Korytarz przodków
AutorWiadomość
Korytarz przodków
Jeden z licznych korytarzy w rezydencji przy Waterloo Avenue nosi nazwę Korytarza Przodków. Łączy ze sobą zachodnie i wschodnie skrzydło budynku i choć jest stosunkowo wąski, bez wątpienia stanowi reprezentacyjną część siedziby rodu Crouch. Po obydwu jego stronach w równych odstępach stoją złocone postumenty, na których znajdują się wykonane z marmuru popiersia członków rodu Crouch. Wśród kamiennych postaci najwięcej jest oczywiście mężczyzn – wybitnych polityków i dyplomatów – choć gdzieniegdzie dostrzec można także kobiecą twarz. Szlachetny marmur zdobiący podłogi, sufit i ściany wydaje się być jeszcze jaśniejszy dzięki światłu wpadającemu przez liczne okna, lecz korytarz sam w sobie jest zimny, a spojrzenia kamiennych Crouchów surowe.
| 29.09?
Odwiedziny w posiadłościach innych rodów były swego rodzaju rutyną w życiu Elise. Poza głównym dworem Nottów w Ashfield najczęściej gościła w posiadłości ciotki Adelaide oraz u rodziny matki na wyspie Wight – ale to nie znaczyło, że nie odwiedzała innych miejsc, głównie dworów należących do zaprzyjaźnionych rodów. Już od dziecka musiała towarzyszyć rodzicom w wielu towarzyskich spotkaniach jako ozdoba – naturalnie nie była obecna przy poważnych męskich rozmowach, o wiele częściej towarzyszyła matce, pławiąc się w komplementach jej szlacheckich przyjaciółek podczas niezliczonych podwieczorków. Często także zostawiano ją z innymi dziewczętami należącymi do odwiedzanego rodu, by mogła pobyć wśród młodych dam. Gdy poszła do Hogwartu, podobne wizyty mogła uskuteczniać jedynie w wakacje. Ich część zawsze spędzała na wyspie Wight, w towarzystwie Marine, Alix, Flaviena i Evandry, kiedyś także i Edith, póki nie umarła. W posiadłości Nottów brakowało jej rówieśniczego towarzystwa, bo kuzynostwo było sporo od niej starsze.
W dorosłości pozornie niewiele się zmieniło, poza tym, że anomalie i problemy z teleportacją utrudniały wiele aspektów życia i rzucały cień na radość, którą dało jej ukończenie nielubianej szkoły. Elise nie wolno było opuszczać dworu samotnie dalej niż do ogrodów, wyprawy do Londynu i innych miejsc odbywały się wtedy, gdy było to powodowane koniecznością i wymagały środków ostrożności, zawsze musiała mieć też towarzystwo kogoś z rodziny lub służby. Naturalnie o swoje towarzyskie relacje starannie dbała, i nawet jeśli nie mogła odwiedzać koleżanek tak często, jak by chciała, pisała listy i narzekała na to, że te okropne anomalie rzucają cień na życie ich wszystkich. Los pospólstwa jej nie obchodził, była zamknięta tylko na hermetyczny szlachecki światek i chciała korzystać z dorosłości w pełni, częściej chodzić na bale, koncerty muzyki klasycznej i do galerii, a także urządzać sobie podwieczorki z przyjaciółkami i kupować kolejne suknie, którymi mogłaby przyciągać spojrzenia adoratorów na sabatach. Jej problemy były dość płytkie, bo kiedy zwykli ludzie przeżywali poważniejsze dramaty, ona marudziła na ograniczenia narzucone jej dla bezpieczeństwa. Niektóre narzuciła sobie sama, ograniczając używanie magii i po różdżkę sięgając tylko wtedy, kiedy nie było innego wyjścia, za bardzo bała się obrażeń, które mogłyby popsuć jej urodę – ale w dworskich przestrzeniach zawsze były do dyspozycji skrzaty, które mogły ją wyręczać w różnych czynnościach tak, jak zawsze.
Do posiadłości Crouchów zabrała się z ojcem i matką i towarzyszyła im głównie jako ozdoba. Ojciec spotykał się tu z kimś w celach zawodowych, pracował w końcu w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, gdzie pracowało też paru Crouchów; jednak nie wnikała w tak nieinteresujące sprawy, pozostawiając je mężczyznom. Nie mogła wykluczyć też, że ojciec szukał odpowiednio dobrej partii jako kandydata na jej męża, związku jak najbardziej opłacalnego politycznie dla Nottów; od pewnego czasu częściej zabierał ją ze sobą, kiedy udawał się do dworów zaprzyjaźnionych szlachciców, ale i w tego typu sprawy nie miała wglądu i póki co były one przed nią przemilczane. Była jednak panienką na wydaniu, piękną, dobrze wychowaną i utalentowaną, która nie mogła zbyt długo marnować się w panieńskim stanie, nawet jeśli patrzenie, jak adoratorzy zabiegają o jej uwagę, było całkiem przyjemne. Uwielbiała być adorowana i przebywać w centrum uwagi, a komplementy nigdy jej się nie nudziły. Była przekonana, że jest ucieleśnieniem ideału lady.
Podczas gdy ojciec udał się na rozmowę z mężczyznami, Elise i jej matka zmierzały do zupełnie innych zakamarków dworu, by oddać się bardziej kobiecym zajęciom. Wtedy właśnie napotkały na swej drodze Lavinię. Z racji tego, że dzielił je tylko rok, miała okazję poznać lady Crouch jeszcze w dzieciństwie, ale w Hogwarcie, z biegiem dorastania, okazało się, że różniły się zbyt mocno, by zostać prawdziwymi przyjaciółkami. Lavinia nie była taka jak ona – nie ekscytowała się przyjęciami ani nowymi sukniami, była mądra. Zbyt mądra dla uwielbiającej płytkie dziewczyńskie sprawy Elise, co zrodziło rozdźwięk pomiędzy ich różnymi zainteresowaniami i priorytetami. Ale lady Cassiopeia o tym nie wiedziała; ucieszyła się na widok panny w wieku bliskim jej córce i po standardowych powitaniach postanowiła zostawić je same, przekonana że Elise będzie zachwycona, mogąc pobyć z koleżanką. Matka zaraz potem odeszła, by oddać się pogaduszkom z którąś z bliskich jej wiekiem lady Crouch.
Nottówna już dość dawno nie widziała Lavinii, która ukończyła Hogwart rok wcześniej, a i później, już po skończeniu szkoły przez Elise, jakoś się mijały.
- Dawno się nie widziałyśmy, droga Lavinio – zagaiła rozmowę, gdy tylko rąbek sukni matki zniknął za rogiem korytarza. – Cudownie nie być teraz w Hogwarcie i móc oddawać się życiu damy, prawda? – Ciekawe, czy i Lavinia się cieszyła? Czy nadal się tak różniły? Czy może teraz, po dłuższej rozłące, okaże się jednak, że nastoletnie różnice odejdą na dalszy plan i będą mogły się zaprzyjaźnić? Nie były już dziećmi, obie dorosły, a Elise wbrew pozorom nie marzyła o kłótniach z każdym, kto miał inne zainteresowania. W pogardzie miała jedynie zdrajców krwi i stare panny z zapędami do niezależności, ale Lavinia mimo wszystko zawsze wydawała jej się przykładną młodą damą, taką, która zna wagę swoich obowiązków i nie marzy o buncie. Elise wcale nie chciała mieć w niej wroga, pomna tego, jak ważne były stosunki z przedstawicielami innych rodów o godnych poglądach, zwłaszcza w czasach, kiedy niektóre rodziny traciły rozum i błądziły. Zwróciła się więc do Lavinii całkiem miło i bez humorków, ale kto wie, jak potoczy się ich rozmowa?
Odwiedziny w posiadłościach innych rodów były swego rodzaju rutyną w życiu Elise. Poza głównym dworem Nottów w Ashfield najczęściej gościła w posiadłości ciotki Adelaide oraz u rodziny matki na wyspie Wight – ale to nie znaczyło, że nie odwiedzała innych miejsc, głównie dworów należących do zaprzyjaźnionych rodów. Już od dziecka musiała towarzyszyć rodzicom w wielu towarzyskich spotkaniach jako ozdoba – naturalnie nie była obecna przy poważnych męskich rozmowach, o wiele częściej towarzyszyła matce, pławiąc się w komplementach jej szlacheckich przyjaciółek podczas niezliczonych podwieczorków. Często także zostawiano ją z innymi dziewczętami należącymi do odwiedzanego rodu, by mogła pobyć wśród młodych dam. Gdy poszła do Hogwartu, podobne wizyty mogła uskuteczniać jedynie w wakacje. Ich część zawsze spędzała na wyspie Wight, w towarzystwie Marine, Alix, Flaviena i Evandry, kiedyś także i Edith, póki nie umarła. W posiadłości Nottów brakowało jej rówieśniczego towarzystwa, bo kuzynostwo było sporo od niej starsze.
W dorosłości pozornie niewiele się zmieniło, poza tym, że anomalie i problemy z teleportacją utrudniały wiele aspektów życia i rzucały cień na radość, którą dało jej ukończenie nielubianej szkoły. Elise nie wolno było opuszczać dworu samotnie dalej niż do ogrodów, wyprawy do Londynu i innych miejsc odbywały się wtedy, gdy było to powodowane koniecznością i wymagały środków ostrożności, zawsze musiała mieć też towarzystwo kogoś z rodziny lub służby. Naturalnie o swoje towarzyskie relacje starannie dbała, i nawet jeśli nie mogła odwiedzać koleżanek tak często, jak by chciała, pisała listy i narzekała na to, że te okropne anomalie rzucają cień na życie ich wszystkich. Los pospólstwa jej nie obchodził, była zamknięta tylko na hermetyczny szlachecki światek i chciała korzystać z dorosłości w pełni, częściej chodzić na bale, koncerty muzyki klasycznej i do galerii, a także urządzać sobie podwieczorki z przyjaciółkami i kupować kolejne suknie, którymi mogłaby przyciągać spojrzenia adoratorów na sabatach. Jej problemy były dość płytkie, bo kiedy zwykli ludzie przeżywali poważniejsze dramaty, ona marudziła na ograniczenia narzucone jej dla bezpieczeństwa. Niektóre narzuciła sobie sama, ograniczając używanie magii i po różdżkę sięgając tylko wtedy, kiedy nie było innego wyjścia, za bardzo bała się obrażeń, które mogłyby popsuć jej urodę – ale w dworskich przestrzeniach zawsze były do dyspozycji skrzaty, które mogły ją wyręczać w różnych czynnościach tak, jak zawsze.
Do posiadłości Crouchów zabrała się z ojcem i matką i towarzyszyła im głównie jako ozdoba. Ojciec spotykał się tu z kimś w celach zawodowych, pracował w końcu w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, gdzie pracowało też paru Crouchów; jednak nie wnikała w tak nieinteresujące sprawy, pozostawiając je mężczyznom. Nie mogła wykluczyć też, że ojciec szukał odpowiednio dobrej partii jako kandydata na jej męża, związku jak najbardziej opłacalnego politycznie dla Nottów; od pewnego czasu częściej zabierał ją ze sobą, kiedy udawał się do dworów zaprzyjaźnionych szlachciców, ale i w tego typu sprawy nie miała wglądu i póki co były one przed nią przemilczane. Była jednak panienką na wydaniu, piękną, dobrze wychowaną i utalentowaną, która nie mogła zbyt długo marnować się w panieńskim stanie, nawet jeśli patrzenie, jak adoratorzy zabiegają o jej uwagę, było całkiem przyjemne. Uwielbiała być adorowana i przebywać w centrum uwagi, a komplementy nigdy jej się nie nudziły. Była przekonana, że jest ucieleśnieniem ideału lady.
Podczas gdy ojciec udał się na rozmowę z mężczyznami, Elise i jej matka zmierzały do zupełnie innych zakamarków dworu, by oddać się bardziej kobiecym zajęciom. Wtedy właśnie napotkały na swej drodze Lavinię. Z racji tego, że dzielił je tylko rok, miała okazję poznać lady Crouch jeszcze w dzieciństwie, ale w Hogwarcie, z biegiem dorastania, okazało się, że różniły się zbyt mocno, by zostać prawdziwymi przyjaciółkami. Lavinia nie była taka jak ona – nie ekscytowała się przyjęciami ani nowymi sukniami, była mądra. Zbyt mądra dla uwielbiającej płytkie dziewczyńskie sprawy Elise, co zrodziło rozdźwięk pomiędzy ich różnymi zainteresowaniami i priorytetami. Ale lady Cassiopeia o tym nie wiedziała; ucieszyła się na widok panny w wieku bliskim jej córce i po standardowych powitaniach postanowiła zostawić je same, przekonana że Elise będzie zachwycona, mogąc pobyć z koleżanką. Matka zaraz potem odeszła, by oddać się pogaduszkom z którąś z bliskich jej wiekiem lady Crouch.
Nottówna już dość dawno nie widziała Lavinii, która ukończyła Hogwart rok wcześniej, a i później, już po skończeniu szkoły przez Elise, jakoś się mijały.
- Dawno się nie widziałyśmy, droga Lavinio – zagaiła rozmowę, gdy tylko rąbek sukni matki zniknął za rogiem korytarza. – Cudownie nie być teraz w Hogwarcie i móc oddawać się życiu damy, prawda? – Ciekawe, czy i Lavinia się cieszyła? Czy nadal się tak różniły? Czy może teraz, po dłuższej rozłące, okaże się jednak, że nastoletnie różnice odejdą na dalszy plan i będą mogły się zaprzyjaźnić? Nie były już dziećmi, obie dorosły, a Elise wbrew pozorom nie marzyła o kłótniach z każdym, kto miał inne zainteresowania. W pogardzie miała jedynie zdrajców krwi i stare panny z zapędami do niezależności, ale Lavinia mimo wszystko zawsze wydawała jej się przykładną młodą damą, taką, która zna wagę swoich obowiązków i nie marzy o buncie. Elise wcale nie chciała mieć w niej wroga, pomna tego, jak ważne były stosunki z przedstawicielami innych rodów o godnych poglądach, zwłaszcza w czasach, kiedy niektóre rodziny traciły rozum i błądziły. Zwróciła się więc do Lavinii całkiem miło i bez humorków, ale kto wie, jak potoczy się ich rozmowa?
Galop rozszalałych myśli rozsadzał jej głowę regularnie od pół godziny.
Przybrał najbardziej banalną postać nieproszonego oraz uporczywego bólu, najwierniejszego towarzysza niemalże stąpającego krok w krok za nią. Porywał wszelkie strumienie świadomości, rozbijając je o kości czaszki z bolesnym hukiem, nie opuszczał wzburzonego umysłu napędzany złością – kiełkującą powoli, ale zarazem z każdą chwilą wzmagającą ową kaskadę niepokoju, wywołaną przez kolejną scysję z bratem. Usiłował przebić na jej twarzy tworząc cienie drobnych zmarszczek, ujawnić się w szybkich, odrobinę nerwowych krokach, znaleźć ujście, choć na moment ilustrując targające nią uczucia. Walczyła z nim – ze sobą, fizjologią oraz powłoką mięśni pozornie gładkich i rozluźnionych, potrzebując jeszcze kilku kroków, aby przybrały właściwe krzywizny.
Zmierzała prosto do swojej komnaty, instynktownie obierając najkrótszą drogę, gdy korytarz przodków przywitał ją orzeźwiającym chłodem, który zdawał się studzić rozedrgane myśli. Zwolniła otaczając spojrzeniem marmurową przestrzeń, promienie chłodnego światła podkreślającego delikatną barwę sufitu oraz ścian, rysującego żłobienia w twarzach znieruchomiałych przodków. Wzrok, dotychczas gniewnie zawieszony w przestrzeni, odnalazł swoją lekkość, mimowolnie opadając na rzeźby, popiersia pradziadków zamknięte w wiekowych kamieniach, równie dumne i równie zimne jak ich ludzkie oblicza. Mijała je z niemalże identyczną obojętnością, od kilku lat nie poświęcając im więcej niż ułamka sekundy swojej uwagi, z kilkoma tylko wyjątkami.
Praprapraprababka Lucretia oraz prapraprababka Allegra, nieliczne przedstawicielki płci pięknej, które zostały uhonorowane swoim miejscem w korytarzu przodków – obydwie byłe dyplomatki, inteligentne, szanowane, doceniane, uwielbiane za złotą mowę i stanowiące wzór tego, kim sama chciała (zamierzała?) się stać. Nie do końca niezależne, lecz wciąż potrafiące i chcące decydować o sobie choć w minimalnym stopniu, znające własną wartość oraz… potrafiące pogodzić to wszystko z budowaniem dobrego wizerunku oraz rodziny, co zdecydowanie wznosiło je do rangi prawdziwych dam.
Dziś jednak, mimo całego swojego uwielbienia dla ich dokonań, nie zatrzymała się przy popiersiach, z jednej strony wciąż nasączona żalem oraz złością, a z drugiej dostrzegając niespodziewane towarzystwo, które już zmierzało w jej kierunku. Nie musiała zbyt długo zastanawiać się, kogo tym razem przywiało do siedziby na Waterloo Avenue, aby w porę przyjąć właściwą postawę.
Przystanęła dopiero, gdy znalazła się dostatecznie blisko obydwu lady Nott – z tą starszą witając się najpierw i dopiero potem poświęcając uwagę Elise. Elise, z którą tak naprawdę szczęśliwie nie widziała się rok, Elise dotychczas stanowiącą przeciwieństwo tego, kim stać się chciała Lavinia. Lata krótkiego, lecz stosunkowo ubogaconego życia, utwierdziły ją w przekonaniu, że ludzie rzadko kiedy się zmieniają, a jeśli już im się to zdarzy, zasiane ziarno nie obumiera równie łatwo oraz szybko. Nie zamierzała jednak niepotrzebnie prowokować tematów, które być może w ich wypadku okazałyby się sporne; dość miała kłótni oraz scysji jak na jeden dzień.
Mimo to wciąż ostrożnie starała się podchodzić do panienki Nott, próbując wychwycić być może w słowach, gestach lub spojrzeniu, czy cokolwiek odmieniło się na lepsze. – Zgadza się – odparła neutralnie, lekko kiwając głową. – Choć mam wrażenie, że teraz będziemy widywać się częściej – nadała stwierdzeniu lekko pytający ton, wciąż oscylując w granicach uprzejmości; nie szczęścia ani zbytniego żalu z powodu tego drobnego faktu, w końcu nie mieszkały pod jednym dachem i nie musiały widywać się codziennie.
Przy tematyce pierwszego pytania, która dawała lekko podpowiedź, co do potencjalnych zmian w obrębie charakterku Elise, przemknęło jej przez myśl, aby westchnąć teatralnie. Najwidoczniej wpadła z deszczu pod rynnę, lecz nie zamierzała tak łatwo oddać resztek dobrego humoru, które musiały czaić się gdzieś na dnie jej serca; lub ewentualnie żołądka, wystarczająco nadtrawione przez arystokratyczne kwasy.
- No cóż, przez rok czasu zdążyłam zorientować się, że liczba obowiązków po opuszczeniu Hogwartu wcale nie zmalała – odparła, właściwie nawet szczerze, poszukując dobrego wyjścia z tej sytuacji. Uśmiechnęła się odrobinę kwaśno, nie porzucając jednak tematu. – Właściwie wydaje mi się, że nawet wzrosła w porównaniu do tego, co było wcześniej. Z pewnością niedługo się przekonasz, ale nie martw się – dodała pokrzepiająco, choć doskonale wiedziała, że Nottówna tylko na to czeka. - Tymczasem, opowiedz mi proszę, czy po moim opuszczeniu szkoły, działo się coś interesującego – zagaiła, usiłując ostrożnie zmienić temat rozmowy.
Przybrał najbardziej banalną postać nieproszonego oraz uporczywego bólu, najwierniejszego towarzysza niemalże stąpającego krok w krok za nią. Porywał wszelkie strumienie świadomości, rozbijając je o kości czaszki z bolesnym hukiem, nie opuszczał wzburzonego umysłu napędzany złością – kiełkującą powoli, ale zarazem z każdą chwilą wzmagającą ową kaskadę niepokoju, wywołaną przez kolejną scysję z bratem. Usiłował przebić na jej twarzy tworząc cienie drobnych zmarszczek, ujawnić się w szybkich, odrobinę nerwowych krokach, znaleźć ujście, choć na moment ilustrując targające nią uczucia. Walczyła z nim – ze sobą, fizjologią oraz powłoką mięśni pozornie gładkich i rozluźnionych, potrzebując jeszcze kilku kroków, aby przybrały właściwe krzywizny.
Zmierzała prosto do swojej komnaty, instynktownie obierając najkrótszą drogę, gdy korytarz przodków przywitał ją orzeźwiającym chłodem, który zdawał się studzić rozedrgane myśli. Zwolniła otaczając spojrzeniem marmurową przestrzeń, promienie chłodnego światła podkreślającego delikatną barwę sufitu oraz ścian, rysującego żłobienia w twarzach znieruchomiałych przodków. Wzrok, dotychczas gniewnie zawieszony w przestrzeni, odnalazł swoją lekkość, mimowolnie opadając na rzeźby, popiersia pradziadków zamknięte w wiekowych kamieniach, równie dumne i równie zimne jak ich ludzkie oblicza. Mijała je z niemalże identyczną obojętnością, od kilku lat nie poświęcając im więcej niż ułamka sekundy swojej uwagi, z kilkoma tylko wyjątkami.
Praprapraprababka Lucretia oraz prapraprababka Allegra, nieliczne przedstawicielki płci pięknej, które zostały uhonorowane swoim miejscem w korytarzu przodków – obydwie byłe dyplomatki, inteligentne, szanowane, doceniane, uwielbiane za złotą mowę i stanowiące wzór tego, kim sama chciała (zamierzała?) się stać. Nie do końca niezależne, lecz wciąż potrafiące i chcące decydować o sobie choć w minimalnym stopniu, znające własną wartość oraz… potrafiące pogodzić to wszystko z budowaniem dobrego wizerunku oraz rodziny, co zdecydowanie wznosiło je do rangi prawdziwych dam.
Dziś jednak, mimo całego swojego uwielbienia dla ich dokonań, nie zatrzymała się przy popiersiach, z jednej strony wciąż nasączona żalem oraz złością, a z drugiej dostrzegając niespodziewane towarzystwo, które już zmierzało w jej kierunku. Nie musiała zbyt długo zastanawiać się, kogo tym razem przywiało do siedziby na Waterloo Avenue, aby w porę przyjąć właściwą postawę.
Przystanęła dopiero, gdy znalazła się dostatecznie blisko obydwu lady Nott – z tą starszą witając się najpierw i dopiero potem poświęcając uwagę Elise. Elise, z którą tak naprawdę szczęśliwie nie widziała się rok, Elise dotychczas stanowiącą przeciwieństwo tego, kim stać się chciała Lavinia. Lata krótkiego, lecz stosunkowo ubogaconego życia, utwierdziły ją w przekonaniu, że ludzie rzadko kiedy się zmieniają, a jeśli już im się to zdarzy, zasiane ziarno nie obumiera równie łatwo oraz szybko. Nie zamierzała jednak niepotrzebnie prowokować tematów, które być może w ich wypadku okazałyby się sporne; dość miała kłótni oraz scysji jak na jeden dzień.
Mimo to wciąż ostrożnie starała się podchodzić do panienki Nott, próbując wychwycić być może w słowach, gestach lub spojrzeniu, czy cokolwiek odmieniło się na lepsze. – Zgadza się – odparła neutralnie, lekko kiwając głową. – Choć mam wrażenie, że teraz będziemy widywać się częściej – nadała stwierdzeniu lekko pytający ton, wciąż oscylując w granicach uprzejmości; nie szczęścia ani zbytniego żalu z powodu tego drobnego faktu, w końcu nie mieszkały pod jednym dachem i nie musiały widywać się codziennie.
Przy tematyce pierwszego pytania, która dawała lekko podpowiedź, co do potencjalnych zmian w obrębie charakterku Elise, przemknęło jej przez myśl, aby westchnąć teatralnie. Najwidoczniej wpadła z deszczu pod rynnę, lecz nie zamierzała tak łatwo oddać resztek dobrego humoru, które musiały czaić się gdzieś na dnie jej serca; lub ewentualnie żołądka, wystarczająco nadtrawione przez arystokratyczne kwasy.
- No cóż, przez rok czasu zdążyłam zorientować się, że liczba obowiązków po opuszczeniu Hogwartu wcale nie zmalała – odparła, właściwie nawet szczerze, poszukując dobrego wyjścia z tej sytuacji. Uśmiechnęła się odrobinę kwaśno, nie porzucając jednak tematu. – Właściwie wydaje mi się, że nawet wzrosła w porównaniu do tego, co było wcześniej. Z pewnością niedługo się przekonasz, ale nie martw się – dodała pokrzepiająco, choć doskonale wiedziała, że Nottówna tylko na to czeka. - Tymczasem, opowiedz mi proszę, czy po moim opuszczeniu szkoły, działo się coś interesującego – zagaiła, usiłując ostrożnie zmienić temat rozmowy.
Gość
Gość
Rozglądając się po korytarzu mogła zauważyć rzeźbione głowy przodków, Crouchowie z pewnością bardzo dbali o swoje dziedzictwo, które było wyjątkowo długie, najdłuższe spośród brytyjskich rodów. Od wiekiem cieszyli się poważaniem, choć i Nottom nie brakowało buty i przekonania o swojej wyjątkowości. Nawet jeśli Skorowidz Czystości Krwi stworzyli stosunkowo niedawno, od wieków byli gospodarzami najlepszych szlacheckich przyjęć. Dbali o słuszne wartości i Elise jeszcze nawet nie śniła, jaki cios wymierzy im wkrótce ktoś, kogo uważali za swojego.
W pełni identyfikowała się z wartościami swego rodu, dumna ze swojego dziedzictwa i nieskazitelnie szlachetnej krwi, w Hogwarcie nosząca głowę bardzo wysoko i traktująca gmin jak powietrze. Swoje koleżanki starannie dobierała w gronie dam o równie szlachetnej krwi, czasem łaskawie obdarzając uwagą panny o krwi czystej ze skazą, ale nigdy nie traktowała ich na równi z sobą, a jedynie litościwie pozwalała stać w swoim cieniu, jeśli mogła z tego odnieść jakąś korzyść i wyraźniej błyszczeć na ich tle. Mieszańcy w jej mniemaniu istnieli po to, by usługiwać szlachetnej krwi i wykonywać za nich mniej wdzięczne zadania, bo ktoś w końcu musiał pracować na ich wygody. Mugolacy nie powinni w ogóle mieć wstępu do Hogwartu, i bardzo ją brzydziła konieczność przebywania zbyt blisko nich.
Naprawdę żałowała tego, że z Lavinią nie udało im się zaprzyjaźnić, że okazały się różnić od siebie zbyt mocno, choć wydawałoby się, że tak wiele je łączy. Na początku ich znajomości wiązała z nią duże nadzieje, pewna że z racji zbliżonego wieku będą się dobrze dogadywać. Obie były młode, urodziwe i pochodziły ze znakomitych rodów, ale z wiekiem rozbieżność ich priorytetów była coraz bardziej widoczna, a co za tym szło, oddalały się od siebie. Dla Elise najwyższą życiową ambicją było dobre zamążpójście, co jednak nie znaczyło, że chciała być uległą służebnicą bez własnego zdania, ograniczoną tylko do rodzenia kolejnych dzieci. Nottówna znała swoją wartość, była klejnotem swego rodu, najlepszą wśród Nottów młodą partią na wydaniu, dlatego zasługiwała na równie dobrego mężczyznę, u którego boku będzie mogła być damą i godnie reprezentować go na salonach. O ile nudne polityczne kwestie pozostawiała mężczyznom, tak na salonach chciała lśnić, tak aby wszystkie dziewczęta jej zazdrościły i chciały być tak jak ona. Nie mogąc korzystać z dobrodziejstw salonów zmarniałaby i zwiędła, dlatego miała nadzieję, że ojciec nie wyda jej za przedstawiciela rodziny, która od tego blichtru trzyma się na dystans. Elise była Nottem, zawsze nim pozostanie, nawet gdy wypełni swój obowiązek, miała nadzieję że prędzej niż później, bo pragnęła nosić dumnie pierścionek zaręczynowy. Do samego ślubu może jej się tak nie spieszyło jak właśnie do zaręczyn, bo status narzeczonej brzmiał dużo lepiej niż panny, nawet jeśli miała jeszcze lata, zanim ktoś nazwie ją starą panną. Sama stare panny miała w pogardzie, zwłaszcza te, które zostały same, bo wolały robić karierę niż się zaręczyć.
Po odejściu matki, która nie chciała przeszkadzać im w rozmowie, zostały z Lavinią same w korytarzu pełnym rzeźb jej pradziadów, choć zapewne Elise także miała wśród przodków jakiegoś Croucha. Wszystkie znaczące rody były ze sobą w mniejszym lub większym stopniu spokrewnione.
- Zaiste, na pewno będziemy – rzekła. W końcu obie były już dorosłe i na pewno będą się czasem mijać na sabatach i innych przyjęciach, ale miała wrażenie, że w głosie Lavinii nie brzmiał szczególny entuzjazm i radość. Nic jednak nie mogło przyćmić radości Elise z ukończenia Hogwartu i z tego, że nie musiała teraz chodzić w tym zgrzebnym czarnym worku, dzielić przestrzeni z mugolakami i znosić często nudnych lekcji, gdzie nauczyciele zapominali o naturalnej społecznej hierarchii i traktowali ją na równi z gminem, zwracając się do niej „panno” zamiast lady i nie traktując jej lepiej od innych.
- Ale to są znacznie ciekawsze i przyjemniejsze obowiązki niż nauka tych wszystkich często nudnych rzeczy – przyznała. To nie tak, że nie lubiła wszystkich przedmiotów i nie doceniała wagi magicznej edukacji, wiedziała że każda szanująca się szlachcianka musiała znać podstawy wiedzy o magicznym świecie i umieć posługiwać się różdżką, by nie uchodzić za charłaka, ale wolałaby pobierać te wszystkie nauki w domu, pośród należnych jej luksusów, i skupiać się na tym, co interesowało ją bardziej. Poza tym w Hogwarcie ogromnie brakowało jej zajęć artystycznych, dlatego zawsze żałowała, że nie posłano jej do Beauxbatons, które wydawało się dużo lepsze, bo mogłaby tam rozwijać się artystycznie cały rok, a nie tylko w wakacje. – Wreszcie możemy chodzić na bale, ubierać się w piękne suknie, zastanawiać się kogo wybiorą nam na mężów... Prawda, że to jest piękne? – roztaczała te cudowne wizje, choć zdawała sobie sprawy, że Lavinia nie przykładała do tego takiej wagi jak ona, chyba że przez ten rok coś się zmieniło, i lady Crouch zachłysnęła się dorosłością na tyle, by polubić te wszystkie atrakcje życia damy. Przez rok dużo mogło się zmienić.
Tak czy inaczej dorosłość podobała jej się dużo bardziej, tylko anomalie rzucały cień na czasy, które miały być idealne i sprawiały, że większość czasu spędzała w posiadłości, ale nawet to było lepsze niż Hogwart.
- W Hogwarcie nie działo się nic szczególnie interesującego, przez cały ostatni rok już tylko czekałam na jego zakończenie, powrót do domu i debiutancki sabat. – To było w końcu najważniejsze. Nie emocjonowały ją egzaminy, bo i tak nie potrzebowała wysokich ocen, skoro nie zamierzała nigdy pracować, a właśnie powrót w rodzinne strony i debiut. O tym myślała przez cały siódmy rok, zazdroszcząc dziewczętom które już pławiły się w blasku dorosłości. Niemal odliczała dni, żeby tylko zakończyć etap szkolny raz na zawsze. Po powrocie do dworku nakazała skrzatowi spalić swoje szkolne szaty, a kilka dni później wirowała na sabatowym parkiecie w swojej najpiękniejszej sukni. – Nudną szkolną rutynę zmąciły tylko pierwszomajowe anomalie, ale nie była to miła odmiana. – Zresztą poza Hogwartem wszyscy też mieli okazję je odczuć, więc Lavinia na pewno wiedziała, o czym Elise mówi. – A co działo się w tym ciekawszym świecie? Pewnie zaliczyłaś wiele przyjęć i poznałaś już wielu przystojnych kawalerów, prawda? Ja dopiero od czerwca cieszę się tym wszystkim, co ty miałaś cały rok dłużej – uśmiechnęła się do niej przymilnie, ciekawa nowinek. Chciała także się przekonać, czy coś w priorytetach Lavinii uległo zmianie.
W pełni identyfikowała się z wartościami swego rodu, dumna ze swojego dziedzictwa i nieskazitelnie szlachetnej krwi, w Hogwarcie nosząca głowę bardzo wysoko i traktująca gmin jak powietrze. Swoje koleżanki starannie dobierała w gronie dam o równie szlachetnej krwi, czasem łaskawie obdarzając uwagą panny o krwi czystej ze skazą, ale nigdy nie traktowała ich na równi z sobą, a jedynie litościwie pozwalała stać w swoim cieniu, jeśli mogła z tego odnieść jakąś korzyść i wyraźniej błyszczeć na ich tle. Mieszańcy w jej mniemaniu istnieli po to, by usługiwać szlachetnej krwi i wykonywać za nich mniej wdzięczne zadania, bo ktoś w końcu musiał pracować na ich wygody. Mugolacy nie powinni w ogóle mieć wstępu do Hogwartu, i bardzo ją brzydziła konieczność przebywania zbyt blisko nich.
Naprawdę żałowała tego, że z Lavinią nie udało im się zaprzyjaźnić, że okazały się różnić od siebie zbyt mocno, choć wydawałoby się, że tak wiele je łączy. Na początku ich znajomości wiązała z nią duże nadzieje, pewna że z racji zbliżonego wieku będą się dobrze dogadywać. Obie były młode, urodziwe i pochodziły ze znakomitych rodów, ale z wiekiem rozbieżność ich priorytetów była coraz bardziej widoczna, a co za tym szło, oddalały się od siebie. Dla Elise najwyższą życiową ambicją było dobre zamążpójście, co jednak nie znaczyło, że chciała być uległą służebnicą bez własnego zdania, ograniczoną tylko do rodzenia kolejnych dzieci. Nottówna znała swoją wartość, była klejnotem swego rodu, najlepszą wśród Nottów młodą partią na wydaniu, dlatego zasługiwała na równie dobrego mężczyznę, u którego boku będzie mogła być damą i godnie reprezentować go na salonach. O ile nudne polityczne kwestie pozostawiała mężczyznom, tak na salonach chciała lśnić, tak aby wszystkie dziewczęta jej zazdrościły i chciały być tak jak ona. Nie mogąc korzystać z dobrodziejstw salonów zmarniałaby i zwiędła, dlatego miała nadzieję, że ojciec nie wyda jej za przedstawiciela rodziny, która od tego blichtru trzyma się na dystans. Elise była Nottem, zawsze nim pozostanie, nawet gdy wypełni swój obowiązek, miała nadzieję że prędzej niż później, bo pragnęła nosić dumnie pierścionek zaręczynowy. Do samego ślubu może jej się tak nie spieszyło jak właśnie do zaręczyn, bo status narzeczonej brzmiał dużo lepiej niż panny, nawet jeśli miała jeszcze lata, zanim ktoś nazwie ją starą panną. Sama stare panny miała w pogardzie, zwłaszcza te, które zostały same, bo wolały robić karierę niż się zaręczyć.
Po odejściu matki, która nie chciała przeszkadzać im w rozmowie, zostały z Lavinią same w korytarzu pełnym rzeźb jej pradziadów, choć zapewne Elise także miała wśród przodków jakiegoś Croucha. Wszystkie znaczące rody były ze sobą w mniejszym lub większym stopniu spokrewnione.
- Zaiste, na pewno będziemy – rzekła. W końcu obie były już dorosłe i na pewno będą się czasem mijać na sabatach i innych przyjęciach, ale miała wrażenie, że w głosie Lavinii nie brzmiał szczególny entuzjazm i radość. Nic jednak nie mogło przyćmić radości Elise z ukończenia Hogwartu i z tego, że nie musiała teraz chodzić w tym zgrzebnym czarnym worku, dzielić przestrzeni z mugolakami i znosić często nudnych lekcji, gdzie nauczyciele zapominali o naturalnej społecznej hierarchii i traktowali ją na równi z gminem, zwracając się do niej „panno” zamiast lady i nie traktując jej lepiej od innych.
- Ale to są znacznie ciekawsze i przyjemniejsze obowiązki niż nauka tych wszystkich często nudnych rzeczy – przyznała. To nie tak, że nie lubiła wszystkich przedmiotów i nie doceniała wagi magicznej edukacji, wiedziała że każda szanująca się szlachcianka musiała znać podstawy wiedzy o magicznym świecie i umieć posługiwać się różdżką, by nie uchodzić za charłaka, ale wolałaby pobierać te wszystkie nauki w domu, pośród należnych jej luksusów, i skupiać się na tym, co interesowało ją bardziej. Poza tym w Hogwarcie ogromnie brakowało jej zajęć artystycznych, dlatego zawsze żałowała, że nie posłano jej do Beauxbatons, które wydawało się dużo lepsze, bo mogłaby tam rozwijać się artystycznie cały rok, a nie tylko w wakacje. – Wreszcie możemy chodzić na bale, ubierać się w piękne suknie, zastanawiać się kogo wybiorą nam na mężów... Prawda, że to jest piękne? – roztaczała te cudowne wizje, choć zdawała sobie sprawy, że Lavinia nie przykładała do tego takiej wagi jak ona, chyba że przez ten rok coś się zmieniło, i lady Crouch zachłysnęła się dorosłością na tyle, by polubić te wszystkie atrakcje życia damy. Przez rok dużo mogło się zmienić.
Tak czy inaczej dorosłość podobała jej się dużo bardziej, tylko anomalie rzucały cień na czasy, które miały być idealne i sprawiały, że większość czasu spędzała w posiadłości, ale nawet to było lepsze niż Hogwart.
- W Hogwarcie nie działo się nic szczególnie interesującego, przez cały ostatni rok już tylko czekałam na jego zakończenie, powrót do domu i debiutancki sabat. – To było w końcu najważniejsze. Nie emocjonowały ją egzaminy, bo i tak nie potrzebowała wysokich ocen, skoro nie zamierzała nigdy pracować, a właśnie powrót w rodzinne strony i debiut. O tym myślała przez cały siódmy rok, zazdroszcząc dziewczętom które już pławiły się w blasku dorosłości. Niemal odliczała dni, żeby tylko zakończyć etap szkolny raz na zawsze. Po powrocie do dworku nakazała skrzatowi spalić swoje szkolne szaty, a kilka dni później wirowała na sabatowym parkiecie w swojej najpiękniejszej sukni. – Nudną szkolną rutynę zmąciły tylko pierwszomajowe anomalie, ale nie była to miła odmiana. – Zresztą poza Hogwartem wszyscy też mieli okazję je odczuć, więc Lavinia na pewno wiedziała, o czym Elise mówi. – A co działo się w tym ciekawszym świecie? Pewnie zaliczyłaś wiele przyjęć i poznałaś już wielu przystojnych kawalerów, prawda? Ja dopiero od czerwca cieszę się tym wszystkim, co ty miałaś cały rok dłużej – uśmiechnęła się do niej przymilnie, ciekawa nowinek. Chciała także się przekonać, czy coś w priorytetach Lavinii uległo zmianie.
Wiedziała, że nakładane na nią obowiązki składają się z wielu kształtów, mniej lub bardziej znośnych konieczności, którym bez względu na ciężar ulegała. Nie bagatelizowała wagi żadnego z nich, przynajmniej nie na głos i otwarcie, być może narażając się jednocześnie na popadnięcie w niełaskę najbliższych. Znalazła w tym wszystkim własny, dość prosty sposób, aby uwidocznić pewne opinie i priorytety, zarazem nie dając szansy innym, aby mieli wobec niej żal lub posyłali doń nieznośne uwagi – starała się sprostać temu, czego od niej wymagano, jedynie wolny czas przeznaczając zadaniom, do których przywiązywała szczególną uwagę.
Niepisana umowa, jaką nieoficjalnie zawiązała z rodziną, pozwalała na odrobinę swobody, a zarazem czyniła z niej damę o szerokich horyzontach, posłuszną oraz ambitną. Kierunek który obrała nie pozostawał więc tajemnicą dla innych – dopóki wciąż pozostawała panną, nikt nie zarzucał jej, że zaniedbuje powinności, jakim była przyrzeczona. Nawet brat, choć w stronę starszej siostry krytycznych uwag, nigdy nie pokusił się o zarzut dotyczący tej materii, co stanowiło jasny sygnał, że powinna wciąż pozostać przy dotychczasowych zabiegach. Nawet jeśli te niekiedy bywały męczące. W przeciwieństwie do Elise, nie podchodziła do tych kwestii z identycznym entuzjazmem. Może przyczyną tego były drobne różnice w wychowaniu, z pewnością również szlify charakterów, które sprawiły, że uwagę samej Lavinii przyciągały nie tylko kwestie salonowego życia oraz rychłego zamążpójścia, ale rozwijania się na wielu polach. Postrzegała swój żywot wielopłaszczyznowo, pragnąc czerpać z wielu sfer na raz, a nie zamykać się wyłącznie w tej najbardziej oczywistej, szablonowej, która tworzyła żywot każdej damy niemalże w całości. Rutyna, nawet jeśli wyjątkowo przyjemna, z czasem zwyczajnie zdawała się przytłaczać oraz dodatkowo obciążać, zniechęcając do siebie. A jeśli przyjęcie takiej postawy nie wchodziło w grę, panna Crouch musiała zwyczajnie poradzić sobie z tą trudnością.
Przy tym wszystkim zaskakiwała ją postawa Elise, która ciągle świetnie odnajdywała się w salonowym półświatku, zupełnie jakby nigdy nie nudził ani nie męczył panienki Nott. Kiedyś zastanawiała się, gdzie szuka ukojenia po zbyt długich przyjęciach, nieprzyjemnych rozmowach i nie najpiękniejszych sukienkach, czy zdarza jej się pomyśleć o chwili wolności, z dala od gawiedzi szlachty, od charakterystycznego szczebiotu, gdy nie musi rozważać właściwości pewnych gestów lub słów. Z czasem zrozumiała, że panienka Nott nie ma podobnych problemów – nie postrzegała tego w ten sam sposób, nie przyjmowała krytyki szlacheckiego życia, choć zdawała się dostrzegać jego wielopłaszczyznowość oraz zagmatwanie. Zdawała się przyjmować wszystko takim, jakim było, z urzeczeniem spoglądając w sieci wyuczonej kurtuazji.
Dlatego przebywanie w jej towarzystwie niegdyś nie przychodziło Lavinii łatwo.
To jednak nie przekreślało dzisiejszej próby, podczas której wciąż wyczekiwała oznak drobnych zmian. Patrzyła na Elise uważnie, gdy mówiła, gdy uśmiechała się, a mimika twarzy wciąż zdawała się oscylować wokół kurczenia się wciąż tych samych mięśni. Fizjonomia, choć charakterystyczna już dla młodej kobiety, nie znajdowała jednak odbicia w odmiennych rysach charakteru.
Gdy wyraziła swoją oczywistą opinię na temat swojej hierarchii wartości, najwyraźniej jednoznacznej z tym, co uważała jeszcze przynajmniej rok temu, Lavinia pozwoliła sobie na subtelne ściągnięcie brwi u nasady drobnego nosa, jakby taki stan rzeczy był dla niej zaskoczeniem. – Źle do tego podchodzisz. Łatwiej byłoby postrzegać czas spędzony w Hogwarcie jako coś niezwykłego i niepowtarzalnego – odpowiedziała szczerze, odrobinę wpadając w moralizatorski ton. Choć istocie taki właśnie był jej zamiar, dlatego ściszyła odrobinę głos i poufnie odparła. – To już nie wróci, a z czasem zatęsknisz za tym, droga Elise. Nie mówię, że bale i piękne suknie to nie jest piękna zabawa, ale jeśli w perspektywie najbliższych kilku lat Twoje życie będzie skupione wokół rodziny i tego rodzaju odmian, miło byłoby mieć ciepłe wspomnienia, którym można by się od czasu do czasu oddawać, nie sądzisz? – Mówiła pewnie i bez słowa zawahania, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo burzy wizje lady Nott, której Hogwart nie zachwycił. – Mam więc nadzieję, że zachowałaś dobre chwile, do których będziesz mogła wrócić. Nasze dzieci na pewno będą pytać o Hogwart – chyba nie zamierzasz zniechęcać ich do pobierania nauk w najdroższej, Anglii? – zapytała, powracając do swojego naturalnego tonu i tym razem przywracając na swoje usta lekki uśmiech. Nie chciała otwarcie i ostro ścierać się na tym polu, wszak słowa były orężem, lecz nie te najbardziej obraźliwe, a precyzyjne. Tym bardziej, gdy nosio się nazwisko Crouch.
Próbowała wejść na ambicje biednej Elise, która musiała cenić siebie, a na pewno chciała być dobrą żoną oraz matką. Podejrzewała, że nie przyzna się przed nią do faktu, iż nie odnalazła w szkole zbyt wielu wartościowych kwestii, ale przecież wybrnąć jakoś musiała.
- Zastanawiać się kogo wybiorą nam na mężów – powtórzyła za nią z ponownym zaskoczeniem i z trudem powstrzymując się przed przewróceniem oczami. – Nie do końca leży to w naszej gestii, moim zdaniem, nie ma nad czym się zastanawiać czy roić sobie jakichkolwiek nadziei – odpowiedziała, usiłując ściągnąć Nottównę na ziemię, która już zdążyła rozpędzić się ze swoim szlacheckim snem, bajkową wizją życia, która nie zawsze rysowała się w równie jasnych barwach. – Piękne – odpowiedziała jedynie, lekko kiwając głową i chcąc zakończyć dłużące się niepotrzebnie kwestie.
Prawda jest taka, że piękno było subiektywną materią, a ich definicje znacznie się od siebie różniły. Skoro jednak nie znalazły porozumienia odnośnie tego przedmiotu, być może należało poszukać gdzieś indziej?
Wspólne lata szkolne również do niego nie należały, wymiana informacji, spostrzeżeń dotyczących rzeczywistości interesowała za to obie strony, ale najwyraźniej przyciągały je dwa odmienny światy. Zdusiła więc w sobie westchnięcie i przystąpiła do krótkiej relacji. – Właściwie nie zmieniło się aż tak wiele. Bywałam na paru przyjęciach – zawahała się, aby zaraz potem dodać – lepszych oraz gorszych. I nie, niewielu, właściwie od mojego sabatu już nie tak wielu. Większość z nich i tak uczęszczała do Hogwartu, trudno nie kojarzyć pewnych twarzy. Chcesz zapytać o kogoś konkretnego? - zapytała z uwagą oczekując odpowiedzi. Elise musiała mieć na oku kilku lordów, to wydawało się niemalże pewne. Jednak czy zechce wyjawić, kto ostatnimi czasy najczęściej wzbudzał jej zainteresowanie.
Niepisana umowa, jaką nieoficjalnie zawiązała z rodziną, pozwalała na odrobinę swobody, a zarazem czyniła z niej damę o szerokich horyzontach, posłuszną oraz ambitną. Kierunek który obrała nie pozostawał więc tajemnicą dla innych – dopóki wciąż pozostawała panną, nikt nie zarzucał jej, że zaniedbuje powinności, jakim była przyrzeczona. Nawet brat, choć w stronę starszej siostry krytycznych uwag, nigdy nie pokusił się o zarzut dotyczący tej materii, co stanowiło jasny sygnał, że powinna wciąż pozostać przy dotychczasowych zabiegach. Nawet jeśli te niekiedy bywały męczące. W przeciwieństwie do Elise, nie podchodziła do tych kwestii z identycznym entuzjazmem. Może przyczyną tego były drobne różnice w wychowaniu, z pewnością również szlify charakterów, które sprawiły, że uwagę samej Lavinii przyciągały nie tylko kwestie salonowego życia oraz rychłego zamążpójścia, ale rozwijania się na wielu polach. Postrzegała swój żywot wielopłaszczyznowo, pragnąc czerpać z wielu sfer na raz, a nie zamykać się wyłącznie w tej najbardziej oczywistej, szablonowej, która tworzyła żywot każdej damy niemalże w całości. Rutyna, nawet jeśli wyjątkowo przyjemna, z czasem zwyczajnie zdawała się przytłaczać oraz dodatkowo obciążać, zniechęcając do siebie. A jeśli przyjęcie takiej postawy nie wchodziło w grę, panna Crouch musiała zwyczajnie poradzić sobie z tą trudnością.
Przy tym wszystkim zaskakiwała ją postawa Elise, która ciągle świetnie odnajdywała się w salonowym półświatku, zupełnie jakby nigdy nie nudził ani nie męczył panienki Nott. Kiedyś zastanawiała się, gdzie szuka ukojenia po zbyt długich przyjęciach, nieprzyjemnych rozmowach i nie najpiękniejszych sukienkach, czy zdarza jej się pomyśleć o chwili wolności, z dala od gawiedzi szlachty, od charakterystycznego szczebiotu, gdy nie musi rozważać właściwości pewnych gestów lub słów. Z czasem zrozumiała, że panienka Nott nie ma podobnych problemów – nie postrzegała tego w ten sam sposób, nie przyjmowała krytyki szlacheckiego życia, choć zdawała się dostrzegać jego wielopłaszczyznowość oraz zagmatwanie. Zdawała się przyjmować wszystko takim, jakim było, z urzeczeniem spoglądając w sieci wyuczonej kurtuazji.
Dlatego przebywanie w jej towarzystwie niegdyś nie przychodziło Lavinii łatwo.
To jednak nie przekreślało dzisiejszej próby, podczas której wciąż wyczekiwała oznak drobnych zmian. Patrzyła na Elise uważnie, gdy mówiła, gdy uśmiechała się, a mimika twarzy wciąż zdawała się oscylować wokół kurczenia się wciąż tych samych mięśni. Fizjonomia, choć charakterystyczna już dla młodej kobiety, nie znajdowała jednak odbicia w odmiennych rysach charakteru.
Gdy wyraziła swoją oczywistą opinię na temat swojej hierarchii wartości, najwyraźniej jednoznacznej z tym, co uważała jeszcze przynajmniej rok temu, Lavinia pozwoliła sobie na subtelne ściągnięcie brwi u nasady drobnego nosa, jakby taki stan rzeczy był dla niej zaskoczeniem. – Źle do tego podchodzisz. Łatwiej byłoby postrzegać czas spędzony w Hogwarcie jako coś niezwykłego i niepowtarzalnego – odpowiedziała szczerze, odrobinę wpadając w moralizatorski ton. Choć istocie taki właśnie był jej zamiar, dlatego ściszyła odrobinę głos i poufnie odparła. – To już nie wróci, a z czasem zatęsknisz za tym, droga Elise. Nie mówię, że bale i piękne suknie to nie jest piękna zabawa, ale jeśli w perspektywie najbliższych kilku lat Twoje życie będzie skupione wokół rodziny i tego rodzaju odmian, miło byłoby mieć ciepłe wspomnienia, którym można by się od czasu do czasu oddawać, nie sądzisz? – Mówiła pewnie i bez słowa zawahania, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo burzy wizje lady Nott, której Hogwart nie zachwycił. – Mam więc nadzieję, że zachowałaś dobre chwile, do których będziesz mogła wrócić. Nasze dzieci na pewno będą pytać o Hogwart – chyba nie zamierzasz zniechęcać ich do pobierania nauk w najdroższej, Anglii? – zapytała, powracając do swojego naturalnego tonu i tym razem przywracając na swoje usta lekki uśmiech. Nie chciała otwarcie i ostro ścierać się na tym polu, wszak słowa były orężem, lecz nie te najbardziej obraźliwe, a precyzyjne. Tym bardziej, gdy nosio się nazwisko Crouch.
Próbowała wejść na ambicje biednej Elise, która musiała cenić siebie, a na pewno chciała być dobrą żoną oraz matką. Podejrzewała, że nie przyzna się przed nią do faktu, iż nie odnalazła w szkole zbyt wielu wartościowych kwestii, ale przecież wybrnąć jakoś musiała.
- Zastanawiać się kogo wybiorą nam na mężów – powtórzyła za nią z ponownym zaskoczeniem i z trudem powstrzymując się przed przewróceniem oczami. – Nie do końca leży to w naszej gestii, moim zdaniem, nie ma nad czym się zastanawiać czy roić sobie jakichkolwiek nadziei – odpowiedziała, usiłując ściągnąć Nottównę na ziemię, która już zdążyła rozpędzić się ze swoim szlacheckim snem, bajkową wizją życia, która nie zawsze rysowała się w równie jasnych barwach. – Piękne – odpowiedziała jedynie, lekko kiwając głową i chcąc zakończyć dłużące się niepotrzebnie kwestie.
Prawda jest taka, że piękno było subiektywną materią, a ich definicje znacznie się od siebie różniły. Skoro jednak nie znalazły porozumienia odnośnie tego przedmiotu, być może należało poszukać gdzieś indziej?
Wspólne lata szkolne również do niego nie należały, wymiana informacji, spostrzeżeń dotyczących rzeczywistości interesowała za to obie strony, ale najwyraźniej przyciągały je dwa odmienny światy. Zdusiła więc w sobie westchnięcie i przystąpiła do krótkiej relacji. – Właściwie nie zmieniło się aż tak wiele. Bywałam na paru przyjęciach – zawahała się, aby zaraz potem dodać – lepszych oraz gorszych. I nie, niewielu, właściwie od mojego sabatu już nie tak wielu. Większość z nich i tak uczęszczała do Hogwartu, trudno nie kojarzyć pewnych twarzy. Chcesz zapytać o kogoś konkretnego? - zapytała z uwagą oczekując odpowiedzi. Elise musiała mieć na oku kilku lordów, to wydawało się niemalże pewne. Jednak czy zechce wyjawić, kto ostatnimi czasy najczęściej wzbudzał jej zainteresowanie.
Gość
Gość
Elise była ucieleśnieniem stereotypu lady Nott, młodej lwicy salonowej, która chciała pełnymi garściami czerpać z tego szlacheckiego życia. Chodzić na bale, nosić piękne stroje, otaczać się ładnymi rzeczami i kolekcjonować wrażenia estetyczne, a także doświadczenia towarzyskie. Doskonalić się w godnej Nottówny srebrzystej mowie oraz w sztuce manipulacji i owijania ludzi wokół palca, by w przyszłym małżeństwie być szyją umiejętnie kręcącą głową, czyli mężem. Małżeństwo było niezwykle ważną częścią życia każdej kobiety, stare panny postrzegała jako jednostki wybrakowane, z jednym tylko wyjątkiem jej znakomitej ciotki, która ten defekt przez lata zdołała przekuć w siłę.
Kochała być Nottem, choć czerpała dużo również z tradycji rodu ukochanej matki, dzięki krwi Lestrange obdarzona talentem muzycznym. To w kierunku muzyki rozwijała się najchętniej, dziedziny naukowe pozostawiając za sobą z chwilą ukończenia Hogwartu. Nauka nie interesowała jej, wolała czytać literaturę piękną niż zawiłości niektórych przeraźliwie nudnych dziedzin. Niewiele osób wiedziało o jej epizodzie zainteresowania smokami, który szczególnie intensywnie przeżywała parę lat temu. Nie chciała, by patrzono na nią jak na dziwaczkę, tak jak patrzono na te wszystkie lady które zamiast plotkować o nowych sukniach i salonowych nowinkach wolały zagłębiać się w zakurzonych naukowych księgach. Elise nie uważała się za jedną z nich, nawet jeśli w wakacje zawsze słuchała opowieści Percivala z wypiekami na twarzy, nie wiedząc jeszcze, że ten wkrótce przestanie być jej rodziną, a z dniem szczytu w Stonehenge stanie się zdrajcą bez nazwiska. Ale otaczało ją na tyle sporo takich dziewcząt, nawet jej rodzona siostra, a także parę kuzynek, więc starała się podobne dziwactwa tolerować, w końcu były nieszkodliwe, dopóki dana kobieta nie zaczęła marzyć o niezależności i robieniu kariery, a te były rzeczami przeznaczonymi mężczyznom.
Salony w istocie nie nudziły jej, ale nie miały kiedy jej znudzić, skoro ledwie w czerwcu ukończyła szkołę. Może za kilkadziesiąt lat mogłoby ją to znudzić, ale na pewno nie teraz, kiedy dopiero zachłystywała się wszystkim tym, czego w Hogwarcie nie mogła przeżywać.
- Niezwykłego? Może by tak było, gdyby nie to mrowie mugolaków i mieszańców, których obecność w tym samym pomieszczeniu musiałam znosić zbyt często – zmarszczyła nosek, niezmiernie żałując, że Slytherinowi nie udało się doprowadzić do oczyszczenia Hogwartu ze szlam, które nie powinny mieć tam wstępu. Dobrze chociaż, że w szeregach jego domu zdecydowana większość uczniów miała czystą krew, ale na lekcjach i korytarzach nadal musiała przebywać z hołotą, czego nigdy nie zaakceptowała. – Może za wiele lat zatęsknię i zapomnę o złych stronach, myśląc przede wszystkim o tych które były lepsze, ale na ten moment cieszę się, że zakończyłam ten etap i nigdy więcej tam nie wrócę. – Nie tęskniła. Może tylko za niektórymi relacjami, które tam rozwinęła, za codziennym kontaktem z Marine i innymi bliskimi jej dziewczętami. Za nauką tęsknić nie zamierzała. Za brzydkimi szatami oraz za mugolakami i mieszańcami tym bardziej. – To teraz zaczęło się dla mnie to ważniejsze, ciekawsze życie i zamierzam chwytać je pełnymi garściami, korzystając z możliwości, które daje mi bycie lady Nott. Debiutantką jest się tylko przez pewien krótki okres w życiu, więc pragnę go dobrze wykorzystać i nacieszyć się tym.
Niestety anomalie trochę mieszały wszystkim szyki. Sytuacja polityczna także była niespokojna, ale póki co nie przejmowała się tym zbytnio, wciąż pełna wiary w to, że wszystko potoczy się po jej myśli i zagrożenie ze strony miłośników mugoli zostanie zażegnane. Niemniej jednak spoglądała na Lavinię trochę jak na dziwaczkę – czy jako dama z rodu znanego z tak konserwatywnych, antymugolskich poglądów, nie powinna również myśleć z większym obrzydzeniem o czasach przebywania pod jednym dachem z dziećmi mugoli, z dala od dworskich luksusów?
- Jeśli tylko przyszły mąż da mi możliwość wyboru, z chęcią wyślę moje dzieci, a przynajmniej córki do Beauxbatons, skąd wrócą posiadając więcej niezbędnych na salonach umiejętności. – Elise zawsze żałowała, że nie mogła się uczyć właśnie tam i zazdrościła kuzynkom i koleżankom, które posłano do Francji, gdzie mogły doskonalić się w artystycznych umiejętnościach przez całą naukę. Poza tym sądząc po opowieściach Beauxbatons wydawało się dużo bardziej dystyngowaną i elegancką placówką, co rekompensowało fakt, że i tam z pewnością były szlamy. Gdyby ktoś w przeszłości dał jej wybór, zdecydowanie wybrałaby francuską szkołę, jej matka również chciała ją tam posłać, a ojciec, na jej nieszczęście, wybrał Hogwart. Ale kto wie, może jej przyszłe córki będą mieć więcej szczęścia i odbiorą naukę w szkole, o której jako dziecko marzyła, a pobyt w której niestety nie był jej dany.
- Lubię się zastanawiać, który z kawalerów jakich spotykam zostanie w przyszłości moim mężem – odrzekła. Oczywiście wiedziała, że wybór będzie należał do ojca i nestora, w ich świecie nie było miejsca na takie bzdury jak miłość i dokonywanie samodzielnego wyboru przez kobietę, ale lubiła sobie wyobrażać, że jej mąż będzie przystojny i znakomicie obeznany ze sztuką oraz niuansami salonowego życia. Jak drogi Flavien, do którego mimowolnie porównywała innych młodych lordów. – Wierzę, że ojciec i nestor dokonają słusznego wyboru, takiego który okaże się najlepszy dla mojego rodu. – Bo co innego jej pozostało? Pragnęła jednak, jak przystało na młódkę, naiwnie wierzyć że jej życie będzie pełne piękna i blasku, że nadal będzie jej się żyło dostatnio i wygodnie, a inne dziewczęta będą jej zazdrościć udanego życia. Chciałaby, żeby tak było.
Jak wiele młodych dziewcząt rozglądała się wśród kawalerów z ciekawością, byli tacy, którzy przypadli jej do gustu bardziej a inni mniej. Niektórzy byli przystojni i ciekawi, inni nieznośnie nudni, jeszcze inni zbyt ponurzy i wycofani. Miała pewną słabość do Flaviena, ale to dlatego, że w przeszłości wiele przebywała na wyspie Wight, a on zawsze wydawał się chodzącym ideałem i już zazdrościła jego przyszłej żonie. Flavien był nie tylko przystojny i utalentowany, ale też dobry i troskliwy wobec kobiet z rodziny.
- Owszem, większość skończyła Hogwart, ale tych starszych o więcej niż parę lat nie dane nam było lepiej poznać w szkole. – Niektórzy kawalerowie byli już przy końcu edukacji kiedy one dopiero ją zaczynały, niektórzy już Hogwart skończyli, więc tych mężczyzn miała okazję poznać dopiero później. Elise najbardziej interesowali właśnie oni, mężczyźni starsi, którzy już trochę więcej doświadczyli i również wizualnie podobali jej się znacznie bardziej niż jej rówieśnicy, którzy z często nieciekawych nastolatków mieli dopiero zmienić się w mężczyzn. – Są bardziej interesujący niż chłopcy, których znałam z Hogwartu. Mają więcej do opowiedzenia, a niektórzy są naprawdę przystojni. Choć może to po prostu kwestia tego, że po siedmiu latach oglądania tych samych twarzy pragnęłam powiewu świeżości i nowego towarzystwa?
Elise lubiła zawierać nowe znajomości, a przejście z Hogwartu do świata dorosłego obfitowało w wiele nowych kontaktów z osobami, których przez różnicę wieku nie miała okazji kojarzyć bliżej. Poznała też absolwentów innych szkół, i co najważniejsze, już nie patrzono na nią jak na dziecko, a jak na debiutantkę. Dorosłą pannę na wydaniu. Nie musiała też oglądać nielubianych szlam i ich przyjaciół o zdradzieckich poglądach, a skupiać się na starannie wyselekcjonowanym towarzystwie.
Kochała być Nottem, choć czerpała dużo również z tradycji rodu ukochanej matki, dzięki krwi Lestrange obdarzona talentem muzycznym. To w kierunku muzyki rozwijała się najchętniej, dziedziny naukowe pozostawiając za sobą z chwilą ukończenia Hogwartu. Nauka nie interesowała jej, wolała czytać literaturę piękną niż zawiłości niektórych przeraźliwie nudnych dziedzin. Niewiele osób wiedziało o jej epizodzie zainteresowania smokami, który szczególnie intensywnie przeżywała parę lat temu. Nie chciała, by patrzono na nią jak na dziwaczkę, tak jak patrzono na te wszystkie lady które zamiast plotkować o nowych sukniach i salonowych nowinkach wolały zagłębiać się w zakurzonych naukowych księgach. Elise nie uważała się za jedną z nich, nawet jeśli w wakacje zawsze słuchała opowieści Percivala z wypiekami na twarzy, nie wiedząc jeszcze, że ten wkrótce przestanie być jej rodziną, a z dniem szczytu w Stonehenge stanie się zdrajcą bez nazwiska. Ale otaczało ją na tyle sporo takich dziewcząt, nawet jej rodzona siostra, a także parę kuzynek, więc starała się podobne dziwactwa tolerować, w końcu były nieszkodliwe, dopóki dana kobieta nie zaczęła marzyć o niezależności i robieniu kariery, a te były rzeczami przeznaczonymi mężczyznom.
Salony w istocie nie nudziły jej, ale nie miały kiedy jej znudzić, skoro ledwie w czerwcu ukończyła szkołę. Może za kilkadziesiąt lat mogłoby ją to znudzić, ale na pewno nie teraz, kiedy dopiero zachłystywała się wszystkim tym, czego w Hogwarcie nie mogła przeżywać.
- Niezwykłego? Może by tak było, gdyby nie to mrowie mugolaków i mieszańców, których obecność w tym samym pomieszczeniu musiałam znosić zbyt często – zmarszczyła nosek, niezmiernie żałując, że Slytherinowi nie udało się doprowadzić do oczyszczenia Hogwartu ze szlam, które nie powinny mieć tam wstępu. Dobrze chociaż, że w szeregach jego domu zdecydowana większość uczniów miała czystą krew, ale na lekcjach i korytarzach nadal musiała przebywać z hołotą, czego nigdy nie zaakceptowała. – Może za wiele lat zatęsknię i zapomnę o złych stronach, myśląc przede wszystkim o tych które były lepsze, ale na ten moment cieszę się, że zakończyłam ten etap i nigdy więcej tam nie wrócę. – Nie tęskniła. Może tylko za niektórymi relacjami, które tam rozwinęła, za codziennym kontaktem z Marine i innymi bliskimi jej dziewczętami. Za nauką tęsknić nie zamierzała. Za brzydkimi szatami oraz za mugolakami i mieszańcami tym bardziej. – To teraz zaczęło się dla mnie to ważniejsze, ciekawsze życie i zamierzam chwytać je pełnymi garściami, korzystając z możliwości, które daje mi bycie lady Nott. Debiutantką jest się tylko przez pewien krótki okres w życiu, więc pragnę go dobrze wykorzystać i nacieszyć się tym.
Niestety anomalie trochę mieszały wszystkim szyki. Sytuacja polityczna także była niespokojna, ale póki co nie przejmowała się tym zbytnio, wciąż pełna wiary w to, że wszystko potoczy się po jej myśli i zagrożenie ze strony miłośników mugoli zostanie zażegnane. Niemniej jednak spoglądała na Lavinię trochę jak na dziwaczkę – czy jako dama z rodu znanego z tak konserwatywnych, antymugolskich poglądów, nie powinna również myśleć z większym obrzydzeniem o czasach przebywania pod jednym dachem z dziećmi mugoli, z dala od dworskich luksusów?
- Jeśli tylko przyszły mąż da mi możliwość wyboru, z chęcią wyślę moje dzieci, a przynajmniej córki do Beauxbatons, skąd wrócą posiadając więcej niezbędnych na salonach umiejętności. – Elise zawsze żałowała, że nie mogła się uczyć właśnie tam i zazdrościła kuzynkom i koleżankom, które posłano do Francji, gdzie mogły doskonalić się w artystycznych umiejętnościach przez całą naukę. Poza tym sądząc po opowieściach Beauxbatons wydawało się dużo bardziej dystyngowaną i elegancką placówką, co rekompensowało fakt, że i tam z pewnością były szlamy. Gdyby ktoś w przeszłości dał jej wybór, zdecydowanie wybrałaby francuską szkołę, jej matka również chciała ją tam posłać, a ojciec, na jej nieszczęście, wybrał Hogwart. Ale kto wie, może jej przyszłe córki będą mieć więcej szczęścia i odbiorą naukę w szkole, o której jako dziecko marzyła, a pobyt w której niestety nie był jej dany.
- Lubię się zastanawiać, który z kawalerów jakich spotykam zostanie w przyszłości moim mężem – odrzekła. Oczywiście wiedziała, że wybór będzie należał do ojca i nestora, w ich świecie nie było miejsca na takie bzdury jak miłość i dokonywanie samodzielnego wyboru przez kobietę, ale lubiła sobie wyobrażać, że jej mąż będzie przystojny i znakomicie obeznany ze sztuką oraz niuansami salonowego życia. Jak drogi Flavien, do którego mimowolnie porównywała innych młodych lordów. – Wierzę, że ojciec i nestor dokonają słusznego wyboru, takiego który okaże się najlepszy dla mojego rodu. – Bo co innego jej pozostało? Pragnęła jednak, jak przystało na młódkę, naiwnie wierzyć że jej życie będzie pełne piękna i blasku, że nadal będzie jej się żyło dostatnio i wygodnie, a inne dziewczęta będą jej zazdrościć udanego życia. Chciałaby, żeby tak było.
Jak wiele młodych dziewcząt rozglądała się wśród kawalerów z ciekawością, byli tacy, którzy przypadli jej do gustu bardziej a inni mniej. Niektórzy byli przystojni i ciekawi, inni nieznośnie nudni, jeszcze inni zbyt ponurzy i wycofani. Miała pewną słabość do Flaviena, ale to dlatego, że w przeszłości wiele przebywała na wyspie Wight, a on zawsze wydawał się chodzącym ideałem i już zazdrościła jego przyszłej żonie. Flavien był nie tylko przystojny i utalentowany, ale też dobry i troskliwy wobec kobiet z rodziny.
- Owszem, większość skończyła Hogwart, ale tych starszych o więcej niż parę lat nie dane nam było lepiej poznać w szkole. – Niektórzy kawalerowie byli już przy końcu edukacji kiedy one dopiero ją zaczynały, niektórzy już Hogwart skończyli, więc tych mężczyzn miała okazję poznać dopiero później. Elise najbardziej interesowali właśnie oni, mężczyźni starsi, którzy już trochę więcej doświadczyli i również wizualnie podobali jej się znacznie bardziej niż jej rówieśnicy, którzy z często nieciekawych nastolatków mieli dopiero zmienić się w mężczyzn. – Są bardziej interesujący niż chłopcy, których znałam z Hogwartu. Mają więcej do opowiedzenia, a niektórzy są naprawdę przystojni. Choć może to po prostu kwestia tego, że po siedmiu latach oglądania tych samych twarzy pragnęłam powiewu świeżości i nowego towarzystwa?
Elise lubiła zawierać nowe znajomości, a przejście z Hogwartu do świata dorosłego obfitowało w wiele nowych kontaktów z osobami, których przez różnicę wieku nie miała okazji kojarzyć bliżej. Poznała też absolwentów innych szkół, i co najważniejsze, już nie patrzono na nią jak na dziecko, a jak na debiutantkę. Dorosłą pannę na wydaniu. Nie musiała też oglądać nielubianych szlam i ich przyjaciół o zdradzieckich poglądach, a skupiać się na starannie wyselekcjonowanym towarzystwie.
Mówiła sobie, że nie skłamała – wszak ani przez chwilę w trwającej rozmowie nie twierdziła wprost, że sama nie powieliła błędu Elise. Ton oraz dobierane słowa mogły mówić wiele, a zarazem nic i była szczerze ciekawa, czy w głowie lady Nott utkwił już obraz jej samej zawzięcie stojącej w obronie Hogwartu? Czy wierzyła, że lata spędzone w szkolnych murach były dla niej na tyle cenne, aby w sposób tak otwarty usiłowała przekonać ją o istocie chwil pozostawionych w tamtejszym zamku?
Przecież i Lavinii nigdy nie udało się stworzyć trwałej więzi, nici, która nierozerwalnie łączyłaby ją ze szkołą na tyle silnie, by z nutą nostalgii mogła powracać do minionych tam momentów. Nie była szczególnie pilną uczennicą – nie dlatego, że nie chciała, lecz zwyczajnie nie posiadała ku temu odpowiednich predyspozycji. Wszelkiego rodzaju koła zainteresowań również omijała szerokim łukiem, tym samym pośród szkolnej gawiedzi czyniąc z siebie na pozór kolejną wysoko urodzoną damę, nieszczególnie wyróżniającą się spośród wianuszka towarzyszących koleżanek. Wciąż jednak była Crouchem i bardziej świadomi tego faktu, których jednocześnie dopuszczała bliżej, dostrzegali ową indywidualność, która nie pozwoliła związywać się ciasno z żadną inną przeszłością niż tą sięgającą co najmniej w obręb korzeni.
Być może w trwającej wymianie zdań przerysowała nieco niektóre kwestie, lecz jej rozmówczyni zdawała się tego nie dostrzegać, brnąc dalej ze swoim własnym zdaniem. Jak mniemała Lavinia – po zabarwieniu wypowiedzi - mającym realne odzwierciedlenie w rzeczywistości, a przecież o to właśnie chodziło, aby dowiedzieć się prawdy.
A o bardziej neutralny, a zarazem wspólny temat w obecnych czasach nie było tak łatwo.
Początkowo nie odpowiadała na uwagę dotyczącą mugolaków i czarodziei o niższym statusie krwi, choć wyjątkowo w pewnej części byłaby skłonna przyznać jej rację. I chociaż sama nigdy bezpośrednio nie uczestniczyła w banalnej wojnie trwającej na tle czystości krwi, instynktownie unikała ich, omijała spojrzeniem, stroniąc od podobnych zbiegowisk, o ile tylko miała ku temu okazję. – Jak my wszyscy – odparła, na moment powracając do swojego zwyczajnego tonu głosu. Powstrzymała kolejne westchnięcie, które zapewne byłoby o wiele bardziej adekwatnym komentarzem. – Ale staram się pomijać ich udział.
Nie poświęcała tej kwestii zbyt wiele uwagi, nie miała zresztą nawet na to chwili, bo zaraz potem odpowiedziała skinięciem głowy na słowa Elise, udając, że przyjmuje jej słowa do zrozumienia. Lub przynajmniej przyjmuje, że tamta zdania zmienić nie zamierzała, uparcie brnąc w idealne wizje życia, którego wciąż zaznała zbyt mało. Lavinia chciała życzyć jej, aby cieszyła się tym wszystkim dopóki mogła, lecz oczywiście wstrzymała się z uzewnętrznianiem swoich myśli, zamiast tego skupiając się na poruszonej kwestii francuskiej szkoły. – Beauxbatons? Z tego, co wiem, uczą się tam dłużej niż w Hogwarcie. Wydawało mi się, że jesteś raczej zwolenniczką wykształcenia odbieranego w rodzinnych murach, z dala od mrowia mugolaków i mieszańców – stwierdziła nadmiernie pytającym tonem. Tymczasem wygląda na to, że panienka Nott pragnie, pomimo własnych doskwierających urazów, posłać swoje dzieci na dłużej do szkoły, w której skazane będą na bliskie towarzystwo czarodziei o niższych statusach krwi.
Prawie po raz kolejny prychnęła z pogardą, słysząc, że Nottówna lubi rozmyślać na tak błahe tematy. Gdyby jeszcze owe kwestie choćby odrobinę leżały w jej gestii, gdyby była odważna na tyle, aby kiedykolwiek spróbować upchnąć choć odrobinę własnej woli w decyzje nakładane przez ojca i nestora – być może byłoby to zasadne, być może mogłaby rościć sobie prawda do marzeń oraz nadziei. Tymczasem żadne z nich nie mogło należeć do niej, a jeśli próbowała po nie sięgnąć, musiała liczyć się z ryzykiem, że nie będzie zadowolona. Dlatego właśnie Lavinia dotychczas nie wybiegała w owe kwestie, nie rozmyślała, nie zgadywała i poddawała w wątpliwość, traktując ową sprawę jako fatum, przeznaczenie, od którego nie mogła uciec, a więc nie ubiegała się o to.
Po raz kolejny skinęła więc jedynie głową w odpowiedzi. Nadzieja była lżejsza niż marzenia, choć mogła kosztować dokładnie tyle samo. – Dobrze byłoby mieć tyle szczęścia, co Marine – odparła, przywołując neutralną postać wspólnej przyjaciółki, która wobec zbliżającego się zamążpójścia, zdawała się wyjątkowo spokojna. – Byłam ostatnio na wyspie Wight, ale niestety nie miałam okazji zamienić z nią słowa. Jest chyba dość zajęta w obliczu wszystkich przygotowań, prawda?
Wspomnienie Wyspy Wight niosło za sobą coś jeszcze, lecz na razie nie wyciągała tego – być może nie istniały ku temu całkowicie pewne powody, wolała zaczekać i nie uprzedzać faktów. Chciała jedynie po raz kolejny zmienić temat, zanim lady Nott na dobre zabrnie w meandry kwestii poszukiwania przyszłego męża i tego, czy warto to analizować czy też nie.
Przecież i Lavinii nigdy nie udało się stworzyć trwałej więzi, nici, która nierozerwalnie łączyłaby ją ze szkołą na tyle silnie, by z nutą nostalgii mogła powracać do minionych tam momentów. Nie była szczególnie pilną uczennicą – nie dlatego, że nie chciała, lecz zwyczajnie nie posiadała ku temu odpowiednich predyspozycji. Wszelkiego rodzaju koła zainteresowań również omijała szerokim łukiem, tym samym pośród szkolnej gawiedzi czyniąc z siebie na pozór kolejną wysoko urodzoną damę, nieszczególnie wyróżniającą się spośród wianuszka towarzyszących koleżanek. Wciąż jednak była Crouchem i bardziej świadomi tego faktu, których jednocześnie dopuszczała bliżej, dostrzegali ową indywidualność, która nie pozwoliła związywać się ciasno z żadną inną przeszłością niż tą sięgającą co najmniej w obręb korzeni.
Być może w trwającej wymianie zdań przerysowała nieco niektóre kwestie, lecz jej rozmówczyni zdawała się tego nie dostrzegać, brnąc dalej ze swoim własnym zdaniem. Jak mniemała Lavinia – po zabarwieniu wypowiedzi - mającym realne odzwierciedlenie w rzeczywistości, a przecież o to właśnie chodziło, aby dowiedzieć się prawdy.
A o bardziej neutralny, a zarazem wspólny temat w obecnych czasach nie było tak łatwo.
Początkowo nie odpowiadała na uwagę dotyczącą mugolaków i czarodziei o niższym statusie krwi, choć wyjątkowo w pewnej części byłaby skłonna przyznać jej rację. I chociaż sama nigdy bezpośrednio nie uczestniczyła w banalnej wojnie trwającej na tle czystości krwi, instynktownie unikała ich, omijała spojrzeniem, stroniąc od podobnych zbiegowisk, o ile tylko miała ku temu okazję. – Jak my wszyscy – odparła, na moment powracając do swojego zwyczajnego tonu głosu. Powstrzymała kolejne westchnięcie, które zapewne byłoby o wiele bardziej adekwatnym komentarzem. – Ale staram się pomijać ich udział.
Nie poświęcała tej kwestii zbyt wiele uwagi, nie miała zresztą nawet na to chwili, bo zaraz potem odpowiedziała skinięciem głowy na słowa Elise, udając, że przyjmuje jej słowa do zrozumienia. Lub przynajmniej przyjmuje, że tamta zdania zmienić nie zamierzała, uparcie brnąc w idealne wizje życia, którego wciąż zaznała zbyt mało. Lavinia chciała życzyć jej, aby cieszyła się tym wszystkim dopóki mogła, lecz oczywiście wstrzymała się z uzewnętrznianiem swoich myśli, zamiast tego skupiając się na poruszonej kwestii francuskiej szkoły. – Beauxbatons? Z tego, co wiem, uczą się tam dłużej niż w Hogwarcie. Wydawało mi się, że jesteś raczej zwolenniczką wykształcenia odbieranego w rodzinnych murach, z dala od mrowia mugolaków i mieszańców – stwierdziła nadmiernie pytającym tonem. Tymczasem wygląda na to, że panienka Nott pragnie, pomimo własnych doskwierających urazów, posłać swoje dzieci na dłużej do szkoły, w której skazane będą na bliskie towarzystwo czarodziei o niższych statusach krwi.
Prawie po raz kolejny prychnęła z pogardą, słysząc, że Nottówna lubi rozmyślać na tak błahe tematy. Gdyby jeszcze owe kwestie choćby odrobinę leżały w jej gestii, gdyby była odważna na tyle, aby kiedykolwiek spróbować upchnąć choć odrobinę własnej woli w decyzje nakładane przez ojca i nestora – być może byłoby to zasadne, być może mogłaby rościć sobie prawda do marzeń oraz nadziei. Tymczasem żadne z nich nie mogło należeć do niej, a jeśli próbowała po nie sięgnąć, musiała liczyć się z ryzykiem, że nie będzie zadowolona. Dlatego właśnie Lavinia dotychczas nie wybiegała w owe kwestie, nie rozmyślała, nie zgadywała i poddawała w wątpliwość, traktując ową sprawę jako fatum, przeznaczenie, od którego nie mogła uciec, a więc nie ubiegała się o to.
Po raz kolejny skinęła więc jedynie głową w odpowiedzi. Nadzieja była lżejsza niż marzenia, choć mogła kosztować dokładnie tyle samo. – Dobrze byłoby mieć tyle szczęścia, co Marine – odparła, przywołując neutralną postać wspólnej przyjaciółki, która wobec zbliżającego się zamążpójścia, zdawała się wyjątkowo spokojna. – Byłam ostatnio na wyspie Wight, ale niestety nie miałam okazji zamienić z nią słowa. Jest chyba dość zajęta w obliczu wszystkich przygotowań, prawda?
Wspomnienie Wyspy Wight niosło za sobą coś jeszcze, lecz na razie nie wyciągała tego – być może nie istniały ku temu całkowicie pewne powody, wolała zaczekać i nie uprzedzać faktów. Chciała jedynie po raz kolejny zmienić temat, zanim lady Nott na dobre zabrnie w meandry kwestii poszukiwania przyszłego męża i tego, czy warto to analizować czy też nie.
Gość
Gość
Hogwart z pewnością był wyjątkowym miejscem dla ludzi z gminu, którzy mogli za jego sprawą posmakować niezwykłości i zupełnie innego życia, ale dla Elise tak nie było. Dla kogoś, kto od urodzenia wiedział o magii i miał ją w swoim otoczeniu, magiczność zamku robiła aż tak ogromnego wrażenia jak na przybłędach ze świata mugoli. Elise dorastała w dworze Nottów i miała tam wszystko, czego mogła zapragnąć, więc wyjazd do Hogwartu jawił jej się jako zło konieczne i odcięcie od wygód oraz muzycznych pasji. Tylko fakt, że wyruszała tam z siostrą i paroma kuzynkami osładzał gorycz przymusowego rozstania z Ashfield Manor. Musiała zamienić piękne sukienki na zgrzebne czarne szaty, a własną komnatę, wygodną i jasną, na ciemne, ponure dormitorium w lochach dzielone z innymi dziewczętami, z których nie każda miała szlachetną krew. W nauce też nie była wybitna, bo zwyczajnie nie chciało jej się przykładać do rzeczy, które jej nie interesowały i które uważała za zbędne w życiu lady. Na ten moment nie tęskniła za spędzonym tam czasem, nawet jeśli zdarzały się tam i dobre chwile, w większości przypadków tworzone z siostrą, kuzynkami i przyjaciółkami, ale więź z nimi mogła kontynuować i po szkole, nie straciła tych najważniejszych znajomości – a ważne były dla niej tylko te zawarte w gronie wyższych sfer. Mugolacy i mieszańcy byli nieważni niczym pył i gardziła nimi nawet jeśli nie uczestniczyła w szczeniackich aktach dręczenia i upokarzania. Nie musiała tego robić, wystarczała sama wyniosła poza i lodowata obojętność wobec każdego, kto nie mógł się pochwalić czystą krwią.
Nie rozumiała uporu Lavinii próbującej jej wmówić, że to czas wyjątkowy. Nie dla niej. Dla niej czasem wyjątkowym był ten spędzany w rodowej posiadłości, a także w innych miejscach powiązanych ze światem salonów. Do Hogwartu mógł trafić każdy czarodziej, ale na salony – tylko ci stanowiący elitę, kwiat magicznego społeczeństwa. Elise była pewna, że nigdy nie będzie mieć tego życia dość, nie chciała innego.
Lavinia starała się sprawiać wrażenie, jakby za wszelką cenę próbowała udowodnić swoją wyższość nad Elise, to, że jest ponad takie rzeczy jak bale, przyjęcia czy rozmyślanie o potencjalnych kandydatach na narzeczonych. Widziała to wyraźnie w jej pozie, wstrzymywanych niemal teatralnie westchnieniach i przemądrzałych próbach podważania jej racji. Szkoda, że przez ostatnie lata oddaliły się od siebie tak bardzo; lady Crouch mogła być wartościową towarzyszką, ale ich priorytety były dość różne, a punktów wspólnych stosunkowo niewiele i nawet w szkole nie pałały do siebie szczególną przyjaźnią. Lavinia zawsze była zbyt mądra, zbyt niezainteresowana płytkimi ploteczkami i rozmówkami o sukniach i przyjęciach, w których Elise widziała odskocznię od nudnej szkolnej codzienności i powiew życia, którego w tamtym okresie mogła smakować jedynie w wakacje i ferie.
Może było coś w tym, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, ale z opowieści Beauxbatons wydawało jej się dużo lepszym miejscem niż Hogwart, lepiej przygotowującym do życia na salonach i rozwijającym wszechstronne talenty artystyczne. Nauka w domu również brzmiała atrakcyjniej niż Hogwart, ale i ona miała swoje wady, bo pewnie brakowałoby jej towarzystwa wysoko urodzonych rówieśników i czułaby się osamotniona. I tak źle, i tak niedobrze.
- Dłużej, ale przynajmniej uczą tam niezbędnych w życiu każdej damy artystycznych umiejętności – teraz to ona teatralnie westchnęła. Od dziewcząt wymagano umiejętności muzycznych, malarskich lub przynajmniej literackich, były dużą wartością w ich świecie i z reguły były pożądane przez kandydatów na mężów. Oczywiście każda otrzymywała to w rodzinnym domu, ale czy nie cudownie byłoby uczyć się tego i w szkole jako urozmaicenie i odskocznia od nudnych naukowych dziedzin? Poza tym to z pewnością było przepiękne miejsce, a możliwość uczenia się muzyki na bieżąco rekompensowałaby nawet obecność gminu. W Hogwarcie nie tylko stykała się z plebsem, ale także zyskiwała zaległości w artystycznych umiejętnościach, które musiała tym intensywniej nadrabiać w wakacje, by w dwa miesiące nadrobić dziesięć miesięcy nie dotykania fortepianu. Szaty i podręczniki lądowały w kącie, zaczynały się intensywne lekcje fortepianu, śpiewu, malarstwa, literatury i innych rzeczy, przez co nie mogła zbyt wiele wypoczywać. – Jako dziecko marzyłam o tym, żeby znaleźć się właśnie tam, w opowieściach niektórych krewnych to miejsce jawiło mi się jako nadzwyczaj niezwykłe i dystyngowane. Rzeczywistość może wcale nie byłaby tak różowa, może gdybym tam była to narzekałabym tak samo jak na Hogwart, ale cóż, tak czy inaczej etap nauki już za mną i nigdy nie wróci. – Łatwo było idealizować i zachwycać się miejscem, którego się nigdy nie widziało, a które w opowieściach wydawało się tak fascynujące, zwłaszcza kiedy była dzieckiem. A rzeczywistość? Cóż, tej nie miała okazji zweryfikować osobiście. – Choć z drugiej strony, nawet mimo niewybaczalnych braków w Hogwarcie mój wrodzony talent sprawił, że i tak gram lepiej niż niejeden absolwent Beauxbatons – przyznała nieskromnie.
Niestety było całkiem prawdopodobne, że Elise nie będzie zadowolona z wyboru ojca i nestora. Ją naprawdę trudno było zadowolić, w każdym potrafiła dopatrzeć się mankamentów, na które kręciła noskiem. Była wymagająca i roszczeniowa, nosiła w głowie swój ideał i nie zamierzała być zadowolona z nikogo, kto się w niego nie wpasowywał choć w minimalnym stopniu, ale jeśli tylko wybór ojca i nestora będzie podyktowany dobrem rodu, dostosuje się do niego za cenę własnego szczęścia. Bo dobro rodu było najważniejsze, ważniejsze niż szczęście jednostki. Prawdopodobnie podzieli losy swojej matki, kobiety która nigdy nie czuła do swojego męża nic więcej niż poczucie obowiązku, za sprawą którego przed laty zaaranżowano ich małżeństwo w celu umocnienia rodowego sojuszu. Tak więc nie myślała o miłości, a raczej o tym, żeby jej przyszły mąż był przystojny i lubił salonowe życie.
- O tak, Marine miała wiele szczęścia – rzekła. Chociaż sama raczej nie widziałaby się w roli lady Yaxley żyjącej na bagnach, zazdrościła kuzynce samego faktu, że ta miała wyjść za mąż jako pierwsza. – Myślę, że tak, pewnie pragnie nacieszyć się rodzinnym domem i wyspą Wight, skoro wkrótce ma ją opuścić. Widziałyśmy się całkiem niedawno, a w październiku zapewne znowu odwiedzę wyspę. – Pojawiała się w rodzinnych stronach matki regularnie, zresztą w październiku miał się odbyć wieczór panieński Marine, którego nie mogła opuścić. – Co ciekawego robiłaś na włościach Lestrange’ów, skoro nie odwiedzałaś Marine? – spytała. Wiedziała że Lavinia także przyjaźniła się z Marine, więc mogło się wydawać, że jeśli bywała na Wight, to właśnie u niej. Elise miała na wyspie głębokie korzenie, jej matka pochodziła z rodu Lestrange, więc mieszkańcy Wight byli jej rodziną równie bliską jak Nottowie. Kiedy sama wyjdzie za mąż, jej też na pewno będzie brakować domu, więc póki mogła cieszyła się tym czasem spędzanym wśród bliskich, bo później będzie mogła ich tylko odwiedzać.
Nie rozumiała uporu Lavinii próbującej jej wmówić, że to czas wyjątkowy. Nie dla niej. Dla niej czasem wyjątkowym był ten spędzany w rodowej posiadłości, a także w innych miejscach powiązanych ze światem salonów. Do Hogwartu mógł trafić każdy czarodziej, ale na salony – tylko ci stanowiący elitę, kwiat magicznego społeczeństwa. Elise była pewna, że nigdy nie będzie mieć tego życia dość, nie chciała innego.
Lavinia starała się sprawiać wrażenie, jakby za wszelką cenę próbowała udowodnić swoją wyższość nad Elise, to, że jest ponad takie rzeczy jak bale, przyjęcia czy rozmyślanie o potencjalnych kandydatach na narzeczonych. Widziała to wyraźnie w jej pozie, wstrzymywanych niemal teatralnie westchnieniach i przemądrzałych próbach podważania jej racji. Szkoda, że przez ostatnie lata oddaliły się od siebie tak bardzo; lady Crouch mogła być wartościową towarzyszką, ale ich priorytety były dość różne, a punktów wspólnych stosunkowo niewiele i nawet w szkole nie pałały do siebie szczególną przyjaźnią. Lavinia zawsze była zbyt mądra, zbyt niezainteresowana płytkimi ploteczkami i rozmówkami o sukniach i przyjęciach, w których Elise widziała odskocznię od nudnej szkolnej codzienności i powiew życia, którego w tamtym okresie mogła smakować jedynie w wakacje i ferie.
Może było coś w tym, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, ale z opowieści Beauxbatons wydawało jej się dużo lepszym miejscem niż Hogwart, lepiej przygotowującym do życia na salonach i rozwijającym wszechstronne talenty artystyczne. Nauka w domu również brzmiała atrakcyjniej niż Hogwart, ale i ona miała swoje wady, bo pewnie brakowałoby jej towarzystwa wysoko urodzonych rówieśników i czułaby się osamotniona. I tak źle, i tak niedobrze.
- Dłużej, ale przynajmniej uczą tam niezbędnych w życiu każdej damy artystycznych umiejętności – teraz to ona teatralnie westchnęła. Od dziewcząt wymagano umiejętności muzycznych, malarskich lub przynajmniej literackich, były dużą wartością w ich świecie i z reguły były pożądane przez kandydatów na mężów. Oczywiście każda otrzymywała to w rodzinnym domu, ale czy nie cudownie byłoby uczyć się tego i w szkole jako urozmaicenie i odskocznia od nudnych naukowych dziedzin? Poza tym to z pewnością było przepiękne miejsce, a możliwość uczenia się muzyki na bieżąco rekompensowałaby nawet obecność gminu. W Hogwarcie nie tylko stykała się z plebsem, ale także zyskiwała zaległości w artystycznych umiejętnościach, które musiała tym intensywniej nadrabiać w wakacje, by w dwa miesiące nadrobić dziesięć miesięcy nie dotykania fortepianu. Szaty i podręczniki lądowały w kącie, zaczynały się intensywne lekcje fortepianu, śpiewu, malarstwa, literatury i innych rzeczy, przez co nie mogła zbyt wiele wypoczywać. – Jako dziecko marzyłam o tym, żeby znaleźć się właśnie tam, w opowieściach niektórych krewnych to miejsce jawiło mi się jako nadzwyczaj niezwykłe i dystyngowane. Rzeczywistość może wcale nie byłaby tak różowa, może gdybym tam była to narzekałabym tak samo jak na Hogwart, ale cóż, tak czy inaczej etap nauki już za mną i nigdy nie wróci. – Łatwo było idealizować i zachwycać się miejscem, którego się nigdy nie widziało, a które w opowieściach wydawało się tak fascynujące, zwłaszcza kiedy była dzieckiem. A rzeczywistość? Cóż, tej nie miała okazji zweryfikować osobiście. – Choć z drugiej strony, nawet mimo niewybaczalnych braków w Hogwarcie mój wrodzony talent sprawił, że i tak gram lepiej niż niejeden absolwent Beauxbatons – przyznała nieskromnie.
Niestety było całkiem prawdopodobne, że Elise nie będzie zadowolona z wyboru ojca i nestora. Ją naprawdę trudno było zadowolić, w każdym potrafiła dopatrzeć się mankamentów, na które kręciła noskiem. Była wymagająca i roszczeniowa, nosiła w głowie swój ideał i nie zamierzała być zadowolona z nikogo, kto się w niego nie wpasowywał choć w minimalnym stopniu, ale jeśli tylko wybór ojca i nestora będzie podyktowany dobrem rodu, dostosuje się do niego za cenę własnego szczęścia. Bo dobro rodu było najważniejsze, ważniejsze niż szczęście jednostki. Prawdopodobnie podzieli losy swojej matki, kobiety która nigdy nie czuła do swojego męża nic więcej niż poczucie obowiązku, za sprawą którego przed laty zaaranżowano ich małżeństwo w celu umocnienia rodowego sojuszu. Tak więc nie myślała o miłości, a raczej o tym, żeby jej przyszły mąż był przystojny i lubił salonowe życie.
- O tak, Marine miała wiele szczęścia – rzekła. Chociaż sama raczej nie widziałaby się w roli lady Yaxley żyjącej na bagnach, zazdrościła kuzynce samego faktu, że ta miała wyjść za mąż jako pierwsza. – Myślę, że tak, pewnie pragnie nacieszyć się rodzinnym domem i wyspą Wight, skoro wkrótce ma ją opuścić. Widziałyśmy się całkiem niedawno, a w październiku zapewne znowu odwiedzę wyspę. – Pojawiała się w rodzinnych stronach matki regularnie, zresztą w październiku miał się odbyć wieczór panieński Marine, którego nie mogła opuścić. – Co ciekawego robiłaś na włościach Lestrange’ów, skoro nie odwiedzałaś Marine? – spytała. Wiedziała że Lavinia także przyjaźniła się z Marine, więc mogło się wydawać, że jeśli bywała na Wight, to właśnie u niej. Elise miała na wyspie głębokie korzenie, jej matka pochodziła z rodu Lestrange, więc mieszkańcy Wight byli jej rodziną równie bliską jak Nottowie. Kiedy sama wyjdzie za mąż, jej też na pewno będzie brakować domu, więc póki mogła cieszyła się tym czasem spędzanym wśród bliskich, bo później będzie mogła ich tylko odwiedzać.
Zwycięstwo powinno smakować słodko, niczym złote krople miodu rozpływające się na języku, choć tym razem odnosiła wrażenie, że skrystalizowane drobinki cukru nieprzyjemnie zachrzęściły pomiędzy zębami.
Nie myliła się co do Elise, przeczuwając, że pewne kwestie, utrwalone poniekąd w jej wychowaniu oraz psychice, pozostaną niezmienne, nawet pomimo upływającego czasu. Nic nie uległo zmianie, lady Nott przez te kilka minut banalnej wymiany zdań, nie dała żadnej oznaki, nie przekazała jej czy to słownie lub za pomocą gestów, że próżna i materialistyczna mentalność szlachecka nie wyparowała z umysłu młodziutkiej damy. Wciąż liczyły się dla niej wartości znakowane złotem, srebrem czy kamieniami, banalne piękno przyziemnych sfer oraz słowa, bezwartościowe trajkotanie o innych, przeplatane kwestiami szlacheckich uciech oraz pogardą do niższych sfer. Stanowiło to przykry widok, w szczególności dla Lavinii, która, mimo że korzystała z podobnych przywilejów, nie przywiązywała do nich aż tak dużej wagi, aby większość jej prywatnego świata składała się z elementów banalnej rzeczywistości wysoko urodzonych. Od zawsze chciała czegoś więcej – dumna oraz ambitna pragnęła posiadać pewnego niezwykłość, która czyniłaby z niej wyjątkową osobę, a nie tylko kolejną lady szczycącą się znanym nazwiskiem oraz bogactwem.
I mimo że gdzieś tam głęboko w środku cieszyła się, że i tym razem intuicja dotycząca innych czarodziejów jej nie zawiodła, z każdą minutą trwającej wymiany zdań dopadała ją bezsilność oraz złość. Z trudem powstrzymywała się, aby wyjrzeć zza Elise, czy w pobliżu nie kręciła się lady Cassiopeia, która mogłaby przerwać intensywną rozmowę i zabrać czym prędzej swoją najmłodszą latorośl. Nie kryła się nawet specjalnie ze swoją mimiką, której uśmiech przestał być nieodłącznym elementem, zastąpiony przez nieustający grymas zdziwienia.
Odrobinę wyuczony, przecież nic w przebiegu tego spotkania nie mogło już zaskoczyć Crouchówny.
- Nie wiem, czy każdy nauczyciel jest godzien uczyć wyżej urodzonych czarodziejów – odparła, po raz kolejny celowo próbując poddać w wątpliwość pewność oraz słowa swojej rozmówczyni. Miała świadomość, że być może nie postępuje w najlepszy sposób, lecz ich zdanie starło się dzisiaj już na tylu polach, że kolejne nie mogło robić aż tak dużej różnicy. – Powinnaś to wiedzieć, moja droga, zapewne sama miałaś wielu nauczycieli muzyki i nie każdy jest dobry. Jaką więc możesz mieć pewność, że ten uczący w publicznej szkole, dostępnej dla wszystkich, spróbuje oszlifować prawdziwy talent? – zapytała, skoro już nawiązała do kwestii swoich umiejętności. Tych chyba nigdy nie miała okazji zweryfikować, za to znała panienkę Nott na tyle dobrze, aby wiedzieć, że należała do osób wymagających, a jednocześnie mieć również podstawy by doszukiwać się w tych słowach choćby odrobiny przesady. Nie odpowiedziała jednak bezpośrednio, mając świadomość, że w tym temacie nie miałaby zbyt wielu dobrych argumentów.
Nieco inaczej sprawy miały się, jeśli chodziło o wspólnych znajomych, szczególnie tych, które obie szanowały – Marine zdawała się być spoidłem, które jako jedyne mogłoby choć na moment zatopić dotychczas różniące je kwestie. Ulżyło jej, że temat został podłapany, dlatego nie zamierzała się z niego wycofywać, a przynajmniej na razie. – Wyspa Wight jest przepiękna, nic więc dziwnego, że pożegnanie z nią może nie należeć do najłatwiejszych, choć jestem pewna, że poradzi sobie i z tym. – Przed oczami przez moment znów miała niesamowite, piaszczyste widoki, barwy morza i grę świateł niczym impresjonistyczny obraz wymalowaną na nieboskłonie. Tamtejsze krajobrazy, tak skrajnie różne od widoków Londynu, za każdym razem tkwiły w jej pamięci przez całe sekwencje długich dni. – Tak? W takim razie, jeśli możesz, pozdrów ją ode mnie. Zapewne nie zdążymy już spotkać się w październiku, a nie chciałabym niepokoić jej niedługo po ślubie, kiedy zapewne będzie miała jeszcze więcej obowiązków. – Przywyknięcie do nowego środowiska nie mogło być łatwe, choć na pewno nie było również niemożliwe i wierzyła, że ktoś taki jak lady Lestrange, również dostosuje się do nowej sytuacji.
- Widziałam się z lordem Lestrangem – odparła, początkowo dość enigmatycznie. – Flavienem – wyjawiła w końcu, choć nie była to żadna tajemnica. Dziwnym trafem jednak rościła sobie prawo, aby od razu nie wyłożyć wszystkich kart na stół – nawet niekoniecznie dlatego, że winna była zaczekać, aż sprawy nabiorą odpowiednich obrotów, a dlatego, że zwyczajnie nie chciała. – Pokazał mi Zatokę syren, jest wspaniała. Chociaż zdarzało mi się bywać wcześniej na Wyspie Wight, nie pamiętam, żebym mogła zobaczyć je z tak bliska.
Nie myliła się co do Elise, przeczuwając, że pewne kwestie, utrwalone poniekąd w jej wychowaniu oraz psychice, pozostaną niezmienne, nawet pomimo upływającego czasu. Nic nie uległo zmianie, lady Nott przez te kilka minut banalnej wymiany zdań, nie dała żadnej oznaki, nie przekazała jej czy to słownie lub za pomocą gestów, że próżna i materialistyczna mentalność szlachecka nie wyparowała z umysłu młodziutkiej damy. Wciąż liczyły się dla niej wartości znakowane złotem, srebrem czy kamieniami, banalne piękno przyziemnych sfer oraz słowa, bezwartościowe trajkotanie o innych, przeplatane kwestiami szlacheckich uciech oraz pogardą do niższych sfer. Stanowiło to przykry widok, w szczególności dla Lavinii, która, mimo że korzystała z podobnych przywilejów, nie przywiązywała do nich aż tak dużej wagi, aby większość jej prywatnego świata składała się z elementów banalnej rzeczywistości wysoko urodzonych. Od zawsze chciała czegoś więcej – dumna oraz ambitna pragnęła posiadać pewnego niezwykłość, która czyniłaby z niej wyjątkową osobę, a nie tylko kolejną lady szczycącą się znanym nazwiskiem oraz bogactwem.
I mimo że gdzieś tam głęboko w środku cieszyła się, że i tym razem intuicja dotycząca innych czarodziejów jej nie zawiodła, z każdą minutą trwającej wymiany zdań dopadała ją bezsilność oraz złość. Z trudem powstrzymywała się, aby wyjrzeć zza Elise, czy w pobliżu nie kręciła się lady Cassiopeia, która mogłaby przerwać intensywną rozmowę i zabrać czym prędzej swoją najmłodszą latorośl. Nie kryła się nawet specjalnie ze swoją mimiką, której uśmiech przestał być nieodłącznym elementem, zastąpiony przez nieustający grymas zdziwienia.
Odrobinę wyuczony, przecież nic w przebiegu tego spotkania nie mogło już zaskoczyć Crouchówny.
- Nie wiem, czy każdy nauczyciel jest godzien uczyć wyżej urodzonych czarodziejów – odparła, po raz kolejny celowo próbując poddać w wątpliwość pewność oraz słowa swojej rozmówczyni. Miała świadomość, że być może nie postępuje w najlepszy sposób, lecz ich zdanie starło się dzisiaj już na tylu polach, że kolejne nie mogło robić aż tak dużej różnicy. – Powinnaś to wiedzieć, moja droga, zapewne sama miałaś wielu nauczycieli muzyki i nie każdy jest dobry. Jaką więc możesz mieć pewność, że ten uczący w publicznej szkole, dostępnej dla wszystkich, spróbuje oszlifować prawdziwy talent? – zapytała, skoro już nawiązała do kwestii swoich umiejętności. Tych chyba nigdy nie miała okazji zweryfikować, za to znała panienkę Nott na tyle dobrze, aby wiedzieć, że należała do osób wymagających, a jednocześnie mieć również podstawy by doszukiwać się w tych słowach choćby odrobiny przesady. Nie odpowiedziała jednak bezpośrednio, mając świadomość, że w tym temacie nie miałaby zbyt wielu dobrych argumentów.
Nieco inaczej sprawy miały się, jeśli chodziło o wspólnych znajomych, szczególnie tych, które obie szanowały – Marine zdawała się być spoidłem, które jako jedyne mogłoby choć na moment zatopić dotychczas różniące je kwestie. Ulżyło jej, że temat został podłapany, dlatego nie zamierzała się z niego wycofywać, a przynajmniej na razie. – Wyspa Wight jest przepiękna, nic więc dziwnego, że pożegnanie z nią może nie należeć do najłatwiejszych, choć jestem pewna, że poradzi sobie i z tym. – Przed oczami przez moment znów miała niesamowite, piaszczyste widoki, barwy morza i grę świateł niczym impresjonistyczny obraz wymalowaną na nieboskłonie. Tamtejsze krajobrazy, tak skrajnie różne od widoków Londynu, za każdym razem tkwiły w jej pamięci przez całe sekwencje długich dni. – Tak? W takim razie, jeśli możesz, pozdrów ją ode mnie. Zapewne nie zdążymy już spotkać się w październiku, a nie chciałabym niepokoić jej niedługo po ślubie, kiedy zapewne będzie miała jeszcze więcej obowiązków. – Przywyknięcie do nowego środowiska nie mogło być łatwe, choć na pewno nie było również niemożliwe i wierzyła, że ktoś taki jak lady Lestrange, również dostosuje się do nowej sytuacji.
- Widziałam się z lordem Lestrangem – odparła, początkowo dość enigmatycznie. – Flavienem – wyjawiła w końcu, choć nie była to żadna tajemnica. Dziwnym trafem jednak rościła sobie prawo, aby od razu nie wyłożyć wszystkich kart na stół – nawet niekoniecznie dlatego, że winna była zaczekać, aż sprawy nabiorą odpowiednich obrotów, a dlatego, że zwyczajnie nie chciała. – Pokazał mi Zatokę syren, jest wspaniała. Chociaż zdarzało mi się bywać wcześniej na Wyspie Wight, nie pamiętam, żebym mogła zobaczyć je z tak bliska.
Gość
Gość
Elise była dokładnie taka jak zawsze i nic nie zmieniła się przez ostatni rok. Nadal była płytką, próżną materialistką zadufaną w sobie i zakochaną w swoim wygodnym szlacheckim życiu, gardzącą niższymi warstwami społecznymi i nie mającą wyższych ambicji niż dobre zamążpójście. Dlaczego miałaby się zmieniać, skoro tak żyło jej się dobrze i nie znała niczego innego, od dziecka otrzymując właśnie takie wzorce? Nie rozumiała, co mogłoby być w jej stylu życia złego i nie miała żadnych powodów do zmian. Przecież właśnie taka miała i powinna być. Matka wręcz pielęgnowała w niej taką postawę, i tak właśnie od zawsze jawiło jej się wyobrażenie damy idealnej.
Odbieganie od takiego obrazu kojarzyło jej się z osobami niezdrowo postępowymi, którym w głowach roiły się bzdurne marzenia o karierze i niezależności. Elise pogardzała nimi i trzymała się od takich jednostek na zdrowy dystans. Nigdy nie wyrywała się przed szereg, wiernie i wytrwale podążała ścieżką przez wieki wydeptywaną przez inne młode lady Nott, choć miała w swoim otoczeniu przypadki, które z tej drogi zbaczały. Jednak dopiero miało się okazać, jak bardzo niektórzy zbaczali; póki co żyła jeszcze w błogiej nieświadomości tego, co przyniesie szczyt w Stonehenge i że to jej własny kuzyn zada jej druzgoczący cios, zdradzając cały ród i jego wartości, a więc i ją.
Miała nazwisko, majątek, urodę i talent – czego chcieć od życia więcej? No, może tylko przystojnego i równie bogatego męża z szanowanej rodziny. Tylko tego brakowało jej do pełni szczęścia.
- Nie rozumiem, do czego próbujesz dążyć, usilnie odwracając kota ogonem po tym, jak najpierw zachwalałaś, jaki to cudowny był czas spędzony w Hogwarcie – zaperzyła się, gdy Lavinia znów zaczęła podkopywać jej słowa, pewnie chcąc bronić swojego ukochanego Hogwartu, ale Elise nadal uważała, że Beauxbatons z pewnością jest dużo lepszą szkołą dla młodych dam, bo przynajmniej w ogóle uczy sztuki, a jakkolwiek to robi, lepsze to niż całkowity brak artystycznych zajęć, których znajomość była ceniona na salonach bardziej niż znajomość teoretycznych regułek, jakimi w dużej obfitości próbowano wypełnić jej głowę w Hogwarcie, a które z reguły szybko zapominała, bo miała ważniejsze priorytety niż nauka. Słabi nauczyciele nie mogli jednak zabić prawdziwego wrodzonego talentu. Brak możliwości trenowania go działał dużo gorzej, a Elise łatwo było myśleć pozytywnie o miejscu, w którym nie była i znała je tylko z opowieści, skoro jej zdanie o Hogwarcie było raczej negatywne i jego alternatywę wyobrażała sobie jako lepsze i ciekawsze miejsce. – Oczywiście, że nie każdy, ale lepszy słaby nauczyciel, który pokaże cokolwiek i zapewni możliwość rozwoju talentów, niż dziesięć miesięcy odcięcia od tego, czego wolałabym się uczyć zamiast kolejnych dat wojen olbrzymów, alchemicznych formułek, teoretycznych aspektów zmieniania jeża w poduszkę do igieł i innych rzeczy, z których już nigdy w życiu nie skorzystam – mówiła, wciąż kręcąc noskiem na niedogodności, które musiała znosić w tym przybytku równości i tolerancji przez siedem lat. – Mnie uczyła głównie matka oraz jej krewni z rodu Lestrange, a więc nauczyciele najlepsi z możliwych, ale tylko w wakacje i ferie świąteczne. – A przez resztę roku mogła tylko czekać na możliwość dorwania się do jakiegokolwiek instrumentu. Bo o ile czytać lub rysować można było nawet w Hogwarcie, to o fortepian było znacznie trudniej.
Marine była dla Elise bardzo ważną osobą. To dzięki niej te lata w Hogwarcie były choć odrobinę bardziej znośne. Była dla niej nie tylko kuzynką, ale też przyjaciółką, i chociaż się różniły, a także często ze sobą rywalizowały, to jednak ich więź pozostawała silna. Elise w głębi duszy obawiała się jednak, jak będą wyglądać ich relacje po ślubie Marine. Czy jako lady Yaxley nadal będzie mieć czas, by się z nią spotykać i przyjaźnić? Czy przyszły mąż w ogóle jej na to pozwoli? Nottównie bez wątpienia bardzo brakowałoby kuzynki, więc pomijając fakt, że nadal w głębi duszy była zazdrosna o to, że Marine pierwsza się zaręczyła, to bała się utraty więzi.
- Na pewno sobie poradzi i zapewne nadal będzie tam mile widzianym gościem. Rodzina o niej nie zapomni, bo bez względu na to jakie nazwisko przybierze, w głębi duszy zawsze będzie Lestrange, częścią wyspy – rzekła. Jej matka dwadzieścia sześć lat po ślubie nadal często odwiedzała rodzinne strony. Lady Cassiopeia nigdy nie stała się do końca Nottem, nadal silnie identyfikując się z panieńskim rodem.
Temat wspólnych znajomych był zresztą przyjemniejszy niż przerzucanie się argumentami, która z magicznych szkół jest lepsza i dlaczego Elise powinna tęsknić za Hogwartem, a nie tęskni. Dlatego też powitała tą zmianę z radością.
- Oczywiście, pozdrowię ją – zapewniła. Ale po chwili, kiedy Lavinia wypowiedziała imię Flaviena, coś w środku Elise drgnęło, jak zwykle, kiedy ktoś wspominał jej ulubionego kuzyna ze strony matki, a zwłaszcza kiedy jego imię wypowiadała jakaś dziewczyna. Być może było to coś na kształt zazdrości? Elise od dawna myślała o Flavienie z odrobiną zaborczości, kręcąc noskiem na te wszystkie licznie kręcące się w jego pobliżu panny. Uwielbiała kiedy obdarzał ją uwagą i nie podobało jej się, na ile dziewcząt ją dzielił. Był jej nastoletnim bożyszczem, wzorem cnót wszelakich, choć jej uczucia do niego były czysto platoniczne i pozbawione niestosownego zabarwienia, poza tym – najprawdopodobniej niemożliwe i nieosiągalne, w końcu byli ze sobą blisko spokrewnieni. Nie mogła jednak pokazać po sobie swoich uczuć, więc zachowała kamienny wyraz twarzy i prawdopodobnie tylko w jej spojrzeniu było widać, że ta wzmianka nie była jej całkiem obojętna. – Och, tak, mój drogi kuzyn Flavien jest naprawdę bardzo miły i szarmancki. Ze mną również spacerował w okolicach zatoki syren, do tej pory mam wiele muszli, które mi ofiarował podczas zwiedzania wyspy. – Nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę że dwór Lestrange’ów był dla niej praktycznie drugim domem i od dziecka bywała tam bardzo często, a więc i spędzała czas z kuzynostwem, również z Flavienem, który pokazywał jej różne zakamarki wyspy i podarowywał muszle, z której nigdy żadnej nie wyrzuciła. W tej wzmiance można było jednak wyczuć, że podświadomie zaznaczała swój teren, żeby Lavinii nie przyszło do głowy pomyśleć, że jest tak wyjątkowa i że tylko ją spotkał taki zaszczyt. – Zatoka jest miejscem pięknym i wyjątkowym, jak zresztą cała wyspa Wight. A same syreny są niesamowite. Prawdopodobnie zawsze będę myśleć o niej z sentymentem nieodłącznie kojarzącym się z czasami dziecięctwa i wakacyjnych wizyt. Cóż, mężczyźni pod pewnymi względami mają łatwiej, że pozostają na zawsze w miejscu, które sobie ukochali.
Wtedy jednak na horyzoncie znów pojawiła się jej matka, zwiastując rychłe wybawienie dla obu dziewcząt, które niestety niespecjalnie pałały do siebie sympatią, a w tej rozmowie, choć krótkiej, już miały okazję do ścierania się ich różnych poglądów i priorytetów. Nic się nie zmieniło i raczej nie miały widoków na zostanie przyjaciółkami. Skoro jednak matka chciała, by do niej dołączyła, pozostawało pożegnać się i rozstać, z czego pewnie Lavinia się cieszyła. Cóż, rozkapryszona i egocentryczna Elise nie należała do szczególnie miłych osób.
| zt.
Odbieganie od takiego obrazu kojarzyło jej się z osobami niezdrowo postępowymi, którym w głowach roiły się bzdurne marzenia o karierze i niezależności. Elise pogardzała nimi i trzymała się od takich jednostek na zdrowy dystans. Nigdy nie wyrywała się przed szereg, wiernie i wytrwale podążała ścieżką przez wieki wydeptywaną przez inne młode lady Nott, choć miała w swoim otoczeniu przypadki, które z tej drogi zbaczały. Jednak dopiero miało się okazać, jak bardzo niektórzy zbaczali; póki co żyła jeszcze w błogiej nieświadomości tego, co przyniesie szczyt w Stonehenge i że to jej własny kuzyn zada jej druzgoczący cios, zdradzając cały ród i jego wartości, a więc i ją.
Miała nazwisko, majątek, urodę i talent – czego chcieć od życia więcej? No, może tylko przystojnego i równie bogatego męża z szanowanej rodziny. Tylko tego brakowało jej do pełni szczęścia.
- Nie rozumiem, do czego próbujesz dążyć, usilnie odwracając kota ogonem po tym, jak najpierw zachwalałaś, jaki to cudowny był czas spędzony w Hogwarcie – zaperzyła się, gdy Lavinia znów zaczęła podkopywać jej słowa, pewnie chcąc bronić swojego ukochanego Hogwartu, ale Elise nadal uważała, że Beauxbatons z pewnością jest dużo lepszą szkołą dla młodych dam, bo przynajmniej w ogóle uczy sztuki, a jakkolwiek to robi, lepsze to niż całkowity brak artystycznych zajęć, których znajomość była ceniona na salonach bardziej niż znajomość teoretycznych regułek, jakimi w dużej obfitości próbowano wypełnić jej głowę w Hogwarcie, a które z reguły szybko zapominała, bo miała ważniejsze priorytety niż nauka. Słabi nauczyciele nie mogli jednak zabić prawdziwego wrodzonego talentu. Brak możliwości trenowania go działał dużo gorzej, a Elise łatwo było myśleć pozytywnie o miejscu, w którym nie była i znała je tylko z opowieści, skoro jej zdanie o Hogwarcie było raczej negatywne i jego alternatywę wyobrażała sobie jako lepsze i ciekawsze miejsce. – Oczywiście, że nie każdy, ale lepszy słaby nauczyciel, który pokaże cokolwiek i zapewni możliwość rozwoju talentów, niż dziesięć miesięcy odcięcia od tego, czego wolałabym się uczyć zamiast kolejnych dat wojen olbrzymów, alchemicznych formułek, teoretycznych aspektów zmieniania jeża w poduszkę do igieł i innych rzeczy, z których już nigdy w życiu nie skorzystam – mówiła, wciąż kręcąc noskiem na niedogodności, które musiała znosić w tym przybytku równości i tolerancji przez siedem lat. – Mnie uczyła głównie matka oraz jej krewni z rodu Lestrange, a więc nauczyciele najlepsi z możliwych, ale tylko w wakacje i ferie świąteczne. – A przez resztę roku mogła tylko czekać na możliwość dorwania się do jakiegokolwiek instrumentu. Bo o ile czytać lub rysować można było nawet w Hogwarcie, to o fortepian było znacznie trudniej.
Marine była dla Elise bardzo ważną osobą. To dzięki niej te lata w Hogwarcie były choć odrobinę bardziej znośne. Była dla niej nie tylko kuzynką, ale też przyjaciółką, i chociaż się różniły, a także często ze sobą rywalizowały, to jednak ich więź pozostawała silna. Elise w głębi duszy obawiała się jednak, jak będą wyglądać ich relacje po ślubie Marine. Czy jako lady Yaxley nadal będzie mieć czas, by się z nią spotykać i przyjaźnić? Czy przyszły mąż w ogóle jej na to pozwoli? Nottównie bez wątpienia bardzo brakowałoby kuzynki, więc pomijając fakt, że nadal w głębi duszy była zazdrosna o to, że Marine pierwsza się zaręczyła, to bała się utraty więzi.
- Na pewno sobie poradzi i zapewne nadal będzie tam mile widzianym gościem. Rodzina o niej nie zapomni, bo bez względu na to jakie nazwisko przybierze, w głębi duszy zawsze będzie Lestrange, częścią wyspy – rzekła. Jej matka dwadzieścia sześć lat po ślubie nadal często odwiedzała rodzinne strony. Lady Cassiopeia nigdy nie stała się do końca Nottem, nadal silnie identyfikując się z panieńskim rodem.
Temat wspólnych znajomych był zresztą przyjemniejszy niż przerzucanie się argumentami, która z magicznych szkół jest lepsza i dlaczego Elise powinna tęsknić za Hogwartem, a nie tęskni. Dlatego też powitała tą zmianę z radością.
- Oczywiście, pozdrowię ją – zapewniła. Ale po chwili, kiedy Lavinia wypowiedziała imię Flaviena, coś w środku Elise drgnęło, jak zwykle, kiedy ktoś wspominał jej ulubionego kuzyna ze strony matki, a zwłaszcza kiedy jego imię wypowiadała jakaś dziewczyna. Być może było to coś na kształt zazdrości? Elise od dawna myślała o Flavienie z odrobiną zaborczości, kręcąc noskiem na te wszystkie licznie kręcące się w jego pobliżu panny. Uwielbiała kiedy obdarzał ją uwagą i nie podobało jej się, na ile dziewcząt ją dzielił. Był jej nastoletnim bożyszczem, wzorem cnót wszelakich, choć jej uczucia do niego były czysto platoniczne i pozbawione niestosownego zabarwienia, poza tym – najprawdopodobniej niemożliwe i nieosiągalne, w końcu byli ze sobą blisko spokrewnieni. Nie mogła jednak pokazać po sobie swoich uczuć, więc zachowała kamienny wyraz twarzy i prawdopodobnie tylko w jej spojrzeniu było widać, że ta wzmianka nie była jej całkiem obojętna. – Och, tak, mój drogi kuzyn Flavien jest naprawdę bardzo miły i szarmancki. Ze mną również spacerował w okolicach zatoki syren, do tej pory mam wiele muszli, które mi ofiarował podczas zwiedzania wyspy. – Nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę że dwór Lestrange’ów był dla niej praktycznie drugim domem i od dziecka bywała tam bardzo często, a więc i spędzała czas z kuzynostwem, również z Flavienem, który pokazywał jej różne zakamarki wyspy i podarowywał muszle, z której nigdy żadnej nie wyrzuciła. W tej wzmiance można było jednak wyczuć, że podświadomie zaznaczała swój teren, żeby Lavinii nie przyszło do głowy pomyśleć, że jest tak wyjątkowa i że tylko ją spotkał taki zaszczyt. – Zatoka jest miejscem pięknym i wyjątkowym, jak zresztą cała wyspa Wight. A same syreny są niesamowite. Prawdopodobnie zawsze będę myśleć o niej z sentymentem nieodłącznie kojarzącym się z czasami dziecięctwa i wakacyjnych wizyt. Cóż, mężczyźni pod pewnymi względami mają łatwiej, że pozostają na zawsze w miejscu, które sobie ukochali.
Wtedy jednak na horyzoncie znów pojawiła się jej matka, zwiastując rychłe wybawienie dla obu dziewcząt, które niestety niespecjalnie pałały do siebie sympatią, a w tej rozmowie, choć krótkiej, już miały okazję do ścierania się ich różnych poglądów i priorytetów. Nic się nie zmieniło i raczej nie miały widoków na zostanie przyjaciółkami. Skoro jednak matka chciała, by do niej dołączyła, pozostawało pożegnać się i rozstać, z czego pewnie Lavinia się cieszyła. Cóż, rozkapryszona i egocentryczna Elise nie należała do szczególnie miłych osób.
| zt.
Korytarz przodków
Szybka odpowiedź