Wielka sala
AutorWiadomość
Wielka sala
Najważniejsze pomieszczenie w każdym zamku. To tu odbywają się uczty, tu - jakkolwiek rzadkie w przypadku rodu Averych - bale. Choć wydaje się to niemożliwe, biorąc pod uwagę usytuowanie sali, nie ma tu ani jednego okna. Całą salę rozświetlają świece, zarówno zaczarowane jak i zwykłe, które zgodnie z tradycją zapalane są jedne od drugich tak, by nigdy nie zapadał tu zupełny mrok. Charakterystyczny jest więc i panujący tu zapach - dymu i naturalnego wosku.
Ilość stołów i ław zmienia się stosownie do spodziewanego towarzystwa, przez większość czasu więc sala jest przejmująco pusta.
Ilość stołów i ław zmienia się stosownie do spodziewanego towarzystwa, przez większość czasu więc sala jest przejmująco pusta.
| 6 grudnia
Zaproszenie do Ludlow, otrzymane od Elaine, wywołało w Deirdre falę wspomnień; otworzyło szczelnie zamknięty kufer, w którym zatrzasnęła drogie arrasy przeszłości, uplecione głównie z wilgotnych od niemoralności nici, intensywnie pachnących piżmem i wonnymi olejkami. Wenus. To tam się poznały, to tam poniekąd zaczęła się ich ciężka do obiektywnego zrozumienia znajomość, którą zawdzięczały niewierności lorda Avery'ego. Pamiętała go dokładnie, tak, jak większość swych gości, na jakich spoglądała z doskonałą wdzięcznością, pasją, niecierpliwością, tak naprawdę zapamiętując rysy, by móc w przyszłości odpłacić za to, co jej uczynili; wymierzyć sprawiedliwość, która jednak nie nadchodziła. Miała ważniejsze sprawy do załatwienia, kwestie niecierpiące zwłoki, rozkazy Czarnego Pana do wypełnienia, prywatną zemstę zostawiała więc na czasy pokoju, świadoma, że może ich nie dożyć. Dokonywanie sadystycznej vendetty blakło na dalszym planie tym szybciej, w im lepszym stanie się znajdowała. Opływając w luksusy Białej Willi nie rozdrapywała starych ran, lecz wygoda szybko ustąpiła ponownej degradacji, gwarantującej zbyt wiele czasu do namysłu.
Co nie znaczyło, że przejmowała się losem Mederica - rozpłynął się w mgiełce tych samych pragnień, szorstkich dłoni, smakującego alkoholem języka, wychrypianych do uszu obelg, które nauczyła się przyjmować jękiem satysfakcji, choć najchętniej odpowiadałaby na nie Zaklęciem Niewybaczalnym. Lord Avery wyróżniał się jednak jednym - młodą żoną, na tyle odważną i buntowniczą, by przygnana do uliczki otaczającej Wenus, potrafiła postawić na swoim, na upokarzającej sytuacji budując własną potęgę. Szanowała to, doceniała wytrwałość i dumę kobiety, w której z trudem rozpoznawała mijaną na korytarzach Krukonkę.
A później - ich drogi się rozeszły, powracając na stare trakty dopiero teraz, gdzie obydwie nosiły żałobę. O czym Elaine nie mogła - czy aby na pewno? - wiedzieć. Tak wiele się przecież zmieniło: właściwie nic nie było już takie same, co nakazało Deirdre skrajną czujność. Nie potrafiła przewidzieć, dlaczego śliczna Elaine wzywa ją do Ludlow, ale stawiała się na progu posiadłości punkturalnie, posłusznie kierując się za jednym ze sług. Była tu dwukrotnie, sprowadzona przez męskich dziedziców, lecz nigdy nie poruszała się głównymi korytarzami w towarzystwie dyskretnego lokaja, zapraszającego go do wielkiej sali, by później zamknąć za nią cicho drzwi.
Pomieszczenie robiło wielkie wrażenie, przytłaczało ogromem, ozdobami, bogactwem i chociaż Avery słynęli z chłodnego wyrafinowania oraz surowości, to i tak odnajdywała w zdobieniach ścian estetyczny kunszt. Wzrok Deirdre szybko powędrował jednak do siedzącej przy jednym ze stołów sylwetce. Elaine. Pozornie nie zmieniła się zbyt wiele, może odrobinę krąglejsza po ciąży, może - dojrzalsza, piękniejsza, bardziej świadoma niż przed dwoma laty, gdy z wypiekami na bladych policzkach śmiało spoglądała w oczy umiłowanej przez męża prostytutki. - Lady Avery - powitała ją cicho, zmierzając w stronę czujnie wpatrzonej w nią blondynki, świadoma, że ta może zobaczyć ją w pełnej krasie. W prostej, czarnej sukni, opiętej ciasno na brzemiennym brzuchu, czuła się wyjątkowo naga, odsłonięta, bardziej niż wtedy, gdy Elaine spoglądała na nią z pogardą jak na uliczną ladacznicę. - Proszę przyjąć najszczersze kondolencje. Nie miałam okazji przekazać swego ubolewania nad tak gwałtownym odebraniem nam wspaniałego czarodzieja, jakim był lord Mederic - skłoniła lekko głowę, nie mogąc pozbyć się drżenia satysfakcji: czytała gazety, widziała jego nazwisko. Spłonął w Ministerstwie Magii i miała nadzieję, że żył przez cały czas, gdy przez jego skórę przeżerały się płomienie Szatańskiej Pożogi. Nie wiedziała, jak żałoba wpływa na arystokratkę, nie potrafiła przewidzieć, jak zmieniła się przez ostatnie miesiące - i w jakiej sprawie przywołała ją właśnie tutaj, do cichego serca zamku Ludlow, do podziemi, osłoniętych od morderczego wpływu szalejącej nad Anglią burzy.
Przystanęła tuż obok stołu, nie ośmielając się zająć miejsca - znała podstawowe zasady rządzące relacjami ze szlachtą, lecz w spojrzeniu, jakim obdarzyła jasnowłosą, nie było zbyt wiele pokory czy niepewności. Raczej zaciekawienie, pewną niecierpliwość dotyczącą finału tego wieczoru. Nie obawiała się, że zaproszenie w tak osamotnione miejsce może skończyć się dla niej nieprzyjemnie, w kieszeni sukni trzymała przecież różdżkę - a Elaine nie mogła być świadoma, jak wiele dawna prostytutka osiągnęła w dziedzinach magii najpiękniejszej i zarazem najbardziej niebezpiecznej.
Zaproszenie do Ludlow, otrzymane od Elaine, wywołało w Deirdre falę wspomnień; otworzyło szczelnie zamknięty kufer, w którym zatrzasnęła drogie arrasy przeszłości, uplecione głównie z wilgotnych od niemoralności nici, intensywnie pachnących piżmem i wonnymi olejkami. Wenus. To tam się poznały, to tam poniekąd zaczęła się ich ciężka do obiektywnego zrozumienia znajomość, którą zawdzięczały niewierności lorda Avery'ego. Pamiętała go dokładnie, tak, jak większość swych gości, na jakich spoglądała z doskonałą wdzięcznością, pasją, niecierpliwością, tak naprawdę zapamiętując rysy, by móc w przyszłości odpłacić za to, co jej uczynili; wymierzyć sprawiedliwość, która jednak nie nadchodziła. Miała ważniejsze sprawy do załatwienia, kwestie niecierpiące zwłoki, rozkazy Czarnego Pana do wypełnienia, prywatną zemstę zostawiała więc na czasy pokoju, świadoma, że może ich nie dożyć. Dokonywanie sadystycznej vendetty blakło na dalszym planie tym szybciej, w im lepszym stanie się znajdowała. Opływając w luksusy Białej Willi nie rozdrapywała starych ran, lecz wygoda szybko ustąpiła ponownej degradacji, gwarantującej zbyt wiele czasu do namysłu.
Co nie znaczyło, że przejmowała się losem Mederica - rozpłynął się w mgiełce tych samych pragnień, szorstkich dłoni, smakującego alkoholem języka, wychrypianych do uszu obelg, które nauczyła się przyjmować jękiem satysfakcji, choć najchętniej odpowiadałaby na nie Zaklęciem Niewybaczalnym. Lord Avery wyróżniał się jednak jednym - młodą żoną, na tyle odważną i buntowniczą, by przygnana do uliczki otaczającej Wenus, potrafiła postawić na swoim, na upokarzającej sytuacji budując własną potęgę. Szanowała to, doceniała wytrwałość i dumę kobiety, w której z trudem rozpoznawała mijaną na korytarzach Krukonkę.
A później - ich drogi się rozeszły, powracając na stare trakty dopiero teraz, gdzie obydwie nosiły żałobę. O czym Elaine nie mogła - czy aby na pewno? - wiedzieć. Tak wiele się przecież zmieniło: właściwie nic nie było już takie same, co nakazało Deirdre skrajną czujność. Nie potrafiła przewidzieć, dlaczego śliczna Elaine wzywa ją do Ludlow, ale stawiała się na progu posiadłości punkturalnie, posłusznie kierując się za jednym ze sług. Była tu dwukrotnie, sprowadzona przez męskich dziedziców, lecz nigdy nie poruszała się głównymi korytarzami w towarzystwie dyskretnego lokaja, zapraszającego go do wielkiej sali, by później zamknąć za nią cicho drzwi.
Pomieszczenie robiło wielkie wrażenie, przytłaczało ogromem, ozdobami, bogactwem i chociaż Avery słynęli z chłodnego wyrafinowania oraz surowości, to i tak odnajdywała w zdobieniach ścian estetyczny kunszt. Wzrok Deirdre szybko powędrował jednak do siedzącej przy jednym ze stołów sylwetce. Elaine. Pozornie nie zmieniła się zbyt wiele, może odrobinę krąglejsza po ciąży, może - dojrzalsza, piękniejsza, bardziej świadoma niż przed dwoma laty, gdy z wypiekami na bladych policzkach śmiało spoglądała w oczy umiłowanej przez męża prostytutki. - Lady Avery - powitała ją cicho, zmierzając w stronę czujnie wpatrzonej w nią blondynki, świadoma, że ta może zobaczyć ją w pełnej krasie. W prostej, czarnej sukni, opiętej ciasno na brzemiennym brzuchu, czuła się wyjątkowo naga, odsłonięta, bardziej niż wtedy, gdy Elaine spoglądała na nią z pogardą jak na uliczną ladacznicę. - Proszę przyjąć najszczersze kondolencje. Nie miałam okazji przekazać swego ubolewania nad tak gwałtownym odebraniem nam wspaniałego czarodzieja, jakim był lord Mederic - skłoniła lekko głowę, nie mogąc pozbyć się drżenia satysfakcji: czytała gazety, widziała jego nazwisko. Spłonął w Ministerstwie Magii i miała nadzieję, że żył przez cały czas, gdy przez jego skórę przeżerały się płomienie Szatańskiej Pożogi. Nie wiedziała, jak żałoba wpływa na arystokratkę, nie potrafiła przewidzieć, jak zmieniła się przez ostatnie miesiące - i w jakiej sprawie przywołała ją właśnie tutaj, do cichego serca zamku Ludlow, do podziemi, osłoniętych od morderczego wpływu szalejącej nad Anglią burzy.
Przystanęła tuż obok stołu, nie ośmielając się zająć miejsca - znała podstawowe zasady rządzące relacjami ze szlachtą, lecz w spojrzeniu, jakim obdarzyła jasnowłosą, nie było zbyt wiele pokory czy niepewności. Raczej zaciekawienie, pewną niecierpliwość dotyczącą finału tego wieczoru. Nie obawiała się, że zaproszenie w tak osamotnione miejsce może skończyć się dla niej nieprzyjemnie, w kieszeni sukni trzymała przecież różdżkę - a Elaine nie mogła być świadoma, jak wiele dawna prostytutka osiągnęła w dziedzinach magii najpiękniejszej i zarazem najbardziej niebezpiecznej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W Wielkiej Sali pojawiła się wcześniej. Objęła ją krytycznym spojrzeniem, po czym poinstruowała skrzata co do swoich wymagań. Dwie długie, ciężkie ławy wzdłuż sali i jedna krótsza, ustawiona przeciwlegle do wejścia sprawiały, że pomieszczenie nie wyglądało na zupełnie opustoszałe, ale też nie sugerowały niepotrzebnie przygotowań do jakiejś większej uczty – tym bardziej, że stoły po bokach, oprócz rozstawionych świec, były zupełnie puste. Jedynie relatywnie niewielki, choć sam w sobie nadal obszerny, drewniany stół, po środku którego zasiadła Elaine został zastawiony. Nawet to jednak nie odbierało otoczeniu surowości. Do dyspozycji jej i zaproszoną przez nią kobietę były świeże owoce, pudding i wreszcie spory dzban z herbatą. Póki co jednak Avery nie zdradzała najmniejszych oznak zainteresowania posiłkiem. By czas oczekiwania minął szybciej, zajęła się pisaniem zaległych listów. Starannie zaplanowany tekst szybko jednak wyślizgnął jej się spod smukłych palców. Zdania stały się krótkie, poszarpane. Zaczęły przypominać bardziej wiersz, niż sensowny, czytelny komunikat. Krzywiąc się nieznacznie, odłożyła jeden arkusz na bok i sięgnęła po drugi. Wtedy drzwi otworzyły się znowu.
Szacunek w niechęć, niechęć w szacunek. Chociaż Elaine i Deirdre nie łączyła nigdy silna zażyłość, w ich relacji nie brakowało nagłych zwrotów. Ostatni, choć i od niego minęły lata, miał dla lady Avery szczególne znaczenie. Nietypowa współpraca, którą podjęły pozwoliła jej nie tylko na uporanie się ze zranioną dumą i żalem po zdradzie (popełnionej na domiar złego w wyjątkowo złym guście), ale i obróceniu sytuacji na swoją korzyść. Była to duża zmiana nie tylko w wymiarze pragmatycznym, choć korzystniejszą pozycję w małżeństwie trudno było przecenić. Jednocześnie, a być może przede wszystkim, zmienił się sposób w jaki Elaine myślała o sobie i tym na co właściwie jest gotowa, by zadbać o siebie. Przez sam swój udział w tym procesie sama Deirdre stała się dla niej na swój sposób ważną osobą. Nie to, że nagle stały się przyjaciółkami. Nie były nimi kiedy jeszcze jedna nosiła się w zieleniach a druga w granatach, a jeszcze mniej wskazywało na to, by mogły nimi zostać w dorosłym życiu, kiedy dzieliło je już znacznie więcej, niż hogwarcki dom. Jak dużo? Co do tego Elaine nie mogła być pewna. Bazując na strzępach informacji, które do niej dotychczas dotarły, a przede wszystkim patrząc na Deirdre podchodzącą do stołu miała jednak wrażenie, że nadal mniej, niż wskazywały na to pozory.
Wiedziała, że w czarnej sukni przetykanej stalowoszarymi zdobieniami wyglądała na jeszcze bledszą, być może również starszą, niż była. Nie przeszkadzało jej to jednak, a w każdym razie – nie w kontekście tej rozmowy. Nie było to też do końca przypadkowe, jak wszystko w tej zaaranżowanej scenografii. Okoliczności wymagały powagi, relatywnie subtelne podkreślenie tego faktu wydawało się dobrym pomysłem. Elaine na bok odłożyła w połowie zapisany arkusz, bardziej machinalnie niż z rozmysłem odwracając go tak, by nie dało się odczytać jego treści.
- Pani Mericourt. - Chociaż wyraźnie zaokrąglony brzuch nie uszedł jej uwadze, wpatrywała się w twarz kobiety. Jej spojrzenie było uważne, ale dalekie od krytycznego.
- Dziękuję. - odpowiedziała. Niezbyt starannie skrywana satysfakcja nie mogła bardzo zaskoczyć Elaine, a jednak... nie była jej w smak. Może dlatego właśnie, że była tak bardzo na miejscu z pozycji Deirdre. Jego zachowanie względem niej było po prostu obrzydliwe. Tak różne od tego, jak przywykł traktować swoją żonę. Nie mniej autentyczne.
Elaine nie pokusiła się o szaradę wskazującą na jej własne uczucia dotyczące Médérica ani okoliczności, w których zginął. Przez jej twarz przeszedł co prawda skurcz, zdradzał jednak w głównej mierze oczywistość jaką było to, że wspomnienie samego faktu nie było dla niej niczym przyjemnym. Nie miała ochoty o tym rozmawiać, ani myśleć. Nie w tym momencie. Gestem wskazała krzesło naprzeciw siebie.
- Proszę. Zgodzi się Pani, żebym zwracała się do pani po imieniu? - uniosła pytająco brwi, uśmiechając się nieznacznie, ale przynajmniej we własnym wyobrażeniu, życzliwie. Jej postawę dominowało jednak, podobnie zresztą jak w przypadku Deirdre, szczere zaciekawienie. Priorytetem było dla niej osiągnięcie własnego celu, nie mniej zależało to od stojącej naprzeciw niej kobiety, kobiety o której wiedziała przecież (już? jeszcze?) tak niewiele. - Herbaty, może coś do jedzenia?
Szacunek w niechęć, niechęć w szacunek. Chociaż Elaine i Deirdre nie łączyła nigdy silna zażyłość, w ich relacji nie brakowało nagłych zwrotów. Ostatni, choć i od niego minęły lata, miał dla lady Avery szczególne znaczenie. Nietypowa współpraca, którą podjęły pozwoliła jej nie tylko na uporanie się ze zranioną dumą i żalem po zdradzie (popełnionej na domiar złego w wyjątkowo złym guście), ale i obróceniu sytuacji na swoją korzyść. Była to duża zmiana nie tylko w wymiarze pragmatycznym, choć korzystniejszą pozycję w małżeństwie trudno było przecenić. Jednocześnie, a być może przede wszystkim, zmienił się sposób w jaki Elaine myślała o sobie i tym na co właściwie jest gotowa, by zadbać o siebie. Przez sam swój udział w tym procesie sama Deirdre stała się dla niej na swój sposób ważną osobą. Nie to, że nagle stały się przyjaciółkami. Nie były nimi kiedy jeszcze jedna nosiła się w zieleniach a druga w granatach, a jeszcze mniej wskazywało na to, by mogły nimi zostać w dorosłym życiu, kiedy dzieliło je już znacznie więcej, niż hogwarcki dom. Jak dużo? Co do tego Elaine nie mogła być pewna. Bazując na strzępach informacji, które do niej dotychczas dotarły, a przede wszystkim patrząc na Deirdre podchodzącą do stołu miała jednak wrażenie, że nadal mniej, niż wskazywały na to pozory.
Wiedziała, że w czarnej sukni przetykanej stalowoszarymi zdobieniami wyglądała na jeszcze bledszą, być może również starszą, niż była. Nie przeszkadzało jej to jednak, a w każdym razie – nie w kontekście tej rozmowy. Nie było to też do końca przypadkowe, jak wszystko w tej zaaranżowanej scenografii. Okoliczności wymagały powagi, relatywnie subtelne podkreślenie tego faktu wydawało się dobrym pomysłem. Elaine na bok odłożyła w połowie zapisany arkusz, bardziej machinalnie niż z rozmysłem odwracając go tak, by nie dało się odczytać jego treści.
- Pani Mericourt. - Chociaż wyraźnie zaokrąglony brzuch nie uszedł jej uwadze, wpatrywała się w twarz kobiety. Jej spojrzenie było uważne, ale dalekie od krytycznego.
- Dziękuję. - odpowiedziała. Niezbyt starannie skrywana satysfakcja nie mogła bardzo zaskoczyć Elaine, a jednak... nie była jej w smak. Może dlatego właśnie, że była tak bardzo na miejscu z pozycji Deirdre. Jego zachowanie względem niej było po prostu obrzydliwe. Tak różne od tego, jak przywykł traktować swoją żonę. Nie mniej autentyczne.
Elaine nie pokusiła się o szaradę wskazującą na jej własne uczucia dotyczące Médérica ani okoliczności, w których zginął. Przez jej twarz przeszedł co prawda skurcz, zdradzał jednak w głównej mierze oczywistość jaką było to, że wspomnienie samego faktu nie było dla niej niczym przyjemnym. Nie miała ochoty o tym rozmawiać, ani myśleć. Nie w tym momencie. Gestem wskazała krzesło naprzeciw siebie.
- Proszę. Zgodzi się Pani, żebym zwracała się do pani po imieniu? - uniosła pytająco brwi, uśmiechając się nieznacznie, ale przynajmniej we własnym wyobrażeniu, życzliwie. Jej postawę dominowało jednak, podobnie zresztą jak w przypadku Deirdre, szczere zaciekawienie. Priorytetem było dla niej osiągnięcie własnego celu, nie mniej zależało to od stojącej naprzeciw niej kobiety, kobiety o której wiedziała przecież (już? jeszcze?) tak niewiele. - Herbaty, może coś do jedzenia?
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
W powietrzu wypełniającym wielką salę unosił się zapach świec oraz świeżego atramentu - woń przyjemna, kojarząca się Deirdre z biblioteką, z ciężką intelektualną pracą, z nauką; z czymś, co łączyło ją z lady Avery. Szukała pomostów, rozwiązań, porozumienia, mogącego połączyć nawet tak przeciwstawne istoty: czyż dawna kochanka niewiernego męża nie zasługiwała na znacznie gorsze przyjęcie? Czy w ogóle mogłaby przekroczyć próg posiadłości? Elaine stała jednak ponad konwenansami, potrafiąc walczyć o siebie, o własną godność, odnajdując siłę tam, gdzie inni uginali się pod ciężarem słabości. Mericourt ceniła ją za to, świadoma, jak wielkie brzemię musiała nieść niezwykle młoda arystokratka wysłana do okrytego ponurą sławą Ludlow, by stać się ukochaną czarodzieja pozbawionego serca. Avery słynęli z okrucieństwa i bezduszności, lecz delikatna dama z rodu lwa i na tej jałowej ziemi potrafiła wyhodować coś wytrzymałego, hardego: własny, nieugięty charakter.
Pełen zagadek. Jedną z nich miała rozwiązać dzisiaj, w przytłaczającej surowości sali balowej. Odgłos obcasów uderzających o marmurową posadzkę niósł się echem po opustoszałym wnętrzu, cichnąc dopiero, gdy Deirdre stanęła przed arystokratką, chyląc z szacunkiem głową. Zgodnie z zaproszeniem zajęła miejsce naprzeciw blondynki, odruchowo składając dłoń na podołku, co nie było już gestem skromności - wręcz przeciwnie, podkreślało brzemienny stan. Mierzyła Elaine uważnym spojrzeniem, bez nachalności, ciekawa, co też dama ma jej do zaferowania i czym zasłużyła sobie na oficjalne przyjęcie; nie dopytywała jednak, tak samo jak nie ciągnęła tematu mężczyzny, który niegdyś połączył ich ścieżki - zawdzięczały mu wyłącznie to, jedyna zaleta lorda Mederica, śpiącego wiecznym snem w katakumbach Shropshire.
- Ależ oczywiście. Minęło wiele czasu od naszego ostatniego spotkania, lecz me podejście do lady nie uległo zmianie - odpowiedziała od razu, szczerze; Elaine mogła mówić jej po imieniu, sama Deirdre jeszcze nie do końca przywykła do brzmienia nowego nazwiska, teraz przypominającego jej nie o wolności a o porzuceniu. Ona sama od zawsze oddawała honory lady Avery: złotowłosa zasługiwała wszak na to, być może wtedy bardziej niż teraz - ale czarownica nie mogła mieć pojęcia o tym, jak wysoko udało się zajść zepchniętej na dół hierarchii Miu.- Dziękuję, właściwie chętnie skorzystam z gościny, o ile nie zostanie mi to poczytane za niegrzeczne - dodała po chwili; była głodna, głodna i zmęczona, i choć ukrywała to pod fasadą niemalże nienaturalnego spokoju, zamierzała skorzystać z okazji. Sięgnęła po pudding, być może łamiąc tym samym zasady etykiety, lecz przecież znajdowały się tutaj we dwie - a Elaine zapewne nie spodziewała się po niej doskonałej ogłady. - Wygląda lady na zaniepokojoną i zmęczoną. Intensyfikującą się wojną? Politycznymi roszadami? - zaczęła w końcu powoli, obejmując palcami złotą łyżeczkę. Wsunęła ją do ust, a na języku rozpłynęła się słodka przyjemność. Dawno nie jadła czegoś tak dobrego. Nie po to tu jednak przybyła; odłożyła ostrożnie pucharek na blat z dębowego drewna i podniosła wyważone spojrzenie na szlachetnie bladą twarzy arystokratki. Damy w każdym, oficjalnie nieskalanym, calu. - Zaprosiłaś mnie tu w jakimś konkretnym celu, droga Elaine? - spytała w końcu, nie lubiła marnować czasu ani czyjegoś, ani tym bardziej własnego, choć tego ostatniego miała ostatnio w nadmiarze. - Nie widziałyśmy się długo i wyjaśnienie, że po prostu stęskniłaś się za mym towarzystwem mile połechtałoby me ego - ale podejrzewam, że chodzi o coś więcej - dodała już miękko, mniej oficjalnie, odgarniając z twarzy długie, proste, jedwabiste włosy o tak głębokim odcieniu czerni, że momentami kosmyki zlewały się z tłem wygaszonej, opuszczonej sali balowej. Zastanawiała się, co iskrzy pod złotą aurolą, otaczającą smukłą i delikatną twarz Elaine: miała nadzieję, że czarownica rychło podzieli się z nią motywem przewodnim spotkania, wątpiła bowiem, że ta pragnęła z rozrzewnieniem, wspólnie wspominać Mederica bądź delektować się wspólnie słodkim podwieczorkiem.
Pełen zagadek. Jedną z nich miała rozwiązać dzisiaj, w przytłaczającej surowości sali balowej. Odgłos obcasów uderzających o marmurową posadzkę niósł się echem po opustoszałym wnętrzu, cichnąc dopiero, gdy Deirdre stanęła przed arystokratką, chyląc z szacunkiem głową. Zgodnie z zaproszeniem zajęła miejsce naprzeciw blondynki, odruchowo składając dłoń na podołku, co nie było już gestem skromności - wręcz przeciwnie, podkreślało brzemienny stan. Mierzyła Elaine uważnym spojrzeniem, bez nachalności, ciekawa, co też dama ma jej do zaferowania i czym zasłużyła sobie na oficjalne przyjęcie; nie dopytywała jednak, tak samo jak nie ciągnęła tematu mężczyzny, który niegdyś połączył ich ścieżki - zawdzięczały mu wyłącznie to, jedyna zaleta lorda Mederica, śpiącego wiecznym snem w katakumbach Shropshire.
- Ależ oczywiście. Minęło wiele czasu od naszego ostatniego spotkania, lecz me podejście do lady nie uległo zmianie - odpowiedziała od razu, szczerze; Elaine mogła mówić jej po imieniu, sama Deirdre jeszcze nie do końca przywykła do brzmienia nowego nazwiska, teraz przypominającego jej nie o wolności a o porzuceniu. Ona sama od zawsze oddawała honory lady Avery: złotowłosa zasługiwała wszak na to, być może wtedy bardziej niż teraz - ale czarownica nie mogła mieć pojęcia o tym, jak wysoko udało się zajść zepchniętej na dół hierarchii Miu.- Dziękuję, właściwie chętnie skorzystam z gościny, o ile nie zostanie mi to poczytane za niegrzeczne - dodała po chwili; była głodna, głodna i zmęczona, i choć ukrywała to pod fasadą niemalże nienaturalnego spokoju, zamierzała skorzystać z okazji. Sięgnęła po pudding, być może łamiąc tym samym zasady etykiety, lecz przecież znajdowały się tutaj we dwie - a Elaine zapewne nie spodziewała się po niej doskonałej ogłady. - Wygląda lady na zaniepokojoną i zmęczoną. Intensyfikującą się wojną? Politycznymi roszadami? - zaczęła w końcu powoli, obejmując palcami złotą łyżeczkę. Wsunęła ją do ust, a na języku rozpłynęła się słodka przyjemność. Dawno nie jadła czegoś tak dobrego. Nie po to tu jednak przybyła; odłożyła ostrożnie pucharek na blat z dębowego drewna i podniosła wyważone spojrzenie na szlachetnie bladą twarzy arystokratki. Damy w każdym, oficjalnie nieskalanym, calu. - Zaprosiłaś mnie tu w jakimś konkretnym celu, droga Elaine? - spytała w końcu, nie lubiła marnować czasu ani czyjegoś, ani tym bardziej własnego, choć tego ostatniego miała ostatnio w nadmiarze. - Nie widziałyśmy się długo i wyjaśnienie, że po prostu stęskniłaś się za mym towarzystwem mile połechtałoby me ego - ale podejrzewam, że chodzi o coś więcej - dodała już miękko, mniej oficjalnie, odgarniając z twarzy długie, proste, jedwabiste włosy o tak głębokim odcieniu czerni, że momentami kosmyki zlewały się z tłem wygaszonej, opuszczonej sali balowej. Zastanawiała się, co iskrzy pod złotą aurolą, otaczającą smukłą i delikatną twarz Elaine: miała nadzieję, że czarownica rychło podzieli się z nią motywem przewodnim spotkania, wątpiła bowiem, że ta pragnęła z rozrzewnieniem, wspólnie wspominać Mederica bądź delektować się wspólnie słodkim podwieczorkiem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Był taki czas, kiedy znajomość i zrozumienie subtelności poruszania się w świecie konwenansów wydawało się Elaine niedoścignionym ideałem. Później, kompletną głupotą, zawracaniem głowy, wynaturzeniem. Każde kolejne doświadczenia przekonywały ją jednak, że nigdy wcześniej nie miała słuszności. Nauczyła się, że konwenanse są przede wszystkim, w rękach tych, którzy dobrze je pojmują, narzędziem równie sprawczym co różdżka czy oręż. Jako takim, należał im się szacunek, traktowane jako nietykalne traciły jednak zupełnie swoją wartość. Kwestią dyskusyjną pozostawało jedynie, komu przysługiwało prawo do posługiwania się nimi. Elaine nie zamierzała nikogo pytać o zgodę.
- Elaine, proszę. - odpowiedziała miękko, w pozornym zaprzeczeniu do własnych myśli. Tytuły miały swoją wartość na zewnątrz, potrafiły jednak zrujnować atmosferę w trakcie bardziej osobistych rozmów. Nie miała też wątpliwości, że nawet bez szczegółowego obeznania w etykiecie Deirdre będzie świadoma, kiedy należałoby powrócić do tytułu, a kiedy będzie mogła zwracać się do niej swobodnie, jak teraz.
- W żadnym wypadku. Proszę, częstuj się. - skinęła głową, sama nalewając sobie i Deirdre herbaty. Ona jednak nie miała najmniejszej ochoty na jedzenie. Nie patrzeć nie znaczy nie widzieć, a mając przed sobą taki a nie inny widok Elaine... poczuła ukłucie zazdrości. Jej rosnący brzuch z początku nie był zbyt wydatny i przez jakiś czas trudno było w ogóle się domyśleć, że jest w ciąży. W późniejszych miesiącach jednak brzuch to w zasadzie jedyne, co było widać wyraźnie. Dwudziestoletnia wtedy lady Avery przypominała cień siebie samej, jej skóra poszarzała, przez większość czasu wyglądała zupełnie tak, jak podczas swojej pierwszej podróży statkiem. Dla niej, ciąża była niemal zupełnie wyniszczająca. To, czy donosi ją i urodzi zdrowe dziecko stało pod znakiem zapytania. A Deirdre? Prezentowała się nienagannie, zachwycająco. Rzeczywiście promieniała, nawet jeśli jej twarz zdradzała pewne oznaki zmęczenia. Podobnie jak twarz Elaine.
- Tego rodzaju aura niezupełnie mi sprzyja. - odparła ze spokojem, przed przyłożeniem ust do filiżanki. Upiła odrobinę, pozwalając wybrzmieć ciszy. Jej słowa można było czytać dosłownie, skoro jednak były odpowiedzią na pytanie o wojnę i szeroko rozumiany klimat polityczny, trudno byłoby nie dostrzec w nich pewnej dwuznaczności. To jednak był kolejny temat, którego nie spieszyło jej się rozwijać. - To nic poważnego.
Ostatnim słowom towarzyszył uśmiech zdradzający odrobinę rozbawienia ironią wypowiadanych w tym kontekście słów. Z drugiej strony, napięcia w bieżącej polityce rzeczywiście nie były niczym nowym, konflikt nie był niczym nowym. Właściwie przecież stał się nieodłącznym towarzyszem jej, ich życia od kiedy były młodziutkie i być może niezupełnie świadome toczących się wokół wojen toczonych przez mugoli i czarodziejów.
- Oczywiście masz rację. - odpowiedziała powoli, przeciągając nieco sylaby - Cenię twoje towarzystwo, ale też chodzi mi o coś więcej. Widzisz... macierzyństwo jest dziwnym stanem. Zmienia sposób, w jaki patrzy się na świat. Na siebie. Trudno temu zapobiec. Rozwija się w nas życie, korzysta z naszego ciała, naszych sił, by wreszcie zacząć funkcjonować oddzielnie... ale nigdy do końca. Pozostaje cząstką nas nawet wtedy, gdy zaczyna o tym zapominać. - Westchnęła, zdając sobie sprawę, że stopniowo odbiega od zamierzonego toru prowadzenia myśli. Upiła kolejny łyk herbaty. - Julius to jeszcze dziecko, nie mogę jednak pozwolić sobie, ani jemu, na oczekiwanie do kiedy skończy jedenaście lat, zanim zrozumie pewne kwestie. Nie w takiej sytuacji. Uczy się szybko. Chcę wierzyć, że jest dość bystry, by połączyć zarówno to, co do zaoferowania ma tradycja rody Averych, jak i Nottów - ciągnęła, choć pozornie nie łączyło się to szczególnie ani z jej wcześniejszymi słowami, ani z postacią samej Deirdre. A jednak, nie można było zarzucić Elaine, że o niej zapomniała. Patrzyła jej prosto w oczy badawczo, nieomal nachalnie. - jestem jednak świadoma, że to nie wystarczy. Musi zrozumieć, że dzisiejszy świat to... więcej. Że siła pochodzi z różnych źródeł, nie zawsze zgodnych z naszymi wyobrażeniami. - Porcelanowa filiżanka brzdęknęła cichutko, odstawiona na drewniany blat. Tak postawiona kropka kończyła jej wywód. - Uważam, że ty mogłabyś go tego nauczyć.
- Elaine, proszę. - odpowiedziała miękko, w pozornym zaprzeczeniu do własnych myśli. Tytuły miały swoją wartość na zewnątrz, potrafiły jednak zrujnować atmosferę w trakcie bardziej osobistych rozmów. Nie miała też wątpliwości, że nawet bez szczegółowego obeznania w etykiecie Deirdre będzie świadoma, kiedy należałoby powrócić do tytułu, a kiedy będzie mogła zwracać się do niej swobodnie, jak teraz.
- W żadnym wypadku. Proszę, częstuj się. - skinęła głową, sama nalewając sobie i Deirdre herbaty. Ona jednak nie miała najmniejszej ochoty na jedzenie. Nie patrzeć nie znaczy nie widzieć, a mając przed sobą taki a nie inny widok Elaine... poczuła ukłucie zazdrości. Jej rosnący brzuch z początku nie był zbyt wydatny i przez jakiś czas trudno było w ogóle się domyśleć, że jest w ciąży. W późniejszych miesiącach jednak brzuch to w zasadzie jedyne, co było widać wyraźnie. Dwudziestoletnia wtedy lady Avery przypominała cień siebie samej, jej skóra poszarzała, przez większość czasu wyglądała zupełnie tak, jak podczas swojej pierwszej podróży statkiem. Dla niej, ciąża była niemal zupełnie wyniszczająca. To, czy donosi ją i urodzi zdrowe dziecko stało pod znakiem zapytania. A Deirdre? Prezentowała się nienagannie, zachwycająco. Rzeczywiście promieniała, nawet jeśli jej twarz zdradzała pewne oznaki zmęczenia. Podobnie jak twarz Elaine.
- Tego rodzaju aura niezupełnie mi sprzyja. - odparła ze spokojem, przed przyłożeniem ust do filiżanki. Upiła odrobinę, pozwalając wybrzmieć ciszy. Jej słowa można było czytać dosłownie, skoro jednak były odpowiedzią na pytanie o wojnę i szeroko rozumiany klimat polityczny, trudno byłoby nie dostrzec w nich pewnej dwuznaczności. To jednak był kolejny temat, którego nie spieszyło jej się rozwijać. - To nic poważnego.
Ostatnim słowom towarzyszył uśmiech zdradzający odrobinę rozbawienia ironią wypowiadanych w tym kontekście słów. Z drugiej strony, napięcia w bieżącej polityce rzeczywiście nie były niczym nowym, konflikt nie był niczym nowym. Właściwie przecież stał się nieodłącznym towarzyszem jej, ich życia od kiedy były młodziutkie i być może niezupełnie świadome toczących się wokół wojen toczonych przez mugoli i czarodziejów.
- Oczywiście masz rację. - odpowiedziała powoli, przeciągając nieco sylaby - Cenię twoje towarzystwo, ale też chodzi mi o coś więcej. Widzisz... macierzyństwo jest dziwnym stanem. Zmienia sposób, w jaki patrzy się na świat. Na siebie. Trudno temu zapobiec. Rozwija się w nas życie, korzysta z naszego ciała, naszych sił, by wreszcie zacząć funkcjonować oddzielnie... ale nigdy do końca. Pozostaje cząstką nas nawet wtedy, gdy zaczyna o tym zapominać. - Westchnęła, zdając sobie sprawę, że stopniowo odbiega od zamierzonego toru prowadzenia myśli. Upiła kolejny łyk herbaty. - Julius to jeszcze dziecko, nie mogę jednak pozwolić sobie, ani jemu, na oczekiwanie do kiedy skończy jedenaście lat, zanim zrozumie pewne kwestie. Nie w takiej sytuacji. Uczy się szybko. Chcę wierzyć, że jest dość bystry, by połączyć zarówno to, co do zaoferowania ma tradycja rody Averych, jak i Nottów - ciągnęła, choć pozornie nie łączyło się to szczególnie ani z jej wcześniejszymi słowami, ani z postacią samej Deirdre. A jednak, nie można było zarzucić Elaine, że o niej zapomniała. Patrzyła jej prosto w oczy badawczo, nieomal nachalnie. - jestem jednak świadoma, że to nie wystarczy. Musi zrozumieć, że dzisiejszy świat to... więcej. Że siła pochodzi z różnych źródeł, nie zawsze zgodnych z naszymi wyobrażeniami. - Porcelanowa filiżanka brzdęknęła cichutko, odstawiona na drewniany blat. Tak postawiona kropka kończyła jej wywód. - Uważam, że ty mogłabyś go tego nauczyć.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Słodycz oblepiała zęby, prześlizgiwała się ciepłym musem po języku, wywołując przyjemne doznania - zdążyła przywyknąć do luksusów Białej Willi, więc brutalne strącenie ją z panteonu zmysłowych boskości mocno wpływało na codzienne doznania, obrzucające ją bodźcami okrutnie przykrymi. Sfermentowane, nieświeże posiłki, serwowane w Parszywym Pasażerze, w niczym nie przypominały serwowanych na dworach przystawek, ulegała więc swemu prymitywnemu pragnieniu, korzystając z gościny Elaine. Pomimo hojności lady Avery z trudem okiełznywała wewnętrzny sprzeciw: znała się na taktykach, na rozmowach pozornie pełnych sympatii, gdzie każdy drobny gest mógł zmienić równowagę sił. Czerpiąc tak wyraźną rozkosz z proponowanego posiłku stawiało ją w pozycji gościa, który powinien jakoś odwdzięczyć się swemu gospodarzowi. Czy więc złotowłosa czyniła to z premedytacją? Deirdre zastanawiała się nad tym, spoglądając na spokojną, dumną twarz pięknej damy, królowej na tym chłodnym, przerażającym zamczysku, o jakim krążyło tak wiele krwawych legend. Nie podejrzewała jej o złe intencje, jednak zachowywała lekką czujność - co nie przeszkadzało w opróżnieniu złoconego pucharka z puddingiem do dna. Powoli oblizała łyżeczkę, w połowie instynktownego, wygłodniałego wyrwania dla siebie kilku sekund smaku więcej, gestu, orientując się, że mocno przesadza w rozluźnieniu - odłożyła więc sztuciec na talerzyk. - Oczywiście, Elaine. To dla mnie zaszczyt - gościć tutaj, w wspaniałym Ludlow, w równie zachwycającym towarzystwie - odparła, po raz ostatni posługując się oficjalnymi uprzejmościami, pozbawionymi nawet leciutkiej ironii czy fałszu. Avery zasługiwali na szacunek, w to nie wątpił nikt o zdrowych zmysłach i jakiejkolwiek wiedzy z zakresu historii magii.
Skinęła powoli głową, słysząc wyjaśnienie niezdrowej bladości; czuła też uważne spojrzenie, jakim obdarzała ją arystokratka, nie zdradzająca się jednakże z żadnymi wnioskami dotyczącymi wyraźnej, brzemiennej krągłości, rysującej się pod czarną suknią. - Mam nadzieję, że roztaczasz nad sobą odpowiednią opiekę. Ostatnie wydarzenia na pewno ciążą ci jeszcze mocniej od aury - dodała ze szczerym współczuciem, Elaine była wszak siostrą Percivala, który w publiczny sposób znieważył własną rodzinę, zdradzając swych przodków, świeżo poślubioną żonę i nienarodzone jeszcze dziecko, dołączając do terrorystów niszczących Stonehenge. Usta Deirdre wykrzywił lekki grymas pogardy: to, co uczynił Nott, nie mieściło się jej w głowie. Podejrzewała, że właśnie temat plugawego brata, niezasługującego już na to miano, rozkwitnie między nimi pełnią szczerości, lecz - myliła się.
Słuchała Elaine uważnie, prawie bez mrugnięcia, delikatnie marszcząc brwi. Wyniosła dama była kolejną osobą, która uważała macierzyństwo za siłę, owszem, pasożytującą na matce, lecz stającą się swoistą inwestycją w przyszłość. Lepszą dla czarodziejów, sprawiedliwą przyszłość, przynoszącą hojne owoce magicznej potęgi. Czy lady Avery szukała porozumienia dusz, biorąc pod uwagę błogosławiony stan Deirdre? Mericourt nie zdradziła w żaden sposob prawdziwego podejścia do dziecka, do ciąży, do klątwy, która zniszczyła jej życie na dobre. Uśmiechnęła się tylko lekko, zachowując dla siebie gwałtowny sprzeciw, wywołany lękiem - nie chciała, by to, co w niej rosło, stało się częścią niej na zawsze. Wieczność kusiła tylko wtedy, gdy mogła kąpać się w rozkoszy, krwi ofiar i władzy: bez bezbronnego ciałka, zdeformowanego mrocznymi powiązaniami rodziców.
- Oczywiście, że Julius będzie pielęgnował najdoskonalsze dziedzictwo - weszła Elaine w słowo, delikatnie, z szacunkiem, pewna, że tego właśnie złotowłosa potrzebuje: potwierdzenia, że jej syn będzie godnie prezentował obydwa rody już za kilka lat, gdy z dziecka stanie się młodzieńcem. Znów jednak prześlizgnęła się zaledwie po zgadywanych myślach lady Avery, składających jej niezwykłą propozycję.
- Twoje słowa są dla mnie zarówno zaskoczeniem, jak i niezwykłą nobilitacją, Elaine - odparła, bez mrugnięcia wytrzymując przeszywające spojrzenie jasnych oczu, czyniących twarz kobiety tak piękną. - Rozumiem twą troskę o wychowanie Juliusa: przyjdzie mu dorastać w niespokojnych czasach, gdy ważą się losy przyszłości konserwatywnych, silnych rodów - kontynuowała, opierając się wygodniej o ławę i splatając dłonie na pokaźnym brzuchu. Wolała, gdy go tam nie było, gdy mogła złączyć palce na podołku, czyniąc z siebie posąg skromności i pokory, trenowany latami wychowania w Wiltshire. - Czego jednak chciałabyś, bym go nauczyła? - spytała powoli, na razie nie podejmując żadnej decyzji: nauczyła się, by najpierw wybadać teren, zorientować się w oczekiwaniach, a dopiero później mierzyć siły na zamiary. - Jak mogłabym ci - i twojemu synowi - się przysłużyć? - dodała; bo przecież nie pomóc, lady Avery radziła sobie doskonale z wychowaniem syna, otoczonego guwernerami i guwernantkami a także czujną opieką surowej rodziny. Czyżby miała do zaoferowania coś więcej, coś mogącego zaintrygować matkę na tyle, by powierzyła jej w pewnym aspekcie swe pierworodne dziecko? Spoglądała na nią z zaintrygowaniem, spokojnie, nie kryjąc jednak zadowolenia: została doceniona, a tego brakowało jej ostatnio równie mocno, co przyziemnych wygód.
Skinęła powoli głową, słysząc wyjaśnienie niezdrowej bladości; czuła też uważne spojrzenie, jakim obdarzała ją arystokratka, nie zdradzająca się jednakże z żadnymi wnioskami dotyczącymi wyraźnej, brzemiennej krągłości, rysującej się pod czarną suknią. - Mam nadzieję, że roztaczasz nad sobą odpowiednią opiekę. Ostatnie wydarzenia na pewno ciążą ci jeszcze mocniej od aury - dodała ze szczerym współczuciem, Elaine była wszak siostrą Percivala, który w publiczny sposób znieważył własną rodzinę, zdradzając swych przodków, świeżo poślubioną żonę i nienarodzone jeszcze dziecko, dołączając do terrorystów niszczących Stonehenge. Usta Deirdre wykrzywił lekki grymas pogardy: to, co uczynił Nott, nie mieściło się jej w głowie. Podejrzewała, że właśnie temat plugawego brata, niezasługującego już na to miano, rozkwitnie między nimi pełnią szczerości, lecz - myliła się.
Słuchała Elaine uważnie, prawie bez mrugnięcia, delikatnie marszcząc brwi. Wyniosła dama była kolejną osobą, która uważała macierzyństwo za siłę, owszem, pasożytującą na matce, lecz stającą się swoistą inwestycją w przyszłość. Lepszą dla czarodziejów, sprawiedliwą przyszłość, przynoszącą hojne owoce magicznej potęgi. Czy lady Avery szukała porozumienia dusz, biorąc pod uwagę błogosławiony stan Deirdre? Mericourt nie zdradziła w żaden sposob prawdziwego podejścia do dziecka, do ciąży, do klątwy, która zniszczyła jej życie na dobre. Uśmiechnęła się tylko lekko, zachowując dla siebie gwałtowny sprzeciw, wywołany lękiem - nie chciała, by to, co w niej rosło, stało się częścią niej na zawsze. Wieczność kusiła tylko wtedy, gdy mogła kąpać się w rozkoszy, krwi ofiar i władzy: bez bezbronnego ciałka, zdeformowanego mrocznymi powiązaniami rodziców.
- Oczywiście, że Julius będzie pielęgnował najdoskonalsze dziedzictwo - weszła Elaine w słowo, delikatnie, z szacunkiem, pewna, że tego właśnie złotowłosa potrzebuje: potwierdzenia, że jej syn będzie godnie prezentował obydwa rody już za kilka lat, gdy z dziecka stanie się młodzieńcem. Znów jednak prześlizgnęła się zaledwie po zgadywanych myślach lady Avery, składających jej niezwykłą propozycję.
- Twoje słowa są dla mnie zarówno zaskoczeniem, jak i niezwykłą nobilitacją, Elaine - odparła, bez mrugnięcia wytrzymując przeszywające spojrzenie jasnych oczu, czyniących twarz kobiety tak piękną. - Rozumiem twą troskę o wychowanie Juliusa: przyjdzie mu dorastać w niespokojnych czasach, gdy ważą się losy przyszłości konserwatywnych, silnych rodów - kontynuowała, opierając się wygodniej o ławę i splatając dłonie na pokaźnym brzuchu. Wolała, gdy go tam nie było, gdy mogła złączyć palce na podołku, czyniąc z siebie posąg skromności i pokory, trenowany latami wychowania w Wiltshire. - Czego jednak chciałabyś, bym go nauczyła? - spytała powoli, na razie nie podejmując żadnej decyzji: nauczyła się, by najpierw wybadać teren, zorientować się w oczekiwaniach, a dopiero później mierzyć siły na zamiary. - Jak mogłabym ci - i twojemu synowi - się przysłużyć? - dodała; bo przecież nie pomóc, lady Avery radziła sobie doskonale z wychowaniem syna, otoczonego guwernerami i guwernantkami a także czujną opieką surowej rodziny. Czyżby miała do zaoferowania coś więcej, coś mogącego zaintrygować matkę na tyle, by powierzyła jej w pewnym aspekcie swe pierworodne dziecko? Spoglądała na nią z zaintrygowaniem, spokojnie, nie kryjąc jednak zadowolenia: została doceniona, a tego brakowało jej ostatnio równie mocno, co przyziemnych wygód.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Poczuła kolejne ukłucie w żołądku. Można by to z łatwością zinterpretować jako próbę wybłagania przegłodzonego żołądka porcji jedzenia. Apetyt jednak wcale Elaine nie dopisywał, fizycznie też nie czuła głodu. Właściwie, bardzo niewiele wiedziała o głodzie. Widząc teraz z bliska jak on wygląda, zrobiło jej się... nieprzyjemnie. Nie był to żal, nie było to obrzydzenie. To było coś, po prostu coś, czego wolała nie czuć. Tym bardziej wolała się z tym nie obnosić. Właściwie to starała się patrzeć, ale nie widzieć tego jak je Deirdre. W tym nie było jeszcze nic niezwykłego. Wpatrywanie się w kogokolwiek jedzącego było nawet bardziej niesmaczne, niż brak ogłady przy stole. Mimo wszystko zauważyła. Powoli oblizała łyżeczkę. Nawet w geście tak prostym jak ten, abstrahując od jego stosowności, wybrzmiewała wyjątkowość kobiety. Jej niewymuszona, niewyuczona zmysłowość przyciągała uwagę, ale też, na swój sposób, budziła respekt dla jej nietuzinkowej natury. To nie był jednak ani koniec, ani początek powodów, dla których Elaine uważała ją za wyjątkową. Nie był to też główny powód, dla którego zdecydowała spędzić z nią wieczór.
- Może mogę zaoferować ci coś jeszcze? Podróż musiała być obciążająca. Jeśli nie przeszkadza ci zostać tu trochę dłużej, upewnię się osobiście, że gościnna sypialnia będzie czekać dla ciebie odpowiednio przygotowana. - mimo, że były o tej porze dogrzewane, sypialnie Averych pozostawały chłodniejsze od tych, do których przyzwyczaiła się w domu rodzinnym i Hogwarcie. Teraz nie robiło jej to najmniejszej różnicy, ostatnie jednak czego chciała czy potrzebowała, to być powodem przeziębienia goszczącej u niej, ciężarnej kobiecie. - Podróż za dnia na pewno będzie bezpieczniejsza, a myślę, że i bardziej przyjemna. - dodała, nie starając się jednak wywrzeć szczególnego nacisku.
O ile w pierwszej chwili miała pewne wątpliwości co dokładnie kryje się za słowami Deirdre o ostatnich wydarzeniach, spojrzenie którym ją obdarzyła nie pozostawiało większych wątpliwości. Percival. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę jak dawno się nie widziały, to wydarzyło się niedawno. Jej ten czas dłużył się coraz bardziej. Była to jej słabość, przez pewien czas zupełnie dosłowna, fizyczna. Cholernie tęskniła za bratem. Tym bardziej łatwo było jej rozpoznać grymas pogardy, nie wycelowany jednak w nią, ale właśnie w niego. Zdrajcę krwi i rodziny. Drgnął jeden kącik jej ust, na ułamek sekundy delikatnie zmarszczył się jej nos. Ten tik nerwowy uwidaczniał się na jej twarzy sporadycznie, był jednak zupełnie poza jej kontrolą. - Jego decyzje mnie nie dotyczą. Chciałabym móc powiedzieć to samo o lady Carrow. To na nią spadł prawdziwy ciężar. Jestem jednak bardzo wdzięczna za twą troskę.
Na tym ucięła wszelkie odniesienia do wyboru Percivala. Przeszła do meritum sprawy. Zahaczyła jednak, mimochodem, o macierzyństwo w ogóle. Deirdre nie musiała wiedzieć, mogła nawet nie domyślać się, jak daleko urodzenie dziecka było od jej marzeń. Jak bliskie były ich poglądy, kiedy jeszcze była dość naiwna, by wierzyć, że ma wybór. Oczywiście dziecko wychowane w rodzinie szlacheckiej nie było tego samego rodzaju obciążeniem dla matki, co te urodzone w mniej posażnych domach, bez całego grona, które na skinienie wykonywało większość obowiązków za nią. Młoda lady Avery nie potrafiła jednak wykorzystać tego w pełni, cieszyć się powierzeniem tej odpowiedzialności komu innemu. Pozornie poruszająca i rzeczywiście, napędzana matczynym instynktem i miłością walka o większy udział w wychowaniu syna była jednak w równej mierze związana z pragnieniem zdobycia i zachowania władzy, przynajmniej tam, gdzie była już w zasięgu ręki. Inaczej było teraz. Spojrzenie, którym obdarzyła początkowo Deirdre pod wpływem jej słów stało się mniej nachalne i badawcze, ale wyraz jej twarzy wciąż pozostawał bardzo poważny, niemal surowy. Przed wypowiedzeniem ważyła każde zdanie.
- Nie ukrywam, że zależy mi na czasie ale nie oczekuję też od ciebie natychmiastowej decyzji. Zrozumiem, jeśli odmówisz. To angażujące zajęcie. Mogę jednak obiecać ci dobrą zapłatę i bezpieczne, komfortowe warunki życia dla ciebie i, oczywiście, twojego dziecka.
Przechyliła nieco głowę, jej brwi uniosły się delikatnie, kąciki ust drgnęły, tym razem jednak w uśmiechu widocznym przez mniej, niż sekundę. Wszystko to w reakcji na kierowane do niej pytania. Rozumiała, czemu padły. Nie oferowała odpowiedzi wprost.
- Nie będę udawać, że rozumiem skąd czerpiesz swoją siłę. To nie znaczy, że nie potrafię jej docenić. Dlatego właśnie zdecydowałam się wystosować tę propozycję, Deirdre. Tego chcę od ciebie. Dla niego.
- Może mogę zaoferować ci coś jeszcze? Podróż musiała być obciążająca. Jeśli nie przeszkadza ci zostać tu trochę dłużej, upewnię się osobiście, że gościnna sypialnia będzie czekać dla ciebie odpowiednio przygotowana. - mimo, że były o tej porze dogrzewane, sypialnie Averych pozostawały chłodniejsze od tych, do których przyzwyczaiła się w domu rodzinnym i Hogwarcie. Teraz nie robiło jej to najmniejszej różnicy, ostatnie jednak czego chciała czy potrzebowała, to być powodem przeziębienia goszczącej u niej, ciężarnej kobiecie. - Podróż za dnia na pewno będzie bezpieczniejsza, a myślę, że i bardziej przyjemna. - dodała, nie starając się jednak wywrzeć szczególnego nacisku.
O ile w pierwszej chwili miała pewne wątpliwości co dokładnie kryje się za słowami Deirdre o ostatnich wydarzeniach, spojrzenie którym ją obdarzyła nie pozostawiało większych wątpliwości. Percival. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę jak dawno się nie widziały, to wydarzyło się niedawno. Jej ten czas dłużył się coraz bardziej. Była to jej słabość, przez pewien czas zupełnie dosłowna, fizyczna. Cholernie tęskniła za bratem. Tym bardziej łatwo było jej rozpoznać grymas pogardy, nie wycelowany jednak w nią, ale właśnie w niego. Zdrajcę krwi i rodziny. Drgnął jeden kącik jej ust, na ułamek sekundy delikatnie zmarszczył się jej nos. Ten tik nerwowy uwidaczniał się na jej twarzy sporadycznie, był jednak zupełnie poza jej kontrolą. - Jego decyzje mnie nie dotyczą. Chciałabym móc powiedzieć to samo o lady Carrow. To na nią spadł prawdziwy ciężar. Jestem jednak bardzo wdzięczna za twą troskę.
Na tym ucięła wszelkie odniesienia do wyboru Percivala. Przeszła do meritum sprawy. Zahaczyła jednak, mimochodem, o macierzyństwo w ogóle. Deirdre nie musiała wiedzieć, mogła nawet nie domyślać się, jak daleko urodzenie dziecka było od jej marzeń. Jak bliskie były ich poglądy, kiedy jeszcze była dość naiwna, by wierzyć, że ma wybór. Oczywiście dziecko wychowane w rodzinie szlacheckiej nie było tego samego rodzaju obciążeniem dla matki, co te urodzone w mniej posażnych domach, bez całego grona, które na skinienie wykonywało większość obowiązków za nią. Młoda lady Avery nie potrafiła jednak wykorzystać tego w pełni, cieszyć się powierzeniem tej odpowiedzialności komu innemu. Pozornie poruszająca i rzeczywiście, napędzana matczynym instynktem i miłością walka o większy udział w wychowaniu syna była jednak w równej mierze związana z pragnieniem zdobycia i zachowania władzy, przynajmniej tam, gdzie była już w zasięgu ręki. Inaczej było teraz. Spojrzenie, którym obdarzyła początkowo Deirdre pod wpływem jej słów stało się mniej nachalne i badawcze, ale wyraz jej twarzy wciąż pozostawał bardzo poważny, niemal surowy. Przed wypowiedzeniem ważyła każde zdanie.
- Nie ukrywam, że zależy mi na czasie ale nie oczekuję też od ciebie natychmiastowej decyzji. Zrozumiem, jeśli odmówisz. To angażujące zajęcie. Mogę jednak obiecać ci dobrą zapłatę i bezpieczne, komfortowe warunki życia dla ciebie i, oczywiście, twojego dziecka.
Przechyliła nieco głowę, jej brwi uniosły się delikatnie, kąciki ust drgnęły, tym razem jednak w uśmiechu widocznym przez mniej, niż sekundę. Wszystko to w reakcji na kierowane do niej pytania. Rozumiała, czemu padły. Nie oferowała odpowiedzi wprost.
- Nie będę udawać, że rozumiem skąd czerpiesz swoją siłę. To nie znaczy, że nie potrafię jej docenić. Dlatego właśnie zdecydowałam się wystosować tę propozycję, Deirdre. Tego chcę od ciebie. Dla niego.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Omiatające ją czujne spojrzenie Elaine zaczęło budzić frustrację napędzaną wstydem: czy za bardzo się odsłoniła, korzystając tak beztrosko z gościnności szlacheckiego rodu? Do tej pory takie faux pas się jej nie zdarzały, kontrolowała swe zachowania, nie tyle przestrzegając zasad arystokratycznej etykiety, której przecież nie znała, co po prostu powstrzymując się od jakichkolwiek działań, zarówno tych mogących przynieść chwałę, jak i tych wywołujących zgrzyt u każdej damy lub lorda. Zamiana w lodowaty posąg gwarantowała bezpieczeństwo, lecz gorące serce, bijące w nabrzmiałym łonie, rozpuszczało sztywne zasady, wystawiając ją na ryzyko. Przy lady Avery może niezbyt wysokie, lecz nie zamierzała nie doceniać siedzącej naprzeciwko czarownicy: wyglądała na kruchą, porcelanową laleczkę, ale wiedziała przecież, że drzemie w niej czysta siła, mogąca obecnie - bez ograniczania przez Mederica - rozbłysnąć w pełni.
Być może: manipulacyjnie? Czy tak powinna potraktować niezwykłą gościnność Elaine? Spoglądała na jasnowłosą śmiało, bez skrępowania, choć wewnętrznie nieco się skrzywiła, zmartwiona i zmartwiała. Sądziła, że lepiej się ukrywa, że prezentuje się tak, jak zawsze - nienagannie, a nie jak zaniedbany kundel, szukający schronienia choć na krótką chwilę. Doszukiwała się w uprzejmości damy przykrej sugestii, potwierdzającej własną, podświadomą opinię o samej sobie; porzuconej, zagubionej, budzącej nie szacunek, a litość. A na to pozwolić nie mogła.
- Och nie, dziękuję, to zbyt hojna propozycja z twojej strony - odpowiedziała szybko, bez najdrobniejszego zawahania. W normalnych okolicznościach chętnie skorzystałaby z perspektywy spędzenia nocy w Ludlow, nie ze względu na surowe luksusy zamczyska, ale na możliwość wykorzystania nocnej aury do własnych celów. Długich rozmów, wyciągających na światło dzienne sekrety, podsłuchania szeptów służby, zauważenia detali, mogących przydać się w politycznych zagrywkach. Przeklęty stan hamował takie szanse, przekreślał je, pomagając obejść się smakiem. Wygodne łoże, ciepła sypialnia - pragnęła tego z całych sił, lecz musiała odmówić. - Doceniam twój gest, Elaine, ale nie boję się nocy - dodała już delikatniej, wręcz miękko, nie chciała wszak obrazić arystokratki. Sama stała się nocą, ciemnością, mrokiem, rozmywała się w nim, ale ten dar był na razie sekretem.
Wkrótce mogącym ujrzeć światło dzienne, jeśli parszywy zdrajca Percival ośmieli się plugawić ich wspólną sprawę zdradzaniem tajemnic Rycerzy Walpurgii. Powstrzymała chęć wyrażenia opinii na temat tego tchórza, zasługującego wyłącznie na rozciągniętą tygodniami agonię - zastanawiała się, na ile ważna dla Elaine jest więż z bratem, liczyła jednak, że w myślach jasnowłosej nie pojawia się żadna łaska czy tęsknota za Percivalem. Byłaby to nie tyle oznaka słabości, co głupoty a także zdrady własnego rodu, przekonań; zdrada przyszłości jej syna. Obecnie najważniejszego mężczyzny w życiu lady Avery, wyczuwała to, dlatego również zamilkła, z szacunkiem spoglądając na rozmówczynię. Wyczekująco, lecz pytania nie spotkały się z żadną odpowiedzią. Leciutko uniosła brwi, czyżby złotowłosa skrywała przed nią jakąś tajemnicę? - Nie znam szczegółów, Elaine, ciężko mi więc podjąć jakąkolwiek decyzję - odpowiedziała powoli, mając nadzieję, że tym razem czarownica może zdradzi szczegóły wieloznacznej nauki. Nie chciała nalegać, i tak zmagała się z instynktownym podszeptem, nakazującym przyjęcie propozycji od razu, z niemalże dosłownie pocałowaniem ręki. Stabilna pensja, wikt i opierunek, niezależność - czy to mogło być prawdą? Czy to spotkanie mogło stać się dla niej nowym początkiem? Wiele razy kontrolę nad Deirdre przejmowała nadzieja, z wiekiem nauczyła się więc ją tłumić, dławić w zarodku, nie pozwalając sobie na podejmowanie decyzji w przypływie emocji. Życie nigdy nie serwowało słodkości bez odpowiedniej zapłaty, zazwyczaj kryjącej się w półmroku. - Zaufanie, którym mnie obdarzasz, naprawdę wiele dla mnie znaczy - zaczęła powoli, ostrożnie ważąc słowa, by nie wyjść na niewdzięczną lub po prostu grubiańską. - Złożenie w me ręce edukacji i wychowania dziedzica rodu Averych to wielka nobilitacja, lecz sądzę, że nie jestem godna podjęcia takiej...pracy - zawahała się na moment; azjatka na dworze szlachty, słynącej z nienawiści do obcych: to było bardziej niż niemożliwe, rozumiała to, z drugiej zaś strony respektowała życzenia Elaine. Umiejętnie głaszczącej ją subtelnym komplementem: już dawno nikt nie powiedział jej, że jest silna. Uśmiechnęła się lekko, trochę smutno, trochę wyniośle, ocierając serwetką kąciki ust. Zaspokoiła głód fizyczny, ale ten informacji pozostał. - Pozwól mi się zastanowić, obiecuję odpowiedzieć na twą propozycję jak najszybciej - mam jednak nadzieję graniczącą z pewnością, że znajdziesz lepszą guwernantkę ode mnie - pozwoliła sobie na lekki żart, wbrew pozorom mówiąc szczerze. Nie lubiła dzieci, choć one darzyły ją wielką sympatią; w Gwiezdnym Proroku stała się matką wielu wymuszonych sierot, łagodziła ich lęk, pomagała przetrwać tortury, robiła to jednak z wyrachowania a nie z czystego pragnienia sprawdzenia się jako przewodniczka młodych czarodziejów.
Być może: manipulacyjnie? Czy tak powinna potraktować niezwykłą gościnność Elaine? Spoglądała na jasnowłosą śmiało, bez skrępowania, choć wewnętrznie nieco się skrzywiła, zmartwiona i zmartwiała. Sądziła, że lepiej się ukrywa, że prezentuje się tak, jak zawsze - nienagannie, a nie jak zaniedbany kundel, szukający schronienia choć na krótką chwilę. Doszukiwała się w uprzejmości damy przykrej sugestii, potwierdzającej własną, podświadomą opinię o samej sobie; porzuconej, zagubionej, budzącej nie szacunek, a litość. A na to pozwolić nie mogła.
- Och nie, dziękuję, to zbyt hojna propozycja z twojej strony - odpowiedziała szybko, bez najdrobniejszego zawahania. W normalnych okolicznościach chętnie skorzystałaby z perspektywy spędzenia nocy w Ludlow, nie ze względu na surowe luksusy zamczyska, ale na możliwość wykorzystania nocnej aury do własnych celów. Długich rozmów, wyciągających na światło dzienne sekrety, podsłuchania szeptów służby, zauważenia detali, mogących przydać się w politycznych zagrywkach. Przeklęty stan hamował takie szanse, przekreślał je, pomagając obejść się smakiem. Wygodne łoże, ciepła sypialnia - pragnęła tego z całych sił, lecz musiała odmówić. - Doceniam twój gest, Elaine, ale nie boję się nocy - dodała już delikatniej, wręcz miękko, nie chciała wszak obrazić arystokratki. Sama stała się nocą, ciemnością, mrokiem, rozmywała się w nim, ale ten dar był na razie sekretem.
Wkrótce mogącym ujrzeć światło dzienne, jeśli parszywy zdrajca Percival ośmieli się plugawić ich wspólną sprawę zdradzaniem tajemnic Rycerzy Walpurgii. Powstrzymała chęć wyrażenia opinii na temat tego tchórza, zasługującego wyłącznie na rozciągniętą tygodniami agonię - zastanawiała się, na ile ważna dla Elaine jest więż z bratem, liczyła jednak, że w myślach jasnowłosej nie pojawia się żadna łaska czy tęsknota za Percivalem. Byłaby to nie tyle oznaka słabości, co głupoty a także zdrady własnego rodu, przekonań; zdrada przyszłości jej syna. Obecnie najważniejszego mężczyzny w życiu lady Avery, wyczuwała to, dlatego również zamilkła, z szacunkiem spoglądając na rozmówczynię. Wyczekująco, lecz pytania nie spotkały się z żadną odpowiedzią. Leciutko uniosła brwi, czyżby złotowłosa skrywała przed nią jakąś tajemnicę? - Nie znam szczegółów, Elaine, ciężko mi więc podjąć jakąkolwiek decyzję - odpowiedziała powoli, mając nadzieję, że tym razem czarownica może zdradzi szczegóły wieloznacznej nauki. Nie chciała nalegać, i tak zmagała się z instynktownym podszeptem, nakazującym przyjęcie propozycji od razu, z niemalże dosłownie pocałowaniem ręki. Stabilna pensja, wikt i opierunek, niezależność - czy to mogło być prawdą? Czy to spotkanie mogło stać się dla niej nowym początkiem? Wiele razy kontrolę nad Deirdre przejmowała nadzieja, z wiekiem nauczyła się więc ją tłumić, dławić w zarodku, nie pozwalając sobie na podejmowanie decyzji w przypływie emocji. Życie nigdy nie serwowało słodkości bez odpowiedniej zapłaty, zazwyczaj kryjącej się w półmroku. - Zaufanie, którym mnie obdarzasz, naprawdę wiele dla mnie znaczy - zaczęła powoli, ostrożnie ważąc słowa, by nie wyjść na niewdzięczną lub po prostu grubiańską. - Złożenie w me ręce edukacji i wychowania dziedzica rodu Averych to wielka nobilitacja, lecz sądzę, że nie jestem godna podjęcia takiej...pracy - zawahała się na moment; azjatka na dworze szlachty, słynącej z nienawiści do obcych: to było bardziej niż niemożliwe, rozumiała to, z drugiej zaś strony respektowała życzenia Elaine. Umiejętnie głaszczącej ją subtelnym komplementem: już dawno nikt nie powiedział jej, że jest silna. Uśmiechnęła się lekko, trochę smutno, trochę wyniośle, ocierając serwetką kąciki ust. Zaspokoiła głód fizyczny, ale ten informacji pozostał. - Pozwól mi się zastanowić, obiecuję odpowiedzieć na twą propozycję jak najszybciej - mam jednak nadzieję graniczącą z pewnością, że znajdziesz lepszą guwernantkę ode mnie - pozwoliła sobie na lekki żart, wbrew pozorom mówiąc szczerze. Nie lubiła dzieci, choć one darzyły ją wielką sympatią; w Gwiezdnym Proroku stała się matką wielu wymuszonych sierot, łagodziła ich lęk, pomagała przetrwać tortury, robiła to jednak z wyrachowania a nie z czystego pragnienia sprawdzenia się jako przewodniczka młodych czarodziejów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Mimo przekonania o jej sile, Elaine paradoksalnie doceniała Deirdre bardziej jako zagadkę, niż realne, bezpośrednie zagrożenie. Nie spodziewała się, że jej ręce są zupełnie czyste, ale nie wiedziała, prawdę mówiąc nie interesowała się, z kim i z czym czarownica związała się, by w swojej sytuacji tak dobrze sobie radzić. Przyzwyczaiła się nie poświęcać uwagi brutalnej sile będącej podparciem również jej własnego statusu. Głód wiedzy przegrywał z psychicznym komfortem, który oferowała ignorancja. Stąd może absolutne przekonanie, że między anomaliami a napięciem panującym wśród społeczności czarodziejów noc nie jest właściwym czasem na podróże samotnej kobiety w ciąży, nawet jeśli tą kobietą była Mericourt. Jasne brwi uniosły się wysoko w odpowiedzi na jej zapewnienie.
- Jeśli odnajdujesz w niej więcej komfortu, niż w tych murach, nie będę cię zatrzymywać. - Odparła na wpół poważnie, na wpół zaczepnie, na złość staraniom Deirdre by uniknąć sytuacji, w której mogłaby ją obrazić. Tak naprawdę zaznajomienie i odnalezienie komfortu w nocy było kolejną rzeczą, której mogła zazdrościć kruczowłosej. Oczywiście, w wielu przypadkach zapewne nie miała wyjścia, niż poradzić sobie z ryzykiem, mogła też jednak wybrać je, kiedy oferowano jej bezpieczeństwo. W przypadku Elaine byłby to nie tylko akt egoizmu, ale właściwie szaleństwa. Czasem pozwalała sobie na zbyt wiele, to prawda, podejmowała niepotrzebne ryzyko, ale nawet jeśli stąpała po cienkiej linie i czasem przekraczała granice tego, co jej wypadało była daleka od czucia się po drugiej stronie u siebie. Poniekąd nigdzie się tak nie czuła.
- Oczywiście nie spadłby na ciebie pełen ciężar jego edukacji. Julius uczy się różnych umiejętności od różnych nauczycieli. Liczyłabym jednak, że będziesz ich nadzorować. - Przyznała. Do pewnego momentu robiła to sama, wbrew zamiarom matki swojego męża i tradycji Averych. Później jej zapał nieco opadł i od pewnego czasu edukacja Juliusa toczyła się w pewnym sensie... samodzielnym torem. Jak jej samej przed laty. - Rozumiem, jeśli nie zdecydujesz się podjąć tego wyzwania biorąc pod uwagę jego aktualne... przypadłości. - jej spojrzenie było do pewnego stopnia pytające, ale spodziewała się, że Deirdre wie i potrafi zrozumieć z tego, co działo się z magią, zaburzenia której nie oszczędzały najmłodszych więcej od niej. Czy potrafiła się przed tym bronić? Czy właśnie to mogło stać na przeszkodzie zaakceptowania jej oferty? Tak czy inaczej trudno bylo jej się pozbyć obawy, że sprawa była już przesądzona. Uwaga, którą dotąd obdarzała Deirdre przerodziła się w szybkim tempie w rozdrażnienie i ostentacyjne znużenie. Nie jestem godna, doprawdy.
- Tak, tak. Jeśli się nie zdecydujesz, znajdę oczywiście kogoś innego. Mój pierwszy wybór pozostaje jednak niezmieniony - odparła szczerze, przesuwając spojrzeniem po sali. Nie znalazła wokół zajmującego punktu zaczepienia, kiedy jednak jej wzrok znów natrafił na Mericourt sprawiała wrażenie, że zdążyła już zapomnieć co właściwie kobieta robi w tym miejscu. - do czasu twojej odpowiedzi.
Prawdopodobnie nie było większej potrzeby doprecyzowania jej wcześniejszych słów, dodanie ich jednak dało Elaine możliwość postawienia na końcu bardzo wyraźnej kropki.
- Jeśli odnajdujesz w niej więcej komfortu, niż w tych murach, nie będę cię zatrzymywać. - Odparła na wpół poważnie, na wpół zaczepnie, na złość staraniom Deirdre by uniknąć sytuacji, w której mogłaby ją obrazić. Tak naprawdę zaznajomienie i odnalezienie komfortu w nocy było kolejną rzeczą, której mogła zazdrościć kruczowłosej. Oczywiście, w wielu przypadkach zapewne nie miała wyjścia, niż poradzić sobie z ryzykiem, mogła też jednak wybrać je, kiedy oferowano jej bezpieczeństwo. W przypadku Elaine byłby to nie tylko akt egoizmu, ale właściwie szaleństwa. Czasem pozwalała sobie na zbyt wiele, to prawda, podejmowała niepotrzebne ryzyko, ale nawet jeśli stąpała po cienkiej linie i czasem przekraczała granice tego, co jej wypadało była daleka od czucia się po drugiej stronie u siebie. Poniekąd nigdzie się tak nie czuła.
- Oczywiście nie spadłby na ciebie pełen ciężar jego edukacji. Julius uczy się różnych umiejętności od różnych nauczycieli. Liczyłabym jednak, że będziesz ich nadzorować. - Przyznała. Do pewnego momentu robiła to sama, wbrew zamiarom matki swojego męża i tradycji Averych. Później jej zapał nieco opadł i od pewnego czasu edukacja Juliusa toczyła się w pewnym sensie... samodzielnym torem. Jak jej samej przed laty. - Rozumiem, jeśli nie zdecydujesz się podjąć tego wyzwania biorąc pod uwagę jego aktualne... przypadłości. - jej spojrzenie było do pewnego stopnia pytające, ale spodziewała się, że Deirdre wie i potrafi zrozumieć z tego, co działo się z magią, zaburzenia której nie oszczędzały najmłodszych więcej od niej. Czy potrafiła się przed tym bronić? Czy właśnie to mogło stać na przeszkodzie zaakceptowania jej oferty? Tak czy inaczej trudno bylo jej się pozbyć obawy, że sprawa była już przesądzona. Uwaga, którą dotąd obdarzała Deirdre przerodziła się w szybkim tempie w rozdrażnienie i ostentacyjne znużenie. Nie jestem godna, doprawdy.
- Tak, tak. Jeśli się nie zdecydujesz, znajdę oczywiście kogoś innego. Mój pierwszy wybór pozostaje jednak niezmieniony - odparła szczerze, przesuwając spojrzeniem po sali. Nie znalazła wokół zajmującego punktu zaczepienia, kiedy jednak jej wzrok znów natrafił na Mericourt sprawiała wrażenie, że zdążyła już zapomnieć co właściwie kobieta robi w tym miejscu. - do czasu twojej odpowiedzi.
Prawdopodobnie nie było większej potrzeby doprecyzowania jej wcześniejszych słów, dodanie ich jednak dało Elaine możliwość postawienia na końcu bardzo wyraźnej kropki.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Od dawna nie witała nocy z otwartymi ramionami, wtulając się w aksamitną czerń niczym łaszące się kocię - wyjątkowa więź z nokturnową porą nadwyrężyła się, nie tylko poprzez anomalie. To wyklęty stan, w jakim się znalazła, odbierał jakąkolwiek szansę na czerpanie z czerni siły czy przyjemności; wyrzucona, wzgardzona, osamotniona, musiała walczyć o przetrwanie a nie krążyć pod światłem księżyca, wypatrując okazji do wyrafinowanej rozrywki. Lepkiej od krwi, drogiego alkoholu, resztek narkotyków i męskiego potu, których smak i zapach należały już do przeszłości. Zamierzchłej historii, gdy mogła uważać się za wolną i niezwyciężoną. Rosier zasiał w niej nie tylko ziarno zwątpienia, ale i nasienie gorsze, pożerające ją systematycznie od środka, niweczące wszystko, co zaplanowała - stała się bezwolną marionetką w nieznanej sztuce, pozwalając losowi roztrzaskiwać ją raz po raz o białe ściany klifów.
Tym razem wody okazały się zadziwiająco łagodne, wyrzucając ją na plażę. Ciepłą, bezpieczną, metaforycznie umiejscowioną gdzieś w Shropshire. Deirdre bez mrugnięcia wpatrywała się w wyniosłą twarz Elaine, rozumiejąc, jak wielkiego zaszczytu dostępuje, zasługując na zaufanie lady tego zamku. Gdyby tylko czuła się na siłach, gdyby tylko nie nienawidziła rosnącego w niej życia, mogłaby uwić tu sobie bezpieczne gniazdo, służąc młodej matce wychowawczym wsparciem. To jednak nie wchodziło w grę, nie teraz: kolejna szansa na chwilową ulgę rozmywała się we mgle. - Twa propozycja, Elaine, znaczy dla mnie więcej niż możesz sobie wyobrazić - odparła po chwili milczenia, zaskakująco szczerze: pod żadnym pozorem nie chciała arystokratki urazić, większość czystokrwistych panien rozpłakałoby się ze szczęścia, otrzymując taką propozycję. - Przemyślę ją więc i postaram się przekazać Ci odpowiedź jak najszybciej, by nauka Juliusa nie ucierpiała na ewentualnej przerwie - kontynuowała, podnosząc do ust serwetkę, by niezbyt eleganckim gestem otrzeć usta. Ciepłe jedzenie nieco poprawiło jej stan, uspokoiło także szamoczące się w środku ciała dziecko. - Anomalie nie są mi straszne, potrafię sobie z nimi poradzić - dodała z lekkim uśmiechem, wspominając z tęsknotą chwilę spędzone w Gwiezdnym Proroku. Porwane sieroty uwielbiały ją, ufały jej, nigdy nie kierując nagromadoznej w nich magii nieświadomie przeciw niej. Ramsey miał znacznie mniej szczęścia - lub po prostu brakowało mu właściwego podejścia. Dziwne, jak na kogoś, kto najchętniej wydrapałby z siebie własne potomstwo ostrymi paznokciami, Deirdre nawiązywała doskonały kontakt z najmłodszymi czarodziejami. - W każdym razie dziękuję za tak gościnne przyjęcie i ofertę pracy, która jest dla mnie wielką nobilitacją - schyliła głowę z szacunkiem, powoli podnosząc się z krzesła. Instynkt samozachowawczy krzyczał, by została tu dłużej, by wyspała się w wygodnym łożu, by najadła się do syta, bezpieczna, w końcu w luksusach, surowych, typowych dla Averych, ale jednak - luksusach, lecz miała w sobie zbyt wiele dumy, by ulec takim podszeptom. Dygnęła niezgodnie ze szlacheckimi standardami, uznając jednak ten gest za wystarczający przejaw szacunku. - Oby nadchodzące tygodnie przyniosły ci same szczęśliwe wiadomości, lady Avery - pożegnała ją delikatnym uśmiechem, narzucając na głowę cienki materiał peleryny, po czym skierowała się ku drzwiom, odprowadzana przez sługę lordów zamku Ludlow.
| dei zt
Tym razem wody okazały się zadziwiająco łagodne, wyrzucając ją na plażę. Ciepłą, bezpieczną, metaforycznie umiejscowioną gdzieś w Shropshire. Deirdre bez mrugnięcia wpatrywała się w wyniosłą twarz Elaine, rozumiejąc, jak wielkiego zaszczytu dostępuje, zasługując na zaufanie lady tego zamku. Gdyby tylko czuła się na siłach, gdyby tylko nie nienawidziła rosnącego w niej życia, mogłaby uwić tu sobie bezpieczne gniazdo, służąc młodej matce wychowawczym wsparciem. To jednak nie wchodziło w grę, nie teraz: kolejna szansa na chwilową ulgę rozmywała się we mgle. - Twa propozycja, Elaine, znaczy dla mnie więcej niż możesz sobie wyobrazić - odparła po chwili milczenia, zaskakująco szczerze: pod żadnym pozorem nie chciała arystokratki urazić, większość czystokrwistych panien rozpłakałoby się ze szczęścia, otrzymując taką propozycję. - Przemyślę ją więc i postaram się przekazać Ci odpowiedź jak najszybciej, by nauka Juliusa nie ucierpiała na ewentualnej przerwie - kontynuowała, podnosząc do ust serwetkę, by niezbyt eleganckim gestem otrzeć usta. Ciepłe jedzenie nieco poprawiło jej stan, uspokoiło także szamoczące się w środku ciała dziecko. - Anomalie nie są mi straszne, potrafię sobie z nimi poradzić - dodała z lekkim uśmiechem, wspominając z tęsknotą chwilę spędzone w Gwiezdnym Proroku. Porwane sieroty uwielbiały ją, ufały jej, nigdy nie kierując nagromadoznej w nich magii nieświadomie przeciw niej. Ramsey miał znacznie mniej szczęścia - lub po prostu brakowało mu właściwego podejścia. Dziwne, jak na kogoś, kto najchętniej wydrapałby z siebie własne potomstwo ostrymi paznokciami, Deirdre nawiązywała doskonały kontakt z najmłodszymi czarodziejami. - W każdym razie dziękuję za tak gościnne przyjęcie i ofertę pracy, która jest dla mnie wielką nobilitacją - schyliła głowę z szacunkiem, powoli podnosząc się z krzesła. Instynkt samozachowawczy krzyczał, by została tu dłużej, by wyspała się w wygodnym łożu, by najadła się do syta, bezpieczna, w końcu w luksusach, surowych, typowych dla Averych, ale jednak - luksusach, lecz miała w sobie zbyt wiele dumy, by ulec takim podszeptom. Dygnęła niezgodnie ze szlacheckimi standardami, uznając jednak ten gest za wystarczający przejaw szacunku. - Oby nadchodzące tygodnie przyniosły ci same szczęśliwe wiadomości, lady Avery - pożegnała ją delikatnym uśmiechem, narzucając na głowę cienki materiał peleryny, po czym skierowała się ku drzwiom, odprowadzana przez sługę lordów zamku Ludlow.
| dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wielka sala
Szybka odpowiedź