Komnata Elaine
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia Elaine
Znajdująca się na górnej kondygnacji, niewielka komnata jeszcze do niedawna dzielona przez Elaine z mężem i synem. Próżno szukać tutaj ucieczki od surowości pozostałych wnętrz w zamku czy przemyconych elementów z rodowej siedziby Nottów. To nieduże, ciemne pomieszczenie podobne do większości komnat sypialnych. Po lewej stronie od wejścia znajduje się niewielka szafa - zaczarowana w ten sposób, że jest właściwie wejściem do dużo obszerniejszej garderoby, po prawej Athénienne pełniąca rolę kandelabra, bezpośrednio na wprost zaś dawniej małżeńskie łoże. Nieco siermiężne wrażenie łagodzi jedynie uważny dobór materiałów i misternie zdobione wezgłowie.
Stojąc naprzeciwko Elaine - posągowej, pięknej w całym swym dostojnym majestacie, z urodą podkreśloną tylko przez charakterystyczną, budzącą zapewne wiele emocji, fryzurą - praktycznie nie mrugała, śledząc bladą twarz z badawczą uwagą. Doszukując się nie zmarszczek, piegów czy innych detali, zapewne wiele znaczących dla samopoczucia dam z wyższych sfer, a raczej wypisanego w tych drobnych pęknięciach perfekcji doświadczenia. Wydarzeń ostatnich miesięcy i lat, wykaligrafowanych wyrzeźbionymi w policzku uśmiechami, dolinami łez, pogardliwymi uniesieniami brwi, pełnymi frasunku zmarszczeniami czoła. Potrafiła dostrzec takie drobnostki, ciągle się też tego uczyła, odmalowując własny obraz potencjalnych kolei losu, doprowadzających dwie dawne, szkolne przyjaciółki - czy mogły się tak nazywać? - do ponownego spotkania. W niecodziennych okolicznościach, młodziutka Deirdre nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, by kiedykolwiek mogła pojawić się na przeznaczonym dla arystokratów Sabacie; właściwie nawet tego nie pragnęła, ale kiedy dostąpiła zaszczytu zaproszenia od Adelaide Nott, przyjęła je z szacunkiem, pozwalając rozkwitnąć ekscytacji. Stłumionej chwilowo zaintrygowaniem. I skupieniem, z jakim czujnie spoglądała wprost w szaro-błękitne oczy Elaine, mieniące się niczym srebrzysta łuska lub migocząca tafla wody. Nieoczywista, gotowa zamienić się w ulotną mgiełkę lub wręcz niezniszczalną taflę lodu. Deirdre uznawała to za dość celny, metaforyczny opis samej lady Avery, zahartowanej w ogniu bolesnych - jak na delikatną damę - doświadczeń.
- Dziękuję za twą niezłomną wiarę w perfekcję mych manier, ale naprawdę zdziwiłabyś się, jak niegrzeczna potrafię być- odparła z prawie flirciarskim zaśpiewem, bliska zawadiackiego, poufałego mrugnięcia. Zamiast niego zmrużyła tylko oczy w lekkim rozbawieniu, swobodna pomimo nowego otoczenia oraz perspektywy uczestniczenia w niepowtarzalnym wydarzeniu. Znała swoje ograniczenia, w La Fantasmagorii spisywała się doskonale, równoważąc artystyczną, swobodną kokieterię z wyrazami pełnego oddania szacunku wobec błękitnokristych gości, lecz przeniesienie tych zachowań bez jakichkolwiek zmian na marmury Sabatu...Cóż, wolała mieć przy sobie kogoś, kto wskaże odpowiednią drogę. Już przecież zbaczała ze ścieżki elegancji, własnoręcznie zajmując się rozpakowaniem kufra oraz śmiało rozpinając guziki przytrzymujące na ramionach jej zgrzebną sukienkę, w której się tu pojawiła. Dopiero głos przyjaciółki sprawił, że podniosła się znad skrzyni z ubraniami, trzymając już w dłoniach czarną, lejącą się kreację, po czym spojrzała nieco niepewnie na Elaine. Do twarzy było jej z tym lekko rozbawionym, lekko wyniosłym uśmiechem. - Potrafię przecież ubrać się sama - odparła, lekko zagubiona, ciągle ściskając na piersi mieniącą się blaskiem tkaninę. - I co to znaczy oddać inicjatywę? Mam grzecznie stać pod ścianą sali balowej i czekać, aż pojawią się wokół mnie adoratorzy? Lub gdy oficjalnie zostanę zaproszona do kółeczka, w którym toczy się konwersacja?- zmarszczyła nieco brwi, spoglądając wyczekująco na Elaine. Lubiła się uczyć nowych rzeczy, nawet z pozoru błahych, jak cały ten misterny taniec dobrego wychowania, przebiegający pod czujnym okiem szalenie wymagającej lady Nott. Drobne potknięcia można było ukryć za maską, lecz perfekcjonizm Dei nie pozwalał na nadwyrężenie dobrej opinii tej wpływowej arystokratki na temat Rycerzy Walpurgii. Równie mocno zależało jej na tym, by Tristan - czy w ogóle się rozpoznają? czy coś zmieniło się w ciągu ostatnich dni? czy Evandra mu powiedziała? nie, nie mogła się teraz na tym skupiać - był z niej dumny. W dość płytkim zakresie, wolała oczywiście, by chwalił ją za krwawe wypełnienie obowiązków, lecz łaknęła nawet tej prymitywnej, towarzyskiej pochwały. - Co o niej myślisz? - spytała, pozwalając przytrzymywanemu przy piersi materiałowi sukni się rozwinąć, spłynąć ku dołowi, prezentując obszyty drobnymi kryształkami gorset, mocne zapięcie wokół szyi i lejący się materiał na dole, obcisły, ale drogi. Widać było, że suknię uszyto na zamówienie, nie oszczędzając na tkaninie. - Oczywiście, Elaine. Co mogę dla ciebie zrobić? - odparła, odrzucając suknię na bok, by wyjąć z kufra buty na wysokim obcasie oraz pozłacaną maskę, lśniącą i przyciągającą wzrok nawet w półmroku komnat lady Avery.
| zapomniany rzut na opętanie, locus nihil
- Dziękuję za twą niezłomną wiarę w perfekcję mych manier, ale naprawdę zdziwiłabyś się, jak niegrzeczna potrafię być- odparła z prawie flirciarskim zaśpiewem, bliska zawadiackiego, poufałego mrugnięcia. Zamiast niego zmrużyła tylko oczy w lekkim rozbawieniu, swobodna pomimo nowego otoczenia oraz perspektywy uczestniczenia w niepowtarzalnym wydarzeniu. Znała swoje ograniczenia, w La Fantasmagorii spisywała się doskonale, równoważąc artystyczną, swobodną kokieterię z wyrazami pełnego oddania szacunku wobec błękitnokristych gości, lecz przeniesienie tych zachowań bez jakichkolwiek zmian na marmury Sabatu...Cóż, wolała mieć przy sobie kogoś, kto wskaże odpowiednią drogę. Już przecież zbaczała ze ścieżki elegancji, własnoręcznie zajmując się rozpakowaniem kufra oraz śmiało rozpinając guziki przytrzymujące na ramionach jej zgrzebną sukienkę, w której się tu pojawiła. Dopiero głos przyjaciółki sprawił, że podniosła się znad skrzyni z ubraniami, trzymając już w dłoniach czarną, lejącą się kreację, po czym spojrzała nieco niepewnie na Elaine. Do twarzy było jej z tym lekko rozbawionym, lekko wyniosłym uśmiechem. - Potrafię przecież ubrać się sama - odparła, lekko zagubiona, ciągle ściskając na piersi mieniącą się blaskiem tkaninę. - I co to znaczy oddać inicjatywę? Mam grzecznie stać pod ścianą sali balowej i czekać, aż pojawią się wokół mnie adoratorzy? Lub gdy oficjalnie zostanę zaproszona do kółeczka, w którym toczy się konwersacja?- zmarszczyła nieco brwi, spoglądając wyczekująco na Elaine. Lubiła się uczyć nowych rzeczy, nawet z pozoru błahych, jak cały ten misterny taniec dobrego wychowania, przebiegający pod czujnym okiem szalenie wymagającej lady Nott. Drobne potknięcia można było ukryć za maską, lecz perfekcjonizm Dei nie pozwalał na nadwyrężenie dobrej opinii tej wpływowej arystokratki na temat Rycerzy Walpurgii. Równie mocno zależało jej na tym, by Tristan - czy w ogóle się rozpoznają? czy coś zmieniło się w ciągu ostatnich dni? czy Evandra mu powiedziała? nie, nie mogła się teraz na tym skupiać - był z niej dumny. W dość płytkim zakresie, wolała oczywiście, by chwalił ją za krwawe wypełnienie obowiązków, lecz łaknęła nawet tej prymitywnej, towarzyskiej pochwały. - Co o niej myślisz? - spytała, pozwalając przytrzymywanemu przy piersi materiałowi sukni się rozwinąć, spłynąć ku dołowi, prezentując obszyty drobnymi kryształkami gorset, mocne zapięcie wokół szyi i lejący się materiał na dole, obcisły, ale drogi. Widać było, że suknię uszyto na zamówienie, nie oszczędzając na tkaninie. - Oczywiście, Elaine. Co mogę dla ciebie zrobić? - odparła, odrzucając suknię na bok, by wyjąć z kufra buty na wysokim obcasie oraz pozłacaną maskę, lśniącą i przyciągającą wzrok nawet w półmroku komnat lady Avery.
| zapomniany rzut na opętanie, locus nihil
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Jedna ze służek Shropshire, młódka półkrwi, ledwo oderwana od szkoły, już dostąpiła zaszczytu trwania przy lordach Avery. Matka była krawcową i ten też zawód w dłoniach miała Alice. Przy damach były pełne ręce roboty, tu podszyć, tu skrócić, tu podwinąć. Nie mogła co prawda równać się projektantom domu Parkinson, ale była doskonała w poprawkach, a ktoś przecież musiał je wykonywać i to ledwie 19-letnie dziewczę wykonywało je dobrze. W wątłych ramionach miała siłę wystarczającą, aby ścisnąć gorset, palce zaś miała na tyle zgrabne, aby upiąć kok i założyć kolczyk. Życie nie rozpieszczało, ale trafiła przecież lepiej, niż mogłaby. - Pani - głowę skłoniła nisko na widok Elaine, a potem zgodnie z poleceniem zajęła się oporządzeniem jej gościa, kobiety, której wcześniej nie kojarzyła, ale widocznie musiała być ważna, skoro lady Avery zapraszała ją w swoje progi. Dłonią Alice wskazała więc na garderobę, przestrzeń, w której były wszystkie jej nitki, igły, tasiemki i kredy, sznureczki, a także cyrkonie, jeśli takowe trzeba byłoby doszyć. Na lekkim podwyższeniu znajdowało się lustro, w którym mogła obejrzeć się madame Mericourt, a tuż obok wygodny fotel wraz z podnóżkiem, gdzie miała odpoczywać pomiędzy przymiarkami. Drobne stanowisko o jednym niezbyt wygodnym krześle wciśnięte było w róg pomieszczenia, tak, aby na bieżąco móc omawiać ewentualne poprawki. Wzroku nie podnosiła w górę, wychowana i kulturalna, tak jak nauczyła ją matka. Na odpowiednich ludzi odpowiednio się patrzy, Alice - powtarzała, gdy jeszcze żyła. - Pomogę pani - wyciągnęła ręce do przodu, aby pomóc Deirdre rozebrać się, aby przymierzyć czarną suknię, elegancką o lejącym się materiale. Przyzwyczajona do tego, że o każdy element garderoby damy trzeba zadbać drugim wprawnym okiem. Najpierw jednak musiała ubrać gorset, aby odpowiednio podkreślona i ściśnięta w zbroi talii odznaczała się pod ciemnym materiałem. Sięgnęła więc po niego, delikatny uśmiech posyłając swojej dzisiejszej damie. Przyzwyczajona, że kobiety uwielbiają rozmawiać, plotkować i omawiać same ze sobą najważniejsze dla siebie tematy, gdy tylko wystarcza, że ktoś słucha, zwłaszcza ktoś pozornie niewidzialny, zagaiła: - Lady Nott ceni elegancję i dbałość o szczegóły - wypowiedziała miękko, nauczona już zresztą doświadczeniem. - Gorset odpowiedni podkreśli obydwie te kwestie - kiwnęła delikatnie głową, jakby w zachęceniu, że już mogła rozpocząć proces odpowiedniego wiązania, tak aby nie był on bolesny dla noszącej.
I show not your face but your heart's desire
Pojawienie się zaaferowanej służby sprawiło, że Deirdre zamilkła uprzejmie, nie chcąc poruszać problematycznych kwestii Elaine przy obcych. Co prawda pracujący na dworze czarodzieje mieli posłuszeństwo oraz dyskrecję we krwi, lecz ostrożności nigdy nie za wiele - lady Avery pomimo posągowej sylwetki oraz silnego charakteru mogła nie czuć się komfortowo prosząc o pomoc w towarzystwie dodatkowej pary oczu, a co gorsza - uszu, mogących potem sprytnie zrobić użytek ze swych ust, by roznieść przykre plotki po całym Shropshire. Z gracją ruszyła w stronę garderoby, po drodze cicho pytając jeszcze Elaine o imię dziewczyny, która miała się zająć przygotowaniem jej do Sabatu. Alice, ładne, proste, przypominające Agathę, zajmującą się teraz dziećmi w Białej Willi: czuła, że mogą się porozumieć.
- Poradzę sobie sama, to nie kłopot - powiedziała, gdy znalazły się już w mniejszym pokoiku, a służąca przystąpiła do sprawnego rozbierania jej z zgrzebnej sukienki. To niezbyt się jej spodobało, stroniła od dotyku, chyba, że to ona wykonywała pierwszy, zazwyczaj kokieteryjny i wymierzony na osiągnięcie korzyści, ruch, dlatego drgnęła nieco nerwowo, zachowując przy tym na szczęście spokojny wyraz twarzy. Poddała się więc działaniom dziewczyny bez żałosnej szarpaniny, dalej nieco skrępowana tak bezpośrednią pomocą. Uniosła ręce, a potem pozwoliła wysunąć spod siebie wierzchnie ubranie. Podziękowała sobie w duchu, że bieliznę ubrała już w domu: koronkową, elegancką, ale jak na standardy arystokratek - zdecydowanie zbyt wyciętą i raczej niewidywaną w małżeńskich sypialniach. - Suknia posiada wbudowany gorset, nie potrzebuję dodatkowego - znów zaprzeczyła, przyglądając się narzędziu tortur z pewnym dystansem; kreacja, którą uszył dla niej prywatny, opłacony przez Tristana, krawiec, miał na szczęście luźne podejście do konwenansów i chociaż wyposażył suknię w mocniejszy materiał, podkreślający talię, to nie wyglądał on jak drapiąca, metalowa klatka. - Co o niej sądzisz? - dodała, podnosząc szybko z kufra cienki, lejący się materiał sukni, zanim zdążyła uczynić to Alice. Zaczęła też sama nasuwać na siebie suknię, chcąc jak najszybciej się w niej zobaczyć - i może uchronić młode dziewczątko przed widokiem nie tylko wyzywającej bielizny, ale także ziejącego czernią z lewego przedramienia Mrocznego Znaku.
- Poradzę sobie sama, to nie kłopot - powiedziała, gdy znalazły się już w mniejszym pokoiku, a służąca przystąpiła do sprawnego rozbierania jej z zgrzebnej sukienki. To niezbyt się jej spodobało, stroniła od dotyku, chyba, że to ona wykonywała pierwszy, zazwyczaj kokieteryjny i wymierzony na osiągnięcie korzyści, ruch, dlatego drgnęła nieco nerwowo, zachowując przy tym na szczęście spokojny wyraz twarzy. Poddała się więc działaniom dziewczyny bez żałosnej szarpaniny, dalej nieco skrępowana tak bezpośrednią pomocą. Uniosła ręce, a potem pozwoliła wysunąć spod siebie wierzchnie ubranie. Podziękowała sobie w duchu, że bieliznę ubrała już w domu: koronkową, elegancką, ale jak na standardy arystokratek - zdecydowanie zbyt wyciętą i raczej niewidywaną w małżeńskich sypialniach. - Suknia posiada wbudowany gorset, nie potrzebuję dodatkowego - znów zaprzeczyła, przyglądając się narzędziu tortur z pewnym dystansem; kreacja, którą uszył dla niej prywatny, opłacony przez Tristana, krawiec, miał na szczęście luźne podejście do konwenansów i chociaż wyposażył suknię w mocniejszy materiał, podkreślający talię, to nie wyglądał on jak drapiąca, metalowa klatka. - Co o niej sądzisz? - dodała, podnosząc szybko z kufra cienki, lejący się materiał sukni, zanim zdążyła uczynić to Alice. Zaczęła też sama nasuwać na siebie suknię, chcąc jak najszybciej się w niej zobaczyć - i może uchronić młode dziewczątko przed widokiem nie tylko wyzywającej bielizny, ale także ziejącego czernią z lewego przedramienia Mrocznego Znaku.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Kobieta wyraźnie stroniła od dotyku, prawie tak, jakby nigdy nie ubierała jej służka, albo nawet mama. Alice oczywiście słyszała nazwisko, gdzieś z tyłu głowy kojarzyła je nawet, ale być może było to mylące wrażenie, po tym jak ochmistrzyni oznajmiła jej, kogo dzisiaj ubierze. Zamierzała jednak wykonać swoje zadanie poprawnie, dopasowując się do madame, a nie odwrotnie. - Wierze, pani - odpowiedziała kiwając głową w dół, aby okazać odpowiedni szacunek. - Z pewnością tak, ale jestem tu do usług, pani, aby zadbać, by materiał nie naruszył skóry - mówiąc to sięgnęła delikatnie po suknie, w której zjawiła się tu Deirdre i miękkimi ruchami podciągała ją do góry, każdą energię wkładając w to, aby materiału nie uszkodzić, a żeby i on nie zahaczył o skórę. Bielizna kobiety była bardzo wyzywająca, na tyle nawet, że Alice zdążyła się zawstydzić, ale rumieńce nie oblały policzków, słowa matki, jakoby miała być tłem, pamiętała nader dobrze. Czerwień na twarzy mogłaby oburzyć madame, bo ta mogłaby pomyśleć, że młoda służka śmie oceniać jej ciało. Starała się więc nie patrzeć nadto, aż czarny element zwrócił uwagę zbyt mocno. Tatuaż, znamię, niczym wypalony w skórze znak, które zbyt dobrze znała, bo przecież nikt nie chował jej pod kamieniem przez ostatnie lata. Powietrze wciągnęła głębiej, a w uszach zapiszczało, bo nie miała pojęcia, że do czynienia mogłaby mieć z kimś takim. Wstyd o własną krew, uniżone pokłony i próby zachowania pełnego spokoju doprowadziły jedynie do lekkiego drżenia rąk. Mogło być znacznie gorzej... Wtem kobieta pociągnęła za suknię, wyraźnie próbując się pod nią schować, ale instynkt zawodowy Alice kazał ją powstrzymać. - Jest piękna, pani, ale bardzo delikatna. Materiał wydłuży nogi, będzie pani płynąć, podróżować jak liść na wietrze - mówiła płynnie, przyzwyczajona, że kobiety, które ubiera, uwielbiały ciepłe słowa, wspomagające ich pewność siebie tuż przed ważnym wyjściem. Pamięć o mrocznym znaku nie uciekła, gdy chwytała za suknię, którą próbowała na siebie naciągnąć madame Mericourt. - Jest delikatna i urodna, ale materiał nie lubi gnieceń - w lustrze próbowała znaleźć spojrzenie kobiety, brodę spuszczając jednak w dół, aby pewna była jej pozycji. - Proszę mi pozwolić - wyszeptała i płynnym ruchem spuściła materiał w dół, aby ten otulił ciało kobiety niczym pocałunek, jak jedwab na smukłej szyi. Sama przykucnęła, a potem opadła na kolano, równając dół sukni, ściągając z niego pojedynczy włos, który pewnie zagubił się tam w transporcie, a następnie różdżką upewniając się, że jest czysty. Powoli wyprostowała się. - Wygląda madame doskonale, ale zadbajmy o kilka szczegółów - mówiąc te słowa chwyciła za wstążki sukni, aby zawiązać ją i upewnić się, że jest doskonale dopasowana. Szczupła talia kobiety w istocie zdawała się nie potrzebować dodatkowego gorsetu, chociaż i tak był do dyspozycji madame Mericourt, jeśli tylko miała ochotę. - Który to już sabat, który pani odwiedzi? - spytała, aby kobieta skupiła na czymś myśli, gdy ta zajmowała się dopasowaniem sukni do sylwetki.
I show not your face but your heart's desire
Reakcja Alice na widok tatuażu rozlewającego się po przedramieniu nie umknęła uwadze Deirdre, ale nie zareagowała w żaden sposób. Nie zamierzała uspokajać zdenerwowanej służki, ale też daleka była od krytykowania jej za drżące ręce czy świszczący oddech; dziewczyna miała zaledwie kilkanaście lat, kolejne niewinne dziecko służące na spowitych w ciemności dworach pełnych równie mrocznych tajemnic. Płaczliwe historyjki tego pokroju nie wywoływały w Mericourt wzruszenia, jednakże nie prowokowały również do złośliwości czy wywyższania się. Miała ważniejsze problemy na głowie, choć tej nocy zamierzała wyczyścić ją całkowicie, pozwalając sobie na godziny skąpane w zapomnieniu. To dlatego też, z lekkim westchnięciem, pozwalała garderobianej na zajęcie się sobą. Uniosła w górę ręce w geście poddania, pomagając przy tym w założeniu odebranej przed sekundą sukni. Alice trzymała ją z szacunkiem, tak, jak dzieło sztuki lub delikatne dziecko, równie łagodnie obchodziła się z kreacją podczas całego procesu ubioru, irytującego Dei coraz mocniej. Czuła się jak lalka, przestawiana i subtelnie proszona o uniesienie lub przesunięcie kończyn, wykonywała jednak uniżone prośby służącej bez marudzenia, spoglądając ponad skuloną sylwetką Alice w duże lustro, odzwierciedlające w końcu spowite w czarny, lekki niczym mgła materiał, ciało. Krąglejsze niż niegdyś, zadbane, o wyjątkowym kolorycie odkrytej skóry. Mericour doskonale wiedziała, jak wielka siła kryje się w odpowiednim ubiorze; potrafił odurzyć, zniewolić, rozkochać, odrzucić, zagrozić lub wprowadzić w panikę - uszyta specjalnie na debiutancki Sabat suknia miała przede wszystkim zachwycać i kusić. - Nie muszę płynąć ani podróżować. Wystarczy, że będę mogła ze swobodą poruszać się po parkiecie - sprostowała prostolinijnie metaforyczne komplementy, w ogóle nie uznając ich za pochlebstwa. Jako madame Mericourt mogłaby się nimi zadowolić, ba, rozwinąć je w aluzję do jednego z baletów, lecz jako Deirdre daleka była od rozciągania wypowiedzi w kreatywną nieskończoność. Twardo stąpała po ziemi, tym razem w delikatnie skonstruowanych butach na wysokim obcasie. - Mój pierwszy. Daleko mi do ślicznych debiutantek w twoim wieku, Alice, zapewne nie odczuwam też tych samych emocji, ale zaproszenie na Sabat do prawdziwa nobilitacja. Chcę wyglądać jak najlepiej - odpowiedziała, wypuszczając powietrze, gdy dziewczyna splatała tasiemki dyskretnego gorsetu, a później pieszczotliwie dbała o szczegóły kreacji, sprawiając, że ta nie została skażona ani jednym zagnieceniem czy pyłkiem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Komplement, który zwykle dotykał ucha damy rodu Avery, dzisiaj przedstawiony madame Mericourt odbił się jak od kamiennej ściany, uderzając w ziemię ze zdwojoną siłą. Głowę Alice skłoniła więc niżej, jej celem nie było mieć racji, a odpowiednio nastroić obecną kobietę, aby droga na przyjęcie upłynęła jej w dobrym nastroju, o ile to było możliwe. - Z pewnością tak będzie, pani - odpowiedziała miękko. - Ta suknia pokreśli każdy płynny ruch, pani powab i szyk - komplementowała dalej, zgodnie zresztą z prawdą. W przypadku spotkania z czarnowłosą to nie było problemem, Alice doskonale zdawała sobie sprawę, że kobieta była wystarczająco piękna, aby mamić serca kawalerów. Problematycznym było komplementowanie starszych panien, często takich, które po urodzeniu kilku dziedziców znacząco sobie pofolgowały i nawet gorset nie pomagał. - Pracuję na dworze już jakiś czas i proszę mi wierzyć, ta suknia nie jest typową. Wymaga silnego charakteru - daleko było jej do białych i różowych falbanek, do turkusowych koronek i kremowych tiuli. Przygryzła policzki do środka, gdy rąbek zaczepił się o nitkę, szybko jednak i z tym mogła sobie poradzić prosta magia i kilka zwinnych palców. Na sylwetce kobiety oddanej Czarnemu Panu prezentowała się niczym dzieło sztuki, a krótki podziw w postaci głębokiego wydechu wydobył się z ust Alice, gdy ta odwracała się od madame Mericourt, aby pochwycić parę butów, które miały ozdobić stopy kobiety. - Oh, naprawdę? - odpowiedziała z nieukrywanym szokiem w spojrzeniu, gdy ta wspomniała o debiutanckim sabacie. - Ma pani szyk niczym salonowa lwica. Czy wolno mi? - schyliła się niżej, klękając przed czarnowłosą kobietą, aby powoli unieść w górę jej prawą stopę, na której spocząć miał pantofelek, a dbając o to, aby palec nie zahaczył o materiał, powoli wsunęła ją w środek buta. Następnie uczyniła to samo z lewą stopą. - Mówią, żeby nie wstawać z łóżka lewą nogą, a mi babka opowiadała, żeby nie wkładać lewego buta najpierw, bo to przynosi pecha - z dołu spojrzała na kobietę, poprawiając ponownie materiał sukni, aby ten dobrze ułożył się i nie haczył. - Ale to pewnie takie zabobony - dodała w pośpiechu, niepewna czy podobne przesądy były poważane przez madame.
I show not your face but your heart's desire
Zawsze zastanawiało ją, jak wyglądała posługa na dworze z drugiej strony. Wychowana wśród Tsagairtów, pokornych, posłusznych oraz często służących w posiadłościach Malfoyów, pojmowała obowiązki zatrudnionych w przepięknych zamkach, nie marnując czasu na rozmyślanie, jak traktowali ich arystokraci. Czystokrwiści słudzy zajmowali zazwyczaj wyższe stanowiska organizacyjne, pielęgnując księgi rachunkowe, zarządzając budynkiem czy stanowiąc jednoosobowe, całkowicie dyskretne, organy doradcze, czym innym było więc dosłowne padanie do stóp błękitnokrwistym czarodziejom. Odrobinę to Deirdre krępowało - czy Elaine czuła to samo? albo inne szlachcianki, które napotkała na swej krętej drodze? - nie przywykła do obsypywania czułościami ani tak bezpośredniego wyręczania w banalnych czynnościach, czuła się absurdalnie, niczym charłak, który nie potrafi nic zrobić samodzielnie. Na dłuższą metę mogłaby do tego przywyknąć, ale na razie mierziły ją słodkie słówka oraz muskające raz po raz ubierane ciało dłonie Alice. Zachowywała jednak spokój, zachwyty dziewczyny przyjmując w statecznym milczeniu, dalekim przy tym do obrażonej wyniosłości. Wpatrywała się po prostu w swoje odbicie, w duchu przyznając garderobianej rację: suknia prezentowała się naprawdę wspaniale, zakrywając to, co powinno pozostać sekretem, a przy tym podkreślając kobiecą sylwetkę oraz kusząc pojawiającym się tylko przy odważniejszym ruchu rozcięciem, ciągnącym się wysoko do uda. - Na szczęście mogę poszczycić się posiadaniem silnego charakteru - odpowiedziała beznamiętnie, obracając się powoli przed zwierciadłem, by upewnić się, że również tył zabudowanej sukni prezentuje się odpowiednio. Tak było, skrzący się małymi kryształkami gorset przyciągał uwagę, nie rażąc nawet najmniejszym dekoltem. Nie on miał grać tutaj pierwsze skrzypce, zmysłowość musiała być nieoczywista, zamknięta w linii sylwetki i obnażonych ramionach. - Nie męczy cię stałe wymyślanie pochlebstw? Naprawdę, nie musisz tego robić - zwróciła się do klękającej przed nią dziewczyny, spoglądając na nią z góry: bez wściekłości, raczej z umiarkowanym zainteresowaniem odpowiedzią. Znała swoją wartość, nie potrzebowała, by byle służka obsypywała ją komplementami. Ani by zakładała jej obuwie, to też potrafiła zrobić, zniosła to jednak, pozwalając zapiąć zdobione paski na swoich stopach, a potem - założyć sobie na dłonie długie, jedwabne rękawiczki, przylegające do ciała jak druga skóra. Milczała podczas przygotowań, nie krytykując zabobonów służki; chciała mieć to już za sobą, źle czując się w centrum uwagi garderobianej, która nie należała nawet do niej. - Dziękuję, Alice - powiedziała w końcu, gdy dziewczyna zakończyła niezbędne poprawki, po czym powoli powróciła do głównych komnat Elaine, mając nadzieję, że arystokratka również jest już gotowa do drogi ku Hampton Court.
| ztx2
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 2 z 2 • 1, 2
Komnata Elaine
Szybka odpowiedź