Klinika Magicznych Sworzeń
AutorWiadomość
Klinika Magicznych Sworzeń
Niewielki, kamienny budynek znajdujący się tuż na skraju lasu mieści przynależącą do przytułku klinikę magiweterynaryjną. Znajduje się tu sala zabiegowa, dwa gabinety, pomieszczenie, w którym przebywają stworzenia w trakcie obserwacji oraz kilka mniejszych przygotowanych dla tych, które z różnych względów wymagają izolacji. Charakterystycznie szpitalna jest tu zarówno biel ścian i podłóg, jak i zapach środków dezynfekujących. Nieco przyjemniejsze pod tym kątem jest pierwsze pomieszczenie, z którym stykają się klienci - niewielka ale komfortowa poczekalnia utrzymana w odcieniach brązu i zieleni.
Podopiecznymi kliniki są głównie zwierzęta przebywające w przytułku lub z niego adoptowane, jej drzwi jednak otwarte są dla każdego potrzebującego pomocy.
Podopiecznymi kliniki są głównie zwierzęta przebywające w przytułku lub z niego adoptowane, jej drzwi jednak otwarte są dla każdego potrzebującego pomocy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Czas przeciekał jej przez palce. Nie zauważyła nawet, kiedy minęło jej ostatnie kilka tygodni. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zaledwie parę dni temu dyskutowała z Garretem Weasley o literaturze przy filiżance mocnej, angielskiej herbaty, że w szpitalu świętego Munga wciąż czekają na nią ofiary czerwcowego pożaru, który strawił Ministerstwo Magii. Czyż wczoraj nie plotła wianka na wybrzeżu Weymouth, by puścić go w morską toń? Poppy była tak zajęta, że niemal nie zauważała upływu czasu. Niemal cały sierpień spędziła przy książkach. Tablicach numerologicznych, traktatami o prawach magii, schematami czarów, mapami nieba. Jednostka badawcza Zakonu Feniksa dokładała wszelkich starań, aby odnaleźć sposób na dotarcie do Azkabanu, co jak wierzyli - miało stanowić sposób na rozwiązanie problemu anomalii. W teorii się udało, pozostało jednak przekucie jej w czyn. Tego panna Pomfrey podjąć się już nie mogła, zawierzyła działanie w ręce bardziej uzdolnionych w czarach Zakonników, a sama znów pochyliła głowę nad książkami i kociołkiem. Tak minął wrzesień - dziwny i gorący. Na pracy, pracy i jeszcze raz pracy.
Czuła się winna, że nie zauważyła złego samopoczucia kocura wcześniej.
Winnie był kilkuletnim dachowcem, o burej, pręgowanej sierści, niezwykle długiej i puchatej. Niektórzy mówili, że Poppy za bardzo go utuczyła, ale oburzała się, ze on jest po prostu puszysty. W rzeczywistości trochę rozmijała się z prawdą, bo kocur jadał z pewnością za dużo - ale odmówić mu po prostu nie potrafiła. Od kilku dni, a może nawet i dłużej nie jadł za to wcale. Zmarkotniał i stał się ospały; z początku nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta badaniami i kursowaniem pomiędzy Londynem, a Hogwartem; kiedy jednak nie podnosił się ze swego legowiska przez dwa dni, wyraźnie osłabiony, wprawił Poppy w ogromne zmartwienie. Potrafiła leczyć ludzi, a nie zwierzęta; dlatego zdecydowała się na wizytę u specjalisty.
W chłodne, październikowe popołudnie wsiadła do Błędnego Rycerza z wiklinowym koszem na ramieniu, w którym pojękiwał Winnie (nienawidził być tak transportowany); nie minęło kilka minut, a znalazła się na przedmieściach i akurat wtedy musiał lunąć jak z cebra deszcz... Zaczęła biec w stronę przytułku dla magicznych zwierząt, lecz coś przykuło jej uwagę. Pełne boleści miauczenie, ale nie dochodziło z koszyka, a z pobliskich krzewów dzikiej róży, który zaczął już żółknąć.
Tuż pod nią leżał kocur. Wielki, rudy, niewątpliwie kuguchar; musiał spaść z drzewa, bo nie był w stanie podnieść się i poruszać tylnymi łapami. Przypuszczała, że czmychnął w chwili nieuwagi pracowników przytułku.
- Och, biedaku... - westchnęła Poppy, odkładając na bok parasol i wyciągając w stronę kota ręce.
Niemal ją przy tym podrapał, ale nie ustała w próbach - w końcu znalazł się pod jej lewą pachą, a Winnie w koszyku, wyczuwszy obcy zapach, zasyczał gniewnie. Nie mając jak unieść parasola pomaszerowała w stronę budynku weterynarza - i niemal cała zdążyła przy tym zmoknąć. Kosmyki brązowych włosów, które wymknęły się skromnemu upięciu nad karkiem, przylgnęły do rumianych, piegowatych policzków.
W progu kliniki pojawiła się wyglądając jak nieszczęście. Z wilgotnymi plamami na białej koszuli z długim rękawem i haftem na piersi oraz ciemnej, powłóczystej spódnicy. W jednej ręce miała wiklinowy kosz z syczącym gniewnie kocurem, a w drugiej szamotał się i jęczał z boleścią rudy kuguchar. Na twarzy Poppy malowało się zmęczenie i lekkie zmieszanie, bo nie wiedziała co ma z nimi zrobić.
- Dzień dobry - przywitała się grzecznie, zamykając za sobą drzwi; dopiero wtedy położyła wiklinowy kosz na posadzce. - Chyba złapałam waszego zbiega - zwróciła się do mężczyzny, który właśnie wyłonił się zza rogu - najpewniej zwabiony skrzypnięciem drzwi.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Coriander stał od dłuższego czasu nieruchomo, bokiem opierając się o ścianę, przyglądając się ulewie za oknem. Wiedział oczywiście, że gdzieś tam wydarzają się rzeczy straszne. Gdzieś tam czas mija z zabójczą prędkością. Jak łatwo było jednak zapomnieć o tym tutaj, miejscu otulonym zielenią, gdzie nawet deszcz wydawał się łagodniejszy, gdy krople opadały miękko na trawę, zamiast rozbijać się o twardy bruk i beton. Dzień za dniem mijał zwyczajnie, na obchodach, leczeniu, doglądaniu zwierząt i innych magicznych stworzeń, których większość znał na tym etapie lepiej, niż dawnych znajomych. Wszyscy poszli na przód, a on? On pozostał w swojej małej, londyńskiej głuszy. Był to w pełni świadomy wybór, powtarzany każdego dnia. Zwiększał się jedynie związany z nim dyskomfort pod koniec dnia, kiedy przychodziło mu wrócić do pustego mieszkania. Tam zostawał ostatecznie sam na sam ze swoimi myślami i nic nie mogło go przed nimi obronić. Z tego powodu coraz częściej wybierał pozostanie na miejscu, to pod pretekstem dyżuru, to (zupełnie zresztą prawdziwego) zmęczenia.
Drgnął, gdy otworzyły się drzwi. Nieprzyjemna pogoda oznaczała zwykle brak zainteresowania klientów, przynajmniej tych komercyjnych. Co w takim razie? Wiatr? Obrócił się w stronę drzwi aż nadto ostrożnie, dopóki nie usłyszał głosu z poczekalni.
- Dzień dobry! - odpowiedział i szybko znalazł się tuż przy kobiecie. - Poppy! Wejdź, proszę. Um, rozgość się. - lekko zmarszczone brwi zdradzały troskę. Była, oczywiście, przemoczona. Trudno, by miała możliwość manewrować różdżką z jednym kotem w koszyku, a drugim pod pachą. Rzeczywiście, zgodnie z jej podejrzeniem mały rzezimieszek wyglądał znajomo.
- Tak, tak, to nasz zbieg... - maleńki skurcz mięśni szczęki zdradził niezadowolenie Coriandra. Brak kadry wiązał się z wieloma ograniczeniami, w tym niestety i brakami w nadzorze zwierząt. Kiedyś można było liczyć jeszcze na pomoc wolontariuszy, ale przy wszystkim, co działo się w sferze politycznej i tym, jak rzutowało to na codzienność ludzi... - to, w pewnym sensie, stały klient. Proszę, nie zrozum mnie źle. Nie mam nic przeciwko kotom żyjącym wolno. W tym przeklętym mieście są nam bardzo potrzebne, inaczej już dawno zeżarłyby nas szczury. Tak się niestety składa, że osobnik, którego mamy tutaj jest wybitnie niekompetentny jeśli chodzi o samodzielne łowy. Nie to, żeby go to powstrzymywało przed próbami. No już, Alfred. Zachowuj się. - odebrał wiercącego się kota od kobiety, w zamian oferując jej przepraszający uśmiech, po czym zniknął na moment za drugimi drzwiami. Tam mógł bezpiecznie umieścić kocura do czasu oględzin. Co do tego, że narobił sobie jakiegoś rodzaju szkód Sprout nie miał wątpliwości. Na szczęście nie wyglądało to na nic pilnego.
- Zaraz, zaraz. Mamy tu przecież jeszcze jedną znajomą kotoosobę. - przy tych słowach nachylił się do koszyka, a jego uśmiech znacznie się poszerzył. - Cóż to mogło stać się najbardziej kochanemu kociemu paniczowi w mieście? - zapytał pół żartem, pół serio, zanim znów przeniósł spojrzenie na Poppy. Przez moment zapomniał, w jakich okolicznościach przyrody się tu znalazła. Niegrzecznie. - Zapraszam do gabinetu. Mogę zaoferować ci coś ciepłego do picia…?
Drgnął, gdy otworzyły się drzwi. Nieprzyjemna pogoda oznaczała zwykle brak zainteresowania klientów, przynajmniej tych komercyjnych. Co w takim razie? Wiatr? Obrócił się w stronę drzwi aż nadto ostrożnie, dopóki nie usłyszał głosu z poczekalni.
- Dzień dobry! - odpowiedział i szybko znalazł się tuż przy kobiecie. - Poppy! Wejdź, proszę. Um, rozgość się. - lekko zmarszczone brwi zdradzały troskę. Była, oczywiście, przemoczona. Trudno, by miała możliwość manewrować różdżką z jednym kotem w koszyku, a drugim pod pachą. Rzeczywiście, zgodnie z jej podejrzeniem mały rzezimieszek wyglądał znajomo.
- Tak, tak, to nasz zbieg... - maleńki skurcz mięśni szczęki zdradził niezadowolenie Coriandra. Brak kadry wiązał się z wieloma ograniczeniami, w tym niestety i brakami w nadzorze zwierząt. Kiedyś można było liczyć jeszcze na pomoc wolontariuszy, ale przy wszystkim, co działo się w sferze politycznej i tym, jak rzutowało to na codzienność ludzi... - to, w pewnym sensie, stały klient. Proszę, nie zrozum mnie źle. Nie mam nic przeciwko kotom żyjącym wolno. W tym przeklętym mieście są nam bardzo potrzebne, inaczej już dawno zeżarłyby nas szczury. Tak się niestety składa, że osobnik, którego mamy tutaj jest wybitnie niekompetentny jeśli chodzi o samodzielne łowy. Nie to, żeby go to powstrzymywało przed próbami. No już, Alfred. Zachowuj się. - odebrał wiercącego się kota od kobiety, w zamian oferując jej przepraszający uśmiech, po czym zniknął na moment za drugimi drzwiami. Tam mógł bezpiecznie umieścić kocura do czasu oględzin. Co do tego, że narobił sobie jakiegoś rodzaju szkód Sprout nie miał wątpliwości. Na szczęście nie wyglądało to na nic pilnego.
- Zaraz, zaraz. Mamy tu przecież jeszcze jedną znajomą kotoosobę. - przy tych słowach nachylił się do koszyka, a jego uśmiech znacznie się poszerzył. - Cóż to mogło stać się najbardziej kochanemu kociemu paniczowi w mieście? - zapytał pół żartem, pół serio, zanim znów przeniósł spojrzenie na Poppy. Przez moment zapomniał, w jakich okolicznościach przyrody się tu znalazła. Niegrzecznie. - Zapraszam do gabinetu. Mogę zaoferować ci coś ciepłego do picia…?
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zazdrościła czasami wszystkim tym, którzy wciąż trwali w niewiedzy. Podobno im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz. Teraz już nikt nie mógł spać naprawdę spokojnie, nie, gdy nad ich krajem rozpętała się wojna, kiedy zło wyciągało ku nim swe plugawe macki nikt tak naprawdę nie był bezpieczny. Ani Zakon Feniksa, ani wszyscy inni, pozostający niezrzeszeni. Anomalie zatruwały wszak energię w powietrzu w całym kraju, dokonując szkód materialnych i próbując przejąć ludzkie umysły, dręczyły dziecięce ciała i niemagicznych, przelewając mnóstwo krwi i cierpienia. Nie było ani spokojnie, ani bezpiecznie, wszyscy to już wiedzieli - jedynie powody były znane jedynie nielicznym. Poppy czasami naprawdę wolałaby po prostu nie wiedzieć. Nie byłoby dobrze, wciąż zamartwiałaby się nieustannie o wszystkich wokół, ale może nie nosiłaby na barkach tak wielkiego ciężaru. Minęło już kilka tygodni, odkąd uświadomiła sobie i innym, co muszą uczynić - jak trudny krok ich czeka. Grindelwald do tego ich zmusił, to prawda, ale nie umniejszało to wyrzutom sumienia panny Pomfrey. Myślała o tym wciąż i wciąż, Na tyle często, by przestać zwracać uwagę na rzeczy bardziej przyziemne, prozaiczne, nie zauważyła złego samopoczucia swojego kocura i poczucie winy, że zawiodła, przytołoczylo ją jeszcze bardziej.
- Miło cię widzieć, Coriandrze - żywego i zdrowego, cisnęło się na usta, gdy witała się z magiweterynarzem ciepłym tonem. Zdziwiła się lekko, widząc niezadowolenie przemykające cieniem po męskiej twarzy, przez chwilę bała się, że może niepotrzebnie schwytała kuguchara, może wypuszczono go specjalnie? Jego źródło ogniskowało się jednak gdzie indziej, a konkretnie pod jej pachą, gdzie kula rudego, mokrego futra szamotała się żałośnie. - Nie potrafi sam łowić? - nie potrafiła ukryć zaskoczenia, przejawiającego się w uniesionych brwiach i lekko rozchylonych ustach; sądziła, że wszystkie koty mają to po prostu we krwi, że to ich instynkt. Zawsze miała w sobie wiele troski dla tych, którzy w życiu radzili sobie gorzej, czuła się za nich bardziej odpowiedzialna, dlatego rozlała się w niej fala ciepłych uczuć wobec nieporadnego kuguchara. - Co za biedactwo! Może potrzebuje towarzysza, który by mu w tym pomógł? - zastanowiła się, delikatnie oddając poranione zwierzę w ręce Sprouta. Gdy zniknął na moment, przykucnęła przy wiklinowym koszu, by uchylić wieko i pogładziła delikatnie gęste futro, próbując kota uspokoić i dodać mu otuchy. Zwierzęta były mądre, musiał rozpoznać już zapach kliniki, jej wnętrze; zwierzęta nie przepadały za uzdrowicielami nie mniej, niż niektórzy czarodzieje. Winnie był bardzo słaby, nie próbował uciekać, zawodził jedynie żałośnie.
Uprzejme podejście do tematu, mające na celu rozluźnienie atmosfery, przywołało na usta Poppy blady uśmiech; to urocze, że tak się zwracał do swoich pacjentów.
- Nie jestem pewna... Od jakiegoś czasu był osowiały, kilka dni temu przestał prawie jeść, a dzisiaj nie mógł się nawet podnieść z legowiska... - wytłumaczyła zmartwiona, chwytając za koszyk, by przejść do właściwego gabinetu Sprouta. - Jeśli to nie problem, byłabym wdzięczna za filiżankę gorącej herbaty... - powiedziała nieśmiało, zdążyła zmarznąć na zewnątrz.
- Miło cię widzieć, Coriandrze - żywego i zdrowego, cisnęło się na usta, gdy witała się z magiweterynarzem ciepłym tonem. Zdziwiła się lekko, widząc niezadowolenie przemykające cieniem po męskiej twarzy, przez chwilę bała się, że może niepotrzebnie schwytała kuguchara, może wypuszczono go specjalnie? Jego źródło ogniskowało się jednak gdzie indziej, a konkretnie pod jej pachą, gdzie kula rudego, mokrego futra szamotała się żałośnie. - Nie potrafi sam łowić? - nie potrafiła ukryć zaskoczenia, przejawiającego się w uniesionych brwiach i lekko rozchylonych ustach; sądziła, że wszystkie koty mają to po prostu we krwi, że to ich instynkt. Zawsze miała w sobie wiele troski dla tych, którzy w życiu radzili sobie gorzej, czuła się za nich bardziej odpowiedzialna, dlatego rozlała się w niej fala ciepłych uczuć wobec nieporadnego kuguchara. - Co za biedactwo! Może potrzebuje towarzysza, który by mu w tym pomógł? - zastanowiła się, delikatnie oddając poranione zwierzę w ręce Sprouta. Gdy zniknął na moment, przykucnęła przy wiklinowym koszu, by uchylić wieko i pogładziła delikatnie gęste futro, próbując kota uspokoić i dodać mu otuchy. Zwierzęta były mądre, musiał rozpoznać już zapach kliniki, jej wnętrze; zwierzęta nie przepadały za uzdrowicielami nie mniej, niż niektórzy czarodzieje. Winnie był bardzo słaby, nie próbował uciekać, zawodził jedynie żałośnie.
Uprzejme podejście do tematu, mające na celu rozluźnienie atmosfery, przywołało na usta Poppy blady uśmiech; to urocze, że tak się zwracał do swoich pacjentów.
- Nie jestem pewna... Od jakiegoś czasu był osowiały, kilka dni temu przestał prawie jeść, a dzisiaj nie mógł się nawet podnieść z legowiska... - wytłumaczyła zmartwiona, chwytając za koszyk, by przejść do właściwego gabinetu Sprouta. - Jeśli to nie problem, byłabym wdzięczna za filiżankę gorącej herbaty... - powiedziała nieśmiało, zdążyła zmarznąć na zewnątrz.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Osłabienie na tyle duże, by zwierzak nie mógł podnieść się na własne nogi było bez wątpienia poważnym problemem. Na szczęście nie wykluczało to jeszcze prozaicznych przyczyn tego stanu ani szybkiej rekonwalescencji. Na to Coriander zawsze liczył, niezależnie od tego jak mało porywającym czyniło to codzienność w jego gabinecie. Nudę, nawet w ramach względnie bezpiecznej wyspy, jaką w kontekście sytuacji wokół było przytulisko, nie mógł traktować inaczej, niż jako przywilej. Słuchając całej relacji Poppy, odchylił głowę nieco do tyłu i spod zmrużonych powiek uważnie obserwował jej podopiecznego. Starał się przede wszystkim, nie stresując kota jeszcze bardziej, zarejestrować jak najwięcej szczegółów dotyczących jego zachowania. To, że zmieni się ono jeszcze, kiedy zwierzak trafi na stół nie ulegało wątpliwości, ale w jaki sposób się to stanie mogło okazać się znaczące. Dopiero ostatnie słowa przekierowały jego uwagę z powrotem na kobietę. Uśmiechnął się przepraszająco i wycofał, żeby otworzyć i przytrzymać dla niej drzwi do gabinetu.
- Dobrze, że przyszłaś. - zdanie podwójnie prawdziwe. W takiej sytuacji, dla dobra kota, nie należało zwlekać. A poza wszystkim... cieszył się, tak po ludzku, że widzi Poppy. Całą. Zdrową, nawet jeśli jej spojrzenie straciło nieco blasku. To akurat nieomylny objaw prawdziwego osadzenia w tym, co działo się wokół nich. Nie to, żeby ucieczka od realiów jego oczom pozwoliła błyszczeć, jak kiedyś. Wręcz przeciwnie, kiedy zdarzało mu się naprawdę przyjrzeć sobie w lustrze, wydawały mu się one po prostu puste. Jak zwierzęcia pod narkozą... lub gorzej. Jednocześnie, jeśli miałby już skrupulatnie się ze sobą rozliczać, musiałby przyznać, że to wcale nie nowy, tajemniczy fenomen. Na długo zanim zdecydował się na nową ścieżkę życia, na długo zanim dotychczasowa zaczęła się rwać nierzadkie były chwile, kiedy tak właśnie patrzył. Beznamiętnie. Jakby bez przekonania, że to co widzi jest realne. Apatia, ryzyko zawodowe.
- Zaraz ustalimy co zaszło i będziemy radzić. - obiecał, przechodząc przez pomieszczenie w stronę stołu. Palcami zastukał w ogumowany blat, sugerując, gdzie chce zobaczyć kota. Sam odszedł dalej, żeby zająć się herbatą. Zrobienie jej zajęło mu kilka chwil, podczas których w milczeniu zbierał się w sobie. Wstyd, który tak łatwo było wyprzeć się w samotności, uwierał nieskończenie bardziej w obliczu osób, które jak obawiał się (a może raczej miał nadzieję?), mogły widzieć w nim coś więcej niż bezużytecznego pustelnika. Oczywiście, pomagał zwierzętom. Był naprawdę oddany pracy. Ale kiedy wszystko wokół groziło w najlepszym razie zawaleniem... wdech, wydech, ciche westchnienie. Jego dłonie drżały nieznacznie, kiedy przechylił czajnik. Zawahał się w ostatniej chwili. - Mleko? - zapytał, próbując tymczasem przypomnieć sobie czy w ogóle ma je do zaoferowania, szczególnie w wersji zdatnej i dedykowanej do użytku przez ludzi.
- Dobrze, że przyszłaś. - zdanie podwójnie prawdziwe. W takiej sytuacji, dla dobra kota, nie należało zwlekać. A poza wszystkim... cieszył się, tak po ludzku, że widzi Poppy. Całą. Zdrową, nawet jeśli jej spojrzenie straciło nieco blasku. To akurat nieomylny objaw prawdziwego osadzenia w tym, co działo się wokół nich. Nie to, żeby ucieczka od realiów jego oczom pozwoliła błyszczeć, jak kiedyś. Wręcz przeciwnie, kiedy zdarzało mu się naprawdę przyjrzeć sobie w lustrze, wydawały mu się one po prostu puste. Jak zwierzęcia pod narkozą... lub gorzej. Jednocześnie, jeśli miałby już skrupulatnie się ze sobą rozliczać, musiałby przyznać, że to wcale nie nowy, tajemniczy fenomen. Na długo zanim zdecydował się na nową ścieżkę życia, na długo zanim dotychczasowa zaczęła się rwać nierzadkie były chwile, kiedy tak właśnie patrzył. Beznamiętnie. Jakby bez przekonania, że to co widzi jest realne. Apatia, ryzyko zawodowe.
- Zaraz ustalimy co zaszło i będziemy radzić. - obiecał, przechodząc przez pomieszczenie w stronę stołu. Palcami zastukał w ogumowany blat, sugerując, gdzie chce zobaczyć kota. Sam odszedł dalej, żeby zająć się herbatą. Zrobienie jej zajęło mu kilka chwil, podczas których w milczeniu zbierał się w sobie. Wstyd, który tak łatwo było wyprzeć się w samotności, uwierał nieskończenie bardziej w obliczu osób, które jak obawiał się (a może raczej miał nadzieję?), mogły widzieć w nim coś więcej niż bezużytecznego pustelnika. Oczywiście, pomagał zwierzętom. Był naprawdę oddany pracy. Ale kiedy wszystko wokół groziło w najlepszym razie zawaleniem... wdech, wydech, ciche westchnienie. Jego dłonie drżały nieznacznie, kiedy przechylił czajnik. Zawahał się w ostatniej chwili. - Mleko? - zapytał, próbując tymczasem przypomnieć sobie czy w ogóle ma je do zaoferowania, szczególnie w wersji zdatnej i dedykowanej do użytku przez ludzi.
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie leczyłabym go przecież sama, zwierzęta to co innego... - odpowiedziała Poppy, nie wiedząc, słowa Sprouta to zawoalowana aluzja, że mogłaby spróbować kurować kocura w pojedynkę. Ludzki organizm, jego anatomia, nie miały przed panną Pomfrey żadnych tajemnic, lecz przecież zwierzęta to co innego! Ich organizmy zbudowane były inaczej, funkcjonowały na innych zasadach, imały się ich inne choroby. Wielką nieodpowiedzialnością z jej strony byłoby nie udać się do specjalisty - a to ostatnia cecha jaką można by Poppy przypisać. Znała swoje możliwości, mocne i słabe strony, raczej miała skłonność do znacznego ich zaniżania, umniejszając swoim talentom. - Chyba łatwiej wyleczyć czarodzieja, przynajmniej jest w stanie powiedzieć, gdzie boli - rzuciła żartobliwym tonem, starając się wprowadzić swobodną atmosferę, choć bynajmniej nie było jej do śmiechu. Martwiła się o kocura. Nie podnosił się, jego stan musiał być poważny, a ona nie potrafiła mu pomóc. Mówiła żartem, poniekąd jednak to była prawda - wywiad medyczny był ważnym elementem w procesie stawiania diagnozy pacjentowi. Nie wszystkie objawy wszak występują w momencie badania, a żadne zwierzę opowiedzieć o tym nie mogło... Winnie patrzył jedynie markotnie to na swoją właścicielkę, to na Coriandra Sprouta, pomiaukując żałośnie.
Zrozumiała gest magiweterynarza; wyciągnęła bardzo ostrożnie kocura z wiklinowego kosza, aby ułożyć go z najwyższą ostrożnością na uzdrowicielskiej kozetce. Powiodła dłonią po miękkim, gęstym futrze w czułym geście, choć w żaden sposób nie mogło to ukoić jego bólu.
- Tak, z mlekiem, bardzo dziękuję - odparła Poppy; herbata z mlekiem przywodziła na myśl przyjemne, dobre wspomnienia z lat dziecięcych. Jej ojciec uwielbiał herbatę z mlekiem i mama zawsze podawała mu ją do podwieczorku. - Jak się trzymasz? - spytała z troską, nie chcąc, aby zapadła nieprzyjemna, niezręczna cisza. - Pomona pewnie mówiła, że teraz w Hogwarcie już lepiej... - wyrzekła ostrożnie. Odkąd zniknął parszywy czarnoksiężnik, Gellert Grindelwald, w szkolnych murach porządek wracał na właściwe tory, dzięki poczciwemu Dippettowi - czego nie można było jednak powiedzieć o wszystkim, co działo się na zewnątrz. Poppy utrzymywała stały kontakt z Pomoną, siostrą Coriandra, ale uświadomiła sobie, że nauczycielka zielarstwa w ostatnim czasie wspominała o bracie bardzo rzadko - wolała wierzyć, że to dlatego, że nie działo się nic niepokojącego, o co można by się martwić. Wolała jednak dopytać sama.
Zrozumiała gest magiweterynarza; wyciągnęła bardzo ostrożnie kocura z wiklinowego kosza, aby ułożyć go z najwyższą ostrożnością na uzdrowicielskiej kozetce. Powiodła dłonią po miękkim, gęstym futrze w czułym geście, choć w żaden sposób nie mogło to ukoić jego bólu.
- Tak, z mlekiem, bardzo dziękuję - odparła Poppy; herbata z mlekiem przywodziła na myśl przyjemne, dobre wspomnienia z lat dziecięcych. Jej ojciec uwielbiał herbatę z mlekiem i mama zawsze podawała mu ją do podwieczorku. - Jak się trzymasz? - spytała z troską, nie chcąc, aby zapadła nieprzyjemna, niezręczna cisza. - Pomona pewnie mówiła, że teraz w Hogwarcie już lepiej... - wyrzekła ostrożnie. Odkąd zniknął parszywy czarnoksiężnik, Gellert Grindelwald, w szkolnych murach porządek wracał na właściwe tory, dzięki poczciwemu Dippettowi - czego nie można było jednak powiedzieć o wszystkim, co działo się na zewnątrz. Poppy utrzymywała stały kontakt z Pomoną, siostrą Coriandra, ale uświadomiła sobie, że nauczycielka zielarstwa w ostatnim czasie wspominała o bracie bardzo rzadko - wolała wierzyć, że to dlatego, że nie działo się nic niepokojącego, o co można by się martwić. Wolała jednak dopytać sama.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Nie... oczywiście, że nie. - Odpowiedział zapobiegawczo, wyraźnie zakłopotany, domyślając się nieco za późno jak mógł być zrozumiany. - Niektórzy po prostu czekają dłużej. Z wizytą. - wolał nie ciągnąć zbytnio tematu i nie dopowiadać jakie konsekwencje częściej niż rzadziej towarzyszyły takiej decyzji. Zwierzęta czy ludzie, tu prawdopodobnie efekty były podobne. Poppy wyglądała na wystarczająco zmartwioną stanem swojego podopiecznego, nie potrzebowała raczej przypomnienia, jak źle mogło jeszcze być. A tym bardziej wyrzutów sumienia, że nie pokazała się wcześniej.
- Tak i nie. Większość stworów z jakimi się spotykam nie ma przynajmniej zwyczaju kłamać. - Sam swego czasu miał brzydki zwyczaj dosyć wybiórczo dobierać słowa w rozmowie z uzdrowicielami. Zarówno wtedy, kiedy jako młodziutki czarodziej dopiero zapoznawał się z właściwym sposobem traktowania magicznych stworzeń, niejednokrotnie na zasadzie prób i błędów, jak i jako pretendent do roli aurora, unosząc się dumą i nie chcąc przyznać do dolegliwości, które jak mu się wtedy wydawało nie przystawały już tak dorosłemu mężczyźnie.
- Z mlekiem - powtórzył, sprawiając wrażenie niepewnego. Nie chodziło jednak o samo życzenie Poppy, które ostatecznie nie było przesadnie trudne do zapamiętania, ale o świeżość mleka, które posiadał. Chwilę boksował się z myślami, zanim przypomniało mu się, że jedną butelkę mleka kupił dzień wcześniej. Żeby jeszcze pamiętał wyrzucić pozostałe... proces eliminacji na szczęście był krótki, bo już zawartość drugiej butelki pachniała tak, jak powinno niezepsute mleko. Dolał niewielką ilość do gorącej herbaty.
- W porządku. Tu jest inaczej niż tam - niedbałe machnięcie ręką w stronę okna miało oznaczać mniej więcej: wszędzie indziej - tylko pracy jakby więcej. Mi to nie przeszkadza, ale szkoda mi tych nieszczęsnych zwierzaków. Uśmiechnął się ponuro. Wiele z nich pośrednio padało ofiarą wszystkich katastrof, które dotknęły świat czarodziejów głównie za ich sprawą. A przecież nic nie były temu winne. Przygotowaną wreszcie herbatę razem z cukierniczką podał Poppy a sam nachylił się nad kocurem. Jedną ręką delikatnie docisnął go do stołu, drugą drapiąc go za uchem.
- No już, kochanieńki. Pokaż co się dzieje. - Zaprosił go do współpracy, ale naturalnie nie liczył na wiele. Najpierw delikatnie go omacał, później osłuchał, wreszcie przyjrzał się oczom i uszom. Kiedy przyszło do mierzenia temperatury, jak większość zwierząt, kocur był już kompletnie i ewidentnie zawiedziony tym, co reprezentował sobie Sprout, innej rady jednak nie było. Potrzebował maksymalnej ilości informacji, żeby móc coś zdecydować. - Bywał w ostatnim czasie częściej sam? Wychodzi na samodzielne spacery? Naprawdę jest lepiej...? W Hogwarcie?
- Tak i nie. Większość stworów z jakimi się spotykam nie ma przynajmniej zwyczaju kłamać. - Sam swego czasu miał brzydki zwyczaj dosyć wybiórczo dobierać słowa w rozmowie z uzdrowicielami. Zarówno wtedy, kiedy jako młodziutki czarodziej dopiero zapoznawał się z właściwym sposobem traktowania magicznych stworzeń, niejednokrotnie na zasadzie prób i błędów, jak i jako pretendent do roli aurora, unosząc się dumą i nie chcąc przyznać do dolegliwości, które jak mu się wtedy wydawało nie przystawały już tak dorosłemu mężczyźnie.
- Z mlekiem - powtórzył, sprawiając wrażenie niepewnego. Nie chodziło jednak o samo życzenie Poppy, które ostatecznie nie było przesadnie trudne do zapamiętania, ale o świeżość mleka, które posiadał. Chwilę boksował się z myślami, zanim przypomniało mu się, że jedną butelkę mleka kupił dzień wcześniej. Żeby jeszcze pamiętał wyrzucić pozostałe... proces eliminacji na szczęście był krótki, bo już zawartość drugiej butelki pachniała tak, jak powinno niezepsute mleko. Dolał niewielką ilość do gorącej herbaty.
- W porządku. Tu jest inaczej niż tam - niedbałe machnięcie ręką w stronę okna miało oznaczać mniej więcej: wszędzie indziej - tylko pracy jakby więcej. Mi to nie przeszkadza, ale szkoda mi tych nieszczęsnych zwierzaków. Uśmiechnął się ponuro. Wiele z nich pośrednio padało ofiarą wszystkich katastrof, które dotknęły świat czarodziejów głównie za ich sprawą. A przecież nic nie były temu winne. Przygotowaną wreszcie herbatę razem z cukierniczką podał Poppy a sam nachylił się nad kocurem. Jedną ręką delikatnie docisnął go do stołu, drugą drapiąc go za uchem.
- No już, kochanieńki. Pokaż co się dzieje. - Zaprosił go do współpracy, ale naturalnie nie liczył na wiele. Najpierw delikatnie go omacał, później osłuchał, wreszcie przyjrzał się oczom i uszom. Kiedy przyszło do mierzenia temperatury, jak większość zwierząt, kocur był już kompletnie i ewidentnie zawiedziony tym, co reprezentował sobie Sprout, innej rady jednak nie było. Potrzebował maksymalnej ilości informacji, żeby móc coś zdecydować. - Bywał w ostatnim czasie częściej sam? Wychodzi na samodzielne spacery? Naprawdę jest lepiej...? W Hogwarcie?
przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poppy nie drążyła już tematu, nie zarzucała Sproutowi sugerowania jej, że próbowałaby wyleczyć zwierzę sama, choć nie miała do tego odpowiednich kompetencji; znała go już chwilę i wierzyła w jego dobre intencje, dobre maniery. Ona także nie była dla niego obca i co nieco mógł o niej powiedzieć: na pewno nie to, że nie troszczyła się o swoich podopiecznych.
- Słuszna uwaga - westchnęła uzdrowicielka z żalem. - To strasznie wszystko utrudnia, naprawdę, zwłaszcza mężczyźni... Bez urazy, mój drogi... Chyba sądzą, że jeśli szczerze powiedzą co ich boli, że czują się słabiej, to ujmie im to męskości.
Nieszczerzy pacjenci byli dla niej prawdziwą zmorą. Wywiad medyczny to ważny element każdej diagnozy, by wiedzieć, w którym kierunku zacząć badać - a kłamstwa, półprawdy, bądź jej omijanie znacznie opóźniało odkrycie prawdziwej przyczyny dolegliwości, a zarazem leczenia.
Skinęła głową, na potwierdzenie swojego życzenia, absolutnie nieświadoma potyczki toczonej w głowie Sprouta. Zaczekała cierpliwie na herbatę i przyjęła ją z wdzięcznością. Ubrała się ciepło, ale nadeszła właściwa jesień i zmarzła w tym deszczu. Dzięki gorącej herbacie przeszła ją przyjemna fala ciepła.
- Zwierząt chyba nie dręczą anomalie tak jak dzieci, nie mylę się? - odparła zmartwiona; nie dziwiło ją, że Coriander miał więcej pracy, czarodziejom nieustannie towarzyszyły różnorakie zwierzęta, a ponieważ czarów nie dało się porzucić całkiem - to zapewne padały ich ofiarą przez przypadek. Sama Poppy, w domu, bardzo oszczędnie korzystała z magii. Nie widziała nic ujmującego w tym, by jak mugolka zadbać o swój dom. - Tak mi żal wszystkich dzieci i niemagicznych... - przyznała ze smutkiem, żałując, że nie potrafiła na ten moment nic z tym zrobić. Poczuła jednocześnie ukłucie na myśl o ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa.
W chwili badania, z przyzwyczajenia, uważnie obserwowała ruchy Coriandra.
- Nie wychodzi sam. Znalazłam go na ulicy kilka lat temu i nie wydawał się wtedy skory, by na nią wracać. Teraz bałabym się, że nie odnalazłby drogi powrotnej - odparła od razu. Wolala, aby Winnie pozostał niewychodzący, w domu był bezpieczniejszy; obawiała się nie tylko anomalii, ale i mugolskich samochodów, wściekłych psów. Kocur nie miał w sobie choćby odrobiny magii. Mógłby sobie nie poradzić. Zawahała się, nim udzieliła odpowiedzi na pierwszą część pytania. - No... tak... Ostatnio bardzo dużo przebywa sam, obawiam się. To znaczy... Zawsze dbam o to, aby mu w miseczce jedzenia i wody nie zabrakło, ale często mnie nie było.... Dużo pracuję - tłumaczyła spokojnym tonem; nie kłamała przecież, ale i tak zawierciła się niespokojnie, mając wrażenie, że wkraczają na niewygodny grunt. Zwłaszcza, gdy dotknęli poniekąd tematu Zakonu Feniksa, o którym mówić mu nie mogła. Napiła się herbaty z filiżanki, aby zamaskować zmieszanie: zupełnie nie potrafiła kłamać. - Naprawdę. Nikt już nie naucza czarnej magii, nakazując ją trenować na pierwszorocznych - przyznała Poppy z goryczą w głosie. Ból przemknął cieniem po jej twarzy na samo wspomnienie tych strasznych miesięcy, kiedy była świadkiem terroru rozsiewanego przez Grindelwalda w szkolnych murach. - Powiedziałabym, że szkoła jest już bezpieczniejszym miejscem, ale... Departament Tajemnic przeniesiono do jej lochów. Kto o tym decydował? Ktoś niespełna rozumu? Po tym wszystkim? - zastanawiała się, kręcąc przy tym głową, a w tonie jej głosu rozbrzmiało rozdrażnienie. Nie rozumiała, naprawdę nie rozumiała jak można było pozwolić, by te wszystkie... eksperymenty, czy Merlin jedynie - oprócz Niewymownych - wiedział, co oni tam robili, po tym wszystkim prowadzili aż tak blisko dzieci.
- Słuszna uwaga - westchnęła uzdrowicielka z żalem. - To strasznie wszystko utrudnia, naprawdę, zwłaszcza mężczyźni... Bez urazy, mój drogi... Chyba sądzą, że jeśli szczerze powiedzą co ich boli, że czują się słabiej, to ujmie im to męskości.
Nieszczerzy pacjenci byli dla niej prawdziwą zmorą. Wywiad medyczny to ważny element każdej diagnozy, by wiedzieć, w którym kierunku zacząć badać - a kłamstwa, półprawdy, bądź jej omijanie znacznie opóźniało odkrycie prawdziwej przyczyny dolegliwości, a zarazem leczenia.
Skinęła głową, na potwierdzenie swojego życzenia, absolutnie nieświadoma potyczki toczonej w głowie Sprouta. Zaczekała cierpliwie na herbatę i przyjęła ją z wdzięcznością. Ubrała się ciepło, ale nadeszła właściwa jesień i zmarzła w tym deszczu. Dzięki gorącej herbacie przeszła ją przyjemna fala ciepła.
- Zwierząt chyba nie dręczą anomalie tak jak dzieci, nie mylę się? - odparła zmartwiona; nie dziwiło ją, że Coriander miał więcej pracy, czarodziejom nieustannie towarzyszyły różnorakie zwierzęta, a ponieważ czarów nie dało się porzucić całkiem - to zapewne padały ich ofiarą przez przypadek. Sama Poppy, w domu, bardzo oszczędnie korzystała z magii. Nie widziała nic ujmującego w tym, by jak mugolka zadbać o swój dom. - Tak mi żal wszystkich dzieci i niemagicznych... - przyznała ze smutkiem, żałując, że nie potrafiła na ten moment nic z tym zrobić. Poczuła jednocześnie ukłucie na myśl o ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa.
W chwili badania, z przyzwyczajenia, uważnie obserwowała ruchy Coriandra.
- Nie wychodzi sam. Znalazłam go na ulicy kilka lat temu i nie wydawał się wtedy skory, by na nią wracać. Teraz bałabym się, że nie odnalazłby drogi powrotnej - odparła od razu. Wolala, aby Winnie pozostał niewychodzący, w domu był bezpieczniejszy; obawiała się nie tylko anomalii, ale i mugolskich samochodów, wściekłych psów. Kocur nie miał w sobie choćby odrobiny magii. Mógłby sobie nie poradzić. Zawahała się, nim udzieliła odpowiedzi na pierwszą część pytania. - No... tak... Ostatnio bardzo dużo przebywa sam, obawiam się. To znaczy... Zawsze dbam o to, aby mu w miseczce jedzenia i wody nie zabrakło, ale często mnie nie było.... Dużo pracuję - tłumaczyła spokojnym tonem; nie kłamała przecież, ale i tak zawierciła się niespokojnie, mając wrażenie, że wkraczają na niewygodny grunt. Zwłaszcza, gdy dotknęli poniekąd tematu Zakonu Feniksa, o którym mówić mu nie mogła. Napiła się herbaty z filiżanki, aby zamaskować zmieszanie: zupełnie nie potrafiła kłamać. - Naprawdę. Nikt już nie naucza czarnej magii, nakazując ją trenować na pierwszorocznych - przyznała Poppy z goryczą w głosie. Ból przemknął cieniem po jej twarzy na samo wspomnienie tych strasznych miesięcy, kiedy była świadkiem terroru rozsiewanego przez Grindelwalda w szkolnych murach. - Powiedziałabym, że szkoła jest już bezpieczniejszym miejscem, ale... Departament Tajemnic przeniesiono do jej lochów. Kto o tym decydował? Ktoś niespełna rozumu? Po tym wszystkim? - zastanawiała się, kręcąc przy tym głową, a w tonie jej głosu rozbrzmiało rozdrażnienie. Nie rozumiała, naprawdę nie rozumiała jak można było pozwolić, by te wszystkie... eksperymenty, czy Merlin jedynie - oprócz Niewymownych - wiedział, co oni tam robili, po tym wszystkim prowadzili aż tak blisko dzieci.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uspokoił się nieco zarzuceniem tematu przychodzenia na czas i dbania o zwierzęta, który tak niezdarnie poprowadził i tylko uśmiechnął się przepraszająco, jako przedstawiciel tej najwyraźniej bardziej kłopotliwej płci. Nie załagodził jednak sytuacji na długo.
- Nie słyszałaś? Czego uczą was na tych kursach?! - pokręcił głową z niedowierzaniem, tym razem jednak wyraźnie ją podpuszczał. - Prawdziwy mężczyzna nie czuje bólu. Nie wzrusza się. Nie smuci. To trzy podstawowe zasady. Nie ma od nich ucieczki. Nie ma wyjątków. Zero.
Zapewnił ją poważnym, eksperckim tonem, którego nie używał nigdy kiedy miał coś mądrego do powiedzenia. Nie to, żeby sytuacje w których w ogóle mógł zabłysnąć trafiały mu się często. Większość magicznych stworzeń pod jego opieką nie miała właścicieli, same zaś nader rzadko wykazywały zainteresowanie szczegółami procedur. Chciały po prostu przestać cierpieć. To bardzo szybko uczyło pokory i odruchu trzymania języka za zębami.
- Nie dokładnie tak... nie wydaje mi się. - Stwierdził tym razem już zupełnie poważnie i nieco zachowawczo. Nie miał dzieci, nie miał też z nimi bliskiego kontaktu. Tylko z relacji wiedział, jak mocno odbija się na nich aktualne zaburzenia w funkcjonowaniu magii. Jak zwykle, niewinni cierpieli najbardziej. - Nie same w sobie. Obrywają za to rykoszetem od nas. Pogoda też robi swoje. Większość z nich wyczuwa, że coś jest nie tak. To w wielu przypadkach oznacza chroniczny stres. A to już na dłuższą metę katastrofa. - Wyjaśnił pokrótce.
Słowa Poppy zmusiły go do zastanowienia. Na ile mógł powiedzieć, że jemu też było ich żal? Uważał, że byli ofiarami. Przede wszystkim dzieci, ale niemagiczni też nie mieli przecież szans obronić się przed czymś, czego nie znali, nie rozumieli, nawet nie do końca mogli dostrzec czy poczuć. Sam jednak nie kiwnął w związku z tym palcem. Musiało być coś, co mógłby zrobić. A jednak, wybrał ignorancję. Odcięcie się od informacji, odcięcie się od możliwości zareagowania. Tak było wygodniej, przynajmniej przez większość dnia. Wieczorami wyrzuty sumienia uwierały go coraz bardziej, wciąż jednak przegrywały z przyzwyczajeniem do ich obecności. Towarzyszyły przecież Sproutowi już od lat.
W trakcie badania słuchał relacji Poppy bardzo uważnie, przerywając jej gestem tylko na moment, kiedy chciał wsłuchać się w bicie serca zwierzaka. Ważne było, żeby połączyć kropki. Samopoczucie, kontekst, stan fizyczny i psychiczny. Wstępne badanie nie wykazało wyraźnych nieprawidłowości, oprócz ogólnego wrażenia osłabienia i ospałości nie wiążącej się ze stereotypami dotyczącymi kotów, ale raczej ze stanem chorobowym. Machinalnie głaszcząc go po grzbiecie i pilnując, żeby nie zeskoczył ze stołu, zwrócił się do Poppy.
- Rozumiem, to jeszcze nie zbrodnia. - Zapewnił ją na wstępie, chcąc uniknąć odczytania jego kolejnych słów jako ataku. - Mogę oczywiście się mylić i dlatego proszę cię o pojawienie się u mnie za kilka dni, albo szybciej gdyby sytuacja się pogorszyła... jednak póki co ja ograniczę się do środków wzmacniających. Lwia część pracy spadnie niestety na twoje barki. Spróbuj jakoś uatrakcyjnić mu czas, który nie spędzasz z nim a przede wszystkim, wykorzystaj jak najbardziej ten, który spędzacie razem. Przemyśl też kwestię towarzystwa. Niektórzy twierdzą, że dwa koty to podwójny problem, w istocie jednak najczęściej jest dokładnie przeciwnie. Może masz kogoś znajomego, kto ma więcej czasu i mógłby trochę się z nim pobawić, albo przedstawić mu swojego kota czy koty? - Słowo depresja nie należało do popularnych. Budziło wątpliwości, lęk a czasem po prostu niesmak, kiedy chodziło o ludzi, a co dopiero gdy chodziło o zwierzęta. Po Poppy Coriander spodziewał się większej wrażliwości, ale i tak, trochę z przyzwyczajenia, wytłumaczył jej sytuację trochę dookoła. Liczył, że i tak do niej dotrze.
- Teraz ćwiczymy na pierwszorocznych ministerialne zabezpieczenia? Do lochów, ze wszystkich miejsc... ciekawe, jak mają się ślizgoni. - Mruknął, nie potrafiąc powstrzymać kąśliwej uwagi. - A ty? Jesteś bezpieczna?
- Nie słyszałaś? Czego uczą was na tych kursach?! - pokręcił głową z niedowierzaniem, tym razem jednak wyraźnie ją podpuszczał. - Prawdziwy mężczyzna nie czuje bólu. Nie wzrusza się. Nie smuci. To trzy podstawowe zasady. Nie ma od nich ucieczki. Nie ma wyjątków. Zero.
Zapewnił ją poważnym, eksperckim tonem, którego nie używał nigdy kiedy miał coś mądrego do powiedzenia. Nie to, żeby sytuacje w których w ogóle mógł zabłysnąć trafiały mu się często. Większość magicznych stworzeń pod jego opieką nie miała właścicieli, same zaś nader rzadko wykazywały zainteresowanie szczegółami procedur. Chciały po prostu przestać cierpieć. To bardzo szybko uczyło pokory i odruchu trzymania języka za zębami.
- Nie dokładnie tak... nie wydaje mi się. - Stwierdził tym razem już zupełnie poważnie i nieco zachowawczo. Nie miał dzieci, nie miał też z nimi bliskiego kontaktu. Tylko z relacji wiedział, jak mocno odbija się na nich aktualne zaburzenia w funkcjonowaniu magii. Jak zwykle, niewinni cierpieli najbardziej. - Nie same w sobie. Obrywają za to rykoszetem od nas. Pogoda też robi swoje. Większość z nich wyczuwa, że coś jest nie tak. To w wielu przypadkach oznacza chroniczny stres. A to już na dłuższą metę katastrofa. - Wyjaśnił pokrótce.
Słowa Poppy zmusiły go do zastanowienia. Na ile mógł powiedzieć, że jemu też było ich żal? Uważał, że byli ofiarami. Przede wszystkim dzieci, ale niemagiczni też nie mieli przecież szans obronić się przed czymś, czego nie znali, nie rozumieli, nawet nie do końca mogli dostrzec czy poczuć. Sam jednak nie kiwnął w związku z tym palcem. Musiało być coś, co mógłby zrobić. A jednak, wybrał ignorancję. Odcięcie się od informacji, odcięcie się od możliwości zareagowania. Tak było wygodniej, przynajmniej przez większość dnia. Wieczorami wyrzuty sumienia uwierały go coraz bardziej, wciąż jednak przegrywały z przyzwyczajeniem do ich obecności. Towarzyszyły przecież Sproutowi już od lat.
W trakcie badania słuchał relacji Poppy bardzo uważnie, przerywając jej gestem tylko na moment, kiedy chciał wsłuchać się w bicie serca zwierzaka. Ważne było, żeby połączyć kropki. Samopoczucie, kontekst, stan fizyczny i psychiczny. Wstępne badanie nie wykazało wyraźnych nieprawidłowości, oprócz ogólnego wrażenia osłabienia i ospałości nie wiążącej się ze stereotypami dotyczącymi kotów, ale raczej ze stanem chorobowym. Machinalnie głaszcząc go po grzbiecie i pilnując, żeby nie zeskoczył ze stołu, zwrócił się do Poppy.
- Rozumiem, to jeszcze nie zbrodnia. - Zapewnił ją na wstępie, chcąc uniknąć odczytania jego kolejnych słów jako ataku. - Mogę oczywiście się mylić i dlatego proszę cię o pojawienie się u mnie za kilka dni, albo szybciej gdyby sytuacja się pogorszyła... jednak póki co ja ograniczę się do środków wzmacniających. Lwia część pracy spadnie niestety na twoje barki. Spróbuj jakoś uatrakcyjnić mu czas, który nie spędzasz z nim a przede wszystkim, wykorzystaj jak najbardziej ten, który spędzacie razem. Przemyśl też kwestię towarzystwa. Niektórzy twierdzą, że dwa koty to podwójny problem, w istocie jednak najczęściej jest dokładnie przeciwnie. Może masz kogoś znajomego, kto ma więcej czasu i mógłby trochę się z nim pobawić, albo przedstawić mu swojego kota czy koty? - Słowo depresja nie należało do popularnych. Budziło wątpliwości, lęk a czasem po prostu niesmak, kiedy chodziło o ludzi, a co dopiero gdy chodziło o zwierzęta. Po Poppy Coriander spodziewał się większej wrażliwości, ale i tak, trochę z przyzwyczajenia, wytłumaczył jej sytuację trochę dookoła. Liczył, że i tak do niej dotrze.
- Teraz ćwiczymy na pierwszorocznych ministerialne zabezpieczenia? Do lochów, ze wszystkich miejsc... ciekawe, jak mają się ślizgoni. - Mruknął, nie potrafiąc powstrzymać kąśliwej uwagi. - A ty? Jesteś bezpieczna?
przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pytanie Coriandra lekko zbiło pannę Pomfrey z pantałyku. Brwi uniosły się w wyrazie zaskoczenia. Jak to czego uczyli ich na tych kursach? To była chwila, prędko zorientowała się, że się z nią droczył i ją podpuszczał, pokręciła więc głową z dezaprobatą i teatralnie westchnęła.
- Ha, ha, niezwykle zabawne - skomentowała Poppy. Bez wyraźnej przygany, uśmiechnęła się nawet lekko kącikiem ust, przez ten jego ekspercki, śmiertelnie poważny ton, ale w gruncie rzeczy - uważała to za problem. Pacjent ukrywający swoje dolegliwości w imię rzekomej męskości był jak ktoś, kto sam pod swoje stopy rzuca Orcumiano. - Też się wcale nie wzruszasz? Nawet na widok maleńkich, pulchnych szczeniąt? - spytała go podchwytliwie. Kogóż nie poruszał widok słodkich, popiskujących psich, czy kocich dzieci? Chyba tylko czarnoksiężników bez serca. Albo zagorzałych przeciwników zwierząt.
Na twarzy uzdrowicielki pojawił się pełen współczucia i smutku wyraz. Nie sądziła, że i ich futrzani (no i ci bez futra) przyjaciele odczuwają skutki anomalii, nie zastanawiała się nad tym zbyt długo; jej własne zwierzęta były bezpiecznie, w mieszkaniu bardzo oszczędnie używała czarów i nie przyprowadzała do siebie dzieci. Wszystkie znajome, które cieszyły się już macierzyństwem, nie był skore do odwiedzin znajomych w tak parszywy czas.
- Rozumiem... Biedactwa, ale cóż zrobić... - westchnęła ciężko Poppy, załamując ręce nad losem dzieci, niemagicznych i zwierząt.Tak naprawdę wiedziała co trzeba zrobić. Zacisnęła usta w wąską kreskę, odwracając do Sprouta spojrzenie. Nie mogła przecież z nim o tym porozmawiać. To jedna z najważniejszych tajemnic Zakonu Feniksa, do którego nie przynależał, w przeciwieństwie do swojej siostry; zastanawiała się wciąż dlaczego Pomona nie wtajemniczyła swojego brata, ale nie jej było to oceniać. Powinna była to zrobić ona - najbliższa rodzina, by uniknąć żalu i pretensji, że trzymała to w tajemnicy, że nie obdarzyła go zaufaniem.
Od rozmowy o planowanej wyprawie do Azkabanu wcale nie robiło się zresztą Poppy lżej. Wprost przeciwnie. Wciąż nie potrafiła uwolnić się od przejmującego poczucia winy, czasami nocami nie mogła zmrużyć oka, zupełnie tak, jakby to ona skazała niewinne dzieci na śmierć - a nie Gellert Grindewald.
Próbowała o tym nie myśleć, skupiając się na obserwacji ruchów Sprouta, który badał kocura. Nie odebrała jego słów jako ataku.
- Ależ Winnie ma towarzystwo. Mieszkają u mnie dwa koty. Robin jest trochę młodszy, bardziej energiczny i skory do zabawy, zachęca go do niej. Z nim jest wszystko w porządku, czuje się dobrze, nie zauważyłam nic niepokojącego - wyjaśniła spokojnie Poppy. Już kilka miesięcy wcześniej zadbała o to, aby Winnie podczas jej długich nieobecności nie czuł się samotny. Zaufała jednak słowom specjalisty i obiecała sobie w duchu, że poświęci swojemu pupilowi więcej uwagi - oczywiście tyle, na ile mogła sobie pozwolić, biorąc pod uwagę przygotownaia do wyprawy. - Może za mną tęskni? Kochany kocurek - westchnęła z czułością, podchodząc do kozetki i drapiąc kota za uszkiem. - Obiecuję poprawę i że pojawimy się za kilka dni. Spisz mi tylko proszę na pergaminie dokładne dawki tych eliksirów. - Czy miał w zanadrzu specjalne specyfiki dla zwierząt, czy też mogła odnaleźć receptury w księgach o miksturach leczniczych?
Przewróciła oczyma słysząc uwagę o Ślizgonach.
- Chyba jesteśmy już za dorośli na uprzedzenia o Ślizgonach, prawda? To też są tylko d z i e c i, Coriandrze. Czasami dzieci, którym ktoś niemądry wbił dyrdymały do głowy o czystości krwi, to wszystko - stwierdziła Poppy, czując, że sama się trochę oszukuje; sama także nie przepadała za wychowankami tego domu. Na pytanie o swoje bezpieczeństwo wzruszyła jedynie ramionami. - Powiedzmy. Kto jest teraz bezpieczny? Nikt chyba. Nie martw się o mnie. Dbam o siebie tak jak mogę.
Nad jej bezpieczeństwem czuwał Zakon Feniksa; potrzebowali jej, o siebie się nie martwiła - martwiła się o nich.
- Ha, ha, niezwykle zabawne - skomentowała Poppy. Bez wyraźnej przygany, uśmiechnęła się nawet lekko kącikiem ust, przez ten jego ekspercki, śmiertelnie poważny ton, ale w gruncie rzeczy - uważała to za problem. Pacjent ukrywający swoje dolegliwości w imię rzekomej męskości był jak ktoś, kto sam pod swoje stopy rzuca Orcumiano. - Też się wcale nie wzruszasz? Nawet na widok maleńkich, pulchnych szczeniąt? - spytała go podchwytliwie. Kogóż nie poruszał widok słodkich, popiskujących psich, czy kocich dzieci? Chyba tylko czarnoksiężników bez serca. Albo zagorzałych przeciwników zwierząt.
Na twarzy uzdrowicielki pojawił się pełen współczucia i smutku wyraz. Nie sądziła, że i ich futrzani (no i ci bez futra) przyjaciele odczuwają skutki anomalii, nie zastanawiała się nad tym zbyt długo; jej własne zwierzęta były bezpiecznie, w mieszkaniu bardzo oszczędnie używała czarów i nie przyprowadzała do siebie dzieci. Wszystkie znajome, które cieszyły się już macierzyństwem, nie był skore do odwiedzin znajomych w tak parszywy czas.
- Rozumiem... Biedactwa, ale cóż zrobić... - westchnęła ciężko Poppy, załamując ręce nad losem dzieci, niemagicznych i zwierząt.Tak naprawdę wiedziała co trzeba zrobić. Zacisnęła usta w wąską kreskę, odwracając do Sprouta spojrzenie. Nie mogła przecież z nim o tym porozmawiać. To jedna z najważniejszych tajemnic Zakonu Feniksa, do którego nie przynależał, w przeciwieństwie do swojej siostry; zastanawiała się wciąż dlaczego Pomona nie wtajemniczyła swojego brata, ale nie jej było to oceniać. Powinna była to zrobić ona - najbliższa rodzina, by uniknąć żalu i pretensji, że trzymała to w tajemnicy, że nie obdarzyła go zaufaniem.
Od rozmowy o planowanej wyprawie do Azkabanu wcale nie robiło się zresztą Poppy lżej. Wprost przeciwnie. Wciąż nie potrafiła uwolnić się od przejmującego poczucia winy, czasami nocami nie mogła zmrużyć oka, zupełnie tak, jakby to ona skazała niewinne dzieci na śmierć - a nie Gellert Grindewald.
Próbowała o tym nie myśleć, skupiając się na obserwacji ruchów Sprouta, który badał kocura. Nie odebrała jego słów jako ataku.
- Ależ Winnie ma towarzystwo. Mieszkają u mnie dwa koty. Robin jest trochę młodszy, bardziej energiczny i skory do zabawy, zachęca go do niej. Z nim jest wszystko w porządku, czuje się dobrze, nie zauważyłam nic niepokojącego - wyjaśniła spokojnie Poppy. Już kilka miesięcy wcześniej zadbała o to, aby Winnie podczas jej długich nieobecności nie czuł się samotny. Zaufała jednak słowom specjalisty i obiecała sobie w duchu, że poświęci swojemu pupilowi więcej uwagi - oczywiście tyle, na ile mogła sobie pozwolić, biorąc pod uwagę przygotownaia do wyprawy. - Może za mną tęskni? Kochany kocurek - westchnęła z czułością, podchodząc do kozetki i drapiąc kota za uszkiem. - Obiecuję poprawę i że pojawimy się za kilka dni. Spisz mi tylko proszę na pergaminie dokładne dawki tych eliksirów. - Czy miał w zanadrzu specjalne specyfiki dla zwierząt, czy też mogła odnaleźć receptury w księgach o miksturach leczniczych?
Przewróciła oczyma słysząc uwagę o Ślizgonach.
- Chyba jesteśmy już za dorośli na uprzedzenia o Ślizgonach, prawda? To też są tylko d z i e c i, Coriandrze. Czasami dzieci, którym ktoś niemądry wbił dyrdymały do głowy o czystości krwi, to wszystko - stwierdziła Poppy, czując, że sama się trochę oszukuje; sama także nie przepadała za wychowankami tego domu. Na pytanie o swoje bezpieczeństwo wzruszyła jedynie ramionami. - Powiedzmy. Kto jest teraz bezpieczny? Nikt chyba. Nie martw się o mnie. Dbam o siebie tak jak mogę.
Nad jej bezpieczeństwem czuwał Zakon Feniksa; potrzebowali jej, o siebie się nie martwiła - martwiła się o nich.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Klinika Magicznych Sworzeń
Szybka odpowiedź