespokojnych czasach, za cel obrała sobie patronusa. Dementorzy wymknęli się spod kontroli, dawni strażnicy Azkabanu stali się sojusznikami Czarnego Pana. Zagadkowe istoty, przerażające w samym fundamencie swojego mrocznego istnienia. Dementora nie można zabić, zranić. Nie działają na nich klątwy, uroki oraz fizyczna siła. Upiorne zwiastuny śmierci, żerujące na wszystkim co piękne, ostatecznie mogące odebrać najcenniejsze - duszę. Istniała tylko jedna skuteczna metoda walka z nimi. Ucieleśnienie najpiękniejszych wspomnień, przybierające postać świetlistego zwierzęcia. Niezwykle trudne do wyczarowania zaklęcie, ale nie zależące tylko od magicznej mocy. Tu chodziło o coś więcej.
Usłyszał kroki, odwracając się płynnie w kierunku nadchodzącej Uny.
- Panno Bulstrode - powitał ją na pozór oficjalnie, ale nie mógł powstrzymać się od serdecznego uśmiechu. - Jesteś gotowa? - zapytał.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
༶•┈┈⛧┈ 20.11.1956 r. ┈⛧┈┈•༶
Niebo stawało się coraz ciemniejsze, ale jej to nie przeszkadzało. W swojej muślinowej sukience przemierzała prędkim krokiem posiadłość – w takich chwilach naprawdę żałowała, że nie jest mężczyzną. W spodniach byłoby jej o wiele łatwiej ćwiczyć, o szybszym dotarciu na miejsce nie mówiąc. Pantofelki również bywały doprawdy problematyczne: obcierały, męczyły, a do tego łatwo się brudziły, chyba że akurat założyło się czarne – wówczas ani jednej plamy widać nie było.
Finalnie udało jej się przedostać na dziedziniec. Czekał już na nią Artur, więc gdy tylko go zauważyła, dygnęła pospiesznie.
– Lord Longbottom… – Westchnęła, łapiąc oddech. – Mam nadzieję, że wybaczy lord, że tak długo. – Uśmiechnęła się lekko. Jej nowy mentor raczej nie należał do osób, które miałyby jej to za złe. Zrobiła to jednak odruchowo, zresztą musiała zachować pewne zasady rozmowy na wypadek, gdyby ktoś ją obserwował.
Gwoli wyjaśnienia, przypominając sobie, że w sumie to Artur jest mężczyzną i może nie zrozumieć, szybko dodała:
– Po prostu ciężko się poruszać w… tym. – Okręciła się wokół własnej osi, by pokazać, w czym rzecz. Sukienka zawirowała odrobinę pod wpływem ruchu, na co Una nieco się skrzywiła. Te wszystkie warstwy materiału, o drewnianej formie pod tiulem nie wspominając, potrafiły być bardzo ciężkie.
Zdawała sobie sprawę, że nauczenie się Patronusa będzie trudne – z tego, co słyszała, było to dość potężne zaklęcie. Nic więc w tym dziwnego, że wymagało tak dużego zaangażowania. Czemu chciała się go nauczyć? Cóż… Nigdy dotąd nie widziała demontora. W każdym razie nie na żywo. Czytała gazety, słuchała o tych dziwnych stworzeniach przeróżnych opowieści, ale nigdy dotąd z żadnym się nie spotkała. Problem jednak pozostawał – gdyby doszło do konfrontacji, nie umiałaby się przed nimi obronić.
Nie wiedziała czego to dokładnie wina, że tego nie potrafi, w końcu była jedną z najlepszych uczennic na swoim roku, jeśli chodziło o obronę przed czarną magią. Poniekąd winiła się, że to kwestia jej fascynacji czarną magią – tego, że poświęciła jej więcej czasu niż obronie. Co poradzić, czarnomagiczne księgi były dla niej nowością, nie zdołałaby tak od razu się od nich oderwać. Ale nie mogła przecież w nieskończoność narzekać. Nadchodziły dość nieprzyjemne czasy, na które trzeba było odpowiednio się przygotować.
Zmarszczyła czoło w żartach, jakby obrażając się, że jej towarzysz mógłby pomyśleć, że jest niegotowa. Gdyby nie była gotowa to by go nie wzywała. Marnowanie czyjegoś czasu nie było dla niej czymś rozrywkowym.
– Oczywiście, że jestem. – Odpowiedziała z ciutkę aroganckim uśmiechem. – Zawsze jestem gotowa.
„Zawsze” nie było tutaj prawdą, ale kto by o to dbał? To taki znany cytat, który powtarza się każdemu, gdy pyta o gotowość. Nie mogła się jednak powstrzymać od tego, by westchnąć ze zmartwieniem na samą myśl, co się może w trakcie nauki wydarzyć.
– Obym tylko przypadkiem czegoś nie zniszczyła… – Złapała niesfornie wypadający zza koka kosmyk włosów i zaczęła go okręcać wokół palca. – Nestor by mnie chyba zabił. – Wymamrotała cicho.
Niezaprzeczalnie zrujnowanie siedziby rodowej zostałoby umieszczone w którejś gazecie, na dobre zmiatając z pierwszego miejsca najgorszych katastrof incydent w Stonehenge. Przeszłaby do historii, jednak nie o takie przejście do historii jej chodziło. Wolałaby dokonać czegoś mniejszego, ale przynajmniej pożytecznego. Puszczenie zaklęcia w kierunku jakiegokolwiek filaru na dziedzińcu ani trochę się w to nie wpisywało. Ponadto nie lubiła niszczyć, wolała tworzyć. Burzenie czarodziejskiego dorobku nie było dla niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Niebo stawało się coraz ciemniejsze, ale jej to nie przeszkadzało. W swojej muślinowej sukience przemierzała prędkim krokiem posiadłość – w takich chwilach naprawdę żałowała, że nie jest mężczyzną. W spodniach byłoby jej o wiele łatwiej ćwiczyć, o szybszym dotarciu na miejsce nie mówiąc. Pantofelki również bywały doprawdy problematyczne: obcierały, męczyły, a do tego łatwo się brudziły, chyba że akurat założyło się czarne – wówczas ani jednej plamy widać nie było.
Finalnie udało jej się przedostać na dziedziniec. Czekał już na nią Artur, więc gdy tylko go zauważyła, dygnęła pospiesznie.
– Lord Longbottom… – Westchnęła, łapiąc oddech. – Mam nadzieję, że wybaczy lord, że tak długo. – Uśmiechnęła się lekko. Jej nowy mentor raczej nie należał do osób, które miałyby jej to za złe. Zrobiła to jednak odruchowo, zresztą musiała zachować pewne zasady rozmowy na wypadek, gdyby ktoś ją obserwował.
Gwoli wyjaśnienia, przypominając sobie, że w sumie to Artur jest mężczyzną i może nie zrozumieć, szybko dodała:
– Po prostu ciężko się poruszać w… tym. – Okręciła się wokół własnej osi, by pokazać, w czym rzecz. Sukienka zawirowała odrobinę pod wpływem ruchu, na co Una nieco się skrzywiła. Te wszystkie warstwy materiału, o drewnianej formie pod tiulem nie wspominając, potrafiły być bardzo ciężkie.
Zdawała sobie sprawę, że nauczenie się Patronusa będzie trudne – z tego, co słyszała, było to dość potężne zaklęcie. Nic więc w tym dziwnego, że wymagało tak dużego zaangażowania. Czemu chciała się go nauczyć? Cóż… Nigdy dotąd nie widziała demontora. W każdym razie nie na żywo. Czytała gazety, słuchała o tych dziwnych stworzeniach przeróżnych opowieści, ale nigdy dotąd z żadnym się nie spotkała. Problem jednak pozostawał – gdyby doszło do konfrontacji, nie umiałaby się przed nimi obronić.
Nie wiedziała czego to dokładnie wina, że tego nie potrafi, w końcu była jedną z najlepszych uczennic na swoim roku, jeśli chodziło o obronę przed czarną magią. Poniekąd winiła się, że to kwestia jej fascynacji czarną magią – tego, że poświęciła jej więcej czasu niż obronie. Co poradzić, czarnomagiczne księgi były dla niej nowością, nie zdołałaby tak od razu się od nich oderwać. Ale nie mogła przecież w nieskończoność narzekać. Nadchodziły dość nieprzyjemne czasy, na które trzeba było odpowiednio się przygotować.
Zmarszczyła czoło w żartach, jakby obrażając się, że jej towarzysz mógłby pomyśleć, że jest niegotowa. Gdyby nie była gotowa to by go nie wzywała. Marnowanie czyjegoś czasu nie było dla niej czymś rozrywkowym.
– Oczywiście, że jestem. – Odpowiedziała z ciutkę aroganckim uśmiechem. – Zawsze jestem gotowa.
„Zawsze” nie było tutaj prawdą, ale kto by o to dbał? To taki znany cytat, który powtarza się każdemu, gdy pyta o gotowość. Nie mogła się jednak powstrzymać od tego, by westchnąć ze zmartwieniem na samą myśl, co się może w trakcie nauki wydarzyć.
– Obym tylko przypadkiem czegoś nie zniszczyła… – Złapała niesfornie wypadający zza koka kosmyk włosów i zaczęła go okręcać wokół palca. – Nestor by mnie chyba zabił. – Wymamrotała cicho.
Niezaprzeczalnie zrujnowanie siedziby rodowej zostałoby umieszczone w którejś gazecie, na dobre zmiatając z pierwszego miejsca najgorszych katastrof incydent w Stonehenge. Przeszłaby do historii, jednak nie o takie przejście do historii jej chodziło. Wolałaby dokonać czegoś mniejszego, ale przynajmniej pożytecznego. Puszczenie zaklęcia w kierunku jakiegokolwiek filaru na dziedzińcu ani trochę się w to nie wpisywało. Ponadto nie lubiła niszczyć, wolała tworzyć. Burzenie czarodziejskiego dorobku nie było dla niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Una Bulstrode dnia 18.07.19 23:09, w całości zmieniany 2 razy
- Nie ma problemu, jeden z waszych nieśmiałków dotrzymywał mi towarzystwa - rzekł pogodnie, wskazując najbliższe stworzonko. - Jestem sobie w stanie wyobrazić. Cóż zrobić, piękno ma swoją cenę - skomplementował Unę, pozwalając jednocześnie na szczyptę humoru.
Nie do końca podobało mu się, że nie wybrała czegoś bardziej praktycznego na ćwiczenia, ale przecież był dżentelmenem, a ci nie zwykli krytykować damy za ubiór.
Orientował się, że Una miała talent do Obrony przed Czarną Magią, zasięgnął wcześniej języka wśród jej krewnych, chcąc wiedzieć jak najlepiej kierować swoją uczennicą. Normalnie wolałby wszystko odkryć samemu, pozwolić na nieśpieszny rozwój, ale nastały niespokojne czasy. Patronus to jedyna broń przed dementorami, a ci stali się pod władzą lorda Voldemorta zbyt śmiali. Chciał jej pomóc ze wszystkich sił, aby nie była bezbronna, gdy wyparuje szczęście, a powietrze stanie się nienaturalnie zimne.
- Podoba mi się twój entuzjazm - Artur przeszedł płynnie na ty, nie chcąc niepotrzebnie tracić czasu na konwenanse w takiej chwili, poza tym znał się już trochę z Uną. Ona "zawsze" była gotowa. Zobaczymy. - Jak brzmi zaklęcie, którym przywołuje się patronusa? - zapytał, zaczynając od podstaw.
Okrążył Unę, zastanawiając się nad najlepszym doborem słów, chcąc jak najlepiej oddać istotę patronusa, którą nie tak łatwo pojąć z samej teorii, zbyt nieuchwytna była jego natura.
- Też wolałbym tego uniknąć - przyznał, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem i stanął przed uczennicą. - Spójrz uważnie, taki ruch towarzyszy zaklęciu, mogłabyś powtórzyć - polecił łagodnie, prezentując jej gest.
Pokiwał głową, po czym przystąpił do wyjaśnień:
- Patronus to jedno z najstarszych zaklęć obronnych, jedyne zdolne odpędzić dementora lub śmierciotulę - zaczął. - To potężny czar, ale co ciekawe zależny od czegoś trudnego do zmierzenia, wymykającego się klasyfikacji - podkreślił, chcąc nakierować ją na bardziej nieszablonowe myślenie. - Patronus to pozytywna siła, ucieleśnienia wszystkiego co w nas najlepsze. Jest powiązany z uczuciami, a do przywołania niezbędne jest szczęśliwe wspomnienie. Musi być mocne, jak najważniejsze dla ciebie. To twoje oparcie, oddech w momencie pogrążenia w otchłani rozpaczy. Przy prawdziwych dementorach trudno jest przywołać pozytywne emocje, więc wspomnienie musi być silne, ale niekoniecznie dobrze zapamiętane. Najważniejsze jest uczucie szczęścia - cierpliwie tłumaczył, nie chcąc niczego pominąć. - Rozumiesz? Masz takie wspomnienie? - zapytał, bowiem było niezbędne, jeśli chcieli przejść dalej.
Nie do końca podobało mu się, że nie wybrała czegoś bardziej praktycznego na ćwiczenia, ale przecież był dżentelmenem, a ci nie zwykli krytykować damy za ubiór.
Orientował się, że Una miała talent do Obrony przed Czarną Magią, zasięgnął wcześniej języka wśród jej krewnych, chcąc wiedzieć jak najlepiej kierować swoją uczennicą. Normalnie wolałby wszystko odkryć samemu, pozwolić na nieśpieszny rozwój, ale nastały niespokojne czasy. Patronus to jedyna broń przed dementorami, a ci stali się pod władzą lorda Voldemorta zbyt śmiali. Chciał jej pomóc ze wszystkich sił, aby nie była bezbronna, gdy wyparuje szczęście, a powietrze stanie się nienaturalnie zimne.
- Podoba mi się twój entuzjazm - Artur przeszedł płynnie na ty, nie chcąc niepotrzebnie tracić czasu na konwenanse w takiej chwili, poza tym znał się już trochę z Uną. Ona "zawsze" była gotowa. Zobaczymy. - Jak brzmi zaklęcie, którym przywołuje się patronusa? - zapytał, zaczynając od podstaw.
Okrążył Unę, zastanawiając się nad najlepszym doborem słów, chcąc jak najlepiej oddać istotę patronusa, którą nie tak łatwo pojąć z samej teorii, zbyt nieuchwytna była jego natura.
- Też wolałbym tego uniknąć - przyznał, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem i stanął przed uczennicą. - Spójrz uważnie, taki ruch towarzyszy zaklęciu, mogłabyś powtórzyć - polecił łagodnie, prezentując jej gest.
Pokiwał głową, po czym przystąpił do wyjaśnień:
- Patronus to jedno z najstarszych zaklęć obronnych, jedyne zdolne odpędzić dementora lub śmierciotulę - zaczął. - To potężny czar, ale co ciekawe zależny od czegoś trudnego do zmierzenia, wymykającego się klasyfikacji - podkreślił, chcąc nakierować ją na bardziej nieszablonowe myślenie. - Patronus to pozytywna siła, ucieleśnienia wszystkiego co w nas najlepsze. Jest powiązany z uczuciami, a do przywołania niezbędne jest szczęśliwe wspomnienie. Musi być mocne, jak najważniejsze dla ciebie. To twoje oparcie, oddech w momencie pogrążenia w otchłani rozpaczy. Przy prawdziwych dementorach trudno jest przywołać pozytywne emocje, więc wspomnienie musi być silne, ale niekoniecznie dobrze zapamiętane. Najważniejsze jest uczucie szczęścia - cierpliwie tłumaczył, nie chcąc niczego pominąć. - Rozumiesz? Masz takie wspomnienie? - zapytał, bowiem było niezbędne, jeśli chcieli przejść dalej.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nieważne jak bardzo chciała odpowiedzieć na jego słowa „Nawet nie wiesz jak bardzo”, nie mogła sobie na to pozwolić. Artur, mówiąc o pięknie i o towarzyszącym mu zawsze bólu, ani trochę się nie mylił. Pewnie nawet o tym nie wiedział, ale damy zmuszano do tak skrajnie męczących działań, że gdyby nie groziło im wyrzucenie z rodu, pewnie wszystkie by te zabiegi porzuciły. Nie licząc korygowania postawy i ładnego wyglądu talii, taki gorset na przykład nic nie wnosił. Poza cierpieniem, oczywiście. Niejednokrotnie przecież kobiety mdlały od zbyt mocnego wiązania i na co im to było? I choćby sam Grindenwald szukał jakiegoś logicznego wytłumaczenia wzdłuż i wszerz całego magicznego świata, nie znalazłby go. Po prostu nie istniało – taka była prawda.
Zareagowała więc jedynie łagodnym uśmiechem i zwykłym „tak” na wypowiedź swojego nowego mentora. Tylko tyle mogła zrobić.
Złożyła ręce, czekając na jego dalsze słowa.
Uniosła brwi, słysząc pytanie. Chyba niezbyt w nią wierzył. Oczywiście, że wiedziała, jakie to zaklęcie! Uroki, zaklęcia i obrona były zdecydowanie jej dziedzinami. Nigdy nie szło jej z nich gorzej i zawsze poświęcała im najwięcej czasu.
– To zaklęcie to Expecto Patronum. – odparła pewnie, ale spokojnie. Nie było tutaj mowy o jakiejkolwiek pomyłce. Teorię zawsze umiała lepiej niż praktykę.
Pewność ustąpiła miejsca zaskoczeniu i skrępowaniu. Zamrugała kilkakrotnie i przełknęła ślinę ostrożnie. Dziwnie się czuła, gdy tak ją okrążał. Niekomfortowo.
Może mam coś na plecach? – Przeszło jej przez myśl. – Chociaż nie. Zawsze przecież, gdy się szykuję, sprawdzam, czy coś się nie rozdarło. W podziurawionej sukience chodzić się nie godzi.
Zaśmiała się, chcąc zamaskować zdenerwowanie. Właściwie to mogliby pójść gdzie indziej, plac zdawał się być wolny. Na pewno miał więcej wolnej przestrzeni niż otoczony kolumnami z każdej strony dziedziniec.
Pokiwała głową ze zrozumieniem na polecenie Artura i uniosła dłoń. Sam gest wydawał się bardzo prosty, ale to była dopiero część rzeczy potrzebna do stworzenia zaklęcia, który było przecież szczególnie silne, a w dodatku trudne do realizacji.
Przyszedł wkrótce czas na przybliżanie jej zaklęcia w kwestii teoretycznej, co niestety trochę ją nudziło – o dziwo, bo dość mocno lubiła się uczyć różnych rzeczu. Musiały jednak roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości, a teorię przecież już znała, więc nie była to dla niej żadna zagadka ani dziw do zbadania. Co prawda w szkole większą uwagę wtedy przywiązywano do czarnej magii, ale wciąż – samo opis tego zaklęcia dość dobrze dzięki edukacji był jej znany. Może i Una nie wiedziała, że stosuje się je też w przypadku śmierciotuli, w końcu do doskonałości wiele jej brakowało, ale i tak wewnętrznie kręciła nosem na zbędną gadaninę. Naturalnie nie pokazała swojego zniechęcenia towarzyszowi, albowiem takie zachowanie mogłoby zostać potraktowane jako niegrzeczne, choć nie miałaby tego na celu.
Gdy skończył mówić, skinęła posłusznie głową tak, jak to zawsze robiła, gdy słuchała reprymendy od rodziców. Bulstrode wysłuchiwała zawsze cierpliwie, chociaż w gruncie rzeczy większość informacji, których nie chciała zachować w pamięci, po prostu z niej uciekała. Zdążyła jednak zanotować w myślach, że powinna pamiętać o tej śmierciotuli. Nigdy dotąd żadnej nie spotkała, ale to nie znaczyło, że nie mogła się w przyszłości na to stworzenie natknąć. Wówczas wypadałoby raczej znać jakąś formę obrony.
Nie mogła się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się odrobinę narcyzowato na wzmiankę o wspomnieniu:
– Mam. Mówiłam, że jestem przygotowana. – odpowiedziała pewna siebie. Nie kłamała. Zanim doszło do ich spotkania, przejrzała jeszcze księgi i notatki z Hogwartu, by być w pełni gotową do umówionego treningu. Poza tym miała wiele szczęśliwych wspomnień – każde mogłoby być dobre. Nie wiedziała jednak do końca, czy wspomnienie, które wybrała, będzie wystarczające. Miała jednak nadzieję, że okaże się zdatne i szybko uda jej się nauczyć zaklęcia.
Mając jednak ciągle z tyłu głowy świadomość, że mogą coś w trakcie lekcji uszkodzić albo wywołać cokolwiek innego i równie problematycznego, nie mogłaby się do końca skupić. Postanowiła więc zasugerować szybko, zanim będą ćwiczyć już bardziej na poważnie:
– Może udamy się na plac? Jest tam więcej miejsca i nie będziemy musieli martwić się zrujnowaniem filarów.
Ugryzła się w język, chcąc dodać odruchowo „lordzie”. Uczono ją zwracać się do szlachciców w ten sposób już od kołyski. Ciężko zmienić stare przyzwyczajenia.
Wracając: Pójście na plac zdecydowanie było lepszym wyjście niż praktyka w miejscu, w jakim obecnie się znajdowali. Jeśli uzyskała zgodę od Artura to po prostu nie tracili ani chwili więcej i się tam skierowali.
[z/t x2 do tego tematu.]
Zareagowała więc jedynie łagodnym uśmiechem i zwykłym „tak” na wypowiedź swojego nowego mentora. Tylko tyle mogła zrobić.
Złożyła ręce, czekając na jego dalsze słowa.
Uniosła brwi, słysząc pytanie. Chyba niezbyt w nią wierzył. Oczywiście, że wiedziała, jakie to zaklęcie! Uroki, zaklęcia i obrona były zdecydowanie jej dziedzinami. Nigdy nie szło jej z nich gorzej i zawsze poświęcała im najwięcej czasu.
– To zaklęcie to Expecto Patronum. – odparła pewnie, ale spokojnie. Nie było tutaj mowy o jakiejkolwiek pomyłce. Teorię zawsze umiała lepiej niż praktykę.
Pewność ustąpiła miejsca zaskoczeniu i skrępowaniu. Zamrugała kilkakrotnie i przełknęła ślinę ostrożnie. Dziwnie się czuła, gdy tak ją okrążał. Niekomfortowo.
Może mam coś na plecach? – Przeszło jej przez myśl. – Chociaż nie. Zawsze przecież, gdy się szykuję, sprawdzam, czy coś się nie rozdarło. W podziurawionej sukience chodzić się nie godzi.
Zaśmiała się, chcąc zamaskować zdenerwowanie. Właściwie to mogliby pójść gdzie indziej, plac zdawał się być wolny. Na pewno miał więcej wolnej przestrzeni niż otoczony kolumnami z każdej strony dziedziniec.
Pokiwała głową ze zrozumieniem na polecenie Artura i uniosła dłoń. Sam gest wydawał się bardzo prosty, ale to była dopiero część rzeczy potrzebna do stworzenia zaklęcia, który było przecież szczególnie silne, a w dodatku trudne do realizacji.
Przyszedł wkrótce czas na przybliżanie jej zaklęcia w kwestii teoretycznej, co niestety trochę ją nudziło – o dziwo, bo dość mocno lubiła się uczyć różnych rzeczu. Musiały jednak roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości, a teorię przecież już znała, więc nie była to dla niej żadna zagadka ani dziw do zbadania. Co prawda w szkole większą uwagę wtedy przywiązywano do czarnej magii, ale wciąż – samo opis tego zaklęcia dość dobrze dzięki edukacji był jej znany. Może i Una nie wiedziała, że stosuje się je też w przypadku śmierciotuli, w końcu do doskonałości wiele jej brakowało, ale i tak wewnętrznie kręciła nosem na zbędną gadaninę. Naturalnie nie pokazała swojego zniechęcenia towarzyszowi, albowiem takie zachowanie mogłoby zostać potraktowane jako niegrzeczne, choć nie miałaby tego na celu.
Gdy skończył mówić, skinęła posłusznie głową tak, jak to zawsze robiła, gdy słuchała reprymendy od rodziców. Bulstrode wysłuchiwała zawsze cierpliwie, chociaż w gruncie rzeczy większość informacji, których nie chciała zachować w pamięci, po prostu z niej uciekała. Zdążyła jednak zanotować w myślach, że powinna pamiętać o tej śmierciotuli. Nigdy dotąd żadnej nie spotkała, ale to nie znaczyło, że nie mogła się w przyszłości na to stworzenie natknąć. Wówczas wypadałoby raczej znać jakąś formę obrony.
Nie mogła się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się odrobinę narcyzowato na wzmiankę o wspomnieniu:
– Mam. Mówiłam, że jestem przygotowana. – odpowiedziała pewna siebie. Nie kłamała. Zanim doszło do ich spotkania, przejrzała jeszcze księgi i notatki z Hogwartu, by być w pełni gotową do umówionego treningu. Poza tym miała wiele szczęśliwych wspomnień – każde mogłoby być dobre. Nie wiedziała jednak do końca, czy wspomnienie, które wybrała, będzie wystarczające. Miała jednak nadzieję, że okaże się zdatne i szybko uda jej się nauczyć zaklęcia.
Mając jednak ciągle z tyłu głowy świadomość, że mogą coś w trakcie lekcji uszkodzić albo wywołać cokolwiek innego i równie problematycznego, nie mogłaby się do końca skupić. Postanowiła więc zasugerować szybko, zanim będą ćwiczyć już bardziej na poważnie:
– Może udamy się na plac? Jest tam więcej miejsca i nie będziemy musieli martwić się zrujnowaniem filarów.
Ugryzła się w język, chcąc dodać odruchowo „lordzie”. Uczono ją zwracać się do szlachciców w ten sposób już od kołyski. Ciężko zmienić stare przyzwyczajenia.
Wracając: Pójście na plac zdecydowanie było lepszym wyjście niż praktyka w miejscu, w jakim obecnie się znajdowali. Jeśli uzyskała zgodę od Artura to po prostu nie tracili ani chwili więcej i się tam skierowali.
[z/t x2 do tego tematu.]
Wrażliwość wieku jego syna była również i dla niego ogromnym wyzwaniem. Brzmieć to będzie zapewne okrutnie, ale na nim właśnie uczył się w jaki sposób postępować z młodymi osobami. Jego matka nie angażowała się zbytnio, wolała zajmować się swoimi sprawami, najczęściej związanymi z polityką i sprawami państwa. Ojciec nieraz dawał mu rady, próbował okazać swoje zainteresowanie, jednak było to przedstawione w sposób tak nieoczywisty i tak nieporadny, że Rinnal sam nie wiedział w jaki sposób odbierać te starania. Jedno było jasne - w Bulstrode Park młody Eric był jedynym dzieckiem, musiał więc czuć się bardzo samotnie, a nie było nic bardziej cennego dla ojca chłopca niż dobre relacje z przyjaciółmi. Oczywiście przyjaciółmi rodziny, Rinnal doskonale wiedział, że nie będzie lepszej osoby od niego samego, by wybrać synowi odpowiednie znajomości. Lady Avery wraz ze swoim synem była jak skarb w tym temacie. Jej zgoda na przyjazd niesamowicie ucieszyła lorda. Wiedział, że między nimi, pomimo czasu, który upłynął, nadal wiąże się nić porozumienia. Któż mógłby zrozumieć go lepiej niż matka z siłą tak ogromną, że nie pozwoliła sobie odebrać syna? On sam przecież robił wszystko by mieć wpływ na to kto uczy Erica, jakich rzeczy i w jaki sposób. Gdyby był w stanie zerwałby mu gwiazdkę z nieba, jednak takie rzeczy nie miały ceny. Mężczyzna operował swoją władzą na podstawie pieniędzy... Było to dosyć znane, wszyscy wokół wiedzieli, że dba o to, co umie najlepiej.
Zaprosił lady Avery na dziedziniec, pozwalając, by chłopcy cieszyli się ostatnimi powiewami świeżego powietrza i może nawet obu z nim uda się zaobserwować nieśmiałki. Ericowi, jako rodowitemu Bulstrode'owi, już nieraz się to udawało, jednak dla Juliusa musiała to być nowość.
Zasiadł na urokliwej ławce tuż obok kobiety. Mogli stąd obserwować wesołe harce dzieci, nie zabraniając im biegać i skakać, po prostu szaleć. Nieważne, że dzieci przecież nie powinny, tłumienie tych kłębiących się emocji mogło odbić się na nich później. Niech szaleją, słodkie dzieci, by później nauczyć się jak rozegrać partię szachów. - Jestem niezwykle rad, że przybyłaś, Elaine. - powiedział w końcu, choć jego wzrok uciekał na rozbrykanych blondynów, a ich widok powodował u lorda szczery, łagodny uśmiech. - Chciałbym usłyszeć, jak żyjesz, jak odnajdujesz się w Ludlow.
Zaprosił lady Avery na dziedziniec, pozwalając, by chłopcy cieszyli się ostatnimi powiewami świeżego powietrza i może nawet obu z nim uda się zaobserwować nieśmiałki. Ericowi, jako rodowitemu Bulstrode'owi, już nieraz się to udawało, jednak dla Juliusa musiała to być nowość.
Zasiadł na urokliwej ławce tuż obok kobiety. Mogli stąd obserwować wesołe harce dzieci, nie zabraniając im biegać i skakać, po prostu szaleć. Nieważne, że dzieci przecież nie powinny, tłumienie tych kłębiących się emocji mogło odbić się na nich później. Niech szaleją, słodkie dzieci, by później nauczyć się jak rozegrać partię szachów. - Jestem niezwykle rad, że przybyłaś, Elaine. - powiedział w końcu, choć jego wzrok uciekał na rozbrykanych blondynów, a ich widok powodował u lorda szczery, łagodny uśmiech. - Chciałbym usłyszeć, jak żyjesz, jak odnajdujesz się w Ludlow.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze przez krótką chwilę cieszyła się po prostu zapachem powietrza i roślin, które ją otaczały. Specyficzna duchota bagnistych terenów Shropshire już dawno przestała jej ciążyć, ale zmiana, choćby krótkotrwała, była nieodmiennie przyjemna. Moment później jednak jej spojrzenie znalazło chłopców, Erica i Juliusa. Domyślała się, za czym chłopcy się rozglądają, z odległości, która ich dzieliła nie potrafiła jednak ocenić skuteczności ich działań. Kąciki jej oczu i ust napięły się w grymasie przywodzącym na myśl skurcz wywołany bólem. Faktycznym powodem była jednak zaledwie myśl; równie ulotna, co okrutna. Z chwilą śmierci jego ojca, jej jedyny syn stał się w równej mierze kotwicą jak i kulą u nogi. Jego narodziny przypieczętowały jej pozycje w rodzie Averych. Jego życie jednak na zawsze miało już warunkować jej. Teraz, po śmierci męża, widziała to bardzo wyraźnie. Nawet ta wizja nie mogła jednak w żaden sposób zmienić jej uczuć. Miłości, która wymagała, by przedkładać ją ponad wszystko inne. Być może nie potrafiła już być równie gorliwą matką, co przez pierwsze lata życia Juliusa, nie miała jednak wątpliwości, że umarłaby i zabiła dla chłopca. Jej mocną stroną nie była jednak walka wprost, resztki wprawy traciła z roku na rok. Jego byt mogła zabezpieczyć raczej odpowiednimi stosunkami, pozycją budowaną słowem. Czy w tych czasach to mogło jeszcze starczyć?
- Bardzo ucieszyło mnie twoje zaproszenie. - Napięcie widoczne jeszcze moment wcześniej na jej twarzy stopniowo ustępowało miejsca uśmiechowi. Najpierw był to właściwie jego blady cień, kiedy jednak przeniosła spojrzenie na Rinnala, wyglądał już na bardziej pewny i ciepły. Jej dłonie jednak, od kiedy usiadła i wciąż, pozostawały kurczowo zaciśnięte na skraju ławki. - Ludlow? Minęło tyle lat... oczywiście, to niedokładnie to samo, od kiedy go nie ma – mimowolnie spuściła wzrok, zatrzymując go na sygnecie odziedziczonym po mężu - ale to ciągle mój dom. Nasz. - Skinieniem głowy wskazała swojego syna. Jakby na samo wspomnienie o nim, jej ciało nieco się rozluźniło, pobielałe od wzmożonego wysiłku palce wreszcie rozluźniły zacisk. By zapobiec podobnym, mało subtelnym oznakom napięcia, Elaine złożyła dłonie na kolanach. - Obydwoje staramy się ruszyć naprzód i czasem wydaje mi się, że to Julius szybciej pojął ostateczność... tej sytuacji. Co innego powody i konsekwencje, trudno zresztą wymagać tego od chłopca w jego wieku. To już moje zadanie i chyba najlepsza odpowiedź na twoje pierwsze pytanie. Nie wiem jednak, czy szczególnie dobry początek rozmowy. Jak ty się czujesz? Jak traktuje cię życie?
- Bardzo ucieszyło mnie twoje zaproszenie. - Napięcie widoczne jeszcze moment wcześniej na jej twarzy stopniowo ustępowało miejsca uśmiechowi. Najpierw był to właściwie jego blady cień, kiedy jednak przeniosła spojrzenie na Rinnala, wyglądał już na bardziej pewny i ciepły. Jej dłonie jednak, od kiedy usiadła i wciąż, pozostawały kurczowo zaciśnięte na skraju ławki. - Ludlow? Minęło tyle lat... oczywiście, to niedokładnie to samo, od kiedy go nie ma – mimowolnie spuściła wzrok, zatrzymując go na sygnecie odziedziczonym po mężu - ale to ciągle mój dom. Nasz. - Skinieniem głowy wskazała swojego syna. Jakby na samo wspomnienie o nim, jej ciało nieco się rozluźniło, pobielałe od wzmożonego wysiłku palce wreszcie rozluźniły zacisk. By zapobiec podobnym, mało subtelnym oznakom napięcia, Elaine złożyła dłonie na kolanach. - Obydwoje staramy się ruszyć naprzód i czasem wydaje mi się, że to Julius szybciej pojął ostateczność... tej sytuacji. Co innego powody i konsekwencje, trudno zresztą wymagać tego od chłopca w jego wieku. To już moje zadanie i chyba najlepsza odpowiedź na twoje pierwsze pytanie. Nie wiem jednak, czy szczególnie dobry początek rozmowy. Jak ty się czujesz? Jak traktuje cię życie?
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Jego cioteczka, lady Avery z rodu Bulstrode zdawała się niezmiennie narzekać na atmosferę panującą w Shropshire, co pozwalała sobie okazać jedynie w towarzystwie tych, w których rodzinie się narodziła. Gdy przychodziło do rozmowy z jej mężem stawała się dumna, spokojna i potulna, tak jak powinna nosić się kobieta, która wkracza do nowego rodu. Dzięki temu spełniała się jako matka oraz mogła sobie pozwolić na pracę, gdy wykonała już swój obowiązek - dała mężowi dwóch zdrowych synów. Niezwykła kobieta, Rinnal patrzył na nią z podziwem, a jej postawa wiele nauczyła go, gdy był jeszcze nastolatkiem. Nauczyła go, że gdy tylko dostosuje się do pewnych zasad, otrzyma również za to pewną nagrodę i będzie mógł pozwolić sobie na więcej niż przeciętny człowiek.
Obserwacja z boku biegających chłopców była zarówno przyjemna jak i irytująca. Eric wydawał się mu czasem być człowiekiem ze szkła - jedno potknięcie i rozbije się o ziemię na milion kawałeczków. Skórę miał jasną, niemal przezroczystą, a jasne włosy lekko powiewały na wietrze, rozwiewała je delikatnie grzywka. Cieszył się niezmiernie, że mógł poznać swojego rówieśnika, trochę się rozerwać, pokazać swój zestaw umiejętności i skonfrontować to z innym chłopcem. Może poznać coś nowego? To było niezwykle ważne dla młodego Bulstrode'a.
- Oczywiście, minęło wiele lat, jednak na pewno jest inaczej bez niego. Otrzymałaś odpowiednie wsparcie? - spytał, zupełnie spoufalenie, jednak wiedział, że nie ma tutaj miejsca na zbędne udawanie. Znali się długo, ich relacje były wręcz przyjacielskie, więc nie musieli grać przed sobą tak bardzo jak przed resztą świata. - Słusznie dzieci o wiele lepiej znoszą zmiany. Na pewno trudniej nam jest patrzeć na ich tęsknotę, jednak akceptują ją szybciej niż my. - Wiedział coś o tym, choć on specjalnie nie czuł tęsknoty za żoną, która choć wprowadzała do jego życia charakter, to jednak nie złapała nigdy z nim odpowiedniego kontaktu. To nie były te same fale. - Życie traktuje mnie niezmiennie, jednak staram się ze wszystkich sił mu opierać. Niezaprzeczalnie nadal stoję, więc wygrywam kolejne rundy. Tak długo jak Eric czuje się dobrze, moje samopoczucie również jest niezmienne. Na szczęście nie okazał się aż tak chorowity jak ja w jego wieku. - Musiał przyznać, że to była duża ulga. Chłopiec był silny i na razie nie wykazywał żadnych chorób. - Nie odwdzięczę się pytaniem, ponieważ widzę, jak promieniejesz, Elaine.
Obserwacja z boku biegających chłopców była zarówno przyjemna jak i irytująca. Eric wydawał się mu czasem być człowiekiem ze szkła - jedno potknięcie i rozbije się o ziemię na milion kawałeczków. Skórę miał jasną, niemal przezroczystą, a jasne włosy lekko powiewały na wietrze, rozwiewała je delikatnie grzywka. Cieszył się niezmiernie, że mógł poznać swojego rówieśnika, trochę się rozerwać, pokazać swój zestaw umiejętności i skonfrontować to z innym chłopcem. Może poznać coś nowego? To było niezwykle ważne dla młodego Bulstrode'a.
- Oczywiście, minęło wiele lat, jednak na pewno jest inaczej bez niego. Otrzymałaś odpowiednie wsparcie? - spytał, zupełnie spoufalenie, jednak wiedział, że nie ma tutaj miejsca na zbędne udawanie. Znali się długo, ich relacje były wręcz przyjacielskie, więc nie musieli grać przed sobą tak bardzo jak przed resztą świata. - Słusznie dzieci o wiele lepiej znoszą zmiany. Na pewno trudniej nam jest patrzeć na ich tęsknotę, jednak akceptują ją szybciej niż my. - Wiedział coś o tym, choć on specjalnie nie czuł tęsknoty za żoną, która choć wprowadzała do jego życia charakter, to jednak nie złapała nigdy z nim odpowiedniego kontaktu. To nie były te same fale. - Życie traktuje mnie niezmiennie, jednak staram się ze wszystkich sił mu opierać. Niezaprzeczalnie nadal stoję, więc wygrywam kolejne rundy. Tak długo jak Eric czuje się dobrze, moje samopoczucie również jest niezmienne. Na szczęście nie okazał się aż tak chorowity jak ja w jego wieku. - Musiał przyznać, że to była duża ulga. Chłopiec był silny i na razie nie wykazywał żadnych chorób. - Nie odwdzięczę się pytaniem, ponieważ widzę, jak promieniejesz, Elaine.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziedziniec
Szybka odpowiedź